czwartek, 19 września 2013

Ratunku...! xD


Przeczucia mnie nie myliły. Alex przebywała ze Snape’em w jego leśnej kryjówce i została przyłapana na gorącym uczynku. Choć do ostatniej chwili w moim sercu tliła się nadzieja, że przyjaciółka pozostanie lojalna Markowi i już nigdy nie będzie mieć nic wspólnego ze swoją dawną miłością, to jednak gdzieś w głębi czułam, że Snape jak zwykle przyciągnie ją do siebie jak magnes. Mało tego, byłam pewna, że znowu próbował namieszać jej w głowie i wykorzystać jej dobre serce i słabość do jego żałosnej osoby. Miałam ochotę go rozszarpać.


- Co się stało? – Draco przywitał mnie z nietęgą miną widząc, że ręce mi się trzęsą, gdy odkładałam torebkę. Przetarłam dłońmi twarz i przytuliłam się do niego, wdychając zapach perfum.


- Alex była ze Snape’em – wymamrotałam w pierś chłopaka. – Pomogła mu zwiać ze szpitala.


Draco westchnął i wyczułam w tym westchnięciu irytację. No tak. Znowu zaczęłam temat Alex, a on tego nienawidził. Ale co miałam zrobić? Ta kobieta była dla mnie jak siostra, nie mogłam pozostawać obojętna na jej poczynania. Do końca życia. Nie potrafiłam.


- Wiesz co? – powiedziałam szybko, odsuwając się. – Nie będziemy o tym rozmawiać. Sama sobie z tym poradzę. Nie powinnam ciebie wciągać w te dramaty.


Pocałowałam go i poczułam, jak schodzi z niego napięcie, a po chwili wylądowaliśmy w sypialni, naszym ulubionym miejscu. Na resztę dnia zapomniałam o Alex i Snape’ie.


Niestety rankiem wróciło przygnębienie i zawód. Liczyłam na to, że może Alex przyjdzie ze mną pogadać na temat swojej głupoty, ale nic takiego nie nastąpiło. W pracy na szczęście odsunęłam od siebie ponure myśli i zajęłam się nową aranżacją wystawy, jako że nadchodził nowy sezon.


Po południu w salonie zjawiła się znajoma mi osoba. Claire. Już na wstępie zaczęła szczebiotać z tym swoim denerwującym francuskim akcentem, a Madame Bellucci nadskakiwała jej zwyczajowo.


- Nadine, pomożesz pani wybrać suknię ślubną? – To brzmiało raczej jak polecenie, nie pytanie. Skinęłam głową.


Kobieta nie znała mnie i dlatego czuła się swobodnie i nie musiała niczego grać. Było mi to na rękę.


- Gratuluję – powiedziałam, szczerząc się sztucznie. Boże, mam nadzieję, że nie zamieniałam się w drugą Madame Bellucci. A co gorsza, w drugą Narcyzę! Claire zatrzepotała długimi rzęsami i pokazała rządek białych jak jednorożec zębów.


- Och, merci! Tobie również! – dodała, wskazując na mój pierścionek zaręczynowy. Schowałam rękę za plecy i znów uśmiechnęłam się uprzejmie.


Po chwili tkwiłam z nią w sekcji ślubnej w poszukiwaniu tej idealnej kreacji. Madame Bellucci podliczała faktury, ale widziałam, jak zerka zza lady i kontroluje moje poczynania.


- To musi być coś… coś… élégant! – podniecała się Claire. Przez myśl przemknęło mi, że ta kobieta spodobałaby się Narcyzie. Na pewno by się dogadały. Patrzyłam na Claire i zastanawiałam się, jak Daniel mógł mieć z nią romans. Owszem, była piękna, choć z bliska może miała zbyt spiczasty nos i lekko odstające uszy, które sprytnie zakrywała włosami. Cóż, jak widać, Daniel gustował w różnych typach kobiet i szczerze miałam nadzieję, że już dawno przeszła mu ochota na romanse po tym, jak zdarzyło się nam…


- Czy pani mnie słucha?! – obruszyła się francuska dama.


- Tak, tak, przepraszam. Nie najlepiej się czuję.


- Och, może ty jesteś w ciąży, ma chére? Wyglądasz blado.


Dobiła mnie, naprawdę mnie dobiła. Zamiast dyskutować na ten nieprzyjemny dla mnie temat, pokazałam jej następną suknię. Claire od razu się nią zainteresowała, ale za chwilę zmarszczyła nos zdegustowana.


Przy dalszej prezentacji zaczęłam się zastanawiać, czy może Ver nie przesadzała, nie ufając Danielowi w sprawie Francuzki. Kobieta brała ślub, więc raczej romans z żonatym facetem odpadał. Przecież była taka podekscytowana własnym związkiem. Po co miałaby zawracać głowę swojej dawnej „miłości”?


Na moje nieszczęście do salonu postanowił wpaść Draco. Usłyszałam, jak Madame Bellucci wita się z nim nadgorliwie, a on nawet jej nie odpowiedział.


- Hej, kochanie – powiedział na wstępie. Claire przerwała oglądanie sukni i spojrzała na niego zainteresowana. No dobra. Może Ver jednak nie przesadzała, bo i mnie w tej chwili ogarnęła zazdrość.


- Draco, jestem w pracy! – syknęłam na niego, gdy próbował mnie pocałować. Bellucci odchrząknęła znacząco znad swoich papierów.


- A my się znamy! – odezwała się filuternie Claire, podchodząc do nas. Znów zatrzepotała rzęsami i podała wypielęgnowaną dłoń (zabawne, przypominała mi dłoń Lucjusza). Draco, skonsternowany, musnął ją ustami. Miałam ochotę czymś rzucić. Najlepiej tą francuską wywłoką o ścianę. – Ty jesteś bratankiem Daniela, oui? A to twoja dziewczyna?


Popatrzyła na mnie, a ja tylko czekałam, aż zrobi jakąś uwagę odnośnie różnicy wieku. Ku mojemu zaskoczeniu, pogratulowała nam jeszcze raz zaręczyn i puściła mi oko. Nie wiedziałam już, co myśleć o tej kobiecie.


Claire poszła dalej oglądać suknie, a ja zbeształam Draco, że zawraca mi głowę pod nosem Bellucci.


- Posłuchaj, chciałem ci tylko powiedzieć, że złapali tego gościa od podpalenia – oznajmił Draco.


- Co?! – prawie wydarłam się na cały sklep. Szefowa znów odchrząknęła, tym razem głośniej. Złapałam Dracona za poły szaty i potrząsnęłam nim lekko.


- Powiedz, że to twój ojciec!


- Nie. To jakiś mugol. Podobno chciał podpalić mieszkanie swojej byłej dziewczyny, ale pomylił adresy. Był pod wpływem… Eee…


- Narkotyków? – podpowiedziałam smętnie, czując jak opuszczają mnie siły witalne.


- Tak, właśnie tak. Przykro mi.


Usiadłam zrezygnowana na pufie. Z jednej strony cieszyłam się, że sprawca został zatrzymany i zapłaci za swoje czyny, ale z drugiej byłam rozczarowana, że to nie Lucjusz pójdzie za kraty.


- Jak go znaleźli? Skąd pewność, że to on? – zapytałam.


- Podobno facet sam się przyznał, bo gryzło go poczucie winy, że skrzywdził niewinną osobę. – Draco wzruszył ramionami. – Ale że to mugol, zajęła się nim… ta, no…. Policja. Wszystko załatwił nasz zacny minister.


- Nie wierzę. – Pokręciłam głową, marszcząc brwi.


- Nadine, dlaczego zawsze na siłę szukacie winy w moim ojcu albo Snape’ie? – zirytował się Draco. – Oni nie są jedynymi przestępcami na tym świecie.


- Tylko jakoś zawsze na nas ktoś się uweźmie! – warknęłam. – A kto inny, jak nie oni?


- Odpuść. Masz paranoję.


Chłopak spojrzał na mnie chłodno, pocałował przelotnie w policzek i wyszedł. No tak, znów puścił focha. A ja może faktycznie przesadziłam z tymi oskarżeniami, ale on nic nie rozumiał… To nie jego dręczono przez lata w najwymyślniejsze sposoby. Miałam prawo mieć paranoję, do jasnej cholery!


- Może wrócisz łaskawie do pracy? – syknęła mi nad głową Madame Bellucci. Poderwałam się na równe nogi w tej samej chwili, w której Claire wykrzyknęła triumfalnie:


- Znalazłam! To ta! Idéale!


Kiedy kobieta wyszła ze swoją idealną suknią ślubną, odsapnęłam chwilę. Napiętrzenie problemów to nie było coś, z czym dawałam sobie radę. Rozbolała mnie głowa.


- Dziecko, wyglądasz jak sama śmierć – zauważyła Madame Bellucci. – Chyba nie jesteś rzeczywiście w ciąży?


- Nie, nie jestem – odparłam nieco kąśliwie. – Przepraszam… Czy mogę wyjść na świeże powietrze, póki nikogo nie ma?


Szefowa zrobiła kwaśną minę, ale dała pozwolenie.


Żałowałam, że nie palę papierosów, toteż zamiast na „fajeczkę”, poszłam po gorącą czekoladę i babeczkę do najbliższej kawiarni. Tuż przed wejściem zatrzymałam się jak wryta. Przy stoliku siedziała Claire w towarzystwie Daniela. Znowu. Pochylała się do przodu i coś mu mówiła, uśmiechając się zalotnie i mrużąc seksownie oczy. Doprawdy, nie mogli się spotykać w jakimś bardziej dyskretnym miejscu? Danielowi chyba bardzo zależało na zostaniu przyłapanym.


Straciłam zaufanie do tego mężczyzny. Żywiłam głęboką nadzieję, że tylko Lucjusz jest w tej rodzinie rasowym skurwielem, ale jak widać, wszyscy mieli to we krwi. Tylko czekałam, aż Draco znowu wywinie jakiś numer z Pansy.


Postanowiłam zobaczyć, jak przyjaciel zareaguje na mój widok, dlatego weszłam pewnym krokiem do kawiarni i podeszłam do lady. Czekając na swoje zamówienie, zerkałam na siedzącą przy stoliku parę. Nie wiem jak (pewnie magicznie), ale udało mi się wzrokiem ściągnąć uwagę Daniela. Mężczyzna w pierwszej chwili speszył się, a zaraz potem pomachał mi niepewnie, uśmiechając się lekko. Odwzajemniłam gest, choć mój uśmiech raczej mówił „Nie ciesz się tak, bo nagadam twojej żonce, co wyprawiasz!”. Claire zauważyła mnie i pomachała mi ochoczo. Zawołała mnie, żebym się do nich dosiadła.


Podeszłam do stolika, ale nie zajęłam miejsca. Daniel udawał niewiniątko, ale zauważyłam, że porusza nogą niespokojnie.


- Nadine, oui? – zagadnęła Claire.


- Tak, ale wybaczcie, muszę wracać do pracy. Wpadłam tylko po drugie śniadanie – powiedziałam pospiesznie, rzucając Malfoyowi ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziałam, co to znaczy zdradzić ukochaną osobę i nie chciałam, aby mężczyzna popełnił ten sam błąd co ja niegdyś.


- Och, Danielu, musisz wiedzieć, że Nadine pomogła mi wybrać tę suknię – powiedziała Claire, pokazując torbę z zakupami. – Jacques będzie zachwycony!


- Niewątpliwie – mruknął Daniel. – Nadine, słyszałaś już wieści?


- Tak, Draco mi powiedział – oznajmiłam nieco zbyt chłodniej, niż zamierzałam. – A ty już po pracy? Nie powinieneś wracać do żony i dziecka?


Daniel spojrzał nerwowo na Claire, a ja miałam ochotę rąbnąć go wazonem w głowę.


- Mam przerwę – odparł, przyglądając mi się dziwnie. Jakby próbował nawiązać ze mną telepatyczny kontakt. Nie ma mowy! Nie upiecze ci się.


- Gdybyś mógł, wpadnij do nas po pracy – powiedziałam. – Chciałabym się dowiedzieć więcej o tym… mugolu.


- Jasne… Tylko uprzedzę Ver…


- No ja myślę.


Rzuciłam mu ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie i wyszłam. Jeszcze przez szybę dałam mu znać gestem, że mam go na oku.


Po pracy zastałam puste mieszkanie. Przebrałam się w biały top i krótkie spodenki i zaczęłam czytać książkę. Jednak choć moje oczy przebiegały po tekście, myślami tkwiłam przy Alex. Kobieta najwyraźniej nie zamierzała się tłumaczyć. Męczyło mnie, że zostawiłyśmy ją w lesie ze Snape’em. Nawet nie miałam jak się z nią skontaktować. Do lasu nie zamierzałam wracać, jakoś na myśl o oglądaniu gęby Snape’a zaczynało mnie mdlić. Podeszłam do kominka i skontaktowałam się ze szpitalem.


Powiedziano mi, że Markowi zdjęto opatrunki i że dobrzeje. Zapytałam, czy była u niego Alex, lecz otrzymałam przeczącą odpowiedź. Zdenerwowałam się. Co ona wyprawiała? Znów chciała sobie zrujnować szansę na normalne życie u boku porządnego faceta? Miałam ochotę wytarmosić ją za te czarne kudły.


Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, poderwałam się jak głupia. Doczekałam się wizyty Daniela. Mężczyzna przybrał kamienny wyraz twarzy, jakby nic nie było na rzeczy.


- Co ty najlepszego robisz? – wypaliłam ostro na wstępie, gdy przestępował próg.


- Nie zaproponujesz mi herbaty? – spytał żartobliwie. Jemu też bym chętnie przyłożyła. Mogłabym pobić wszystkich, byle tylko się opamiętali!


- Daniel, nie udawaj. Rozmawialiśmy już o tym, a ty i tak swoje. Ile to trwa? Często się widujecie?


- Nadine… - Mężczyzna westchnął zmęczony. – Nic między mną a Claire nie ma. Spotykam się z nią na przyjacielskiej stopie. Poza tym ona wychodzi za Jacques’a.


- Przecież widzę, jak ona na ciebie patrzy! – warknęłam. – Pożera cię wzrokiem, a nie chcę wiedzieć, co ci szepcze, kiedy jesteście sami.


Daniel znów westchnął jak męczennik. Ach, biedni Malfoyowie, nie mogą opędzić się od kobiet i tak strasznie przez to cierpią… Phi!


- To prawda, Claire ze mną flirtuje, ale już taki ma sposób bycia! Ona uwielbia męskie towarzystwo, uwielbia być adorowana, w centrum uwagi.


- Dlatego jest niebezpieczna – stwierdziłam. – Daniel, ja wciąż chcę wierzyć, że nie jesteś taki jak Lucjusz, że nie zdradzisz Ver choćby nie wiem co. Ale to naprawdę cienka granica. Ja taką przekroczyłam, dobrze o tym wiesz. Wcale do tego wiele nie potrzeba. Niewielki kryzys w związku wystarczy, żebyś ocknął się w ramionach innej kobiety… Stare uczucie… Pamiętasz? Tak było z nami. Dałam ci się uwieść, bo pamiętałam, co nas dawniej łączyło. Tak samo może być z tobą i Claire, bo pewnie to nie był jednorazowy romans? Spotykaliście się regularnie?


Mężczyzna przytaknął. Westchnęłam bezradnie.


- Błagam, ogranicz te spotkania – powiedziałam poważnie. – Niech ona wyjdzie za mąż i najlepiej niech spieprzają do tej Francji. Krzyż na drogę.


Daniel obiecał, że się poprawi. Zmieniłam temat i zaczęłam go wypytywać o tego mugola, który rzekomo podpalił mieszkanie Marka, ale Malfoy nie potrafił mi powiedzieć nic więcej, co już wiedziałam od Draco.


- Sprawa jest w rękach mugolskiej policji. Kingsley kazał się nie wtrącać.


- Jak to nie? Ucierpiał czarodziej!


- Będzie proces. – Daniel wzruszył ramionami. – Ale skoro tamten przyznał się dobrowolnie, to tylko kwestia ogłoszenia wyroku.


- Coś mi tu nie gra… - Potrząsnęłam głową. – Mam złe przeczucie.


- Daj spokój, Nadine. – Położył mi ręce na ramionach i spojrzał na mnie prosząco. – Nic nie zrobisz. To już zamknięta sprawa. Ważne, że Mark wraca do zdrowia.


Zgodziłam się niechętnie, po czym ostrzegłam Daniela jeszcze raz przed Claire i pożegnaliśmy się. Akurat Malfoy minął się w drzwiach ze swoim bratankiem. Draco obrzucił go niemiłym spojrzeniem, wymienili przywitania, a potem starszy Malfoy deportował się.


- Co on tu robił i czemu jesteś prawie rozebrana? – zapytał chłopak, wchodząc do domu.


- Och, przestań! – jęknęłam. – Chociaż ty nie dokładaj mi zmartwień…


- Może dla odmiany zajęłabyś się naszym życiem, zamiast cudzymi? – sarknął blondyn, idąc do kuchni. Podałam mu obiad, sama nie mogąc nic przełknąć. Miałam ściśnięty niepokojem żołądek. Gnębiło mnie też poczucie winy, że zupełnie zapomniałam o sobie, o nas. Ciągle tylko Alex – Snape – Daniel – Claire – Lucjusz.


- Przepraszam cię – wymamrotałam, gapiąc się w okno. Co miałam więcej powiedzieć? Chciałam uchronić Daniela i Alex przed zdradą najbliższych, a sama byłam na dobrej drodze do tego, żeby utracić swojego faceta. No, brawo, Nadine. Jak tak dalej pójdzie, to Draco rzeczywiście pójdzie po pocieszenie do Pansy, a ja będę mogła w spokoju ratować świat.


- Wiem, że miałem cię nie popędzać – odezwał się Draco, kiedy skończył jeść lasagne – ale może powinniśmy ustalić jakąś datę ślubu? Nie widzę powodu, żeby to odkładać.


- Draco…


- Posłuchaj mnie! – zdenerwował się i zmroził mnie spojrzeniem. – Naprawdę mam dość już tego, że próbujesz uratować wszystkich przed złem tego świata, ale to się musi skończyć! Oni są dorośli. Dokonują świadomych wyborów. Rozumiem, że to twoi przyjaciele i chcesz dla nich jak najlepiej, ale nie dasz rady wszystkiemu zapobiec. W życiu bywa różnie i nie zawsze kolorowo, chyba powinnaś o tym wiedzieć.


- Czy to złe, że po prostu chcę, żebyśmy wreszcie byli wszyscy szczęśliwi? – krzyknęłam niespodziewanie. – Miałam zniszczone dzieciństwo, Alex także! Ciągle coś nam się przytrafia. Chcę, żeby to się skończyło! Chcę, żeby osoby takie jak Snape, Lucjusz czy nawet ta głupia Claire, zniknęły z naszego życia!


Chłopak patrzył na mnie przez chwilę.


- Oni znikną, pojawią się następni – powiedział. – Zawsze spotkasz kogoś, kto ci namiesza. Dlatego powinnaś odpuścić. Ale nie będę ci już powtarzał, bo i tak mnie nie słuchasz.


Draco odsunął z impetem talerz i poszedł do przedpokoju.


- Gdzie idziesz? – spytałam lękliwie.


- Odezwij się, jak już wszystkich ocalisz – zakpił, po czym wyszedł z mieszkania.


Stałam w korytarzu i gapiłam się w zamknięte drzwi. Nawaliłam. I to mocno. Cholera… Złapałam się za głowę i usiadłam na podłodze pod ścianą. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Draco miał rację. Zajmując się problemami przyjaciół, całkiem olałam swoje życie. Teraz to ja potrzebowałam kogoś, kto by mi pomógł, ale do kogo miałam się zwrócić? Ver miała na głowie Daniela i dziecko. Z Alex nawet nie wiedziałam, jak się skontaktować, poza tym niezręcznie czułabym się wylewając jej swoje żale po tym, jak się pokłóciłyśmy.


Pomyślałam o Remusie. Ile bym dała, żeby się do niego przytulić. Gdyby on żył, na pewno znalazłby rozwiązanie na wszystkie problemy. Zawsze potrafił mnie pocieszyć i doradzić. Wspierałby mnie, zamiast odwracać się na pięcie jak Draco. Zaczęłam beczeć jeszcze bardziej.


Kiedy wreszcie się ogarnęłam, postanowiłam poszukać Alex. Zdecydowałam udać się do Snape’a pomimo straszliwej niechęci. Przebrałam się w wygodny T-shirt i dżinsy, po czym teleportowałam się do lasu, w którym byłam wcześniej z Ver. Droga do chaty Snape’a stanowiła niemały problem, ale w końcu dotarłam na miejsce. Już miałam zacząć walić w drzwi, kiedy zorientowałam się, że w środku przebywają dwaj mężczyźni. Po głosach poznałam, że Snape’owi towarzyszył Lucjusz. Podeszłam na palcach do okna i ostrożnie zajrzałam do środka. Malfoy siedział przy stole razem z brunetem. Blondyn jak zwykle wyglądał nienagannie, jakby był wklejony w obraz nędzy i ubóstwa otaczający go. Snape natomiast uosabiał samą śmierć, aczkolwiek wyglądał lepiej niż ostatnio. Jakby… czuł się lepiej?


- Powiedz mi, Severusie – powiedział Malfoy. – Gdzie ona jest?


- Nie wiem – burknął tamten. – Nie obchodzi mnie.


- Och, nie gadaj bzdur – prychnął blondyn. – Wiem, że tu była, a wiem też, że w Londynie jej nie ma.


- To twój problem, ja nic nie wiem – łgał Snape. Tak, wiedziałam, że łgał.


- Teleportowała się, gdy się tu zjawiłem, czyż nie? – zgadywał arystokrata.


- Nie wiem, Malfoy! – warknął w końcu Snape. – Zostawisz mnie, czy nie?


Blondyn wstał i schowałam się, żeby czasem mnie nie zauważył. Mogłam tylko nasłuchiwać.


- Muszę ci powiedzieć, Snape, że ten jej kochaś niedługo wyjdzie ze szpitala… - kontynuował po chwili Lucjusz. – Dlatego muszę się spieszyć.


- Co, pewnie żałujesz, że nie udało ci się go skutecznie załatwić? – zakpił Snape. Zamarłam. A więc to Lucjusz..?


- Załatwić? Przyjacielu, nie maczałem w tym najmniejszego palca.


- Nie musisz przede mną kłamać – zadrwił brunet. – I tak cię nie wydam. Po prostu mógłbyś mnie nie obrażać i nie łgać w żywe oczy.


Malfoy nie odpowiedział, ale potrafiłam sobie wyobrazić, jak uśmiecha się podstępnie. Drań!


- A więc zmusiłeś tego mugola do przyznania się? Żałosne – powiedział Snape.


- Sev! – oburzył się Lucjusz. – Mógłbyś łaskawie nie penetrować mi umysłu? Mam już dość migren.


- Daj mi spokój, Malfoy. Nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi szemranymi sprawami. Selby mnie nie obchodzi.


- A Lamberd?


Snape milczał.


- Tak myślałem – Malfoy zapewne uśmiechnął się kwaśno. – No cóż, ja przynajmniej działam, aby ją zdobyć, a ty? Przyznaj, że jestem dla niej o wiele lepszą partią. Co ty możesz jej zapewnić? Dla społeczeństwa nie żyjesz, pamiętasz? Marzysz o tym, że wyjedziecie razem z Wielkiej Brytanii, gdzieś gdzie nikt was nie zna i rozpoczniecie na nowo sielankowe życie? Zapomnij. Ona będzie moja.


- Jesteś chory – odparł cicho Snape. – Lamberd nie jest ani moją, ani twoją własnością, kiedy to wreszcie pojmiesz?


- Usunę każdą przeszkodę, która stoi mi na drodze do Alex – zagroził Lucjusz. – Ciebie również, jeśli zajdzie taka potrzeba.


- Proszę bardzo.


Nagle zapadła nieprzyjemna cisza. Zauważyłam ogromnego pająka idącego w moją stronę po ścianie domku i pisnęłam cicho, zakrywając usta. Usłyszałam stukot obcasów Malfoya, lecz za późno było na ucieczkę. Poczułam, jak drętwieję, kiedy rzucił zaklęcie i upadłam twarzą w błoto.


- Tak coś czułem w powietrzu zapach pospólstwa – oznajmił z obrzydzeniem Malfoy, przenosząc mnie do chatki.


- Silvermoon? – zdziwił się Snape. – Co ona tu robi?


- A jak myślisz? Wtrąca nos w nie swoje sprawy. Jak zwykle. Moja przyszła synowa. Powinieneś rzucić zaklęcia maskujące, Snape. Inaczej nie przestaną cię nachodzić.


- Powinienem to zrobić, zanim ty się tu zjawiłeś – burknął brunet. Lucjusz rzucił moje ciało na łóżko Snape’a i obaj przyglądali mi się.


- I co teraz z nią zrobimy? – odezwał się blondyn. – Nie wiadomo, ile słyszała.


- Zakładam, że wystarczająco.


- Nie mogę pozwolić, żeby mnie wydała mojemu kochanemu braciszkowi.


- Zamierzasz znowu zmodyfikować jej pamięć?


O czym oni bredzili? Zmodyfikować pamięć? Znowu?!


- Wiesz, że wtedy na pewno postrada zmysły. Na dobre – ciągnął Snape. Malfoy przez chwilę namyślał się.


- Nie puszczę jej wolno – zdecydował. – Nie mogę też jej torturować. Ach, życie było o wiele łatwiejsze, gdy żył Czarny Pan.


- Nienawidziłeś go.


- Ale wtedy było zabawniej. A teraz? Nikogo nie można palcem tknąć, bo zaraz wsadzają do Azkabanu…


Doprawdy, Lucjusz miał nie po kolei w głowie i udowadniał to przez lata na każdym kroku. Próbowałam intensywnie błagać w myślach Snape’a, żeby mnie uwolnił. Może przypadkiem spenetruje mi umysł? Jak na zawołanie, usłyszałam w głowie jego głos.


Znowu wpakowałaś się w gówno. Mogłem się tego spodziewać. Pewnie liczysz na to, że znów wyciągnę twój tyłek z kłopotów?


Och, jak bardzo chciałam mu odpowiedzieć!


Tak, tak, Snape, proszę!


Tymczasem Lucjusz wpadł na genialny pomysł.


- Cóż, ucieknę się do tradycyjnych metod – rzekł i wyciągnął z kieszeni szaty sztylet z misternie zdobioną rękojeścią.


- Malfoy… To nie będzie konieczne… - zaczął Snape.


- Bronisz jej? – sarknął blondyn. – Nie wierzę.


- Chodzi mi o to, że jeśli coś jej zrobisz, to nigdy nie będziesz miał Alex, a nawet możesz trafić do Azkabanu.


- A kto się dowie? Bo chyba ty mnie nie wydasz?


Słuchałam go przerażona. Co on zamierzał? Czy Snape naprawdę musiał grać wciąż takiego typa, którego nic ani nikt nie obchodzi? Wiedziałam, że zależy mu na szczęściu Alex, a skoro tak, to nie pozwoliłby mnie zabić! Prawda…?


- Spójrz na to z dobrej strony, Sev… - zaczął Lucjusz, podchodząc do mnie. Przyłożył mi ostrze do gardła i musnął nim moją skórę. Poczułam lodowatą stal.


- Gdy ona zginie, zarówno ja jak i ty będziemy mieć spokój do końca życia – powiedział zadowolony blondyn. – Mówiłem już, że usunę każdą przeszkodę… A Silvermoon niewątpliwie ją stanowi. Od bardzo dawna.


- Powinieneś o czymś wiedzieć, Malfoy – wtrącił się szybko Snape. Blondyn odsunął się ode mnie i spojrzał na bruneta pytająco. Drugi mężczyzna popatrzył na mnie przelotnie.


Ostatni raz ratuję ci dupę. Jeśli to nie zadziała, przykro mi.


- Czarny Pan rzucił na nią zaklęcie – ciągnął Mistrz Eliksirów. – Jeśli ktoś ją zabije, poniesie konsekwencje gorsze, niż śmierć.


- Co ty mi teraz wymyślasz, Sev? – Mafoy zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu. – Brednie! I ja nic o tym nie wiem? Byłem prawą ręką Czarnego Pana!


- Nie wtedy, gdy siedziałeś w Azkabanie.


Błagam, niech to się uda… Niech to się uda…


- Co chcesz przez to powiedzieć? – Malfoy zaniepokoił się.


- Kiedy cię zamknęli, Czarny Pan przypadkiem mi to wyjawił. Być może nie powiedział ci o tym, bo nie dopuszczał do myśli nigdy, że ty śmiałbyś spróbować zabić Silvermoon.


- Nie wierzę ci, Snape. – Lucjusz spojrzał na mnie z odrazą i pogładził palcami ostrze sztyletu. Zastanawiał się. Modliłam się w duchu, żeby mnie puścił.


- Cóż, sprawdzimy, czy zaklęcie Czarnego Pana działa. TY ją zabijesz, Snape.









2 komentarze:

  1. A ja całą notkę się zastanawiałam, skąd wziął się tytuł notki. ;)

    Fajnie, że coś spłodziłyście :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak obiecałam u Ver, daję komentarz powtórnie. Tyle że go skrócę, bo nie chce mi się jeszcze raz skrobać posta gigant :D
    Po pierwsze: szczerze się ubawiłam kilkoma stwierdzeniami i sama nie wiem, które mnie bardziej ubawiły :)
    Po drugie: co za akcja! Lu naprawdę lekko ześwirował! Chociaż jego "Tak coś czułem w powietrzu zapach pospólstwa" sprawiło że się popłakałam :D
    A po trzecie: a mówiłam, że na blogu przyszła wiosna? :P

    OdpowiedzUsuń