czwartek, 12 sierpnia 2021

139. Nagroda

Siedziałam na trybunach, wpatrzona w oddalające się plecy Alex. Przez chwilę martwiłam się, że przyjaciółka tylko chciała mnie zmylić i tak naprawdę zamierza sama podejść pod Zakazany Las. Kiedy zobaczyłam, że kieruje się do szkoły, odetchnęłam z ulgą. Naprawdę chciała iść porozmawiać z profesorem Moody’m. Na jej miejscu zrobiłabym dokładnie to samo. Jeśli ktoś wiedział co robić w takiej sytuacji, to musiał to być on.

Oparłam podręcznik do Obrony Przed Czarną Magią na kolanach, próbując uspokoić nerwowy tik jednej z moich nóg. Do tej pory nie zwracałam na to uwagi, ale teraz faktycznie tak się stresowałam, że noga podskakiwała mi rytmicznie. To nie tak, że martwiłam się wynikami egzaminów, byłam pewna, że zrobiłam co w mojej mocy, by zdać je najwyżej jak potrafiłam. Martwiłam się jednak o Harrego, a teraz i o Alex.

Wszyscy w kółko powtarzali, jak niebezpieczny jest ten turniej. Hermiona już miesiące temu znalazła zapisy sprzed kilku wieków, wedle których ofiary śmiertelne były tam codziennością. U nas jeszcze nikt nie zginął, ale najważniejsze słowo, to było „jeszcze”. Ściany labiryntu były tak wysokie, że nikt z nas nie był pewien co znajdowało się w jego wnętrzu. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że przy pierwszym zadaniu Harry walczył z Rogogonem Węgierskim, organizatorzy nie zamierzali iść na łatwiznę. Uczniowie powtarzali sobie nawzajem plotki na temat tego, co widzieli, że było do środka wprowadzane. Wiele takich rozpuszczał sam Draco, jakby za punkt honoru wziął sobie nastraszenie uczestników. Wszyscy wiedzieli, że chodziło mu tylko o Harrego. Nawet teraz głośno komentował to, co rzekomo jego ojciec w jakiś sposób zaaprobował.

– On gówno wie – mruknął Ron, łypiąc na blondyna. – Po co ministerstwo miałoby współpracować z Lucjuszem Malfoyem? Nie jest żadnym specjalistą od magicznych stworzeń.

– Przechwala się jak zwykle – Hermiona wzruszyła ramionami. Nie odrywała wzroku od gromadzących się w jednym miejscu uczestników. – Twój tata na pewno wie wiele więcej.

– Ale i tak nie chciał mi wyjawić nic a nic. Denerwuje mnie to wszystko – jęknął rudzielec. – Z zajrzeniem do środka nie wyszło, nikt nic nie pisnął, jedyne co mamy, to te brednie Malfoya, ale są o kant dupy rozbić…

– Poradzi sobie – Hermiona zacisnęła kciuki i trzymała je mocno. – Przygotowaliśmy go najlepiej jak się dało.

– Masz rację, poradzi sobie – dołączyłam do rozmowy, licząc na to, że gdy wypowiem to na głos, w jakiś sposób sama łatwiej w to uwierzę. – Jesteśmy otoczeni nauczycielami i ludźmi z ministerstwa. Co może pójść nie tak?

Jedyne co mnie pocieszało, to fakt, że okularnik dobrze radził sobie z zaklęciami oszałamiającymi. Ron i Hermiona jeszcze przed startem powtarzali Harremu kilkukrotnie, żeby nie unosił się honorem i że – gdyby musiał – powinien użyć awaryjnego sygnału, oznaczającego poddanie. Teraz, siedząc na trybunach każde z nas czuło pewnie to samo – Harry przecież nie użyje tego sygnału. Potrafił być zawzięty, tak samo jak Alex.

– Jak zaraz nie przyjdzie, ominie ją zadanie – mruknęłam sama do siebie.

Zaniepokojona próbowałam odnaleźć przyjaciółkę wzrokiem. Ludzi systematycznie przybywało, ale nie potrafiłam dostrzec jej w tym tłumie. Gdyby chociaż miała włosy w krzykliwym kolorze… Spostrzegłam wtedy, że przy loży sędziowskiej było kilku nauczycieli, w tym też profesor Moody. Mężczyzna wymieniał z Dumbledore’m ostatnie uwagi, akurat wtedy, gdy otwierano ceremonię. Dlaczego nie było z nim Alex? Być może kazał jej zostać w zamku, póki sytuacja się nie wyjaśni? Musiałam jak najszybciej zapytać go czy z nią rozmawiał. Poprzednim razem, gdy chodziło o Elizę, dali nam jasno do zrozumienia, żeby się w to nie mieszać. Tutaj chodziło o jej brata. Ciężko było mi powiedzieć, czy w takim wypadku bezwzględnie zaufałabym swojemu rodzeństwu, bo sama byłam jedynaczką. Im dłużej myślałam o liście, tym więcej mi z nim nie grało.

Przełknęłam głośno ślinę, schowałam podręcznik do bezdennej torby i ruszyłam w dół trybun. Akurat w tym momencie dano sygnał do startu. Harry oraz Cedrik wbiegli jako pierwsi do labiryntu. Moody pospiesznie odsunął się od stołu sędziowskiego i ruszył wzdłuż żywopłotu, wraz z Hagridem, Flitwickiem i McGonagall. Szybko się rozeszli. Widziałam, jak Szalonooki wyciągnął swoją różdżkę i trzymał ją opuszczoną wzdłuż ciała, blisko nogi. Palcem wskazującym nerwowo postukiwał w drewno. Skupioną, napiętą twarz miał skierowaną w stronę centrum zadania.
Dogonienie go nie było trudne.

– Profesorze?!… – zawołałam.

Mężczyzna na dźwięk mojego głosu drgnął nieznacznie. Szybko się obrócił i wycelował we mnie dość niedbałym gestem. Jego magiczne oko zerknęło na mnie tylko przelotnie, a później błyskawicznie obróciło się w oczodole, skupiając na tym, co dzieje się wewnątrz labiryntu.

– Co tutaj robisz? – zapytał niecierpliwie, opuszczając różdżkę. Machnął lekceważąco ręką. – Zmykaj na trybuny.

– Już, zaraz pójdę. Chciałam tylko zapytać, czy Alex Pana znalazła.

– Alex? – mruknął bez zainteresowania. – Nie widziałem jej.

Przymrużył zdrowe oko, jakby zauważył coś niepokojącego i przyspieszył nieco kroku, podążając dalej wzdłuż żywopłotu. Patrzyłam na niego oniemiała. Normalnie zapytałby o co chodzi, ale teraz? Wydawał się całkowicie skupiony na tym, co robił. Jego twarz sprawiała wrażenie napiętej, ale z jakiegoś powodu wyglądał też na zadowolonego i ożywionego. Poruszał się żwawiej niż zwykle. Miałam wrażenie, że pod nosem coś szemrze, jakby powtarzał sobie zaklęcia. Nigdy nie widziałam, by tak robił.

– Profesorze, ona dostała jakiś dziwny list… – szłam za nim, szybko przebierając nogami. – Od brata. Chodzi niby o Elizę. Tą dziewczynę, co kiedyś…

– I co w związku z tym? – przerwał mi. – Teraz najważniejszy jest Pan Potter, nieprawdaż?

– Tak, ale ona poszła z Panem porozmawiać, a skoro do tego nie doszło…

– Na pewno się nie zgubiła… – odparł cicho, acz z przekonaniem i oblizał się. Stanął nagle w miejscu i spojrzał na mnie z góry. – Klaro, wybacz, naprawdę wykonuję teraz bardzo istotne zadanie. Porozmawiamy o niej po turnieju, dobrze? Po prostu przyjdź do mnie po wszystkim.

Spuściłam głowę i westchnęłam.

– Dobrze profesorze. Mam nadzieję, że nie będzie za późno.

Chciałam zawrócić, ale Moody złapał mnie za ramię, ścisnął je nieco zbyt mocno i przyciągnął do siebie. Podniosłam na niego wzrok. Wyglądał bardzo poważnie.

– Wiem, że przejmujesz się przyjaciółką, ale musimy pamiętać, że ktoś… – sapnął, a jego oko błysnęło. Mówił bardzo ożywiony. – …ktoś najprawdopodobniej nieprzychylny Harremu, wrzucił jego imię do Czary Ognia. Wielokrotnie mówiłem Ci, że byli słudzy Czarnego Pana są w naszym otoczeniu. Są bliżej niż myślisz… – powiedział mrocznym głosem. – I dobrze wiesz, że mogą czyhać na życie wybrańca. Nie pilnuję go sam, ale dzięki oku mam najlepsze warunki – stuknął różdżką w skroń. – Dlatego nie przeszkadzaj mi już więcej, aż do końca zadania, zrozumiano?

Gorączkowo pokiwałam głową. Profesor miał rację, to żeby Harry przeżył, było priorytetowe. Komuś zależało na tym, by wziął udział w turnieju i być może ta osoba była tutaj teraz. Czy brat Alex miał z tym coś wspólnego? A może to była kolejna zagrywka, żeby odciągnąć profesora od zadania i ułatwić komuś zaszkodzenie Potterowi?

– Ten list to może być pułapka – stwierdziłam oszołomiona.

– Dokładnie. A po tym wszystkim co was spotkało, Alex powinna mieć na tyle rozsądku, żeby nie robić niczego pochopnie… Prawda? – uśmiechnął się do mnie na bardzo krótki moment i puścił moje ramię.

Rozmasowałam rękę, wciąż czując echo jego zaciśniętych palców i patrzyłam jak Moody rusza dalej, kontynuować swoją pracę. Nie obrócił się ani razu. Nie miałam mu jednak za złe.

Wróciłam na trybuny. Okazało się, że wszyscy uczestnicy byli już wewnątrz labiryntu. Wkrótce zobaczyliśmy pierwszą czerwoną flarę. Po jakimś czasie pojawiła się też druga. W labiryncie zostali tylko Cedrik i Harry. Gryfoni zaciskali mocno palce i wiwatowali. Nikt jednak nie wiedział co dzieje się we wnętrzu labiryntu. Cisza trwała podejrzanie długo.



Stwierdziłam, że turniej turniejem, ale muszę znaleźć Alex. Poderwałam się z miejsca i ponownie zeszłam z trybun, po drodze ściągając z szyi Gryfoński szalik, który miał mi służyć za rekwizyt do dopingowania. Schowałam go do torby. Gdy chciałam zejść z boiska stadionu, zatrzymał mnie Filch.

– Dokąd to? Turniej jeszcze się nie skończył – powiedział, pokazując mi kciukiem, że powinnam zawrócić.

– Strasznie rozbolał mnie brzuch – skłamałam, sugestywnie łapiąc się za wspomniane miejsce.

Filch spojrzał na mnie podejrzliwie i trochę z obrzydzeniem, ale zszedł mi z drogi. Szybko wyminęłam go. Upewniłam się, że nie patrzy gdzie idę i skręciłam w stronę ścieżki prowadzącej do Zakazanego Lasu. Alex chyba nie poszłaby tam sama, prawda? Nie widziałam jej brata w loży honorowej, więc możliwe, że dalej rozmawiali. A co jeśli w ogóle nie było go na turnieju? Jeśli to była pułapka…? Nawet nie chciałam o tym myśleć.

Szybko wyciągnęłam różdżkę. Pójście tam było głupie, ale zamierzałam mieć oczy szeroko otwarte i nie ryzykować niepotrzebnie. Ostrożnie zbliżyłam się do miejsca, gdzie Alex miała spotkać się z bratem. Tak jak podejrzewałam, było tam całkowicie pusto. Powoli robiło się ciemno, więc majaczący w oddali las wyglądał jak z horroru. Ani myślałam zbliżać się do linii drzew. Najpierw długo czekałam w ukryciu. Później przez chwilę spacerowałam w miejscu. Nie dostrzegłam jednak nic, co dałoby mi chociaż wskazówkę. Alex musiała być więc w szkole. To nie byłby pierwszy, ani ostatni raz, gdy znikała niemal bez słowa. Z tą myślą zawróciłam w kierunku Hogwartu. Wtedy też usłyszałam, że na stadionie zapanował istny chaos.

Biegłam ile sił w stronę stadionu, przeczuwając najgorsze. Oklaski i wiwaty zastąpiły krzyki i płacz. Chodziło o Alex? O Harrego?! Gdy dotarłam do boiska, wiele osób tłoczyło się przy wejściu do labiryntu. Widownia w większości stała, ale nikt już nie skandował. Część ludzi kłębiła się w różnych miejscach, część próbowała jak najszybciej wyjść, ale organizatorzy systematycznie uspokajali rozemocjonowany tłum i powtarzali, by z powrotem zająć miejsca. Przez ogólny hałas przedzierał się nieustający płacz kobiety. Gdy tłum przy labiryncie się rozstąpił, zobaczyłam, że była to matka Cedrika. Ściskała w ramionach jego blade ciało o pustym spojrzeniu. Choć wyglądał na oszołomionego, jej reakcja mogła świadczyć tylko o jednym… chłopak był martwy. Tuż przy niej klęczał mężczyzna, który najprawdopodobniej był jego ojcem. Pan Diggory wyglądał na zszokowanego i potrząsał głową, jakby ze wszelką cenę nie chciał pozwolić świadomości dojść do głosu.

– Cedrik! – wrzasnęła rozpaczliwie Cho, padając na kolana przy zwłokach. – Cedrik! Kochanie! Obudź się! Błagam Cię, powiedz coś!

– Tylko śpi… – mówiła roztrzęsiona matka. Jej wzrok wydawał się pusty. Twarz była mokra od łez. Głaskała chłopaka po włosach. – Tylko śpi… Zaraz się ocknie… Prawda Cedrik? Zmęczyłeś się zadaniem… Zaraz… Za chwilę…

– Cedrik… – Cho przytuliła głowę do jego piersi, zanosząc się tak rozpaczliwym szlochem, że aż poczułam jakby coś zgniotło mi żołądek.

– Gdzie jest Dumbledore?! – krzyknął Pan Diggory, podrywając się na równe nogi. – Gdzie zniknął Albus?! Gdzie jest Potter?!

– Proszę zachować spokój! – Kornelisz Knot wymachiwał rękami. – Proszę chwilę poczekać! Zaraz się wszystkiego dowiemy! Już posłałem po wsparcie z Ministerstwa.

– To wasza wina! – ojciec Cedrika pchnął Knota. – Gdyby nie ten przeklęty turniej…!

Dwóch mężczyzn z ministerstwa magii szybko zasłoniło własnymi ciałami Korneliusza. Ostrzegawczo wycelowali różdżki w Pana Diggory’ego.

– Panie Diggory, rozumiem emocje, ale uczestnicy wiedzieli, że to niebezpieczne! – mówił Knot i omal się przy tym nie opluł. Był blady jak ściana, a po czole spływała mu stróżka potu, którą szybko wytarł chusteczką. – Staraliśmy się jak tylko mogliśmy, ale jak widać…

– Za mało! ZA MAŁO!

Stałam jak wryta, o wiele za długo przypatrując się tej smutnej scenie. Z jakiegoś powodu nie mogłam jednak przestać patrzeć na Cedrika. Jeszcze całkiem niedawno chłopak był pełen uśmiechu i z werwą ruszył ku zwycięstwu w zadaniu, a teraz leżał tutaj… I żadne zaklęcie nie mogło mu pomóc. Rozumiałam Pana Diggory’ego – posiłki z Ministerstwa nie przywrócą życia jego dziecku. Poczułam straszny żal, nawet mimo tego, że nie przyjaźniłam się w żaden sposób z chłopakiem. Nie miałam odwagi spojrzeć na trybuny Krukonów.

Mocniej zacisnęłam palce na różdżce i rozejrzałam się, szukając źródła zagrożenia. Nie miałam pojęcia co tutaj zaszło, ani jak dawno temu. Nie widziałam też wielu wskazówek. Na pewno nie było żadnych śmierciożerców czy stworów na wolności. Był tylko Cedrik i puchar. Szybko zrozumiałam, że nie tylko nie ma w pobliżu dyrektora i Harrego, ale także profesorów: McGonagall, Snape’a i Moody’ego. Nie wiedziałam, czy zniknęli gdzieś razem, czy na przykład przeszukiwali teren. Gdyby była to jakaś ogólna narada, powinna zniknąć też dyrektorka francuskiej szkoły i Knot. Karkarowa i tak od paru dni nikt nie widział.

Przez chwilę wahałam się, czy powinnam się stąd ruszać, w końcu skoro byli tu wszyscy, musiało być na stadionie bezpiecznie. Moody powiedział mi jednak, bym zjawiła się w jego gabinecie i to zamierzałam zrobić. Po cichu liczyłam, że tam zastanę Alex.

Z początku miałam wrażenie, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa, jakby za wszelką cenę nie chciały nieść mnie w stronę szkoły. W końcu udało mi się zmusić do biegu. Gdy tylko dotarłam do Hogwartu, czułam się tak, jakbym miała zemdleć i zwymiotować. Zaczęłam wspinać się po schodach. Usłyszałam kroki i czyjeś głosy na piętrze, gdzie znajdował się gabinet profesora Moody’ego. Zeszłam ze schodów piętro niżej i schowałam się za zbroją, przytulając plecami do ściany. Bałam się najgorszego, dlatego przyciskałam różdżkę do piersi. Wkrótce zrozumiałam, że głosy należą do profesora Snape’a, Dumbledore’a i Harry’ego.

– To straszne co stało się profesorowi Moody’emu… – mówił Harry. Był ranny w nogę i rękę, a do tego brzmiał na oszołomionego. – Myślałem, że jego nie da się złapać… Że nikt nie ma z nim szans…

– Nie zadręczaj się tym, chłopcze – dyrektor pocieszająco poklepał go po barku. Dumbledore starał się brzmieć beztrosko, ale w jego głosie wyczuwalne było drobne napięcie. – Moody wierzył w stałą czujność, choć jak widać nawet dla niego przestrzeganie własnych zasad mogło okazać się być ponad siły.

– Powiedzmy sobie szczerze – skomentował beznamiętnie Snape. – Plotki nie biorą się znikąd. Kiedyś był dobry w swoim fachu, ale nie bez powodu od lat siedział na emeryturze.

– Nie zgodzę się. Alastor nadal jest świetnym aurorem. – Dumbledore przygładził swoją długą brodę. – Wierzyłem w niego, być może to uśpiło moją czujność… Mimo wszystko musimy jak najszybciej powiadomić Knota o naszym odkryciu. Ty Severusie zabierz Harrego do skrzydła szpitalnego, niech Pani Pomfrey go obejrzy. Ja wrócę na boisko. Jest coś, co wszyscy muszą usłyszeć… – zrobił krótką pauzę. – Coś, co nie spodoba się zupełnie nikomu…

– Tak jest dyrektorze.

Rozdzielili się na schodach. Dyrektor zatrzymał się w pół kroku i rzucił spojrzenie przez ramię.

– Dołącz do mnie jak najszybciej, Severusie – powiedział jeszcze, ze śmiertelną powagą w głosie i pospiesznie udał się do wyjścia.

Przez chwilę stałam jak wryta, analizując to, co usłyszałam. Coś stało się profesorowi Moody’emu? Dał się złapać? Ale komu? Gdzie był teraz? Czy coś mu groziło? Czy miało to coś wspólnego z Alex lub listem? Jak wiele ominęło mnie przez ten czas, gdy opuściłam stadion? A może tylko mi się przesłyszało? Może umysł płatał mi figle?…

Blada i spięta wróciłam na schody, spojrzałam do góry i po zawahaniu wspięłam się na piętro mojego ulubionego nauczyciela. Trzymałam różdżkę w pogotowiu. Każdy krok zdawał się trwać wieczność, jakbym dawała sobie czas na zmianę zdania. Jakby to co zobaczę po drugiej stronie drzwi jego gabinetu miało okazać się na tyle drastyczne, że tak naprawdę nie chcę tego oglądać. Musiałam jednak przekonać się na własne oczy. Nie mówili przecież, że zginął. Musiał żyć.

W końcu stanęłam przy gabinecie. Drzwi były otwarte na oścież, co wiele ułatwiało. Zajrzałam do środka i dostrzegłam, że panował tam nieład, jakby ktoś czegoś szukał. Część rzeczy z półek leżała na podłodze, walały się po niej również puste buteleczki i rozbite szkło. Wśród tego wszystkiego leżała laska profesora i jego skórzany, podróżny płaszcz z którym niemal się nie rozstawał. Serce podskoczyło mi aż do gardła. Harry był ranny, Cedrik nie żył, Alex zniknęła, Moody’ego nie było, tutaj panował bałagan… Po cichu weszłam do środka, dostrzegając, że drzwi do sypialni były otwarte. Ktoś był w środku. Słyszałam przytłumiony głos, jak gdyby rozmowę. Wystawiłam przed siebie różdżkę, wpatrując się w napięciu w przejście.

– Jesteś, ptaszyno… – usłyszałam męski szept po swojej lewej.

Obróciłam się gwałtownie w stronę biurka. Dopiero teraz zauważyłam, że na krześle siedział „znajomy” profesora Moody’ego, ten sam, który kazał mi nazywać siebie Thomasem. Siedział, to może złe słowo – był do krzesła ciasno przywiązany. Podniósł zwieszoną do tej pory głowę i spojrzał na mnie. Błyszczące, brązowe oczy miał szeroko otwarte. Jego włosy były w totalnym nieładzie, a spoconą, bladą twarz wykrzywiał szaleńczy uśmiech. Na blacie tuż przed nim leżało oko profesora Moody’ego oraz jego przewrócona buteleczka, z której zawsze popijał. Poczułam na plecach ciarki. Skoro tu było jego oko… gdzie był Moody? Co miał znaczyć ten bałagan? Dlaczego jego przyjaciel był związany?

– Gdzie… Gdzie jest profesor?… – zapytałam słabym głosem, wciąż celując w drzwi prowadzące do sypialni.

– Nie tutaj. Pomóż mi, a powiem Ci jak go znaleźć – mężczyzna mocno zacisnął palce na podłokietnikach i szarpnął się, jak gdyby chciał podkreślić swoje niefortunne położenie i tym samym dać mi jasno do zrozumienia, co należy zrobić.

Kiwnęłam głową. Moody przez ostatni miesiąc wielokrotnie podkreślał, że jego znajomy nie jest dla mnie zagrożeniem. Że to jemu mogę ufać, gdyby doszło co do czego. Bardzo mu na tym zależało. Zbliżyłam się więc do niego i nie chcąc opuszczać gardy, sięgnęłam do szuflady biurka, gdzie powinien być nóż do otwierania listów. Ledwo go wyciągnęłam, a leżące na blacie magiczne oko zadrgało niespokojnie, wyraźnie zerkając w stronę drugiego pomieszczenia. Mężczyzna również spojrzał w tamtym kierunku i smagnął powietrze językiem, niczym wąż.

– Twój profesor liczy na Ciebie – szepnął podekscytowany. – Lepiej go nie zawiedź…

Coś mnie tknęło. Wiedziałam, że mam tylko jedną szansę. Szybko spojrzałam w stronę sypialni i gdy zobaczyłam ruch przy drzwiach, niewiele myśląc, rzuciłam czar Drętwota. Nie wiem, co było dla mnie większym zaskoczeniem, to że trafiłam, czy że uderzyłam w… profesor McGonagall. Kobieta upadła na podłogę, sztywna, ale żywa. Ręka z jej różdżką była teraz wycelowana w sufit, a na jej twarzy malowało się zdumienie.

– Pani profesor! – Pisnęłam zaskoczona, a mężczyzna roześmiał się gardłowo. – Przepraszam! Myślałam, że to śmierciożerca!

– Mniejsza z nią! – warknął „Thomas” i raz jeszcze szarpnął całym krzesłem. – Uwolnij mnie, nim będzie za późno!

– Ale co z profesor McGonagall?! – spojrzałam na niego blada jak ściana. Czułam się tak, jakbym traciła zmysły. Złapałam się za głowę. – Z kim rozmawiała?! I czemu ona Pana nie uwolniła?

– Nie czas na durne pytania! Uwolnij mnie. Chcesz, żeby Twojemu profesorowi coś się stało? – Spojrzał mi prosto w oczy. – Wiesz, że jej nic nie będzie, ale jeśli my się nie pospieszymy… – sapnął, oblizując się. – Jeśli będziesz zwlekać… będzie za późno.

Mówił tak szybko i dużo, że nie byłam w stanie na spokojnie wszystkiego przemyśleć. Jednym ruchem różdżki rozcięłam jego więzy. Mężczyzna poderwał się z krzesła, jak gdyby tylko na to czekał. Nie podziękował. Zgarnął z biurka oko i wcisnął je do kieszeni wiszących na nim, czarnych spodni. Sięgnął do szuflady z której wyciągnął jakąś fiolkę i szybko łyknął jej zawartość. Przetarł usta wierzchem dłoni i łypnął na mnie, zauważając, że się na niego gapię, czekając na dalsze instrukcje. Złapał mnie za ramię, obrócił o sto osiemdziesiąt stopni i stanowczo pchnął w stronę drzwi.

– Nie stój tak! Sprawdź, czy nikt się nie zbliża – rozkazał. – Szybko.

Zrobiłam kilka kroków do wyjścia. Zerknęłam raz jeszcze na profesor McGonagall i zawahałam się. Ogłuszenie jej było nie w porządku. To wszystko wydawało mi się dziwne, ale z drugiej strony, dlaczego miałyby tutaj leżeć rzeczy profesora? Dlaczego był taki bałagan? Ona nie miała z tym nic wspólnego, ale ile wiedział „Thomas”? Może to on go wydał? Musiałam jednak ufać Moody’emu. Musiałam udowodnić, że nie przygotowywał mnie na marne. To jedno mi pozostało.

– On żyje, prawda? – zapytałam drżącym głosem i wyjrzałam na pusty korytarz. Było czysto. – Pewnie chciał pomóc Alex. Złapali go śmierciożercy?…

– Mniejsza z tym kto – odpowiedział niecierpliwie. – Ważne, że go dorwali. Tylko na chwilę stracił swoją czujność, a oni ten jeden raz byli krok przed nim…

– Tak trudno w to uwierzyć…

Mężczyzna wywrócił buteleczkę profesora do góry nogami, ale nie skapnęło z niej zupełnie nic. Odrzucił ją w kąt i szybko przeszukał szuflady, wyciągając z nich parę rzeczy. Nie udało mi się zauważyć, co zabiera, bo co i rusz wyglądałam na korytarz. Mężczyzna zgarnął płaszcz profesora i zarzucił go sobie na ramiona, chowając wszystko po kieszeniach.

– Kolejny raz im się nie uda, już nasza w tym głowa – mówił w trakcie. – Twoi zasrani nauczyciele nie chcieli mnie słuchać. Patrzyli na mnie, jak na szaleńca. Myśleli, że to ja go porwałem… Rozumiesz absurd? – parsknął śmiechem jak szaleniec. – Ministerstwo jest nieudolne, dlatego musimy być szybsi. Musimy działać. Chcesz znaleźć swojego profesorka, a ja doskonale wiem gdzie go znajdziemy. Musimy tylko wymknąć się ze szkoły. Nie stój tak.

– Ale… Nie powinniśmy poczekać na Dumbledore’a?

– Nie słyszałaś mnie? – mężczyzna wyrósł tuż za moimi plecami. Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie z góry. Jego oczy wciąż błyszczały. – Zostaliśmy sami. Musimy wydostać się jak najszybciej. W tej chwili.

Faktem było, że Moody również krytykował Ministerstwo Magii, nawet pomimo tego, że dla niego pracował. To, co słyszałam wydawało mi się więc dość prawdopodobne. Oczywiście nauczyciele Hogwartu bywali dla nas wsparciem, Snape wielokrotnie ratował nas z opresji, a Dumbledore załatwiał sprawę z centaurami. Było jednak wiele spraw, które pozostawały tylko między mną i Szalonookim, lub naszą dwójką i Alex. Skoro profesorowie nie uwierzyli temu człowiekowi i uznali go za szaleńca czy porywacza, widocznie nie byli wtajemniczeni. Naprawdę zostaliśmy sami.

Znów, trochę z żalem spojrzałam na McGonagall, ale mężczyzna stanowczo wypchnął mnie na korytarz. Odczekał chwilę, nasłuchując. Widząc moją dezorientację i pytające spojrzenia, sam w końcu wyszedł, rozglądając się na boki. Postawił kołnierz płaszcza i nieco ukrył głowę w ramionach. Zostawiliśmy gabinet za plecami.

Skoro mieliśmy szybko wyjść, na myśl przyszło mi jedno z przejść prowadzących do Hogsmeade. Pospiesznie ruszyłam przodem, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu. „Thomas” najpierw podążał tuż za mną, a później zrównał ze mną krok. Pędziliśmy na złamanie karku. Byliśmy już przy przejściu. Otworzyłam je i kątem oka zauważyłam, że mój towarzysz trzyma w rękach mapę Huncwotów. Szkoła na mapie wydawała się przerażająco pusta. Zauważyłam, że korytarzem którym się poruszamy wędrują jedynie dwie kropki – Klara Amber i… Barty Crouch?

Mężczyzna zauważył moje spojrzenie i w jednej chwili złapał mnie mocno za twarz, wbijając chude palce w moje policzki.

– Mała, nie bądź wścibska – syknął ostrzegawczo.

– Przepraszam! – pisnęłam. – Ja nie chciałam…

– Milcz i skup się na drodze! – rozkazał.

Zdecydowanym ruchem odwrócił moją głowę, dając tym samym znak, że mam patrzeć przed siebie. Wślizgnęliśmy się do przejścia. Rozpaliłam różdżkę, oświetlając nam wąski korytarz. Serce biło mi jak młotem. Pokonywaliśmy kolejne metry. Po kilkunastu krokach złapałam się na tym, że non stop zerkam na mężczyznę. Wiedziałam, że wcześniej zmyślił imię, ale dlaczego ukrywał prawdziwe? Co ciekawe, dokładnie tak samo nazywał się ten zaginiony pracownik Ministerstwa. Czyżby ten tu był jego krewnym?

Raz po raz zaglądałam na niego, nieprzerwanie prąc naprzód. Nie potrafiłam znaleźć ich punktów wspólnych. Może byli podobnego wzrostu, mieli włosy w tym samym odcieniu ciemnego blondu, ale niewiele poza tym. Barty Crouch senior zawsze był nienagannie ubrany, zaś ten Barty wiecznie wyglądał jakby niechlujnie. I te niepasujące do niego ubrania… Być może, gdyby ubrany był normalnie, sprawiałby zupełnie inne wrażenie? Być może, gdybym zobaczyła ich jeden obok drugiego, zrozumiałabym dokładnie kim był…

Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo niedługo potem stanęliśmy na drugim końcu tajnego przejścia. Na dworze panował już półmrok i poza dźwiękiem świerszczy, było podejrzanie cicho. Barty oparł się ręką o niski sufit, nachylił ostrożnie do przodu i smagnął powietrze językiem, niczym wąż. Ostatni raz zerknął na pergamin, zgniótł mapę i wyrzucił ją za siebie, jak niepotrzebny śmieć.

– Droga wolna – powiedział.

Chciałam ruszyć do wyjścia, ale złapał mnie za nadgarstek, powstrzymując od tego. Spojrzałam na niego pytająco.

– Coś nie tak?

– Jeszcze nie – sapnął – ale to się może szybko zmienić. Teraz posłuchaj mnie uważnie, Klaro… – zbliżył się do mnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Mimowolnie poczułam na plecach ciarki. – Nie rób nic głupiego i oddaj mi różdżkę.

– Słucham?… – zamrugałam oniemiała. Prośba wydała mi się absurdalna. Cedrik, Alex, Moody, Harry… Te wszystkie osoby raz po raz pojawiały mi się w głowie. Niebezpieczeństwo było na wyciągnięcie ręki, a różdżka była moim jedynym sposobem na obronę. – Ale ja jej potrzebuję! – powiedziałam stanowczo.

– Ja potrzebuję jej bardziej. Zabrali moją. Jak myślisz, kto się lepiej obroni? Jakaś czwartoklasistka, czy dorosły mężczyzna?

– Co Pan mówi? Nie jakaś czwartoklasistka! – oburzyłam się. Moje policzki się zaczerwieniły. Zacisnęłam mocniej palce na drewnie, nie mając zamiaru go wypuścić. – Za dwa lata będę pełnoletnia! Cały rok trenowałam z profesorem Moody’m!

– Myślisz, że nie wiem? – zapytał z uśmieszkiem i lekceważąco poklepał mnie po policzku. – Uwierz. Nawet jako jego ulubienica nie masz szans z tym, co może nas zaraz czekać.

– Dam z siebie wszystko! – stwierdziłam twardo. To jedno mogłam zrobić. Dla Cedrika, dla Moody’ego, dla Alex. – Przecież różdżka zawsze bardziej słucha właściciela. Myślę, że jednak mam większe szanse…

– Skończ pieprzyć. Moody’emu też byś nie oddała? – zapytał ze złością w oczach. W jednej chwili przygwoździł mnie do ściany, jedną ręką mocno przyciskając mój bark, jakby bał się, że mu się wymknę. Zbliżył swoją twarz do mojej. – No, Klaro? Gdyby Moody poprosił, powiedziałabyś nie?! – wycedził przez zęby, przekrzywiając głowę.

Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Oddychałam płytko, zdenerwowana całą sytuacją. Zamrugałam kilkukrotnie, nie chcąc pozwolić, by w moich oczach zebrały się łzy. Odkąd zobaczyłam ciało Cedrika nie miałam czasu zebrać się do kupy, a Barty niczego nie ułatwiał. Targały mną skrajne emocje i naprawdę próbowałam utrzymać to wszystko w ryzach. Zdusić w sobie i skupić się na tu i teraz. Na zadaniu.

Dopiero teraz zauważyłam, że gdzieś głęboko w oczach Barty’ego było coś, jakby nuta strachu. Zagryzłam wargi. Nie tylko ja się bałam? Skoro nawet on... ktoś, kogo Moody wskazał mi na instruktora miał w sobie ten pierwiastek strachu przykryty złością i dzikimi emocjami, czy byłabym w stanie obronić nas oboje? To z czym przyjdzie nam się mierzyć, może być przecież ponad moje siły. Zwątpienie przyszło dość szybko. Przecież to starcie na pewno będzie wymagające. Ktoś zabił Cedrika… ktoś był na tyle przebiegły, by porwać profesora i pozbawić go oka… Jeśli była to sprawka tej samej osoby, jakim cudem ja, która wiecznie przegrywała pojedynki z nauczycielem, miałabym go uratować? Barty miał rację, że byłam tylko uczniem. Miał też rację, bo profesorowi Moody’emu na pewno bym zaufała. Nigdy nie kwestionowałabym takiego rozkazu z jego ust.

– Ma Pan rację – przyznałam w końcu, z żalem. – Jemu bym nie odmówiła.

– Więc czemu traktujesz mnie gorzej? – zapytał z irytacją w głosie. – Ten stary głupiec nie wyraził się dość jasno?

– Po prostu… – wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. – Dobrze, niech Pan ją weźmie – szepnęłam niemal bezgłośnie. – Profesor Moody Panu ufa. Uratujmy więc go wspólnie, choć naprawdę nie wiem na co mam się przydać bez broni… – opuściłam głowę.

Uścisk zelżał. Barty odsunął się ode mnie i gwałtownym ruchem wyciągnął mi różdżkę z ręki. Gdybym na niego zerknęła, pewnie mignąłby mi jego uśmiech. Nie patrzyłam jednak. Znów złapał mnie za nadgarstek i tym razem pociągnął na zewnątrz, do wyjścia z tajnego przejścia.

Nikt na nas nie czekał. Nikt nie czyhał w ciemnościach. Stadion był daleko poza zasięgiem naszego wzroku, a panujący w okolicy spokój wydawał się aż nienaturalny. Spojrzałam do tyłu. Majaczący z przeciwnej strony Zakazany Las znów przyprawiał mnie o dreszcze. Barty nie zatrzymał się ani na chwilę. Jak zahipnotyzowany prowadził mnie w stronę Hogsmeade. Widziałam już jasną łunę nad budynkami i pojedyncze światła w ich oknach.

– Więc jakie będzie moje zadanie? – zapytałam w końcu, starając się jednak mówić cicho, na wypadek, gdyby nas śledzono. – Mam być przynętą?

– Sama się przekonasz. – Barty obracał moją różdżkę w palcach.

– A opowie mi Pan co się dokładniej stało? – dopytywałam, zdając sobie sprawę, że najwidoczniej sam z siebie o niczym mi nie powie. – Ktoś włamał się do szkoły? Jakim cudem pojmali profesora? Jak zdemolowali jego gabinet? I co chyba najważniejsze, czy widział Pan moją przyjaciółkę?

– Wszystkiego się dowiesz na miejscu. Nie bądź taka niecierpliwa – mruknął.

– Nic mi Pan nie mówi! Gdzie jest Alex? Oni zniknęli razem?

Zignorował moje słowa, jedynie uśmiechając się w ten sam, niepokojący sposób. Gdy tylko wyszliśmy za teren szkoły, zatrzymał się nagle.

– Teleportowałaś się kiedyś? – zapytał.

– Co? – rozejrzałam się. – Sama z siebie nie. Z resztą zazwyczaj nie z własnej woli…

– Więc ani drgnij.

Objął mnie ręką i przytulił do siebie ciasno. W jednej chwili staliśmy jeszcze przy płocie, w drugiej zaś poczułam, że wciąga mnie niewidzialny wir. Mężczyzna trzymał mnie mocno i ten uścisk był jedynym stałym punktem, jaki czułam podczas naszej błyskawicznej podróży. Nagle wylądowaliśmy na deskach. Barty lekko ugiął kolana i przytrzymał mnie, bym nie upadła. Przez chwilę stałam oszołomiona podróżą. On w tym czasie wyjął z szafy jakiś podejrzany tobołek. Zdążyłam rzucić przelotne spojrzenie na boki i zauważyć, że byliśmy w starym, zakurzonym, opuszczonym domu z oknami zabitymi deskami. Już otworzyłam usta, chcąc zapytać co to za miejsce, ale mężczyzna mruknął jakby sam do siebie.

– Jedno Ci muszę przyznać ptaszyno, naprawdę masz wyczucie czasu.

Podniosłam na niego pytający wzrok, a on w tej samej chwili naciągnął mi worek na głowę. Pisnęłam i chciałam go zszarpnąć z własnej twarzy, niestety było za późno – worek magicznie do mnie przylgnął. Poczułam, jak jego krawędź niemalże zaciska się na mojej krtani. Krzyk wiązł mi w gardle. Wpadłam w panikę. Miałam wrażenie, że się duszę. Barty zupełnie się tym nie przejął. Raz jeszcze przycisnął mnie do siebie. Świat znów zawirował, a my uderzyliśmy stopami o kolejne deski.

Tym razem nie ochronił mnie przed upadkiem. Wylądowałam twarzą na ziemi. Szarpałam się jak opętana, walcząc o oddech.

– Klaro, nie ciskaj się tak, jedynie pogarszasz sytuację – Barty brzmiał przerażająco spokojnie.

Jego słowa do mnie docierały, ale nie potrafiłam przestać walczyć. Naprawdę spanikowałam. Cokolwiek robiłam, worek nie chciał zejść. Drapałam swoją szyję aż do krwi, chcąc go jakoś podważyć. Rozdzierałam go palcami, ale to wszystko było na nic. Błagałam, ale nic nie było słychać. W oczach stanęły mi łzy. Miałam wrażenie, że powoli odpływam. Nie chciałam umierać. Nie tak miało być. Nie tak…

– Dobra, rób jak sobie chcesz – stwierdził znudzonym głosem. – Dam Ci czas na ochłonięcie i pójdę zobaczyć, jak się miewa nasza Alex…



***



Otworzyłam oczy, ale niewiele to zmieniło. W pomieszczeniu panowała grobowa ciemność, a stęchłemu, zastanemu powietrzu towarzyszył jakiś nieznany mi zapach. Na całe szczęście nie miałam już na głowie przeklętego worka. Szyja bolała mnie i swędziała od zadrapań, co tylko uświadczyło mnie w przekonaniu, że nie był to żaden sen. Ostrożnie, po omacku wybadałam przestrzeń wokół siebie, szybko rozumiejąc, że znajduję się w czymś co przypominało średniej wielkości klatkę. Podłoga była pusta, zaś drzwi oczywiście zamknięte. Pionowe pręty rozsiano na tyle gęsto, że mogłam włożyć między nie rękę, ale choćbym nie wiem jak się siłowała, nie było szans, żebym cała przecisnęła się na drugą stronę. Po bezowocnych próbach szarpania krat i drzwi, pozostało mi jedynie czekać. Usiadłam w kącie i objęłam się ramionami, wpatrując w ciemność przede mną. Oczy powinny przyzwyczaić się do braku światła, ale bez żadnego jego źródła, nie byłam w stanie dostrzec nawet zarysów otoczenia. Nie miałam pojęcia ile czasu upłynęło. Zmęczona oczekiwaniem, sama nie wiedziałam kiedy znów usnęłam.

Obudził mnie nagły rozbłysk światła, który aż kłuł w oczy. Zasłoniłam je rękami, dając im nieco czasu na oswojenie z tą zmianą. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam jego. Tego, którego uważałam za swojego sojusznika. Tego, który najwidoczniej okaże się moim oprawcą.

Barty Crouch Junior stał po drugiej stronie krat. Przyglądał mi się, ale nic nie mówił. Jego twarz jak zawsze była blada i zmęczona, jakby dawno nie widział słońca, włosy zaś rozrzucone w arystycznym nieładzie typowym dla osoby, która dopiero wstała. Na sobie miał czarną, skórzaną kurtkę, równie czarne kowbojki z klamrą, szary podkoszulek i starte, dopasowane dżinsy, trzymające się na grubym, skórzanym pasku. Wyglądał lepiej niż zwykle, ale przy tym całkiem zwyczajnie, jeśli nie liczyć jego oczu. Te pełne były niebezpiecznego blasku. Ekscytacji i życia, jakiego brak było tej przypominającej maskę twarzy. Ewidentnie napawał się widokiem, jaki zastał. Zdradzał to także jego uśmiech.

Nie spuszczając ze mnie oczu, w kilku krokach zbliżył się do klatki. Wyciągnął rękę i pieszczotliwie dotknął krat. Patrzyłam na niego w napięciu.

– Podoba Ci się klatka, ptaszyno? – zapytał z dumą w głosie. – Zbudowałem ją specjalnie dla Ciebie. W końcu jesteś tam, gdzie Twoje miejsce.

Poczułam, jak coś ściska mi gardło. Być może były to pozostałości mojej wcześniejszej walki. Nie mogłam wydusić słowa, więc jedynie na niego patrzyłam szeroko otwartymi oczami. Nie rozumiałam po co mu klatka. Czemu potrzebował jej dla mnie. Co to miało znaczyć, że w końcu jestem tam, gdzie moje miejsce? Miałam tysiąc pytań, ale bałam się je zadać.

Barty ruszył wokół mojego więzienia, przesuwając palcami po kolejnych prętach, powoli zbliżając się w moim kierunku. Gdy był już tuż, tuż, gdy niemal dotknął moich włosów, coś mnie tknęło. Szybko poderwałam się z miejsca i gwałtownie wycofałam poza jego zasięg. Twarz Bartiego momentalnie wykrzywiła się w gniewie. Mężczyzna rzucił się w stronę krat jak wygłodniały pies i złapał je mocno, jednocześnie szarpiąc.

– Uciekasz przede mną?! – niemalże krzyknął. Przybliżył twarz do krat i przekręcił głowę. – Przed swoim ukochanym profesorem?!

– Pan nie jest profesorem! – pisnęłam, trzymając się z dala. Okazało się, że jednak mogłam mówić. Roztarłam obolałą szyję.

– A myślisz, że kto Cię niańczył przez cały ten czas? – wysyczał, znów szarpiąc za kraty. – Kto zawsze pojawiał się w porę? Kto uratował Twoje dupsko przed śmierciożercami? Kto prowadził Twoje zajęcia dodatkowe?... – Zerknął na moją spódniczkę, językiem przesunął po górnej wardze i uśmiechnął się lubieżnie. – Uwierz… Prawdziwy Moody jest dziwakiem, ale na pewno moje metody nauczania by mu się nie spodobały, oj nie.

– On Panu ufał! – krzyknęłam, nie chcąc zaakceptować tego co mówił. Poczułam pod powiekami łzy. – Prosił, żebym też Panu zaufała! Dlaczego Pan mu to robi? Mieliśmy go uratować. Po to uciekliśmy ze szkoły. Liczył na nas, prawda? To wszystko nie tak…

– Nic nie rozumiesz idiotko? – zapytał szczerze zdziwiony. – Tam w szkole to nie był prawdziwy Moody. Od początku pieprzonego roku, na każdych zajęciach, na każdej herbatce, przy każdej rozmowie, szlabanie, gdy polegałaś na mnie, gdy spałaś w moim łóżku… Wszędzie to byłem ja, Barty Crouch. Zawsze tylko ja.

Gorączkowo potrząsałam głową, nie chcąc w to uwierzyć. Chciał mi namieszać w głowie! Zdezorientować! Po policzkach popłynęły mi łzy.

– To byłem ja, nawet wtedy… – patrząc mi prosto w oczy, z pewną satysfakcją sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej szklaną, śnieżną kulę, tę samą, która zazwyczaj stała u profesora Moody’ego na półce. Tę samą, przy której zdarzało nam się ćwiczyć coś, o czym nigdy nikomu nie mogłam powiedzieć… Mężczyzna kucnął i położył kulę wewnątrz klatki, na podłodze, uważnie obserwując moją reakcję. – Jak myślisz Klaro, dlaczego te zajęcia były tajemnicą?

Patrzyłam na niego blada jak ściana. Jeśli to była prawda… Jeśli mój mentor, przez cały czas był tym człowiekiem… Nagle poczułam skurcz żołądka, a jego zawartość podskoczyła mi aż do gardła. Z trudem powstrzymałam wymioty. Jednocześnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Przytrzymałam się kraty, ledwo chroniąc się przed upadkiem. Nie. Musiałam to wyprzeć. Nikt nie dałby rady udawać nauczyciela tak perfekcyjnie przez tyle miesięcy, prawda? Barty Crouch musiał kłamać. Nie było innej opcji.

– Brednie. Po prostu to Panu powiedział – powiedziałam, osuwając się po kratach. – To jakaś chora gra? Gdzie jest Moody…? Co oni mu zrobili?

– Raczej co JA mu zrobiłem – powiedział z wyraźną satysfakcją i wstał. – To bardzo długa historia, ale z jednym na pewno nie kłamałem. Moody dał się zaskoczyć i dlatego udało mi się dostać do szkoły. – Wyciągnął z kieszeni magiczne oko nauczyciela. Podrzucił je. W locie zakręciło się, jak zawsze rozglądając na boki. – Pewnie myślałaś, że mu je oddam, prawda? – zaśmiał się. – Powiedzmy, że strasznie się do niego przywiązałem… Kiedy ratowałaś „swojego profesora”, tak naprawdę ratowałaś mnie. Staruch leżał w kufrze. Ty Klaro pomogłaś mi uciec. Byłaś moim planem Be. Doceniam to, nawet jeśli trochę musiałem dla tego celu namieszać Ci w głowie.

Siedziałam skulona, bojąc się choćby ruszyć. Obejmowałam kolana rękami i patrzyłam tępo przed siebie, powtarzając w głowie wszystkie słowa mężczyzny. Czyli się podszywał… Nie wiedziałam jakim cudem był do tego zdolny, ale teraz jego słowa i ćwiczenia nabierały zupełnie innego wymiaru i znaczenia. Czy to dlatego dogadywał się ze śmierciożercami? Dlaczego prosił, byśmy nie mówiły ani słowa dyrektorowi o pierwszym porwaniu? Cały czas krył swój tyłek? Nie przejmował się nami, mimo tych wielu zapewnień? Byłyśmy tylko pionkami w jego grze?

– Po co to wszystko? – zapytałam po bardzo długiej chwili milczenia.

– Jak to po co? – zaśmiał się, jakby pytanie była dla niego oczywiste. Gdy odpowiadał, jego oczy błysnęły nieznanym mi ogniem. – Dla Czarnego Pana.

– A więc Pan mu służy?

Odruchowo dotknął swojego lewego przedramienia. Zrobił to pieszczotliwie i z takim namaszczeniem, jakby pod rękawem kurtki skrywał swój najcenniejszy skarb. Nawet na mnie nie patrzył w ten zagadkowy sposób.

– Wiernie – powiedział głębokim głosem, uśmiechając się do samego siebie. – Najwierniej. Kiedyś to pojmiesz, Klaro. Radzę Ci jednak, skończ mi już Panować. To męczące – warknął i przespacerował się, wciąż skupiony na własnym przedramieniu.

Łzy płynęły mi po twarzy. Nowe fakty tylko dopełniały obrazu mojego żałosnego położenia. Nawet jeśli Moody żył, to nie on zawsze nas ratował. Zapewne nie ma bladego pojęcia gdzie szukać. Ani on, ani reszta nauczycieli. Sama nie wiedziałam gdzie byłam. Teleportowaliśmy się dwukrotnie, a może i więcej razy, gdy byłam nieprzytomna. To wszystko powtarzało się w moim umyśle raz za razem, niczym nakładające na siebie echo. Głowa strasznie mnie rozbolała od natłoku myśli. Zacisnęłam mocno powieki, marząc o tym, by obudzić się we własnym łóżku. Tym razem nie był to jednak sen. Byłam prawdziwie roztrzęsiona i nie miałam bladego pojęcia, co powinnam powiedzieć lub zrobić. Cedrik nie żył… Czy jego też zabił? Ten chaos na stadionie… to też jego sprawka? List do Alex… Przez własne problemy, omal nie zapomniałam o kimś dla mnie bardzo ważnym!

– Co z Alex?… – szepnęłam. Moja warga drżała, a łzy wciąż spływały po policzkach.

– Żyje – Barty odpowiedział mi zdawkowo.

– Jest gdzieś tutaj? – na moment ożywiłam się, jednocześnie rozglądając po pomieszczeniu.

– Daleko stąd – wyjaśnił. Oparł się nonszalancko o kraty. Patrzył przy tym na mnie, próbując przywołać wzrokiem. – Alex ma zupełnie inne zadanie, za to Ty Klaro… – uśmiechnął się szeroko, z miną szaleńca. – Ty jesteś moją nagrodą…

Drgnęłam. Miałam wrażenie, że na moment serce zamarło mi w piersi. Bałam się choćby podnieść na niego wzrok, jakbym w ten sposób udowodniła mu, że usłyszałam. Jakbym – póki tego nie usłyszę – była bezpieczna. To była kolejna złudna nadzieja.

– Klaro, podejdź – powiedział i kiwnął na mnie zachęcająco. Gdy nie uzyskał reakcji, jego ton nie był już tak uprzejmy. – Wstań i podejdź.

Oczy mężczyzny cały czas błyszczały. Nie wiedziałam co chodzi mu po głowie, ale miałam złe przeczucia. Przez myśl przeleciały mi wszystkie ostrzeżenia profesora Moody’ego o tym, do czego zdolni są śmierciożercy. Jeśli Barty Crouch był Moody’m, to czy przez cały ten czas opowiadał mi swoje chore fantazje? Na tę myśl znów zrobiło mi się niedobrze.

– W tej chwili wstań i podejdź – rozkazał poważnym tonem. – No już! – warknął zniecierpliwiony.

Podniosłam się na trzęsących nogach, wytarłam rękawami łzy, opuściłam głowę i pełna najczarniejszych obaw, powoli zbliżyłam się do krat, tam gdzie stał. Gdy tylko znalazłam się w zasięgu, mężczyzna przełożył dłoń między prętami. Drgnęłam i napięłam całe ciało, spodziewając się uderzenia. Wbrew moim oczekiwaniom, Barty pieszczotliwie dotknął mojego wciąż wilgotnego policzka. Zacisnęłam powieki, czekając na prawdziwy atak. Ten nie nastąpił. Dotyk był tak zaskakująco delikatny, że gdyby nie okoliczności, mogłabym uznać go za przyjemny.

Podniosłam na mężczyznę pytający wzrok. Jego twarz była nieodgadniona. Kiwnął zachęcająco, żebym zmniejszyła dystans o jeszcze trochę. Przełknęłam głośno ślinę i z mocno bijącym sercem spełniłam jego prośbę. Tylko na to czekał.

W jednej chwili pochwycił mnie mocno za kark niczym zwierze prowadzone na rzeź i szarpnął mną tak, aż uderzyłam twarzą o metalowe pręty. Jęknęłam zaskoczona nagłym ruchem. Chciałam się odepchnąć, ale złapał mnie również drugą ręką. Następnym co poczułam, były jego usta lubieżnie wpijające się w moje. Szarpnęłam się spanikowana, ale trzymał mocno. Bez ostrzeżenia wcisnął we mnie swój ciepły język, atakując nim wnętrze moich ust. Skrzywiłam się. Próbowałam go wypchnąć i się odsunąć, ale mocno wbił palce w mój kark, przez co przy każdej próbie odsunięcia, sprawił mi jeszcze więcej bólu. Poczułam na policzkach nowe łzy. Próbowałam coś powiedzieć, poprosić go czy cokolwiek, ale wtedy ugryzł mnie w język, a potem równie mocno złapał zębami za dolną wargę. Oboje poczuliśmy metaliczny posmak mojej krwi. Dopiero wtedy Barty oderwał się ode mnie, wyraźnie z siebie zadowolony.

– Wkrótce zrozumiesz, że im mniej się opierasz, tym lepiej dla Ciebie, Klaro – ostrzegł, odsuwając się od krat.




14 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaa więc to tak rozegrałyscie! Good Lord, Klara rozbroiła McGonagall! 😮 Ale jazda. Czułam, że ten list od Ethana to jakaś jedna wielka ściema, ale też zasadnym było to, że Alex chciała to sprawdzić, przecież bardzo lubiła Elizę. Liczę, że dowiem się więcej o tej nowej lasce brata Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem tak podjarana tym bartym że szok ale brakuje mi Moodka :(

      Usuń
    2. Noo, mi też, bardzo często zapomniałam, kim on jest naprawdę :) zrobiłyście z niego mistrza czy też bohatera drugiego planu, który zgarnął prawie wszystkie nagrody na festiwalu Kluczowych Postaci Opowiadania :D

      Usuń
    3. To historia Barty'ego i jego zwycięstwa <3 hahahaha. A na wattpadzie ludzie tylko piszą "ale się odjebało". Nie potrafią się nim zachwycić.

      ~Klara

      Usuń
    4. No i chcą, żeby Snape uratował Alex i został bohaterem. Ja im dam bohatera!

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  3. Trochę się namęczyłam, żeby Was znaleźć na wattpadzie, nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje🙈 widzę, że tam macie większe grono odbiorców 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale większość komentarzy bez duszy, tylko "kiedy kolejne" i takie rzeczy :(

      ~Klara

      Usuń
  4. Taaaak.... tam same dzieci siedzą, więc cięzko o dobre komentarze...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja was znalazłam z wattpada i super się cieszę z tego powodu 💞 szczerze wasze opowiadanie jako jedne z nielicznych uważam za tak dobre, że każdy następny rozdział przyprawia o szybsze bicie serca haha… uwielbiam Moodiego ale jestem ciekawa pełnej okazałości osoby Bartego. Severus został tak świetnie przedstawiony w tej opowieści (tajemniczy, zdystansowany, chłodny ale z czasem zazdrosny i otwierający się na uczucia do Alex) że to w nim jestem najbardziej zakochana;”)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :D Dzięki takim komentarzom przyjemnie się pisze dalej ^^ Cieszy mnie, że ludziom sprawia przyjemność ten tekst. W gruncie rzeczy na pisaniu spędziłyśmy już bardzo wiele godzin, a chyba więcej nawet na obgadywaniu co zrobimy później XD
      Za nakręcanie akcji odpowiada Alex, ona uwielbiała kończyć rozdziały w jakiś dramatyczny sposób, dlatego później koniec końców non stop pojawiał się nagle Moody, albo Snape hahahah. Ja za to dręczę ją o trzymanie się logiki i znajduję rozwiązania do sytuacji, żeby pasowało do tego co było i co będzie.
      Muszę przyznać, że czasami mój Snape nie wychodzi tak jak ten pisany przez Alex, tak samo jej Moody jest inny niż mój. Czasem te nasze wizje się nie pokrywają i wychodzi w fabule jakiś zgrzyt :D No ale jak na coś, co wymyślane jest na bieżąco przez dwa lata, dobrze nam idzie.

      ~Klara

      Usuń
  6. Wszystko trzyma się u was kupy, nie ma jakiś zbędnych długich opisów i z czasem widac zmiany u bohaterów. Mimo tylu rozdziałów wciąż panuje napięcie i ciekawość… A fakt ze piszecie opowieść we dwie a nawet na początku nie zauważyłam ze jest to napisane przez dwie zupełnie różne osoby to wow! Super zgranie :D jednym słowem uwielbiam was ❤️

    OdpowiedzUsuń