piątek, 30 października 2020

109. Dziesięć pytań i pomoc profesorowi

George podniósł Alex i ruszył do wieży Gryffindoru. Ja zarzuciłam sobie rękę Lucjana na barki i razem z Fredem ruszyliśmy w dół schodów. Ślizgon najpierw nawoływał do dalszego picia, ale gdy powiedziałam mu, że napijemy się na dole, próbował z nami współpracować i chyba tylko dzięki temu, jakoś udało nam się go prowadzić. Zerkałam co jakiś czas to na jednego to na drugiego. Fred wyraźnie nie był zadowolony z obrotu sprawy, tym bardziej, że Lucjan co chwilę klepał go po głowie i mierzwił mu włosy, jakby myślał, że głaskał bardzo dużego psa. Ledwo weszliśmy do lochów i miarka się przebrała. Fred nagle stanął.

– Dobra, to tyle. Dalej go nie niosę – zakomunikował.

– To so? Terass pijemy? – zapytał Lucjan, szukając w kieszeni butelki.

Fred bez ostrzeżenia wyślizgnął się spod jego ręki. Pozbawiony głównego punktu podparcia ślizgon, zaczął się niebezpiecznie przechylać, a ja wraz z nim. Fred zachował jednak czujność i szybko złapał mnie w pasie. Szarpnięciem wyciągnął mnie spod ręki ślizgona. Wpadłam na bliźniaka plecami, zaś Bole upadł jak długi, nadal grzebiąc w kieszeni, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na fakt, że zmienił swoje położenie.

– Co Ty wyprawiasz! – pisnęłam, odpychając od siebie dłonie gryfona i odskakując od niego. – Mógł sobie coś zrobić!

– Bez spiny. Nie widzisz? Jest mocno znieczulony – powiedział beztrosko Fred, szturchając Lucjana butem. Zaraz potem poprawił sobie fryzurę.

– Ale nie jest nieśmiertelny. No i przecież go tak tutaj nie zostawimy!

– A właśnie, że tak. Chodź, spadamy stąd – Fred złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę schodów. Wyszarpnęłam rękę, nie mając zamiaru się ruszać. Spojrzał na mnie i westchnął. – W czym problem? Przecież jest w lochach. Zaraz go ktoś zauważy ze ślizgonów i sobie poradzą.

– Albo przyłapie go Snape i będzie miał problemy – skrzyżowałam ręce na piersiach.

Lucjan w tym czasie odnalazł butelkę. Z triumfalną miną wyciągnął ją i odkręcił, ale nie przewidział tego, że przecież leży, a nie stoi. Płyn wylał się na niego i podłogę, a gdy próbował się napić, zalał także jego twarz. Skoczyłam w jego stronę, wyciągając mu butelkę z rąk i przekręcając na bok, by się nie udusił. Fred patrzył na to bez emocji.

– TO nie jest mój problem – stwierdził Weasley. – Twój też nie. Jest na tyle dorosły, że powinien umieć pić odpowiedzialnie. Jeśli nie potrafi, to…

– Dlaczego tak go nie lubisz? – zapytałam, przerywając mu. – Nie zrobił Ci nic złego.

– Tego nie wiesz. Poza tym nie masz czasem tak, że ktoś działa ci na nerwy?

– Raczej nie…

– Więc nie zrozumiesz – Fred wzruszył ramionami.

– Najwidoczniej nie rozumiemy się ze wzajemnością – podsumowałam cicho.

Przykucnęłam przy Lucjanie, sprawdzając czy jest cały. Na szczęście wcześniej upadł na bok i nie uderzył się w głowę. Przestał też się krztusić. Teraz już tylko bełkotał z zamkniętymi oczami. Fred spojrzał na korytarz, a później na mnie. Podrapał się po brodzie.

– To co, idziesz? Zaraz ominie nas kolacja.

– Idź sam. Mówiłam, że go nie zostawię. Poza tym nie chcę, żeby Angelina zobaczyła nas razem. Znowu będzie miała do mnie pretensje…

– Że co? – Fred zamrugał zdziwiony, a gdy zauważył moją poważną minę, zaśmiał się. – Dobra, dobra, wyjaśnijmy sobie coś – stanął za mną i położył mi dłonie na barkach. – Klara, nie musisz unikać mnie za wszelką cenę, bo kiedyś jej odbiło. Jak sprawa wyszła na jaw, pogadałem z nią na spokojnie i obiecała już się nie dopierdalać do Ciebie.

– Wybacz, ale jakoś jej nie wierzę – potrząsnęłam głową. Wstałam, złapałam Lucjana za ręce i próbowałam go podciągnąć bliżej wejścia do Slitherinu. – Z koleżanką zrobiła nam takie świństwa, a potem jeszcze udawała, że jest niewinna. A przecież to Ty mnie pocałowałeś. Nie prosiłam o to.

– Dobra, fakt, zrobiłem to, ale tłumaczyłem Ci, że myślałem, że tego chciałaś – wzruszył ramionami. – Człowiek może się pomylić, prawda? Poza tym nigdy wcześniej Angelinie to nie przeszkadzało. Niemal od początku mieliśmy otwarty związek i zawsze po wszystkim wracaliśmy do siebie. Odwaliło jej odkąd ktoś porozwieszał nasze fotki na drzwiach Wielkiej Sali. Wiesz, że do teraz zdarza mi się znaleźć gdzieś odbitkę? Osoba która tego dokonała jest naprawdę popaprana. I mieliśmy powody by twierdzić, że zrobił to Lucjan.

– Powody tak, ale czy dowody? – podniosłam na niego wzrok i zacisnęłam usta. Doskonale wiedziałam kto za tym stał, ale wiedziałam też, że Lucjan nie rozwiesiłby fotek sam z siebie. Gdyby zaś dowiedzieli się, że stała za tym Alex, spuszczenie nam głowy w toalecie byłoby zapewne jedną ze słabszych kar.

– Nie jednoznaczne. I to stara sprawa, ale racja, moglibyśmy go teraz przesłuchać. Super pomysł.

Fred uśmiechnął się przebiegle i zaczął szukać czegoś w kieszeniach. Po chwili wyciągnął coś, co przypominało białego, okrągłego cukierka. Dmuchnął w niego, by pozbyć się resztek farfocli z kieszeni, a potem podszedł do nas i chciał wsunąć cukierka Lucjanowi do ust. Otworzyłam szeroko oczy i panicznie uderzyłam w dłoń Weasleya, wytrącając z niej cukierka. Kulka potoczyła się po ziemi. Fred spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja pisnęłam pierwsze, co mi przyszło na myśl.

– Przecież się udusi!

– To najpierw go posadź – zaproponował beztrosko Fred i ruszył po cukierka.

– Jak on nawet nie kontaktuje.

– Dlatego to idealna okazja, żeby spróbować. Nie będzie się opierał. Substancja się rozpuści bez problemu.

Fred podniósł cukierka. Chciał zbliżyć się z nim do Lucjana, ale zagrodziłam mu drogę. Próbował mnie wyminąć, a ja poruszałam się na boki, cały czas osłaniając ślizgona.

– Przecież on tylko bełkocze i mamrocze. Myślisz że co Ci powie?

– Coś na pewno. A czemu go tak bronisz? Jeśli jest niewinny, nic nie wypapla.

– Bronię, bo nie wiem co zamierzasz mu dać.

– Na pewno nic co by go zatruło.

– Dopiero powiedziałeś, że go nie lubisz!

Zaczęliśmy się przepychać. Były to raczej niewinne szturchańce. Fred wyraźnie nie używał całej siły, którą posiadał. Wyglądał na rozbawionego moim zapałem. W pewnym momencie chyba się znudził, bo objął mnie w pasie i przestawił z taką łatwością, jakby podnosił pusty karton. Akurat w tej chwili usłyszałam dźwięk stukających o kamienną posadzkę obcasów, a w korytarzu pojawiła się Sabrina. Dziewczyna szła sama i żuła gumę, głośno przy tym mlaskając. Najprawdopodobniej wracała z kolacji. Spojrzała na nas jakby od niechcenia, ale gdy mnie rozpoznała, uśmiechnęła się diabolicznie.

– Ja pierdolę – roześmiała się. – Przydupas braciszka i jego mała kurewka… Co jest, obściskujesz się już z innym? I to tak bezczelnie w lochach? Znajdźcie sobie pokój.

– Jak mnie nazwałaś? – zdziwił się Fred, puszczając mnie.

– To nie tak! – pisnęłam i wskazałam na zwłoki Lucjana. – Ratuj go. Fred chce otruć czymś Twojego chłopaka, a ja próbuję go powstrzymać.

– Dobra, dobra – Sabrina podeszła do Lucjana i patrząc na niego z góry, obcasem przydepnęła mu przepitą twarz. Usłyszeliśmy tylko ciche jęknięcie chłopaka. Ona cofnęła stopę. – Miał pić z Alex, a nie z wami. A to kłamczuszek. Kłamcom należy się kara.

– Pił z Alex, a my go tylko odnosimy – zaczęłam tłumaczyć – ale trochę się pokłóciliśmy o to, jak daleko go zaniesiemy.

– Dobra, teraz wszystko jedno – skomentował Fred, łypiąc na Sabrinę. – Mówiłem, że znajdzie go ktoś ze ślizgonów. Skoro tak, to spadam. – Ruszył do wyjścia, podrzucając białą kulkę.

– Co tam masz? – Sabrina zainteresowała się.

– Coś od Twojego braciszka. Jego spytaj. W końcu jestem tylko przydupasem – rzucił z przekąsem Fred.

– Przecież żartowałam – przewróciła oczami. – TO jest to o czym myślę?

– Zależy o czym myślisz – uśmiechnął się rudzielec.

Popatrzyłam na nich naprzemiennie. Ich miny nie zwiastowały nic dobrego.

– Chciał go zmusić do mówienia – powiedziałam.

– I w czym problem? – zdziwiła się Sabrina. – Też się chętnie dowiem, co Lucjan powie na temat picia z Alex. Pewnie najebana szepnęła mu kilka dręczących ją sekrecików.

– Chciałem wypytać o coś innego.

Choć zaczęli się sprzeczać, czułam, że zaraz dojdą do jakiegoś porozumienia. Dyskretnie złapałam za różdżkę i czarem wytrąciłam kulkę z ręki Freda, następnie przyciągając ją do siebie. Nim zdążyli mi ją odebrać, szybko włożyłam ją do buzi i przełknęłam. Była bardzo duża, więc z trudem przeszła przez moje gardło, ale nie miałam czasu na przegryzienie jej lub rozpuszczenie. Mogłam się założyć, że pewnie by siłą zabrali mi ją z ust. Sabrina złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną, ale było już za późno. Kulka była w moim żołądku.

– Coś Ty zrobiła?! – zapytała z niedowierzaniem. – Kurwa, połknęłaś to?!

– Nie pozwolę wam go wykorzystywać, kiedy nie wie co się dzieje! – pisnęłam. – Tak nie wolno!

– Ja pierdole… jesteś jak mój brat – Sabrina przewróciła oczami.

– To chyba dobrze? Myślę, że sama mogłabyś się od niego wiele nauczyć – powiedziałam. – Nawet nie wiesz ile on dla Ciebie robi.

– Gówno o nas wiesz. Też robię dla niego różne rzeczy, ale rzadko je docenia.

– Rodzeństwo już tak ma – wtrącił się Fred. – W sumie nie tylko rodzeństwo. W parach też się zdarza.

– Poza tym dla Ciebie też coś zrobiłam, a jakoś mi nie dziękujesz – Sabrina całkowicie zignorowała wtrącenie rudzielca.

– Na razie próbuję dojść do siebie, ale… uch… – poczułam, że robi mi się niedobrze. W moim żołądku aż się kotłowało. Złapałam się za brzuch. – Zamierzałam Ci podziękować… choć… choć to co zrobiłaś, było skrajnie nieodpowiedzialne…

– O tak, jeszcze mnie skrytykuj. Ale wiesz co? Zaraz się przekonamy, co naprawdę chciałaś mi powiedzieć ­­– ślizgonka skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła potupywać nogą, przyglądając się mojej twarzy.

Pobladłam. Zzieleniałam. Przewróciłam oczami. Miałam wrażenie, że mój żołądek walczy z substancją. Fred spojrzał na zegarek i pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć, że to już czas.

– Wracam do wieży – bąknęłam szybko i ruszyłam w stronę schodów.

– To co, serio chciałaś mi podziękować? – Sabrina ruszyła za mną.

– Rany… Tak, naprawdę chciałam Ci podziękować za pomoc. Nie wiem czego innego się spodziewałaś? – nie patrzyłam w jej stronę. Złapałam się za poręcz i zaczęłam wspinać po schodach.

– O co właściwie chodzi? – zainteresował się Fred. – W czym jej pomogłaś?

– Nie interesuj się – Sabrina mrugnęła do Freda. – To nasza mała tajemnica.

– W takim razie po co gadasz o niej przy mnie?

Skorzystałam z okazji, że zaczęli dyskutować i uciekłam w stronę obrazu. Nie czułam, żebym miała potrzebę mówienia prawdy, ale cukierek na pewno nie chciał być w moim żołądku. Udało mi się jednak dobiec do łazienki i zwymiotować do toalety. Pierwszy raz wymioty nie były tak uciążliwe jak zawsze. Przemyłam twarz w umywalce i raz jeszcze obejrzałam miejsce, gdzie wcześniej była rana. Naprawdę nie było śladu. Odetchnęłam z ulgą i zmęczona rzuciłam się na łóżko, praktycznie zasypiając w tej samej chwili.



***



W poniedziałek odczuwałam nieprzyjemne skutki podobne do kaca. Było dokładnie tak, jak powiedział mi Samuel. Starałam się przetrwać dzień i nie dać nic po sobie poznać. Alex tego nie ułatwiała. Nie dość, że z rana przypominała zwłoki, to jeszcze uparła się, że nie pójdzie na eliskiry. Snape miał inne zdanie na ten temat i chcąc nie chcąc, musiałam niemal przytargać przyjaciółkę do klasy. Na szczęście udało się ją zaciągnąć, choć sądząc po jej obrażonej minie, długo mi tego nie zapomni. Tak jakbym sama miała jakiś wybór…

Przez cały dzień mocno bolała mnie głowa. Po zajęciach siedziałam ze wszystkimi w pokoju wspólnym i słuchałam rozmów przyjaciół. Harry i Ron gratulowali Alex odwagi, że chciała opuścić zajęcia. Żaden z nich nie zdobyłby się na taki wyczyn. W myślach powiedziałam sobie, że też bym się nie zdobyła, bo opuszczanie lekcji było zwyczajnie głupie i nierozsądne. Potarłam skronie i nie mogąc dłużej znieść bezsensownej paplaniny, poszłam na górę, do sypialni. Było jeszcze wcześnie, ale mój organizm wręcz pragnął odpoczynku. Nic więc dziwnego, że sen znów spłynął na mnie z zastraszająca prędkością. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z faktu, że Alex tej nocy nie położyła się do łóżka.



***



We wtorek rano z zaskoczeniem odkryłam, że Alex nie było w sypialni. Jej pościel była mocno zmechacona, tak więc ciężko było powiedzieć, czy w ogóle tam spała. Biorąc pod uwagę jej ostatni nastrój, uznałam, że pewnie wstała i zostawiła wszystko tak jak było. Wzięłam szybki prysznic, umyłam i wysuszyłam włosy, ubrałam się w mundurek i zeszłam na śniadanie. Uczniowie powoli zbierali się w sali, stopniowo zapełniając wszystkie miejsca. Zdziwiłam się, bo Alex nie było przy stole. Usiadłam tam gdzie zawsze i zaczęłam sobie nakładać wszystkiego po trochu. Gdy miałam już pełen talerz, kątem oka zauważyłam pojawienie się przyjaciółki. Weszła do Wielkiej Sali ze wzrokiem wbitym w podłogę i zaciśniętymi pięściami. Szybko podeszła do stołu i usiadła obok mnie, wsparła się łokciem o blat i zakryła dłonią oczy, jakby za wszelką cenę chciała uniknąć skrzyżowania z kimś spojrzeń. Tuż po niej w sali pojawił się profesor Moody. Mężczyzna jak zawsze wbił w nas swoje mechaniczne oko, uśmiechnął się lekko i ruszył do swojego stolika. Gdy nas wyminął bez słowa, Alex nieco się rozluźniła, ale nadal było widać po jej twarzy, że nadal coś ją mocno dręczyło.

– Czemu przyszłaś po mnie? – zapytałam ją cicho.

– Co? – odpowiedziała słabym głosem.

– Pierwsza wyszłaś z łóżka, ale przyszłaś na śniadanie po mnie. Jakim cudem? – zdziwiłam się.

– Ja… – odchrząknęła i nalała sobie soku z dyni, wypijając go duszkiem. – Miałam coś do załatwienia. Nic ważnego.

– Coś, czyli picie? Alex, czuć od Ciebie alkoholem… – powiedziałam z dezaprobatą. – Jeśli pijesz od rana, to znaczy, że masz poważny problem.

– Mam problem i to nie jeden, ale żadnego nie jesteś w stanie rozwiązać. Dlatego daj mi żyć – jęknęła i raz jeszcze nalała sobie pełen kubek.

Potrząsnęłam głową i zabrałam się za jedzenie. Szybko pałaszowałam śniadanie, zamierzając powtórzyć sobie materiał przed zajęciami. Wkrótce w drzwiach pojawili się bliźniaki Pyrites. Sabrina podeszła do najbliższego stolika, zabierając jakiemuś krukonowi z ręki słodką bułeczkę, a później wgryzła się w nią i przemaszerowała środkiem, kołysząc przy tym biodrami. Jak zawsze przyciągała spojrzenia męskiej części szkoły. Krukon zamrugał zdezorientowany, a potem opadł na stół, jakby wypompowano z niego powietrze. Koledzy zaczęli mu gratulować, co najmniej jakby został właśnie bohaterem narodowym. W tym czasie Samuel pokręcił głową. Bez zawahania ruszył w moim kierunku, ostatecznie przystając tuż za moimi plecami. Położył mi dłoń na ramieniu i nachylił się blisko mojego ucha.

– Dzień dobry Klaro – szepnął.

Jego oddech musnął moją skórę, wywołując gęsią skórkę. Wypuściłam z ręki widelec. Samuel pochwycił go, nim ten upadł na ziemię, a potem mi go wręczył.

– H…hej Samuelu – podniosłam na niego speszony wzrok. – Dzięki.

– Nie ma za co. Spotkamy się po zajęciach? – zapytał, uśmiechając się lekko.

Grupka gryfonek z niższego rocznika patrzyła na nas wzrokiem żądnym sensacji. Pochyliły się do siebie nawzajem i zaczęły rozmawiać głośnym szeptem, podekscytowane. Poczułam, że moje policzki się rumienią.

– Tak, oczywiście – kiwnęłam głową. – Tam gdzie zawsze?

– Tam gdzie zawsze – potwierdził.

Posłaliśmy sobie po uśmiechu. Dopiero wtedy Samuel ruszył w stronę stołu ślizgonów, przywitał się z kolegami, wyciągnął notatnik i usiadł. Czułam na sobie wiele spojrzeń w tym to od Sabriny. Gdy zerknęłam w jej stronę, zauważyłam, że przygląda mi się z naprawdę zagadkową miną. Uśmieszek mógłby wskazywać, że nas przejrzała i traktuje to raczej jako kpinę, zaś jadowity wzrok mógłby zabić. Zaczęłam się zastanawiać, czy moja decyzja była dobra. Nie przemyślałam wszystkich konsekwencji tego udawania. Na szczęście nie wszystkie były złe. Od kiedy trzymałam z Samuelem, Angelina nie czepiała się mnie tak strasznie. W końcu jej i „mój” chłopak mieli wspólny biznes. Było całkiem sporo osób, które chciały się podlizać Pyrites’om. Było to równie pomocne co uciążliwe. Momentami nie dziwiłam się, że Alex uważała to za zły pomysł.

– Kto się tak zachowuje? – skomentowała przyjaciółka, grzebiąc łyżką w owsiance.

– Jak? – spojrzałam na nią.

– Tak jak wy. Dla mnie to nie jest ani trochę przekonujące.

– Pff. A jak Twoim zdaniem powinniśmy się zachowywać?

– Na pewno nie jak aktorzy. W ogóle rozmawiacie? Wiesz o nim cokolwiek?

Otworzyłam usta, żeby jej odpowiedzieć, ale mnie ubiegła.

– Poza tym, co wyczytałaś w bibliotece – sprostowała Alex, patrząc mi prosto w oczy.

Wypuściłam głośno powietrze, a potem zerknęłam w stronę Samuela.

– No niewiele – przyznałam. – Choć ostatnio trochę mi się zwierzył. Ale masz rację, to dobry pomysł, żeby go wypytać.

– Gorsze od niewiedzy jest chyba tylko dowiadywanie się o czymś na samym końcu – Alex powiedziała cicho i zapatrzyła się w owsiankę. Miałam wrażenie, że w jej oczach pojawiły się łzy. Szybko jednak przetarła je, udając przemęczenie.



***



Po zajęciach miałam pewien dylemat. Alex wyglądała fatalnie, ale umówiłam się z Samuelem i byłoby niemiło, gdybym go wystawiła. Rozważałam nawet napisanie mu liściku, albo tylko odmeldowanie się i powrót, ale przyjaciółka zapewniła mnie, że da sobie radę beze mnie. I tak nie chciała słuchać moich wywodów, a Harry i Ron obiecali mieć na nią oko. Westchnęłam więc tylko i udałam się w stronę biblioteki. Samuel czekał na mnie przed wejściem. Stał oparty plecami o ścianę i szkicował coś w notesie. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się uprzejmie, od razu zamykając zeszyt.

– Jesteś – zauważył i złapał mnie za dłoń, prowadząc do środka.

W głównej sali większość stolików była obsadzona. Samuel poprowadził mnie między półkami do stolika oddalonego nieco od głównego wejścia i ukrytego za regałami.

– Nie powinniśmy siedzieć na widoku? – zasugerowałam szeptem. – Skoro mają nas widzieć.

– Uwierz, zapamiętają, że weszliśmy tutaj razem – chłopak trzymał mnie blisko siebie, nadal prowadząc. – Przy pierwszym stoliku z lewej siedziały dwie puchońskie plotkary. Kątem oka widziałem, że na nas patrzą. Dziewczyny z piątego też lubią pogadać.

– No nie wiem… A to na pewno wystarczy?

– Zaufaj mi, wiem co robię.

Nie byłam pewna co planuje, ale podejrzewałam, że Samuel miał pod tym względem więcej doświadczenia. Nie kłóciłam się, bo sama do końca nie wiedziałam, co uczyniłoby z nas bardziej rzeczywistą parę. Ubieranie pod kolor? Trajkotanie do siebie nawzajem na głównym korytarzu? Angelina i Fred nie odstępowali siebie na krok, a to w pewnym sensie robiliśmy właśnie teraz. Przestałam więc zgadywać we własnych myślach.

Stanęliśmy przy stoliku. Ślizgon odłożył swoją torbę i odebrał moją, kładąc ją na drugim krześle.

– To jakie książki potrzebujesz? – zapytał.

– Muszę powtórzyć sobie obronę przed czarną magią. Jutro mamy zajęcia z profesorem Moody’m.

Ruszyliśmy w stronę właściwego regału. Gdy chciałam sięgnąć po książkę, Samuel stanął tuż za mną i mnie ubiegł, sięgając po wolumin tuż ponad moim ramieniem. Uśmiechnął się do mnie i nie przerywając kontaktu wzrokowego, podał mi książkę. Zaczerwieniłam się i wskazałam na kolejną pozycję. Tę również mi podał. Przytuliłam książki do piersi i szybkim krokiem wróciłam do naszego stolika, zabierając się za czytanie. Samuel usiadł na krześle obok i wyciągnął sporych rozmiarów podręcznik do historii magii. Kartkował go dość szybko, aż zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie czyta. Po kilkunastu minutach zrozumiałam, że i tak ciężko było mi się skupić na uczeniu. Z jakiegoś powodu mój wzrok uciekał ciągle na ślizgona.

– Samuelu… – z pewnym wahaniem przerwałam ciszę. – Jeszcze raz dziękuję Ci, za pomoc z tamtą trucizną

– Nie ma sprawy – Samuel odpowiedział mechanicznie. Dalej kartkował książkę, szybko przesuwając wzrokiem po kolejnych stronach.

– Zastanawia mnie tylko, jakim cudem tak szybko zrobiłeś antidotum? – wsparłam głowę na łokciu.

– Naprawdę akurat to Cię dziwi? – chłopak na chwilę opuścił książkę i spojrzał mi prosto w oczy. Gdy kiwnęłam głową, westchnął cicho. – To chyba oczywiste. Mam w rodzinie znanego alchemika, sam interesuje się eliksirami i biorąc pod uwagę spółkę moją i Weasleyów…

– …masz dostęp do różnych składników – dokończyłam za niego, takim tonem, jakby nagle było to dla mnie oczywiste. – Przepraszam, czasem zadaje dziwne pytania – potrząsnęłam głową.

– Nie ma sprawy – Samuel znów podniósł podręcznik.

– Po prostu profesor Moody zawsze mi powtarza, że ważna jest stała czujność – wypaliłam po chwili. – Nie wiem czy miałeś już z nim zajęcia, ale profesor stosuje się do tej zasady niemal codziennie. Dla mnie to trochę absurdalne, żeby aż tak być czujnym, ale z drugiej strony, nigdy nie wiadomo…

– Moim zdaniem lepiej być zbyt czujnym, niż przesadnie pobłażliwym – skomentował chłopak, nie odrywając wzroku od książki.

– Prawda? – zamyśliłam się. – Ale jak ostrzegam innych przed niebezpieczeństwem, to głównie mnie uciszają. Na przykład Alex… rzadko kiedy w ogóle słucha moich przestróg. Nawet nie wiesz ilu nieprzyjemności mogłaby uniknąć, gdyby tylko…

Samuel westchnął cicho i zdecydowanym ruchem odłożył podręcznik na blat. Spojrzał w moją stronę.

– Wiesz, myślałem, że kiedy sugerowałaś wspólne uczenie w bibliotece, naprawdę będziesz chciała się uczyć.

– Bo… – speszyłam się i przygarbiłam, uciekając wzrokiem na podręcznik. – Przepraszam. Naprawdę miałam taki zamiar, ale Alex dała mi dziś do myślenia. Powiedziała, że jej zdaniem nie wyglądamy wiarygodnie i że nic o Tobie nie wiem i sobie pomyślałam, że w sumie dobrze byłoby porozmawiać… – zerknęłam na niego i szybko dodałam. – Chociaż tak trochę i ogólnie! Wiesz, powinniśmy wiedzieć coś o sobie, bliżej się poznać. Gdyby ktoś pytał, a ja nic bym nie wiedziała, straciłoby to wiarygodność.

Samuel przekrzywił głowę i zastanowił się bardzo krótko, a później kiwnął głową.

– Dobry pomysł – splótł przed sobą dłonie i oparł je o blat. – W sumie pomagasz mi i nic z tego nie masz, więc powiedzmy, że dostajesz dziesięć pytań.

– Dziesięć? – zdziwiłam się. – I odpowiesz mi prawdę?

– Dokładnie tak. Inaczej cała inicjatywa nie miałaby sensu. Zastanów się dobrze nad nimi – powiedział z uprzejmym uśmiechem i wpatrzył się we mnie. Nagle poczułam się nieco bardziej speszona.

– No to… no nie wiem… Ulubiony kolor?

Samuel parsknął lekceważąco, ale odpowiedział.

– Czarny i niebieski. Twój?

– Też niebieski – kiwnęłam głową. – No to może… czy macie jeszcze jakieś rodzeństwo?

– Nie, jesteśmy tylko ja i Sabrina. A Ty?

– Ja jestem jedynaczką.

Samuel kiwnął głową. Odetchnęłam cicho. Przetrzepywałam głowę w poszukiwaniu odpowiednich pytań, ale czułam, że presja rośnie.

– Masz jakieś zwierzę?

– Nie licząc mojej utalentowanej intelektualnie siostry? Mam sowę, ale to standard. W domu rodzinnym mamy psa.

– Rany, naprawdę? – patrzyłam na niego z nutą zazdrości. – Mi rodzice nigdy nie pozwolili mieć psa. Ale w sumie się nie dziwię. Prawie cały rok spędzam w szkole, oni musieliby się nim zajmować przez ten czas – wzruszyłam ramionami.

– Formalnie nasz pies należy do ojca. Pomysł na kupno wypłynął od Sabriny. Ojciec kategorycznie zakazywał nam sprowadzania zwierząt do domu. Moja siostra jak zawsze miała gdzieś zakaz i któregoś dnia przyniosła szczeniaka. Próbowała go ukrywać, ale przed Kennethem Pyritesem nie ma tajemnic…

– Ojej… bardzo był zły, gdy się dowiedział? – zapytałam z przejęciem.

– Cóż… – Samuel zamyślił się. – Jeśli nie mam Ci tego liczyć jako pytania, to odpowiem tylko tyle, że ostatecznie zaakceptował psa i zżył się z nim.

Kiwnęłam głową.

– Właściwie dlaczego się przeprowadziliście? Przez to, że Sabrinę wyrzucili ze szkoły?

– Pośrednio. Z tym wyrzuceniem to długa historia, ale gdyby chodziło o to, po prostu zmienilibyśmy szkołę na inną w tym samym kraju. To co przywiodło tutaj naszego ojca, to inwestycje. Raczej nic, co by Ciebie interesowało – wzruszył ramionami.

– Rozumiem. Ja całe życie mieszkałam w Londynie i nigdy się nie przeprowadzałam. To musi być ciężkie, tak całkowicie zmieniać miejsce i otoczenie. Czy… Tęsknisz za przyjaciółmi ze stanów?

– Za przyjaciółmi? Nie bardzo. Zazwyczaj rzadko przywiązuje się do ludzi.

– No to ja mam odwrotnie – wzięłam głęboki wdech. – Czyli co… nie masz przyjaciół?

– Chyba można tak powiedzieć. – Gdy zobaczył moją współczującą minę, dodał. – Brzmi dość brutalnie, ale w rzeczywistości nie jest tak źle. Nie mówię, że nie mam znajomych. Przyjaciel to jednak coś więcej.

Pokiwałam głową i spojrzałam na podręcznik.

– Hmm… – zastanowiłam się. – To może inny temat. Kim chciałbyś zostać w przyszłości?

– Na pewno nie czyjąś marionetką – powiedział cicho.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Samuel jakby z automatu uśmiechnął się lekko.

– Myślę o swojej własnej firmie – sprecyzował.

– Zabrzmiało trochę inaczej…

– Ale to miałem na myśli. Widzisz, mamy coś wspólnego. Ty zadajesz dziwne pytania, ja dziwnie odpowiadam – zażartował.

– Racja – uśmiechnęłam się. – Ja myślę o zostaniu aurorką. Robię nawet coś w tym kierunku, ale mam wrażenie, że nauka idzie dość mozolnie. Choć widać postępy.

– Aurorką? – Samuel przechylił głowę i lekko zmrużył oczy, jakby coś oceniał i przetwarzał.

– Myślisz, że się nie nadaje? – zapytałam, nie wiedząc jak zinterpretować jego spojrzenie.

– Raczej, że aurorzy nie są teraz potrzebni. Właściwie są nawet bezużyteczni. Przecież panuje pokój – Samuel wzruszył ramionami.

Wzięłam głęboki wdech, jakbym szykowała cała litanię na ten temat, ale po namyśle, po prostu zwiesiłam głowę i wypuściłam powietrze. Jakoś nie miałam ochoty wracać wspomnieniami do dnia porwania mnie i Alex. Albo do martwego centaura. Albo do momentu, gdy Alex znaleziono w brudnej piwnicy. Było wiele przesłanek, że TenKtóregoImieniaNieWolnoWymawiać może powrócić. Harry z jakiegoś powodu wylądował w turnieju, w którym nie miał prawa brać udziału. Co chwilę działo się coś podejrzanego i niebezpiecznego. Aurorzy byli potrzebni i wiedziałam o tym doskonale. Ktoś taki jak Samuel powinien o tym wiedzieć, a jednak wydawał się teraz taki beztroski, jakby faktycznie wierzył w swoje słowa. Może złe rzeczy spotykały tylko mnie i moich przyjaciół?

Gdy moje milczenie się przedłużało, brunet odezwał się.

– Nie zamierzałem Cie obrazi.

– Nie obraziłeś… – potrząsnęłam głową. Bezwiednie zacisnęłam dłoń w pięść. – Po prostu powiem tyle, że aurorzy są potrzebni. I zawsze będą.

– Nie spotkałem się z tym, żeby byli użyteczni, ale może u was jest inaczej –rozłożył ręce. Po chwili dodał. – Masz jeszcze trzy pytania.

– Dobrze – na moment ukryłam twarz w dłoniach. Przetarłam twarz i spojrzałam na chłopaka. Było takie pytanie, które w sumie nie dawało mi spokoju. – Dlaczego handlujesz tymi wszystkimi substancjami i wszedłeś w spółkę z Weasleyami? Wszyscy mówią, że wasza rodzina jest bogata. Nie potrzebujesz pieniędzy.

– Być może dlatego, że nie chodzi o pieniądze? – uśmiechnął się. – Nie traciłbym swojego cennego czasu z tak błahego powodu.

– Czyli co…

– Powinnaś się domyślić, ale dobrze, odpowiem – zrobił pauzę i wypowiedział magiczne słowo – Doświadczenie. Bardzo ważny pierwiastek, jeśli chodzi o różne dziedziny nauki. Złoty klucz, jeśli chodzi o pracę. Mam wytłumaczyć dosadniej?

– Nie, wszystko jasne – kiwnęłam głową. Nie chciałam wyjść na głupią. Zostały mi dwa pytania, a mogłabym zadać ich jeszcze z setkę. Odsiewałam w głowie jedno po drugim. Dotknęłam palcami ust i postukałam w nie z namysłem. – Powiedz mi, czy miałeś już kiedyś taki udawany związek?

Na twarzy Samuela powoli pojawił się uśmiech.

– Zastanawiałem się, czy o to spytasz. Odpowiedź brzmi „tak”. Miałem też normalne związki, ale tak jak mówiłem kiedyś, udawane są wygodniejsze.

– I Sabrina naprawdę daje się nabrać?...

– Jeśli jestem wystarczająco przekonujący, to tak. Uwierz, gdybym miał na tym tracić, nie robiłbym tego.

Przez moment patrzeliśmy na siebie nawzajem. Ślizgon jak na komendę podniósł podręcznik i jakby nigdy nic kontynuował czytanie. Musiałam przyznać, że odpowiedział nawet na więcej niż dziesięć pytań. Odbębnił swoją robotę, więc mimo wielkiej chęci pytania dalej, zamknęłam buzię i wbiłam wzrok we własną książkę. Początkowo mój umysł bombardowały nowe fakty z życia Samuela. Żałowałam, że nie zapytałam go o list, który spalił na oczach Sabriny. Z drugiej strony, to mogłoby być już zbyt wścibskie pytanie. Interesowało mnie też, czy w ogóle mu się podobam, ale szczerze mówiąc, bałam się usłyszeć odpowiedzi. W końcu udało mi się skupić na nauce. Zapanowała cisza, przerywana jedynie odgłosem przewracanych stron. Pogrążona w nauce straciłam poczucie czasu. W pewnym momencie Samuel dotknął palcami rękawa lewej ręki i podsunął go na moment, by spojrzeć na zegarek. Chłopak uniósł nieco podbródek, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się.

– Powinniśmy się zbierać – zawyrokował. – Zaraz będzie kolacja.

– Co? Już?

Zaskoczona przechyliłam się w jego stronę, by również spojrzeć na tarczę zegarka. Miał rację. Kolacja miała się zaraz zacząć. W pośpiechu zaczęłam pakować swoje rzeczy, zamknęłam obie książki i położyłam je jedna na drugiej. Brunet również się pakował.

– Idziemy razem? – zapytałam, wstając.

– Tak byłoby naturalnie.

– To najpierw odłożę książki – złapałam za podręczniki do obrony.

– Zostaw, ja to zrobię.

Nie czekając na mój protest, Samuel delikatnie wyjął mi książki z rąk i niemal od razu zniknął pomiędzy regałami. Odetchnęłam głęboko. Zawiesiłam torbę na ramieniu i czekałam grzecznie. Czułam się naprawdę dziwnie, gdy tak mnie wyręczał. Podejrzewałam, że ta troska i uprzejmość, to tylko część jego teatrzyku. Szczerze mówiąc, nie miałam na co narzekać. Mogłam się założyć, że inne dziewczyny dużo by dały, by znaleźć się na moim miejscu.

Gdy brunet wrócił, zeszliśmy na kolację. Na Wielkiej Sali rozeszliśmy się do swoich stołów. Alex siedziała pomiędzy Harrym i Ronem. Przyjaciółka wyglądała na zmartwioną i zmarnowaną, ale przynajmniej była trzeźwa. Podpierała głowę i patrzyła pustym wzrokiem w zastawiony potrawami stół. Ron i Harry byli przechyleni do tyłu i dosłownie za jej plecami, kłócili się o rozgrywkę w karty. Tyle zrozumiałam, podsłuchując od środka rozmowy.

– Dobrze się spisaliście – powiedziałam, pokazując na Alex. – Wygląda znośnie.

Przyjaciółka nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Westchnęła.

– A co myślałaś? Masz do czynienia z „wybrańcem” – zażartował Harry, poprawiając okulary.

– Właśnie – Ron dumnie wypiął pierś. – Niecodziennie rodzą się tak wybitni opiekunowie jak nasza dwójka.

– Raczej podrzędne niańki – mruknęła Alex.

– Ej, to nie było miłe – mruknął rudzielec i od razu przestał się puszyć.

– Ale było prawdziwe – skomentowała Alex. – Wyszło wam, bo nie chciało mi się kombinować. W ogóle nie mam ochoty nic robić. Nie wiem po co tu przyszliśmy. Jeść też mi się nie chce…

– Alex, przecież musisz jeść. To taka spirala, która sama się nakręca. Nie jesz, to nie masz siły. Nie masz siły, więc nie chce Ci się jeść…

Zaczęłam nakładać jej na talerz, ale odsunęła go od siebie i spojrzała na mnie tak, jakbym chciała nakarmić ją czymś obrzydliwym. Zrozumiałam aluzję. Pokręciłam głową i nie zamierzałam już nalegać. Zabrałam się za swoje jedzenie. W pewnym momencie do Wielkiej Sali wszedł woźny. Mężczyzna ściągnął z głowy kaszkiet, podrapał się po łysinie i łypnął kolejno na różnych uczniów. Rzadko kiedy pojawiał się w czasie posiłków, dlatego jego obecność zdziwiła niektórych, w tym mnie. Filch podszedł do nas, łypnął nieprzychylnie na Alex i bąknął do niej.

– Lamberd, masz miotłe do odebrania.

Przyjaciółka spojrzała na niego zaskoczona i powoli się wyprostowała.

– Jak to? – zapytała.

– Tak to – mruknął. – Profesor Snape odwołał Ci szlaban na latanie, więc możesz ją zabrać. Byle szybko, bo mi zagraca kanciapę.

Obie jak na komendę spojrzałyśmy w stronę stołu nauczycielskiego. Profesorowie byli w komplecie. Snape w milczeniu zajmował się posiłkiem, ani na moment nie kierując wzroku w naszą stronę. Patrzył za to profesor Moody, a raczej jego mechaniczne oko. Wlepione było w nas, nawet wtedy, gdy mężczyzna rozmawiał z profesor McGonagall. Gdy zaś Szalonooki zauważył, że spoglądamy, uśmiechnął się lekko. Językiem zwilżył wargi i uniósł pucharek w geście toastu. Sądziłam, że gest ten wykonał do mnie, dlatego również uniosłam pucharek. Napiłam się i spojrzałam na plecy odchodzącego Filch’a.

– Nie rozumiem… Miotła leżała tam cały ten czas, czemu nagle miałaby zagracać? – zdziwiłam się.

– Pewnie psuje jego feng shui – zażartował Ron.

Alex raz jeszcze zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego, ale szybko przestała patrzeć.

– To znaczy tylko jedno… – powoli podniosła się. W jej oczach w końcu widać było odrobinę życia. – Idę po nią teraz, a potem od razu na nią siadam!



Chwilę później obie stałyśmy przed kanciapą Filch’a. Mężczyzna wcisnął jej do rąk miotłę, a potem zamknął się u siebie, jakby bał się, że będziemy go zagadywać. Przyjaciółka ruszyła szybkim krokiem do dormitorium po kurtkę, a potem na błonia. Postanowiłam jej towarzyszyć.

– Tego się nie spodziewałam – mówiłam po drodze. – Wygląda na to, że Snape odpuścił Ci całkowicie. Tak naprawdę powinien zrobić to dawno temu. Pewnie było mu głupio, odwołać od razu. Ja nawet nie pamiętam za co dostałaś ten szlaban na latanie…

– Teraz to bez znaczenia – Alex wzruszyła ramionami. Nie wdawała się w dyskusję. Po prostu parła przed siebie.

Na zewnątrz było już ciemno. Nie przeszkodziło to Alex w planach odreagowania w powietrzu. Gdy dotarłyśmy na boisko, od razu usiadła na miotle i wzbiła się w powietrze. Przytrzymałam sobie czapkę i spojrzałam w górę. Alex latała tak dobrze, jakby nigdy nie miała tego szlabanu. Zaczęłam podejrzewać, że ona była do tego wręcz stworzona. Usiadłam na trybunach i zaklęciami rozpaliłam lampy. Po chwili usłyszałam kroki. Spojrzałam w stronę Hogwartu i zauważyłam, że zbliża się do nas cała grupa. Była to nasza drużyna quiddicha. W komplecie. Na czele szedł Harry i George. Alex zauważyła ruch z powietrza i błyskawicznie wylądowała obok mnie.

– Co jest? – zapytała zdziwiona i odgarnęła włosy za ucho.

– Harry sprzedał nam informacje, że w końcu możesz latać – George rzucił na ziemię walizkę ze sprzętem i uśmiechnął się lekko. – Co powiesz na mały trening? – poruszył brwiami.

Harry z uśmiechem podał Alex pałkę. Dziewczyna obejrzała ją z błyskiem w oku i ochoczo pokiwała głową.

– Wypuszczaj! – krzyknęła, po czym wzbiła się w powietrze.

– Zuch dziewczyna!

George wyszczerzył się i otworzył walizkę, wypuszczając z niej tłuczki. Potem wyciągnął kafla. Wszyscy po kolei wzbili się w powietrze. Patrzyłam na to z uśmiechem. Sport nigdy nie był moją mocną stroną, ale dobrze patrzyło się na kogoś, kto się na tym zna. A nasza drużyna była naprawdę dobra. Nie na poziomie mistrzostw świata, ale z odpowiednim zgraniem, mogli dużo osiągnąć.



W pewnym momencie usłyszałam skrzypiący pod butami śnieg. Znów spojrzałam w stronę Hogwartu. Tym razem do boiska zbliżał się profesor Moody. Mężczyzna patrzył w niebo, a jego mechaniczne oko wręcz błyskawicznie podążało za którymś uczestnikiem treningu. Nie byłam w stanie powiedzieć, czy skakało między uczestnikami, czy może śledziło konkretną osobę.

– Klaro, dobrze Cię widzieć – przywitał się profesor, jednocześnie podchodząc bliżej. – Mogę usiąść? – zapytał, wskazując laską na miejsce obok mnie.

– Oczywiście – uśmiechnęłam się i przesunęłam trochę.

Mężczyzna usiadł z cichym sapnięciem, poprawił płaszcz i znów spojrzał w niebo.

– Hmm… Nie widziałem, żeby trenowali wcześniej o takich godzinach. Co to za okazja? – zapytał i sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę.

– Alex w końcu odzyskała miotłę – powiedziałam zgodnie z prawdą. – I wychodzi na to, że może znów brać udział w treningach i meczach. To jej na pewno poprawi humor.

– Nadal kiepsko się czuje? – Moody spojrzał na mnie z zainteresowaniem i powoli napił się. – Miałem nadzieję… – odchrząknął – że trochę jej przejdzie.

– Sama nie wiem… – westchnęłam i spojrzałam na Szalonookiego. – Dzisiaj znowu była jakaś taka nieswoja. Ale jakby… trochę w inny sposób niż zawsze. Może to kolejny krok w żałobie? Bo wie profesor, tam jest pięć etapów, które trzeba przejść, żeby się wyleczyć. Nie wiem, czy do nieszczęśliwej miłości można by to podciągnąć, ale pewnie tak.

Moody zamyślił się. Językiem zwilżył wargi i znów spojrzał w niebo.

– Gdyby przyrównać to do faktycznej żałoby, trening jest dobrym sposobem na odreagowanie – mruknął cicho, jakby mówił sam do siebie. – Równie dobrym byłoby wyżycie się na takich zajęciach, jak nasze.

– Wątpię, żeby Alex się zgodziła – przyznałam.

– Zobaczymy – profesor uśmiechnął się lekko.

Mężczyzna schował buteleczkę za pazuchę i wstał. Wycelował w niebo różdżką i wystrzelił z niej czerwonymi iskrami, zwracając na siebie uwagę drużyny. Alex była tak skupiona na treningu, że gdy zauważyła profesora, omal nie spadła z miotły. Harry podleciał do nas, zapytać o co chodzi. Moody wyjaśnił, że chciałby zamienić słówko z Alex. Potter poleciał do góry i przekazał informację. Przyjaciółka patrzyła na nas z odległości i z pewnym ociąganiem podleciała do mnie i profesora, lądując kawałek od nas. Stanęła trochę za mną. Wyglądała na spiętą i speszoną. Unikała kontaktu wzrokowego.

– O co chodzi? – podrapała się po nadgarstku. – Chyba możemy trenować. Jeszcze nie ma ciszy nocnej.

– Nie zamierzałem was przeganiać – Moody z uśmiechem wsparł się na lasce, a jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po sylwetce Alex. – Chciałem zaproponować inną formę odreagowania stresu i smutków. Co powiesz na krótkie zajęcia z samoobrony?

– Teraz jestem zajęta…

– Nie każę Ci wszystkiego rzucić – sapnął profesor. Językiem zwilżył wargi. – Spotkajmy się powiedzmy… za pół godziny? Albo godzinę?

– Ja nie dam rady… – Alex uciekła wzrokiem na niebo. – Naprawdę chcę teraz polatać. – Ponownie wsiadła na miotłę.

– Może być jeszcze później – W zastanowieniu potarł podbródek. – Po prostu przyjdź do mnie dzisiaj.

– Nie wiem ile mi zejdzie. Przepraszam!

Alex wzbiła się w powietrze. Moody poruszył się niespokojnie, ale nie zatrzymał jej. Zmrużył lekko oczy. Wyglądał, jakby nie był zbyt zadowolony. Wypuścił powietrze przez nos, sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę i pociągnął z niej łyk.

– Tak jak myślałam – podsumowałam cicho i obróciłam się do nauczyciela. – Ale niech się profesor nie martwi. Ona zawsze wszystko robi po swojemu i wtedy kiedy sama chce. Zaczynam to akceptować – wzruszyłam ramionami.

– Cała Alex – mruknął Moody. Mężczyzna łypnął na mnie i przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad czymś. – Klaro, skoro Alex nie ma czasu na zajęcia, może Ty do mnie wpadniesz?

– Dzisiaj? – zdziwiłam się. – Robi się późno.

– Ćwiczyliśmy już o późniejszych godzinach – mrugnął do mnie, a potem kiwnął na mnie ręką, zachęcając do wstania.

W sumie nie miałam nic do stracenia. Dopiero spędziłam sporo czasu na studiowaniu Obrony Przed Czarną Magią, więc czym profesor mógłby mnie zaskoczyć? Pomachałam Alex na pożegnanie i ruszyłam za Szalonookim. Po chwili byliśmy już w jego gabinecie. Ściągnęłam czapkę i szalik, wcisnęłam je w rękaw kurtki i odłożyłam ją na kanapie. Usiadłam i położyłam dłonie na kolanach.

– Co będziemy dziś ćwiczyć, profesorze? – zapytałam, podążając wzrokiem za nauczycielem.

– Coś bardzo ważnego – mruknął Moody.

Jak zawsze zamknął i wyciszył drzwi. Później dorzucił więcej drewna do kominka i zakręcił się przy stoliku z czajnikiem. Wydawał się jakiś nieswój. Niespokojny, jakby coś go gryzło. Co jakiś czas zerkał w moją stronę, ale czułam, że jego mechaniczne oko nie spuszcza mnie z pola widzenia ani na sekundę. Na stoliku przede mną wylądowała herbata, a kawałek obok - szklanka whisky. Moody usiadł obok mnie, oblizał się i spojrzał w moją stronę.

– Klaro, pamiętasz jak kiedyś obiecałaś mi w czymś pomóc?

Zamrugałam, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.

– Obiecałaś, że zrobisz wszystko co w Twojej mocy, żeby mi się odwdzięczyć – przypomniał, patrząc mi prosto w oczy i łapiąc mnie za nadgarstek. Położył moją dłoń na swoim kroczu, a ja drgnęłam. Odruchowo chciałam cofnąć dłoń, ale przytrzymał ją na miejscu.

– Ja… ja… – zaczęłam się jąkać.

– To bardzo ważne, Klaro – powiedział z powagą i pochylił się w moją stronę. – Ważne, żebyś się skupiła i zrobiła to najlepiej jak potrafisz. Myślisz, że dasz radę? – zapytał półszeptem.

Patrzeliśmy sobie w oczy. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Przypomniało mi się, jak profesor prosił mnie poprzednim razem. Właściwie wtedy to ja zaproponowałam, że mu pomogę. Przestrzegał mnie przed pochopną decyzją, ale inicjatywa wyszła ode mnie. Zgodziłam się, a potem wszystko zepsułam. Gdybym znów spanikowała, pokazałabym tylko mój nieprofesjonalizm. A przecież Moody trenował mnie przez cały ten czas i totalnie nic z tego nie miał. Jeśli nie potrafiłam mu pomóc, jak chciałam ratować ludzi? Po prostu musiałam to zrobić. Jakby wbrew sobie, powoli kiwnęłam głową. Przełknęłam głośno ślinę.

– Zrobię to – powiedziałam słabym głosem.

Moody uśmiechnął się lekko, kiwnął głową i poruszył moją dłonią, pocierając nią swoje spodnie. Wybrzuszenie w nich ukryte poruszyło się. Napęczniało. Kilka takich ruchów i w mgnieniu oka stał się twardy jak skała. Uciekłam wzrokiem od profesora i pozwoliłam mu prowadzić swoją dłoń. Po chwili puścił mój nadgarstek, rozpiął rozporek, lekko obsunął spodnie i rozsiadł się wygodniej. Czułam, że zaschło mi w gardle, więc sięgnęłam po kubek i trzęsącą się ręką, upiłam łyk herbaty. O mało nie wylałam jej na siebie.

– Kontynuuj – mruknął Moody. – Dobrze Ci idzie, Klaro.

Złapał mnie za dłoń i dotknął nią swojego brzucha, a potem przesunął w dół. Moje palce zahaczyły o gumkę od bokserek. Wsunął ją lekko pod materiał i puścił moją rękę, pozwalając działać. Zacisnęłam mocno powieki i ostrożnie zaczęłam badać go palcami. Jego penis był naprawdę twardy. Głaskałam go w górę i w dół, nie do końca wiedząc co właściwie mam robić. Próbowałam sobie przypomnieć, jak robiłam to z Lucjanem. Po chwili namysłu objęłam penisa dłonią i zaczęłam nią poruszać, starając się zachować jednostajny rytm.

– O tak, dokładnie… – mruknął Moody.

Mężczyzna stęknął cicho i opuścił nieco bokserki, żeby ułatwić mi pracę. Jego dłoń pojawiła się na moim udzie. Pogłaskał je, a potem ścisnął mocno. Poluźnił uścisk i znów mnie pogłaskał. Od kolana niemal do pośladka i z powrotem. Następnie po wewnętrznej stronie.

– Profesorze… – jęknęłam zdezorientowana.

Zawstydzona spojrzałam na niego. Mężczyzna siedział wygodnie, wyglądał jakby się odprężał. Głowę miał odchyloną do tyłu.

– Nie przestawaj – mruknął.

Czując, że zamarłam, cofnął rękę z mojego uda. Złapał mnie za nadgarstek, samodzielnie poruszając moją dłonią. Zwiększył tempo.

– Mocniej ściśnij – instruował mnie.

Zrobiłam jak chciał. Po kilkunastu ruchach puścił mój nadgarstek, pozwalając mi przejąć kontrolę. W pełni skupiłam się na monotonii czynności. Dłoń mężczyzny wspięła się po moich plecach, aż do karku. Jego palce zatopiły się w moich włosach, głaszcząc tył mojej głowy. Poczułam na plecach ciarki. Moody zsunął palce niżej i pomasował mi kark. Robiłam swoje, a jego palce lekko wbiły się w moją skórę. Mężczyzna sapnął i poruszył biodrami do rytmu. Kilka ruchów później, ścisnął mocniej mój kark, jednocześnie mnie do siebie przyciągając, a jego ciało na moment zesztywniało. Lepka, ciepła, biała maź wystrzeliła w górę. Odruchowo zamknęłam oczy i odsunęłam się, na szczęście nie dostając nią w twarz. Było jej strasznie dużo. Ubrudziła moją dłoń i wszystko dookoła. Ruszałam ręką dalej, aż profesor odsunął ją od siebie. Oddychał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Sprawnym ruchem złapał za różdżkę i jednym zaklęciem posprzątał cały bałagan. Przytrzymał mnie za przedramię i drugim czarem wyczyścił mnie. Usłyszałam dźwięk zapinanego rozporka. Gdy znów otworzyłam oczy, mężczyzna był już ubrany.

– Przepraszam, trochę mnie poniosło… – przyznał, sięgając po szklankę z alkoholem i wypił wszystko na raz. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze.

– Czyli to już? – zapytałam, nie bardzo wiedząc co właściwie mam teraz zrobić. Czułam zmęczenie w mięśniach. Moja ręka nie była przyzwyczajona do takiego wysiłku. Potarłam swoje ramię.

– Tak, to już – Moody odstawił pustą szklankę na stół i przekręcił się w moją stronę. Złapał mnie za kolano. – Widzisz? Świetnie się spisałaś. Tak jak podejrzewałem, dałaś sobie radę. Nie prosiłbym Cię o coś, czego nie byłabyś w stanie wykonać.

– Czyli pomogło to profesorowi?

– Oczywiście – mruknął zadowolony i potarł moje udo. – Nawet nie wiesz jak… 

 

 


13 komentarzy:

  1. o mój boRZe szumiący! W końcu doczekał się nasz kochany Moody, a ja się podjarałam jak mało kto <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, Alex go musiała mocno nakręcić, że od razu zaciągnął Ptaszynę do siebie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Leeeee ja myślałam że się tak samo podjarasz tym jak ja xd w końcu tyle czekania było! Moody już się nie pierdoli tylko leci z prądem xd

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahha, Kopciu, ja zwykle czytam notki albo wcześnie rano, albo późno wieczorem, więc mój excitement w komentarzach jest nieco na wodzy :D poza tym, muszę wiesz, hamować się, bo w tym wieku już nie wypada pisać, że się tak podnieciłam, że od razu pobiegłam wykorzystać Małżonka :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej a ta dziewczyna co pisała ostatnio komentarz to twoja znajoma? Bo tak jej odpisałaś jakbyście się znały xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ale fakt, bardzo się ucieszyłam, że ktoś dołączył ze starych czytelniczek, bo wiem, że dla Was to na pewno dodatkowa motywacja do pisania :)

      Usuń
  6. A na tym blogu wszystko wypada xd nie krępuj się xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, przed Tobą przez lata wyrażałam excitement, ale nie wiem, co na to @Klara... :)

      Usuń
    2. Ona w sensie Klara tez walnięta. W końcu to ona wymyśliła molestowanie gahaha nie ja.

      Usuń
    3. Nie krępuj się ^^

      ~Klara

      Usuń
  7. Ja w ogóle byłam w szoku że ktos mnie kojarzy z Nicole zamiast z Huncwotek xd ciekawe czy dziewczyna będzie czytać notki :p bo coś milczy xd może się zgorszyla Moodkiem hahhaha XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj jej czas, przecież tego jest ponad sto :D

      ~Klara

      Usuń