sobota, 9 maja 2020

89. Bal - pomocna dłoń XD

- Jakie marudne… - parsknął Lucjan. - Nie mówiłem, że was obronię, tylko, że nic wam nie grozi – naprostował, celując sobie różdżką w twarz. Czknął i powiedział zaklęcie. Podmuch ciepłego powietrza wysuszył go w mgnieniu oka, pozostawiając jego włosy w nienaturalnej pozycji, co chłopak szybko poprawił dłonią. – Po prostu mnie słuchajcie. Kiedy mówię żeby uciekać, to uciekamy.

- W tych butach ucieczka nie wchodzi w grę – skomentowałam, zerkając na moje stopy.

- Nie mamy czasu się przebierać – warknęła Alex. Zapewne tak jak ja doskonale pamiętała, jak ostatnim razem cudem uniknęłyśmy strasznego losu w tymże lesie. – Przecież oni są na haju. Normalnie miewali dziwne pomysły, ale teraz to nie mam bladego pojęcia czego się po nich spodziewać… co im strzeliło do głowy?!

Gdy tylko całą trójką wyszliśmy na błonia, zrozumiałam dlaczego cały ten pomysł gonitwy był tak bardzo fatalny. Nie licząc wydeptanych ścieżek, wszędzie leżał śnieg, a po zmroku zrobiło się wyjątkowo zimno. Do tego ten lodowaty wiatr. Chłód nieco mnie otrzeźwił. Otuliłam się szczelniej marynarką Rona, ale hulający wiatr podwiewał moją sukienkę i tak dostając się w ten sposób pod moje ubranie. Momentalnie na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

- Jak daleko mogli zajść bez marynarek? – zapytałam, szczękając zębami.

- W sumie to w tym stanie nie powinni za bardzo czuć chłodu – powiedział Lucjan, ale jego słowa wcale mnie nie pocieszyły.

Gdy mijaliśmy rząd stojących karet, zauważyłam jakiś ruch przy jednej z nich. W pierwszej chwili pomyślałam, że to któryś nauczyciel. Dałam znak przyjaciołom, żeby byli ostrożni. Wyminęliśmy karety i starając się być możliwie jak najciszej, zakradaliśmy się od tyłu. Gdy byliśmy bliżej, zauważyłam, że ktoś siedzi na dachu ostatniej karety i wymachuje rękami, jakby trzymał w nich lejce. Po chwili wiedziałam już, że to jedna z naszych zgub.

- Jazda, jazda, jazdaaa! – Krzyczał Ron, udając że popędza konie. – Szybkooo, bo nie zdążymy na bal!

- Czekaaaaj! Nie odjeżdżaj beze mnie! – wołał Harry. Okularnik czołgał się pod karetą, jakby czegoś szukał. Chwilę później znalazł niedopałek skręta i uniósł go w geście triumfu. – Jest! Możemy jechać!

Harry zaczął się wspinać po kole karety, a Ron wychylał się, by podać mu dłoń. Ja stanęłam jak wryta, Lucjan zaczął się śmiać, a Alex nieźle się wkurzyła. Przyjaciółka doskoczyła do Harrego i złapała go za kołnierz, ściągając go ze ścianki karety.

- Kurwa mać! – syknęła. - Co wy wyprawiacie?!

Wystraszony Harry uniósł ręce w obronnym geście, ale gdy zobaczył, że to jego przyjaciółka, od razu się rozluźnił.

- Rany, nie strasz!

- Jak to co? – zaśmiał się Ron. Wychylił się jeszcze bardziej, o mało nie spadając przy tym z dachu i pomachał nam cały wesolutki. – Jedziemy na bal, żeby się zabawić. Chcecie to wsiadajcie! Po znajomości was nie skasuję!

Rozbawiony Lucjan chyba chciał skorzystać z zaproszenia, bo również zaczął się wspinać na karetę, ale gdy Alex zmierzyła go wzrokiem, chłopak dał sobie spokój.

- Przynajmniej mają fazę – stwierdził beztrosko.

- Rany, co za wyjeby… - Alex pokręciła głową, a potem szturchnęła Harrego. – Klara was szukała, bo znikliście bez słowa! Martwiliśmy się, że coś wam się stało!

- To prawda – powiedziałam, podchodząc bliżej. - Myślałam, że złapał was któryś nauczyciel i macie przechlapane… A później Lavender powiedziała, że szliście do Zakazanego Lasu. To byłoby jeszcze gorsze. Co wam strzeliło do głowy?!

- Do Zakazanego Lasu? – zdziwił się Harry. Okularnik spojrzał na przyjaciela, a potem się zaśmiał. – A w sumie tak. Mieliśmy taki pomysł, bo usłyszeliśmy, że na wejściu do lasu starsze roczniki mają kryjówkę z marihuaną…

- Ej… i ja o tym nic nie wiem? – Lucjan podrapał się po głowie.

- Po co wam więcej? – zdziwiłam się.

- Po prostu mieliśmy wrażenie, że te pigułki przestają działać – powiedział Ron, nadal udając, że trzyma lejce. – Ale do lasu tak daleko i potem nam się przypomniało, że tutaj powinien być towar. Harry miał go poszukać, a ja nas zawiozę z powrotem na salę, wrócimy tak szybko, że nikt się nie spostrzeże. To co, wsiadacie? Zaraz będziemy na miejscu.

Przyjrzałam się sceptycznie obu chłopakom. Wyglądało na to, że nie żartowali i naprawdę mocno się wkręcili. Choć i mi szumiało w głowie, bez problemu dostrzegałam jakie to wszystko było bezsensu. Pokręciłam głową.

- Ta karota nie jest nawet zaprzęgnięta. Moim zdaniem nadal was trzyma. Zachowujecie się dziwnie. Powinniście wrócić na salę pieszo…

- To tak daleko! – jęknął Ron, jakbym zmuszała go do zjedzenia brokułów.

- Lucjan, masz więcej skrętów? – Harry doskoczył do ślizgona i próbował mu sięgnąć do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Łapy przy sobie, młody – zaśmiał się Lucjan, łapiąc gryfona za nadgarstek. Sam z namaszczeniem sięgnął do kieszeni, a po chwili poszukiwań, zrobił zaskoczoną minę. – Ej, ktoś mi gwizdnął skręty… - spojrzał na nas kolejno, jakbyśmy byli głównymi podejrzanymi.

- Chyba nas nie podejrzewasz? Może Cie okradli gdy spałeś na stole – powiedziała Alex, wzruszając ramionami. - Albo wypadły w tańcu.

- Ja na pewno ich nie mam! – uniosłam ręce w obronnym geście.

- Ciebie nie podejrzewam – ślizgon poklepał mnie przyjacielsko po plecach, a później się zamyślił. - Adrian chyba nie oddał mi woreczka… No trudno. Sorry chłopaki, nie ma więcej datków. To co wzięliście do tej pory musi wam wystarczyć.

- Czyli co… jednak idziemy do Zakazanego? – zapytał Ron.

- Nigdzie nie idziecie! – Alex wycelowała w rudzielca palcem. – Nie w takim stanie i nie dzisiaj. A tylko spróbuj, a już nigdy się do Ciebie nie odezwę.

Ron jeszcze chwilę uśmiechał się głupkowato, ale gdy Alex nie odpuszczała spojrzenia, w końcu przewrócił oczami i przygarbił się. Harry za to żył w swoim świecie i próbował odpalić niedopałek.

- Dobra, wracacie na tą salę? – zapytałam niecierpliwie, przyglądając się całej czwórce.

- Może zaraz – mruknął Potter, zaciągając się resztkami skręta. Na jego twarzy wykwitł błogi uśmiech.

- No ja już jadę – burknął Ron, udając że macha lejcami. – Wio. Cholera, wio!

- Dobra, jak chcecie – westchnęłam. - Skoro nic wam nie jest, to ja wracam.

Zdjęłam z siebie marynarkę Rona i powiesiłam ją na drzwiach karety. Objęłam się ramionami i brnąc w śniegu, szybko zawróciłam do sali. Wzięli te tabletki na własną odpowiedzialność. Skoro chcieli być naćpani, ich sprawa. Nie chciałam marnować całej nocy na chodzenie za nimi. Gdy tylko weszłam do szkoły, otrzepałam buty ze śniegu i wciąż trzęsąc się z zimna, ruszyłam w stronę kuchni. Uznałam, że napicie się czegoś ciepłego na pewno mnie rozgrzeje. Zastanawiałam się, czy lepsza byłaby herbata, czy gorąca czekolada. Gdy weszłam na schody prowadzące do piwnicy, usłyszałam znane sobie głosy, dobiegające z okolic wejścia do lochów. Zwolniłam swoje kroki, starając się być jak najciszej, a później wyjrzałam zza rogu. Tak jak podejrzewałam, to był Draco i Pansy. Chłopak opierał się plecami o ścianę, a ręce miał włożone w kieszenie, natomiast ślizgonka stała przed nim, bawiąc się jego krawatem i praktycznie pożerając Malfoya wzrokiem.

- Czyli dobrze zrobiłam? – zapytała nienaturalnie wysokim głosikiem. Widać było, że chce mu się przypodobać. Jej palce zjeżdżały coraz niżej, po brzuchu, a potem do paska spodni. – Bałam się, że tego nie kupią, ale łyknęli to jak dwa pelikany.

- To przecież kretyni – Malfoy uśmiechnął się kącikiem ust. – Zawsze wszystko udaje im się fartem, ale to się teraz skończy.

- Myślisz, że wpadną przez to w kłopoty? – Pansy odgarnęła włosy za ucho.

- Nie myślę, tylko mam taką nadzieję. W sumie szkoda, że nie powiedziałaś im, żeby poszukali towaru w lochach. Snape wiedziałby co z nimi zrobić. Są kompletnie spizgani…

- Nie martw się, zakazany las wypadnie o wiele gorzej – dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle. – Jeśli chcesz pomóc szczęściu, to może zaraz wykonamy drugą część planu i powiemy komuś, że widzieliśmy jak szli w tamtą stronę? Hm?

- Pewnie zaczną ich szukać przy ogłaszaniu wyników, ale dobrze kombinujesz – Draco kiwnął głową. – Trzeba to powiedzieć komuś, kto nie przymknie oka na ich wybryk….

- A potem będziemy mieć upragnioną chwilę dla siebie – Pansy objęła go wokół szyi i pocałowała. - Snape nam przerwał w karecie, ale możemy wszystko powtórzyć – szepnęła.

Z grobową miną, przylgnęłam plecami do ściany i zaczęłam myśleć intensywnie. Mimo wszystko nie łatwo było mi patrzeć, jak Parkinson mizdrzyła się do Malfoya, ale na to nic już nie mogłam poradzić. Chłopak wcześniej dał mi jasno do zrozumienia, że nie jestem wystarczająca, a z resztą mimo zapewnień, że niby oni nie są razem, poszli wspólnie na bal i zachowywali się jak para. Skoro zaś się dogadywali, byłoby chamskie z mojej strony, gdybym chciała się między nich wepchnąć. Co prawda kiedyś jakaś część mnie miała nadzieję, że może dzięki balowi moja historia będzie przypominać tą od kopciuszka, ale chyba najwyższy czas wyrosnąć z bajek. Ślizgon nie obdarzył mnie dzisiaj niczym poza paroma przydługimi spojrzeniami i nic nie wskazywało na to, żeby coś się miało zmienić. Potrząsnęłam głową, odrzucając od siebie wszystkie dziwne myśli. Choć było mi przykro, teraz miałam większy problem. Nie trzeba było być alfą i omegą, żeby zrozumieć, że para rozmawiała o Harrym i Ronie. Jeśli naprawdę chcieli na nich donieść, musiałam ich ostrzec. Zwróciłam na schody, a później ruszyłam w stronę wyjścia na błonie. Byłam tak zamyślona, przerabiając w głowie najczarniejsze scenariusze, że wpadłam wprost na Freda, który chyba specjalnie zastąpił mi drogę. Odbiłam się od niego i omal się nie wywróciłam, ale chłopak w porę złapał mnie za ramiona i przytrzymał. Zaskoczona podniosłam na niego wzrok. Rudzielec był sam. Wyglądał na lekko nietrzeźwego, ale z pewnością nie na tyle, by nie kontaktować. Spojrzał gdzieś za mnie, jakby sprawdzał, czy idzie ktoś jeszcze.

– Gdzie reszta?

- Jaka reszta? – zapytałam wybita z zamyślenia, również zerkając przez ramię.

- No Harry, mój brat przegryw i Twoja przyjaciółka – Fred powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.

- Zostali na zewnątrz – westchnęłam. - Mówiłam, żeby wrócili, ale mnie nie słuchali. Jeśli nie wrócą, będą mieć przechlapane. Najlepiej to chodź ze mną i spróbuj im przemówić do rozsądku…

- Pieprzyć ich, mam dość zabawy w niańkę – Fred skrzyżował ręce przed sobą i przyjrzał mi się uważnie z dziwnym uśmieszkiem. - Właściwie to szukałem konkretnie Ciebie.

- Mnie? Po co? – zdziwiłam się.

- Mam sprawę – chłopak zamilkł i łypnął na przechodzącą obok nas grupkę bułgarów. Gdy nas minęli, zaproponował. – Może pójdziemy w jakiejś bardziej odosobnione miejsce?

- A nie możemy pogadać po drodze? Naprawdę muszę ich ostrzec – jęknęłam i wyminęłam chłopaka.

- Właściwie to przed czym? – Fred zrównał ze mną krok i objął mnie ramieniem, jakby nie chciał, żebym mu uciekła. – Wiesz Klara, nie jesteś ich matką. Nie musisz za nimi chodzić, tłumaczyć się za nich, bronić ich i tak dalej…

- Mówisz tak, a sam robisz to samo z Georgem – zerknęłam na rudzielca. - Ratujesz go, tłumaczysz, działasz w jego imieniu…

- W sumie racja – parsknął Fred, ale po chwili namysłu dodał. – Tyle że to mój brat, więc muszę się w to mieszać. Wkurza mnie, kiedy tak się poniża. Stać go na o wiele więcej.

- Z tego co widziałam, to sam zaczął kłótnie. Dawno powinien dać sobie spokój…

- Wiesz, zupełnie nie rozumiem, co on widzi w tej Alex – Fred zastanawiał się na głos. - Jasne, fajna z niej dupa, ale ładnych dup jest tutaj sporo. Przez Rona znamy niby ją od dawna, ale to już nie jest ta sama fajna dziewczyna, co kiedyś. W tym roku strasznie się zmieniła. Wiesz może dlaczego? Albo dla kogo? – chłopak spojrzał na mnie czujnie.

- Nie mam pojęcia – potrząsnęłam głową. – Ja tego nie widzę tak jak wy. Prawdę mówiąc w poprzednich latach nie kumplowałyśmy się jakoś specjalnie. Kiedyś miałam wrażenie, że Alex patrzy na mnie z pogardą. Lubimy różne rzeczy i tak dalej…

- Teraz też mam czasem wrażenie, że tak na Ciebie patrzy – bliźniak rzucił mimochodem. – Jakby uważała się za lepszą i fajniejszą… A jednak jesteście przyjaciółkami. Czasem mnie to dziwi.

- Myślę, że to dziwi wszystkich. Hermiona też nie była zadowolona, że zaczęłyśmy się kumplować – zamyśliłam się, marszcząc przy tym brwi. Chłopak naprawdę myślał, że Alex traktowała mnie z pogardą? Zasiał we mnie ziarno wątpliwości. Ciężko było mi to sobie wyobrazić, ale może po prostu do tej pory nie chciałam tego widzieć? W sumie były rzeczy, które przede mną ukrywała. Postanowiłam wrócić myślami do naszych początków. – Wiesz… W sumie to wyszło tak nagle. Na początku roku Alex podpadła profesorowi Snape’owi, a ja próbowałam jej pomóc. Później to ona pomogła mi. Przeżyłyśmy razem już trochę dziwnych rzeczy, choć pewnie gdyby nie miała zakazu ćwiczenia Quiddicha w tym roku, też mało co byśmy się widywały. Z resztą odkąd się tyle uczy, też mniej się widujemy…

- Alex i nauka? – Fred podrapał się po brodzie. – Coś mi się nie wydaje…

Szybko zasłoniłam usta dłonią. Przypomniało mi się, że przyjaciółka przecież wstydziła się tego, że się uczy. Nie chciała być nazywana kujonką.

- To miała być tajemnica – jęknęłam.

- Czyli twierdzisz, że uczy się, ale to ukrywa? – Fred nie wyglądał na przekonanego.

- Tak twierdzi, a ja nie mam powodu, by jej nie wierzyć. Ale weź jej nie mów. Nie chcę, żeby ktoś się z niej naśmiewał… - westchnęłam.

- Czyli jeszcze raz – zaczął bliźniak. – Chcesz mi powiedzieć, że Alex tak całkowicie dobrowolnie wzięła się za naukę i jeszcze to ukrywa?

- To tajemnica – powtórzyłam. – Nie każ mi wymazywać Ci pamięci, bo jeszcze wymarzę za dużo i wtedy… – powiedziałam, mrużąc oczy.

- Jasne – zaśmiał się chłopak, nie wierząc w moją groźbę. – Udajmy, że nic nie słyszałem. A w końcu Alex z kimś się spotyka, czy nie? Przy Bole’u ciągle mówi, że są tylko przyjaciółmi, a po szkole chodzi plotka, że są razem. Wstydzi się go, czy co? To się kupy nie trzyma.

- Z tego co wiem, oni się tylko kumplują. Mieli iść razem na bal – wyjaśniłam cierpliwie. – Bo obiecała.

- Georgowi też obiecała i jakoś miała to później w dupie. W tej chwili jej słowo jest dla mnie niewiele warte.

- Jakby zależało to ode mnie, dawno byliby pogodzeni. Nie wiem czemu za każdym razem docinacie sobie nawzajem. Poza tym ten temat był wałkowany już tysiące razy – westchnęłam.

- Masz rację, nie ma o czym gadać… Ale wiesz co Ci powiem?

Fred przystanął na moment i ponownie zastąpił mi drogę. Gdy na niego spojrzałam, złapał mnie za ramiona.

- Może i oboje nie są bez winy, ale wiem jedno – kontynuował, patrząc mi prosto w oczy. - Marnujesz się, przyjaźniąc z Alex. Ona się stacza i pociągnie Ciebie na dno. A fajna z Ciebie dziewczyna, Klara. Dzisiaj pokazałaś, że w odpowiednich ciuchach wyglądasz lepiej niż niejedna laska u nas w szkole. Gdybyś była chociaż trochę śmielsza, mogłabyś śmiało owijać chłopaków wokół palca.

- Co Ty wygadujesz… - Zamrugałam zdezorientowana. Czułam, jak moją twarz oblewa rumieniec. Chłopak przyglądał mi się jakoś dziwnie. Speszona opuściłam wzrok. – Chyba za bardzo się opiłeś.

- Wiem co mówię. Mam Cie zaciągnąć do lustra? – zaśmiał się.

- Ja uważam, że Alex jest ode mnie o wiele ładniejsza – powiedziałam powoli, a potem zacisnęłam ręce w pięści. - A nawet jeśli sądzisz inaczej, to nic nie zmienia. I ona wcale się nie stacza. Nie powinieneś tak o niej mówić. To moja przyjaciółka.

- Ta Twoja przyjaciółka świetnie bawiła się przy stole Slitherinu.

- Bo tam jej kazali usiąść – broniłam jej. - Miała siedzieć naburmuszona jak Ron?

- No tak, bardzo w jej stylu. Na wszystko ma wytłumaczenie i nic nie jest jej winą… - Fred wzruszył ramionami.

Miałam mieszane uczucia. Z jakiegoś powodu strasznie zdenerwowały mnie jego wszystkie insynuacje. Czy to dlatego, że w ogóle tak o niej pomyślał, czy może już na tyle zdążył mi namącić w głowie, że doszukiwałam się w tym kolejnych prawdziwych elementów? Jedno było pewne, nie chciałam tego więcej słuchać. Potrząsnęłam głową.

- Po prostu się czepiasz - Odepchnęłam go i ruszyłam szybko na zewnątrz.

- Kiedyś sama to zauważysz! – zawołał za mną Fred.

Chłopak nie poszedł moim śladem. Stał na korytarzu, aż zniknęłam mu z oczu. Ja wypadłam na zewnątrz, zaciągając się lodowatym powietrzem i momentalnie znów obejmując ramionami. Spojrzałam w stronę stojących w oddali karet. Średnio mi się uśmiechało przedzieranie przez śnieg, ale jak trzeba, to trzeba… Nim ruszyłam, kątem oka zauważyłam, że po lewej stronie od wejścia stał Lucjan w towarzystwie puchonów ze swojego rocznika. Ślizgon chwiał się i wyglądał, jakby tylko połowicznie kontaktował. Pierwsi zauważyli mnie jego koledzy. Jeden z nich klepnął Lucjana w ramię i pokazał na mnie. Bole pożegnał się z kumplami i lekkim slalomem ruszył w moją stronę.

- Jesteś! – uśmiechnął się do mnie. – Alex jednak miała rację. Mówiła, że pewnie zaraz wrócisz, bo nie wytrzymasz z myślą, że w coś się wszyscy wpakują.

- No nie do końca dlatego wróciłam… - burknęłam, wciąż wałkując w głowie przestrogi Freda i to jak na mnie patrzył na tym korytarzu. Zamknęłam na moment oczy i wzięłam głęboki wdech. – Proszę, powiedz mi, że nie zrobili nic głupiego i dalej tam siedzą… Malfoy chce na nich donieść. Jeśli nie wrócą, będą mieć przechlapane…

- No tam na karecie to już ich nie ma – Lucjan wzruszył ramionami. Z twarzy nie schodził mu uśmiech.

- Co?... – spojrzałam na niego z przestrachem. – Nie mów mi, że poszli do zakazanego…

- Nie poszli – Lucjan znowu wzruszył ramionami. – Wrócili na salę, bo za jakiś czas mają być wyniki konkursu, ale Alex kazała mi na Ciebie czekać tak w razie czego.

- I tak po prostu grzecznie czekałeś? – zdziwiłam się. Lucjan robił dla nas podejrzanie dużo rzeczy, a zwykle nic na tym nie zyskiwał, a nawet i tracił. Nie zdziwiło by mnie wcale, gdyby w końcu się na nas wypiął.

- Nie żebym się wyjątkowo nudził – ślizgon wskazał kciukiem na swoich kumpli, a potem przeciągnął się leniwie i objął mnie ramieniem. – To co, spadamy? Trochę piździ.

Kiwnęłam głową. Razem wróciliśmy do wnętrza szkoły. Drżałam z zimna, a moje dłonie były aż sine. Zaczęłam nimi pocierać o siebie i w nie chuchać. Bole to zauważył, uśmiechnął się przebiegle i w pewnym momencie nagle skręcił w jeden z bocznych korytarzy. Od razu zauważyłam, że to nie była droga do Wielkiej Sali.

- Gdzie idziemy? – zapytałam.

- Zobaczysz – Bole mrugnął do mnie.

Wyciągnął z kieszeni różdżkę i otworzył jedne z zamkniętych drzwi, a następnie puścił mnie przodem.

- Powinniśmy wracać na salę – powiedziałam, mimowolnie szczękając zębami.

- Po prostu wchodź – zaśmiał się chłopak.

Wszedł zaraz za mną, praktycznie popychając mnie przy tym własnym ciałem. Kolejnym gestem różdżki rozpalił ogień w kominku. Jego nagły blask początkowo mnie oślepił. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, rozejrzałam się. Pomieszczenie było kwadratowe i wyglądało jak nieużywany gabinet. Dwie ściany niemal w całości pokrywały regały zastawione szpargałami i książkami. Na środku stało ciężkie, mahoniowe biurko i jeden, obity materiałem fotel. Na podłodze tuż przed dużym, kamiennym kominkiem leżało futro białego niedźwiedzia. Lucjan sprawnym ruchem rozpiął marynarkę, okrył mnie nią, a potem usiadł na futrze. Poklepał dłonią miejsce obok siebie. Widząc tańczący na drewnie ogień, przestałam się opierać. Naprawdę chciałam się ogrzać. Podeszłam blisko i ostrożnie usiadłam obok chłopaka. Najpierw wystawiłam ręce do ognia, a później po namyśle, ściągnęłam buty, by ogrzać również stopy.

- Czyj to gabinet? – zapytałam półszeptem, bojąc się, że ktoś nas nakryje.

- Już nawet nie pamiętam. Stoi nieużywany od lat. Znaczy no wiesz… nieużywany przez nauczycieli – Bole poruszył brwiami i objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie.

- Ej… - chciałam się odsunąć.

- Klara, tak się szybciej ogrzejesz – wyjaśnił Lucjan. Uniósł dumnie twarz i palcami drugiej ręki, przeczesał swoje włosy. – Przecież nic Ci nie zrobię. Jestem na to zbyt zajebisty, zapomniałaś?

- Nie zapomniałam, ale wiesz… Raz Cie trochę poniosło… - powiedziałam zawstydzona.

- Tamto się nie liczy, bo wtedy same do mnie przyszłyście. Właśnie, pamiętasz, że moja oferta wspólnego spędzenia czasu nadal jest aktualna? – chłopak patrzył na mnie.

- Tak, pamiętam – bąknęłam bardzo cicho. Spojrzałam w ogień. – Zamierzasz mi ciągle o tym przypominać?

- Będę to robił do skutku – ślizgon mrugnął do mnie, a potem rozejrzał się po gabinecie i westchnął. - Byłoby idealnie, gdybyśmy mieli ze sobą jakieś alko.

- W jakim sensie idealnie? – spojrzałam na niego, niezbyt rozumiejąc. – Ty nie masz przypadkiem jakiegoś problemu z piciem?

- Problem mam wtedy, kiedy nie piję – zaśmiał się brunet. – A tak serio, to alkohol potrafi nieźle rozgrzać.

- Czekaj… - sięgnęłam do torebki.

Tak jak myślałam, wciąż miałam w środku napoczętą butelkę wina. Ledwo zdążyłam ją powiększyć, a Lucjan zabrał mi ją z ręki z taką miną, jakby umierał z pragnienia. Wziął dużego łyka, przetarł usta wierzchem dłoni i oddał mi trunek.

- Pij – nakazał. – Dobrze Ci zrobi.

Posłuchałam go i wzięłam mały łyczek. Kilka razy wymieniliśmy się butelką, rozmawiając o pierdołach. To wino było dużo smaczniejsze niż wódka czy whisky, dzięki czemu o wiele łatwiej przechodziło mi przez gardło. Ta słodycz była zdradliwa. Po którejś wymianie poczułam się rozluźniona i szumiało mi w głowie. Zapewne poczułabym to jeszcze mocniej, gdybym wstała. Gdy Bole zaczął opowiadać o tym, jak George nie chciał odczepić się od Alex, przypomniała mi się niedawna sytuacja z Fredem. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Tamto spotkanie wydawało się teraz takie nierealne. Czy naprawdę uważał mnie za ładniejszą? Czemu mi to powiedział? Może to kolejny podstęp, żeby jakoś mnie upokorzyć? Po chwili ciszy i zadręczania w myślach, pytanie samo wypłynęło z moich ust.

– Lucjan… myślisz, że jestem ładna?

Chłopak zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust i spojrzał na mnie.

- A jakbyś nie była, myślisz, że nazywałbym Cie swoją dziewczyną? – zaśmiał się. – Też mam swoje standardy.

- Przecież tamto było na żarty… - mruknęłam cicho.

Lucjan przymrużył jedno oko. Po chwili namysłu odłożył butelkę, złapał mnie za podbródek i delikatnie przekręcił moją twarz w swoją stronę. Nim zdążyłam na niego spojrzeć, już poczułam jego ciepłe usta na swoich wargach. Z jakiegoś powodu nie chciałam, żeby ta chwila się kończyła. Przymknęłam powieki, oddając się pocałunkowi. Lucjan wyczuł, że się nie opieram i szybko pogłębił pocałunek. Jego dłoń przejechała po mojej szyi i obojczyku, powodując u mnie gęsią skórę. Później przesunął palcami po moim ramieniu i ostatecznie złapał mnie za nadgarstek. Pociągnął moją rękę, kładąc ją sobie na udzie, blisko krocza. Dotknęłam je opuszkami palców. Gdy poczułam wypukłość uwiezioną w jego spodniach, ocknęłam się. Oderwałam się od chłopaka jak oparzona, szybko zabierając rękę.

- Co robisz?... – zamrugałam zdezorientowana.

- Pokazuję Ci, że jesteś ładna – wyszczerzył się ślizgon i pokazał kciukiem na dół. – Zapewniam. W innym wypadku by nie zareagował.

- Nie do końca o to mi chodziło… - speszyłam się, zakrywając twarz jego marynarką. Mimowolnie wyjrzałam zza niej, zerkając na jego spodnie. – Serio tak to działa?...

- Mogę Ci dokładnie pokazać – Lucjan wzruszył ramionami i sięgnął do rozporka, rozpinając go.

- Nie! – pisnęłam, zasłaniając marynarką również oczy.

- Dobra, nie panikuj– zaśmiał się ślizgon. - Przecież sama zapytałaś. Ja jedynie służę pomocą.

Mrugnął do mnie. Zaraz potem położył się na plecach, dał ręce pod głowę i skrzyżował nogi w kostkach. Wyjrzałam zza marynarki. Gdy zauważyłam, że chłopak nie robił już nic podejrzanego, odetchnęłam z ulgą. Zrobiło mi się gorąco, więc odłożyłam marynarkę na bok. Przez chwilę przyglądałam się ślizgonowi. Uśmiech prawie nigdy nie schodził mu z twarzy. Wyglądał dorośle i był naprawdę przystojny, ale czasem zachowywał się jak małolat. Do tego przez połowę czasu nie wiedziałam, czy jedynie żartuje, czy mówi całkowicie serio. Miałam jednak wrażenie, że faktycznie chciałby mi pomóc. Skoro zachowywał się przy mnie tak swobodnie, może warto było przy nim poćwiczyć swoją śmiałość?

- Lucjan… zamkniesz oczy? – zapytałam.

- A co, będziesz robić striptiz? – chłopak uśmiechnął się lekko i szybko zamknął oczy. – Dobra, nie patrzę. Ściągaj łaszki.

- Nic nie będę ściągać! – burknęłam i zawstydzona ukryłam twarz w dłoniach.

- Mogę Ci pomóc. Umiem rozpinać staniki nawet z zamkniętymi oczami. Lata praktyki – przechwalał się.

- Cicho! Nie pomagasz – pisnęłam, czerwieniąc się po koniuszki uszu.

Serio chciałam to zrobić? Musiałam przekonać samą siebie. Ta chwila wydawała się trwać całą wieczność. Alkohol jednak dodał mi odwagi. Wzięłam głęboki wdech. Pochyliłam się nad Lucjanem, opierając ręką o futro obok jego głowy. Przyjrzałam się jego twarzy, zerknęłam na jego usta, zamknęłam w końcu oczy i pocałowałam go niepewnie. Ślizgon wydawał się tylko na to czekać, bo od razu objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Położyłam się na nim. Jego ręce przesunęły się po moich plecach, badając wiązanie gorsetu, które już po chwili poluźnił. Czując, że materiał puszcza, wystraszyłam się i chciałam się odsunąć. Gdy się podnosiłam, Lucjan złapał mnie za biodra.

- Nie uciekaj – szepnął, uśmiechając się do mnie.

Patrzyłam na niego lekko mętnym wzrokiem. Nie wyglądał jakby chciał zrobić mi krzywdę. Lucjan wykorzystał moment mojego zawahania i przekręcił nas tak, że teraz to ja byłam na dole. Wsunął się między moje nogi i pół na mnie leżąc, rozpiął kilka guzików swojej koszuli. Położył moją dłoń na swoim torsie, jakby dawał mi wskazówki, co powinnam robić. Cała czerwona, delikatnie przesunęłam palcami po jego miękkiej skórze. W tym czasie chłopak pochylił się i obdarował pocałunkami moją szyję i dekolt. Te pieszczoty w połączeniu z jego rytmicznym poruszaniem biodrami były tak przyjemne, że stęknęłam cicho. To że wciąż byliśmy ubrani w niczym nie przeszkadzało. Być może właśnie dzięki temu nie czułam się aż tak zawstydzona. Na moment zapomniałam o wszystkim innym, skupiając się tylko i wyłącznie na odczuciach. Otrzeźwiło mnie dopiero pytanie chłopaka.

- Chcesz to zrobić? – zapytał szeptem, wprost do mojego ucha.

- Co zrobić?

- Kochać się – powiedział, unosząc się na rękach. Spojrzał w moje oczy. – Mówiłem, że bez zgody tego nie zrobię, ale szczerze mówiąc, jeśli tak dalej pójdzie, ciężko będzie mi się powstrzymywać.

Jakaś część mnie chciała dać się ponieść chwili. Sprawić, że poczuję się chciana i akceptowana. Druga część mnie wiedziała, że nie powinnam się zgadzać. Jeszcze do niedawna wierzyłam, że pierwszy raz powinno się mieć dopiero po ślubie. Całą ta tematyka seksualności była dla mnie nowa. Miałam praktycznie zerowe doświadczenie. Zrobienie tego teraz, byłoby zbytnim krokiem naprzód. Po namyśle zacisnęłam więc usta i potrząsnęłam głową. Lucjan raczej spodziewał się takiej odpowiedzi, bo westchnął teatralnie, pocałował mnie krótko, jakby na pożegnanie i zszedł ze mnie, przewalając się na plecy. Wsunął dłoń w spodnie, poprawiając swój sprzęt.

- Gniewasz się?... – zapytałam, podnosząc się do siadu. Wzięłam kilka głębszych wdechów, próbując ochłonąć.

- Ja nie, ale on trochę tak – zażartował Bole, łapiąc za rozporek. Zerknął na mnie. – Wiesz, jeszcze możesz mi wynagrodzić moje poświęcenie.

- W jaki sposób?

- Musiałabyś go dotknąć. Pokaże Ci jak. Co Ty na to?

- Mogę spróbować… - nieśmiało kiwnęłam głową.

- No i to rozumiem - Lucjan momentalnie się uśmiechnął.

Chłopak ponownie rozpiął spodnie, a potem obniżył je lekko, odsłaniając czarne, wypukłe bokserki. Podał mi resztkę wina, a gdy się napiłam, cały czas patrząc na mnie, wyciągnął na wierzch swój sprzęt. Wstydziłam się na niego patrzeć, więc odwróciłam wzrok. Lucjan złapał moją dłoń i położył ją sobie na penisie, ocierając się o nią. Przełknęłam głośno ślinę. Ze stresu ściskało mnie w żołądku, a mocno bijące serce podchodziło mi aż do gardła. Lucjan poinstruował mnie jak mam go złapać, a później sam poruszał moim nadgarstkiem, stopniowo przyspieszając. Co jakiś czas powtarzał, żebym trzymała mocno. Gdy był blisko, puścił mój nadgarstek, pozostawiając wszystko w moich rękach. Miałam wrażenie, że robię to nieudolnie, ale gdy spojrzałam na jego twarz, zauważyłam, że o dziwo jest mu dobrze. Chwilę później chłopak westchnął przeciągle, osiągając orgazm. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. Nie wiedziałam co i jak, więc dalej poruszałam dłonią, nie chcąc nic zepsuć. Lucjan jęknął i szybko odsunął od siebie moją rękę.

- Dobra, starczy już. – powiedział. – Dzięki.

- To tyle? – zdziwiłam się. Jak na coś, czego tak bardzo się bałam, poszło całkiem szybko. Spojrzałam na moją rękę. Pokrywała ją biała, klejąca maź. Skrzywiłam się lekko.

- Sama nie chciałaś więcej – ślizgon mrugnął do mnie i złapał za różdżkę, doprowadzając do porządku siebie i mnie. Później zapiął spodnie i raz jeszcze położył się wygodnie, jakby układał się do snu. Nim zamknął oczy, spojrzał jeszcze na zegarek. – Jak bardzo Ci zależy, żeby być na wynikach konkursu? – zapytał od niechcenia.

- Co? Czemu? – wciąż patrzyłam na swoją dłoń, próbując przetworzyć wszystko, do czego właśnie doszło.

- Bo trochę jesteśmy spóźnieni – mruknął Lucjan i ziewnął.

- O rety… A Alex na nas czeka! – pisnęłam, szybko sięgając po moje buty i zakładając je w pośpiechu. – Chodźmy! – pospieszyłam chłopaka.

Sądząc po minie Lucjana, chętnie zostałby na tym futrze i zrobił sobie krótką drzemkę. Złapałam go za rękę i zmusiłam do wstania. Zabraliśmy swoje rzeczy i w pośpiechu ruszyliśmy na Wielką Salę. Gdy na nią weszliśmy, akurat wokalista zespołu otwierał skrzynkę z głosami uczniów i razem z kompanami zabierali się za ich liczenie.






2 komentarze:

  1. Wooah, musiałam dwa razy przeczytać, bo za pierwszym nie uwierzyłam :D to sobie Lucjan korzysta na prawo i lewo, ale ja się cieszę, kibicuję tej postaci 💖😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas celować w osiągalne cele XD

      ~Klara

      Usuń