piątek, 27 sierpnia 2021

140. Stary Cmentarz

Zostałam zrzucona z grzbietu prosto na twardą ziemię. Zanim jednak podniosłam głowę, sięgnęłam dłonią do podkolanówki, w której schowaną miałam różdżkę. Przeważnie nie posiadałam jej przy sobie, ale dzisiaj miałam w planach wypuszczenie kilku fajerwerków dla Harry’ego w momencie zwycięskiego wyjścia z labiryntu.

Zadanie. Turniej. Nawet nie miałam pojęcia, jak daleko znajdujemy się od zamku i błoń hogwarckich. Wokół panowała absolutna cisza, którą nagle przerwał znajomy głos.

- Widział cię ktoś?

Uniosłam głowę, spoglądając prosto w chytrze uśmiechającą się twarz jednego ze Śmierciożerców – Macnaira. Mężczyzna siedział na pniu, wspierając się łokciem o kolano. W dłoni drugiej ręki trzymał papierosa, którego co chwilę przykładał do ust, zaciągając się głęboko dymem. Jego czarne włosy sterczały we wszystkich kierunkach, a na twarzy malował się kilkudniowy zarost.

- Teren był czysty – odparł Falghar.

- To dobrze. To bardzo dobrze – mruknął zadowolony mężczyzna – a teraz podnieś naszą gwiazdę. Nie może przecież leżeć na ziemi jak zwierzę.

Centaur chwycił mnie za materiał koszuli i jednym stanowczym ruchem podciągnął ku sobie, aż mogłam sama stanąć na nogi. Wyrwałam się szybko spod jego brudnych łapsk i odsunęłam kawałek, starając się mieć na oku obydwóch porywaczy. Mocno trzymałam drewno, próbując emanować pewnością siebie i nie okazywać strachu, ale zdradzały mnie trzęsące się dłonie.

- No proszę – Macnair uśmiechnął się pod nosem, kończąc palenie. Niedopałek odrzucił obok, przydeptał go ciężkim glanem i wstał powoli, poprawiając swoje czarne palto. Wyciągnął różdżkę. – Widzę, że masz ochotę trochę się rozruszać przed prawdziwą zabawą?

- Gdzie jest Ethan?! – Warknęłam srodze, rozglądając się niepewnie na boki. Oprócz naszej trójki, w lesie nie było żywej duszy. Obawiałam się, że Śmierciożerca mógł zrobić coś mojemu bratu, a teraz będzie mnie szantażować, żebym uratowała mu życie.

- Twój brat? – Zaśmiał się bezczelnie, obracając swoją różdżkę między palcami. – Ty w dalszym ciągu niczego nie pojmujesz, co maleńka?

Zrobiłam kolejny krok w tył, kiedy mężczyzna powoli zbliżał się w moją stronę.

- Gdzie on jest?! – Syknęłam, nie słuchając go.

- Ten list nie był od twojego brata – odparł zuchwale.

- Kłamiesz! To było jego pismo! Wszędzie bym je rozpoznała! Gdzie jest Ethan?! – Zaczęłam denerwować się coraz bardziej. Falghar poruszył się niespokojnie, więc szybko wycelowałam różdżką w jego stronę.

- Fakt faktem, użyłem jego pióra, ale dostałem na to przyzwolenie.

- Nie opowiadaj głupot! – Ponownie zmieniłam kąt różdżki. Już sama nie wiedziałam, którego oprawcę powinnam mieć na muszce. Obaj byli niebezpieczni i nieprzewidywalni.

- Nie mam ochoty ci teraz tego wyjaśniać, maleńka – zdenerwował się Macnair. – Nie czas na to. Zabieram cię ze sobą.

- Zabrać?! – Warknął nagle centaur, parskając cicho niezadowolony. – Powiedziałeś, że będzie moja, że w końcu będę mógł się zemścić za to, co mi zrobiła! – Wskazał dłonią na swoją pokiereszowaną i spaloną twarz.

Macnair przewrócił oczami, po czym splunął pod kopyta stworzenia, któremu nie spodobał się ten gest. Falghar zarżał nieprzyjemnie.

- Wy centaury myślicie, że do wszystkiego macie prawo – powiedział z kpiną. – Ubzduracie sobie coś w tych waszych końskich łbach – wskazał różdżką na skroń – a potem wymagacie od innych, żeby się dostosowywali.

- Uważaj do kogo mówisz…

- Jasne – zaśmiał się Macnair, a echo jego głosu rozniosło się po całym lesie. – Jeżeli już koniecznie chcesz wiedzieć, to byłeś mi potrzebny tylko do sprowadzenia tej małej do lasu. Ja nie mogę się zbliżać do szkoły, mógłbym zostać rozpoznany. Ostatnio nie układa mi się zbyt dobrze, ale to wszystko w końcu się zmieni – zerknął przelotnie na lewę przedramię, a następnie ponownie na mnie. – Ona została mi obiecana.

- Dałeś mi słowo, ludzki śmieciu! – Falghar zaczął się niecierpliwić, grzebiąc kopytami w ziemi.

- Słowo – prychnął Macnair – nie wiesz, że słowa każdego śmierciożercy są gówno warte?

Centaur ponownie warknął, chwytając dłonią do swoich pleców, gdzie miał przewieszony kołczan. Wyciągnął z niego strzałę i dobył łuku, naprężając cięciwę. Skierował je na mężczyznę.

Odsunęłam się, nie mając pojęcia, co się może wydarzyć, ale mogła to być moja jedyna szansa na ucieczkę. Nie myśląc długo, pobiegłam w przeciwnym kierunku, ale zostałam szybko powalona na ziemię.

- No widzisz, co robisz? – Jęknął niepocieszony Macnair. – Ty chcesz tu „gadu gadu”, a moja dziewczynka próbuje zwiać. Zresztą, nie mam ochoty się z tobą sprzeczać.

Próbowałam na nowo się podnieść, ale mężczyzna musiał użyć na mnie jakiegoś zaklęcia przylepiającego, ponieważ nie mogłam oderwać ani rąk, ani głowy od podłoża. Różdżka wypadła mi z ręki i przeturlała się kilka metrów dalej. Przez głowę przeszła mi myśl, że jestem tu zupełnie sama. Profesorowie nie mieli pojęcia gdzie jestem, a Klarze obiecałam, że nie zbliżę się do lasu. Byłam zdana wyłącznie na siebie, ale obiecałam sobie, że dam z siebie wszystko, by ten cholerny gnojek nie dostał tego, czego chce.

Usłyszałam nad głową ostrą wymianę zdań, po czym kątem oka zauważyłam błysk zielonego światła, a następnie coś ciężko runęło tuż obok. Przymknęłam mocno powieki, bojąc się spojrzeć prosto w martwe oczy centaura, a następnie zostałam brutalnie postawiona na nogi.

- Koniec tej dziecinady – powiedział poważnie Macnair bez cienia uśmiechu. Szarpnęłam się w jego uścisku, ale mężczyzna wbił koniec różdżki w mój policzek, dając tym samym znak, żebym była spokojna. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym go posłuchała, więc na nowo próbowałam się wyrwać.

- Nie wiem, co planujesz, ale nie poddam się tak łatwo! – Wyrzuciłam z siebie, miotając się w miejscu.

Mężczyzna zmierzył mnie od dołu do góry i cmoknął językiem między zębami. Na jego twarzy ponownie pojawił się szelmowski uśmieszek.

- Właśnie dlatego wybrałem ciebie – wyjaśnił. – Lubię takie waleczne.

Jego palce jeszcze mocniej zacisnęły się na moim ramieniu, a następnie poczułam szarpnięcie w okolicy pępka. Nogi oderwały się od podłoża, a las, w którym się znajdowaliśmy, powoli rozmywał się, tworząc jednolitą plamę. Następne co ujrzałam, to duży ciemny pokój z drewnianą podłogą, na którą upadłam boleśnie, raniąc sobie kolana.

- Wstawaj – rozkazał Macnair i kolejnym szarpnięciem zmusił mnie do podniesienia się. Zostałam pchnięta na krzesło. Mężczyzna wykręcił mi do tyłu dłonie i związał je zaklęciem w nadgarstkach. Kolejne niewidzialne sznury oplotły moje ciało, żebym nie mogła się nawet ruszyć.

Rozejrzałam się w panice po pomieszczeniu. Pokój posiadał standardowe meble jak łóżko, stolik i dwa krzesła. Do jednego byłam przywiązana. Nie rozpoznawałam tego miejsca nawet wtedy, kiedy zerknęłam w stronę okna zabitego deskami, przez którego szpary nie dało się określić mojego położenia. Spróbowałam się podciągnąć, ale krzesło również zostało mocno przytwierdzone do podłogi. Zaczęłam więc wierzgać nogami, ale Macnair nic sobie z tego nie robił. Widząc, że nie mam możliwości wyswobodzenia się, wyprostował się w końcu i odrzucił swoją różdżkę na łóżko. Sięgnął do kieszeni, wyciągając paczkę papierosów.

- Uspokój się – mruknął, wkładając szluga do ust – bo stracę cierpliwość – dodał, odpalając go mugolską zapalniczką. – Powinnaś wyluzować, wiesz maleńka?

- Gdzie ja jestem?! – Krzyknęłam głośno, patrząc na niego z pogardą. – Gdzie jest mój brat?! Dlaczego mnie porwałeś, chory pojebie?!

Macnair zaciągnął się dymem i przysunął sobie wolne krzesło bliżej mojego. Rozsiadł się na nim nisko, rozszerzając nogi.

- Sama się porwałaś, Alex – stwierdził zadowolony. – Uwierzyłaś, że Ethan do ciebie napisał. To było dziecinnie proste. Nawet nie musiałem za bardzo się wysilać, żeby cię zwabić do siebie.

- To było jego pismo!

- Tak, tak. Mówiłaś. Owszem, to było jego pismo, bo użyłem pióra, którym przeważnie pisze listy. Wystarczyło krótkie zaklęcie pamięci na przedmiot i mógłbym podrobić nawet oficjalne listy do Gringotta.

- Ty draniu, jeżeli zrobiłeś coś mojemu bratu, to pożałujesz!

- Zrobić? – zaśmiał się gorzko, przyciągając papierosa do ust. – Przecież ci mówiłem, że dostałem na to pozwolenie. Owszem, twój braciszek nie wiedział, do czego chciałem tego użyć, ale gdyby wiedział, czy coś by to zmieniło?

- O czym ty gadasz?

Macnair podciągnął się i nachylił w moją stronę.

- Twój brat jest śmierciożercą – powiedział konspiracyjnym szeptem i wydmuchał dym wprost na moją twarz. Odsunęłam szybko głowę.

- Nigdy w to nie uwierzę! – Syknęłam, pokasłując co chwilę. Mężczyzna wzruszył ramionami i z powrotem wrócił do swojej luzackiej pozycji.

- Myślę, że dzisiejszego dnia w wiele rzeczy jeszcze nie będziesz mogła uwierzyć – rzucił od niechcenia. Raz jeszcze zaciągnął się papierosem, tym razem o wiele mocniej i zlustrował dokładnie moją sylwetkę, jakby oglądał właśnie specjalny towar w sklepie. Jego zimne spojrzenie zatrzymało się na moich nogach i powoli sunęło ku górze, zahaczając o talię, biust, a następnie twarz. – Ładna jesteś.

- Pierdol się! – Wrzasnęłam, wyrywając się co jakiś czas. Próbował wyswobodzić ręce z więzów, ale sznury były dość mocno zaciśnięte.

- Taki mam zamiar – odparł, pokazując mi szereg białych zębów.

Zmroziło mnie. Przestałam nawet się wyrywać, tylko wyprostowałam się niczym struna na krześle, patrząc niepewnie na śmierciożercę.

- Po co ci jestem potrzebna? – Zapytałam poważnie, przełykając cicho ślinę.

- Jeszcze się nie domyśliłaś?

Macnair położył swoją wielką dłoń na moim kolanie i powolnymi ruchami szedł ku górze, podwijając materiał spódnicy.

- Przestań! – Spanikowałam. – Nie dotykaj mnie!

Zaczęłam tupać nogami, próbując w ten sposób zrzucić jego wielkie łapsko, ale mężczyznę jeszcze bardziej to nakręcało, bo uśmiechał się lubieżnie, oblizując co chwilę usta.

- Proszę, przestań! – Zapiszczałam, czując łzy pod powiekami.

Śmierciożerca w końcu zabrał rękę i podniósł się z krzesła. Zaczął przechadzać się po pokoju. Jego kroki odbijały się od nagich ścian, a podłoga skrzypiała przy każdym ruchu, jakby miała się za chwilę zapaść pod nami.

- Nie jestem aż takim barbarzyńcą za jakiego mnie uważasz – powiedział, stając za mną. Tym razem położył swoje dłonie na moich ramionach, masując je delikatnie, aczkolwiek stanowczo. Wzdrygnęłam się na ten dotyk, próbując szarpnąć barkiem, ale w żaden sposób to nie podziałało.

- Byłeś katem w Ministerstwie. Wykonywałeś dla nich najgorsze wyroki – chlipnęłam cicho, czując obrzydzenie do tego człowieka.

- Może i byłem, ale czy to oznacza, że nie wiem, jak zająć się kobietą? – Zacisnął mocniej palce. Syknęłam cicho. – Nie pożałujesz, a może nawet ci się spodoba?

Podłoga ponownie skrzypnęła. Mężczyzna stanął naprzeciwko mnie. Jego dłoń powędrowała do spodni.

- Nie, proszę! – Załkałam, szarpiąc się na krześle. – Ja zrobię wszystko. Chcesz pieniędzy? Mój ojciec da ci tyle złota ile zapragniesz! Mogę go także przekonać, żebyś wrócił do Ministerstwa! Błagam, tylko nie rób mi tego!

Macnair udawał, że mnie nie słucha i sięgnął do rozporka, ale w tym samym momencie na jego twarzy pojawił się mocny grymas, a z pomiędzy warg wydobył się warkot. Po krótkiej chwili ból zelżał. Mężczyzna odsłonił szybko lewe przedramię. Na skórze malował się czarny, mroczny znak. Głowa węża wewnątrz czaszki wiła się delikatnie, a cienki, rozwidlony język smagał przestrzeń.

- Widzisz to?! – Podekscytował się, przybliżając ramię, żebym dokładnie mogła zobaczyć jego tatuaż. – Nie byłem pewny… ale to prawda! Czarny Pan się odrodził!

Rozszerzyłam oczy. Wydawało mi się, że jestem w trakcie najgorszego z możliwych koszmarów. Tyle złych rzeczy na raz, to za dużo nawet jak na mnie. Chciałam się obudzić albo zostać obudzoną przez Klarę. Tak mi brakowało przyjaciółki. Oczywiście, nie życzyłam jej by przechodziła przez to samo, co ja, ale zawsze w takich chwilach byłyśmy razem i mogłyśmy się nawzajem wspierać.

Macnair pospiesznie wszedł do sąsiedniego pomieszczenia, a gdy wrócił, miał na sobie długą peleryną, a w dłoni trzymał maskę śmierciożercy. Taką samą, jaką posiadał profesor Moody w swoim biurku.

Miałam cichą nadzieję, że nauczyciel zauważy moją nieobecność albo chociaż Klara zawiadomi go, że nie wróciłam na stadion. Tak bardzo chciałabym ujrzeć teraz jego twarz. Profesor zawsze wyciągał nas z opresji. Oby i tym razem mu się udało.

- Wypuść mnie! – Podjęłam kolejną próbę negocjacji, ale mężczyzna był tak przejęty wezwaniem, że nawet mnie nie słuchał. Wyciągnął tylko spod łóżka pełną butelkę wódki i wziął potężnego łyka, jak się domyśliłam, na odwagę.

- Siedź tu spokojnie – rzucił, chwytając różdżkę. Wycelował nią we mnie. – Po wszystkim się tobą zajmę, a teraz – smagnął drewnem powietrze, a w moich ustach nagle pojawił się kawałek starej szmaty. Próbowałam coś powiedzieć, ale z ust wydobył się tylko bełkot. Zaczęłam szamotać się jeszcze bardziej, wywijając nogami na wszystkie strony.

Macnair zerknął na mnie w przelocie, po czym obrócił się wokół własnej osi i zniknął w wirze deportacji.

*

Po godzinie pojawił się z powrotem. Zerwał z twarzy maskę, odrzucając ją od siebie i ponownie sięgnął po butelkę wódki. Tym razem wziął kilka głębszych łyków. To, czego nie był w stanie przełknąć, spłynęło mu po brodzie. Na wpół opróżnione szkło odrzucił z powrotem na łóżko, a rękawem czarnej szaty przetarł usta.

- Kurwa – syknął cicho. – Kurwa, kurwa, kurwa.

Poruszyłam się niespokojnie, wyrzucając z siebie niezrozumiałe słowa. Ręce bolały mnie od wielokrotnych prób wyswobodzenia się. Chciałam również, żeby mężczyzna wyciągnął mi z ust knebel, który smakował kurzem i pleśnią.

Śmierciożerca drgnął i spojrzał w moim kierunku, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że tu jestem. Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszył pewnym, stanowczym krokiem w moją stronę, gdy nagle zmaterializowała się przed nim wysoka postać. Zrobiła to tak niespodziewanie, że Śmierciożerca zatoczył się do tyłu, potykając o łóżko, na które opadł, tracąc równowagę.

Nieznajomy spojrzał na mnie z góry z szaleńczym uśmieszkiem, błąkającym się na jego wąskich wargach, po czym nachylił się, chwytając między palce mój podbródek. Uniósł go na tyle, by nasze spojrzenia spotkały się. Próbowałam się wyrwać, ale mężczyzna trzymał mnie w żelaznym uścisku.

- Jak sobie radzi nasza królewna? – Zapytał, chociaż wydawało mi się, że odpowiedź wcale go nie interesowała. Jego wzrok błądził po mojej twarzy, jakby próbował znaleźć coś, co mogłoby nie pasować do ogółu. W końcu jednak to znalazł, zatrzymując się na moich ustach, a raczej na kneblu, który w nich miałam. Zrobił karykaturalnie smutną minę, przekrzywiając lekko głowę na bok. – Myślałem, że lubisz jak krzyczą – rzucił do swojego kompana. Palcami drugiej dłoni sięgnął do szmaty, chcąc wyciągnąć mi ją z ust.

- Czego tu chcesz? – Warknął nagle Macnair zza jego pleców. Nieznajomy mężczyzna drgnął i stanął w bezruchu, a następnie wyprostował się, obracając przodem do śmierciożercy, który w dalszym ciągu siedział na łóżku i ponownie popijał wódkę, której wcześniej nie skończył dopić.

- Czego, ja kurwa, chcę? – Zdziwił się, podchodząc do kolegi. Bez ostrzeżenia wytrącił mu z rąk butelkę i podniósł go gwałtownie za poły szat, przyszpilając do ściany.

- Co ty wyprawiasz?! – Szamotał się Macnair, ale pomimo mocnej budowy ciała, chudszy mężczyzna wydawał się mieć o wiele więcej siły. Zerknęłam na nich niepewnie, zdając sobie sprawę, że nowoprzybyły ma na sobie płaszcz profesora Moody’ego! Ubranie wisiało na nim jak na strachu na wróble i było wytarte w tych samych miejscach, co to, które należało do nauczyciela. Byłam przekonana, że ten wariat zrobił mu krzywdę i dla zabawy zabrał mu jego odzienie.

Na nowo zaczęłam mocować się z linami, próbując wrzasnąć „co zrobiłeś Moody’emu?!”, ale z moich ust w dalszym ciągu wydobywał się tylko niezrozumiały bełkot. Obaj mężczyźni nawet nie obejrzeli się w moją stronę, jakby mnie tu wcale nie było, tylko dalej zajęci byli rozmową.

- Gadaj! Byle dokładnie i z każdym detalem! Jaki On jest?! – Syknął chudszy i jeszcze bardziej przycisnął Macnaira do ściany. – Mówił coś o mnie? O swoim najwierniejszym słudze? Wspominał moje imię?

Macnair w dalszym ciągu milczał, próbując nie być traktowanym jak ofiara.

- No mówże! – Niecierpliwił się ten drugi, jeszcze mocniej zaciskając szponiaste palce na szacie śmierciożercy.

- Uspokój się, do kurwy nędzy! – Wrzasnął w końcu Macnair i ostatkiem sił wyrwał się koledze. Odszedł kawałek, żeby nie być na wyciągnięcie rąk drugiego. – Czarny Pan podchodził do każdego z nas osoba, ale był niezadowolony, że pomiędzy jego sługami zostały puste miejsca. Czyżby miał na myśli ciebie, Barty? – Uśmiechnął się wrednie.

- Głupcze! – Zdenerwował się nieznajomy o wspomnianym wyżej imieniu. – Miałem zadanie do wykonania w tej durnej szkole. To dzięki mnie Potter dostał się na cmentarz!

Usłyszawszy nazwisko przyjaciela poruszyłam się niespokojnie, ale w dalszym ciągu próbowałam wyłapać wszystko z ich rozmowy, żeby później przekazać to odpowiednim osobom. Miałam tylko nadzieję, że profesor Moody jest cały i zdrowy.

- To temu służyła ta cała szopka? – Zdziwił się Macnair, wędrując wzrokiem za wytrąconą mu wcześniej butelką alkoholu. – Myślałem, że chodziło o nie – wskazał głową w moim kierunku. Barty prychnął pod nosem.

- Najważniejszy jest Czarny Pan – powiedział z dumą.

- Niestety, ale twój plan nie wypalił. Potter wywinął się i wrócił do Hogwartu.

- Dobrze o tym wiem! – Zezłościł się chudszy mężczyzna i zacisnął dłonie w pięści. – Prawie go miałem. Kilka sekund, a byłby martwy jak jego rodzice. Niestety, zostałem zdemaskowany.

- No proszę – zarechotał paskudnie Macnair. – Jednak nie wszystko układa się tak, jakbyś chciał.

- A widzisz, żebym był wsadzony do Azkabanu?

- To jak się wydostałeś? – Zdziwił się Macnair, będąc autentycznie zaciekawionym.

Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego i obrócił się przodem do mnie. Wyciągnął różdżkę. Pisnęłam w knebel, przymykając mocno oczy i czekając na zaklęcie, które sprawi mi ból, ale nic takiego nie nastąpiło. Zdałam sobie jednak sprawę, że na nowo mogę poruszać rękoma. Przyciągnęłam do siebie dłonie, pozwalając mięśniom na mały odpoczynek. Zerknęłam niepewnie na obcego śmierciożercę, który ponownie uśmiechnął się pod nosem, wyciągając mi tym razem na dobre szmatę z ust. Przetarłam kąciki warg i splunęłam na podłogę, pozbywając się tego ohydnego smaku brudnej tkaniny. Zostałam także podciągnięta za ramię.

Macnair wycelował we mnie różdżką, a Barty zaczął przechadzać się na około mnie, jakbym właśnie została jego upolowaną zwierzyną. Obracałam głowę za mężczyzną, nie chcąc tracić go z oczu. Nie miałam większych szans na ucieczkę, a bronić mogłam się jedynie za pomocą rąk. Właściwie, to byłam bezbronna jak małe dziecko, ale nie dałam tego po sobie poznać. Stałam dumnie wyprostowana z podniesioną wysoko brodą. Najgorsze, to okazać teraz strach. Wtedy przegrałabym już na starcie.

- Jak myślisz, Alex? – Zagadnął, w dalszym ciągu mnie okrążając – kto mógłby być na tyle naiwny, żeby pomóc mi uciec z Hogwartu, co?

Milczałam, nie spuszczając z niego wzroku.

- No pomyśl – nacisnął. Końcem różdżki przejechał po odsłoniętych nogach tuż pod spódniczką i podwinął delikatnie materiał.

- Nie dotykaj mnie! – Warknęłam, odskakując od niego.

Macnair naprężył rękę, w której trzymał broń i zrobił krok w moją stronę. Spojrzałam na niego ze złością.

- Teraz „nie dotykaj”, ale wcześniej błagałaś o to – powiedział Barty, a oczy błysnęły mu złowrogim blaskiem. – „Czuję się lekko zaniedbana, profesorze. Nie miał pan dla mnie czasu wczoraj” – zaintonował, po czym roześmiał się na głos i smagnął językiem powietrze.

Patrzyłam na twarz, wykrzywioną w szaleńczym uśmiechu i na przydługi płaszcz. Dłonie śmierciożercy całkowicie znikały w szerokich rękawach, które musiał co jakiś czas podwijać, a ten dziwny gest, który robił językiem, coś mi przypominał.

- Dalej nic?

- Nie znam cię – odparłam niepewnie.

Barty dał znak głową do Macnaira, który chwycił mnie mocno za ramiona, unieruchamiając na moment.

- Przyznam się, królewno, że dałaś mi trochę zabawy – kontynuował mężczyzna, robiąc krok w moją stronę. – Było między nami naprawdę miło, chętnie bym to pociągnął dalej– jego dłoń przesunęła się po moim ciele. Zareagowałam na to mechanicznie, próbując się wyrwać, ale byłam mocno trzymana– ale ty wolałaś tego aurora, a nie mnie – odsunął się, krzywiąc z obrzydzeniem.

- Kiepski gust – skomentował Macnair, wprost do mojego ucha.

- Dlatego nie wiem, czego oczekujesz, Walden? Nasza królewna woli profesorów i to tych wyjątkowo paskudnych.

Zesztywniałam, czując jak cała pewność siebie wypływa ze mnie. Raz jeszcze omiotłam wzrokiem ubranie chudego mężczyzny i nagle mnie olśniło. Prawda okazała się tak szokująca i trudna do uwierzenia, że nogi same się pode mną ugięły. Upadłabym na podłogę, gdyby nie mocny uścisk śmierciożercy.

- Nasza królewna chyba w końcu załapała, co zrobiła – stwierdził Barty, szczypiąc delikatnie mój policzek. Nie zareagowałam na to w żaden sposób, patrząc przerażonym wzrokiem w przestrzeń.

- Nie… - jęknęłam, mając szeroko otwarte oczy. Zaczęłam kręcić nerwowo głową. – Nie. Kłamiesz. Gdzie jest profesor Moody?! Co mu zrobiłeś!

- Twój kochany Moody… - zrobił dłuższą, dramatyczną przerwę - to ja. – Mężczyzna rozłożył ręce – ale to już zdążyłaś ogarnąć swoją niezbyt mądrą główką.

- Nieprawda! – W oczach wezbrały mi łzy. Szarpałam się w uścisku Macnaira, ale bezskutecznie.

- Królewno – odezwał się Barty łagodnym głosem – nigdy nie poznałaś prawdziwego Alastora Moody’ego, chociaż raz prawie ci się to udało. Pamiętasz skrzynię w moim gabinecie?

Spojrzałam na niego wystraszona.

- Dokładnie – uśmiechnął się pod nosem. – Przyznam, że musiałem mocno się napracować, żebyś poszła ze mną do łóżka. Być odwrotnością twojego Snape’a, który posuwał cię bezuczuciowo, w sposób, jaki mu odpowiadał. W moich ramionach czułaś się kochana i bezpieczna. I ciągle wracałaś po więcej!

- Nie! – Wrzasnęłam, zdając sobie sprawę, jaką kretynką byłam. Po policzkach spływały mi łzy wielkości grochu, a w gardle poczułam wielką gulę. Cała zawartość żołądka powoli zaczynała się cofać do przełyku. Zrobiło mi się niedobrze, a przed oczami ujrzałam mroczki.

- Stała czujność, królewno – dodał zadowolony z siebie, po czym pstryknął mi palcem w czoło. – Ale nie załamuj się! To jeszcze nie koniec atrakcji na dzisiaj. Teraz wybierzemy się na małą wycieczkę.

- Wycieczkę? – Warknął nagle Macnair, puszczając mnie w końcu. Upadłam na drewnianą podłogę, płacząc niczym małe dziecko. Zacisnęłam mocno pięści, wbijając paznokcie w skórę. Jak mogłam dać się tak omotać?! Jak mogłam niczego nie zauważyć i ślepo zaufać komuś, komu nie powinnam?!

- Nie spinaj się – prychnął Barty, ignorując na moment moją osobę. – Za każdym razem dawałem ci do zrozumienia, żebyś nie wpierdalał się w moje zadanie – wbił oskarżycielski palec w pierś kolegi – ale zawsze musiałeś wszystko zepsuć, a potem zamiast skupić się na Potterze, niańczyłem uczennice!

- Chcę ją dla siebie!

- Nie dziś, a już na pewno nie teraz!

Barty szturchnął mnie butem, ale nie wykazywałam żadnych chęci do współpracy z nim, więc chwycił mnie mocno za ramię i podniósł brutalnie. Poprawił mi włosy, które przylepiły się do spłakanej i spoconej twarzy.

- Musisz ładnie wyglądać przed kolejnym spotkaniem – rzucił, uśmiechając się pod nosem – ale zanim się tam wybierzemy, zadam ci raz jeszcze jedno pytanie.

Pociągnęłam nosem, spoglądając na niego spłakanym wzrokiem. Miałam już dość wszystkiego. Nie mogłam znieść myśli, że poszłam do łóżka z tym chorym człowiekiem, że oddałam mu się w całości. Cały czas przypominałam sobie, jak jęczałam pod nim z rozkoszy, błagając o więcej. Nienawidziłam siebie i swojego ciała. Chciałam się zabić albo, żeby on to zrobił.

- Jak myślisz? – Kontynuował – kto pomógł mi uciec z Hogwartu?

Kolejne łzy spłynęły mi po policzkach. Nie chciałam mówić tego głośno, ale dobrze wiedziałam, że śmierciożerca nie odpuści.

- Klara – szepnęłam bardzo cicho.

- Zgadza się, królewno. Twoja, a raczej powinienem powiedzieć, moja ptaszyna. W końcu mam ją tylko dla siebie.

- Jeżeli coś jej zrobiłeś… - Krzyknęłam nagle, ale nie było mi dane dokończyć, ponieważ mężczyzna deportował nas w tylko sobie znane miejsce.



***

Wylądowaliśmy na starym cmentarzu. Zewsząd otaczały nas wbite w ziemię stare i przekrzywione nagrobki, a także masywne grobowce z groteskowymi, cherubinowymi aniołami. Był środek nocy, a jedyne światło, które padało na okolicę pochodziło od księżyca i gwiazd na granatowym niebie. Od ziemi bił chłód, który przyprawiał mnie o dreszcze.

- Idź – szepnął podekscytowany głos mojego oprawcy. Zostałam chwycona za kołnierz i pchnięta do przodu.

- Co z Klarą?!

- Zamknij się i idź!

Nie wiedziałam dokładnie, w jakim kierunku miałam iść. Objęłam się ramionami, czując na nich gęsią skórkę. Potarłam je lekko, próbując się ogrzać.

Przyglądałam się płytom nagrobnym, próbując odczytać to, co było na nich wyryte, ale większość pokryta była mchem i bluszczem albo wyblakła od słońca i upływającego czasu. To musiało być bardzo stare lub zapomniane miejsce.

Nagle w oddali ujrzałam łunę zielonego światła. Śmierciożerca zaczął oddychać coraz szybciej, kierując swoje kroki w tamtą stronę. Pchał mnie mocno przed siebie, żebym przypadkiem nie została w tyle.

- Gdzie idziemy? – Jęknęłam. – Jeżeli chcesz mnie zabić, zrób to teraz!

- Zabić? – Prychnął mężczyzna, ani na chwilę się nie zatrzymując. – Królewno, jesteś w tym momencie zbyt cenna, żebym posuwał się do takich rzeczy.

Mijaliśmy kolejne zapuszczone alejki i przekrzywione groby, aż w końcu weszliśmy w obręb światła na dużej przestrzeni, która znajdowała się blisko bramy cmentarnej. Za jej kratami, majaczyła w oddali na wzgórzu piękna i dostojna posiadłość. W jej oknach nie paliło się żadne światło. Nie miałam pewności czy było to spowodowane późną porą, czy może całe to miejsce łącznie z okolicą już dawno było opuszczone i nie odwiedzane przez nikogo.

Po chwili usłyszałam dziwny, bulgoczący dźwięk, który dochodził z wielkiego, czarnego kotła, pod którym w dalszym ciągu jarzyło się palenisko. Naczynie było tak głębokie, że z łatwością mogłoby pomieścić dorosłego mężczyznę. Przeraziłam się na to stwierdzenie i cofnęłam w panice, natrafiając plecami na śmierciożercę. Od razu chciałam się od niego odsunąć, nie chcąc mieć z nim nic wspólnego, ale śmierciożerca położył spokojnie swoje dłonie na moich ramionach i obrócił w stronę wielkiego grobowca, który nie przypominał starej i zaniedbanej mogiły jak reszta nagrobków. Wręcz przeciwnie, na samym środku wyryte było krótkie epitafium, a pod nim nazwa rodziny, która tu spoczywała. Każda z liter ze słowa „RIDDLE” pokryta była złotą, niedawno nałożoną, farbą.

Przeniosłam wzrok trochę niżej.

- Klękaj! – Warknął nagle Barty, ciągnąc mnie w dół. Upadłam boleśnie na kolana, a mężczyzna przyklęknął tuż obok mnie, schylając głowę do ziemi. Spostrzegłam, że trawa w wielu miejscach była mocno przydeptana, jakby niedawno odbywało się tu jakieś spotkanie.

W końcu zdałam sobie sprawę z tego, gdzie dokładnie się teleportowaliśmy. Miejsce wezwania wszystkich śmierciożerców. Zadrżałam mimowolnie i uniosłam lekko głowę.

- Panie… - odezwał się mężczyzna, wypowiadając to słowo z największym namaszczeniem, na jakie było go stać. – Jestem, mój panie na Twoje rozkazy.

Postać, która stała koło grobowca, a której wcześniej nie zauważyłam, obróciła się powoli, trzymając w długich, bladych i pajęczych palcach swoją różdżkę. Istota ta miała na sobie czarną, sięgającą ziemi szatę i bose stopy, a jej twarz… tego nawet nie można było nazwać twarzą; czaszka oblepiona trupiobladą skórą, pionowe, żółte ślepia jak u kota i płaski z dwoma otworami nos.

Poczułam zimny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Nie chciałam wierzyć w odrodzenie najpotężniejszego i najgroźniejszego czarodzieja, ale gdy tylko go ujrzałam, strach odebrał mi zdolność poruszania się. Opuściłam szybko głowę, bojąc się dłużej patrzeć na to diabelskie stworzenie.

Lord Voldemort zerknął na swojego sługę, a na jego pysku pojawiło się niezadowolenie. Cały czas obracał różdżkę między palcami, jakby zastanawiał się, w kogo rzucić zaklęciem.

- Nie powinno cię tu być, mój wierny sługo – odezwał się w końcu czarnoksiężnik syczącym głosem.

- Jego także, mój panie. Nie sądziłem, że ten zdrajca się tu pojawi, ale to dobrze się składa, ponieważ mam tu kogoś, kto pomoże ci rozwiązać z Nim problem. – Barty wskazał głową na coś, co leżało u stóp Voldemorta. Również spojrzałam w tamtym kierunku, zdając sobie sprawę, że na trawie leży kolejny mężczyzna. Jego czarna szata rozłożona była na boki, niczym skrzydła nietoperza. Byłam przekonana, że mężczyzna nie żyje, ponieważ w ogóle się nie poruszał. 

- Słyszałeś to, Severusie? – Voldemort wykrzywił swoje cienkie i bladoróżowe wargi w czymś, co miało przypominać szyderczy uśmiech.

W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Patrzyłam z lękiem na osobę, która powoli próbowała podnieść się na trzęsących się rękach i przyklęknąć na jedno kolano. Jej głowa w dalszym ciągu była nisko pochylona, ale kaskada czarnych i długich włosów nie dawała mi wątpliwości, kim był nieznajomy.

- Crucio! – Voldemort wypowiedział łagodnie zaklęcie, a strumień czerwonego światła uderzył prosto w pierś Severusa. Siła zaklęcia była tak potężna, że gdybym była na jego miejscu, wrzeszczałabym ile sił w płucach, ale Snape zacisnął tylko pięści, nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku.

Nie miałam pojęcia, co się tu właściwie działo. Nie umiałam racjonalnie wyjaśnić tego, dlaczego Snape klęczał przed Voldemortem i dlaczego był obecny na tym cholernym cmentarzu?! Jednakże, w chwili rzucenia klątwy, zadziałałam instynktownie. Podniosłam się szybko z klęczek i rzuciłam w stronę nauczyciela. Objęłam go z całych sił, zasłaniając swoim ciałem. Mężczyzna zachwiał się lekko, ale nie przewrócił. Poczułam tylko jak spina wszystkie mięśnie, nie wykonując żadnego ruchu. Tylko jego klatka piersiowa poruszała się bardzo szybko, jakby Severus przebiegł właśnie maraton.

- Chyba nie sądzisz, Severusie, że może przyjąć za ciebie karę? – Zakpił czarnoksiężnik.

Snape nie odezwał się, ale poczułam jak podnosi ręce i brutalnie odpycha mnie od siebie. Upadłam boleśnie na trawę, zahaczając plecami o kant nagrobka. Popatrzyłam na niego z mieszaniną niedowierzania i dezorientacji, ale brunet nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem.

- Karę przyjmę z pokorą. Sam, mój panie – odparł grobowym tonem.

- Sev…co ty… - szepnęłam, pragnąc by Severus zerknął na mnie chociaż raz, ale on uparcie w dalszym ciągu trzymał nisko głowę.

- Kto to jest, sługo? – Zapytał oschle Voldemort, przenosząc pionowe źrenice w moją stronę. Ręka z różdżką również zmieniła kierunek i teraz celowała prosto w moje czoło. – Jeżeli przysłałeś ją dla mojej rozrywki, to źle wybrałeś. Nie potrzebuję dodatkowych atrakcji, wystarczy mi ta tutaj.

Czarnoksiężnik ponownie zerknął na Snape’a, a na jego gadziej twarzy wymalowała się pogarda.

- Mój Panie – zaczął Barty, podnosząc się na równe nogi. W półukłonie podszedł bliżej nagrobka i siłą postawił mnie do pionu, trzymając za ramię. – To jedna z tych, o których ci wspominałem. Przyjaźni się z Potterem.

- Z nikim się nie przyjaźnię! – Warknęłam, szamocąc się i patrząc uparcie w klęczącego mężczyznę. – Puść mnie! Severusie, spójrz na mnie, do cholery!

- Ona twierdzi inaczej – mruknął znudzony i lekko podirytowany Voldemort. Widziałam, jak podnosi dłoń, w której trzymał różdżkę. – Chyba masz błędne informacje albo złapałeś nie tą, którą powinieneś.

- Panie – śmierciożerca nie dawał za wygraną – ona kłamie, ale nie dla Pottera ją tu przyprowadziłem. – Barty opuścił głowę, zawieszając na moment głos.

- Mów dalej – zachęcił go czarnoksiężnik, dając tym samym pozwolenie na kontynuowanie tego, co chciał powiedzieć.

- To jego dziwka – dokończył, wskazując głową na Severusa. – Tak się składa, że ten plugawy podnóżek Dumbledore’a ma do niej słabość.

Barty roześmiał się głośno, wbijając mocniej palce w moją skórę.

- Z kolei ona niefortunnie ulokowała swoje uczucia w Moodym, a na dodatek dała się podejść niczym małe dziecko. Wystarczyło napisać tajemniczy list „rzekomo” od jej brata i poprosić ją o spotkanie na skraju zakazanego lasu. Reszta zrobiła się sama.

Snape drgnął. Dopiero teraz uniósł lekko głowę i obrócił ją w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się, a przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Severus patrzył na mnie z największą nienawiścią, na jaką było go stać. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego wzroku, pełnego pogardy, wrogości, wstrętu i odrazy. Te wszystkie emocje odbijały się w jego oczach i przeznaczone były wyłącznie dla mnie. Krew odpłynęła mi z twarzy.

- Nie słuchaj go, Sev! – Krzyknęłam, czując łzy pod powiekami. Na nowo zaczęłam się szamotać, ale śmierciożerca trzymał mnie w żelaznym uścisku.

- Ma nie słuchać? – Zarechotał Barty, szarpiąc mną. – Skomlałaś o najdrobniejsze zainteresowanie, o dotyk, pocałunek, seks. Myślisz, że sprawiało mi przyjemność niańczenie cię? – prychnął. – Pieprzyłem cię na złość temu zdrajcy!

- To prawda, Severusie? To dziecko jest dla ciebie ważne? – Zapytał nagle Voldemort, nie słuchając tego, co mówił jego wierny sługa.

- Ani trochę, mój panie – odpowiedział, zniżając na chwilę głowę, po czym podniósł ją z mściwym uśmieszkiem. – Nie mam pojęcia, czym się tak podniecasz, Crouch? Pieprzyłeś ją, żeby zrobić mi na złość? A to ciekawe, bo ja brałem ją, żeby zemścić się na jej ojcu.

Zmarszczyłam brwi, nie dowierzając w ani jedno słowo, które powiedział Severus. Co to wszystko miało znaczyć?!

- Kłamiesz! – Warknął rozjuszony Crouch. – Jej ojciec nie ma z tym nic wspólnego! Ciebie jednego nie wsadził do Azkabanu, bo wyrzekłeś się swojej dawnej drogi! Wyrzekłeś się swojego pana, Snape, a zdrajców czeka śmierć!

- Wystarczy – wtrącił Voldemort syczącym głosem. – Severus gorliwie zapewniał mnie, że wciąż działa na naszą korzyść.

- To kłamca! Snape jest na wszystkie rozkazy Dumbledore’a! Jest mu wierny i posłuszny! Wiem o tym, mój panie! Widziałem to na własne oczy, jako pieprzony Moody!

- To oznacza tylko, że bardzo dobrze odegrałem swoją rolę – stwierdził brunet, w dalszym ciągu klęcząc posłusznie przed Voldemortem. Mięśnie jego twarzy nie zdradzały zupełnie niczego. Wydawało mi się, że to wcale nie Severus, tylko zupełnie obcy mężczyzna, niepodobny do nauczyciela z Hogwartu. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, stały się bardziej srogie, przyprawiały o gęsią skórkę, a w oczach można było ujrzeć czyste zło.

- Sam widzisz, sługo – odparł Voldemort ironicznym głosem. – Ty już dobrze się przysłużyłeś, wiernie mi służąc. Teraz pozwól, że resztę wykona dla mnie Severus.

- Panie! – Barty puścił mnie, padając na kolana. Doczołgał się na nich pod nogi swojego mistrza i ukłonił się jeszcze niżej niż wcześniej zrobił to Snape. – Panie… sprawdź go. Zajrzyj mu w głąb umysłu. Jestem przekonany, że jego i tę dziewczynę łączy coś więcej. To nie jest zwykła zemsta, tylko bratanie się z córką wroga!

Czarnoksiężnik zamyślił się na moment, po czym końcem różdżki podniósł podbródek Snape’a. Brunet patrzył na niego spokojnie, nie sprzeciwiając się ani nie próbując jakoś wyperswadować mu z głowy tego pomysłu. Barty natomiast przyglądał się temu z dziką fascynacją w oczach. Jego język szybkimi ruchami smagał powietrze, a paznokcie chudych palców zatopiły się w rozpulchnionej ziemi prawie do połowy ich długości.

Voldemort wbił swoje mrożące krew w żyłach spojrzenie prosto w oczy Snape’a, a ten otworzył przed nim swój umysł. Wpatrywałam się w tę scenę zszokowana. Jeżeli Severus nie miał problemów z pokazaniem czarnoksiężnikowi naszych prywatnych i intymnych chwil, to by znaczyło tylko jedno… cały czas udawał. Grał. Rzeczywiście chciał mną zawładnąć, żeby zemścić się na moim ojcu… ale za co? Czy to oznaczało, że był Śmierciożercą? Jeżeli nim był, to mój ojciec również musiał o tym wiedzieć, kiedy przybył to szkoły przed bożym narodzeniem.

Zaczęłam lekko drzeć, łącząc do kupy wszystkie dziwne sytuacje, które miały między nami miejsce. Severus zawsze pozostawał w ubraniu, kiedy się kochaliśmy, może w obawie, że ujrzę jego mroczny znak na ramieniu? Czasami chwytał się za lewę przedramię, a raz w lesie… kiedy mnie pocałował… chwilę przed tym prawie go rozgryzłam.

Przełknęłam wielką gulę, która ugrzęzła mi w gardle, czując jak powoli słabnę. W jednej chwili zabrakło mi tchu, więc upadłam na ziemię, przytrzymując się ostatkiem sił ręką przed rozwaleniem sobie głowy.

Merlinie. Snape. Był. Śmierciożercą.

Zerknęłam otępiałym wzrokiem na Voldemorta. Jego pionowe ślepia poruszały się szybko, jakby przeskakiwał po kolejnych stronnicach księgi, którą miał być umysł Snape’a. Wąskie usta uśmiechały się lubieżnie, kiedy natrafiały na coś, co według niego było interesujące, aż w końcu opuścił głowę bruneta.

Nauczyciel wydawał się być osłabiony penetracją, jaką zafundował mu czarnoksiężnik. Przymknął na moment oczy, marszcząc czoło, a z nosa poleciała mu strużka krwi, którą otarł szybko rękawem.

- No, no, no – mruknął zadowolony Voldemort. – Widzę, że w dalszym ciągu lubisz używać siły.

- Dziewczyna sama się prosiła.

- Jak możesz?! – Wrzasnęłam na granicy szału i omdlenia zarazem, ale Snape nic nie robił sobie z moich krzyków. – Draniu! Jak mogłeś mnie tak oszukiwać?! Oddałam ci całe swoje serce, słyszysz?! JAK MOGŁEŚ?! JAK?!

- Zabij ją, Barty – Warknął nagle czarnoksiężnik i machnął dłonią w moim kierunku, jakbym była wyjątkowo natrętną muchą. – Jest tutaj zbędna.

- Ale panie…

- Jeżeli mogę się ośmielić… - wtrącił nagle Severus, opierając się łokciem o kolano – to dziewczyna powinna wrócić do Hogwartu.

- Ha! – Barty’emu zapłonęły oczy. – Mówiłem, wiedziałem! Zależy ci na niej, podła szumowino! Przyznaj się w końcu!

- Snape, przejawiasz pokłady człowieczeństwa? – Zadrwił Voldemort.

Serce zabiło mi mocniej. A może jednak?

- To uczennica, mój panie. Dumbledore będzie oczekiwał ode mnie, że sprowadzę ją z powrotem do szkoły.

- Ten stary głupiec nawet nie ma pojęcia, że zniknęła – prychnął Barty.

- Ten stary głupiec – powtórzył Snape, patrząc wyzywająco w oczy kolegi – domyśli się, że jedna z ulubionych uczennic Szalonookiego, który wcale nim nie był, nagle zniknęła.

- Jeżeli jesteś już taki konkretny, to dwie uczennice – poprawił go Barty, szczerząc zęby w szaleńczym uśmiechu, po czym zerknął z pokorą na Voldemorta, oczekując jakiejkolwiek aprobaty. Czarnoksiężnik skinął głową.

- Znaj moją szczodrość, sługo. Z tamtą możesz zrobić, co ci się podoba.

- Dziękuję, mój panie!

Mężczyzna rozpłaszczył się na trawie, składając na bladych stopach swojego mistrza kilka pocałunków. Czarnoksiężnik uśmiechnął się z wyższością, a następnie odsunął.

- Severusie, zaczęliśmy wojnę - zwrócił się po chwili do nauczyciela – Dumbledore wie, że będzie ona wiązała się z wieloma ofiarami, poczynając od tych dziewczyn. Chyba się ze mną zgodzisz, prawda?

Barty wstał, czekając w napięciu na odpowiedź. Ja również chciałam ją poznać. Przecież Severus nie mógł być wyzuty z tych wszystkich uczuć, którymi mnie obdarowywał! Mój umysł dawał mi jasne sygnały, że jest inaczej, ale serce w dalszym ciągu zagłuszało wszystkie dowody, jakie miałam przed oczami.

Snape milczał przez krótką chwilę, aż w końcu kiwnął powoli głową. Straciłam jakąkolwiek nadzieję w jego dobroć.

- Doskonale – zasyczał Voldemort. – Zabij, Barty – wydał rozkaz.

Przymknęłam mocno powieki, czekając na nieuniknione. Byłam przerażona do granic możliwości, ale wraz z przyzwoleniem Snape’a na mój dalszy los, przestało mi zależeć na czymkolwiek. Łzy ciurkiem spływały po moich policzkach, ale nie były one spowodowane strachem, a po raz kolejny, złamanym sercem.

- Panie – odezwał się szybko Severus, zanim Barty podniósł swoją różdżkę z zamiarem rzucenia klątwy uśmiercającej – możemy zafundować jej los gorszy od śmierci. 

Crouch zmrużył podejrzliwie oczy, ale opuścił na moment dłoń.

- Co masz na myśli? – Spytał zainteresowany. – Chcesz ją w jakiś popaprany sposób uchronić od nieuniknionego, co?

- Myślę, że dziewczyna może okazać się kluczem do Ministerstwa.

- W takim razie, co proponujesz, Severusie? – Voldemort zaczął gładzić się szponiastym palcem po brodzie. Snape już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Barty jako pierwszy wyszedł przed szereg ze swoim pomysłem. Zanim jednak wypowiedział go na głos, jego obłąkańczy wyraz twarzy zdradzał, że nie było to nic dobrego.

- Niech Pyrites się nią „zajmie” – oznajmił w końcu ucieszony, rzucając mi przelotne spojrzenie. – Nabierze wprawy w niektórych rzeczach i poczeka, aż jej ojciec zdradzi nam wszystkie sekrety Ministerstwa Magii.

Snape nie wydawał się być zachwycony tym pomysłem, ale przyznał drugiemu śmierciożercy rację. Voldemort również na to przystał, więc bez zbędnych słów zostałam pochwycona przez Croucha i ponownie teleportowana.

***

Barty mocno trzymał moje ramię, kiedy wylądowaliśmy przed dobrze znanym mi budynkiem w centrum Londynu. Pora musiała być już dość późna, ponieważ na około nie było żywego ducha, a moje zmęczenie i poniewierka coraz bardziej dawały się we znaki. Czułam się osłabiona, rozdarta i zupełnie bez życia. Było mi wszystko jedno, co mężczyzna ze mną zrobi.

- Patrz – rzucił nagle Crouch, podnosząc mój podbródek, żebym mogła spojrzeć na dziewczyny o mętnych oczach, które ozdabiały szklane gabloty wejścia do burdelu. – Niedługo możesz być jedną z nich.

- Wszystko mi jedno – burknęłam ze łzami w oczach.

- Och nie, nie, nie! – Wykrzyknął mężczyzna, robiąc niepocieszoną minę. Stanął naprzeciwko mnie i bardzo mocno ścisnął moje policzki. – Nie bądź dla siebie taka surowa, królewno. Snape może i potraktował cię jak zwykłą kurwę, ale czego się po nim spodziewałaś? To nie Moody. On na pewno nie zostawiłby cię na pastwę losu. Ja już dobrze wiedziałem, jak dotrzeć do twojego – wskazał palcem na moją pierś – serduszka.

- Daj mi spokój, pojebie! – Warknęłam, odtrącając jego dłonie od siebie.

Barty uśmiechnął się tajemniczo i zaciągnął mnie do środka. Od razu skierował swoje kroki do czerwonych i tajemniczych drzwi, które widziałam już wcześniej, kiedy się tu znajdowałam. To właśnie zza nich dochodziły dziwne odgłosy. Otworzył je lekkim kopniakiem, wpychając mnie do środka.

- Co to za hałasy? – Odezwał się jakiś znajomy głos, po czym z ciemności wyłoniła się postać starego Pyritesa, ojca Sabriny i Samuela. Zamarłam. Mężczyzna zerknął na mnie z niesmakiem. – Co to ma być? Mam już komplet, nikt mnie nie uprzedzał o dodatkowej dostawie.

- Czarny Pan każe się nią zająć – odezwał się pokrótce Barty, rozglądając po pomieszczeniu, które skąpane było w czerni i czerwieni. Spojrzenie Pyritesa od razu się zmieniło. W jego oczach pojawił się demoniczny błysk, na usta wypłynął jeszcze szerszy i bardziej obłąkańczy uśmieszek niż ten, który należał do śmierciożercy. Tym razem zaczął mi się przyglądać bardziej badawczo i oceniająco. Obszedł mnie na około, jakbym była towarem do przehandlowania.

- Zrób, co uważasz za słuszne, Pyrites i czekaj na dalsze rozkazy naszego pana, a ja… - Barty zerknął przez ramię na drzwi i smagnął powietrze swoim językiem

- Więc chcesz mi powiedzieć, że widziałeś się z Czarnym Panem i przyprowadziłeś mu to dziecko?

Pyrites ani na moment nie przestawał okrążać mojego ciała. Jego maleńkie oczka, jak u świni, bacznie lustrowały każdy kawałek czy wypukłość, jaką posiadałam. Poczułam się niezręcznie i objęłam mocno rękoma. Mężczyzna zaśmiał się cicho i jakby z politowaniem.

- Snape był obecny na cmentarzu – rzucił szybko Barty z niesmakiem. Nagle zrobił się bardzo nerwowy. Co chwilę obracał głowę w stronę drzwi, przez które przeszliśmy, jakby za wszelką cenę pragnął wydostać się z tego miejsca.

Pyrites zatrzymał się na moment, unosząc ciemne i gęste brwi.

- Czarny Pan mu przebaczył? – Spytał z niedowierzaniem.

- Tak – warknął Barty, zaciskając mocno pięści. – A ona – wskazał na mnie głową – to jego dziwka. Zajmij się nią, ja mam ważniejsze zadanie do wyko…

- Ja ją chyba skądś kojarzę – mruknął Pyrites, przerywając Crouchowi i stanął ze mną twarzą w twarz. – Czy to nie córka starego Lamberda?

- Tak, to ona. Skończyłeś?

- I pieprzy się z Severusem, który jest mordercą i śmierciożercą? – Ojciec Sabriny wybuchł gromkim śmiechem. – Cóż to za ironia losu. Viktor o tym wie?

- Nie ma najmniejszego pojęcia – syknął zniecierpliwiony Barty.

- Hm, to może bym go tu zaprosił? Dawno mnie nie odwiedzał, ciągle nie ma czasu. – Pyrites wyciągnął z kieszeni krystalicznie białe rękawiczki. Powolnymi ruchami założył je na dłonie.

- Odpierdolcie się od mojego ojca, pojebańcy! – Wyrwało mi się.

Kenneth bez ostrzeżenia uniósł dłoń i spoliczkował mnie z całej siły. Upadłam boleśnie na kolana, zaciskając mocno pięści. W tym samym czasie do pomieszczenia wszedł jakiś rosły, ubrany w dobrej marki garnitur, mężczyzna.

- Licz się ze słowami – ostrzegł mnie grobowym tonem Pyrites. – Rozbierz ją do bielizny – rzucił do nowoprzybyłego – i zamknij szczelnie w jednym z pokoi…




11 komentarzy:

  1. Macnair, Barty i Snape to mistrzostwo <3

    ~Klara

    OdpowiedzUsuń
  2. Macniair zajebisty 😃 jaki gentleman, podoba mi się taka odsłona ❤️ Snape zbudował sporo napięcia, biedny, znów musi wybierać między tym, co dobre, a tym, co słuszne. Co do Barty'ego, trzymałam kciuki, żeby jednak nie był do końca takim skończonym sukinsynem :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu gentleman? Pow ze nie jest barbarzyńca ale chciał jej włożyć do buzi hahahhaha gdzie tu gentlemanstwo?hahahhahahha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy pamiętasz, ale w jednym z opo miał kolczyki na swoim przyrodzeniu, więc dla mnie ta wersja Macniaira, to szczyt klasy i uprzejmości 😄

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Oh my Lord...no to odszczekuję to wyżej i czekam na dalszy rozwój😃

      Usuń
    2. Odszczekujesz, że Ci się podobał? XD Mnie to połączenie palto + glany bardzo podjarało. No trochę bardziej porządnie przez to wygląda. Był też wyjątkowo grzeczny tym razem, ale po prostu myślał, że ma więcej czasu, to się nie spieszył tak jak zawsze przy porwaniach :D

      Mówiłam już to Alex, ale napiszę też tutaj XD Mój ulubiony moment to ten, kiedy Barty się aportuje pomiędzy Macnairem i Alex <3 I tak sobie ją ogląda zadowolony. A drugi ulubiony to ten z Voldemortem i rozpłaszczonym Sevem, który wstaje na "Słyszałeś Severusie?". Tamta scena jest boska <3

      ~Klara

      Usuń
  5. Odszczekuję gentlemana xD ja nie lubię momentów, kiedy Snape musi grać salonowego pieska Voldemorta i ranić uczucia Alex 😢 wiem, że tak musi być, ale mnie to zawsze boli :( Niemniej jednak doceniam kunszt tych scen, bo są zawsze bardzo mocne, emocjonalne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Aa no i czekałam też na to, jak Crouch wyzna, że to on bzykał Alex, mocne było to, jaki bezlitosny przy tym był

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał za wszelką cenę dopierdolić zdrajcy Snejpowi, dlatego się tak ciskał tam XD

      ~Klara

      Usuń
  7. On ją tylko bzykał po zlości Snape'owi, a po częsci, bo widział, że ona sama pchała się w jego objęcia. Wielokrotnie. Bardziej mu na Klarze zależy xD

    OdpowiedzUsuń