wtorek, 17 września 2013

Notka od Ver!

Po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Naprawdę miałam nadzieję, że Nadine jest przewrażliwiona, a tymczasem...

- Alex! Jak mogłaś! Po tym wszystkim co nam zrobił!

- Przestań, chciałam tylko pomóc!

- Akurat jemu?!

Przyjaciółki zaczęły się kłócić, a do mnie wciąż nie docierało to, co się dzieje. Byłam w totalnym szoku. Nie mogłam pojąć jak Alex mogła zostawić Marka, który wreszcie zaczynał dochodzić do siebie i pójść z tym, tym...

- Veronica! Powiedz coś do cholery!

Jak na rozkaz otrząsnęłam się z własnych myśli i rozejrzałam dookoła. Lamberd znowu wchodziła przez okno, żeby uczestniczyć w zamieszaniu. Snape stał zboku, opierając się o stół, a Mruczka była aż czerwona od emocji.

- Dajmy temu spokój, Nadine.

- Co ty mówisz? - spytała zdziwiona, podchodząc teraz do mnie.

- Chodźmy stąd. Nie mogę na nich patrzeć.

- No pewnie, Morrison! Ty za to jesteś święta! Jak zawsze!

- Przestań Alex! Nie wywracaj kota ogonem! Po co tu przyszłaś, no po co?!

- A gdzie miałam pójść? Obie się zgrywacie na najlepsze przyjaciółki, a miałyście mnie kompletnie w dupie!

- Nieprawda! Jak w ogóle możesz tak mówić! W każdej chwili mogłaś do mnie przyjść!

- Ta, smarkacz na pewno by się ucieszył.

- Co to ma do rzeczy! Draco wie, że mi na tobie zależy.

Kobiety na nowo zaczęły dyskusję, a ja miałam dość. Obrzuciłam spojrzeniem ruderę, w której Snape tyle czasu się ukrywał i nie było mi ani trochę żal. Skończył tak jak na to zasłużył. Choć widziałam, że mężczyzna jest w tragicznym stanie, nie miałam zamiaru kiwnąć w jego sprawie palcem.

- Zamknijcie się obie! - Usłyszałyśmy słaby, acz stanowczy głos. Snape najwyraźniej kiepsko się czuł, bo niemal wisiał na krześle.

- Nie będziesz mi mówić, co mam robić! Wystarczy, że uratowałyśmy ci życie. Pięknie nam za to podziękowałeś. Co za różnica. Jak dla mnie możesz tu zdechnąć.

- Nadine! - Alex i ja krzyknęłyśmy na nią w tym samym momencie. Lamberd zapewne z oburzenia, ja ze zniecierpliwienia.

- Chodźmy stąd – złapałam Silvermoon za ramię i pociągnęłam w stronę drzwi. Początkowo się opierała, ale po chwili zrozumiała, że to nie ma sensu. Wyszłyśmy na dwór.

Przez dobre trzysta metrów nie zamieniłyśmy słowa, starając się odnaleźć drogę powrotną, co nie było takie łatwe w gąszczu krzaków. W końcu dotarłyśmy na polanę, z której mogłyśmy się deportować.

- Nie wierzę, że ona tam z nim jest.

- Daj spokój, Mruczka. To już nic nie zmieni.

- Zawsze ten pieprzony łajdak musi mieszać w naszym życiu. Od samego początku tak było!

Westchnęłam tylko, bo nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu i przytulić synka.

- Masz rację, Ver. Wynośmy się stąd.

Pożegnałyśmy się i każda deportowała się do siebie. Musiałam odebrać Dominicka od babci, ale postanowiłam jeszcze trochę posprzątać. Chciałam się uspokoić, odsunąć myśli od Alex i Sanpe'a.

Nie zdążyłam się nawet zabrać za porządki, kiedy Daniel wrócił do domu. Zastał mnie zmartwioną w kuchni.

- Ver? Wszystko w porządku?

Przytulił mnie mocno do siebie, a ja poczułam się bezpiecznie jak kiedyś, kiedy nie mieliśmy pewności, czy dożyjemy następnego dnia.

- Snape uciekł ze szpitala – oznajmiłam cicho, chowając twarz w dłoniach.

- Wiem, sam ci o tym powiedziałem.

- Alex mu pomogła.

- Co?!

Odetchnęłam głęboko jeszcze dwa razy i opowiedziałam mężowi o naszym wypadzie do lasu. Malfoy nie krył niezadowolenia, ale co gorsza, zdenerwował się nie na żarty, kiedy powiedziałam, że nie wiem czy któreś z nich ma zamiar wrócić.

- Nie warto było pomagać temu gnojkowi. Trzeba było dać temu spokój.

- I co? Miał umrzeć na progu naszego domu? Albo odrąbać sobie rękę w tym lesie? Nie zapomnij, że pomógł uratować Dominicka.

- Wiem, wiem, do cholery! To najbardziej mnie wkurza. Tyle ludzi żyje na tym świecie i musiał to być właśnie on!

- Przestań się tak zachowywać, to już nie ma znaczenia. Nie jesteśmy Snape'owi nic winni.

- Masz rację, ale jak ciebie znam to nie możesz przestać myśleć, że umrze w tym lesie jeśli nic nie zrobisz.

- Właśnie, że nie! Robiłam dla niego, co mogłam i koniec. Basta! Skoro okazał się takim kretynem uciekając ze szpitala, to niech zdycha teraz w męczarniach. Nie chce więcej o nim słyszeć.

- A Mark?

- Mark dojdzie do siebie. Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Alex wróci do niego, za bardzo go kocha.

- Jesteś tego pewna? Miłość do Marka nie powstrzymała jej, żeby pójść ze Sanpe'em. Czasem przywiązanie potrafi być silniejsze od miłości.

To stwierdzenie wzbudziło we mnie lekki niepokój, ale nie dałam po sobie nic poznać. W końcu nie dotyczyło to Malfoya tylko Lamberd.

- Będzie, co ma być. Mam już po dziurki w nosie zamartwiania się o wszystko. Powinnam pojechać do szpitala.

- Nie, zostań w domu. Ja pojadę.

Daniel niedługo potem wybrał się do Mungo, a ja faktycznie posprzątałam kuchnię, nie siląc się na wiele. Na dodatek zdenerwowanie w końcu wzięło górę i wszystko leciało mi z rąk. Po rozbiciu czterech talerzy dałam sobie spokój. Zresztą zaraz później usłyszałam, że ktoś dobija się do drzwi. Nie miałam ochoty na towarzystwo, ale gość nachalnie dzwonił, więc poszłam otworzyć.

- Witaj! Miałam nadzieję cię zastać!

Zanim zdążyłam zareagować Claire przepchnęła się do korytarza, wręczając mi butelkę wina i kilka magazynów.

- Marnie wyglądasz, coś się stało?

Rzeczywiście jak tylko rzuciłam okiem w lustro zauważyłam, że jestem cała rozczochrana, ale jakoś nie bardzo mnie to teraz obchodziło.

- Co ty tu robisz, Claire? - spytałam, choć niezbyt uprzejmie, oddając jej to, co zdążyła mi wcisnąć do rąk. - Jeśli przyszłaś na pogaduszki, to przykro mi, ale nie mam czasu.

- Po prawdzie chciałam zakopać ten topór wojenny między nami. Poświęcisz mi trochę czasu?

- Muszę odebrać Dominicka od mojej mamy.

- Jestem pewna, że twoja mama nie będzie miała nic przeciwko jak się chwilę spóźnisz. Zaprosisz mnie do środka?

Bezceremonialnie poszła w stronę salonu, nie zwracając nawet uwagi czy idę za nią czy nie. Zmełłam w ustach przekleństwo, kierując się do kuchni, aby wstawić wodę na herbatę. Kiedy wróciłam, Claire siedziała na kanapie i przeglądała magazyny, które ze sobą przyniosła. Podałam jej kubek, za który podziękowała ze sztucznym uśmiechem.

- Daniela nie ma? - spytała słodko, odgarniając włosy za ucho.

- Nie – odpowiedziałam sucho, siadając naprzeciwko niej w fotelu. - Co to jest?

- Ach! Chciałam prosić cię o pomoc. Słyszałam od Jacquesa, że miałaś przepiękną suknię ślubną, a jak wiesz uroczystość zbliża się wielkimi krokami...

Zamknęłam na sekundę oczy, licząc szybko do dziesięciu. Czy ona naprawdę przyszła tutaj wybierać suknię ślubną?!

- Zerknij w ten katalog. Najnowsza oferta prosto z Paris! Co myślisz?

Pokazała mi jakąś suknię, zaraz zmieniając stronę na kolejną i kolejną. Zamrugałam tylko nie rejestrując ani fasonów ani dodatków.

- Przepraszam cię Claire, ale naprawdę nie mam teraz do tego głowy. Na Pokątnej jest wystarczająco sklepów z sukniami, na pewno coś znajdziesz.

- Och, Veronique! Nie mogę mieć czegoś gotowego, czegoś pospolitego! Ślub to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, myślałam, że rozumiesz!

Zirytowało mnie, że wypowiedziała moje imię z tym francuskim pretensjonalnym akcentem, ale zdusiłam w sobie chęć zwrócenia jej uwagi.

- Madame Bellucci na pewno znajdzie dla ciebie coś ekstra – a przynajmniej tak mogłam sądzić po tym, co opowiadała mi o swojej szefowej Nadine. - Madame Malkin też cieszy się dużym powodzeniem, może spróbuj tam.

Claire patrzyła przez moment na mnie, a potem schowała wszystkie magazyny do torebki, co przyjęłam z ulgą. Oby to oznaczało jej szybkie wyjście z mojego domu.

- Tak naprawdę to był tylko pretekst. Wiem, że ostatnio za mną nie przepadasz...

- Trudno się dziwić, prawda? - odparłam złośliwie, odstawiając kubek na stolik. - Chciałaś uwieść mojego męża. Jakoś nie mogę uwierzyć, że nagle chcesz mojej pomocy w wyborze sukni ślubnej.

- Daj spokój, Veronique! Przecież wiesz, że nie robiłam tego specjalnie. Taka nasza natura, francuska krew!

- Chyba mieszkałyśmy w zupełnie innych krajach, z zupełnie różnymi ludźmi. Na przykład Francuzi, których ja znam potrafią bez problemu kontrolować swoje zachowanie, zwłaszcza w stosunku do cudzych małżonków.

Blondynka cmoknęła tylko, odrzucając włosy do tyłu i wypinając pierś, czym tylko bardziej mnie zirytowała.

- Nie ufasz Danielowi, prawda? Inaczej byś nie miała do nas pretensji o ten niewinny flirt.

- Ufam, Malfoyowi. Ale nie ufam tobie.

- Jak dla mnie, to to samo.

- To wszystko? Mama na mnie czeka.

- Oczywiście – uśmiechnęła się złośliwie, wstając z kanapy. - Wiesz... gdybym tylko chciała, Daniel byłby na każde moje skinienie.

- Życzę powodzenia – odparłam przez zaciśnięte zęby. - Trafisz do drzwi, czy mam cię wyrzucić?

- Au revoir!

Claire rzuciła mi ostatnie spojrzenie i wyszła, mijając się w drzwiach z Danielem. Z wielką przyjemnością ucałowała go w policzek, żegnając się przy tym. Mój mąż zażenowany takim zachowaniem, chciał się wykręcić od tych czułości, ale nie zdążył. Prychnęłam tylko, zakładając buty.

- Idę po Dominicka.

- Po co Claire tu przyszła?

- Żeby mnie wkurzyć. Nie patrz tak na mnie zdziwionym wzrokiem. Niezłe z niej ziółko! Ale oczywiście ty jesteś zaślepiony jej urodą i wdziękiem.

- Veronica daj spokój, już o tym rozmawialiśmy. Przecież wiesz, że ona nic dla mnie nie znaczy.

- Tak, tak. Już to słyszałam – odparłam beznamiętnie, szukając torebki. - Jak Mark?

- Lepiej. Lekarz powiedział, że za kilka dni zdejmą mu opatrunki. No niemniej czeka go długa rehabilitacja.

- Pytał o Alex?

- Tak, powiedziałem, że poszła odpocząć, bo siedziała przy nim dzień i noc. Nie wiedziałem...

- Dobrze zrobiłeś. Niech to wytłumaczą między sobą. Dobra, Ursula na mnie czeka. Chce już mieć małego w domu.

Pożegnałam się z Malfoyem, wychodząc z domu. Deportowałam się do mieszkania mamy. Nie miałam ochoty się rozwodzić, dlatego szybko ubrałam Doma, pożegnałam się z matką i zabrałam malucha na spacer. Początkowo pomyślałam, że może jednak odwiedzę Marka w szpitalu, ale za chwilę doszłam do wniosku, że to nie miejsce dla dziecka. Dlatego krążyliśmy razem po Londynie, rozkoszując się słońcem. Zrobiliśmy też małe zakupy na kolację, a Dominick dostał dwie nowe bluzeczki.

Powoli robiło się późno, dlatego postanowiłam wracać do domu. Udaliśmy się na stację kolejki w centrum, bo było to szybsze od spaceru, a nie miałam przy sobie zbyt dużo gotówki. Kiedy stałam przy kasie biletowej poczułam na sobie czyjś wzrok, co sprawiło, że napięłam wszystkie mięśnie. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam najmniej spodziewaną osobę, która już kroczyła w moim kierunku z szyderczym uśmiechem na ustach.

- Kogo moje oczy widzą, czyż to nie mój bratanek?

Lucjusz wyciągnął rękę do Dominicka, który zagłębił się w wózku, nie chcąc by obcy go dotykał. Mimo oczywistego podobieństwa do jego taty, mój syn wiedział, że ma do czynienia z kimś zupełnie innym.

- Co ty tu robisz? - Spytałam zdziwiona i jednocześnie zła, bo naprawdę nie miałam ochoty choćby patrzeć na starszego Malfoya, który był na dodatek ubrany w wyjątkowo drogi, idealnie skrojony garnitur.

- Zapomniałaś już, że muszę jak najbardziej upodobnić się do naszych mugolskich przyjaciół? Choć szczerzę przyznaję, że nie był to mój wybór. Poza tym miałem tu coś do załatwienia.

- Znowu coś knujesz?

- Ja? Ależ moja droga, przecież dobrze wiesz, że jestem czysty niczym łza. Chodźmy, odprowadzę was na peron, robimy sztuczny tłok.

Faktycznie, za nami ustawiła się spora kolejka po bilety, dlatego niechętnie odsunęłam się idąc za swoim szwagrem, który dobrze wiedział, gdzie zmierza. Wydawało mi się, że czuje się wśród mugoli zbyt pewnie. Na dodatek ten strój. Co on mógł załatwiać w samym centrum Londynu?

- Wystarczy. Poradzę sobie bez twojej pomocy.

- Chciałem być tylko miły.

Prychnęłam, nachylając się do Doma, żeby poprawić mu włoski, które rosły w strasznym tempie.

- Twój syn ma więcej z Malfoyów niż ci się wydaje, Veronico.

- Chciałbyś. Dominick nigdy nie będzie taki jak wy.

- Skąd ta pewność? - spytał z przekąsem, przyglądając się małemu spod przymrużonych powiek.

- Bo... zresztą, nie będę z tobą o tym rozmawiać. W ogóle nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać. Spieszę się.

Już wyminęłam Lucjusza, kierując się w stronę kolejki, kiedy ten rzucił mimochodem:

- Oby nie odziedziczył po Malfoyach gustu do kobiet. A raczej skłonności do romansowania. Mógłby złamać tym nie jedno kobiece serce.

- Słucham?

Naprawdę nie chciałam wdawać się z blondynem w dyskusję, ale jego ton wskazywał, że ma mi coś do powiedzenia. Tak naprawdę jego triumfalna mina mówiła dużo więcej niż tysiąc słów.

- Czyżbyś nie wiedziała co robi i z kim się spotyka twój mąż?

- To nie twoja sprawa.

- Słusznie, aczkolwiek znam mojego braciszka na tyle dobrze, żeby wiedzieć to i owo.

Miałam ochotę strzelić go prosto w twarz i zaraz potem odejść ale ciekawość wzięła górę. Chociaż wiedziałam, że będę tego później żałować.

- Masz mi coś do powiedzenia, czy dalej będziesz zgrywał ważniaka? Wiem, że Daniel widuje się z Claire, nic nowego.

- A czy wiesz, że jest z nią właśnie teraz, pomimo iż obiecał ci, że z tym skończy?

Poczułam jak lód opada mi na samo dno żołądka. Czy to mogła być prawda? 

- Widzę po twojej minie, że nie. No cóż, chciałem cię tylko ostrzec, przez wzgląd na dawne czasy. Do widzenia, Veronico.

Skinął mi głową na pożegnanie. Odwrócił się na pięcie i dosłownie rozpłynął w tłumie. Przez moment szukałam go wzrokiem, aż nie zostałam szturchnięta przez przypadkową osobę. Rzuciliśmy sobie krótkie przepraszam. Otrzeźwiona pognałam szybko na peron. Całe szczęście kolejka wciąż stała. Dominick przez całą drogę do domu hałasował grzechotką i wydawał swoje dźwięki a ja pogrążyłam się w myślach.

Kiedy tylko wróciłam do domu zorientowałam się, że Malfoya naprawdę w nim nie ma. Odetchnęłam głęboko, wmawiając sobie, że to wcale nie musi tak być jak mówił Lucjusz i być może Daniel jest w zupełnie innym miejscu. Chociaż podświadomie czułam, że ten skurczybyk ma rację, nie mogłam się teraz rozsypać. Zazdrość powoli zaczynała brać górę nad rozsądkiem. Mimo to, cudem stłumiłam wszystkie czarne myśli i przygotowałam romantyczną kolację, a potem usiadłam razem z synkiem przy stole czekając na blondyna.

Gdy usłyszałam jak Malfoy zamyka za sobą drzwi, od razu poczułam, że ten wieczór nie będzie należał do przyjemnych.



4 komentarze:

  1. O ja! Hura! Hura! Hura! Pojawiła się nowa notka, ale mam radochę! :D

    Stęskniłam się za Waszą historią okropnie. A tu w ogóle masakra, co się dzieje! Ver spuść Danielkowi wpiernicz, chłopa trza krótko trzymać ;)

    Mam nadzieję, że to powiew wiosny i blog wróci na dobre, co? *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zamierzamy przestać, ale co do częstotliwości pojawiania się notek mam wątpliwości, bo zaraz studia i sama rozumiesz... ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Btw... "Powiew wiosny"?? Toż to ZIMA idzie xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety rozumiem, chociaż wolałabym te przyjemności (studia) mieć już za sobą ;)
    No, za oknem zima, ale na blogu może być wiosna :D Tak, żeby się weselej żyło :)

    OdpowiedzUsuń