Crouch
ciągle powtarzał, że mam z nim dobrze, jakby samo to, że nie torturuje mnie
zaklęciami niewybaczalnymi było aktem łaski z jego strony. Snuł historie o
okropieństwach, jakie spotykają innych ludzi, zmuszając mnie do słuchania. Nie
pocieszało mnie, że inni mają gorzej, ale pomagało mi to dystansować się do
tego, co się dzieje. Nie miałam najgorzej, to fakt, ale też nie miałam
najlepiej. Zdana na jego łaskę i humory, czułam, jakby każde kolejne zbliżenie
zabierało cząstkę mojej duszy… Sama obecność mężczyzny stresowała mnie. Przy
każdym gwałtowniejszym ruchu napinałam się cała ze strachu o to, co zamierza.
Gdy się zbliżał, najczęściej mnie paraliżowało, a jego szaleńcze szepty
wywoływały na moim ciele gęsią skórkę… Co gorsza, moja bierność wcale go nie zniechęcała.
Pierwszą
falę niemocy miałam już za sobą. Każdego dnia gdy opuszczał mój pokój, miałam
multum czasu na zbadanie każdej ściany, każdej szczeliny i każdego zakamarka.
Niestety okno nie tylko było zabite deskami, ale też zauważyłam że w
prześwitach pomiędzy nimi nie widać wcale szyby. Nie widać było niczego, poza
tapetą. Być może zasłona i deski miały jedynie imitować okno. Czasami taki trik
wykorzystywano w hotelach, zasunięta zasłona sugerowała człowiekowi, że okno
się znajduje na ścianie i czyniło to wnętrze przytulniejszym. Mniej
klaustrofobicznym. Mnie cieszyło jedno – nie próbowałam bezsensownie wyrwać
desek, co niechybnie ściągnęłoby na mnie złość mojego oprawcy.
W
poszukiwaniu dróg ucieczki, uważnie zbadałam też kratkę wentylacyjną w
łazience. Mieściła się tam zaledwie moja głowa, nie było mowy, bym schudła na
tyle, by się tamtędy przecisnąć. Z resztą Crouch pilnował, bym jadła. Drzwi na
korytarz też zbadałam. Wiedziałam, że miały mnóstwo zamków, ale po drugiej
stronie. Nawet gdybym chciała powoli je rozpracowywać, po wewnętrznej stronie
drzwi nie było z czym się bawić. Nie dało się też ich wyważyć. Z braku
możliwości zaglądałam też do kominka, ale komin oddzielony był metalową,
przykręconą kratką. Raz udało mi się poluźnić śrubki. Komin okazał się jednak
na tyle wąski, że co najwyżej mogła nim uciec Mrużka. Gdyby oczywiście chciała.
Skrzatka nie wykazywała jednak chęci opuszczenia swojego Pana. Zawsze
wykonywała jego polecenia ze starannością, ignorując moje prośby i większość
pytań. Zauważyłam jednak, że gdy Crouch nie patrzy w jej stronę, oczy skrzatki
były wyraźnie smutne i zawiedzione. Sądziłam, że tęskni za swoim poprzednim
panem, Barty’m Crouch’em Seniorem. Gdziekolwiek był.
Przeszukanie
mebli w pokoju doprowadziło mnie do jednego odkrycia: na dnie szafy, w której
Crouch trzymał płaszcz profesora Moody’ego, leżała moja torba, którą miałam ze
sobą gdy mnie porwał. Niestety po wytrzepaniu jej zawartości nie znalazłam tam
nic, co mogłoby posłużyć jako broń. Nie było też mojej różdżki. Wśród rzeczy
znalazłam jednak pigułkę, którą dała mi Alex. Wymyślony przez bliźniaków
Weasley środek miał wywoływać dosłownie wymarzone sny. Tabletkę miałam tylko
jedną, dlatego ukryłam ją z powrotem w torbie, postanawiając, że użyję jej
dopiero wtedy, gdy będę czuła, że nie wytrzymam już ani sekundy dłużej. Liczyłam,
że w takim wypadku przypomnę sobie po co w ogóle to robię. Jeśli nie zadziała,
pozostanie mi tylko jedno wyjście. Odwlekałam to w nieskończoność.
Trwając
w tym błędnym kole, gdzie dni zlewały się w jedno, zrozumiałam niestety aż
nazbyt dosadnie, że grając na zasadach Croucha, naprawdę mogłam coś zyskać. Co
prawda Barty nie odpowiedział mi czy zrobi coś w sprawie Alex, ale nawet jeśli
nie wyjdzie ta jedna rzecz, może udałoby mi się coś innego? Może nadarzyłaby
się naprawdę dobra okazja do ucieczki? Wtedy powiedziałabym komuś, gdzie ją
przetrzymują i wyszłoby na to samo. Obie byłybyśmy w końcu bezpieczne.
Chcąc
przeżyć, musiałam wcielać mój plan ułaskawienia Barty’ego w życie. Nie było to
jednak łatwe. Próbowałam mówić to czego chciał, robić to czego chciał, i
reagować tak, jakby chciał. Momentami bywał jednak zbyt nieprzewidywalny. Samo
potakiwanie nie załatwiało sprawy, a gdy coś udawało mi się ugrać, chwila
nieostrożności mogła zniweczyć wszystko. Bycie dla niego miłą i dobrą naprawdę
wymagało sporego wysiłku. Musiałam przełamać swoje słabości. Crouch traktował
mnie na zmianę jak trofeum i swoją dziewczynę, ja zaś nie potrafiłam zniszczyć
w głowie tej blokującej mnie ściany. Za każdym razem, gdy pozwalałam mu się
obłapiać, czułam się tak, jakbym zdradzała samą siebie. Nie mogłam pozbyć się
odruchów, a mój opór był mocno widoczny. Na szczęście mężczyzna łatwo tłumaczył
sobie wszystko faktem, że jestem wstydliwa. Wiele razy szeptał mi do ucha, że
na coś przyjdzie jeszcze czas. Modliłam się, by ten czas nigdy nie przyszedł.
***
Był
wieczór. Barty posadził mnie na swoich kolanach i kazał czytać nagłówki gazet.
Jego ręka obejmowała mnie ciasno w pasie, drugą zaś wodził palcami po moim
udzie. Zasłuchany w mój głos, czekał na wszelkie wstawki o śmierciożercach lub
Czarnym Panu. Wbrew jego nadziejom i oczekiwaniom, bez względu na to ile rzeczy
planowali i robili, gazety milczały albo wspominały ich wybryki mimochodem,
zwalając winę na wszystko naokoło, włącznie z warunkami atmosferycznymi.
Zupełnie tak, jakby problem nie istniał. Jakby był tylko wytworem naszej
wyobraźni. Zbiorową halucynacją.
Gdzieś
to już widziałam.
Sprawa
Elizy też kiedyś była zamieciona pod dywan. Najbardziej mną wstrząsnęło, że
wydarzenia z turnieju magicznego opisano jako nieszczęśliwy wypadek, a moje i
Alex zaginięcie nazwano „ucieczką” i „młodzieńczym buntem”. W proroku był nawet
wywiad z moją matką… Niemal co pytanie powtarzała, że jestem miłą i dobrą
dziewczynką, a reporter wysnuł z tego teorię, że rodzice zwyczajnie nie znają
swoich dzieci. Poparł to wstawkami z wywiadu z kilkoma uczniami Hogwartu.
Sądząc po bzdurach w nich zawartych, zamiast zapytać o zdanie naszych
przyjaciół, musieli przepytać ślizgonów.
Czytałam
te artykuły z niedowierzaniem. Historie fabułą przypominały najpodlejsze
mugolskie szmatławce. Nie mogłam uwierzyć, że tak tuszują wszystkie sprawy. O
tych kilku wydarzeniach miałam pojęcie, ale ile więcej mogło być ich w przeszłości?
Ile się działo w tej chwili? Dlaczego ukrywali to przed światem?
Czasem
pragnęłam tej niewiedzy w jakiej żyli inni. Barty Crouch bardzo obrazowo
opowiadał mi o różnych wybrykach swoich pobratymców, zarówno tych przeszłych
jak i aktualnych. Sprawiało mu to dziką przyjemność, jakby samo używanie
czarnej magii czyniło dzień lepszym. Nasłuchałam się tyle historii, że znałam z
nazwisk, a czasem i z imion kilku jego „współpracowników”. Wiedziałam kto
wyparł się Czarnego Pana po poprzedniej wojnie czarodziejów. Wiedziałam jak
Crouch uniknął Azkabanu za pierwszym razem. Słyszałam o całym misternym planie
podszycia się pod profesora Moody’ego i o tym, jak stopniowo wszedł w życie. Po
tysiąckroć pysznił się tym, jak igrał z nami podczas lekcji, jak dzięki idealnej
przykrywce unikał jakichkolwiek podejrzeń Albusa Dumbledora i co najbardziej
mną wstrząsnęło – jak zabił własnego ojca, by sprawa nie wyszła przedwcześnie
na jaw. Czasem mówił też o tym, co planowali dalej. A jednak nie mogłam z tym
zrobić zupełnie nic. Nie mogąc nikogo powiadomić czy przestrzec, czułam się
jeszcze bardziej bezsilna. Oni zaś szykowali się na coś większego.
–
Znowu ani pieprzonego słowa? – Barty wyciągnął mi gazetę z ręki i sam
pospiesznie ją przekartkował. Nie widząc nic interesującego, zgniótł ją w
rękach. – Są niemożliwi.
–
Dlaczego milczą? – zapytałam cichym głosem.
–
Bo ktoś im kurwa kazał. To przecież oczywiste.
Zirytowany
mężczyzna zepchnął mnie z kolan, nie bacząc na to, że upadam na podłogę.
Siedziałam nieruchomo w miejscu. On sięgnął po szklankę z whisky, upił spory łyk,
a potem głośno odstawił puste szkło na stolik.
–
Też mi kurwa pomysł – warknął, gwałtownie wstając z fotela. Ze złością wrzucił
gazetę do tlącego się kominka. Papier szybko sczerniał i skurczył się pod
wpływem temperatury. – Pewnie Malfoy powie, że to on ma gazetę w kieszeni.
Będzie się pysznił jak cholera. Gdyby to była sprawka Kennetha, już bym
wiedział… Z resztą on nie wpadłby na coś tak głupiego. Co za jebani idioci.
Zamiast chwalić się dokonaniami…! Zamiast zrobić coś w imię Voldemorta!
Otwarcie! Bez skrupułów…!
–
Może tak zadecydował Twój Pan? – zapytałam nieśmiało.
Barty
spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym próbowała mu wbić nóż w plecy – mało
tego, jakby przyłapał mnie z nim w ręce i w porę zdążył zatrzymać cios. Znałam
już to pełne groźby, poważne spojrzenie i szybko odczytałam, że powiedziałam
coś nie tak. Tyle zdążyłam się nauczyć przez spędzony tutaj czas.
–
Przepraszam – pisnęłam, opuszczając nisko głowę i przypłaszczając się do ziemi.
– Masz rację, wiedziałbyś… Przecież Twój Pan by Ci powiedział, gdyby taki był
jego zamiar. Wybacz, jestem głupia, że w ogóle przyszło mi to na myśl.
Mężczyzna
dmuchnął powietrzem przez nos i poprawił skórzaną kurtkę.
–
Racja. Jesteś czasem taka głupia… – stwierdził, kręcąc głową.
Złapał
mnie za ramię i jednym ruchem podniósł z podłogi. Nabrałam powietrza w płuca,
bojąc się co zrobi, ale Crouch jedynie poprawił mundurek, który od jakiegoś
czasu kazał mi nosić.
–
Tym razem wybaczam Ci – powiedział. – Widać, że go nie znasz. Gdybyś miała
szansę, zrozumiałabyś. To nie w jego stylu. Gdybyś żyła w czasach pierwszej
wojny czarodziejów, też nie mówiłabyś takich bredni. Jak widać Hogwart nie uczy
rzeczy ważnych. Gdyby nie moje zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią, nawet na
ten temat gówno byś wiedziała, prawda?
Patrzył
na mnie wyczekująco, więc gorączkowo pokiwałam głową.
–
Tak, nie wiedziałabym niemal nic – przytaknęłam cichym głosem, jednocześnie
opuszczając wzrok na podłogę.
Moje
palce odruchowo złapały za kraniec spódnicy. Tak naprawdę rok wcześniej nauczał
nas profesor Lupin i uważałam, że jego nauki były niemal równie dobre, co te od
profesora Moody’ego. Wiedziałam jednak, że nie to chciałby Barty usłyszeć, a
mówienie mu tego, czego pragnął, przyprawiało go o znacznie lepszy nastrój.
Było też dla mnie mniej bolesne. Czasem gdy wpadał w złość, w ramach kary wypalał
na moich przedramionach znaki.
Wiedziałam,
że przy śmierciożercy musiałam trzymać się na baczność. Jeśli chciałam się stąd
wydostać, musiałam grać w jego grę i czekać na odpowiedni moment. Bałam się, że
jeden fałszywy krok sprawi, że utknę tu na zawsze, dlatego choć kilka razy
miałam drobną szansę na postawienie się, za każdym razem panikowałam i
rezygnowałam z tego.
–
Widzisz, to nie Twoja wina ptaszyno, że gówno wiesz. To wadliwy system
edukacji.
Ruchem
głowy wskazał mi na stolik, gdzie leżała butelka whisky i pusta szklanka.
Szybko podeszłam tam, przyklękłam i ostrożnie dolałam mu trunku. W tym czasie
Crouch przespacerował się po pokoju w te i we w tę.
–
W pewnym sensie tęsknię za posadką profesora. Tyle wpatrzonych we mnie par oczu
i tyle umysłów chłonących wiedzę zakazaną… Pomijając to całe użeranie się z
bojaźliwymi dzieciakami, samo torturowanie was na lekcjach było niezłą frajdą. Szczególnie,
gdy miałem szansę sprawdzić samego Pottera. Jak na kogoś, kto raz pokonał
Voldemorta nie jest zbyt potężny. Coś jednak musi być między tymi dwoma… –
Potarł podbródek w zastanowieniu. – Przypuszczam, że Potter sam nie wie, co to
takiego.
W
mojej głowie odbijało się pytanie: czy skoro Harry uciekł z pułapki Crouch’a,
nie czyniło go to podwójnym zwycięzcą nad Tym Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać? Nie odważyłam się jednak wypowiedzieć tych słów na głos.
–
Może jak sytuacja rozwinie się odpowiednio, jeszcze do tego wrócimy. – Crouch uśmiechnął
się niebezpiecznie i spojrzał na mnie.
–
Co masz na myśli?… – zapytałam, jednocześnie usłużnie podając mu szklankę.
–
To, że jeśli Voldemort dojdzie do władzy i przejmie szkołę, mógłbym objąć jakieś
stanowisko. Nie zależy mi na tym jakoś specjalnie, ale na jego zasadach, taka
praca byłaby czystą przyjemnością. Mógłbym karać nieposłusznych uczniów, a
nauczanie czarnej magii byłoby przecież na porządku dziennym. Póki co, muszę
zadowolić się Tobą…
Drgnęłam.
Barty poklepał mnie lekko po policzku.
–
Nie martw się, wiem, że nie masz jeszcze tego drygu do podążania drogą Czarnego
Pana. Ta szkoła wyprała Ci mózg. Inaczej tego nie nazwę. W czasach mojej
młodości było zupełnie inaczej. Ze wszystkim. – Napił się i wpatrzył w kominek.
Oczy znów mu błyszczały. – Voldemort kojarzył się z potęgą. Z mocą. Nie ukrywał
siebie, ani tego kim jest, ani swoich dokonań. Tak powinno być i teraz. Wszyscy
powinni wiedzieć, że on wrócił. To niepodobne do Czarnego Pana, kryć się w
cieniu, za kłamstwami i ludźmi…
Słuchałam
go w milczeniu. Nawet nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Też nie
podobało mi się, że gazety nie mówiły prawdy, ale zupełnie z innych powodów.
Skoro tuszowali wszystkie sprawy, nie miałam pojęcia, czy coś się dzieje moim
bliskim, ani czy w ogóle ktokolwiek nas szuka. Harry’emu na pewno nie pozwolą
nic zrobić, a reszta przyjaciół była zbyt młoda, by cokolwiek zdziałać.
Profesor „Moody” był tutaj ze mną, profesor Snape okazał się być podłym
śmierciożercą, a McGonagall nigdy nie wiedziała co naprawdę działo się ze mną i
Alex. Moja matka na łamach gazety plotła bzdury, a jej nowy „chłopak” ponoć
więził Alex w swoim domu publicznym. Mój ojciec tyle zwlekał z powiadomieniem
mnie o zniknięciu matki, że nie zdziwiłoby mnie, gdyby teraz też nie przykładał
ręki do moich poszukiwań. Z resztą, skąd on mógł wiedzieć, gdzie jestem… Skąd
ktokolwiek mógł wiedzieć…
Może
jedynie Samuel.
Na
samo wspomnienie chłopaka, poczułam wewnętrzne ciepło. Gdy nie mogłam zasnąć, a
czarne, brudne myśli przygniatały mnie, gdzieś tam na końcu głowy Samuel
pojawiał się niczym odległe światełko. Szukając jakiegokolwiek pocieszenia, wielokrotnie
myślałam o spędzonych wspólnie chwilach. Wspominałam dni, gdy siedzieliśmy
razem w bibliotece. Te, gdy tylko udawaliśmy, oraz te, gdy działo się wszystko
naprawdę. Gdy nasze usta łączyły się w pocałunkach, a jego dłoń odnajdywała
moją. Gdy zadręczałam go rozmową, a on odkrywał przede mną kolejne kawałki
siebie. Niektóre wspomnienia wydawały mi się przesadnie kolorowe, jakby ktoś je
podrasował. Czyste, pełne radości i pozytywnych uczuć chwile. Pamiętałam, że momentami
Samuel był enigmatyczny, ale gdzieś w tym wszystkim dostrzegałam troskę.
Wiedziałam, że lubił mnie taką, jaka byłam. Nigdy nie naciskał. Nie przekraczał
granicy, pozwalając mi decydować czego chcę i co będziemy robić. Choć teraz
wszystko wydawało się tak odległe, jakby działo się w poprzednim moim życiu, nie
chciałam zapominać o tym, co nas łączyło. Czyniłam z tego kotwicę, trzymającą
mnie na powierzchni.
Z
tyłu głowy pojawiał się również strach, że Samuel także był po tej złej stronie
barykady. Wskazywały na to różne fakty, ale nie chciałam w nie wierzyć. Gdy
próbowałam to jakoś sobie uzasadnić, znów na wierzch wypływały te dobre
wspomnienia, zmazując moje podejrzenia niczym morska fala wyrównująca wilgotny piasek.
Koniec końców uznawałam więc, że wewnętrzny strach jest wynikiem tego, co mnie
spotkało. Teraz na wszystko patrzyłam przecież zupełnie inaczej. Nie miałam
pojęcia, czy kiedyś to się zmieni.
Crouch
pstryknął palcami przed moimi oczami. Momentalnie skupiłam na nim wzrok,
przeklinając w duchu, że nawet nie mam pojęcia, o czym dopiero mówił.
–
Klara, znowu odpływasz – mruknął niezadowolony i wcisnął mi pustą szklankę w ręce.
Poderwałam
się z miejsca, znów chcąc mu nalać, ale wykonał ręką gest, że ma dość.
Odłożyłam szklankę. Crouch podszedł do mnie, złapał mnie oburącz za twarz i przyjrzał
się uważnie moim oczom.
–
Mam nadzieję, że te rumieńce, to wynik myślenia o moim nowym planie… – szepnął.
Kciukami potarł moje policzki. – Mam rację? – zamruczał. – Ekscytujesz się? Jeśli
będziesz grzeczna, pozwolę Ci ich poznać.
Na
szybko próbowałam połączyć fakty, ale było zbyt wiele możliwości. Większość mi
się nie podobała. On nigdy nie cieszył się czymś, co byłoby normalne.
–
Przepraszam, myślałam o tym co mówiłeś wcześniej – skłamałam. – O szkole i…
–
Czyli nie słuchałaś… – wykrzywił usta i puścił mnie, odtrącając od siebie. – W
takim razie nici z nagrody. Po co ja się produkuję…
Czułam,
jakby stanęło mi serce. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Nie
wiedziałam jaka była nagroda, ale nie zamierzałam tak łatwo zniweczyć moich
starań. Gdy tylko Barty sięgnął po różdżkę, zadziałałam impulsywnie. Nieśmiało
złapałam go za dłoń, próbując go powstrzymać przez ukaraniem mnie.
–
Wybacz! Po prostu myślałam o tym, że byłbyś świetnym nauczycielem – znów
skłamałam. Udało mi się to wypowiedzieć całkiem płynnie, ale odruchowo
opuściłam wzrok. Próbowałam powstrzymać drżenie ręki. – Ja… Zastanawiałam się,
czy przejąłbyś to samo stanowisko, czy inne…
–
Czemu miałbym przyjąć inne? – Spojrzał na mnie czujnie i wyślizgnął dłoń z
mojego uścisku. Wciąż zaciskał palce na różdżce. Trzymał ją na widoku.
–
Bo…
Zastanowiłam
się, rozglądając na boki. Mężczyzna przyłożył koniec różdżki do mojej brody i
uniósł ją, zmuszając do spojrzenia na niego.
–
Wszyscy w szkole mówią – kontynuowałam – że to Profesor Snape chce być
nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, a skoro on również służy Temu Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać, to być może…
–
Nie ma takiej opcji, ptaszyno – uciął Crouch. Schował różdżkę do kieszeni
kurtki. – Naprawdę zaprzątasz sobie głowę czymś takim? Zanim dojdzie do
przejęcia szkoły, zadbam o to, żeby Snape był skończony. To już nawet nie chodzi
o stanowisko, ale o zasady. Wśród ludzi Voldemorta nie ma miejsca na słabych i
zdrajców. Snape prędzej czy później popełni jakiś błąd. To tylko kwestia czasu.
Sidła są zastawione.
–
Sidła, czyli Alex, tak? – próbowałam wszystko złożyć do kupy. – Ale przecież
mówiłeś, że on… że oni… Że… – nie umiałam zebrać słów. Na moich policzkach
pojawiły się wypieki. – Że to co się stało między nimi, to była jego zemsta. Że
on ją wykorzystał.
Crouch
westchnął cierpiętniczo, wsunął dłonie w kieszenie spodni i przeszedł się po
pokoju.
–
No, tak powiedziałem – przyznał w końcu, choć z pewnym ociąganiem.
–
Więc po co miałby ją ratować? – drążyłam. – Czemu sądzisz, że to zadziała?
–
Naprawdę nadal tego nie rozumiesz? – Spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę. –
Nie ma nad czym myśleć, puściła się z nim, bo chciała. On ją pieprzył, bo mógł.
Pozwolił jej się zbliżyć, a mógłby mieć kobiet na pęczki. Jestem pewien, że w
takim układzie, coś musiało się zjebać. Więc tak, powiedziałem, że on ją
wykorzystał. I nie myśl, że to mój wymysł. – Uniósł ręce w obronnym geście,
jakby odcinał się od całej tej popapranej historii. – To, że robił to dla
zemsty, to były jego słowa. Moim zdaniem kłamliwe. Wymyślone naprędce, godne
pożałowania kłamstewko. – Uśmiechnął się z wyższością. – Myślę, że nawet
Voldemort nie wierzy mu do końca. Mój plan może jeszcze nie wypalił, ale coś
między tą dwójką było i wiedziałem o tym od dawna. Mapa Pottera pokazywała to
czarno na białym. Podziękuję kiedyś Harremu za ten jego świstek. Nawet nie
wiesz ile rzeczy przede mną odkrył…
Spojrzeliśmy
sobie w oczy. Jego mina sugerowała, że zna moje najmroczniejsze sekrety. Sęk w
tym, że największym sekretem były spotkania z profesorem Moody’m. Jeśli miał na
myśli cokolwiek innego, nie zamierzałam podrzucać mu żadnego przykładu.
Opuściłam wzrok.
–
Czyli myślisz, że on ją uratuje? – zapytałam, nerwowo miętosząc kawałek
spódnicy.
–
Myślę, że spróbuję. – Podszedł do mnie i odgarnął mi włosy za ucho. – Ale wiem
też, mu się to nie uda – dodał, wyraźnie z siebie zadowolony.
–
Dlaczego nie?
–
Bo jestem na to przygotowany. Kenneth jest przygotowany.
–
Skoro tak go nienawidzisz, może Ty ją uwolnij i zwal na niego winę?
–
To tak nie działa, ptaszyno. – Pokręcił głową. – To tak nie działa.
–
Ale gdybyś…
–
Zamilcz już – warknął i przycisnął mi palec do ust. Gdy to zrobił drgnęłam i
wbiłam wzrok w jego oczy, nieruchomiejąc. – Alex, to teraz najmniejszy problem.
Przestań mi o niej jojczeć, bo zrobię się niemiły – wycedził przez zęby, a
później dodał milszym głosem. – Zrozumiano?
Ostrożnie
pokiwałam głową, a on uśmiechnął się zadowolony.
***
Crouch
nie powiedział mi w końcu na czym ma polegać moja nagroda, ale niedługo potem uznał,
że byłam wystarczająco grzeczna i kazał mi być gotową do wieczornego wyjścia.
Nie miałam pojęcia, co ma przez to na myśli. Czy zamierzał w końcu wypuścić
mnie z pokoju? Może zabrać do ogrodu, albo gdzieś dalej? Wszystkie opcje
wydawały mi się wręcz nierealne. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz widziałam
słońce. O oglądaniu innego człowieka nawet nie wspomnę. Czułam, że nagroda
będzie bardzo w „jego” stylu i niepokoiło mnie to jeszcze bardziej.
Choć
chciałam być w pełni sił psychicznych i fizycznych, przez cały dzień nie byłam
w stanie zmrużyć oka. Chodziłam w te i we w tę po pokoju, raz za razem
przewijając w głowie różne potencjalne scenariusze. Czy powinnam w razie czego
zrobić sobie broń? Mogłam stłuc lampkę, ale pewnie Barty zauważyłby, że
zniknęła. Gdyby mnie przeszukał, znalazłby jej części. Mogłam ukryć je w
torbie, ale czy nie kwestionowałby tego, że ją ze sobą biorę? Tysiące tego typu
pytań bombardowało moją głowę, aż w końcu – jak zawsze – było już za późno na
jakikolwiek plan.
Crouch
wszedł do pokoju. Ubrany był jak zawsze w czarny podkoszulek, skórzaną kurtkę,
ciemne jeansy i kowbojki, ale tym razem jego twarz skryta była za maską
śmierciożercy. Przez otwory widać było jego błyszczące oczy. Był nieco
odmieniony, a może tylko sprawiał takie wrażenie. W rękach trzymał czarną,
powłóczystą szatę i coś jeszcze.
Przełknęłam
głośno ślinę i stanęłam w miejscu. Barty podszedł i bez słowa okrył mnie
czarnym materiałem, spinając go tuż pod szyją. Przez cały czas wpatrywał się w
moje oczy. Byłam pewna, że za maską skrywa się uśmiech. Nie był to pierwszy
raz, gdy mnie w coś ubierał, choć jeszcze nigdy nie przyniósł mi czegoś, co
przypominało szaty śmierciożerców. Sądząc po ich rozmiarze, musiały należeć do
niego.
–
Nawet Ci do twarzy – stwierdził, sięgając po drugą z przyniesionych rzeczy.
Była to skórzana obroża z kółkiem, do którego dopięty był długi łańcuch.
–
Po co to? – zapytałam, marszcząc brwi.
–
Na wszelki wypadek. Muszę Cię mieć w zasięgu ręki.
Chciał
mi ją założyć, a ja zrobiłam krok do tyłu i stanowczo pokręciłam głową.
–
Proszę, będę grzeczna…
Barty
uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób.
–
Nie wątpię, że będziesz, ale nie będziemy tam sami. Podejdź.
Niepewnie
spojrzałam na obrożę, a później na niego. Ten uśmiech mi się nie podobał.
–
Gdzie idziemy? – zapytałam ze strachem.
–
Tajemnica. Na miejscu poznasz paru moich kolegów. Przy okazji.
Poczułam,
jak robi mi się słabo i niedobrze. Zawsze Barty powtarzał, że jestem tylko jego
i dlatego mam z nim „tak dobrze”, a teraz zamierzał zaprowadzić mnie do swoich
kolegów? Bezwiednie osunęłam się na kolana, gorączkowo myśląc o tym, co
zrobiłam źle. Dlaczego tak mnie chce ukarać? Byłam mu posłuszna, godziłam się
na to, co mi robił, licząc, że coś na tym zyskam, a zamiast tego zamierza mnie
im oddać?… Bo przecież nie mogło chodzić o nic dobrego! W moich oczach
momentalnie pojawiły się łzy. Ciało zaczęło drżeć niekontrolowanie. Barty
patrzył na mnie zdziwiony, wciąż trzymając obrożę w rękach.
–
Co jest, nie cieszysz się?
Jak
miałam się cieszyć?! Łzy strumieniami płynęły mi po policzkach. Strach
wstrząsał moim ciałem, niemal mnie obezwładniając. Doczołgałam się do stóp mężczyzny
i objęłam jego nogi, jakby był moją ostatnią deską ratunku. Byłam przecież
zdana na jego łaskę. Więził mnie i od samego początku robił ze mną, co tylko
chciał.
–
Błagam, nie każ mi iść – załkałam. – Błagam. Chcę tu zostać z Tobą. Tylko z
Tobą. Nie każ mi. Barty, proszę… Jestem tylko Twoja, prawda?… Ja nie chcę… Nie
każ mi… nie do nich… nie… Barty…
Moje
słowa były coraz mniej zrozumiałe. Crouch stał nade mną niczym kat, niewzruszenie
spoglądając na moją zapłakaną twarz. Cyknął językiem i pokręcił głową. Złapał
mnie mocno za podbródek i zmusił do patrzenia na niego. Moja twarz była zasmarkana
i czerwona od płaczu. Cały czas kurczowo ściskałam jego nogawki. Posłałam mu
najbardziej błagalne spojrzenie, na jakie było mnie stać, choć wiedziałam, że
nie mogę liczyć na współczucie. Wszystko zależało od jego dobrej woli. Od jego
widzimisię.
Barty
przesunął kciukiem po mojej drżącej wardze i po chwili drażnienia się ze mną,
naparł na nią. Czyli będzie czegoś chciał… Tak pomyślałam. Czułam, jakbym w
gardle miała wielką gulę, ale jeśli cokolwiek mogło mnie uratować przed
oddaniem innym, musiałam to zrobić. Cokolwiek by to nie było. Zacisnęłam mocno
powieki i bezwiednie rozchyliłam usta. Łzy nadal płynęły mi po twarzy. Wciąż
drżąc, próbując nie krzywić się z obrzydzenia na myśl o tym, co się zaraz
stanie, delikatnie possałam jego palec. Barty uśmiechnął się półgębkiem.
–
Kusisz… – sapnął. Oblizał się, wyciągnął kciuk z moich ust i poprawił spodnie. –
Ale musimy iść. Jesteśmy umówieni.
–
Ja nie chcę… ja nie… – zaczęłam znów błagać.
–
Głupiutka Klaro… Nie zamierzam Cię nikomu oddawać. Idziemy tylko na imprezę.
Serce
dudniło mi jak oszalałe. Wpatrzyłam się w niego, nie wiedząc, czy żartuje, czy
nie. Minę miał poważną, ale w jego spojrzeniu znów było coś ludzkiego. Coś, co
zawsze pokazywało się tylko na chwilę. Był też ten niebezpieczny błysk i
zwierzęce pożądanie. Przestałam zanosić się płaczem i próbowałam uspokoić oddech.
Wciąż obejmowałam jego nogi, nie wiedząc, czy tylko ze mną igra. W jednej
chwili wszystkie moje wyobrażenia obróciły się do góry nogami. Nie wiedziałam
co mam myśleć. Wydusiłam jeszcze tylko jedno słowo:
–
Obiecujesz?
***
Czułam
się głupio przez mój atak paniki, ale Barty wydawał się być bardzo zadowolony z
mojej reakcji. Ostatecznie kazał mi doprowadzić się do porządku i pozwolił iść
bez obroży. Na czas wyjścia zawiązał mi oczy, ręce i zaciągnął głęboki kaptur. Wyprowadził
mnie z pokoju, a powłóczyste, długie szaty plątały mi się pod nogami. Szliśmy
przez korytarz, a później po schodach. Próbowałam zapamiętać drogę, którą mnie
prowadził, ale potem skręcał za wiele razy. Nie byłam pewna, czy krążymy po tym
samym budynku, by mnie zmylić, czy jest on faktycznie aż tak duży. W końcu
dotarliśmy do kominka.
Mężczyzna
objął mnie mocno ręką, przygarniając do siebie. Poczułam ostry zapach jego wody
kolońskiej, a zaraz po tym magia przeniosła nas w inne miejsce. Przez wąską
szparę pod materiałem widziałam jedynie, że stoimy na marmurowej, wypolerowanej
posadzce. W tle dudniła przytłumiona
muzyka. Barty wciąż mnie obejmował, ale nieco luźniej. Poprowadził mnie przed siebie,
do innego pomieszczenia i gdzieś dalej. Muzyka zdawała się oddalać. W końcu
stanęliśmy.
–
Crouch, co jest? Przynosisz drwa do lasu? – usłyszałam drwiący, męski głos.
Wydawał mi się znajomy.
–
A co, nie wiedziałeś, że przychodzimy z towarzyszącymi? – zakpił Barty.
–
Na męski wieczór? – parsknął ten pierwszy. – I może jeszcze miałbym wziąć moją
starą, żeby mi jojczyła?
–
Jak sobie wychowasz, tak masz, Yaxley.
Barty
ściągnął mi opaskę z oczu. Zamrugałam i ostrożnie rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Znajdowaliśmy się w komnacie przypominającej typowy, męski
salonik. Ściany obłożono wysokiej jakości drewnem, a podłogę pokrywał
wypolerowany parkiet. W centralnym miejscu, tuż pod ozdobnym żyrandolem stał
stół do pokera i cztery krzesła. Z boku było kilka innych wygód w tym długa,
zielona kanapa i część barowa ze ścianą pełną najróżniejszych alkoholi. Poza
dobrze oświetlonym stołem, reszta pokoju wydawała się być skąpana w półmroku.
Na
barowym stołku siedział wysoki, elegancko ubrany śmierciożerca o jasnych,
spiętych w kucyk włosach i o prymitywnej, zwierzęcej twarzy. Obok niego leżała
maska. Na palcach miał mnóstwo sygnetów, którymi pobrzękiwał, uderzając o
trzymane w rękach szkło. Jedno jego łypnięcie wystarczyło mi, by go rozpoznać.
Ten sam mężczyzna porwał kiedyś mnie i Alex, próbując tym samym dorwać
profesora Moody’ego. Teraz widziałam już, że kiedy tamtej nocy Moody rozprawił
się z Macnair’em i Yaxley’em, nie pozwolił nam zgłosić sprawy właśnie dlatego,
że byli po tej samej stronie. Po prostu pokazał im swoją twarz i zamiast się
pozabijać, cała trójka ostatecznie wyszła ze starcia bez szwanku. Yaxley był
też przy naszym ostatnim porwaniu, kiedy śledziliśmy Pansy Parkinson, a ona
zaprowadziła nas w pułapkę. Ten pierwszy raz wspominałam jednak dużo gorzej.
Yaxley
obnażył zęby, a ja schowałam się za Bartym. Śmierciożerca parsknął śmiechem.
–
Strachliwa jak zawsze. Nie mów, że będziesz ją trzymał z nami przy stole –
marudził. – Nie mam ochoty wysłuchiwać żałosnych pisków.
–
Spokojnie. – Crouch poklepał mnie z dumą po policzku. – Ptaszyna jest
wytresowana i potrafi zamknąć buźkę na kłódkę. Prawda skarbie?
Szybko
pokiwałam głową, jednocześnie zagryzając mocno zęby, żeby w razie czego żadne
słowo mi się nie wymsknęło.
–
Czyli co, próbujesz się popisać? – Yaxley upił drinka i obciął mnie wzrokiem. –
Bo jeśli po prostu tak bardzo chce ci się dymać, wrzuć ją do pokoju czy gdzieś.
Spojrzałam
przestraszona na Crouch’a, ale w tym momencie usłyszałam kolejny, znajomy głos.
–
Ma moje pozwolenie, by tu być.
Spojrzałam
w stronę drzwi. Do pokoju wkroczył Kenneth Pyrites w towarzystwie Lucjusza
Malfoy’a. Ten pierwszy ubrany był jak zawsze w jasny, typowy dla pastora
garnitur i mimo niskiego wzrostu, emanował władczą aurą. Ten drugi zaś miał
ciemne szaty w arystokratycznym kroju, a całości wizerunku dopełniała jego
laska ze srebrną głową węża. Wszyscy mężczyźni pościągali maski i kolejno
podali sobie ręce.
Teraz
miałam pewność, że historie o Pyrites’ie są prawdą. Witał się z nimi jak z
dobrymi znajomymi, nie poświęcając mi ani ułamka uwagi. Tak nie zachowywałby
się ktoś, komu zależało na mojej matce. Miałam ochotę zapytać co się z nią
dzieje, ale Barty poinstruował mnie wcześniej, że mam nie odzywać się
niepytana. Biorąc pod uwagę moje obawy co do jego intencji, wolałam nie
wychodzić przed szereg. Czułam się nieswojo z samym faktem, że tutaj jestem.
Nie potrafiłam cieszyć się opuszczeniem mojego więzienia, ani tym, że w końcu
widziałam innych ludzi. Moje mięsnie były napięte, gotowe do tego, by zareagować.
Ręce jednak nadal miałam związane. Mój wzrok samoistnie uciekał na trzy pary
drzwi prowadzące w różnych kierunkach. Pamiętałam skąd przyszliśmy, ale nie
miałam pojęcia co kryje się za pozostałymi drzwiami. Czy było tam wyjście? Mój
zastraszony umysł i tak nie wierzył, że udałoby mi się wydostać. Przytłumiona
muzyka na granicy słyszalności coś mi jednak podpowiadała…
–
Skoro jesteśmy w komplecie, zaczynamy grę? – zaproponował Kenneth,
bezceremonialnie wycierając dłonie w chusteczkę.
Mężczyźni
pokiwali głowami i kolejno zasiadali przy stole. Lucjusz przyglądał mi się z
niekrytym zaciekawieniem. Przechodząc obok mnie, specjalnie strącił laską
kaptur z mojej głowy, a potem uśmiechnął się z politowaniem.
–
To ta zaginiona z Hogwartu? Od początku mówiłem, że nie będzie z niej aurorki –
stwierdził z wyższością i usiadł przy stoliku do pokera. – Jest jak zakładałem?
Przeprasza Cię za każdym razem?
–
Tylko kilka razy dziennie. – Crouch uśmiechnął się paskudnie i całkowicie zdjął
ze mnie czarną szatę.
Stojąc
przed nimi w szkolnym mundurku czułam się zawstydzona. Niezbyt długo, bo zaraz
potem Kenneth pstryknął palcami. Drugie drzwi otworzyły się szeroko, a do
środka weszło kilka kobiet w bardzo kusych strojach i koronkowych, ozdobnych
maskach na twarzy. Wszystkie miały zamglone, niewidzące spojrzenia. Jedna z kobiet
pełniła rolę krupierki, inna zajmowała się drinkami, pozostałe miały
najwidoczniej umilać czas. Barty, tak jak pozostali, prześlizgnął wzrokiem po
młodych, odkrytych ciałach i pełnych biustach. Językiem zwilżył wargi, usiadł
na swoim krześle, a potem pociągnął mnie w dół, zmuszając do tego, bym usiadła
mu bokiem na kolanach. Kelnerki polały każdemu z nich alkohol i częstowały
chętnych cygarami, a krupierka rozdała karty. Rozpoczęli grę.
–
Może o nią zagramy? – zaproponował Yaxley, wskazując na mnie głową. – Skoro już
przytargałeś ze sobą ten balast.
–
Żywy towar też jest przewidziany w naszej puli – skomentował Kenneth.
Mocniej
zacisnęłam usta i zawstydzona wtuliłam głowę w Barty’ego, licząc na to, że
jeśli zobaczy moje oddanie, nie pomyśli o przehandlowaniu mnie za żadną cenę.
Miałam wrażenie, że wszyscy są w stanie słyszeć jak mocno biło mi serce.
–
To miała być niespodzianka – wymruczał Crouch, obejmując mnie tak, że jego ręka
wylądowała na moim udzie. – Zaraz zajmiemy się przyjemnościami, ale najpierw
mam do was jedno pytanie. Który z was jest takim kurwa geniuszem, że blokuje
prasę? – Spojrzał na nich kolejno, sponad swoich kart.
Przez
chwilę wszyscy milczeli. W końcu Yaxley parsknął, obnażył zęby i odchylił się nonszalancko
na krześle.
–
Tu cię zdziwię. To robota ministerstwa.
Lucjusz,
jakby na potwierdzenie, wolno pokiwał głową. Barty zmrużył oczy.
–
Ministerstwa, czyli Twoja? – drążył Crouch.
–
Nie – odpowiedział Yaxley. – Dosłownie ministerstwa. Z tego co wiem, nie maczał
w tym palców żaden z nas. Uwierzyłbyś?
Ani
ja, ani Barty nie chcieliśmy w to uwierzyć. Nie rozumiałam dlaczego
Ministerstwo Magii miałoby specjalnie wpływać na wybielanie artykułów w prasie.
Crouch nie był zadowolony z zupełnie innego powodu. Czułam, że stuka nerwowo
palcami o moje udo.
–
Niedorzeczne.
–
Mi to mówisz? – rozbawiony Yaxley łyknął ze szklanki.
–
Też słyszałem, że po Ministerstwie chodzą tajne rozkazy wyciszania każdej
sprawy – wtrącił Lucjusz. – I wiem to z kilku niezależnych źródeł.
–
W gruncie rzeczy dla nas to dobra, polityczna decyzja – odezwał się Kenneth. –
Cisza oznacza, że mamy zielone światło do działań. Nikt się nie spodziewa, nikt
nikogo nie podejrzewa, zatem nikt nikogo również nie ściga. Skoro według nich
problemu nie ma, możemy sobie poczynać znacznie śmielej.
Barty
uderzył pięścią w stół, przez co jego żetony rozsypały się. Drżącymi ze stresu
dłońmi, pospiesznie zaczęłam je zbierać na kupkę, uważnie słuchając całej
rozmowy. Chłonęłam każde słowo.
–
I po co ta złość, przyjacielu? – zakpił Lucjusz. – Nie idą Ci karty?
–
Nie chodzi o grę – syknął Barty. – Po prostu irytuje mnie, że dzieła naszego
Pana zostają przemilczane! Was to naprawdę nie obchodzi?! – Spojrzał na nich
wściekle.
–
Uspokój się. – Kenneth posłał mu jedno sugestywne spojrzenie, a potem spokojnie
kontynuował grę. – Tak nic nie osiągniesz. Kiedy mieszkałem w Stanach, gazety
wzięły mnie sobie na cel. Tam media nie są tak scentralizowane. Wyciszenie
każdego pismaka, to był spory kłopot. Jak nie jeden szmatławiec, to drugi. Nie
chcesz wiedzieć ile razy ciągano mnie po sądach. Ile wysiłku wymagało, by
uciszać każdą ze spraw. By je bagatelizować.
–
Działałeś na szeroką skalę – wtrącił Lucjusz, tonem znawcy. – Im większa skala,
tym większe problemy. Więcej ludzi patrzy Ci na ręce, więcej z nich czeka, na
Twoją porażkę, co znaczy też, że z wielu stron może nadejść cios.
–
No tak. O ciosach w plecy, to Ty zdaje się dobrze wiesz? – dopowiedział Barty,
dorzucając żetony do puli.
Yaxley
zarechotał, co Lucjusz skwitował pełnym politowania spojrzeniem.
–
I z czego rżysz? – Barty łypnął na Yaxleya.
–
Z czego? Pomyślałem o tym, co Lucjusz zrobił ze Snape’m. Niby tacy przyjaciele,
a jednak…
–
Tamto, to było ostrzeżenie – wyjaśnił Malfoy. – Należało mu się za to, w jak
oczywisty sposób węszył.
–
I przez was stał się ostrożniejszy – marudził Crouch. – Z resztą nie ma się
czym ekscytować. Stać was na samosąd? Świetnie, ale obaj przy pierwszej okazji
wyrzekliście się Czarnego Pana. Nie jesteście warci, by siedzieć z wami przy
jednym stole. Takie zagrania to tylko zasłona dymna…
–
Przestań do tego wracać. To była decyzja polityczna – stwierdził podirytowany
Lucjusz. – Czarny Pan zrozumiał, że jako wtyczki w ministerstwie jesteśmy mu
bardzo przydatni. Z resztą w tym roku wróciłem do niego z nowym pokoleniem
śmierciożerców. Odbudujemy jego armię.
–
Dokładnie tak. Słyszałem, że ten nowy, Ethan, nieźle sobie poradził z tą swoją
mugolską ofiarą. Będą z niego ludzie. – Yaxley odpalił sobie cygaro. Zaciągnął
się i puścił kółka z dymu. – Spójrz na siebie, Barty. Ty się nie wyrzekłeś i
co? I musisz się ukrywać. Gówno zrobisz. A Kenneth? Wyjechał do stanów, a potem
użerał się z tymi pismakami. Też nie miał łatwo.
–
Ale nie przestał działać. – Barty spoważniał i pochylił się nad stołem. – Z
resztą Kenneth był przy tym niemal sam, a Voldemort… – na to słowo Malfoy i
Yaxley nieco się spięli – Lord Voldemort ma nas. MY jesteśmy jego tarczą. Jego
różdżką. Przedłużeniem jego ręki. MY wykonujemy jego rozkazy. MY stanowimy
prawo.
–
Jeszcze nie, Barty – powiedział spokojnie Kenneth. – Ale wkrótce tak będzie.
Sprawdzam.
Wyłożyli
karty na stół. Kenneth bez słowa zgarnął całą pulę. Yaxley poruszył się
niespokojnie na krześle. Malfoy bez mrugnięcia stracił to, co postawił, a Barty
widać był myślami w zupełnie innym miejscu. Wsparł się łokciem o stół i
przygryzł kciuk. Oczy błyszczały mu niebezpiecznie, a ręka którą mnie
obejmował, trzymała mnie ciasno.
–
Co z tą niespodzianką? – zapytał Lucjusz.
Kenneth
spojrzał porozumiewawczo na Crouch’a, a potem wykonał gest dłonią. Jedna z
kobiet wyszła za drzwi, a zaraz potem wróciła w towarzystwie ochroniarza
imieniem Marcel, który na łańcuchu prowadził… Alex.
Napięłam
się cała, przycisnęłam dłonie do ust, by nie pisnąć i z niedowierzaniem
wpatrzyłam w szeroko otwarte drzwi. Alex miała na sobie jedynie bieliznę, a jej
ciało pokrywały liczne sińce i zadrapania. Część z nich wyglądała tak, jakby
odciśnięto na jej ciele ślady palców lub niemal całych, dużych dłoni. Była
czysta i uczesana, ale sądząc po jej stanie, musiała przechodzić przez piekło.
Ręce miała dziwnie wykręcone i ciasno związane za plecami, usta zakneblowane, a
jej oczy zakrywała czarna przepaska. Marcel pociągnął za łańcuch, przez co wylądowała
boleśnie na kolanach i omal nie upadła na twarz, nie mając nawet jak
zamortyzować ewentualnego upadku.
Próbowałam
się poderwać z miejsca, by jej pomóc, ale Barty mocno mnie przytrzymał. Jego
ręka była jak pas bezpieczeństwa. Obróciłam się gwałtownie i spojrzałam na niego
z wyrzutem, a on pokręcił mi palcem przed oczami.
–
Możesz patrzeć, ale nie dotykaj – szepnął mi do ucha i zaraz potem liznął jego
płatek. Wzdrygnęłam się. – To moja niespodzianka dla Ciebie. Mam nadzieję, że
cieszysz się, że ją widzisz. Tak Ci zależało na niej, no to proszę…
Przygryzłam
mocno język, byleby tylko nie wypowiedzieć nic na głos bez pytania. A miałam
wiele do powiedzenia. Miałam ochotę krzyczeć. Miałam ochotę znaleźć się przy
niej. Miałam ochotę zapytać ją, jak się trzyma. Obiecać jej, że jakoś nas z
tego wyciągnę. Że już nie długo. Że wyjdziemy z tego obie. Miałam ochotę
przeprosić ją za to, że dałam się złapać Barty’emu. Bo pewnie gdyby nie to, już
dawno odkryliby jak ktoś ją porwał i gdzie jest. Miałam ochotę przeprosić ją,
że pozwoliłam jej wejść w pułapkę samej. Że jakimś cudem nie przewidziałam
tego, jak bardzo przyciągała kłopoty. Było jeszcze tyle innych rzeczy…
Przygryzłam
język tak mocno, że czułam smak krwi w ustach. Łzy popłynęły mi po twarzy.
Kenneth obserwował nas ze spokojem, postukując palcami w blat stołu. Yaxley
wykrzywił twarz, jakby tylko czekał na mój błąd. Tylko Lucjusz patrzył prosto na
Alex. Nagle coś zrozumiał.
–
Czy to młoda Lamberd’ówna? – zapytał.
W
oczach Malfoya pojawił się błysk, a na jego twarzy wykwitł arogancki uśmiech.
Mężczyzna wsparł się na lasce, wstał od stołu i podszedł do niej. Wykonał gest,
na co Marcel ściągnął dziewczynie knebel. Alex wzięła kilka sporych haustów powietrza,
a potem cała się spięła, nasłuchując.
–
Gdzie jestem? – zapytała, próbując brzmieć odważnie. – Po co mnie tu
trzymacie?! Czego znów ode mnie chcecie?!
–
Jesteś w dobrych rękach – powiedział mrocznym głosem Malfoy.
Chyba
rozpoznała jego głos, bo na jej twarzy pojawił się cień. Luciusz dotknął końcem
laski jej podbródka, próbując go unieść. Alex gwałtownie odsunęła głowę na bok
i mocno zacisnęła usta.
–
Mówiłem, że to kiepski pomysł – powiedział Pyrites. Westchnął, stuknął dłońmi o
blat, odepchnął się od stołu, wstał i powoli, z przesadnym namaszczeniem
założył białe rękawiczki. Jego niezadowolone spojrzenie powędrowało na Alex. –
Jeszcze z nią nie skończyłem. Jest w trakcie żmudnych przygotowań, choć na tym
etapie stwierdzam, że o wiele łatwiej byłoby użyć zaklęcia niewybaczalnego.
–
Zabiłbyś całą zabawę. – Yaxley poruszył się niespokojnie na krześle. Dym z jego
cygara kłębił się pod lampą.
–
Wiem, dlatego się powstrzymuję. Jeśli jednak dalej zamierza być taka krnąbrna,
po wszystkim będzie dłuuugo dochodzić do siebie.
–
Czy wy siebie słyszycie?!… – syknęła Alex. – Wszyscy jesteście chorzy! Zwyrodniali!
Popaprańce bez krzty sumienia!
Kenneth
Pyrites spoliczkował ją, aż odrzuciło jej głowę, a na policzku pojawił się
czerwony ślad. Dziewczyna próbowała zdusić płacz. Wbijałam sobie paznokcie w
przegub dłoni, próbując powstrzymać fale energii, które kazały mi zareagować.
Wiedziałam, że tylko pogorszyłabym sytuację. Poruszałam się niespokojnie. Moje
wiercenie musiało spodobać się Crouchowi, bo złapał mnie obiema rękami i przycisnął
mnie mocniej do siebie. Trzymając mnie w żelaznym uścisku, uśmiechnął się
znacząco. Szybko opuściłam wzrok na stół, ale nie ruszyłam się.
–
Dobrze Klaro – powiedział nagle – możesz sobie z nią pogadać. Zezwalam.
Gdy
tylko Alex usłyszała moje imię, uniosła głowę i ucichła, nasłuchując. Crouch
zdjął mnie ze swoich kolan i klepnął w tyłek, zachęcając do ruszenia w jej
stronę. Wszyscy gapili się na mnie i było to bardzo nieprzyjemne. Potykając się
o własne nogi, powoli do niej podeszłam, zważając na każdy mój ruch. Bojąc się,
że to jakaś podpucha. Że to wszystko wydaje się zbyt piękne. Czułam, że zaraz
rzucą się na nas. Że coś się stanie. Crouch przyglądał mi się z dziwnym
uśmieszkiem. Zerkałam na niego do samego końca, aż byłam już przy niej. Szybko
przyklękłam obok przyjaciółki i przełożyłam moje związane ręce tak, by znalazła
się pomiędzy nimi. Przytuliłam ją mocno do siebie, zasłaniając własnym ciałem.
W pierwszej chwili szarpnęła się, jakby chciała mi się wyrwać.
–
Alex, to ja… – szepnęłam.
Znieruchomiała,
ale nie rozluźniła się.
–
To ja… – powtórzyłam.
Przytulając
się, bujałyśmy się w te i we w tę. Po naszych policzkach płynęły łzy. Moje
gardło było tak ściśnięte, że mimo najszczerszych chęci, nie byłam w stanie
powiedzieć nic więcej. Raz po raz otwierałam usta, ale nie wydobywał się z nich
żaden dźwięk. Nic poza jakimś żałosnych westchnieniem.
–
Gramy dalej? – zaproponował Barty i pełen nowej werwy łyknął ze szklanki. Jego
wzrok znów ślizgał się po zamaskowanych paniach.
–
To co, obie są w puli? – zainteresował się Yaxley.
–
Jedna – sprecyzował Crouch. – Mojej nie oddaje.
–
Psujesz całą zabawę – marudził Yaxley. – Po chuj ją przyprowadzasz, jeśli nie
zamierzasz o nią grać?!
–
Jak coś Ci nie pasuje, możesz stąd wyjść. – Barty odłożył głośno szkło na stół.
–
Kłóćcie się dalej, a każę ją wyprowadzić – wtrącił Kenneth.
Mężczyźni
umilkli. Rozdano karty, a oni zajęli się grą, posyłając sobie przy tym
podejrzliwe spojrzenia. Ściskałam mocno Alex i patrzyłam zdezorientowana w
stronę stołu. Naprawdę zamierzali o nią grać? To, że traktowali nas jak rzeczy
już mnie nawet nie dziwiło. Zastanawiałam się jedynie, czy Crouch wiedział, że
prosząc Pyrites’a o sprowadzenie jej tutaj, uczyni z niej przedmiot rozgrywki?
Może taki był jego tajny plan? Może zatem mógłby wygrać Alex w karty i tym
samym, bez ściągania na siebie kłopotów, wyciągnąć ją z tego piekła? Jakaś
część mnie chciała w to wierzyć, ale jednocześnie niemal każdy kawałek umysłu
podpowiadał mi, że Crouch nie jest przecież rycerzem na białym koniu. Był
chorym psychopatą z rozdwojeniem jaźni.
–
Widziałam Twoją mamę… – szepnęła do mnie Alex. – Prosiłam ją o pomoc, ale nie
rozumie co się do niej mówi. Oni chyba rzucili na nią zaklęcie…
Przełknęłam
głośno ślinę.
–
Tutaj, czyli gdzie? – zapytałam równie cicho i rozejrzałam się gorączkowo po
kuso ubranych kobietach. Żadna z nich nie przypominała mojej matki. – Nie mam
pojęcia, gdzie jesteśmy – przyznałam płaczliwie.
–
Myślę, że to dalej burdel. Jesteśmy w burdelu Pyritesa. Tym samym, gdzie…
–
Dość tych pogaduszek – warknął Marcel i szarpnął za łańcuch.
Ja
i Alex upadłyśmy razem na ziemię. Ochroniarz szybko schylił się i siłą
rozdzielił nas od siebie, jednocześnie ściągając Alex opaskę z oczu. Próbowałam
znów objąć Alex, ale wtedy usłyszałam, że woła mnie Crouch. Mężczyzna poklepał
się po udzie, dając mi tym samym znak, że mam do niego wrócić. Spojrzałam
przerażona na przyjaciółkę, spuściłam głowę i bez słowa wróciłam do mojego
Pana, stając przy jego krześle. Pokazał mi karty.
–
Jak myślisz, mam z nimi szansę? – zapytał.
–
Nie wiem… – szepnęłam. – Nie znam zasad…
–
Gówniana z Ciebie pomoc – warknął i wskazał mi miejsce na ziemi.
Usiadłam
obok jego krzesła, niczym wierny pies, a on podniósł stawkę. Marcel
przytrzymywał Alex, obserwując sytuację na stole. Przyjaciółka patrzyła na mnie
dziwnie, ale nie patrzyłam już w jej oczy.
–
Chyba ta runda należy do mnie – skomentował Lucjusz, rzucając karty na stół.
Kenneth
spojrzał spokojnie na jego karty i kiwnął na ochroniarza. Ten przekazał Alex
Malfoy’owi. Moje oczy ledwo wystawały ponad stół, ale to wystarczyło, by
widzieć jak Lucjusz uśmiecha się lubieżnie i poklepuje się po udzie, każąc jej
na nim usiąść. Gdy tylko to zrobiła, odgarnął jej włosy do tyłu. Palcami
przesunął po jej karku, a potem po dekolcie. Bez ceregieli sprawdził jędrność
jej piersi, ściskając je kolejno. Nagle złapał ją silnie za szyję, jednocześnie
spoglądając głęboko w oczy. Alex drgnęła wystraszona.
–
Severus robił to z Tobą na ostro? – zapytał Lucjusz. – Nie musisz udawać
niewiniątka. Wiem, że z Tobą spał. Wszyscy wiedzą.
Policzki
Alex zaczerwieniły się. Próbowała się wyszarpnąć. Jedno spojrzenie Kennetha
wystarczyło jednak, by znieruchomiała. Unikała patrzenia Lucjuszowi w oczy, ale
też nie odpowiedziała. Jego palce aż zbielały na jej szyi, jakby naprawdę je
zaciskał. Barty z przerażającym uśmiechem przyglądał się sytuacji. Językiem
smagnął powietrze niczym wąż i pochylił się nad stolikiem, zerkając na nowo
rozdane karty. Ja myślałam gorączkowo o tym, co mogę zrobić, by jej pomóc. Co
mogę zrobić, by jednocześnie również nie stać się ofiarą. Nie zniosłabym tego.
Było mi tak strasznie wstyd, ale po tym wszystkim co już przeżyłam, nie byłam w
stanie się dla niej poświęcić. Miałam wrażenie, że cokolwiek zrobię, wtedy
skończymy obie tak samo źle.
–
Nie duś jej, jeszcze o nią gramy – marudził Yaxley. Mężczyzna zgasił cygaro. –
Też liczę na wygraną i wolę, żeby była wtedy przytomna.
Lucjusz
uśmiechnął się sztucznie i puścił szyję dziewczyny. Został na niej ślad.
–
Tak się tylko droczę – zaśmiał się Malfoy, zaglądając na swoje karty.
Nie
potrafiłam patrzeć, jak obmacywał ją podczas rozgrywki, dlatego wpatrzyłam się
w Barty’ego Croucha. Co on miał na myśli? Co do cholery planował? Czy ściągnął
mnie tu tylko po to, żebym ją zobaczyła i żebym
widziała jak ją poniewierają? Był aż tak popaprany? Złapałam go za dłoń,
przez co skupił na mnie swoją uwagę. Zerknął na Alex, na mnie, wciągnął mnie na
kolana i łapczywie wpił się w moje usta.
–
Dobra, sprawdzam – sapnął, rzucając karty na stół.
Uśmiechał
się szeroko, ale mina mu zrzedła, gdy się okazało, że tym razem to Yaxley
wygrał. Jasnowłosy mężczyzna zarechotał zadowolony i kiwnął ozdobioną sygnetami
ręką. Marcel przetransportował Alex do kolejnego ze śmierciożerców. Widziałam,
że nie chciała tam iść, a podniecenie w oczach Yaxley’a przerażało i mnie.
Odwróciłam wzrok, by nie musieć patrzeć jak ją obłapia i podszczypuje. Próbował
stargać z niej stanik, ale przerwał mu Kenneth.
–
Gra jeszcze nie skończona – przypomniał. – Zostaw coś na później.
–
Właśnie, nie rozpędzaj się – sapnął Crouch, jednocześnie pospieszając
krupierkę, by szybciej rozdała karty.
Yaxley
zmusił Alex, by przy nim uklękła. Okręcił sobie łańcuch wokół dłoni i trzymał
ją tak krótko, że zmuszona była praktycznie mieć głowę przy jego udzie.
Rozgrywka toczyła się dalej. Tym razem wygrał Kenneth. Dziewczynę znowu
przekazano, niczym jakieś cholerne trofeum, ale Pyrites w przeciwieństwie do
poprzedników, nawet jej nie dotknął. Kazał Marcelowi trzymać ją za jego
plecami. Znów rozdano karty. Rozgrywka toczyła się. Choć inni zdawali się tego
nie zauważać, Barty co i rusz wzdrygał się nerwowo, pocierał twarz i mamrotał
niezadowolony, mląc jedno przekleństwo za drugim. W takich chwilach drapał się
po klatce piersiowej, wsuwał palce za krawędź kurtki, a potem szybko łapał za
szklankę i upijał łyk. Po kolejnej przegranej partii, byłam już pewna, że w
istocie, on próbował ją wygrać!
Od
tej chwili z zapartym tchem oglądałam rozgrywkę, ale jak na złość, Crouch’owi
nie szły wcale karty. Z rundy na rundę stawał się coraz bardziej zirytowany.
Odesłał mnie nawet na kanapę, twierdząc, że przynoszę mu pecha. Z daleka nie
miałam dobrego widoku, ale raz jeszcze przyjrzałam się wszystkim kobietom w
pomieszczeniu. Obserwowałam, jak z wytrenowaną gracją wdzięczą się do
śmierciożerców, jak pochylają się z tacami, eksponując biusty, jak masują im
ramiona i spełniają kolejne zachcianki. Dziwiło mnie, że mając taki wybór, oni
naprawdę grali o Alex. Tu musiało chodzić o coś więcej.
Nagle
ktoś wpadł przez główne drzwi, robiąc przy tym dużo hałasu. To był Macnair.
Mężczyzna mocno się zataczał i cuchnęło od niego czystym alkoholem. W ręce
trzymał prawie pustą butelkę wódki. Jego czarne włosy sterczały na wszystkie
strony, jakby dopiero co udało mu się wyrwać z objęć jakiejś kobiety, a obcisły
podkoszulek był poplamiony. Nawet pomimo czarnego palta, wyglądał dość
niedbale. Marcel od razu zatrzymał go w progu, co Macnair wykorzystał, by
nonszalancko się o niego oprzeć, jakby byli kumplami. Rzucił przy tym spojrzenie
na stół do pokera.
–
Coś mi tak właśnie kurwa nie grało – czknął i wycelował oskarżycielsko palcem w
Yaxleya. – Coś mi nie pasowało! Myślę, jebać to, może mi się wydaje? Po prostu
przyjdę tu, zobaczę. I co widzę? – zapytał pijackim tonem i mocniej wsparł się
na Marcelu. – Pokerek! Pokerek beze mnie! Czemu mnie kurwa nie zaprosiliście,
hę?! Tacy z was jebani koledzy?!
–
Macnair, kurwa, ścigają Cię – zamarudził Yaxley, rzucając wściekle karty na
stół. – Co było powiedziane? Miałeś się nie wychylać. Przez Twój ostatni
kretyński pomysł miałem na głowie ministerstwo. Zamierzasz snuć się za mną jak
mucha za gównem? Nie wiesz, że mają Cię na oku?
–
To nie powód, żeby mnie nie zapraszać! Na-kurwa-pokerka! Jebać ministerstwo! –
krzyknął, wymachując butelką.
–
Ciebie jebać, jak już. – Barty spojrzał wściekle na Macnaira, obnażając przy
tym zęby. Ten wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu.
–
O, no proszę – parsknął i rozłożył ręce w zapraszającym geście. – Barty
Pieprzony Crouch. Oczywiście! Ty się ukrywać nie musisz? I kto jeszcze jest
chujem i mnie nie zaprosił? – rozejrzał się. – Malfoy, no świetnie. Nasza
arystokratyczna śmietanka. Dobra, Malfoy jest chociaż czysty. Kenneth, Ty to
wiadomo, że jesteś tutaj, bo w końcu u siebie, ale i tak…
Kenneth
Pyrites rozsiadł się wygodniej, splótł ręce na brzuchu i spojrzał spokojnie na
Waldena.
–
Skoro nie dostałeś zaproszenia, to co tutaj robisz? – zapytał, przerywając mu.
– Nie potrafisz znieść odrzucenia?
–
Wpraszam się. To chyba oczywiste? – Macnair dopił wódkę i wcisnął pustą butelkę
w ręce ochroniarza. Wtedy zauważył Alex. Oczy mu błysnęły, a na twarzy pojawił
się szeroki uśmiech. – Tak myślałem. Tak kurwa myślałem! Nie było jej w tamtym
pokoju, więc…
–
Byłeś u niej w pokoju? – Kenneth zmrużył oczy. – Miałeś się do niej nie
zbliżać. Czy nie wyraziłem się jasno?
–
A ona miała należeć do mnie – warknął. – Tak było. Crouch, powiedz im, że tak
było! – Pokazywał na niego palcem i zataczając się, podszedł do Alex.
–
Już Ci tłumaczyłem, że plany się zmieniły – odpowiedział mu Barty. – To Twoja
kara, nie pamiętasz? A teraz wypierdalaj stąd.
Macnair
nikogo nie słuchał. Złapał Alex za ramię i wciąż idąc, dopchnął ją aż do
ściany. Wydała z siebie zduszony krzyk, a on patrzył na nią takim wzrokiem,
jakby zamierzał ją pożreć. Jednym, stanowczym ruchem przekręcił jej twarz i
przejechał językiem po policzku, zlizując lekko zaschnięte już łzy.
–
Dość tego. – Kenneth wstał od stołu, rzucając wzrokiem gromy na ochroniarza. –
Płacę Ci za stanie?
Marcel
ocknął się. Rzucił się na Macnaira, pierwszym ciosem rozbijając mu butelkę na
głowie, drugim zaś celując pięścią prosto w szczękę. Walden dostał akurat
ułamki sekundy przed tym, nim zdążył całkowicie wpakować dłonie pod bieliznę
dziewczyny. Alex przywarła plecami do ściany, zaciskając mocno powieki. Macnair
niemal upadł, ale ostatecznie zatoczył się, wykorzystał ten ruch do zamachu i
oddał cios tamtemu. Marcel lekko się zachwiał. Złapał go za podkoszulek,
rozrywając go. Zaczęli się kotłować i obaj wylądowali na stole, rozsypując
żetony i karty. Któryś z nich kopnął w żyrandol, przez co lampa rozhuśtała się,
wprowadzając dodatkowy chaos.
Lucjusz
spokojnie wstał od stołu, zdegustowany ich zachowaniem. Kenneth wyglądał tak,
jakby zamierzał boleśnie ukarać oboje. Yaxley szybko dopił drinka, zanim mu go
wylali, zaś Barty powoli wyciągnął różdżkę, oblizując się przy tym. Jego
błyszczące oczy obserwowały przebieg akcji.
Poderwałam
się z kanapy, chcąc skorzystać z zamieszania. Spojrzałam na przerażoną Alex, a
później na drzwi. Czy to był ten moment? Czy teraz udałoby nam się uciec? A
jeśli się nie uda?… Miałam wrażenie, że krew odpłynęła mi z głowy. Każdy krok
był dla mnie ciężki, jakbym nie była w stanie panować nad własnym ciałem. Jakby
samo utrzymanie w pionie było nie lada wysiłkiem. Serce dudniło mi jak
oszalałe, a oddech przyspieszył. Byłam już niemal przy niej. Zdążyłyśmy
spojrzeć sobie w oczy, ale wtedy Barty złapał mnie za ramiona i siłą
wyprowadził przez drugie z trzech par drzwi.
–
Alex! – pisnęłam, a on zasłonił mi usta dłonią.
Z
tyłu nadal słyszałam odgłosy szamotaniny oraz tłukące się szkło. W tle słychać
było muzykę, teraz nieco głośniej niż przedtem, jakbyśmy się do niej zbliżali.
To faktycznie mógł być burdel. Teraz poznałam te dźwięki. Z Crouchem
znaleźliśmy się na długim korytarzu o ścianach pokrytych czerwoną tapetą.
Oświetlało go mocne, białe światło. Po bokach było wiele par drzwi. Crouch
zaglądał przez małe okienka, a potem otworzył jedno z pomieszczeń i mnie do
niego wepchnął.
–
Zostań tutaj, ptaszyno – nakazał, trzymając za klamkę i posyłając mi długie
spojrzenie. – Ani drgnij.
Zniknął
za drzwiami, zostawiając mnie samą. Odczekałam pięć sekund i szybko złapałam za
klamkę, ale drzwi się zatrzasnęły. Zaczęłam je szarpać w nadziei, że tylko się
zacięły. Nic z tego. Ani drgnęły. Wspięłam się na palce i zrozpaczona
spojrzałam przez okienko. Zobaczyłam, że ktoś idzie korytarzem. Ktoś ciągnął
Alex gdzieś na drugi koniec tego korytarza. Uderzyłam czołem w szybkę, żeby
zwrócić na siebie uwagę, ale chyba nie słyszeli. Odsunęłam się od drzwi.
Dyszałam
niespokojnie, walcząc z samą sobą i strachem. Rozejrzałam się po pokoju. Był
mały, obskurny, ciasny. Było tam tylko łóżko bez pościeli i drzwi do łazienki.
Czyli koniec końców wylądowałam w pokoju, tak jak mówił Yaxley? Nie zamierzałam
tutaj zostać. Chodziłam w kółko, wykręcając palce i próbując rozwiązać ręce. Udało
mi się poluźnić węzeł. Prześlizgiwałam wzrokiem po wszystkim, szukając jakiegoś
wyjścia z sytuacji, ale drzwi znowu otworzyły się. Tym razem stał w nich…
Samuel.
Wspomnienia
rozbłysły w mojej głowie tak żywe i kolorowe, jakby to było wczoraj, a w oczach
stanęły mi łzy. Serce zadudniło mi mocniej. Mimo wszystko nie odważyłam się
ruszyć. Zamarłam, bojąc się, że mam po prostu zwidy i jednocześnie pragnąc, by
ta chwila trwała wiecznie. Ta niepewność. Ten moment, póki jeszcze nie wiem, po
której był stronie. Czułam, że nie będzie po mojej, dlatego chciałam, by czas
stanął dla nas w miejscu.
Czas
jednak nie stanął.
Samuel
był zdyszany, jakby trafił tu w pośpiechu. Wyciągnął do mnie rękę, jednocześnie
przytrzymując drzwi. Nie wytrzymałam i rzuciłam się w jego stronę, pozwalając
łzom płynąć. Zrzuciłam z rąk luźny już sznur i objęłam chłopaka mocno, zanosząc
się płaczem. Objął mnie jedną ręką, ale na próżno szukać było w tym geście
czułości. Był wykalkulowany. Chłodny. Tyle mi jednak musiało wystarczyć.
Niepewność zabijała mnie od środka.
–
Nie mamy wiele czasu… – szepnął mi do ucha.
–
Wiem, idźmy stąd. Proszę.
–
Nie rozumiesz.
Odsunęłam
się od niego i spojrzałam na jego twarz. Na stalowe, zimne oczy. Chłopak wsunął
mi w dłoń dwie ampułki.
–
Tylko tyle mogę zrobić. Reszta w Twoich rękach.
–
Co?… – spojrzałam na ampułki. Moje wnętrzności wywróciły się do góry nogami. –
Nie żartuj! Po prostu mnie stąd zabierz! Pokaż, gdzie są drzwi! Cokolwiek!
–
Jedna z nich znieczuli, druga zabije – mówił pozbawionym emocji, wytrenowanym
głosem. – Użyj jak chcesz. Tylko tyle mogę…
–
Nie pieprz! – wrzasnęłam.
Zacisnęłam
ampułki w dłoni i nie panując nad sobą, nad obezwładniającym mnie strachem, nad
adrenaliną rozsadzającą żyły, po prostu rzuciłam się w jego stronę, próbując
przepchnąć się przez drzwi. Samuel zablokował jednak przejście, stojąc
niewzruszony niczym skała.
–
Przepuść mnie! – krzyczałam, zdzierając sobie gardło i uderzając pięściami w
jego tors.
Złapał
za framugę, by mieć pewność, że nie przejdę. Patrzył na mnie tym samym zimnym
wzrokiem, ale mięśnie jego twarzy drgały lekko, jakby zbyt długo pozostawały
napięte. Jakby usilnie trzymał je w takim stanie. Jakby coś ukrywał.
–
Odsuń się od drzwi – powiedział.
–
Nie! Przepuść mnie… Błagam… Przepuść… – nie miałam już siły krzyczeć.
Waliłam
coraz mocniej, aż złapał mnie silnie za nadgarstki i popchnął na łóżko,
zwalając się na materac razem ze mną. Drzwi znów się zatrzasnęły, a my oboje
zostaliśmy wewnątrz. Dostałam ataku paniki. Miałam wrażenie, że się duszę.
Haustami łapałam powietrze, ale mój oddech był urywany. Nie napełniał płuc jak
należy. Jakbym zapomniała, jak to się robi. To nie mogło się dziać naprawdę!
–
Skończ już – szepnął. – Już dość. Chcesz zabić nas oboje? Ja nie mam zamiaru
umierać, a tak to się skończy. Nie ma innej opcji. Przemyślałem to w każdym
calu. Wykalkulowałem wszelkie możliwości. Mój ojciec jest zbyt silny, a Czarny
Pan się odradza. Zbiera popleczników. Nie mam wyjścia. Nie teraz. Muszę chociaż
udać, że stoję po ich stronie. Gdyby to były inne okoliczności… Gdybyśmy
poznali się inaczej…
Usłyszeliśmy
nagły huk, a potem kolejny. Przytłumiona do tej pory muzyka jaką słychać było w
tle, nagle ucichła. Zastąpiły ją równie stłumione wrzaski i odgłosy
przypominające walkę. Kroki. Dużo kroków. Ktoś biegł korytarzem, walił po
drzwiach. Tym razem nawet Samuel zmarszczył brwi. Wyglądał na równie
zaskoczonego co i ja. Oboje spojrzeliśmy w stronę wyjścia. Drzwi otworzyły się
nagle, a w progu stanął zdyszany Crouch z maską w jednej ręce i różdżką w
drugiej. Widząc, że Samuel przygważdża mnie do łóżka, zareagował automatycznie:
wykrzywił wściekle usta i zmiótł go ze mnie jednym zaklęciem. Sam uderzył całym
ciałem w ścianę i wylądował na podłodze.
–
Ty niewdzięczny gnoju… – warknął i cisnął kolejnym zaklęciem, które zostawiło
na twarzy chłopaka ciętą bliznę. – Nie zapędziłeś się?!
Samuel
szybko podniósł się na równe nogi i wściekły dotknął policzka. Na palcach miał
krew. Chciał wyciągnąć różdżkę, ale Crouch ostrzegawczo wyprostował rękę z
różdżką.
–
Sukinsynu, jesteśmy po tej samej stronie! Pilnowałem jej dla Ciebie!
–
Doceniłbym to, gdybyś potrafił przy okazji trzymać łapy przy sobie. Myślisz, że
nie wiem? – syknął Crouch. Złapał mnie za rękę i szarpnięciem postawił na nogi.
Cały czas celował w Samuela. – Gdyby nie Twój ojciec, zniszczyłbym Cię tu i
teraz. Umowa to umowa, a Ty ją naruszyłeś.
–
Wypełniałem rozkazy! – powtórzył Samuel. – Nie robiłem nic, czego by nie
chciała!
Barty
siłą wytargał mnie na korytarz i specjalnie zatrzasnął drzwi. Spojrzał jeszcze
przez szybkę, na Pyrites’a.
–
Dam Ci dobrą radę, lepiej spieprzaj, tak jak Twój ojciec i reszta. Masz dwie
minuty, zanim dotrą tu aurorzy.
Potem
przerzucił moje bezwładne ciało przez bark i ruszył biegiem do jednego z
tajnych wyjść. W powietrzu wyczuwalny był dym, odgłosy walki były coraz
głośniejsze, ale do mnie nie dochodziło w tej chwili już zupełnie nic. Byłam
osowiała. Odcięta od rzeczywistości. W obliczu nowych faktów, moja jedyna
kotwica trzymająca mnie na powierzchni zerwała się. Zaciskałam mocno kapsułki w
dłoni, pozwalając najczarniejszym myślom zawładnąć moim umysłem.