piątek, 23 kwietnia 2021

130. Perfumy

Chciałam razem z Klarą wyjść z gabinetu profesora, ale Moody poprosił bym została z nim jeszcze chwilę pod pretekstem omówienia kolejnego szlabanu.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za przyjaciółką, nauczyciel nagle przestał się uśmiechać. Wstał szybko zza swojego biurka i w dwóch krokach znalazł się przy kanapie, na której siedziałam. Wspiął się na nią zdrową nogą, wgniatając kolano w tapicerkę, a dłoń oparł tuż obok mojej głowy. Wbiłam się bardziej w mebel, kiedy nachylił się nade mną niebezpiecznie.

- Nie bawią mnie takie gierki, Alex – powiedział poważnie. – To mogło się źle dla was… - odchrząknął szybko – dla nas źle skończyć.

- Profesor naprawdę myśli, że mogłabym powiedzieć jej o tym?! – Zdziwiłam się, nie ukrywając rozżalenia. – Naprawdę ma profesor o mnie takie mniemanie?

- Lubię jasne sytuacje, Alex – wyjaśnił. – I nie. Nie mam o tobie takiego zdania, ale sama słyszałaś, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Rozumiesz, że oboje musimy być teraz bardzo ostrożni.

Moody wyprostował się. Sięgnął po swój napój i wziął tęgiego łyka, nie spuszczając ze mnie oczu.

- Jeżeli już mowa o ostrożności, to mógł mnie profesor obudzić rano – żachnęłam się, zakładając ręce na piersi. – Prawie spóźniłam się na eliksiry.

- Słucham? – Moody odłożył swoją piersiówkę na stół, nieco mocniej niż zamierzał. – Miałaś zostać obudzona na śniadanie. Jakim cudem spóźniłaś się na zajęcia?

- Ja… ja nie wiem. Może pana skrzatka próbowała mnie budzić wcześniej, ale usłyszałam ją dopiero wtedy, kiedy mówiła, że niedługo zaczynają się lekcje.

- Niedobrze, bardzo niedobrze – mruknął nauczyciel pod nosem. – Nie może już więcej dojść do takiej sytuacji.

- Co ma profesor na myśli? – Zapytałam przejęta. Moody zerknął na mnie zdrowym okiem i westchnął głęboko, siadając obok na kanapie. Przygarnął mnie do siebie i pogładził po ramieniu.

- Nie stresuj się – powiedział delikatnym tonem. – Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy jest bardzo delikatna i powinna być utrzymywana w największej dyskrecji, prawda?

- Tak – zgodziłam się z nim, opierając głowę o jego klatkę piersiową.

- Dlatego nie będziesz mogła tu nocować. Skoro ten cholerny skrzat nie rozumie najprostszych poleceń, to nie będę więcej ryzykował.

- A pan? Dlaczego pan mnie nie obudził? To byłoby miłe, gdybym… - zrobiłam pauzę, rumieniąc się lekko – gdybym obudziła się obok pana.

- Już raz obudziłaś się koło mnie i raczej nie wyglądałaś na zadowoloną. – Zauważył mężczyzna, przekomarzając się ze mną.

- Oh, no bo wtedy… - zająknęłam się, próbując sobie przypomnieć, dlaczego wcześniej odrzucałam Moody’ego od siebie. – Nie wiem. Może tego nie czułam, tak jak teraz?

- Mhm. Jeżeli jednak tak bardzo ci zależy, to na weekendy będziesz mogła zostawać na noc. Wtedy będzie łatwiej wytłumaczyć twoją nieobecność w dormitorium lub na śniadaniu.

Moody przywołał do siebie niedopitą szklankę z whisky. Gdy próbował przyłożyć ją do ust, wyciągnęłam mu ją delikatnie z ręki, chcąc się napić. Mężczyzna zmarszczył brwi zdziwiony moją bezczelnością, ale nie odezwał się ani słowem. Obserwował uważnie jak upijam trochę alkoholu, nie spuszczając z niego pożądliwego spojrzenia. Przy drugim łyku, szklanka została odsunięta od mojej twarzy i odstawiona na stolik przy kanapie. Nauczyciel przydusił mnie ciałem do mebla, całując zachłannie w usta. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, próbując nacieszyć się sobą nawzajem.

- Nie prowokuj mnie na początku tygodnia – szepnął, przerywając w końcu pieszczotę.

- To nie zajmie długo – obiecałam mu.



***

Zostawiłam Klarę z Samuelem i ruszyłam prosto do wielkiej Sali. Dziewczyna zasiała w mojej głowie ziarenko podejrzliwości, co do Pansy Parkinson. Od zawsze wiedziałam, że Ślizgonka była podła. Już nie raz udowodniła, jak bardzo nienawidzi mnie i Klary, a teraz miałaby jeszcze pomagać Flintowi? To było możliwe. Obiecałam sobie, że przyjrzę się jej nieco uważniej niż dotychczas. Odkąd Draco zostawił Klarę w spokoju, nie musiałam zwracać na tę dwójkę większej uwagi, ale najwidoczniej Parkinson grała na dwa fronty.

Usiadłam przy stole, nakładając na talerz słodkie bułeczki. Od jakiegoś czasu na nowo odzyskałam apetyt. Zerknęłam ukradkiem na stół nauczycielski, uśmiechając się pod nosem.

Wczorajszy wieczór był bajeczny. Moody pieścił moje ciało, doprowadzając tym samym na skraj rozkoszy. Pod koniec niemal go błagałam, żeby dał mi w końcu to, czego tak bardzo pragnęłam. Mężczyzna był kochany, czuły, potrafił o mnie zadbać, jak nikt inny. Czułam pewnego rodzaju szczęście, gdy o nim myślałam albo o tym, co ze mną wyczyniał. Niestety, to cholerne uczucie pustki w dalszym ciągu nie chciało zniknąć. Już nie miałam pojęcia, czym mogło być spowodowane, ale dałam sobie na razie z nim spokój. Liczył się tylko Moody.

Ponownie się uśmiechnęłam, gdy nagle ściągnęłam na siebie wzrok Snape’a. Przyglądał mi się uważnie od dłuższego czasu i niebezpiecznie mrużył oczy. Od razu mina mi zrzedła. Czego on ode mnie chciał? Ciągle mnie zaczepiał, a wczoraj na dodatek chwycił mnie z całej siły za nadgarstek. Na szczęście jego zimny wzrok przeniósł się po chwili na George’a, który wszedł niepewnie do wielkiej Sali i skierował swoje kroki prosto do stołu nauczycielskiego.

- Hej Alex – zagadnął nagle Ron, aż podskoczyłam. – Powiem ci, że cała ta akcja, co miała miejsce, to kaszana. Ja nie wiem, co mu odjebało, ale jestem po twojej stronie.

- Co? – Zmarszczyłam brwi. – O czym ty mówisz? Właściwie, to powinieneś dostać porządny wpierdol. Ty i Harry. Niepotrzebnie on powiedział tobie o Hogsmeade, a ty wygadałeś się Klarze – warknęłam na niego, wbijając oskarżycielski palec w jego pierś. – Czasami lepiej nie wiedzieć o pewnych rzeczach.

- Przepraszam, ale myślałem, że sama się już dawno wygadałaś. – Zrobił skruszoną minę. – Skąd mogłem wiedzieć? Poza tym ja nie o tym.

- A o czym? – Przewróciłam oczami, obserwując uważnie George’a. Chłopak wyminął wszystkich nauczycieli, kierując się prosto do Dumbledore’a.

Nagle do Wielkiej Sali wleciała chmara sów z poranną pocztą. Jedna z nich pofrunęła do Klary, która chwilę temu pojawiła się z Samuelem na śniadaniu. Dziewczyna rozerwała szybko papier, omiatając wzrokiem treść listu. Na szczęście przez jej twarz przeszła widoczna ulga, więc nie musiałam interweniować. Niestety, spokój mojego ducha nie trwał zbyt długo, ponieważ zaraz do naszego stołu przyleciał stary puchacz Weasley’ów. Ptaszysko trzymało w dziobie czerwoną kopertę. Zamiast upuścić ją koło swoich właścicieli, poszybował prosto do bladego George’a. Fred, gdy tylko zobaczył, co się święci, rzucił się do przodu, chcąc w jakiś sposób zniszczyć list, zanim się uaktywni.

- Zniszcz to, kurwa! – Krzyknął w panice na Rona, który momentalnie pobladł. Zaczął obszukiwać kieszenie, ale nim wyciągnął różdżkę, koperta rozerwała się, uformowała w usta kobiety i zaczęła wyć na całą salę.

- GEORGE’U WEASLEY! JAK MOGŁEŚ ZACHOWAĆ SIĘ W TEN SPOSÓB?! RAZEM Z OJCEM OCZEKIWALIŚMY PO TOBIE WIĘCEJ ROZUMU! MYŚLELIŚMY, ŻE POSIADASZ JAKIŚ KODEKS MORALNY, A TYM RAZEM DOWIADUJEMY SIĘ SAMYCH NAJGORSZYCH RZECZY!

Echo głosu matki rudzielców niosło się po całej Sali, odbijało od ścian i sklepienia. Docierało do każdego zakamarka. Wszyscy, dosłownie wszyscy, mogli wyraźnie usłyszeć, co Molly Weasley miała do powiedzenia swojemu synowi. George stał jak sparaliżowany, słuchając wrzasków swojej matki. Fred natomiast podleciał do brata, próbując pochwycić list w swoje dłonie, ale wyjec poszybował nieco w górę i przemieścił się w stronę naszego stołu. George oprzytomniał nagle i razem z Fredem zbiegli z podestu, celując różdżkami w list. Kartka papieru wirowała we wszystkie strony, co utrudniało rzucenie skutecznego zaklęcia, a z uformowanych ust w dalszym ciągu sączyły się dalsze reprymendy.

- WBIŁEŚ NAM NÓŻ PROSTO W SERCA! ZACHOWAŁEŚ SIĘ JAK NAJGORSZY DEGENERAT! JESZCZE NIGDY Z OJCEM NIE WSTYDZILIŚMY SIĘ ZA CIEBIE TAK JAK TERAZ!

- Kurwa, zamknij się! – Prosił błagalnie George. Ron siedział cały czerwony, zasłaniając sobie twarz rękoma. Wiedziałam, że najchętniej zapadłby się pod ziemię.

Cała szkoła zamilkła, wpatrując się w sytuację, jaka się rozgrywała przy naszym stole. Jednak ich miny nie wyrażały zdziwienia. Zachowywali się tak, jakby już od dawna wiedzieli, z czym wiązała się treść listu. Zerknęłam szybko na stół Ślizgonów. Tylko oni chichotali między sobą, pokazując to na mnie, to na bliźniaka. Oni wiedzieli. Ale skąd?

- ELIKSIR MIŁOSNY?! JAK NISKO UPADŁEŚ SYNU, ŻEBY POSUWAĆ SIĘ DO TAKICH RZECZY?! TO OBRZYDLIWE ZACHOWANIE I MAMY NADZIEJĘ, ŻE PONIESIESZ TEGO SUROWE KONSEKWENCJE!

Wyjec obniżył lot. Przeleciał sprawnie pomiędzy dłońmi Freda i zatrzymał się blisko mojej twarzy.

- PRZEPRASZAMY CIĘ KOCHANA ZA NASZEGO SYNA! PAMIĘTAJ, ŻE W DALSZYM CIĄGU JESTEŚ MILE WIDZIANA W NASZYM DOMU.

Wyprostowałam się niczym struna, słuchając tego, co miała mi do powiedzenia mama rudzielców i zanim George doleciał do mnie, list zdążył unicestwić się samoistnie, pozostawiając na stole sam popiół.

Wszyscy nagle zaczęli buczeć, oskarżać George’a o najgorsze, mieszać go z błotem i wyzywać.

- Wygadałaś?! – Warknął wkurwiony Fred, ocierając pot z czoła. Podszedł do brata, który wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wpatrywał się pustym wzrokiem po pozostałości po wyjcu i nie odezwał ani słowem. – Jak mogłaś to wygadać?!

- To nie ona – rzucił George wypranym z emocji głosem.

- Jak to nie ona?! A kto? Klara?!

- To nie ja! – Zdenerwowała się wyżej wspomniana dziewczyna, podchodząc do nas szybko. – Alex, w porządku? – Przysiadła się i przytuliła mnie z całych sił.

- To kto?! – Fred nie dawał za wygraną. – Nikt inny nie miał o tym pojęcia! Chyba, że to Samuel.

- To Snape – odparł George tym samym głosem, co wcześniej. – Poszedłem wczoraj popołudniu do Dumbledore’a opowiedzieć mu o tym, co zrobiłem.

- Co, kurwa, zrobiłeś?! – Fred klepnął się otwartą dłonią w czoło i pokręcił głową niedowierzając. – Popierdoliło cię do reszty?!

Zerknęłam zaciekawiona na George’a. Taki gest wymagał od Gryfona nie lada odwagi. W pewnym stopniu byłam dumna z chłopaka, że postąpił tak, a nie chował się jak szczur, myśląc, że wszystko jakoś się ułoży.

- Snape tam był. Wszystko słyszał – dokończył smutno. – To musiał być on. Dumbledore przecież by tego nie zrobił.

- Profesor Snape również nie musiał tego mówić. Przecież jest nauczycielem – zauważyła Klara. Wszyscy spojrzeli na nią z politowaniem.

- To on – powtórzył uparcie George.

- Jak mogłeś pójść do dyra i się wygadać?! – Fred wydawał się być wściekły. – Człowieku, nie poznaję cię! Co się z tobą dzieje!?

Wycie w dalszym ciągu nie ustawało. Niektórzy uczniowie uformowali kulki z niechcianych listów i zaczęli rzucać nimi w bliźniaków.

- SPOKÓJ! – Zagrzmiał nagle poważny głos Dumbledore’a. Staruszek podniósł się szybko ze swojego miejsca, unosząc ręce. Cała wielka sala momentalnie ucichła. – Wróćcie proszę do śniadania, a następnie udajcie się na zajęcia!

Uczniowie usłuchali staruszka, ale w dalszym ciągu złorzeczyli na George’a między sobą. Cała ta sytuacja zrobiła się bardzo nieprzyjemna, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że bliźniak nie zwracał uwagi na słowne zaczepki i buczenie. Po prostu stał, patrząc zrezygnowanym wzrokiem to na mnie, to na pozostałości po wyjcu, po czym odwrócił się na pięcie, opuszczając wielką salę bez słowa. Wszyscy uczniowie odprowadzili go wzrokiem, a Fred pobiegł za bratem.

Przy stole nauczycielskim również panowało nie małe poruszenie. Po skończonym śniadaniu, Moody podniósł się ze swojego miejsca jako pierwszy i podszedł do Snape’a, czekając na słowa wyjaśnienia. Snape jednak nie miał zamiaru tłumaczyć drugiemu profesorowi niczego. Udawał, że go nie dostrzega i w spokoju kończył dopijać swoją kawę. Nie pomogła nawet Mcgonagall, która również nie mogła uwierzyć, do czego doprowadził profesor od eliksirów.

- Moody miał rację – westchnęłam cicho, zerkając na nauczycieli.

- Co masz na myśli? – Zapytała smutno Klara.

- Chodzi mi o tę sytuację. Dobrze, że nie naciskałam na wyjawienie prawdy. Widziałaś minę George’a? Mam nadzieję, że dojdzie do siebie.

- Żałujesz go?

- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Po prostu nie wierzę, że Snape posunął się do tego. Przecież jest nauczycielem, nie powinien się tak zachowywać. On się uwziął na George’u.

- Alex, on wszystkich nienawidzi – stwierdziła przyjaciółka.

- Wiem, ale to jest co innego – obstawiałam przy swoim, spoglądając na znienawidzonego Snape’a, który właśnie wstawał od stołu. – Nawet jak byłam pod działaniem eliksiru, to nie dawał nam spokoju. Cały czas nam przeszkadzał.

- To chyba raczej dobrze, przynajmniej nie doszło między tobą a George’em do czegoś, czego byś nie chciała.

- Wiesz, co mam na myśli – zirytowałam się lekko. – Mówię ci, że się uwziął na niego, a wcześniej na mnie. Jako nauczyciel powinien być profesjonalny i nie rozgadywać tego, co się stało, a on tak po prostu bez żadnych wyrzutów sumienia o tym rozpowiedział.

- Zachowujesz się tak, jakbyś nie miała pojęcia, jaki jest profesor Snape. – Przyjaciółka przewróciła oczami. – Też uważam, że źle zrobił, ale przypominam, że George również nie zachował się w porządku. Może teraz zrozumie, że postąpił źle.

Nie chciałam już tego komentować. Nie czułam się w obowiązku współczuć chłopakowi, ale przez te kilka dni od momentu, kiedy zdjęto ze mnie eliksir, rudzielec nie zachowywał się jak bliźniak, którego wszyscy znali. Wiecznie wesoły, w centrum zainteresowania innych, teraz chodził ze spuszczoną głową, przygaszony i smutny. Bałam się, że jego stan mógłby się pogorszyć, ale poprawą jego nastroju musiał zająć się Fred, bo ani ja, a tym bardziej Klara, nie chciałyśmy się w to angażować.

W drodze na zajęcia, wszyscy pokazywali mnie palcami i szeptali między sobą na mój temat. Doprawdy, czy w tej szkole nie można być anonimowym? Miałam już serdecznie dość tematu związanego z eliksirem miłosnym. Chciałam o tym jak najszybciej zapomnieć, a teraz cała szkoła będzie przeżywała dzisiejsze śniadanie przez kolejne tygodnie.

- Za to, co zrobił Snape, Dumbledore powinien wyjebać go z Hogwartu – nie dawałam za wygraną i w dalszym ciągu złorzeczyłam na mężczyznę. Doprawdy, mój umysł musiał zwariować, skoro podrzucał mi chore wizje z udziałem tego człowieka. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. – Spójrz, co się teraz dzieje?! – Rozejrzałam się na boki, a przyjaciółka uczyniła to samo.

- W końcu zapomną o tym.

- Oczywiście, że zapomną. Moja w tym głowa, żeby przestali gadać na mój temat, ale sam fakt, że w ogóle wiedzą jest wkurwiający! – Warknęłam, przykładając pięść do otwartej dłoni.

Chcąc zmienić temat, opowiedziałam Klarze o swoim pomyśle dotyczącym Pansy i Lucjana. Chłopak miał nam pomóc szpiegować dziewczynę. Oczywiście, jeszcze o tym nie wiedział, ale znając Ślizgona, zawsze był chętny do pomagania nam. Miałam nadzieję, że tym razem zrobi to za darmo.

- Mogę poprosić o to Samuela – stwierdziła po chwili dziewczyna.

- Zwariowałaś? – Prychnęłam. – Im mniej osób wie, tym lepiej. Nie będziemy w to mieszać Samuela, a tym bardziej jego siostry.

- O niej nawet nie pomyślałam – skrzywiła się Klara.

Po całodziennym maratonie lekcyjnym nie miałam na nic siły. Jedyne, o czym myślałam, to łóżko, najlepiej gdyby należało ono do profesora Moody’ego, ale nie chciałam go nachodzić przy każdej możliwej okazji. Wziąłby mnie za niewyżytą nimfomankę. Musiałam więc grzecznie poczekać na najbliższe lekcje z nim, szlaban albo weekend. Dobrze, że był wtorek, ponieważ najbliższy szlaban z profesorem miałam mieć następnego dnia. Czekałam na niego z utęsknieniem.

Wieczorem postanowiłyśmy porozmawiać z Lucjanem. Umówiłyśmy się z chłopakiem na błoniach nieopodal jeziora. Godzina była jeszcze młoda, a pogoda tylko zachęcała do spacerów wokół zamku. W oddali na boisku Quiddicha zauważyłyśmy rosnący powoli czarodziejski żywopłot, który najprawdopodobniej miał być ostatnim zadaniem turnieju. Hagrid, który przechadzał się po murawie z konewką w ręce doglądał roślinności, sprawdzając, czy rośnie prawidłowo.

Gdy nasz wzrok zawieszony był na gajowym, nawet nie zauważyłyśmy, kiedy obok nas pojawił się Lucjan. Bez słowa spoglądnął w tym samym kierunku, udając zadumę.

- To chyba będzie labirynt – stwierdził wesoło. Podskoczyłyśmy z Klarą jak oparzone. Dziewczyna chwyciła się za serce, a ja postukałam się palcem po czole.

- Kiedy przyszedłeś?! – Spytała blondynka, wachlując się drugą dłonią.

- Niedawno – wzruszył ramionami. – Co wy takie spięte? O czym chciałyście porozmawiać? Domyślam się, że to coś ważnego, inaczej dalej miałybyście gdzieś biednego Lucjana.

Chłopak zaszlochał sztucznie, udając że ociera niewidzialną łzę z policzka.

- Wcale nie mamy cię gdzieś.

- Chodzi o Pansy Parkinson.

Razem z Klarą odpowiedziałyśmy w tym samym momencie. Lucjan spojrzał to na jedną, to na drugą i westchnął teatralnie, wyciągając z kieszeni spodni paczkę papierosów. Otworzył ją i nakierował w naszym kierunku, ale obie odmówiłyśmy, więc chłopak zapalił sam, zaciągając się głęboko. Zadarł głowę i wypuścił kłęby dymu.

- Widać komu na mnie zależy – mruknął.

- Przestań się nad sobą użalać – prychnęłam. – Jeszcze jakbyś to robił mniej sztucznie, to może bym ci uwierzyła.

Chłopak wyrzucił na trawę niedopałek i przydeptał go podeszwą buta.

- Nie mamy cię gdzieś! – Powtórzyła Klara. Najwidoczniej na poważnie wzięła lamenty Ślizgona, który przecież świetnie udawał. – Po prostu teraz jesteśmy bardzo zajęte. Te szlabany, historia z Alex…

- Historia o eliksirze miłosnym szybko się rozniosła – przyznał chłopak. – Ale, żeby mnie nie zaprosić na urodziny Weasley’ów?! Jak mogłyście?!

- Przecież to nie były nasze urodziny! – Żachnęłam się, wywracając oczami.

- To Sabrina powinna wziąć cię ze sobą – stwierdziła po namyśle Klara. – Dlaczego tego nie zrobiła?

- Ona nie ma obowiązku zabierać mnie wszędzie ze sobą, tak samo jak i na odwrót, ale wy macie! Podobno się przyjaźnimy!

- Przestań, kurwa, jojczyć! – Syknęłam niebezpiecznie, zaciskając dłonie w pięści. – Nic cię nie ominęło, a przynajmniej nie masz szlabanu jak cała reszta.

- I tak bym nie miał. Jestem Ślizgonem, zapomniałyście? – Chcąc, nie chcąc, chłopak uśmiechnął się kącikiem warg, po czym puścił oczko do Klary. Dziewczyna zarumieniła się lekko, ale szybko sobie z tym poradziła, odzyskując normalne kolory. – Dobra, bo widzę, że nie macie za knuta poczucia humoru, więc sprawa musi być poważna. Czego ode mnie chcecie? Od razu zaznaczam, że nie ma nic za darmo!

- A kto przed chwilą nazywał się naszym przyjacielem? – Spytałam z przekąsem. – Chyba powinieneś zrobić coś dla nas bezinteresownie.

Brunet zamilknął, po czym wybuchł gromkim śmiechem.

- Tu mnie macie! Dobrze, niech będzie – założył ręce na piersi. – Co z tą Parkinson? Mam nadzieję, że chociaż coś ciekawego mi powiecie.

- W tym sęk, że to ty nam miałeś powiedzieć – wtrąciła nieśmiało Klara. Lucjan zrobił pytającą minę, nie rozumiejąc za bardzo.

- W sensie, że co powiedzieć?

- Spotkałam ostatnio Pansy w kuchni. Był środek nocy, a ona rozkazywała skrzatom robić spore pakunki z jedzeniem.

- Aha, aha. – Lucjan, co chwilę kiwał głową. – No i?

- Serio niczego podejrzanego nie zauważyłeś?! – Warknęłam, robiąc krok w stronę Ślizgona.

- Robiła pakunki z jedzeniem – powtórzył jak mantrę. – I co z tego? Może brała żarcie dla Draco i jego goryli. Oni do chudych nie należą. Pewnie byli głodni i ją wysłali do kuchni.

- To by było nawet logiczne…

Prychnęłam głośno.

- … gdyby nie fakt, że Pansy powiedziała, że potrzebuje tego jedzenia regularnie.

- Crabbe i Goyle jedzą regularnie – oznajmił chłopak, nie widząc nic podejrzanego w zachowaniu Ślizgonki.

- Ty tak na poważnie?! – Zirytowałam się, wyciągając przed siebie pięść. – Dobrze wiem, że ona to jedzenie wynosi dla Flinta!

- Hola, hola, hola! – Lucjan podniósł ręce, stopując mój zapał. – Co ty sobie znowu uroiłaś w głowie? Myślisz, że Pansy poświęciłaby związek z Draco dla Marcusa?

- Nie musi nic poświęcać. Ona ma jakiś układ z tym dupkiem, a twoja rola ma polegać na tym, żeby ją uważnie obserwować! – Powiedziałam rozkazującym tonem. – Masz nie spuszczać z niej oczu, a jak zauważysz, że wychodzi gdzieś nagle wieczorem, to masz ją śledzić i szybko nam o tym powiedzieć, rozumiesz?

- To głupie – jęknął. – Gdyby coś było nie tak, to Draco na pewno by to zauważył i cały dom by o tym wiedział, a raczej nic takiego nie miało miejsca.

- A oni są dalej razem? – Wyrwało się nagle Klarze. Spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Moje brwi zniknęły aż za grzywkę. – No co? – speszyła się. – Tylko pytam.

- Tak. Są dalej ze sobą, ale ja jestem wolnym rumakiem, jeżeli preferujesz? – Brunet puścił kolejne oczko do Gryfonki.

- Ja mam chłopaka – odparła Klara, jeszcze bardziej się czerwieniąc.

- A ja mam problem! – Przypomniałam o sobie. – To jak? Pomożesz nam?

- To marnotrawstwo mojego cennego czasu, ale niech wam będzie. Przez wzgląd na dawne czasy.

- Świetnie! – Ucieszyłam się i klasnęłam w dłonie zadowolona. – Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.

Pożegnałyśmy się z chłopakiem, który miał jeszcze coś do załatwienia z Puchonami, z ostatniego roku i ruszyłyśmy z powrotem do szkoły. W wejściu do szkoły minęłyśmy się z George’em. Chłopak przystanął w miejscu i przesunął wzrok z Klary na mnie. W jego oczach widziałam tak potężny smutek i żal, że momentalnie zrobiło mi się żal Gryfona. Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie, ale wybaczyć mu również nie mogłam.

Bliźniak w końcu ruszył z miejsca, wymijając nas i odszedł w kierunku jeziora. Nie byłam do końca przekonana czy powinnyśmy go zostawiać same. Od kilku dni działo się coś niedobrego z chłopakiem, jakby stracił całą swoją życiową energię, ale przecież sobie na to zasłużył. Musiałam odpuścić. Po prostu musiałam.

***

Spoglądałam na siebie krytycznym wzrokiem w tafli lustra, skupiając wzrok na każdej niedoskonałości, jaką posiadałam. Zbyt małe piersi, wystające kości miedniczne i płaski tyłek. Bycie chudą wcale nie było motywujące. Wolałabym być bardziej kobieca. Kilka wypukłości tu i tam. Nie chciałam wyglądać jak dziecko. Robiłam z Moodym rzeczy, które do dziecinnych zabaw nie należały.

Na samo wspomnienie dotyku profesora przeszedł mnie dreszcz. Zbliżyłam się do swojego odbicia, patrząc uważnie na pociągłą twarz. Palcami prawej dłoni dotknęłam delikatnie obojczyków, przymykając na moment oczy. Próbowałam wyobrazić sobie rękę Moody’ego, głaszczącą mnie z czułością, ale nagle ta dłoń zamieniła się na inną.

- Nie! – Warknęłam zła, patrząc na siebie z obrzydzeniem. – Nienawidzisz go. Zawsze tak było i tak pozostanie.

- Z kim rozmawiasz? – Zapytała nagle Klara, otwierając drzwi do dormitorium. Taszczyła na swoim ramieniu ciężką i wypchaną po brzegi starą, skórzaną torbę. Zmierzyła mnie od stóp do głów oceniająco, jakby sprawdzała czy przypadkiem nie planuję czegoś głupiego, po czym rzuciła tobołek na łóżko, na którym zaraz potem usiadła. Z torby wyjęła kilka opasłych tomów. Każdy z nich miał w tytule coś o utracie pamięci.

- Gdzie masz prezent od Moody’ego? – Spytałam, podchodząc bliżej. Wyciągnęłam przed siebie szyję, sprawdzając, jakie książki przyniosła ze sobą blondynka.

- Pożyczyłam Samuelowi.

- A te podręczniki? Po co ci one? – Zdziwiłam się, siadając naprzeciwko niej. Wylosowałam sobie jedną z ksiąg, której tytuł nosił nazwę „Legilimencja i oklumencja – co ma wspólnego z pamięcią?”. Pokazałam przyjaciółce okładkę.

- Po tym, jak wyczyścili mi pamięć, zaczęłam się zastanawiać, czy nie robili tego częściej?

- Klara, a ty znowu swoje! – Jęknęłam, odkładając podręcznik. – To był jeden raz i naprawdę było to konieczne! Gdybyś wiedziała, jaka jest prawda, nie dałabyś rady psychicznie. Przecież Dumbledore nie zrobiłby tego, bo tak mu się podobało. Miał ku temu bardzo dobry powód.

- Dobrze, rozumiem – odparła dziewczyna, kiwając powoli głową – ale skąd wiesz, czy zrobili to raz? Może było więcej takich sytuacji? Może i tobie wymazali pamięć?

- Daj spokój – prychnęłam, zakładając ręce na piersi.

- Nie możesz tego wiedzieć, Alex! A ja mam zamiar przeczytać na ten temat wszystko, co mi wpadnie w ręce. Być może znajdę coś, co naprowadzi mnie na jakiś trop. Może… nie wiem… - zastanowiła się, przeskakując wzrokiem z jednej księgi na drugą.

- Nie rób tak oczami, bo się ciebie boję. Wyglądasz jak szalona – stwierdziłam, krzywiąc się lekko. Klara nie skomentowała tego. Usiadła do mnie bokiem po turecku, opierając się plecami o ścianę i chwyciła pierwszą lepszą książkę.

- Będziesz tak teraz siedziała do nocy i czytała? – Zdziwiłam się, otwierając szeroko oczy. Podniosłam się z jej łóżka i ponownie przyjrzałam się krytycznie swojemu odbiciu. Przyjaciółka na moment podniosła wzrok.

- A ty? – Zawiesiła głos. – Wybierasz się może gdzieś?

- Mam zajęcia z profesorem Moodym – odpowiedziałam, może nieco zbyt optymistycznie. Od razu odchrząknęłam szybko i dodałam ponurym głosem: szlaban za ten zakazany las.

- Ach tak! Pamiętam! No to świetnie się składa. Ja nie będę przeszkadzała tobie, a ty mi w czytaniu! – Wskazała rozpromieniona na stos podręczników wokół siebie.

Już zamierzałam ją wyśmiać, gdy nagle ktoś zapukał do naszego dormitorium. Zdziwiona podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko. W przejściu stała profesor Mcgonagall. Ostatnia jej wizyta w naszym domu nie należała do przyjemnych. Obawiałam się, że ta również miała być podobną. Przez głowę przeszła mi myśl, że Dumbledore postanowił wezwać mojego ojca, więc zerknęłam szybko za plecy nauczycielki, ale nie zauważyłam za nią nikogo.

- Pani profesor! – Odezwała się entuzjastycznie Klara, składając szybko wszystkie książki na kupkę i chowając je pod kocem, po czym wygramoliła się z łóżka, stając koło mnie. – Czy coś się stało?

- Dobry wieczór, dziewczynki – odparła nauczycielka lekko zmęczonym głosem. – Chciałam z wami porozmawiać już wcześniej, ale dyrektor nie uważał tego za stosowne.

W głowie przyznałam rację dyrektorowi, ale nie powiedziałam tego na głos, uśmiechając się tylko do kobiety.

- Chciałam wam tylko przekazać, że wszystkie szlabany, które zostały wam przyznane za 1 kwietnia są odwołane – oznajmiła, po czym skierowała swój umęczony i podkrążony wzrok na mnie. – Alex bardzo mi przykro, że pod naszym nosem doszło do takiej sytuacji, jak ta z panem George’em.

- Jest ok– odpowiedziałam szybko. – Już udało mi się dojść do porządku dziennego z tym. George dostał za swoje i pewnie długo jeszcze będzie miał to wypominane.

- Owszem, pan George ponosi teraz tego srogie konsekwencje – przyznała – ale przyszłam tutaj po to, żeby ci powiedzieć, że niestety będziesz musiała pojawić się dzisiaj na jeszcze jednym, ostatnim, szlabanie.

- Tak, wiem – zgodziłam się z nią, starając się ukryć pełen zadowolenia uśmiech. Czekałam na „sam na sam” z profesorem Moodym od kilku dni.

- Profesor Snape wspomniał ci już o tym? – Zdziwiła się.

- Profesor Snape? – Odparłyśmy z Klarą chórem.

- Ale jak profesor Snape? – Dodałam lekko podenerwowana.

- Właśnie profesor Snape nalegał na jeszcze jeden szlaban – westchnęła, kręcąc z niezadowolenia głową.

- Pani profesor, to jest trochę niesprawiedliwe, żeby akurat Alex miała mieć jeszcze jakiś szlaban – wtrąciła Klara. – Przecież to ona jest najbardziej poszkodowaną w tym wszystkim. Powinna mieć odpuszczone.

- Właściwie, to źle się wyraziłam. Profesor Snape uznał to za dodatkowe dokształcenie – poprawiła się szybko – a wiecie, że każde zajęcia pozalekcyjne są mi mile widziane. Owszem, profesor Snape jest trudnym człowiekiem, ale obiecał, że nie będziesz musiała czyścić kociołków, więc musiałam się zgodzić.

- Ale pani profesor! – Jęknęłam ze łzami w oczach. – Ja właśnie miałam iść na dodatkowe zajęcia do profesora Moody’ego!

- Nic mi o tym nie wiadomo, Lamberd – odparła Mcgonagall, poprawiając okulary, które czasami zakładała na nos. – Ale domyślam się, że profesor Moody zrozumie. Ja naprawdę chciałabym dobrze dla wszystkich, ale wykłócanie się z profesorem Snape’em nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Po prostu tam idź. Jestem przekonana, że Severus rozmawiał z Alastorem o tej zamianie. Nie musisz się niczym przejmować.

Kobieta uśmiechnęła się do nas smutno, po czym zerknęła na sporych rozmiarów kopiec utworzony z koca i książek, które się pod nim znajdowały. Jej wzrok na moment zatrzymał się na Klarze.

- No dobrze, do zobaczenia dziewczynki. Jakby coś was niepokoiło, to pamiętajcie, że macie się z tym zgłosić bezpośrednio do mnie. Ja jestem waszym opiekunem i nie chciałabym się dowiadywać o wszystkim ostatnia.

Gdy wyszła, zaczęłam chodzić nerwowo tam i z powrotem, nie wiedząc co zrobić.

- Nie chcę iść do Snape’a! – Jęknęłam, przykładając dłonie do twarzy.

- To tylko dodatkowe zajęcia, żaden szlaban – pocieszała mnie Klara.

Zatrzymałam się w końcu w miejscu, patrząc zbolałym wzrokiem na przyjaciółkę.

- Idź do Moody’ego – poprosiłam ją, składając dłonie jak do modlitwy.

- Co? Ale po co? Alex, ja chciałam poczytać teraz o tym wymazywaniu pamięci.

- Idź mu tylko powiedz, że nie przyjdę do niego – dodałam błagalnie.

- Czemu jesteś tak tym przejęta? – Zdziwiła się, marszcząc brwi. – Normalnie byś to olała. Wiele razy go olewałaś, bo szłaś się napić albo po prostu nie miałaś ochoty i nie rozpaczałaś tak jak teraz.

- Ja nie rozpaczam – burknęłam szybko. – Poza tym próbuję ustawić sobie jakieś priorytety, tak? Sama dobrze wiesz, że te zajęcia pomogą mi przestać być tak impulsywną.

- Cieszę się, że zaczęłaś tak myśleć – uśmiechnęła się przyjaciółka z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy. – No i dobrze. Pójdę do niego. Powiem to, co powiedziała nam profesor Mcgonagall, ale nie musisz się martwić.

- Po prostu szkoda mi tych zajęć – westchnęłam zrezygnowana, rozmasowując prawe ramię. Ponownie zerknęłam w stronę lustra. Tak bardzo chciałam spędzić ten wieczór z profesorem Moodym. Czekałam na niego przez te wszystkie dni z utęsknieniem, a teraz musiałam iść do gabinetu Snape’a, bo mężczyzna nie chciał odpuścić i pragnął z całych sił upokorzyć mnie jeszcze bardziej niż zrobił to George.

- Idź już lepiej, bo profesor Snape nie lubi spóźnialskich. – Klara wyrwała mnie z moich rozmyślań.

- Nawet nie wiem, jaką godzinę sobie ubzdurał ten dupek – mruknęłam, ale posłuchałam przyjaciółki. Raz jeszcze przypomniałam jej, żeby poszła do profesora Moody’ego w moim imieniu, a sama wyszłam na spotkanie z drugim nauczycielem.



***

Snape otworzył niemal natychmiastowo, gdy tylko zapukałam do drzwi gabinetu. Jego majestatyczna postać przyprawiła mnie o gęsią skórkę, kiedy spoglądał na mnie z góry z jawną wrogością wymalowaną na twarzy.

- Dobry wieczór – przywitałam się, próbując chociaż udawać zachowywać się normalnie. – Profesor Mcgonagall powiedziała…

- Wiem, co ci powiedziała. W końcu dostała takie polecenie ode mnie – przerwał mi szybko, odsuwając się na bok. – Właź.

Zdusiłam w ustach przekleństwo, zacisnęłam mocno pięści i ze zwieszoną głową przekroczyłam próg jego gabinetu. Wnętrze pomieszczenia nie było zbytnio przytulne, ale poczułam się w nim wyjątkowo swobodnie. Ostatnim razem, kiedy się tu znalazłam, byłam pod działaniem eliksiru i nie bardzo skupiałam swoją uwagę na wystroju. Tym razem mogłam się nieco bardziej rozejrzeć; przytulny, kamienny kominek z rozpalonym ogniem, tuż obok, pełno półek z książkami, gablotka z (jak mogłam się domyślić) najcenniejszymi eliksirami, biurko i jeden fotel.

- Profesorze, chciałabym się dowiedzieć, w jakim celu tu jestem? – Odezwałam się pokrótce pewniejszym głosem. – Aktualnie powinnam być na dodatkowych zajęciach u profesora Moody’ego, na które pan sam się zgodził. To w ramach szlabanu za moje wyjście do zakazanego lasu.

- Siadaj – warknął, wcale mnie nie słuchając i podszedł do jednej z półek. Wyciągnął z regału opasły tom w całości poświęcony eliksirowi miłosnemu i rzucił mi go pod nos. – Wynotujesz najistotniejsze informacje.

Przeniosłam wzrok na gruby podręcznik, siadając posłusznie w fotelu mężczyzny. Nie miałam przy sobie żadnego zeszytu ani pióra do pisania, ale chciałam zająć się tym, co nakazał mi Snape, a potem jeszcze na chwilę pójść do Moody’ego. Zerknęłam więc ponownie w jego stronę z pytającą miną.

- Na miłość boską, Lamberd! – Warknął podirytowany, podchodząc do mnie. Odsunęłam się wraz z fotelem, ponieważ mężczyzna sięgnął do szuflady i otworzył ją zamaszyście, wyciągając na blat czysty pergamin i kacze pióro wraz z ozdobnym kałamarzem. – Czy ty kiedykolwiek byłaś na coś przygotowana?

- Profesor Mcgonagall nie powiedziała mi, że mam coś wziąć ze sobą – odpowiedziałam, zawieszając wzrok na piórze i wyciągnęłam rękę w jego stronę.

- Ostrożnie – burknął Snape ostrzegawczo, więc szybko cofnęłam dłoń. Profesor przewrócił oczami. – Weź to cholerne pióro, ale uważaj na nie – wyjaśnił.

Chwyciłam w końcu delikatnie rzecz, o którą Snape tak się bał i obejrzałam ją z każdej strony. Pióro wyglądało na bardzo drogie i starannie dobrane. Kałamarz, który musiał być dołączony do kompletu, również prezentował się stylowo. Ciekawe, jak dużą wartość sentymentalną miały dla niego te rzeczy? I kto mógł mu je podarować? Jakaś kobieta? Albo być może była to pamiątka rodzinna? Nie byłam jednak na tyle głupia, żeby wypytywać go o tak osobiste sprawy.

- Na co czekasz? – Warknął nagle mężczyzna aż podskoczyłam. – Zabieraj się za przepisywanie. Nie obchodzi mnie, że wciąż boli cię głowa.

- Nie boli mnie – przyznałam, otwierając podręcznik na przypadkowej stronie poświęconej w całości skutkom ubocznym amortencji. Snape zerknął na mnie zaintrygowany.

- W ogóle? – Spytał cicho, chcąc brzmieć obojętnie.

- Czasami, ale to bardzo rzadko. Teraz czuję lekkie pulsowanie, ale nie jest to taki sam ból, co kiedyś – wyjaśniłam i przeniosłam wzrok na rozdział w książce. – Myśli profesor, że to skutek uboczny eliksiru miłosnego?

- Jeżeli to przechodzi, to temat uważam za zamknięty.

Westchnęłam cicho. Mcgonagall miała rację. Snape był ciężkim człowiekiem. Starając się nie myśleć o nim więcej, oparłam głowę na łokciu, zamoczyłam pióro w atramencie i zaczęłam przepisywać podręcznik. Powoli miałam dość całej tej historii z eliksirem miłosnym. Ile jeszcze będę zmuszona o tym słuchać albo uczyć się durnych rzeczy na ten temat?

Snape przechadzał się tam i z powrotem z rękoma założonymi na plecach i bacznie mnie obserwował, sprawdzając czy wykonuję to, co mi polecił. Ja starałam się nie robić mu problemów. Im szybciej skończę, tym prędzej będę mogła spotkać się z profesorem Moodym. Moje myśli nieprzerwanie krążyły wokół mężczyzny. Byłam spragniona jego dotyku, widoku, wszystkiego. Pragnęłam spędzać z nim każdą minutę, dlatego też ten niespodziewany szlaban popsuł cały mój wieczór.

Przewróciłam stronę, natrafiając na rozdział poświęcony zapachowi eliksiru. Mój pachniał tym cholernym człowiekiem. Nie umiałam tego logicznie wyjaśnić. Przecież nigdy nic nie czułam do niego. Nawet nie myślałam o nim w sposób, który mógłby sugerować, że jednak mi się podoba.

- Profesorze? – Zagadnęłam mężczyznę, zamyślając się na moment. Może nie powinnam była poruszać tego tematu, ale byłam ciekawa, co on mi odpowie.

Snape przystanął w miejscu, nie spodziewając się, że będę chciała zadawać mu jakiekolwiek pytania.

- Czy to możliwe, że amortencja może się mylić? – Kontynuowałam zaciekawiona.

- W jakim sensie, Lamberd? – Spytał nauczyciel, marszcząc czoło.

- Czy jej zapach może dawać nam mylne sygnały? – sprecyzowałam.

- Absolutnie nie – odparł od razu. – Nie mam pojęcia, co masz na myśli, ale źle przyrządzony wywar po prostu nie zadziała. Prawidłowy zaś, zawsze, ale to zawsze będzie wytwarzał zapachy, które będą nam bliskie.

- Niemożliwe – prychnęłam i od razu tego pożałowałam, ponieważ Snape zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś głęboko i podszedł do szklanej gablotki i wyciągnął z niej perlisty eliksir. Podłożył mi fiolkę niemal pod sam nos i odkorkował ją kciukiem.

- Powąchaj – rozkazał.

- Po co? – Zestresowałam się, odsuwając. Wsunęłam się głębiej w fotel, chcąc być jak najdalej od mężczyzny i tego cholernego eliksiru.

- Zrób to, co ci mówię! – Warknął. Wsparł się dłonią o blat biurka i nachylił jeszcze bardziej w moją stronę.

- Przecież to nie jest ten sam eliksir – jęknęłam, wzbraniając się w każdy możliwy sposób.

- Nie rozumiesz polecenia? – Syknął. – Musisz się wystrzegać tego zapachu. Skoro Weasley raz podał ci amortencję, może to zrobić ponownie.

- Jestem pewna, że tego nie zrobi.

- Amortencję można wykorzystać na różne sposoby, nie tylko wtedy, kiedy chce się wzbudzić w drugiej osobie… miłość – wyjaśnił, wypluwając ostatnie słowo jak najgorszą obelgę. – Jej zapach ma cię ostrzec przed potencjalnym zagrożeniem, rozumiesz?

Kiwnęłam głową, chociaż wcale nie rozumiałam profesora i powolnym ruchem przybliżyłam głowę do otwartej buteleczki. Z jej wnętrza wydobywały się perliste smugi, które przywołałam do siebie gestem trzęsącej się dłoni. Wiedziałam, co poczuję. I nie myliłam się. Jego perfumy przedarły się przez moje nozdrza i uderzyły prosto w serce, które nagle zaczęło bić o wiele za szybko. Czym prędzej odsunęłam się od tego zapachu, próbując zapanować nad swoimi reakcjami. Snape natomiast nie spuszczał ze mnie wzroku. Cały czas obserwował dokładnie, jak mięśnie mojej twarzy samoistnie się ścisnęły, kiedy powąchałam amortencję.

- Co czułaś? – Zapytał w końcu głębokim głosem. Podniosłam na niego wzrok. Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Jego czarne tęczówki były naprawdę hipnotyzujące. Mogłam w nich zobaczyć całą swoją duszę.

- Nic nie poczułam – skłamałam. Pragnęłam jak najszybciej uciec z tego gabinetu. Nie chciałam tu przebywać, nie chciałam więcej czuć jego perfum, czy to na nim, czy w eliksirze. To nie on był tym, przy którym czułam się swobodnie i dobrze.

- Wiem, że kłamiesz – odparł spokojnie, ale odbił się w końcu od biurka i odniósł eliksir na miejsce. Stał tyłem do mnie, a przodem do szklanej gablotki. Na moment również zawiesił głowę między rękami, a palcami zaczął wystukiwać powolny rytm o szkło.

- Ja nikogo nie kocham, to co miałam poczuć? – Zestresowałam się, spoglądając co jakiś czas na wyjście z gabinetu. Gdybym tak szybko się podniosła i czym prędzej czmychnęła koło profesora, to może udałoby mi się uciec, zanim by się na dobre zorientował, co robię?

- Tu nie chodzi tylko o to uczucie, ale także o obsesję, fascynację. Zapach, który przywołuje dobre wspomnienia, chwile – odpowiedział, obracając się powoli w moją stronę, ale w dalszym ciągu stał w tym samym miejscu, jakby to on pierwszy planował szybką ucieczkę ze swojego gabinetu, a nie ja.

- To jest niedorzeczne! – Krzyknęłam nagle, wstając szybko. – Ten eliksir jest przeterminowany! Albo źle przyrządzony.

- Źle przyrządzony? – Prychnął mężczyzna, a kąciki jego ust drgnęły w delikatnym uśmiechu, powodując mały dołek w policzku. Zarumieniłam się na ten niecodzienny widok, a serce ponownie zaczęło mi być o wiele za szybko. – Nie wygłupiaj się dziewczyno. Osobiście go pilnowałem, aby odpowiednio dojrzał.

- W takim razie… - zająknęłam się, czując ogarniającą mnie panikę. – Może ktoś go podmienił! Nie wiem… coś na pewno jest z nim nie tak!

- Co poczułaś? – Zadał raz jeszcze pytanie, robiąc kilka kroków w moją stronę. Odsunęłam się szybko, ale jego dłoń chwyciła mocno moje ramie, przyciągając do siebie. – Mów.

- Proszę mnie puścić! – Jęknęłam, próbując oderwać jego zakleszczone palce.

- Odpowiedz mi.

- Nie…

- No gadaj do cholery! – Warknął, potrząsając mną.

- Pana perfumy! – Wykrzyknęłam mu prosto w twarz, prawie go opluwając. Trzęsłam się niesamowicie, a do oczu wezbrały mi łzy. Snape jak na komendę, puścił moje ramię, odsuwając się znowu pod gablotkę. Przywarł do niej plecami, patrząc na mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.

- Niemożliwe – powiedział sam do siebie.

- Wiem! – Wysyczałam wściekła, że zmusił mnie do tego wyznania. – Dlatego uważam, że ten eliksir to jakaś ściema!

- Niemożliwe – powtórzył jak w transie. – Nie po tym jak…na dzisiaj wystarczy, Lamberd. Wynoś się stąd.

Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Czym prędzej wyniosłam się z jego gabinetu i pędem puściłam w stronę drugiego piętra. W głowie miałam mętlik i chaos. Przeszło mi nawet przez myśl, że Snape zrobił to specjalnie, żeby mnie jeszcze bardziej upokorzyć. Jakby nie wystarczało mu to, jak potraktował mnie George. Miałam nieodpartą ochotę przytulić się do Moody’ego i opowiedzieć mu o wszystkim.

Już z daleka widziałam jego gabinet, więc jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku, gdy nagle drzwi otworzyły się szybko, a w przejściu stanął nauczyciel wraz z Klarą. Mężczyzna obejmował ją ramieniem, tłumacząc coś po cichu. Stanęłam jak wryta, patrząc na nich podejrzliwie. Dlaczego Moody siedział z nią w swoim gabinecie do tak późnej godziny? Owszem, nie było jeszcze ciszy nocnej, ale ja tylko poprosiłam dziewczynę o przeproszenie go w moim imieniu, a nie o wymienienie moich zajęć na jej. Co oni tak właściwie robili?

Poczułam w piersi dziwny ścisk i podeszłam do nich, nie ukrywając rozdrażnienia.

- O Alex! – Zdziwiła się Klara. – A co ty tu robisz? Skończyłaś już swój szlaban?

- A Ty? – Warknęłam. – Co ty tu robisz? Miałaś tylko przekazać ode mnie wiadomość.

- Tak, ale profesor stwierdził, że skoro ty nie możesz przyjść, to przerobi zajęcia ze mną – odparła wesoło, ale widząc moją pełną niezadowolenia minę dodała: wszystko w porządku?

- Co robiliście? – Spytałam, zaczynając odczuwać mocną zazdrość o nauczyciela. To miał być nasz szlaban! Myślałam, że profesor będzie tak samo zawiedzony moją nieobecnością, jak ja nią byłam.

- Alex? – Zagadnął Moody, mrużąc zdrowe oko. – Czy coś się stało u Snape’a? Zachowujesz się dziwnie.

- Pytam, co takiego robi pan z nią na waszych zajęciach?

- Alex, przecież mówiłam ci, że to tajemnica. Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się naprawdę dziwnie. Domyślam się, że profesor Snape pewnie dał ci popalić, a obiecał Mcgonagall, że to nie będzie szlaban.

- Klaro, Alex ma po prostu zły dzień, prawda? – Moody zerknął na mnie, przeszywając swoim spojrzeniem, ale ja w dalszym ciągu nie dawałam się tak łatwo udobruchać.

- Dlaczego nie chcecie odpowiedzieć na moje pytanie?! – Warknęłam, zaciskając mocno pięści. Moody westchnął.

- Klaro, muszę cię przeprosić, ale chyba jestem zmuszony porozmawiać z twoją przyjaciółką.

Mężczyzna położył dłoń na plecach dziewczyny i delikatnym ruchem wypchnął ją za próg swojego gabinetu, po czym odsunął się trochę, zapraszając tym razem mnie do środka.

- Alex? Pozwól na moment.

Przeszłam koło Klary, obdarzając ją nieufnym spojrzeniem i razem z profesorem zniknęliśmy za drzwiami pomieszczenia. Nie czekając na jego pierwsze słowa, zaczęłam rozglądać się uważnie po wnętrzu, ale nie zauważyłam w nim niczego podejrzanego. Przeszłam więc przez cały gabinet prosto do jego prywatnych kwater. Łóżko było idealnie zaścielone, więc cofnęłam się do pierwszego pomieszczenia.

- Co ty wyrabiasz? – Odezwał się w końcu Moody, nie ukrywając tym razem rozdrażnienia.

- Dlaczego pan nie poszedł do Snape’a i nie przerwał mi tego cholernego szlabanu?! – Warknęłam. – Myślałam, że również profesor czekał na nasze wspólne zajęcia! A tak, to co? Jestem w zastępstwie za Klarę albo na odwrót?!

- Alex, czy ja dobrze słyszę w twoim głosie zazdrość? – Zdziwił się mężczyzna.

- Po prostu myślałam, że panu zależy na mnie! – Jęknęłam, spoglądając na kanapę, po czym bez zastanowienia, zanurkowałam głową pod mebel. Moody stał w miejscu, przyglądając mi się z mieszaniną niedowierzania i złości.

- Czego szukasz? – Spytał.

Mój wzrok bacznie przeglądał podłogę pod sofą, aż w końcu natrafił na mały, zakurzony guziczek, który wyglądał jak taki sam, które miałyśmy przy koszulach. Sięgnęłam po niego dłonią i czym prędzej pokazałam Moody’emu.

- Tego! – Zdenerwowałam się. – Właśnie tego szukałam!

Profesor spojrzał na przedmiot, na mnie i znowu na przedmiot, a następnie wyciągnął mi go spomiędzy palców i włożył do kieszeni spodni.

- Musiało mi się skądś oderwać – stwierdził zdawkowo, patrząc na mnie, jakbym oszalała. W gruncie rzeczy tak się czułam. Miałam mętlik w głowie przez Snape’a, a jedyna osoba, której mogłam zaufać i która stała mi się najbliższą, zupełnie się mną nie przejmowała.

- To guzik od naszych koszul – powiedziałam pewnie, pokazując mu własną koszulę. – I nie należy do mojej.

- Czy ty mi coś insynuujesz? – Zdziwił się. – Chyba nie sądzisz, że rozbieram tu wiele uczennic?

- Klara siedziała tu bardzo długo – wyrzuciłam z siebie, co siedziało mi na sercu. – Myślałam, że pan profesor chociaż trochę się przejmie, że mnie nie ma.

- Czekałem na ciebie – wyjaśnił spokojnie. – Chciałem spędzić z tobą mile wieczór, ale to nie moja wina Alex, że Snape ciągle robi wszystko, żeby uprzykrzyć innym życie.

- Ja nie chciałam wcale tam iść! – Jęknęłam, siadając na kanapie. Przyłożyłam dłonie do twarzy, próbując się uspokoić. Moody od razu podszedł bliżej, siadając obok.

- Aż tak źle było? – Zapytał.

Kiwnęłam głową w odpowiedzi.

- Wybacz, ale nic z tym nie mogłem zrobić – westchnął, przygarniając mnie do siebie. – I nie urządzaj już więcej takich scen.

- Przepraszam – szepnęłam, odsuwając dłonie. Spojrzałam na jego twarz i cmoknęłam go delikatnie w policzek. – I chyba naprawdę jestem o pana zazdrosna.

- Nie masz żadnych powodów, żeby być zazdrosną – odparł – ale nie możesz się tak zachowywać. To wzbudza podejrzenia.

- Wiem, przepraszam – powtórzyłam. – Poczułam się nieco odsunięta na bok.

- Zawsze będziesz na pierwszym miejscu – przyznał, puszczając do mnie oczko. Jeszcze mocniej przygarnął mnie do siebie i potarł uspokajająco ramię. – Jeżeli tak bardzo zależało ci na dzisiejszej wizycie, to jutro możesz do mnie przyjść w ramach odrobienia dzisiejszych zajęć, co ty na to?

- Tak, bardzo chętnie! – Ucieszyłam się.

Moody sapnął zadowolony i podniósł się ociężale z kanapy, podchodząc do drzwi.

- A teraz wiesz, co muszę zrobić? – Zapytał dla pewności, sięgając po klamkę.

- Ale…

- Zaraz cisza nocna – przypomniał mi. – A jeżeli teraz stąd nie pójdziesz, to nie będę w stanie się powstrzymać.

Uśmiechnęłam się delikatnie, czerwieniąc lekko i również się podniosłam. Podeszłam do mężczyzny, przytulając się do niego z całych sił. Mężczyzna przewrócił oczami, czego nie byłam w stanie już ujrzeć i zdusił w ustach przekleństwo. Odsunął mnie delikatnie od siebie i sięgnął po piersiówkę. Upił z niej dwa potężne łyki.

- Dobranoc Alex – dodał, wycierając usta wierzchem dłoni.

Pożegnałam się więc z nauczycielem i opuściłam jego gabinet. W drodze powrotnej natknęłam się na swoją przyjaciółkę. Dziewczyna postanowiła poczekać na mnie przy schodach do wieży, zaniepokojona moim wcześniejszym zachowaniem.

- Alex? – Zagadnęła zasmucona. – Wszystko w porządku? Ja nie wiem, co cię napadło wcześniej, ale zrobiłam to, o co mnie prosiłaś.

- Tak wiem – odparłam, wzdychając głęboko. Poczułam się głupio, że tak na nią napadłam. Przecież Klara nie zrobiła niczego złego. – Przepraszam. To wszystko wina Snape’a.

- Domyśliłam się, że uprzykrzył ci wieczór. Co zrobił?

- Znęcał się nade mną psychicznie.

- Naprawdę? Może powinnyśmy iść z tym do Mcgonagall. W końcu jej obiecał, że to tylko dodatkowe zajęcia – zaproponowała, ale stanowczo odmówiłam, kręcąc szybko głową.

Nagle zza zakrętu wyłoniła się postać Lucjana. Chłopak widząc nas przy schodach, pomachał do nas energicznie i przyspieszył kroku.

- Dobrze, że was zastałem, bo inaczej musiałbym się kłócić z waszym obrazem, żeby mnie wpuścił – powiedział na wstępie.

- Gruba Dama nie wpuści nikogo bez hasła – wyjaśniła wykładowym tonem Klara – więc pewnie wykłócałbyś się z nią do rana.

- Z moim urokiem osobistym nie zajęłoby to dużo czasu.

- Co tu robisz? – Spytałam, mrużąc oczy. – Wiesz coś o Parkinson, tak?! – Ożywiłam się nagle.

- Chciałaś żebym ją śledził i od razu was powiadomił, jeżeli będzie gdzieś wychodzić, prawda?

- Zgadza się – przytaknęłam skinieniem głowy.

- Właśnie wyszła na błonia i udała się w stronę Zakazanego Lasu – oznajmił. – Nie wiem, co to oznacza. Możliwe, że chciała się tylko przewietrzyć, ale jak obiecałem, tak zrobiłem. Moje zadanie uważam za prawidłowo wykonane.

- Do Zakazanego Lasu? – Zamyśliłam się na moment, zerkając na przyjaciółkę, która już wiedziała, co się szykuje, ponieważ całkowicie się temu sprzeciwiała…




5 komentarzy:

  1. Awwww, delicje! Jaka ta zazdrosna Alex urocza 😍 a jak czytałam scenę ze Snape'em, to serce biło mi chyba tak szybko, jak samej Alex. Z jednej strony chciałabym, żeby sobie przypomniała, co Ją łączyło z Sevem, ale z drugiej scenki z Moodym wywołują u mnie dreszcze, więc dla mnie wątek mógłby jeszcze trwać ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Totalnie się zgadzam 🥰🥰🥰

      Usuń
    2. Ja jestem totalnie zakochana w Moodku ♡♡♡♡♡

      Usuń
    3. Nigdy bym nie powiedziała, że Snape będzie miał tak silną konkurencję 😮😍

      Usuń
  2. Dokładnie! Zawsze Alex wracała do Seva, a teraz chciałabym, żeby z Moodym jeszcze trochę się pobawiła <3

    OdpowiedzUsuń