czwartek, 26 września 2013

witam :)







Gdy Nadine z Veronicą oddaliły się ścieżką w stronę lasu, coś we mnie pękło. Patrzyłam na nie przez krótką chwilę z widocznym smutkiem, który po chwili zamienił się we wściekłość.

- One miały rację! – Wrzasnęłam w stronę Snape’a. – Same problemy przez ciebie! Boże, a ja głupia zostawiłam Marka, by… by co?! Pobyć z tobą przez chwilę?! Po jaką cholerę?!

Kopnęłam z całych sił w najbliżej stojący przedmiot, który roztrzaskał się na kawałki, uderzając w ścianę.

- Mam dość – dodałam, gdy uspokoiłam oddech. – Dość. Ciebie. Wszystkiego. Nie chcę cię znać, Severusie. – Popatrzyłam na niego z powagą. Dziwne, pierwszy raz w życiu byłam tak cholernie pewna swoich słów. Bez żadnego „ale to”, „ale tamto”. Czyste wyznanie.

Snape jak zwykle nie okazał żadnych uczuć. Był kamiennym posągiem. Jedyne, co zdradzało jego emocje, to ból ręki, której i tak nie chciał wyleczyć. Był dorosły, więc nie mogłam mu czegoś narzucić, a także nie miałam już ochoty, więc czego tu szukać?

- Zostaw mnie raz na zawsze.

Nie czekając na odpowiedz wyszłam pospiesznie z chatki i teleportowałam się na jedną z mżystych ulic Londynu. Założyłam ręce na piersi, chcąc zatrzymać przy sobie ciepło. Niestety, nie miałam żadnego płaszcza pod którym mogłabym się ogrzać. Przez chwilę zamyśliłam się, dlaczego nie teleportowałam się pod szpital. Przecież powinnam być przy Marku, kiedy się obudzi, ale na dzień dzisiejszy miałam dość mężczyzn, którzy czegoś ode mnie chcieli. Miałam dość kogokolwiek. Ciągłe pretensje, poczucie winy i obowiązek siedzenia przy poparzonym Marku, bo w końcu byłam jego narzeczoną, prawie żoną, więc powinnam przy nim siedzieć, tak?! Taki mój, cholernie pieprzony obowiązek, jako przyszłej żony!

Rozejrzałam się po ulicy. Wkoło sami mugole, nieświadomi niczego. Nieświadomi tego, że tuż obok nich mieszkają czarodzieje. Może niektórzy z mugoli przyjaźnią się z naszymi, myśląc, że niczym nie różnią się od nich.

Potrząsnęłam głową.

- Boże, Alex! – Skarciłam samą siebie. – Mówisz jak Malfoy’owie. – Ohyda.

Kątem oka zauważyłam przytulny bar. Musiał być dość oblegany w dzisiejszy dżdżysty wieczór, gdyż wciąż ktoś z niego wychodził i wchodził.

Zrobiłam krok w stronę tawerny, ale nie ruszyłam dalej. Jakiś mały głosik z tyłu głowy krzyczał, bym tego nie robiła, bym nie popadała znowu w alkoholizm. Tak trudno było mi z niego wyjść, ale dzięki Markowi stanęłam na nogi.

I znowu Mark…

- Muszę wrócić do szpitala… Nie mogę go zostawić. Nie mogę! – Jęknęłam. – Tyle mu zawdzięczam.

Schyliłam się, kładąc dłonie na kolanach. Miałam straszny mętlik w głowie. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Czułam się tak, jakby żyło we mnie kilka osób i każda z tych osób chciała robić co innego.

- Muszę się napić, a później pójdę do Marka – zdecydowałam.

Wyprostowałam się. Bar naprzeciwko był przyjemny, ale nie mogłam napić się w centrum Londynu. Zaraz to cholerne stowarzyszenie opieki nad anonimowymi alkoholikami, w skrócie Nadine&Veronica, znalazłoby mnie.

Schowałam się w ciemnej uliczce i teleportowałam poza teren Londynu do miejscowości, która jako pierwsza przyszła mi na myśl - Dartford.

Miasteczko jak każde inne. Pewnie każdy o każdym wiedział wszystko, a nawet więcej. Nie miałam ochoty tu przebywać, ale sił na kolejną teleportację również nie miałam. Postanowiłam więc przejść się wzdłuż ulicy i eleganckich domków w celu poszukania jakiegoś lokalu. Szczerze, to wątpiłam by w tak poukładanej dzielnicy mogły istnieć speluny. Jednakże, zostałam mile zaskoczona, gdy dotarłam do końca alejki. Tuż za rogiem znajdował się drewniany dom z ogromnym szyldem „Moe”. Sama nazwa nic mi nie mówiła, ale głośna muzyka i podniosłe śmiechy dały mi jasno do zrozumienia, że mogę znaleźć tam alkohol.

Z jednej strony chciałam tam iść i upić się do nieprzytomności, a z drugiej, było mi głupio i czułam do siebie obrzydzenie. Taki kawał drogi, by się napić? Naprawdę byłam alkoholiczką i raczej z tego nie wyszłam nigdy.

Niestety, nie posłuchałam zdrowego rozsądku i weszłam do środka przez wahadłowe drzwi. Na szczęście, muzyka tak głośno grała, że nikt nie dostrzegł mojego przyjścia. Pewnie większość zastanawiałaby się, skąd jestem, bo wcześniej nie widziano mnie w tych okolicach, a co gorsza, wzięliby mnie za pierwszą lepszą dziwkę.

Pokręciłam głową z dezaprobatą, przypominając sobie swoją dawną pracę.

Podeszłam do baru. Barman od razu przyjrzał mi się uważnie. Wiedział, że nie jestem stąd, ale nie powiedział ani słowa. Wycierał tylko jedną i tą samą szklankę brudną ścierką. Zrobiło mi się niedobrze na ten widok, ale przecież nie z takimi obrzydliwościami miałam do czynienia.

- Piwo, poproszę – powiedziałam, grzebiąc w kieszeni spodni, szukając pieniędzy. – Albo jednak nie… - rozmyśliłam się. – Może… może… - Spojrzałam na pełną alkoholi półkę, znajdującą się za mężczyzną. Zmrużyłam nieco oczy, chcąc dokładnie odczytać etykiety butelek.

- Może ja coś zaproponuję? – Zaproponował barman.

Popatrzyłam na niego zdziwiona. Mężczyzna nie należał do młodych. Miał gruby wąs pod nosem i duże zakola na głowie. Miałam nadzieję, że nie próbuje mnie w ten sposób poderwać.

- Proszę – zgodziłam się.

- Coś ze słabszych czy mocniejszych trunków?

- Z mocniejszych.

Tym razem, to barman przyjrzał mi się uważniej.

- Ciężki dzień? – Spytał pokrótce.

- Najcięższy z możliwych – odparłam zgodnie z prawdą. – Wie pan co? Poproszę wódkę. Dużo wódki.

Mężczyzna chciał coś powiedzieć, pewnie prawić mi morały albo cokolwiek, ale zbyłam ją machnięciem ręki, a po chwili dostałam upragniony trunek. Chwyciłam go w dłonie, przyglądając się przez chwilę przeźroczystemu płynowi. Czy ja naprawdę chciałam to wypić?

Jednak, nim mój mózg pragnął odpowiedzieć sobie na to pytanie, ja już przechylałam szklankę, wypijając wszystko za jednym zamachem. Skrzywiłam się okropnie, czując piekący ból w przełyku, ale poprosiłam barmana o dolewkę. I tak w kółko.

Gdy się otrząsnęłam, znajdowałam się w rowie, cała obłocona. Podniosłam ciężką jak kamień głowę, rozglądając się po okolicy. W pierwszej chwili moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do światła, ale gdy je przetarłam, ból zelżał.

- Co… ja… - burknęłam pod nosem i zwymiotowałam obok. Zacisnęłam dłonie na pulchnej i mokrej ziemi. Całe paznokcie miałam czarne od brudu. Czułam się jak szmata albo i gorzej. Jeszcze nigdy nie doprowadziłam siebie do takiego stanu. W dodatku, nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Było to niewątpliwie typowe zadupie, żywej duszy w przeciągu kilku kilometrów.

Jak się tu dostałam? Czy doszłam o własnych siłach? Ile już tu leżę? Co z Markiem?

Te pytania wywiercały mi dziurę w głowie. Znowu sięgnęłam dna i musiałam się od niego odbić.

Jedyna osoba, która mogłaby mi teraz pomóc, to… Nadine. Musiałam przełknąć swoją dumę i udać się do mieszkania przyjaciółki i tego idiotycznego blondynka.

Wyszłam na prostą drogę, szukając w kieszeniach różdżki. Gdy ją znalazłam, oczyściłam się zaklęciem. Szkoda tylko, że nie mogłam jakimś czarem uwolnić się od kaca.

Wzięłam potężny wdech, chcąc się trochę otrzeźwić, po czym skupiłam się całą siłą woli na deportacji do konkretnego celu.

Wylądowałam na mokrej trawie. Mając kaca, nie sposób jest stanąć prosto po deportacji.

Zebrałam się w sobie i zapukałam do drzwi mieszkania, jednak nikt nie podszedł by je otworzyć. Zapukałam więc ponownie, mając nadzieję, że Nadine po prostu się na mnie obraziła i teraz zastanawia się, czy dalej utrzymywać ze mną znajomość, czy jednak nie.

- Nadine! – Mruknęłam, przysuwając twarz do drzwi. – Przepraszam. Nadine, otwórz. Musisz mi pomóc, tylko ciebie mam. Proszę.

Cisza.

- Nadine!

Znowu to samo.

- No, kurwa, otwórz! – Warknęłam. – Proszę!

- To ci nic nie da, więc nie wydzieraj się do naszych drzwi, bo farba odejdzie – syknął za mną głos Draco Malfoy’a. Podskoczyłam, niczym oparzona, odwracając się szybko przodem do chłopaka.

- Gdzie jest Nadine? – Spytałam, siląc się na spokój.

- O to samo mógłbym ciebie zapytać. – Blondyn westchnął i spojrzał na mnie z lekkim obrzydzeniem. – Piłaś?

- Nie…

- Czuć. Ha. A chciałem się założyć, że z tego nie wyjdziesz. Jesteś żałosna, Lamberd.

- Odwal się – burknęłam. – Nie chcę się z tobą teraz kłócić. Nie mam na to ochoty.

- Domyślam się. Kac cię zżera od środka, co? – Zaśmiał się nonszalancko.

- Gdzie jest Nadine? – Zmieniłam temat na ten, który bardziej mnie interesował.

Malfoy’owi uśmiech zszedł z twarzy. Okrył się cieplej płaszczem i odparł:

- Nie wiem. Myślałem, że jest u Morrison, ale ona również jej nie widziała, więc stwierdziłem, że próbuje znowu ratować biedną Lamberd – zakpił na koniec.

Postanowiłam nie reagować na jego złośliwość. Powoli zaczynało ogarniać mnie uczucie niepokoju, związane z Nadine. Gdzie mogła się podziewać?

- Kiedy ostatni raz ją widziałeś? – Spytałam.

- Rano. Później zniknęła jak kamień w wodę. Jeżeli ty jej nie widziałaś, to… - Chłopak zamyślił się na chwilę. – Jej altruizm mnie dobija. Chciała ci pomóc, myślała, a ty chlałaś sobie spokojnie w barze.

- Daruj sobie! – Krzyknęłam. – Może wróciła do Snape’a? – Olśniło mnie nagle.

Draco zmrużył niebezpiecznie oczy i mruknął pod nosem.

- Zaprowadź mnie do niego! – Rozkazał.

- Nie chcę tam wracać! Poza tym, tak tylko rzuciłam, że Nadine mogłaby się znajdować u niego. Przecież nie jestem tego pewna w stu procentach.

- Ale zawsze to jakaś poszlaka! Nie chcę, by Nadine miała jakiś kontakt z moim wujem. Może i okazał się bohaterem, ale to dalej Snape, który jakoś nigdy nie był Nadine przychylny.

- Nadine, na pewno tam nie ma! Deportuj się sam. Ja nie dam rady – jęknęłam, czując mdłości.

- Nie ma mowy! – Warknął blondyn, chwytając mnie za mocno za ramię.

- To boli, idioto! – Syknęłam, próbując się wyrwać. – Daj mi spokój!

- Masz mnie tam deportować czy ci się to podoba, czy nie! Mam to w dupie, Lamberd! Masz mi pomóc, tak jak Nadine zawsze próbuje tobie pomagać, rujnując nasze życie. Pomyśl o tym miejscu i rusz tyłek, teraz!

- No dobrze! Ale nie trzymaj mnie tak mocno, do cholery!

Draco zelżał uścisk, ale w dalszym ciągu trzymał mnie z całych sił. Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Mruczka nie byłaby na tyle głupia, by wrócić sama do Snape’a, ale jeżeli Malfoy tak bardzo pragnął niepotrzebnie tracić czas, zamiast naprawdę szukać Nadine, to proszę bardzo!

Urzeczywistniłam w myślach obraz starej chaty na brzegu lasu, zaniedbanego podwórka pełnego chwastów i trzymetrowej trawy, a także błotnistej dróżki, która prowadziła od chaty do lasy. Wciągnęłam ze świstem powietrze do ust, czując jak coś chwyta mnie za brzuch i ciągnie w nieznaną przestrzeń. Chwilę później wylądowałam na ziemi – drugi raz w ciągu dnia i zwymiotowałam.

- Jesteś żałosna – prychnął Draco, wstając i otrzepując się. Widziałam jak rozgląda się wkoło, krzywiąc okropnie. – Typowe miejsce dla Snape’a. Wstawaj i prowadź!

- Chwila – burknęłam, również się podnosząc. – Musimy iść cały czas prosto – dodałam, wskazując głową przed siebie. Rękawem bluzy wytarłam usta. W dalszym ciągu nie czułam się najlepiej.

- W takim razie idziemy!

Ruszyłam, jako pierwsza. Malfoy szedł za mną. Przez moment poczułam się, jakbym była jego więźniarką. Oczywiście, to nie było prawdą, ale mężczyzna zachowywał się jak despota. Co chwilę pchał mnie, bym szybciej przebierała nogami, nie dawał odpocząć, a jak traciłam równowagę, nawet nie raczył pomóc. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Nadine z nim była, ale… przecież Snape był taki sam, a nawet gorszy.

W końcu udało nam się wyjść z lasu. Przed nami rozpościerała się zaniedbana łąka i mały, drewniany domek.

- To tu – burknęłam. – Sprawdź czy jej tam nie ma. Ja nie chcę odwiedzać tego człowieka.

- Nie ma mowy. Idziesz ze mną, Lamberd!

Chcąc nie chcąc, musiałam podejść z Draco bliżej chatki. Malfoy zdecydował najpierw, że spojrzy przez okno i oceni sytuację. Kucnęliśmy, podchodząc do okna, gdy nagle drzwi otworzyły się szeroko, uderzając mnie w plecy. Siła uderzenia sprawiła, że wpadłam na Malfoya i oboje wlecieliśmy w pobliskie chaszcze.

- Kurwa – przeklęłam siarczyście pod nosem.

- Cicho! – Syknął Draco, odchylając kawałek trawy, by mieć lepszy widok na to, co działo się obok drzwi.

Jako pierwszy z domku wyszedł Lucjusz.

- Co?! – Pisnęłam. – Co on tu robi?!

- Nie mam pojęcia – warknął Draco. Widziałam po jego minie, iż rzeczywiście nie miał pojęcia, co jego ojciec robi u Snape’a.

- Połóż ją na ziemi i zrób to w końcu! – Odezwał się nagle Lucjusz, wskazując różdżką na (zapewne) Snape’a, który stał za drzwiami. Z początku go nie widzieliśmy, ale po sekundzie, mężczyzna wyłonił się, niosąc na plecach Mruczkę.

- Co… jak to? – Zaniemówiłam. Czyżby Snape znowu nas wszystkich oszukał?! Mruczka?! Co ona…

- Zabiję gnoi! – Warknął Draco, chcąc wyłonić się z naszej kryjówki.

- Poczekaj! – Położyłam mu dłoń na ramieniu.

- Nie dotykaj mnie, Lamberd! Muszę ją ratować. To, do kurwy nędzy, twoja wina! Przyszła tu po ciebie. Spójrz co narobiłaś! To ty powinnaś tam być, nie moja kobieta!

- Poczekaj… - nalegałam.

- Zabij ją! – Wrzasnął nagle Lucjusz, a mi krew odeszła z twarzy. W jednej chwili wytrzeźwiałam totalnie. Zabić? Snape miał zabić Nadine?! Przecież skończył ze Śmierciożercami.

Draco na dźwięk tych słów wyskoczył z krzaków, z wyciągniętą przed siebie różdżką. Tym razem trzeba było zadziałać. Wyszłam tuż za nim, również mając przed sobą wyciągniętą różdżkę. Młody Malfoy celował w Snape’a, ja zaś w Lucjusza.

- Zostawcie ją! – Syknęłam.

- No proszę – powiedział miękko starszy Malfoy, uśmiechając się. – Zguba się znalazła, Severusie wraz z moim synem. Tego bym się nie spodziewał.

- Zamknij się! – Odkrzyknął mu Draco i tym razem wycelował w swojego ojca. Ja zaś obróciłam się w stronę Snape’a, trzymającego zdrową ręką Mruczkę.

- Puść ją.

Snape nie czekając na nic więcej, położył Nadine na trawie. Kobieta wyglądała jak spetryfikowana.

- Ty sukinsynie… - przeklęłam. – Jak mogłeś…

- Myślisz Lamberd, że dałbym radę zrobić jej cokolwiek z tą ręką? – Snape pokazał mi czarny kawałek czegoś, co możliwe, iż kiedyś było jego kończyną.

Zmrużyłam niebezpiecznie oczy.

- Dość tego! Zdenerwował się Lucjusz, celując różdżką w Nadine. Usłyszałam słowa zaklęcia, a potem podwójny strzał. Niebieski ogień skrzyżował się z fioletowym i uderzył w kawałek stali, opartej o framugę domu, po czym rozdzielił się na dwa pojedyncze zaklęcia, które uderzyły we mnie i Nadine.

Moc, jaka drzemała w obu zaklęciach była tak silna, że wyrzuciła mnie dwadzieścia metrów dalej, po czym straciłam przytomność.

Gdy się obudziłam, wszystko widziałam jak za mgłą, a także postać, która pochylała się nade mną. W pierwszej chwili myślałam, że to Snape, ale gdy przetarłam oczy, postać stała się wyraźniejsza, a następnie zamieniła w Dracona.

Wzdrygnęłam się lekko, próbując usiąść. Chwyciłam się za głowę, czując okropną migrenę. Miałam ochotę zwymiotować, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.

- O kurwa… – mruknęłam. – Co wyście do cholery zrobili?!

- Próbowałem odeprzeć atak mojego ojca, kochanie, ale coś wyszło nie tak i… i do końca nie wiem, co się stało – odparł młody Malfoy.

- A Nadine? – Spytałam po chwili, przecierając oczy. – ZARAZ. KOCHANIE?!

Podniosłam głowę, chcąc zobaczyć co się stało z Mruczką, ale zamiast niej ujrzałam siebie, siedzącą naprzeciwko mnie i Snape’a klęczącego tuż obok.

- Dlaczego ja tam jestem?! – Zdenerwowałam się nie na żarty. – Co się stało?! Dlaczego… - Przyjrzałam się uważnie swoim dłoniom. Palce były krótsze niż zazwyczaj i niepomalowane.

- Nadine? – Zapytał ostrożnie Draco, kładąc mi dłoń na ramieniu.

- Odwal się. Nie jestem Nadine! – Wrzasnęłam. – Nie dotykaj mnie, idioto.

- Jak nie… Snape, co się stało?!

Draco wstał i podszedł do bruneta, który próbował… mnie… ocucić.

- Nic nie rozumiem – jęknął.

- Zdaje się, że Silvermoon i Lamberd zamieniły się ciałami – stwierdził Snape, marszcząc mocno brwi.

- Ja pierdolę… - skomentował Draco, chwytając się za głowę. – I co teraz?

- Nie mam pojęcia…


2 komentarze:

  1. Ale jaja :D

    "Wycierał tylko jedną i tą samą szklankę brudną ścierką. " - niczym Aberforth w gospodzie Pod Świńskim Łbem. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu się dzieje! Myślałam, że mnie już niczym nie zaskoczycie a tu proszę, takie cuda się dzieją, że mi oczy wyłażą na wierzch :D
    Jestem niezmiernie ciekawa jak ta akcja się rozwiąże :)

    OdpowiedzUsuń