wtorek, 27 listopada 2012

I wanna make you mine and it ain't nobody's business ;pp

Ostatnimi czasy Nadine wydawała mi się jakaś dziwna. Zauważyłem, że piła więcej wina niż powinna, była też jakaś zdenerwowana, no i zadawała dziwne pytania. Na przykład o mojego ojca. W ogóle nie obszedł jej mój awans i często przyłapywałem ją na rozmyślaniach. Czyżby chciała mnie zostawić?


I choć zdarzały się chwile, kiedy czuliśmy się naprawdę bliscy sobie, to wciąż miałem wrażenie, że moja kobieta coś przede mną ukrywa. Niestety nie miałem czasu, by z nią o tym porozmawiać, bo ciągle się mijaliśmy. A to byliśmy oboje w pracy, a to Nadine biegała po tych swoich durnych przyjaciółkach, a wieczorem zazwyczaj już spała, albo nie miała ochoty na rozmowę.


I nagle wybuchła ta cała afera z Selbym. W Ministerstwie Magii takie wydarzenia rozchodzą się w mgnieniu oka, więc nie musiałem długo czekać, zanim dowiedziałem się o pożarze w domu Aurora. Od razu też skojarzyłem fakty z Lamberd i ciekaw byłem, jak zareagowała na tę okropną wiadomość o swoim narzeczonym.


Udałem się do jej biura, jednak nie zastałem tam kobiety. A więc możliwe, że już była w drodze na miejsce wypadku. Postanowiłem się tym więcej nie przejmować. Selby nie był jakimś moim bliskim znajomym, zamieniliśmy w życiu może kilka zdań, o ile w ogóle jakieś.


Całe to zamieszanie z pożarem nie wpłynęło jednak na moje obowiązki, choć liczyłem na to, że wcześniej wrócę do domu. Musiałem dokończyć raport z ostatniego incydentu użycia czarów na Mugolu przez jakąś niedorozwiniętą szlamę nie posiadającą własnego rozumu, aczkolwiek byłem w stanie zrozumieć tego biedaka nieczystej krwi – sam chętnie rzuciłbym kilka uroków na tych nic nie rozumiejących, niemagicznych ludzi.


Kiedy wreszcie znalazłem się w domu, było po jedenastej w nocy. Nigdzie jednak nie było śladu Nadine. Dopiero wtedy olśniło mnie, że na pewno siedzi z Lamberd i pociesza ją po wypadku. Udałem się więc do szpitala, ciekawy jednocześnie stanu Selby’ego.


Nie musiałem długo szukać. Nadine przebywała wraz z Lamberd w bufecie. Kiedy moja kobieta zobaczyła mnie, zrobiła wielkie oczy, jakbym co najmniej był samym Czarnym Panem. Od razu podeszła do mnie, szepcząc coś uprzednio do swojej przyjaciółki przyklejonej do kubka z kawą i pudełka chusteczek higienicznych.


- Co tu robisz? – powitała mnie pytaniem.


- Nie było cię w domu, pokojarzyłem fakty i przyszedłem po ciebie – oznajmiłem. – Ona nie potrzebuje niani. – Wskazałem podbródkiem na Lamberd. Nadine zrobiła naburmuszoną minę, co zawsze uroczo wydymało jej policzki.


- Ile razy mam ci powtarzać, że Alex…


- …To twoja przyjaciółka, bla, bla – wywróciłem oczami. – A ja się już nie liczę? Zawsze wydarzy się coś, co będzie ważniejsze dla ciebie.


- Nie bądź dzieckiem. Nie mam na to wpływu – odparła oschle. Złapałem ją za rękę dość mocno i przyciągnąłem bliżej.


- Nic się nie stanie, jak zostawisz ją na chwilę samą – powiedziałem. – Co z Selby’m? Żyje?


- Tak – warknęła Nadine przez zęby wyrywając rękę. – Co cię ugryzło?


- Och nic. Chciałbym tylko mieć cię dla siebie – powiedziałem z przekąsem.


- Pozwól mi zostać z Alex tylko tę noc. Jutro z Markiem powinno być lepiej.


- Nawet chwili mi nie poświęcisz?


Nadine popatrzyła na mnie z zaciętą miną, a potem zerknęła na Lamberd.


- Poczekaj chwilę.


Kobieta podeszła do brunetki i powiedziała jej coś na ucho. Lamberd niechętnie skinęła głową i udała się w nieokreślonym kierunku, łypiąc na mnie spod spuchniętych oczu.


- Wysłałam ją na drzemkę, choć po tych hektolitrach kawy to chyba nic nie da – oznajmiła Nadine z westchnięciem.


- Chodź w jakieś zaciszne miejsce – mruknąłem jej do ucha.


- Chyba nie chcesz teraz uprawiać seksu?! – spytała oburzona, a kobieta w bufecie spojrzała na nas nieprzychylnie. Posłałem jej złośliwy uśmieszek, po czym wyprowadziłem Nadine na korytarz. Tam przygniotłem ją do ściany i pocałowałem napastliwie, dając upust swoim żądzom. Ta kobieta wciąż działała na mnie elektryzująco i za każdym razem, gdy miałem ją w zasięgu ręki, chciałem się z nią kochać.


- Przestań! – wydyszała, próbując mnie odepchnąć, lecz nie udało jej się to. – To jest szpital!


- Miejsce dobre jak każde inne – szepnąłem jej do ucha, po czym wpiłem się ustami w jej szyję. Czułem, jak kobieta powoli poddaje się moim niedelikatnym pieszczotom. Wiedziałem, że niewiele trzeba, by ją rozpalić. Musiałem tylko okazać trochę stanowczości.


Rozpiąłem jej rozporek i wsunąłem rękę w jej majtki. Tak jak myślałem, zaczynała robić się wilgotna, więc pomogłem jej w tym pocierając jej czuły punkt palcami. Kobieta jęknęła głośno i byłem pewien, że baba w bufecie to słyszała. Nie chciałem, żeby jakaś niepożądana osoba przerwała nam te miłosne uniesienia, więc wyjąłem rękę ze spodni Nadine i pociągnąłem ją za sobą.


- Draco… Nie… Tak nie można… - jęczała bezradnie, ale wiedziałem, że teraz już się nie oprze.


W końcu znalazłem dla nas jakąś pustą salę. Wepchnąłem Nadine do środka i zamknąłem drzwi, po czym rzuciłem kobietę na szpitalne łóżko.


Próbowała wstać, lecz przygniotłem ją swoim ciężarem, całując zachłannie. Zasysałem się na jej skórze zapewne tworząc malinki, ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Nadine wiła się pode mną i co chwila łapała głośno oddech, a ja całowałem ją coraz niżej, rozrywając jej bluzkę w miarę jak posuwałem się dalej. Pachniała słodko, owocowo-kwiatowymi perfumami, aż miałem ochotę ją pożreć. Chwilę zatrzymałem się na jej płaskim brzuchu, zataczając językiem kółka wokół pępka, dłońmi zaś pieściłem piersi kobiety. Ta starała się zachowywać cicho, jednak słabo jej to wychodziło. Uśmiechałem się co chwila pod nosem widząc, jak na mnie reaguje. Uwielbiałem tę jej bezradność i uległość, taka sama była, kiedy jeszcze była moją nauczycielką, a ja nachodziłem ją bezustannie i prowokowałem. Opłaciło się.


- Boże… Draco…! – pisnęła, kiedy ściągnąłem jej spodnie, po czym zakleszczyła uda.


- Nie wycofuj się teraz – zamruczałem i siłą rozchyliłem jej nogi.


- Co ja robię…?! – jęknęła w sufit i już bałem się, że zacznie się modlić.


Dotknąłem jej wrażliwego miejsca, które nabrzmiewało z każdym kolejnym potarciem, a potem odchyliłem na bok delikatny materiał koronkowej bielizny i pocałowałem tamto miejsce. Wiedziałem, że zbyt mocne pieszczoty sprawią Nadine ból i jeszcze zdolna mnie kopnąć w samoobronie, dlatego stopniowałem swoje działania, liżąc ją i jednocześnie stymulując palcami wejście do jej łona.


Była naprawdę mokra. Wślizgnąłem się językiem do jej wnętrza, a ta wygięła się w łuk, zasysając powietrze.


- Nie torturuj mnie..! – jęknęła.


Oblizałem usta kładąc się na niej, po czym zsunąłem spodnie i ulżyłem wreszcie swojemu penisowi uwięzionemu w ciasnej odzieży. Czułem, że długo nie wytrzymam, więc po prostu wszedłem w nią, oddychając z ulgą. Nadine przygryzła palec, zaciskając jednocześnie oczy, po czym oplotła mnie zaborczo nogami i wpasowała w mój rytm. Musiałem szybko sobie ulżyć, bo podniecenie było nie do zniesienia. Wchodziłem w nią mocno i szybko. Myślałem, że ciśnienie rozsadzi mnie od środka.


Doszedłem w parę sekund, co może nie było powodem do dumy, ale poczułem się o niebo lepiej. Widziałem, że Nadine jeszcze nie jest zaspokojona, więc całując ją namiętnie, pomogłem jej dojść palcami. Zakończyła stłumionym jękiem, na chwilę sztywniejąc cała, po czym opadła rozluźniona na łóżko.


- Jesteś okropny – powiedziała łapiąc oddech. – To naprawdę było wredne i samolubne!


- Och tak? – uśmiechnąłem się zadowolony. – Ale podobało ci się.


- O Boże! – pisnęła nagle Nadine, podrywając się do siadu i zakryła piersi rękoma. – A jak na tym łóżku ktoś dzisiaj umarł?!


Roześmiałem się.


- To tylko urozmaica sprawę – odparłem zapinając pasek od spodni.


Nadine naprawiła zaklęciem swoją podartą bluzkę i doprowadziła się do porządku, po czym rzuciła mi mordercze spojrzenie.


- Nienawidzę cię.


- Też cię kocham.


- Boże… Zostawiłam Alex, żeby się z tobą pieprzyć! Co ze mnie za przyjaciółka?!


- Daj spokój, nie umrze od tego. Nie psuj chwili – powiedziałem czując powracającą irytację. Czy naprawdę musiałbym wywieźć ją na jakąś bezludną wyspę, żeby przestała się przejmować tymi swoimi przyjaciółkami?


- Wracaj do domu, dostałeś, czego chciałeś, przeklęty Malfoyu – burknęła Nadine pod nosem, jednak zauważyłem na jej ustach cień uśmiechu zawstydzonej pensjonarki.


Pozwoliłem jej odejść, aczkolwiek widok jej zarumienionych policzków i potarganych włosów uciekających spod kucyka spowodował u mnie mrowienie w okolicach krocza. Już miałem odejść, jednak Nadine nagle sobie o czymś przypomniała.


- Posłuchaj… Będziemy musieli porozmawiać, jak wrócę… - zaczęła. Wyglądała na zdenerwowaną.


- Mów teraz – zażądałem.


- Nie, lepiej załatwić to na spokojnie… To dość… duża sprawa.


- Mów, póki jestem zalany endorfinami i innym tego typu szajsem – ostrzegłem ją. – Potem mogę to przyjąć gorzej, cokolwiek to jest.


Zastanawiałem się, o co mogło chodzić, bo przecież nie o zerwanie. Nie po tak dobrym seksie.


Kobieta zagryzła wargę, jak zawsze, kiedy się denerwowała, po czym wciągnęła mnie z powrotem do salki.


- Lepiej usiądź – poprosiła.


- Dam radę na stojąco. Mów.


Westchnąwszy, Nadine wypaliła prosto z mostu:


- Snape żyje.


Nie zdążyłem nawet zareagować, bo kobieta kontynuowała, zasypując mnie jakimiś historiami o jadzie Nagini, chacie w lesie oraz ratowaniu Snape’a. Kiedy skończyła tę pokrętną historię, zaśmiałem się ironicznie.


- I mam w to uwierzyć?


- A po co miałabym zmyślać?! – warknęła. – Też ciężko mi to pojąć, ale tak jest. Jak nie wierzysz, to możemy jutro przyjść go odwiedzić, bo leży na oddziale intensywnej terapii.


Spojrzałem na nią sceptycznie, ale miała rację. Nie miała powodu, by kłamać. Nie na taki temat.


- Chcę go zobaczyć teraz – oświadczyłem. – Zaprowadź mnie.


- Nie! Na pewno ktoś ma obchód. Wywalą nas. Przyjdziemy jutro. Muszę iść do Alex. Proszę, tylko się nie wygadaj komuś o nim… Obiecaj mi!


- Dobra, obiecuję. To idź. Ale rano widzę cię w naszym łóżku.


Pożegnałem ją soczystym całusem i poczekałem, aż zniknie mi z oczu, po czym udałem się na oddział intensywnej terapii. Niestety, nie wiedziałem, w której sali leży Snape, ale jak to mówi mugolskie powiedzonko: koniec języka za przewodnika.


- Przepraszam, jestem z Ministerstwa Magii – oznajmiłem w recepcji, pokazując plakietkę młodej pielęgniarce. Popatrzyła na mnie nieprzychylnie.


- Pan Malfoy – stwierdziła kwaśno. Najwyraźniej moje nazwisko już na zawsze miało cieszyć się złą renomą. – Słucham?


Oparłem się na ladzie, przybierając nonszalancką pozę i spojrzałem prosto w oczy tej naiwnej czarownicy. Zauważyłem, że lekko się speszyła.


- W której sali leży mężczyzna przywieziony tutaj dziś w związku z zatruciem jadem węża? – zapytałem rzeczowo.


- O ile mi wiadomo, pan nie jest z rodziny… - zaczęła kobieta butnie.


- Nie, ale przysłano mnie do niego w sprawach służbowych. Mam zbadać, czy nie użyto na nim niewłaściwie czarów.


To była bajka, w którą nikt by nie uwierzył, i potrzeba by Imperiusa, aby tego dokonać. Jednak ta młoda stażystka nie zadawała pytań. Może się mnie obawiała? Cóż, zła sława czasem też może być pomocna.


- Sala 103, w tamtą stronę – pokazała ręką. – Tylko nie za długo. W ogóle co to za pora na badanie takich rzeczy?


- To przez to zamieszanie z atakiem na Aurora Selby’ego – odparłem gładko. – Mnóstwo roboty.


Kobieta kiwnęła głową i odprowadziła mnie podejrzliwym spojrzeniem.


Sala znajdowała się na końcu korytarza, a w pobliżu nie było żywej duszy. Słyszałem zza drzwi obok głośną pracę urządzenia podtrzymującego oddech i skrzywiłem się od tego dźwięku. Czym prędzej pchnąłem więc drzwi sali, w której leżał domniemany Snape.


Łóżko znajdowało się z dala od okna i było jedynym w pomieszczeniu. Zapaliłem lampę znajdującą się na nocnej szafce i pochyliłem się nad pacjentem, próbując lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Na początku nie przypominał Snape’a. Miał zapadnięte policzki, cienie pod oczami i skołtunione włosy. Musiał być świeżo ogolony, przynajmniej tyle dla niego zrobili. Jedyne, po czym można było go poznać, był jego wydatny nos, który wydawał się horrendalnie duży w porównaniu z wychudłą twarzą.


Zerknąłem na kartę pacjenta, jednak nie było na niej żadnego nazwiska, tylko wielkie X. No tak, ani Nadine, ani Morrison nie mogły ujawnić prawdziwej tożsamości mężczyzny. Ciekaw byłem, ile czasu uda mu się jeszcze ukrywać. Pieprzony cwaniak! Tyle czasu przesiedział w lesie prawie umierający. A teraz, gdy wszyscy się dowiedzą… Znów rozpęta wokół siebie burzę. Może o to mu chodziło? Cholerny męczennik.


Spojrzałem na jego chorą rękę, jednak cała owinięta była bandażem. Może to i lepiej. Zaśmiałem się krótko pod nosem, wciąż mając to za jakiś cholerny sen. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i opuściłem salkę, udając się do domu.


Następnego dnia rano Nadine nie było w mieszkaniu. Zdenerwowałem się i byłem pewny, że została ze swoją przyjaciółeczką. No cóż. Musiałem w końcu się pogodzić, że Lamberd zawsze będzie ważniejsza. Miałem zamiar jednak to sobie ponownie odbić.


W Ministerstwie wciąż trwało śledztwo w sprawie pożaru, który wyglądał, jak się okazało, na podpalenie. Wiedziałem, że mój wuj Daniel na pewno jako pierwszy zgłosił się na ochotnika do dochodzenia, jako że Selby był jego kumplem. Wszyscy byli tak zaaferowani atakiem na Aurora, a prawie nikt nie wiedział o tym, że niedaleko na oddziale leży Severus Snape, bohater wojenny, podwójny szpieg. Żałosne.


Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, iż napatoczyłem się w Ministerstwie na swojego ojca. Akurat wychodził, kiedy ja kierowałem się do swojego Departamentu.


- Witaj, Draco – przywitał mnie ze skrzywioną miną.


- Co tu robisz? – zapytałem ostro. – Szukasz Lamberd? Niestety, pewnie siedzi przy łóżku Selby’ego.


- Po co te złośliwości? Oczywiście nie ukrywam, że nie jestem zadowolony z jej nieobecności, ale też bardzo jej współczuję. Musi to okropnie przeżywać.


- Ty i współczucie? – prychnąłem. – W ogóle dziwi mnie, że jesteś w stanie wymówić to słowo.


- Taki pyskaty się zrobiłeś? – zakpił ojciec. – Cóż, nie będę ci się tłumaczył.


Chciał mnie wyminąć, ale zatrzymałem go.


- Powiedz, czego tu szukasz – zażądałem. Czułem, że ojciec coś kręci.


- Załatwiam rozwód z twoją matką, smarkaczu – wycedził mężczyzna, mrużąc lodowate oczy.


- I bardzo dobrze.


- Ja przynajmniej wiem, co dla mnie najlepsze, w przeciwieństwie do ciebie.


- Jeżeli znowu masz zamiar obrażać Nadine, to daruj sobie – warknąłem. – Praktycznie nie jesteśmy już rodziną, poza genami.


- I moimi pieniędzmi, które dostałeś. Najlepiej przeznacz je na aborcję, jak ta szlama zajdzie w ciążę, bo nie pozwolę, aby moje geny dostał jej bękart.


- Mówiłem ci…! – syknąłem ostrzegawczo, lecz ojciec tylko cmoknął z zadowolonym uśmieszkiem i dodał:


- Ach, zapomniałem. Nasienie Malfoyów nigdy nie zakiełkuje w tak nieżyznej i wyeksploatowanej glebie jak łono Silvermoon.


Nie wytrzymałem i przyłożyłem mu w twarz. Zatoczył się, a kilka par oczu spojrzało w naszą stronę. Ojciec prawie wpadł w furię, ale nie dał tego po sobie poznać. Gdyby mógł, zabiłby mnie na miejscu. Zamiast tego wyprostował się i otarł usta.


- Niewychowany gówniarz – wycedził. – Zapłacisz za znieważanie mnie.


- Nie będziesz mi groził – odparłem wściekły.


- Ja nie grożę. Ja stwierdzam fakty. Żegnam.


Lucjusz odszedł szybkim krokiem, a ja wzburzony udałem się do toalety. Opłukałem twarz zimną wodą chcąc trochę ochłonąć. Ten zwyrodniały mężczyzna, będący niestety moim ojcem, nie ma prawa mówić takich słów.


Spojrzałem na swoje odbicie i zastanowiłem się nad tym, co powiedział. A może miał odrobinę racji…? Nie żebym uważał, iż Nadine ma jakiś defekt, ale… Czarny Pan gwałcił ją tyle razy, być może coś jej uszkodził albo skaził jakimś paskudztwem, przez które nie była w stanie utrzymać ciąży? Miałem dość myślenia o tym. Zresztą, Nadine była u lekarza i powiedział, że może donosić dziecko jeśli będzie o siebie dbać. Odetchnąłem więc głęboko i wróciłem do swoich zajęć.


Dni mijały, a Nadine spędzała je głównie na pocieszaniu Lamberd. Co prawda stan Selby’ego ustabilizował się, ale i tak Alex trzęsła się nad nim jak osika. W dodatku medycy nie byli pewni, czy mężczyzna nie będzie miał obszernych blizn po poparzeniu.


W dodatku, jakbym miał mało stresu na głowie, matka nachodziła mnie i próbowała zniechęcić do Nadine. A już myślałem, że jej przeszło, a nawet że polubiła moją kobietę. Pozory jak widać myliły. Matka wymyślała mi, że marnuję czas i młodość ze starszą kobietą, zamiast zainteresować się kimś takim jak Pansy. Tylko że Pansy była pustą lalą, z którą przyjemnie było się zabawić od czasu do czasu w szkole, i to głównie po to, żeby wzbudzić zazdrość w Nadine. Między nami po prostu nie było chemii.


Wreszcie nie wytrzymałem i postanowiłem wykonać kolejny krok. Kiedy tylko Nadine wróciła do mieszkania, żeby wziąć kilka rzeczy, bo „będzie nocować u Alex”, zatrzymałem ją w trakcie grzebania w komodzie i odwróciłem do siebie.


- Draco, proszę cię… Daj mi jeszcze kilka dni, dopóki nie wypiszą Marka. Wtedy Alex zajmie się nim w domu. Podobno odzyskał przytomność, ale nie pozwalają nikomu do niego wchodzić – wyrzuciła z siebie potok słów. Zamknąłem jej usta pocałunkiem, choć lubiłem jak trajkocze, byle nie o Lamberd i jej problemach.


- Draco…


- Poczekaj minutę, do stu goblinów! – warknąłem zniecierpliwiony. – Mam coś dla ciebie.


- Co? Szybko, bo obiecałam Alex, że…


- Ani słowa o niej – syknąłem i wyciągnąłem z kieszeni małe aksamitne pudełeczko. Nadine popatrzyła na nie przestraszona.


- Co to? – spytała niepewnie, choć pewnie się domyśliła.


- Otwórz – poleciłem, niemal wciskając jej to do ręki. Cóż, może nie było to romantyczne, ale i tak byłem dość zdenerwowany, żeby bawić się w klękanie i wypowiadanie formułek.


Nadine przełknęła głośno ślinę ze strachu i powoli otworzyła pudełeczko. W środku znajdował się pierścionek z wielkim brylantem, a jego obrączkę stanowiły dwa splatające się węże.


- Draco… - westchnęła Nadine, patrząc na mnie z bólem. – Nie teraz…


- Dlaczego nie? Proszę, podaj mi powód. Albo od razu dziesięć. No, czekam. Dlaczego tak bardzo tego nie chcesz?


Starałem się nie podnosić głosu, ale było to strasznie trudne. Nadine zaczęła obracać pierścionek w palcach, nie patrząc mi w oczy.


- Ja… - zaczęła. – Myślałam ostatnio… Ten wypadek Marka zwrócił mi uwagę na pewną rzecz… Przypomniał mi o…


- O Lupinie – przerwałem. – No i co w związku z tym?


- Draco, czy ty nie rozumiesz? Ja boję się pokochać ponownie. Boję się zaangażować. Może nawet nie chcę. Nie chcę znów przeżywać bólu związanego z utratą kogoś, na kim mi zależy… Nie dałabym rady… Przemyślałam to wszystko… Czuję, że zaczynam być z tobą coraz bardziej związana, dlatego lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. Zwiąż się z kimś czystym, bez bagażu doświadczeń, bez brzemienia bólu i tęsknoty… Nie wiem, czy będę w stanie pokochać cię jak Remusa, ale wiem, że utrata ciebie sprawiłaby mi ból – wypaliła Nadine przez łzy. Byłem w lekkim szoku.


- Nadine, ale co ty w ogóle mówisz?! – warknąłem, łapiąc ją mocno za ramiona i przyciągnąłem do siebie. – Nie sądziłem, że Gryfoni są takimi tchórzami, a do tego egoistami. Nie wierzę, że naprawdę chcesz rozstania.


- Nigdy nie uważałam siebie za bohaterkę – mruknęła kobieta łzawo. – Wiele razy tchórzyłam.


- A mimo to jakoś przezwyciężałaś strach i robiłaś różne szalone, niebezpieczne rzeczy. Walczyłaś o Hogwart, stawiałaś czoła Voldemortowi. Czy musisz być aż tak pesymistyczna i sądzić, że mnie stracisz? Ja też bardzo przeżyłbym twoją śmierć, ale na razie jesteś żywa, jesteś tutaj ze mną i chcę wykorzystać ten czas jak się da… Nikt nie wie, co przyniesie los, dlatego trzeba podjąć to ryzyko. Dałem ci wszystko, znosiłem i dalej znoszę to, że zostawiasz mnie dla Lamberd, jestem w stanie to zrozumieć. A ty wciąż mnie odrzucasz.


- Przecież zamieszkałam z tobą… - wykrztusiła.


- Ale to mi nie wystarcza. Chcę poczuć, że jesteś moja.


- Człowiek to nie własność….


- Przecież wiesz, o co mi chodzi! – warknąłem. – Dobra, to bez sensu. Możesz nim we mnie rzucić i lecieć do Lamberd.


- Draco, teraz zachowujesz się jak dzieciak, który nie dostał lizaka – skarciła mnie Nadine i poczułem wstyd, ale byłem zbyt zdenerwowany, żeby to przyznać.


- Po prostu… Nie wiem już, co mam zrobić, jak do ciebie dotrzeć… - powiedziałem, szarpiąc się za włosy.


Nadine milczała, wpatrując się w pierścionek. Rzuci nim wreszcie czy nie?! Miałem dość.


- Jeżeli chodzi ci o to, co ludzie powiedzą, to trochę na to za późno – dodałem po chwili. – I tak już nas potępili. To nie ich sprawa, tylko nasza, nikogo więcej. Ja jestem pewien. Teraz ty musisz się określić.


Kobieta nadal milczała i miałem ochotę wyjść z siebie, ale powstrzymałem się ostatkiem sił.


- Dobrze – odezwała się nagle cicho. Popatrzyłem na nią oniemiały.


- Zgadzasz się? – dopytałem.


- Tak, Draco. Ale nie ustalajmy jeszcze nic, żadnej daty ślubu, w porządku? Nie teraz, kiedy wszystko wywraca się do góry nogami…


Poczułem, jak spada ze mnie całe napięcie. Podszedłem do Nadine i założyłem jej pierścionek na palec, po czym pocałowałem ją siarczyście w usta.


- Mam nadzieję, że nie robisz tego dla świętego spokoju? – zapytałem.


- Nie – odparła uśmiechając się lekko. – Tylko obym tego nie żałowała.


- Nie będziesz – zapewniłem. – A jeśli tak, to daję ci prawo wypatroszenia mnie.


- Przestań… Czy mogę już iść do Alex?


Wywróciłem oczami, ale puściłem ją. Nie można wymagać za wiele, bo jeszcze zmieni zdanie.


Następnego dnia w Ministerstwie złapałem Daniela. Oznajmiłem mu, że wiem o Snape’ie i zapewniłem, że nikomu nic nie zdradzę. Chciałem tylko wiedzieć, co zamierzają z nim dalej zrobić, bo minęło kilka dni, a ten nadal leżał w szpitalu.


- Nie mam pojęcia – odparł wuj szczerze. – Załatwiłem mu fałszywy dokument tożsamości, choć to Veronica mnie do tego zmusiła… Mogę za to dostać nieźle od szefostwa…


- Prawdziwy Malfoy musi czasem trochę oszukiwać – odparłem.


- Jego sprawa nie może wyjść teraz na światło dzienne, kiedy jest pół-żywy – dodał Daniel. – Merlinie, teraz jest tyle na głowie… Mark, Snape… Nie rozmawiajmy już o tym, bo ktoś może podsłuchać.


Nagle znikąd pojawiła się jakaś długonoga blondynka i rzuciła się wujowi na szyję. Patrzyłem na to zaszokowany, bo Daniel nie zrobił nic, by ją odepchnąć. No, no…


- Daniel! – krzyknęła radośnie. – Zapomniałeś o naszej kawie! – dodała z francuskim akcentem.


- Draco, echem, poznaj Claire, moją dawna znajomą… - powiedział wuj nieco zdenerwowany. – Claire, to mój bratanek Draco.


- Miło mi – powiedziałem, podając rękę kobiecie i uniosłem wysoko brwi, posyłając Danielowi znaczące spojrzenie.


- Tak, eeee, my umówiliśmy się, żeby nadrobić stracone lata… Tyle się wydarzyło – powiedział wuj pokrętnie. – To na razie, Draco.


Odeszli, a wuj zdążył jeszcze gestem nakazać mi być cicho. No tak, przecież jego ukochana Veronica nie mogła się dowiedzieć, że jej mąż idzie na „przyjacielskie” spotkanie z seksowną Francuzką…


Odszedłem do swojego Departamentu, uśmiechając się pod nosem. No to zapowiada się kolejna afera…










3 komentarze:

  1. żeby nie było, że się nie wczuwam (!!). wróciłam z zajęć i czytam jeszcze raz, hoł! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. łooo........ wreszcie wyświetliła mi się propozycja dodanie posta! :D Niestety czytałam wpisy Wasze jakiś czas temu i teraz nie wiem co napisać :( Pamiętam tylko, że była taka akcja, że aż podskakiwałam na fotelu ;)
    Ale wiecie... Ja tego dalej nie ogarniam, nie wiem jak dodać nick :P Bo nie mam nic na googlach i nawet mieć nie chcę... Cóż, może mi się kiedyś uda :D

    Ps. Czyżby mi się udało? 0.0

    OdpowiedzUsuń