czwartek, 9 grudnia 2021

EPILOGI



Gdybym mogła cofnąć czas i przeżyć moje życie raz jeszcze, z pewnością dokonałabym wielu innych wyborów. Tak przynajmniej lubiłam sobie wyobrażać, marząc o lepszym losie. Wielokrotnie analizowałam cały ciąg zdarzeń, jaki doprowadził mnie do punktu, w którym byłam teraz. Zastanawiałam się, na ile rzeczy miałam realny wpływ, a ile z nich miałoby miejsce nawet pomimo mojej ostrożności. Pewnie nie udałoby mi się zapobiec odrodzeniu Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, skoro ta sprawa przerosła nawet Ministerstwo. Nie wierzyłam też, by Dumbledore, Harry czy Alex wysłuchali mnie i wzięli na poważnie moje obawy. Przyjaciółka zawsze robiła wszystko po swojemu, nie bacząc na to, czy łamała regulamin lub czy mogła wpaść przez to w innego rodzaju kłopoty. Tyle razy próbowałam ją przecież stopować i nic z tego nie wychodziło. Do tego dochodziły jej tajemnice, z romansem z profesorem Snape na czele.

Wstydziłam się tej myśli, ale czasem zastanawiałam się, czy przez tę sprawę, Alex nie była z góry stracona? Związek ze śmierciożercą, bez względu na to czy chciała tego czy nie, nie mógł skończyć się dobrze. Czy gdybym wiedziała, że przyjaźń z nią może mnie wplątać w coś tak mrocznego, odważyłabym się pomóc jej wtedy na eliksirach? Czy nie wybrałabym prostszej i znanej mi drogi cichej, wycofanej uczennicy, która każdą chwilę spędzała nad książkami?

Nie mogłam jednak winić jej za wszystko, co mi się stało. Tych elementów było przecież więcej. To mnie ciągnęło do nieodpowiednich ludzi jak Moody, Draco i Samuel. To ja sama weszłam w pułapkę zastawioną przez Barty’ego Crouch’a. Sama pomogłam mu uciec z Hogwartu, nie zadając pytań wtedy, kiedy powinny paść. Nie reagując, gdy jeszcze miałam szansę na ratunek. Za mocno siedział w mojej głowie. Nie byłam pewna, na ile to on obrał mnie sobie na cel, a na ile to ja weszłam w jego łapy. Łatwa, posłuszna zdobycz, która sama weszła mu do złotej klatki.

Może gdybym odpuściła dodatkowe lekcje u profesora Moody’ego, nie zwróciłby na mnie uwagi? Nie uwziąłby się na mnie? Może gdyby nie te lekcje, nie przywiązałabym się do niego? Nie polegałabym na nim? Może gdybym nie była taka naiwna, zdążyłabym zareagować przy pierwszej czerwonej lampce jaka zapalała mi się w głowie? Poszłabym do Dumbledore’a i opowiedziała o tajnych spotkaniach, doprowadzając do konfrontacji? Czy by mi uwierzył? Choć czy miałabym odwagę wypowiedzieć to na glos?…

Nie mogłam znieść myśli, że sama dałam się mu zmanipulować. Sama zaufałam mu do granic możliwości, zafascynowana emerytowanym aurorem i wizją tego, że kiedyś choć po części będę tak dobra jak on. Że mam szansę być kimś więcej niż szkolną, nudną kujonką. Gdybym wiedziała, że jego celem było mnie skrzywdzić i posiąść, gdybym tylko zrozumiała wcześniej, że nie jest tym, za kogo się podaje… Gdybym zorientowała się, ile razy truł nas usypiającą herbatą… Gdyby nie był tak ostrożny i dał się przyłapać…

Może byłoby inaczej.

Tak lubiłam wierzyć. Tak lubiłam sobie wyobrażać. Może wtedy nie byłoby mnie tu i teraz. Nie trwałabym w tym przeklętym więzieniu, na łasce zafiksowanego na moim punkcie psychopaty.

 

Nie pamiętałam jakim cudem udało nam się wydostać z płonącego budynku, ani jak ominęliśmy nacierających aurorów. Dlaczego nie obstawili tajnego przejścia? Nie wiedzieli o nim? Mogłam tylko się zastanawiać. Wydarzenia z tamtej nocy były mocno pomieszane, jakby ktoś stłukł lustro i próbował bez namysłu pozlepiać je na nowo. Najbardziej pamiętałam samą udręczoną Alex. Była cichsza niż zawsze, pokorna. Co oni jej zrobili? W mojej głowie non stop przewijały się twarze śmierciożerców, słyszałam jak szydzili i planowali kolejne zbrodnie. Pamiętałam też chłodne spojrzenie Samuela i jego drgającą z napięcia twarz. Nie zapomniał o mnie, ale co to było za pocieszenie? W chwili gdy nie przepuścił mnie przez drzwi, znienawidziłam go ponad wszystko. Nie potrafiłam być obiektywna. Nie teraz. Nie po tym, co na odchodne powiedział mu Crouch.

Po powrocie z burdelu wróciłam do punktu wyjścia. Było nawet gorzej. Dobrze znane mi ściany znów stały się moim więzieniem, a Barty nie był zadowolony z faktu, że jedna z kryjówek jego pobratymców ucierpiała. O wszystko obwiniał Macnaira i - jak to wielokrotnie mówił - jego „wścibskie, pijane dupsko”. Tamtej nocy naprawdę próbował wygrać Alex w karty, ale nic z tego nie wyszło. Plan się posypał i wszystko stanęło do góry nogami. Przez pewien czas postanowił się przyczaić, a to oznaczało, że przebywał ze mną niemal non stop. Że patrzył mi na ręce. Zdążyłam jedynie ukryć ampułki w mojej bezdennej torbie. Pozostało mi czekać na dogodny moment. Jak na złość, zawsze coś szło nie tak.

Nie liczyłam już nawet ile razy Crouch zmuszał mnie do robienia tych wszystkich rzeczy. Dawno straciłam poczucie czasu, a przebywanie w zamknięciu bez okien tylko potęgowało uczucie zatracenia. Moja niedola trwała na tyle długo, że już po samym spojrzeniu mężczyzny wiedziałam, co ze mną danego dnia zrobi. Przygniatana do materaca, dywanu czy ściany, opierana o meble i atakowana pod prysznicem, bezustannie próbowałam odpłynąć myślami gdzieś daleko, ale nie zawsze udawało mi się odcinać od ciała i zmysłów. Czasem Barty pozwalał mi się upić. Te razy „lubiłam” najbardziej. Bywały znośniejsze, bo ich wspomnienie zamazywało się w mojej głowie. Momentami znów miałam ochotę bronić się i walczyć ze spotykająca mnie niesprawiedliwością. Nie chciałam, by tak wyglądało moje życie, nawet jeśli doprowadziłam do tego przez własne, złe wybory. Nie chciałam też umierać, nawet jeśli alternatywą było takie piekło. Czy był to zwykły strach przed śmiercią? Może nie byłam zdolna, by podjąć taki krok? W końcu były też momenty, gdy zupełnie nie obchodziło mnie, co ze mną robi. Traciłam poczucie sensu istnienia i nadzieję na jakąkolwiek zmianę. Myślałam o śmierci i o tym jak ją przyspieszyć. O tym, że to jedyne wyjście z niekończącej się pętli.

Użyj tego jak chcesz” – głos Samuela odbijał się w mojej głowie. Ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często myślałam, by po prostu połknąć jego pożegnalny prezent. Wszystkie jasne punkty po kolei gasły. Mój ojciec oskarżony o zbrodnie, których raczej nie popełnił. Był na to zbyt głupi. Moja matka ciężko ranna leżała w szpitalu Munga. Alex nie wiadomo gdzie była, Crouch nie chciał powiedzieć, czy znaleźli jej ciało, czy ktoś ją przejął i torturuje dalej. Samuel zaś… Nawet jeśli choć część z tego, co było między nami było prawdziwe, nie miał odwagi sprzeciwić się ojcu, ani Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Voldemort rósł w siłę, a świat zdawał się nic z tym nie robić. Kolejne artykuły dyskredytowały Dumbledore’a, a przecież mówiło się, że on jeden był w stanie sprzeciwić się takiej potędze. Brakowało jeszcze tylko tego, by zamknęli Hogwart.

Momentami zastanawiałam się, czy w ogóle mam po co wracać. Czy potrafiłabym wpasować się w ten świat, z którego siłą mnie wyrwano. Czy byłabym w stanie przestać się kiedykolwiek bać. Czy potrafiłabym komuś zaufać. Może lepiej byłoby uciec od problemów…

 

Tej nocy po cichu zwlekłam się z łóżka, zostawiając Crouch’a śpiącego na materacu. Słabe światło lampki nocnej rzucało ponure cienie na większość pomieszczenia. Z głową pełną czarnych myśli podeszłam do szafy. Ostrożnie otworzyłam jedne ze skrzypiących drzwi i po upewnieniu się, że nie obudziłam Croucha, spojrzałam na zawieszony tam, podróżny płaszcz profesora Moody’ego. Poczułam wstyd, że jestem taka słaba. Zgłosiłam się na dodatkowe lekcje i byłam pełna nadziei, że sobie w przyszłości poradzę. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Oto nadchodziły czarne czasy, a ja pragnęłam uciec jak spłoszona mysz. Poddać się. Umrzeć. Powinnam przecież walczyć.

Użyj tego jak chcesz” – znów usłyszałam głos Samuela. Jak chcę… A przecież uwolnić mogę się na dwa sposoby. Zerknęłam na mojego oprawcę. Był zaplątany w przepoconą, zmiętoloną pościel. Spał wyjątkowo spokojnie, jak na kogoś o tak mrocznej, zepsutej duszy. Drażniło mnie, że wyglądał tak niewinnie, jakby nie był mordercą, gwałcicielem, oprawcą. Zacisnęłam drżące usta. Postanowiłam, że zrobię to dzisiaj. Że wleję mu zawartość obu ampułek prosto do ust, choćbym miała przekazać mu je w obrzydliwym, mokrym pocałunku. Zrobię to, choćby od tego miało zależeć moje życie! Nie wytrzymam ani chwili dłużej!

Sięgnęłam na dno szafy, tam gdzie zawsze leżała moja torba. Moje palce nie napotkały jednak niczego. Nieco zbyt gwałtownie otworzyłam drugie skrzydło drzwi i z przerażeniem odkryłam, że dno szafy było puste. Zniknęła torba i ukryte w niej ampułki. Patrzyłam szeroko otwartymi oczami w miejsce, gdzie jeszcze niedawno leżała moja nadzieja. Zamrugałam gwałtownie, mając nadzieję, że po prostu coś mi się pomyliło. Poczułam, że robi mi się słabo. Świat zawirował, a ja osunęłam się na kolana.

Usłyszałam, że Barty podnosi się z łóżka. Kroki jego bosych stóp stąpających po miękkim dywanie wydawały się nienaturalnie głośne. Zupełnie tak, jakbyśmy utknęli w jednej pustej przestrzeni tylko we dwoje. Jakby nie było tu nic poza nami. Mężczyzna objął mnie silnie od tyłu i wtulił się w moje włosy, głośno wciągając powietrze przez nos.

– Szukasz czegoś? – szepnął, a jego twarz wykrzywił przerażający uśmiech.




PIROMANIA I NAUKI CZARNOKSIĘŻNE – LICZNE SEKRETY ALBERTA AMBERA

Sprawa podpalenia domu publicznego, którego najemcą i pomysłodawcą jest znany wszystkim Kenneth Pyrites, w końcu została rozwiązana! Podczas felernej nocy, kiedy budynek stanął w płomieniach, nie był to przypadek!. Okazało się, że nijaki Albert Amber – zarządca i główny księgowy inwestycji pana Kennetha sam podłożył ogień, kierując się własnymi, prywatnymi pobudkami. Zrobił to w akcie zemsty na swojej żonie, z którą był w separacji. Kobieta postanowiła odejść od męża i ułożyć sobie życie z pracodawcą mężczyzny. Niestety, sama również ucierpiała podczas podpalenia. Aktualnie przebywa w szpitalu Świętego Munga i utrzymywana jest w stanie śpiączki farmakologicznej ze względu na liczne poparzenia ciała trzeciego stopnia. Wiemy, że potrzebny będzie przeszczep skóry, a po nim długa rekonwalescencja.

Z pewnego źródła dowiedzieliśmy się także, że dom publiczny pana Kennetha służył za miejsce, gdzie praktykowano Czarną magię. W tym miejscu zbierali się także poplecznicy Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać i korzystali z usług kobiet, które nie pracowały w tym miejscu dobrowolnie. Jak nam przekazano, znajdowały się one pod działaniem jednego z Zaklęć Niewybaczalnych. W ten sposób zmuszano je do prostytuowania się bez ich świadomej zgody. O krótką rozmowę poprosiliśmy głównego poszkodowanego pana Kennetha Pyritesa, który głośno i wyraźnie przyznaje, że zatrudnił byłego męża swojej kochanki, ale nie miał bladego pojęcia, co mężczyzna wyprawiał za jego plecami. Wszystkie dziewczyny, które ubiegały się o pracę, były świadome swoich wyborów i dostawały za to sowite wynagrodzenie. Pan Pyrites jest zszokowany zaistniałą sytuacją i ubolewa nad tym, co się wydarzyło.

Wobec Alberta Ambera postawiono liczne zarzuty, a sprawą zajmie się w najbliższym czasie Wizengamot. Niestety, bez udziału pana Viktora Lamberda, który załamał się po ucieczce jedynej córki i popełnił samobójstwo.

Na dalszy rozwój wydarzeń w sprawie podpalenia domu publicznego, a także postawionych zarzutów wobec pana Alberta Ambera będziemy wracać w najbliższych dniach. Na razie czekamy na proces, który odbędzie się pod koniec wakacji w Ministerstwie Magii.



Rita Skeeter



Odłożyłam gazetę na stół, zaciskając mocno pięści i spojrzałam na kręcącą się po kuchni Molly Weasley. Wiedziałam, że Prorok Codzienny kłamie, ale nie sądziłam, że Pyritesowi uda się wywinąć i jeszcze wciągnąć w to wszystko ojca Klary. Byłam przekonana, że w momencie podania aurorom nazwisk osób, które widziałam w burdelu, zostaną oni już dawno schwytani i osadzeni w Azkabanie. Niestety, tak się jednak nie stało, a było to zapewne spowodowane wpływami w Ministerstwie, jakie większość z nich posiadała. Walka z nimi i z Voldemortem przypominać mogła żmudną walkę z wiatrakami. Zastanawiałam się głęboko nad tym, po co Dumbledore utworzył coś takiego jak Zakon Feniksa, skoro poplecznicy czarnoksiężnika byli niemożliwi do wyłapania!

O Klarze również nie miałam żadnych wieści. Nasze ostanie spotkanie miało miejsce jeszcze w burdelu. Dziewczyna tak bardzo bała się swojego oprawcy, że robiła wszystko, co jej kazał. Wiedziałam, co Crouch z nią wyprawiał i za każdym razem przeprawiało mnie to o gęsią skórkę, a zimny pot spływał po plecach. Nie mogłam znieść myśli, że ja siedzę w przytulnym, ciepłym domu z przyjaciółmi, a ona przeżywa największe katusze. To nie ona zasłużyła sobie na taki los. To ja powinnam być na jej miejscu. Większość rzeczy, jaka nas spotkała była spowodowana moją lekkomyślnością. Nigdy nie myślałam o konsekwencjach swoich czynów, pchałam się na głęboką wodę, a co najgorsze, ciągnęłam za sobą również przyjaciółkę.

Martwiłam się o nią każdego dnia, a Zakon w dalszym ciągu milczał w jej sprawie. Nawet nie kiwnęli palcem, żeby chociaż spróbować ją uratować, a ja musiałam siedzieć bezczynnie w wielkim, starym domu z grupką przyjaciół, którzy nie mieli pojęcia, co spotkało mnie i Klarę. Musiałam przed nimi udawać, że wszystko jest w porządku i na dodatek patrzeć na szczenięce wybryki bliźniaków Weasley. Może i jeszcze pół roku temu bawiłyby mnie ich wygłupy, ale od tego czasu wiele się pozmieniało. To, co przeżyłam pod czujnym okiem Pyritesa zmieniło mnie raz na zawsze, odcisnęło na mnie swoje piętno, z którym musiałam się zmierzać za każdym razem, kiedy zasypiałam. Koszmary w dalszym ciągu nie chciały ustąpić. Co noc pojawiali się w nich śmierciożercy, dotykający mojego ciała w obrzydliwy sposób. Szepczący mi do ucha różne okropieństwa, jakie chcieli ze mną zrobić.

Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Nie umiałam już nawet rozmawiać z przyjaciółmi tak jak kiedyś. I chociaż zarówno George jak i Ron starali się za wszelką cenę rozśmieszyć mnie lub zagadać, ja nie potrafiłam zachowywać się wobec nich tak jak zazwyczaj. Łapałam się nawet na myślach, że wcale nie potrzebowałam ich towarzystwa. Nikt z obecnych przy Grimmauld Place osób, nie zrozumiałby tego, co ewentualnie mogłabym im wyznać. Mój związek z Severusem w dalszym ciągu pozostawał tajemnicą. Byłam pewna, że gdyby tylko ujrzał światło dzienne, wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, odwróciliby się ode mnie w mgnieniu oka.

Przytłaczała mnie ta lawina tajemnic; moja uszkodzona psychika, brak Severusa obok i niewiedza na temat Klary. Na dodatek, jakby tego było mało, obecność profesora Moody’ego wcale nie polepszała mojego stanu. Auror dość często przesiadywał w zakonie, czym wprawiał mnie w dyskomfort. Starałam się nie obwiniać go o całe zło, jakiego doświadczyłyśmy z Klarą, ale uczucie nienawiści do jego osoby było tak silne, że nienawidziłam mężczyzny z całego serca. Nie chciałam patrzeć na jego pobliźnioną twarz, nie chciałam z nim rozmawiać, jeżeli nie musiałam i zawsze unikałam sytuacji sam na sam, obawiając się, że Auror zrobi mi coś złego. To wszystko wydawało się irracjonalne, ale nie umiałam już myśleć inaczej.

- Lamberd, list do ciebie.

Jak na zawołanie, mężczyzna pojawił się nagle w pomieszczeniu. Rzucił mi na stół białą kopertę, a sam usiadł naprzeciwko, splatając przed sobą dłonie. Widziałam jak zerknął na mamę Weasley’ów, która odłożyła szybko mokrą ścierkę na blat i bez słowa opuściła kuchnię. Zostałam sama z Moodym, co sprawiło, że cała się spięłam.

Spojrzałam na kopertę i obejrzałam ją z każdej strony.

- Jest otwarta – stwierdziłam szorstko, nie patrząc na niego.

- Oczywiście, że jest otwarta – prychnął, przewracając zdrowym okiem. – Przechwyciliśmy sowę, która przyniosła ten list do twojego rodzinnego domu. Musieliśmy sprawdzić czy w środku nie ma czegoś, co pomogłoby śmierciożercom w namierzeniu ciebie. Zdajesz sobie sprawę, że jesteś w niebezpieczeństwie?

Kiwnęłam głową i wyciągnęłam prawie pustą kartkę, na której widniało jedno zdanie: ,,Pomyśl o osobie, którą kochasz”.

Pokazałam Moody’emu list, robiąc pytającą minę.

- Co to ma znaczyć?

- Myślałem, że ty mi to powiesz, Lamberd. To dość specyficzna wiadomość, nie uważasz? Od kogo mogłaś ją dostać? – W zamyśleniu potarł podbródek.

Wzruszyłam ramionami, wpatrując się uważnie w zapisane zdanie. Pismo nie wyglądało na znajome. Może rzeczywiście była to jakaś pułapka?

Moody widząc, że nie mam pojęcia, co zrobić z wiadomością, jaką dostałam, wstał szybko od stołu, przechadzając się po kuchni tam i z powrotem. Mamrotał pod nosem jak szalony, uważając mnie za mało pomocną i rozhisteryzowaną nastolatkę. W żadnym przypadku nie przypominał profesora, jakiego znałam, co również doprowadzało mnie do szału. Powinnam wiedzieć, jaki Alastor Moody był naprawdę, a nie zaufać obcej osobie, której wystarczyło, że powiedziała kilka miłych słów, a ja od razu zmiękłam i dałam się ponieść emocjom.

Przestałam wysłuchiwać paplaniny czarodzieja i raz jeszcze spojrzałam na kartkę papieru.

Osoba, którą kochałam? To było banalne.

Severus. Severus Snape.

Gdy tylko o Nim pomyślałam, list zaczął zapełniać się niezgrabnym, chaotycznym pismem.

Zesztywniałam na moment i raz jeszcze zerknęłam na Aurora, ale ten zajęty był gadaniem sam do siebie, więc ponownie przeniosłam wzrok na papier. Serce biło mi jak szalone. Nie znałam przecież nikogo, kto mógłby wiedzieć o mnie i Severusie, więc od kogo ten list? Czyżby od jakiegoś Śmierciożercy? Może od samego Lucjusza Malfoya, który wprost powiedział mi, co łączyło mnie z moim nauczycielem?

Nie chcąc więcej za dużo myśleć, postanowiłam wziąć się za czytanie.

Ha, przyznałaś się! W nagrodę masz podrzucone przez mojego braciszka namiary na przyjaciółeczkę, a przynajmniej na miejsce, gdzie ślad się urwał. Spiesz się, póki nie jest za późno.

PS: Nie wiem, co słyszałaś o moim ojcu, ale ja nie mam z tym nic wspólnego. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, bo do waszej durnej szkoły na pewno już nie wrócimy. Do zobaczenia!

Twoja Sabrina

Wstałam tak gwałtownie, że krzesło na którym siedziałam przewróciło się z łoskotem. Moody obrócił się szybko w moją stronę, chcąc wyciągnąć różdżkę, ale w porę opamiętał się.

Co się dzieje? – Spytał lekko zdenerwowany.

- To była zaszyfrowana wiadomość! – Pisnęłam, pokazując mu kartkę.

- A niech to szlag! – Zaklął. – Tak myślałem, żeby ci od razu ją przekazać, ale inni aurorzy uparli się, żeby samemu to rozgryźć. Straciliśmy przez to dwa tygodnie.

- Słucham?! Dwa tygodnie?!

- Czego was uczą w tej szkole? – Zirytował się. – Myślałaś, że sprawdzenie takich podejrzanych wiadomości zajmuje godzinę? Potrzeba do tego wyszkolonych łamaczy zaklęć, a uwierz mi dziewczyno, nie są oni dostępni na każde zawołanie!

- Gówno mnie to obchodzi! – Wrzasnęłam na mężczyznę. – Tu jest napisane, że mam się spieszyć, bo może być za późno! Kurwa, wiesz chyba, co to oznacza, prawda?!

Pokazałam mężczyźnie list, wbijając mocno palec w to konkretne zdanie. O mało nie rozerwałam papieru na pół.

- Nie będę tu siedzieć bezczynnie! Muszę ją odnaleźć! Natychmiast! To wszystko twoja wina! Gdyby nie to, że dałeś się wtedy złapać, to…

Sięgnęłam po talerz, chcąc go rozbić, najlepiej na głowie tego cholernego mężczyzny, ale nagle zostałam mocno złapana za nadgarstek. Od razu rozpoznałam dłoń, która zakleszczyła się na moim ciele.

Snape szarpnął moją ręką do tyłu i przybliżył ją do stołu, żebym mogła na spokojnie odłożyć porcelanę.

- Co tu się dzieje? – Zapytał spokojnym, aczkolwiek mrocznym tonem.

- Nic nadzwyczajnego. Zwykła histeria nastolatki – skomentował Moody. – Dziewczyna dostała zaszyfrowaną wiadomość.

- Doprawdy? Od kogo? – Snape zmarszczył brwi i w końcu przestał mnie trzymać w żelaznym uścisku.

Odsunęłam się od nich, łypiąc nienawistnie w stronę Moody’ego. Nie chciałam już nic więcej powiedzieć. Jeżeli Klara ucierpiała przez to, że w odpowiednim czasie nie dostałam listu, to znienawidzę Moody’ego jeszcze bardziej. O ile było to w ogóle możliwe.

- No mówże! Od kogo ten list?! – Zezłościł się Auror. 

- Nic ci nie powiem– wysyczałam wściekle.

- Dosyć tego, Lamberd – odezwał się Snape, podchodząc do drzwi. – Za mną. Porozmawiamy sobie na osobności.

Wyszłam za mężczyzną na pusty korytarz. Severus skierował swoje kroki do pokoju, który zajmowałam tymczasowo i zamknął za nami drzwi, wyciszając je zaklęciem.

- Na głowę upadłaś?! – Warknął gniewnie, wbijając we mnie oskarżycielski wzrok. – Ile razy mam ci powtarzać, że Alastor Moody, to nie ten sam człowiek, co w Hogwarcie! Powinnaś mieć trochę oleju w głowie i zachowywać się normalnie.

- Czemu go bronisz?

- W żadnym wypadku go nie bronię, ale tak się składa, że jest on jednym z nielicznych, którzy mają głowę na karku w całym tym bałaganie, dlatego masz się go słuchać, a nie rzucać talerzami!

- Mniejsza z nim! Zobacz na ten list!

Podeszłam szybko do mężczyzny i wręczyłam mu kartkę. Severus przeczytał krótką notatkę i zmarszczył mocno brwi, aż na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka.

- To może być celowe – mruknął, jakby do siebie.

- Nie sądzę. Ta wiadomość była zaszyfrowana. Jeżeli ktoś chciałby, żebym wpadła w pułapkę, to po prostu wysłałby zwykły list, a nie bawił się w dziwne szyfry – wyjaśniłam, stając bliżej bruneta. Zetknęliśmy się ramionami i od razu poczułam jego zapach.

- Jaki to był szyfr?

- Miałam pomyśleć o kimś, kogo kocham.

Snape zerknął na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- To nie jest dobry pomysł, żeby ufać komukolwiek z rodziny Pyritesów – rzucił, ponownie spoglądając na krótką notatkę.

- Nie możecie tego zlekceważyć! – Zdenerwowałam się, chwytając go za ramię. – Błagam cię!

Mężczyzna westchnął, przymykając na moment oczy.

- Minęło tyle czasu – zaczął mówić wypranym z emocji głosem. – Najwyższa pora, żebyś zapomniała o swojej przyjaciółce.

- Co to ma znaczyć?! – Warknęłam, odsuwając się. Spojrzałam na niego jak na szaleńca.

- Mamy wojnę Lamberd – przypomniał, wbijając we mnie lodowate spojrzenie – a na wojnie giną ludzie. Musisz się z tym pogodzić, że nigdy więcej nie zobaczysz Klary Amber.

- Nie! – Krzyknęłam, czując łzy pod powiekami. – Przestań do mnie mówić w ten sposób! Jesteś podły! Jak możesz?! Jak?! Bez sprawdzenia tego miejsca?! Od razu z góry stwierdzasz, że to pułapka! A jeżeli nie?! A jeżeli ona jest w tym miejscu i czeka na moją pomoc?!

Zaczęłam miotać się po pokoju niczym zwierzę w potrzasku. Nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, co przed chwilą powiedział mi nauczyciel. W nerwach podeszłam do stołu, zrzucając z niego półmisek z owocami. Kilka jabłek potoczyło się pod nogi Severusa. Niestety, to nie ukoiło mojego bólu, więc w dalszym ciągu próbowałam rozwalić cały pokój, zniszczyć wszystko, co stało mi na drodze. Severus przyglądał się temu w ciszy, aż w końcu doskoczył do mnie i przytulił mocno do swojej piersi. Ten gest spowodował, że uspokoiłam się na moment, próbując złapać oddech.

- Sprawdzimy to miejsce – powiedział w końcu, głaszcząc mnie delikatnie po plecach.

- Obiecujesz? – Chlipnęłam cicho, odwzajemniając uścisk. Nie miałam zamiaru go puszczać. Tak bardzo pragnęłam spędzić z nim resztę wakacji. Nie chciałam być zamknięta w tym domu, w którym nikt mnie nie rozumiał.

- Obiecuję. 

Wtedy nie wiedziałam, że były to tylko puste słowa.

 

KONIEC


środa, 24 listopada 2021

145. Poker

Crouch ciągle powtarzał, że mam z nim dobrze, jakby samo to, że nie torturuje mnie zaklęciami niewybaczalnymi było aktem łaski z jego strony. Snuł historie o okropieństwach, jakie spotykają innych ludzi, zmuszając mnie do słuchania. Nie pocieszało mnie, że inni mają gorzej, ale pomagało mi to dystansować się do tego, co się dzieje. Nie miałam najgorzej, to fakt, ale też nie miałam najlepiej. Zdana na jego łaskę i humory, czułam, jakby każde kolejne zbliżenie zabierało cząstkę mojej duszy… Sama obecność mężczyzny stresowała mnie. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu napinałam się cała ze strachu o to, co zamierza. Gdy się zbliżał, najczęściej mnie paraliżowało, a jego szaleńcze szepty wywoływały na moim ciele gęsią skórkę… Co gorsza, moja bierność wcale go nie zniechęcała.

 

Pierwszą falę niemocy miałam już za sobą. Każdego dnia gdy opuszczał mój pokój, miałam multum czasu na zbadanie każdej ściany, każdej szczeliny i każdego zakamarka. Niestety okno nie tylko było zabite deskami, ale też zauważyłam że w prześwitach pomiędzy nimi nie widać wcale szyby. Nie widać było niczego, poza tapetą. Być może zasłona i deski miały jedynie imitować okno. Czasami taki trik wykorzystywano w hotelach, zasunięta zasłona sugerowała człowiekowi, że okno się znajduje na ścianie i czyniło to wnętrze przytulniejszym. Mniej klaustrofobicznym. Mnie cieszyło jedno – nie próbowałam bezsensownie wyrwać desek, co niechybnie ściągnęłoby na mnie złość mojego oprawcy.

W poszukiwaniu dróg ucieczki, uważnie zbadałam też kratkę wentylacyjną w łazience. Mieściła się tam zaledwie moja głowa, nie było mowy, bym schudła na tyle, by się tamtędy przecisnąć. Z resztą Crouch pilnował, bym jadła. Drzwi na korytarz też zbadałam. Wiedziałam, że miały mnóstwo zamków, ale po drugiej stronie. Nawet gdybym chciała powoli je rozpracowywać, po wewnętrznej stronie drzwi nie było z czym się bawić. Nie dało się też ich wyważyć. Z braku możliwości zaglądałam też do kominka, ale komin oddzielony był metalową, przykręconą kratką. Raz udało mi się poluźnić śrubki. Komin okazał się jednak na tyle wąski, że co najwyżej mogła nim uciec Mrużka. Gdyby oczywiście chciała. Skrzatka nie wykazywała jednak chęci opuszczenia swojego Pana. Zawsze wykonywała jego polecenia ze starannością, ignorując moje prośby i większość pytań. Zauważyłam jednak, że gdy Crouch nie patrzy w jej stronę, oczy skrzatki były wyraźnie smutne i zawiedzione. Sądziłam, że tęskni za swoim poprzednim panem, Barty’m Crouch’em Seniorem. Gdziekolwiek był.

Przeszukanie mebli w pokoju doprowadziło mnie do jednego odkrycia: na dnie szafy, w której Crouch trzymał płaszcz profesora Moody’ego, leżała moja torba, którą miałam ze sobą gdy mnie porwał. Niestety po wytrzepaniu jej zawartości nie znalazłam tam nic, co mogłoby posłużyć jako broń. Nie było też mojej różdżki. Wśród rzeczy znalazłam jednak pigułkę, którą dała mi Alex. Wymyślony przez bliźniaków Weasley środek miał wywoływać dosłownie wymarzone sny. Tabletkę miałam tylko jedną, dlatego ukryłam ją z powrotem w torbie, postanawiając, że użyję jej dopiero wtedy, gdy będę czuła, że nie wytrzymam już ani sekundy dłużej. Liczyłam, że w takim wypadku przypomnę sobie po co w ogóle to robię. Jeśli nie zadziała, pozostanie mi tylko jedno wyjście. Odwlekałam to w nieskończoność.

 

Trwając w tym błędnym kole, gdzie dni zlewały się w jedno, zrozumiałam niestety aż nazbyt dosadnie, że grając na zasadach Croucha, naprawdę mogłam coś zyskać. Co prawda Barty nie odpowiedział mi czy zrobi coś w sprawie Alex, ale nawet jeśli nie wyjdzie ta jedna rzecz, może udałoby mi się coś innego? Może nadarzyłaby się naprawdę dobra okazja do ucieczki? Wtedy powiedziałabym komuś, gdzie ją przetrzymują i wyszłoby na to samo. Obie byłybyśmy w końcu bezpieczne.

Chcąc przeżyć, musiałam wcielać mój plan ułaskawienia Barty’ego w życie. Nie było to jednak łatwe. Próbowałam mówić to czego chciał, robić to czego chciał, i reagować tak, jakby chciał. Momentami bywał jednak zbyt nieprzewidywalny. Samo potakiwanie nie załatwiało sprawy, a gdy coś udawało mi się ugrać, chwila nieostrożności mogła zniweczyć wszystko. Bycie dla niego miłą i dobrą naprawdę wymagało sporego wysiłku. Musiałam przełamać swoje słabości. Crouch traktował mnie na zmianę jak trofeum i swoją dziewczynę, ja zaś nie potrafiłam zniszczyć w głowie tej blokującej mnie ściany. Za każdym razem, gdy pozwalałam mu się obłapiać, czułam się tak, jakbym zdradzała samą siebie. Nie mogłam pozbyć się odruchów, a mój opór był mocno widoczny. Na szczęście mężczyzna łatwo tłumaczył sobie wszystko faktem, że jestem wstydliwa. Wiele razy szeptał mi do ucha, że na coś przyjdzie jeszcze czas. Modliłam się, by ten czas nigdy nie przyszedł.

 

***

 

Był wieczór. Barty posadził mnie na swoich kolanach i kazał czytać nagłówki gazet. Jego ręka obejmowała mnie ciasno w pasie, drugą zaś wodził palcami po moim udzie. Zasłuchany w mój głos, czekał na wszelkie wstawki o śmierciożercach lub Czarnym Panu. Wbrew jego nadziejom i oczekiwaniom, bez względu na to ile rzeczy planowali i robili, gazety milczały albo wspominały ich wybryki mimochodem, zwalając winę na wszystko naokoło, włącznie z warunkami atmosferycznymi. Zupełnie tak, jakby problem nie istniał. Jakby był tylko wytworem naszej wyobraźni. Zbiorową halucynacją.

Gdzieś to już widziałam.

Sprawa Elizy też kiedyś była zamieciona pod dywan. Najbardziej mną wstrząsnęło, że wydarzenia z turnieju magicznego opisano jako nieszczęśliwy wypadek, a moje i Alex zaginięcie nazwano „ucieczką” i „młodzieńczym buntem”. W proroku był nawet wywiad z moją matką… Niemal co pytanie powtarzała, że jestem miłą i dobrą dziewczynką, a reporter wysnuł z tego teorię, że rodzice zwyczajnie nie znają swoich dzieci. Poparł to wstawkami z wywiadu z kilkoma uczniami Hogwartu. Sądząc po bzdurach w nich zawartych, zamiast zapytać o zdanie naszych przyjaciół, musieli przepytać ślizgonów.

Czytałam te artykuły z niedowierzaniem. Historie fabułą przypominały najpodlejsze mugolskie szmatławce. Nie mogłam uwierzyć, że tak tuszują wszystkie sprawy. O tych kilku wydarzeniach miałam pojęcie, ale ile więcej mogło być ich w przeszłości? Ile się działo w tej chwili? Dlaczego ukrywali to przed światem?

Czasem pragnęłam tej niewiedzy w jakiej żyli inni. Barty Crouch bardzo obrazowo opowiadał mi o różnych wybrykach swoich pobratymców, zarówno tych przeszłych jak i aktualnych. Sprawiało mu to dziką przyjemność, jakby samo używanie czarnej magii czyniło dzień lepszym. Nasłuchałam się tyle historii, że znałam z nazwisk, a czasem i z imion kilku jego „współpracowników”. Wiedziałam kto wyparł się Czarnego Pana po poprzedniej wojnie czarodziejów. Wiedziałam jak Crouch uniknął Azkabanu za pierwszym razem. Słyszałam o całym misternym planie podszycia się pod profesora Moody’ego i o tym, jak stopniowo wszedł w życie. Po tysiąckroć pysznił się tym, jak igrał z nami podczas lekcji, jak dzięki idealnej przykrywce unikał jakichkolwiek podejrzeń Albusa Dumbledora i co najbardziej mną wstrząsnęło – jak zabił własnego ojca, by sprawa nie wyszła przedwcześnie na jaw. Czasem mówił też o tym, co planowali dalej. A jednak nie mogłam z tym zrobić zupełnie nic. Nie mogąc nikogo powiadomić czy przestrzec, czułam się jeszcze bardziej bezsilna. Oni zaś szykowali się na coś większego.

– Znowu ani pieprzonego słowa? – Barty wyciągnął mi gazetę z ręki i sam pospiesznie ją przekartkował. Nie widząc nic interesującego, zgniótł ją w rękach. – Są niemożliwi.

– Dlaczego milczą? – zapytałam cichym głosem.

– Bo ktoś im kurwa kazał. To przecież oczywiste.

Zirytowany mężczyzna zepchnął mnie z kolan, nie bacząc na to, że upadam na podłogę. Siedziałam nieruchomo w miejscu. On sięgnął po szklankę z whisky, upił spory łyk, a potem głośno odstawił puste szkło na stolik.

– Też mi kurwa pomysł – warknął, gwałtownie wstając z fotela. Ze złością wrzucił gazetę do tlącego się kominka. Papier szybko sczerniał i skurczył się pod wpływem temperatury. – Pewnie Malfoy powie, że to on ma gazetę w kieszeni. Będzie się pysznił jak cholera. Gdyby to była sprawka Kennetha, już bym wiedział… Z resztą on nie wpadłby na coś tak głupiego. Co za jebani idioci. Zamiast chwalić się dokonaniami…! Zamiast zrobić coś w imię Voldemorta! Otwarcie! Bez skrupułów…!

– Może tak zadecydował Twój Pan? – zapytałam nieśmiało.

Barty spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym próbowała mu wbić nóż w plecy – mało tego, jakby przyłapał mnie z nim w ręce i w porę zdążył zatrzymać cios. Znałam już to pełne groźby, poważne spojrzenie i szybko odczytałam, że powiedziałam coś nie tak. Tyle zdążyłam się nauczyć przez spędzony tutaj czas.

– Przepraszam – pisnęłam, opuszczając nisko głowę i przypłaszczając się do ziemi. – Masz rację, wiedziałbyś… Przecież Twój Pan by Ci powiedział, gdyby taki był jego zamiar. Wybacz, jestem głupia, że w ogóle przyszło mi to na myśl.

Mężczyzna dmuchnął powietrzem przez nos i poprawił skórzaną kurtkę.

– Racja. Jesteś czasem taka głupia… – stwierdził, kręcąc głową.

Złapał mnie za ramię i jednym ruchem podniósł z podłogi. Nabrałam powietrza w płuca, bojąc się co zrobi, ale Crouch jedynie poprawił mundurek, który od jakiegoś czasu kazał mi nosić.

– Tym razem wybaczam Ci – powiedział. – Widać, że go nie znasz. Gdybyś miała szansę, zrozumiałabyś. To nie w jego stylu. Gdybyś żyła w czasach pierwszej wojny czarodziejów, też nie mówiłabyś takich bredni. Jak widać Hogwart nie uczy rzeczy ważnych. Gdyby nie moje zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią, nawet na ten temat gówno byś wiedziała, prawda?

Patrzył na mnie wyczekująco, więc gorączkowo pokiwałam głową.

– Tak, nie wiedziałabym niemal nic – przytaknęłam cichym głosem, jednocześnie opuszczając wzrok na podłogę.

Moje palce odruchowo złapały za kraniec spódnicy. Tak naprawdę rok wcześniej nauczał nas profesor Lupin i uważałam, że jego nauki były niemal równie dobre, co te od profesora Moody’ego. Wiedziałam jednak, że nie to chciałby Barty usłyszeć, a mówienie mu tego, czego pragnął, przyprawiało go o znacznie lepszy nastrój. Było też dla mnie mniej bolesne. Czasem gdy wpadał w złość, w ramach kary wypalał na moich przedramionach znaki.

Wiedziałam, że przy śmierciożercy musiałam trzymać się na baczność. Jeśli chciałam się stąd wydostać, musiałam grać w jego grę i czekać na odpowiedni moment. Bałam się, że jeden fałszywy krok sprawi, że utknę tu na zawsze, dlatego choć kilka razy miałam drobną szansę na postawienie się, za każdym razem panikowałam i rezygnowałam z tego.

– Widzisz, to nie Twoja wina ptaszyno, że gówno wiesz. To wadliwy system edukacji.

Ruchem głowy wskazał mi na stolik, gdzie leżała butelka whisky i pusta szklanka. Szybko podeszłam tam, przyklękłam i ostrożnie dolałam mu trunku. W tym czasie Crouch przespacerował się po pokoju w te i we w tę.

– W pewnym sensie tęsknię za posadką profesora. Tyle wpatrzonych we mnie par oczu i tyle umysłów chłonących wiedzę zakazaną… Pomijając to całe użeranie się z bojaźliwymi dzieciakami, samo torturowanie was na lekcjach było niezłą frajdą. Szczególnie, gdy miałem szansę sprawdzić samego Pottera. Jak na kogoś, kto raz pokonał Voldemorta nie jest zbyt potężny. Coś jednak musi być między tymi dwoma… – Potarł podbródek w zastanowieniu. – Przypuszczam, że Potter sam nie wie, co to takiego.

W mojej głowie odbijało się pytanie: czy skoro Harry uciekł z pułapki Crouch’a, nie czyniło go to podwójnym zwycięzcą nad Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Nie odważyłam się jednak wypowiedzieć tych słów na głos.

– Może jak sytuacja rozwinie się odpowiednio, jeszcze do tego wrócimy. – Crouch uśmiechnął się niebezpiecznie i spojrzał na mnie.

– Co masz na myśli?… – zapytałam, jednocześnie usłużnie podając mu szklankę.

– To, że jeśli Voldemort dojdzie do władzy i przejmie szkołę, mógłbym objąć jakieś stanowisko. Nie zależy mi na tym jakoś specjalnie, ale na jego zasadach, taka praca byłaby czystą przyjemnością. Mógłbym karać nieposłusznych uczniów, a nauczanie czarnej magii byłoby przecież na porządku dziennym. Póki co, muszę zadowolić się Tobą…

Drgnęłam. Barty poklepał mnie lekko po policzku.

– Nie martw się, wiem, że nie masz jeszcze tego drygu do podążania drogą Czarnego Pana. Ta szkoła wyprała Ci mózg. Inaczej tego nie nazwę. W czasach mojej młodości było zupełnie inaczej. Ze wszystkim. – Napił się i wpatrzył w kominek. Oczy znów mu błyszczały. – Voldemort kojarzył się z potęgą. Z mocą. Nie ukrywał siebie, ani tego kim jest, ani swoich dokonań. Tak powinno być i teraz. Wszyscy powinni wiedzieć, że on wrócił. To niepodobne do Czarnego Pana, kryć się w cieniu, za kłamstwami i ludźmi…

Słuchałam go w milczeniu. Nawet nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Też nie podobało mi się, że gazety nie mówiły prawdy, ale zupełnie z innych powodów. Skoro tuszowali wszystkie sprawy, nie miałam pojęcia, czy coś się dzieje moim bliskim, ani czy w ogóle ktokolwiek nas szuka. Harry’emu na pewno nie pozwolą nic zrobić, a reszta przyjaciół była zbyt młoda, by cokolwiek zdziałać. Profesor „Moody” był tutaj ze mną, profesor Snape okazał się być podłym śmierciożercą, a McGonagall nigdy nie wiedziała co naprawdę działo się ze mną i Alex. Moja matka na łamach gazety plotła bzdury, a jej nowy „chłopak” ponoć więził Alex w swoim domu publicznym. Mój ojciec tyle zwlekał z powiadomieniem mnie o zniknięciu matki, że nie zdziwiłoby mnie, gdyby teraz też nie przykładał ręki do moich poszukiwań. Z resztą, skąd on mógł wiedzieć, gdzie jestem… Skąd ktokolwiek mógł wiedzieć…

Może jedynie Samuel.

Na samo wspomnienie chłopaka, poczułam wewnętrzne ciepło. Gdy nie mogłam zasnąć, a czarne, brudne myśli przygniatały mnie, gdzieś tam na końcu głowy Samuel pojawiał się niczym odległe światełko. Szukając jakiegokolwiek pocieszenia, wielokrotnie myślałam o spędzonych wspólnie chwilach. Wspominałam dni, gdy siedzieliśmy razem w bibliotece. Te, gdy tylko udawaliśmy, oraz te, gdy działo się wszystko naprawdę. Gdy nasze usta łączyły się w pocałunkach, a jego dłoń odnajdywała moją. Gdy zadręczałam go rozmową, a on odkrywał przede mną kolejne kawałki siebie. Niektóre wspomnienia wydawały mi się przesadnie kolorowe, jakby ktoś je podrasował. Czyste, pełne radości i pozytywnych uczuć chwile. Pamiętałam, że momentami Samuel był enigmatyczny, ale gdzieś w tym wszystkim dostrzegałam troskę. Wiedziałam, że lubił mnie taką, jaka byłam. Nigdy nie naciskał. Nie przekraczał granicy, pozwalając mi decydować czego chcę i co będziemy robić. Choć teraz wszystko wydawało się tak odległe, jakby działo się w poprzednim moim życiu, nie chciałam zapominać o tym, co nas łączyło. Czyniłam z tego kotwicę, trzymającą mnie na powierzchni.

Z tyłu głowy pojawiał się również strach, że Samuel także był po tej złej stronie barykady. Wskazywały na to różne fakty, ale nie chciałam w nie wierzyć. Gdy próbowałam to jakoś sobie uzasadnić, znów na wierzch wypływały te dobre wspomnienia, zmazując moje podejrzenia niczym morska fala wyrównująca wilgotny piasek. Koniec końców uznawałam więc, że wewnętrzny strach jest wynikiem tego, co mnie spotkało. Teraz na wszystko patrzyłam przecież zupełnie inaczej. Nie miałam pojęcia, czy kiedyś to się zmieni.

Crouch pstryknął palcami przed moimi oczami. Momentalnie skupiłam na nim wzrok, przeklinając w duchu, że nawet nie mam pojęcia, o czym dopiero mówił.

– Klara, znowu odpływasz – mruknął niezadowolony i wcisnął mi pustą szklankę w ręce.

Poderwałam się z miejsca, znów chcąc mu nalać, ale wykonał ręką gest, że ma dość. Odłożyłam szklankę. Crouch podszedł do mnie, złapał mnie oburącz za twarz i przyjrzał się uważnie moim oczom.

– Mam nadzieję, że te rumieńce, to wynik myślenia o moim nowym planie… – szepnął. Kciukami potarł moje policzki. – Mam rację? – zamruczał. – Ekscytujesz się? Jeśli będziesz grzeczna, pozwolę Ci ich poznać.

Na szybko próbowałam połączyć fakty, ale było zbyt wiele możliwości. Większość mi się nie podobała. On nigdy nie cieszył się czymś, co byłoby normalne.

– Przepraszam, myślałam o tym co mówiłeś wcześniej – skłamałam. – O szkole i…

– Czyli nie słuchałaś… – wykrzywił usta i puścił mnie, odtrącając od siebie. – W takim razie nici z nagrody. Po co ja się produkuję…

Czułam, jakby stanęło mi serce. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziałam jaka była nagroda, ale nie zamierzałam tak łatwo zniweczyć moich starań. Gdy tylko Barty sięgnął po różdżkę, zadziałałam impulsywnie. Nieśmiało złapałam go za dłoń, próbując go powstrzymać przez ukaraniem mnie.

– Wybacz! Po prostu myślałam o tym, że byłbyś świetnym nauczycielem – znów skłamałam. Udało mi się to wypowiedzieć całkiem płynnie, ale odruchowo opuściłam wzrok. Próbowałam powstrzymać drżenie ręki. – Ja… Zastanawiałam się, czy przejąłbyś to samo stanowisko, czy inne…

– Czemu miałbym przyjąć inne? – Spojrzał na mnie czujnie i wyślizgnął dłoń z mojego uścisku. Wciąż zaciskał palce na różdżce. Trzymał ją na widoku.

– Bo…

Zastanowiłam się, rozglądając na boki. Mężczyzna przyłożył koniec różdżki do mojej brody i uniósł ją, zmuszając do spojrzenia na niego.

– Wszyscy w szkole mówią – kontynuowałam – że to Profesor Snape chce być nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, a skoro on również służy Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, to być może…

– Nie ma takiej opcji, ptaszyno – uciął Crouch. Schował różdżkę do kieszeni kurtki. – Naprawdę zaprzątasz sobie głowę czymś takim? Zanim dojdzie do przejęcia szkoły, zadbam o to, żeby Snape był skończony. To już nawet nie chodzi o stanowisko, ale o zasady. Wśród ludzi Voldemorta nie ma miejsca na słabych i zdrajców. Snape prędzej czy później popełni jakiś błąd. To tylko kwestia czasu. Sidła są zastawione.

– Sidła, czyli Alex, tak? – próbowałam wszystko złożyć do kupy. – Ale przecież mówiłeś, że on… że oni… Że… – nie umiałam zebrać słów. Na moich policzkach pojawiły się wypieki. – Że to co się stało między nimi, to była jego zemsta. Że on ją wykorzystał.

Crouch westchnął cierpiętniczo, wsunął dłonie w kieszenie spodni i przeszedł się po pokoju.

– No, tak powiedziałem – przyznał w końcu, choć z pewnym ociąganiem.

– Więc po co miałby ją ratować? – drążyłam. – Czemu sądzisz, że to zadziała?

– Naprawdę nadal tego nie rozumiesz? – Spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę. – Nie ma nad czym myśleć, puściła się z nim, bo chciała. On ją pieprzył, bo mógł. Pozwolił jej się zbliżyć, a mógłby mieć kobiet na pęczki. Jestem pewien, że w takim układzie, coś musiało się zjebać. Więc tak, powiedziałem, że on ją wykorzystał. I nie myśl, że to mój wymysł. – Uniósł ręce w obronnym geście, jakby odcinał się od całej tej popapranej historii. – To, że robił to dla zemsty, to były jego słowa. Moim zdaniem kłamliwe. Wymyślone naprędce, godne pożałowania kłamstewko. – Uśmiechnął się z wyższością. – Myślę, że nawet Voldemort nie wierzy mu do końca. Mój plan może jeszcze nie wypalił, ale coś między tą dwójką było i wiedziałem o tym od dawna. Mapa Pottera pokazywała to czarno na białym. Podziękuję kiedyś Harremu za ten jego świstek. Nawet nie wiesz ile rzeczy przede mną odkrył…

Spojrzeliśmy sobie w oczy. Jego mina sugerowała, że zna moje najmroczniejsze sekrety. Sęk w tym, że największym sekretem były spotkania z profesorem Moody’m. Jeśli miał na myśli cokolwiek innego, nie zamierzałam podrzucać mu żadnego przykładu. Opuściłam wzrok.

– Czyli myślisz, że on ją uratuje? – zapytałam, nerwowo miętosząc kawałek spódnicy.

– Myślę, że spróbuję. – Podszedł do mnie i odgarnął mi włosy za ucho. – Ale wiem też, mu się to nie uda – dodał, wyraźnie z siebie zadowolony.

– Dlaczego nie?

– Bo jestem na to przygotowany. Kenneth jest przygotowany.

– Skoro tak go nienawidzisz, może Ty ją uwolnij i zwal na niego winę?

– To tak nie działa, ptaszyno. – Pokręcił głową. – To tak nie działa.

– Ale gdybyś…

– Zamilcz już – warknął i przycisnął mi palec do ust. Gdy to zrobił drgnęłam i wbiłam wzrok w jego oczy, nieruchomiejąc. – Alex, to teraz najmniejszy problem. Przestań mi o niej jojczeć, bo zrobię się niemiły – wycedził przez zęby, a później dodał milszym głosem. – Zrozumiano?

Ostrożnie pokiwałam głową, a on uśmiechnął się zadowolony.

 

***

 

Crouch nie powiedział mi w końcu na czym ma polegać moja nagroda, ale niedługo potem uznał, że byłam wystarczająco grzeczna i kazał mi być gotową do wieczornego wyjścia. Nie miałam pojęcia, co ma przez to na myśli. Czy zamierzał w końcu wypuścić mnie z pokoju? Może zabrać do ogrodu, albo gdzieś dalej? Wszystkie opcje wydawały mi się wręcz nierealne. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz widziałam słońce. O oglądaniu innego człowieka nawet nie wspomnę. Czułam, że nagroda będzie bardzo w „jego” stylu i niepokoiło mnie to jeszcze bardziej.

Choć chciałam być w pełni sił psychicznych i fizycznych, przez cały dzień nie byłam w stanie zmrużyć oka. Chodziłam w te i we w tę po pokoju, raz za razem przewijając w głowie różne potencjalne scenariusze. Czy powinnam w razie czego zrobić sobie broń? Mogłam stłuc lampkę, ale pewnie Barty zauważyłby, że zniknęła. Gdyby mnie przeszukał, znalazłby jej części. Mogłam ukryć je w torbie, ale czy nie kwestionowałby tego, że ją ze sobą biorę? Tysiące tego typu pytań bombardowało moją głowę, aż w końcu – jak zawsze – było już za późno na jakikolwiek plan.

Crouch wszedł do pokoju. Ubrany był jak zawsze w czarny podkoszulek, skórzaną kurtkę, ciemne jeansy i kowbojki, ale tym razem jego twarz skryta była za maską śmierciożercy. Przez otwory widać było jego błyszczące oczy. Był nieco odmieniony, a może tylko sprawiał takie wrażenie. W rękach trzymał czarną, powłóczystą szatę i coś jeszcze.

Przełknęłam głośno ślinę i stanęłam w miejscu. Barty podszedł i bez słowa okrył mnie czarnym materiałem, spinając go tuż pod szyją. Przez cały czas wpatrywał się w moje oczy. Byłam pewna, że za maską skrywa się uśmiech. Nie był to pierwszy raz, gdy mnie w coś ubierał, choć jeszcze nigdy nie przyniósł mi czegoś, co przypominało szaty śmierciożerców. Sądząc po ich rozmiarze, musiały należeć do niego.

– Nawet Ci do twarzy – stwierdził, sięgając po drugą z przyniesionych rzeczy. Była to skórzana obroża z kółkiem, do którego dopięty był długi łańcuch.

– Po co to? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Na wszelki wypadek. Muszę Cię mieć w zasięgu ręki.

Chciał mi ją założyć, a ja zrobiłam krok do tyłu i stanowczo pokręciłam głową.

– Proszę, będę grzeczna…

Barty uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób.

– Nie wątpię, że będziesz, ale nie będziemy tam sami. Podejdź.

Niepewnie spojrzałam na obrożę, a później na niego. Ten uśmiech mi się nie podobał.

– Gdzie idziemy? – zapytałam ze strachem.

– Tajemnica. Na miejscu poznasz paru moich kolegów. Przy okazji.

Poczułam, jak robi mi się słabo i niedobrze. Zawsze Barty powtarzał, że jestem tylko jego i dlatego mam z nim „tak dobrze”, a teraz zamierzał zaprowadzić mnie do swoich kolegów? Bezwiednie osunęłam się na kolana, gorączkowo myśląc o tym, co zrobiłam źle. Dlaczego tak mnie chce ukarać? Byłam mu posłuszna, godziłam się na to, co mi robił, licząc, że coś na tym zyskam, a zamiast tego zamierza mnie im oddać?… Bo przecież nie mogło chodzić o nic dobrego! W moich oczach momentalnie pojawiły się łzy. Ciało zaczęło drżeć niekontrolowanie. Barty patrzył na mnie zdziwiony, wciąż trzymając obrożę w rękach.

– Co jest, nie cieszysz się?

Jak miałam się cieszyć?! Łzy strumieniami płynęły mi po policzkach. Strach wstrząsał moim ciałem, niemal mnie obezwładniając. Doczołgałam się do stóp mężczyzny i objęłam jego nogi, jakby był moją ostatnią deską ratunku. Byłam przecież zdana na jego łaskę. Więził mnie i od samego początku robił ze mną, co tylko chciał.

– Błagam, nie każ mi iść – załkałam. – Błagam. Chcę tu zostać z Tobą. Tylko z Tobą. Nie każ mi. Barty, proszę… Jestem tylko Twoja, prawda?… Ja nie chcę… Nie każ mi… nie do nich… nie… Barty…

Moje słowa były coraz mniej zrozumiałe. Crouch stał nade mną niczym kat, niewzruszenie spoglądając na moją zapłakaną twarz. Cyknął językiem i pokręcił głową. Złapał mnie mocno za podbródek i zmusił do patrzenia na niego. Moja twarz była zasmarkana i czerwona od płaczu. Cały czas kurczowo ściskałam jego nogawki. Posłałam mu najbardziej błagalne spojrzenie, na jakie było mnie stać, choć wiedziałam, że nie mogę liczyć na współczucie. Wszystko zależało od jego dobrej woli. Od jego widzimisię.

Barty przesunął kciukiem po mojej drżącej wardze i po chwili drażnienia się ze mną, naparł na nią. Czyli będzie czegoś chciał… Tak pomyślałam. Czułam, jakbym w gardle miała wielką gulę, ale jeśli cokolwiek mogło mnie uratować przed oddaniem innym, musiałam to zrobić. Cokolwiek by to nie było. Zacisnęłam mocno powieki i bezwiednie rozchyliłam usta. Łzy nadal płynęły mi po twarzy. Wciąż drżąc, próbując nie krzywić się z obrzydzenia na myśl o tym, co się zaraz stanie, delikatnie possałam jego palec. Barty uśmiechnął się półgębkiem.

– Kusisz… – sapnął. Oblizał się, wyciągnął kciuk z moich ust i poprawił spodnie. – Ale musimy iść. Jesteśmy umówieni.

– Ja nie chcę… ja nie… – zaczęłam znów błagać.

– Głupiutka Klaro… Nie zamierzam Cię nikomu oddawać. Idziemy tylko na imprezę.

Serce dudniło mi jak oszalałe. Wpatrzyłam się w niego, nie wiedząc, czy żartuje, czy nie. Minę miał poważną, ale w jego spojrzeniu znów było coś ludzkiego. Coś, co zawsze pokazywało się tylko na chwilę. Był też ten niebezpieczny błysk i zwierzęce pożądanie. Przestałam zanosić się płaczem i próbowałam uspokoić oddech. Wciąż obejmowałam jego nogi, nie wiedząc, czy tylko ze mną igra. W jednej chwili wszystkie moje wyobrażenia obróciły się do góry nogami. Nie wiedziałam co mam myśleć. Wydusiłam jeszcze tylko jedno słowo:

– Obiecujesz?

 

***

 

Czułam się głupio przez mój atak paniki, ale Barty wydawał się być bardzo zadowolony z mojej reakcji. Ostatecznie kazał mi doprowadzić się do porządku i pozwolił iść bez obroży. Na czas wyjścia zawiązał mi oczy, ręce i zaciągnął głęboki kaptur. Wyprowadził mnie z pokoju, a powłóczyste, długie szaty plątały mi się pod nogami. Szliśmy przez korytarz, a później po schodach. Próbowałam zapamiętać drogę, którą mnie prowadził, ale potem skręcał za wiele razy. Nie byłam pewna, czy krążymy po tym samym budynku, by mnie zmylić, czy jest on faktycznie aż tak duży. W końcu dotarliśmy do kominka.

Mężczyzna objął mnie mocno ręką, przygarniając do siebie. Poczułam ostry zapach jego wody kolońskiej, a zaraz po tym magia przeniosła nas w inne miejsce. Przez wąską szparę pod materiałem widziałam jedynie, że stoimy na marmurowej, wypolerowanej posadzce. W tle dudniła  przytłumiona muzyka. Barty wciąż mnie obejmował, ale nieco luźniej. Poprowadził mnie przed siebie, do innego pomieszczenia i gdzieś dalej. Muzyka zdawała się oddalać. W końcu stanęliśmy.

– Crouch, co jest? Przynosisz drwa do lasu? – usłyszałam drwiący, męski głos. Wydawał mi się znajomy.

– A co, nie wiedziałeś, że przychodzimy z towarzyszącymi? – zakpił Barty.

– Na męski wieczór? – parsknął ten pierwszy. – I może jeszcze miałbym wziąć moją starą, żeby mi jojczyła?

– Jak sobie wychowasz, tak masz, Yaxley.

Barty ściągnął mi opaskę z oczu. Zamrugałam i ostrożnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znajdowaliśmy się w komnacie przypominającej typowy, męski salonik. Ściany obłożono wysokiej jakości drewnem, a podłogę pokrywał wypolerowany parkiet. W centralnym miejscu, tuż pod ozdobnym żyrandolem stał stół do pokera i cztery krzesła. Z boku było kilka innych wygód w tym długa, zielona kanapa i część barowa ze ścianą pełną najróżniejszych alkoholi. Poza dobrze oświetlonym stołem, reszta pokoju wydawała się być skąpana w półmroku.

Na barowym stołku siedział wysoki, elegancko ubrany śmierciożerca o jasnych, spiętych w kucyk włosach i o prymitywnej, zwierzęcej twarzy. Obok niego leżała maska. Na palcach miał mnóstwo sygnetów, którymi pobrzękiwał, uderzając o trzymane w rękach szkło. Jedno jego łypnięcie wystarczyło mi, by go rozpoznać. Ten sam mężczyzna porwał kiedyś mnie i Alex, próbując tym samym dorwać profesora Moody’ego. Teraz widziałam już, że kiedy tamtej nocy Moody rozprawił się z Macnair’em i Yaxley’em, nie pozwolił nam zgłosić sprawy właśnie dlatego, że byli po tej samej stronie. Po prostu pokazał im swoją twarz i zamiast się pozabijać, cała trójka ostatecznie wyszła ze starcia bez szwanku. Yaxley był też przy naszym ostatnim porwaniu, kiedy śledziliśmy Pansy Parkinson, a ona zaprowadziła nas w pułapkę. Ten pierwszy raz wspominałam jednak dużo gorzej.

Yaxley obnażył zęby, a ja schowałam się za Bartym. Śmierciożerca parsknął śmiechem.

– Strachliwa jak zawsze. Nie mów, że będziesz ją trzymał z nami przy stole – marudził. – Nie mam ochoty wysłuchiwać żałosnych pisków.

– Spokojnie. – Crouch poklepał mnie z dumą po policzku. – Ptaszyna jest wytresowana i potrafi zamknąć buźkę na kłódkę. Prawda skarbie?

Szybko pokiwałam głową, jednocześnie zagryzając mocno zęby, żeby w razie czego żadne słowo mi się nie wymsknęło.

– Czyli co, próbujesz się popisać? – Yaxley upił drinka i obciął mnie wzrokiem. – Bo jeśli po prostu tak bardzo chce ci się dymać, wrzuć ją do pokoju czy gdzieś.

Spojrzałam przestraszona na Crouch’a, ale w tym momencie usłyszałam kolejny, znajomy głos.

– Ma moje pozwolenie, by tu być.

Spojrzałam w stronę drzwi. Do pokoju wkroczył Kenneth Pyrites w towarzystwie Lucjusza Malfoy’a. Ten pierwszy ubrany był jak zawsze w jasny, typowy dla pastora garnitur i mimo niskiego wzrostu, emanował władczą aurą. Ten drugi zaś miał ciemne szaty w arystokratycznym kroju, a całości wizerunku dopełniała jego laska ze srebrną głową węża. Wszyscy mężczyźni pościągali maski i kolejno podali sobie ręce.

Teraz miałam pewność, że historie o Pyrites’ie są prawdą. Witał się z nimi jak z dobrymi znajomymi, nie poświęcając mi ani ułamka uwagi. Tak nie zachowywałby się ktoś, komu zależało na mojej matce. Miałam ochotę zapytać co się z nią dzieje, ale Barty poinstruował mnie wcześniej, że mam nie odzywać się niepytana. Biorąc pod uwagę moje obawy co do jego intencji, wolałam nie wychodzić przed szereg. Czułam się nieswojo z samym faktem, że tutaj jestem. Nie potrafiłam cieszyć się opuszczeniem mojego więzienia, ani tym, że w końcu widziałam innych ludzi. Moje mięsnie były napięte, gotowe do tego, by zareagować. Ręce jednak nadal miałam związane. Mój wzrok samoistnie uciekał na trzy pary drzwi prowadzące w różnych kierunkach. Pamiętałam skąd przyszliśmy, ale nie miałam pojęcia co kryje się za pozostałymi drzwiami. Czy było tam wyjście? Mój zastraszony umysł i tak nie wierzył, że udałoby mi się wydostać. Przytłumiona muzyka na granicy słyszalności coś mi jednak podpowiadała…

– Skoro jesteśmy w komplecie, zaczynamy grę? – zaproponował Kenneth, bezceremonialnie wycierając dłonie w chusteczkę.

Mężczyźni pokiwali głowami i kolejno zasiadali przy stole. Lucjusz przyglądał mi się z niekrytym zaciekawieniem. Przechodząc obok mnie, specjalnie strącił laską kaptur z mojej głowy, a potem uśmiechnął się z politowaniem.

– To ta zaginiona z Hogwartu? Od początku mówiłem, że nie będzie z niej aurorki – stwierdził z wyższością i usiadł przy stoliku do pokera. – Jest jak zakładałem? Przeprasza Cię za każdym razem?

– Tylko kilka razy dziennie. – Crouch uśmiechnął się paskudnie i całkowicie zdjął ze mnie czarną szatę.

Stojąc przed nimi w szkolnym mundurku czułam się zawstydzona. Niezbyt długo, bo zaraz potem Kenneth pstryknął palcami. Drugie drzwi otworzyły się szeroko, a do środka weszło kilka kobiet w bardzo kusych strojach i koronkowych, ozdobnych maskach na twarzy. Wszystkie miały zamglone, niewidzące spojrzenia. Jedna z kobiet pełniła rolę krupierki, inna zajmowała się drinkami, pozostałe miały najwidoczniej umilać czas. Barty, tak jak pozostali, prześlizgnął wzrokiem po młodych, odkrytych ciałach i pełnych biustach. Językiem zwilżył wargi, usiadł na swoim krześle, a potem pociągnął mnie w dół, zmuszając do tego, bym usiadła mu bokiem na kolanach. Kelnerki polały każdemu z nich alkohol i częstowały chętnych cygarami, a krupierka rozdała karty. Rozpoczęli grę.

– Może o nią zagramy? – zaproponował Yaxley, wskazując na mnie głową. – Skoro już przytargałeś ze sobą ten balast.

– Żywy towar też jest przewidziany w naszej puli – skomentował Kenneth.

Mocniej zacisnęłam usta i zawstydzona wtuliłam głowę w Barty’ego, licząc na to, że jeśli zobaczy moje oddanie, nie pomyśli o przehandlowaniu mnie za żadną cenę. Miałam wrażenie, że wszyscy są w stanie słyszeć jak mocno biło mi serce.

– To miała być niespodzianka – wymruczał Crouch, obejmując mnie tak, że jego ręka wylądowała na moim udzie. – Zaraz zajmiemy się przyjemnościami, ale najpierw mam do was jedno pytanie. Który z was jest takim kurwa geniuszem, że blokuje prasę? – Spojrzał na nich kolejno, sponad swoich kart.

Przez chwilę wszyscy milczeli. W końcu Yaxley parsknął, obnażył zęby i odchylił się nonszalancko na krześle.

– Tu cię zdziwię. To robota ministerstwa.

Lucjusz, jakby na potwierdzenie, wolno pokiwał głową. Barty zmrużył oczy.

– Ministerstwa, czyli Twoja? – drążył Crouch.

– Nie – odpowiedział Yaxley. – Dosłownie ministerstwa. Z tego co wiem, nie maczał w tym palców żaden z nas. Uwierzyłbyś?

Ani ja, ani Barty nie chcieliśmy w to uwierzyć. Nie rozumiałam dlaczego Ministerstwo Magii miałoby specjalnie wpływać na wybielanie artykułów w prasie. Crouch nie był zadowolony z zupełnie innego powodu. Czułam, że stuka nerwowo palcami o moje udo.

– Niedorzeczne.

– Mi to mówisz? – rozbawiony Yaxley łyknął ze szklanki.

– Też słyszałem, że po Ministerstwie chodzą tajne rozkazy wyciszania każdej sprawy – wtrącił Lucjusz. – I wiem to z kilku niezależnych źródeł.

– W gruncie rzeczy dla nas to dobra, polityczna decyzja – odezwał się Kenneth. – Cisza oznacza, że mamy zielone światło do działań. Nikt się nie spodziewa, nikt nikogo nie podejrzewa, zatem nikt nikogo również nie ściga. Skoro według nich problemu nie ma, możemy sobie poczynać znacznie śmielej.

Barty uderzył pięścią w stół, przez co jego żetony rozsypały się. Drżącymi ze stresu dłońmi, pospiesznie zaczęłam je zbierać na kupkę, uważnie słuchając całej rozmowy. Chłonęłam każde słowo.

– I po co ta złość, przyjacielu? – zakpił Lucjusz. – Nie idą Ci karty?

– Nie chodzi o grę – syknął Barty. – Po prostu irytuje mnie, że dzieła naszego Pana zostają przemilczane! Was to naprawdę nie obchodzi?! – Spojrzał na nich wściekle.

– Uspokój się. – Kenneth posłał mu jedno sugestywne spojrzenie, a potem spokojnie kontynuował grę. – Tak nic nie osiągniesz. Kiedy mieszkałem w Stanach, gazety wzięły mnie sobie na cel. Tam media nie są tak scentralizowane. Wyciszenie każdego pismaka, to był spory kłopot. Jak nie jeden szmatławiec, to drugi. Nie chcesz wiedzieć ile razy ciągano mnie po sądach. Ile wysiłku wymagało, by uciszać każdą ze spraw. By je bagatelizować.

– Działałeś na szeroką skalę – wtrącił Lucjusz, tonem znawcy. – Im większa skala, tym większe problemy. Więcej ludzi patrzy Ci na ręce, więcej z nich czeka, na Twoją porażkę, co znaczy też, że z wielu stron może nadejść cios.

– No tak. O ciosach w plecy, to Ty zdaje się dobrze wiesz? – dopowiedział Barty, dorzucając żetony do puli.

Yaxley zarechotał, co Lucjusz skwitował pełnym politowania spojrzeniem.

– I z czego rżysz? – Barty łypnął na Yaxleya.

– Z czego? Pomyślałem o tym, co Lucjusz zrobił ze Snape’m. Niby tacy przyjaciele, a jednak…

– Tamto, to było ostrzeżenie – wyjaśnił Malfoy. – Należało mu się za to, w jak oczywisty sposób węszył.

– I przez was stał się ostrożniejszy – marudził Crouch. – Z resztą nie ma się czym ekscytować. Stać was na samosąd? Świetnie, ale obaj przy pierwszej okazji wyrzekliście się Czarnego Pana. Nie jesteście warci, by siedzieć z wami przy jednym stole. Takie zagrania to tylko zasłona dymna…

– Przestań do tego wracać. To była decyzja polityczna – stwierdził podirytowany Lucjusz. – Czarny Pan zrozumiał, że jako wtyczki w ministerstwie jesteśmy mu bardzo przydatni. Z resztą w tym roku wróciłem do niego z nowym pokoleniem śmierciożerców. Odbudujemy jego armię.

– Dokładnie tak. Słyszałem, że ten nowy, Ethan, nieźle sobie poradził z tą swoją mugolską ofiarą. Będą z niego ludzie. – Yaxley odpalił sobie cygaro. Zaciągnął się i puścił kółka z dymu. – Spójrz na siebie, Barty. Ty się nie wyrzekłeś i co? I musisz się ukrywać. Gówno zrobisz. A Kenneth? Wyjechał do stanów, a potem użerał się z tymi pismakami. Też nie miał łatwo.

– Ale nie przestał działać. – Barty spoważniał i pochylił się nad stołem. – Z resztą Kenneth był przy tym niemal sam, a Voldemort… – na to słowo Malfoy i Yaxley nieco się spięli – Lord Voldemort ma nas. MY jesteśmy jego tarczą. Jego różdżką. Przedłużeniem jego ręki. MY wykonujemy jego rozkazy. MY stanowimy prawo.

– Jeszcze nie, Barty – powiedział spokojnie Kenneth. – Ale wkrótce tak będzie. Sprawdzam.

Wyłożyli karty na stół. Kenneth bez słowa zgarnął całą pulę. Yaxley poruszył się niespokojnie na krześle. Malfoy bez mrugnięcia stracił to, co postawił, a Barty widać był myślami w zupełnie innym miejscu. Wsparł się łokciem o stół i przygryzł kciuk. Oczy błyszczały mu niebezpiecznie, a ręka którą mnie obejmował, trzymała mnie ciasno.

– Co z tą niespodzianką? – zapytał Lucjusz.

Kenneth spojrzał porozumiewawczo na Crouch’a, a potem wykonał gest dłonią. Jedna z kobiet wyszła za drzwi, a zaraz potem wróciła w towarzystwie ochroniarza imieniem Marcel, który na łańcuchu prowadził… Alex.

Napięłam się cała, przycisnęłam dłonie do ust, by nie pisnąć i z niedowierzaniem wpatrzyłam w szeroko otwarte drzwi. Alex miała na sobie jedynie bieliznę, a jej ciało pokrywały liczne sińce i zadrapania. Część z nich wyglądała tak, jakby odciśnięto na jej ciele ślady palców lub niemal całych, dużych dłoni. Była czysta i uczesana, ale sądząc po jej stanie, musiała przechodzić przez piekło. Ręce miała dziwnie wykręcone i ciasno związane za plecami, usta zakneblowane, a jej oczy zakrywała czarna przepaska. Marcel pociągnął za łańcuch, przez co wylądowała boleśnie na kolanach i omal nie upadła na twarz, nie mając nawet jak zamortyzować ewentualnego upadku.

Próbowałam się poderwać z miejsca, by jej pomóc, ale Barty mocno mnie przytrzymał. Jego ręka była jak pas bezpieczeństwa. Obróciłam się gwałtownie i spojrzałam na niego z wyrzutem, a on pokręcił mi palcem przed oczami.

– Możesz patrzeć, ale nie dotykaj – szepnął mi do ucha i zaraz potem liznął jego płatek. Wzdrygnęłam się. – To moja niespodzianka dla Ciebie. Mam nadzieję, że cieszysz się, że ją widzisz. Tak Ci zależało na niej, no to proszę…

Przygryzłam mocno język, byleby tylko nie wypowiedzieć nic na głos bez pytania. A miałam wiele do powiedzenia. Miałam ochotę krzyczeć. Miałam ochotę znaleźć się przy niej. Miałam ochotę zapytać ją, jak się trzyma. Obiecać jej, że jakoś nas z tego wyciągnę. Że już nie długo. Że wyjdziemy z tego obie. Miałam ochotę przeprosić ją za to, że dałam się złapać Barty’emu. Bo pewnie gdyby nie to, już dawno odkryliby jak ktoś ją porwał i gdzie jest. Miałam ochotę przeprosić ją, że pozwoliłam jej wejść w pułapkę samej. Że jakimś cudem nie przewidziałam tego, jak bardzo przyciągała kłopoty. Było jeszcze tyle innych rzeczy…

Przygryzłam język tak mocno, że czułam smak krwi w ustach. Łzy popłynęły mi po twarzy. Kenneth obserwował nas ze spokojem, postukując palcami w blat stołu. Yaxley wykrzywił twarz, jakby tylko czekał na mój błąd. Tylko Lucjusz patrzył prosto na Alex. Nagle coś zrozumiał.

– Czy to młoda Lamberd’ówna? – zapytał.

W oczach Malfoya pojawił się błysk, a na jego twarzy wykwitł arogancki uśmiech. Mężczyzna wsparł się na lasce, wstał od stołu i podszedł do niej. Wykonał gest, na co Marcel ściągnął dziewczynie knebel. Alex wzięła kilka sporych haustów powietrza, a potem cała się spięła, nasłuchując.

– Gdzie jestem? – zapytała, próbując brzmieć odważnie. – Po co mnie tu trzymacie?! Czego znów ode mnie chcecie?!

– Jesteś w dobrych rękach – powiedział mrocznym głosem Malfoy.

Chyba rozpoznała jego głos, bo na jej twarzy pojawił się cień. Luciusz dotknął końcem laski jej podbródka, próbując go unieść. Alex gwałtownie odsunęła głowę na bok i mocno zacisnęła usta.

– Mówiłem, że to kiepski pomysł – powiedział Pyrites. Westchnął, stuknął dłońmi o blat, odepchnął się od stołu, wstał i powoli, z przesadnym namaszczeniem założył białe rękawiczki. Jego niezadowolone spojrzenie powędrowało na Alex. – Jeszcze z nią nie skończyłem. Jest w trakcie żmudnych przygotowań, choć na tym etapie stwierdzam, że o wiele łatwiej byłoby użyć zaklęcia niewybaczalnego.

– Zabiłbyś całą zabawę. – Yaxley poruszył się niespokojnie na krześle. Dym z jego cygara kłębił się pod lampą.

– Wiem, dlatego się powstrzymuję. Jeśli jednak dalej zamierza być taka krnąbrna, po wszystkim będzie dłuuugo dochodzić do siebie.

– Czy wy siebie słyszycie?!… – syknęła Alex. – Wszyscy jesteście chorzy! Zwyrodniali! Popaprańce bez krzty sumienia!

Kenneth Pyrites spoliczkował ją, aż odrzuciło jej głowę, a na policzku pojawił się czerwony ślad. Dziewczyna próbowała zdusić płacz. Wbijałam sobie paznokcie w przegub dłoni, próbując powstrzymać fale energii, które kazały mi zareagować. Wiedziałam, że tylko pogorszyłabym sytuację. Poruszałam się niespokojnie. Moje wiercenie musiało spodobać się Crouchowi, bo złapał mnie obiema rękami i przycisnął mnie mocniej do siebie. Trzymając mnie w żelaznym uścisku, uśmiechnął się znacząco. Szybko opuściłam wzrok na stół, ale nie ruszyłam się.

– Dobrze Klaro – powiedział nagle – możesz sobie z nią pogadać. Zezwalam.

Gdy tylko Alex usłyszała moje imię, uniosła głowę i ucichła, nasłuchując. Crouch zdjął mnie ze swoich kolan i klepnął w tyłek, zachęcając do ruszenia w jej stronę. Wszyscy gapili się na mnie i było to bardzo nieprzyjemne. Potykając się o własne nogi, powoli do niej podeszłam, zważając na każdy mój ruch. Bojąc się, że to jakaś podpucha. Że to wszystko wydaje się zbyt piękne. Czułam, że zaraz rzucą się na nas. Że coś się stanie. Crouch przyglądał mi się z dziwnym uśmieszkiem. Zerkałam na niego do samego końca, aż byłam już przy niej. Szybko przyklękłam obok przyjaciółki i przełożyłam moje związane ręce tak, by znalazła się pomiędzy nimi. Przytuliłam ją mocno do siebie, zasłaniając własnym ciałem. W pierwszej chwili szarpnęła się, jakby chciała mi się wyrwać.

– Alex, to ja… – szepnęłam.

Znieruchomiała, ale nie rozluźniła się.

– To ja… – powtórzyłam.

Przytulając się, bujałyśmy się w te i we w tę. Po naszych policzkach płynęły łzy. Moje gardło było tak ściśnięte, że mimo najszczerszych chęci, nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Raz po raz otwierałam usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Nic poza jakimś żałosnych westchnieniem.

– Gramy dalej? – zaproponował Barty i pełen nowej werwy łyknął ze szklanki. Jego wzrok znów ślizgał się po zamaskowanych paniach.

– To co, obie są w puli? – zainteresował się Yaxley.

– Jedna – sprecyzował Crouch. – Mojej nie oddaje.

– Psujesz całą zabawę – marudził Yaxley. – Po chuj ją przyprowadzasz, jeśli nie zamierzasz o nią grać?!

– Jak coś Ci nie pasuje, możesz stąd wyjść. – Barty odłożył głośno szkło na stół.

– Kłóćcie się dalej, a każę ją wyprowadzić – wtrącił Kenneth.

Mężczyźni umilkli. Rozdano karty, a oni zajęli się grą, posyłając sobie przy tym podejrzliwe spojrzenia. Ściskałam mocno Alex i patrzyłam zdezorientowana w stronę stołu. Naprawdę zamierzali o nią grać? To, że traktowali nas jak rzeczy już mnie nawet nie dziwiło. Zastanawiałam się jedynie, czy Crouch wiedział, że prosząc Pyrites’a o sprowadzenie jej tutaj, uczyni z niej przedmiot rozgrywki? Może taki był jego tajny plan? Może zatem mógłby wygrać Alex w karty i tym samym, bez ściągania na siebie kłopotów, wyciągnąć ją z tego piekła? Jakaś część mnie chciała w to wierzyć, ale jednocześnie niemal każdy kawałek umysłu podpowiadał mi, że Crouch nie jest przecież rycerzem na białym koniu. Był chorym psychopatą z rozdwojeniem jaźni.

– Widziałam Twoją mamę… – szepnęła do mnie Alex. – Prosiłam ją o pomoc, ale nie rozumie co się do niej mówi. Oni chyba rzucili na nią zaklęcie…

Przełknęłam głośno ślinę.

– Tutaj, czyli gdzie? – zapytałam równie cicho i rozejrzałam się gorączkowo po kuso ubranych kobietach. Żadna z nich nie przypominała mojej matki. – Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy – przyznałam płaczliwie.

– Myślę, że to dalej burdel. Jesteśmy w burdelu Pyritesa. Tym samym, gdzie…

– Dość tych pogaduszek – warknął Marcel i szarpnął za łańcuch.

Ja i Alex upadłyśmy razem na ziemię. Ochroniarz szybko schylił się i siłą rozdzielił nas od siebie, jednocześnie ściągając Alex opaskę z oczu. Próbowałam znów objąć Alex, ale wtedy usłyszałam, że woła mnie Crouch. Mężczyzna poklepał się po udzie, dając mi tym samym znak, że mam do niego wrócić. Spojrzałam przerażona na przyjaciółkę, spuściłam głowę i bez słowa wróciłam do mojego Pana, stając przy jego krześle. Pokazał mi karty.

– Jak myślisz, mam z nimi szansę? – zapytał.

– Nie wiem… – szepnęłam. – Nie znam zasad…

– Gówniana z Ciebie pomoc – warknął i wskazał mi miejsce na ziemi.

Usiadłam obok jego krzesła, niczym wierny pies, a on podniósł stawkę. Marcel przytrzymywał Alex, obserwując sytuację na stole. Przyjaciółka patrzyła na mnie dziwnie, ale nie patrzyłam już w jej oczy.

– Chyba ta runda należy do mnie – skomentował Lucjusz, rzucając karty na stół.

Kenneth spojrzał spokojnie na jego karty i kiwnął na ochroniarza. Ten przekazał Alex Malfoy’owi. Moje oczy ledwo wystawały ponad stół, ale to wystarczyło, by widzieć jak Lucjusz uśmiecha się lubieżnie i poklepuje się po udzie, każąc jej na nim usiąść. Gdy tylko to zrobiła, odgarnął jej włosy do tyłu. Palcami przesunął po jej karku, a potem po dekolcie. Bez ceregieli sprawdził jędrność jej piersi, ściskając je kolejno. Nagle złapał ją silnie za szyję, jednocześnie spoglądając głęboko w oczy. Alex drgnęła wystraszona.

– Severus robił to z Tobą na ostro? – zapytał Lucjusz. – Nie musisz udawać niewiniątka. Wiem, że z Tobą spał. Wszyscy wiedzą.

Policzki Alex zaczerwieniły się. Próbowała się wyszarpnąć. Jedno spojrzenie Kennetha wystarczyło jednak, by znieruchomiała. Unikała patrzenia Lucjuszowi w oczy, ale też nie odpowiedziała. Jego palce aż zbielały na jej szyi, jakby naprawdę je zaciskał. Barty z przerażającym uśmiechem przyglądał się sytuacji. Językiem smagnął powietrze niczym wąż i pochylił się nad stolikiem, zerkając na nowo rozdane karty. Ja myślałam gorączkowo o tym, co mogę zrobić, by jej pomóc. Co mogę zrobić, by jednocześnie również nie stać się ofiarą. Nie zniosłabym tego. Było mi tak strasznie wstyd, ale po tym wszystkim co już przeżyłam, nie byłam w stanie się dla niej poświęcić. Miałam wrażenie, że cokolwiek zrobię, wtedy skończymy obie tak samo źle.

– Nie duś jej, jeszcze o nią gramy – marudził Yaxley. Mężczyzna zgasił cygaro. – Też liczę na wygraną i wolę, żeby była wtedy przytomna.

Lucjusz uśmiechnął się sztucznie i puścił szyję dziewczyny. Został na niej ślad.

– Tak się tylko droczę – zaśmiał się Malfoy, zaglądając na swoje karty.

Nie potrafiłam patrzeć, jak obmacywał ją podczas rozgrywki, dlatego wpatrzyłam się w Barty’ego Croucha. Co on miał na myśli? Co do cholery planował? Czy ściągnął mnie tu tylko po to, żebym ją zobaczyła i żebym  widziała jak ją poniewierają? Był aż tak popaprany? Złapałam go za dłoń, przez co skupił na mnie swoją uwagę. Zerknął na Alex, na mnie, wciągnął mnie na kolana i łapczywie wpił się w moje usta.

– Dobra, sprawdzam – sapnął, rzucając karty na stół.

Uśmiechał się szeroko, ale mina mu zrzedła, gdy się okazało, że tym razem to Yaxley wygrał. Jasnowłosy mężczyzna zarechotał zadowolony i kiwnął ozdobioną sygnetami ręką. Marcel przetransportował Alex do kolejnego ze śmierciożerców. Widziałam, że nie chciała tam iść, a podniecenie w oczach Yaxley’a przerażało i mnie. Odwróciłam wzrok, by nie musieć patrzeć jak ją obłapia i podszczypuje. Próbował stargać z niej stanik, ale przerwał mu Kenneth.

– Gra jeszcze nie skończona – przypomniał. – Zostaw coś na później.

– Właśnie, nie rozpędzaj się – sapnął Crouch, jednocześnie pospieszając krupierkę, by szybciej rozdała karty.

Yaxley zmusił Alex, by przy nim uklękła. Okręcił sobie łańcuch wokół dłoni i trzymał ją tak krótko, że zmuszona była praktycznie mieć głowę przy jego udzie. Rozgrywka toczyła się dalej. Tym razem wygrał Kenneth. Dziewczynę znowu przekazano, niczym jakieś cholerne trofeum, ale Pyrites w przeciwieństwie do poprzedników, nawet jej nie dotknął. Kazał Marcelowi trzymać ją za jego plecami. Znów rozdano karty. Rozgrywka toczyła się. Choć inni zdawali się tego nie zauważać, Barty co i rusz wzdrygał się nerwowo, pocierał twarz i mamrotał niezadowolony, mląc jedno przekleństwo za drugim. W takich chwilach drapał się po klatce piersiowej, wsuwał palce za krawędź kurtki, a potem szybko łapał za szklankę i upijał łyk. Po kolejnej przegranej partii, byłam już pewna, że w istocie, on próbował ją wygrać!

Od tej chwili z zapartym tchem oglądałam rozgrywkę, ale jak na złość, Crouch’owi nie szły wcale karty. Z rundy na rundę stawał się coraz bardziej zirytowany. Odesłał mnie nawet na kanapę, twierdząc, że przynoszę mu pecha. Z daleka nie miałam dobrego widoku, ale raz jeszcze przyjrzałam się wszystkim kobietom w pomieszczeniu. Obserwowałam, jak z wytrenowaną gracją wdzięczą się do śmierciożerców, jak pochylają się z tacami, eksponując biusty, jak masują im ramiona i spełniają kolejne zachcianki. Dziwiło mnie, że mając taki wybór, oni naprawdę grali o Alex. Tu musiało chodzić o coś więcej.

Nagle ktoś wpadł przez główne drzwi, robiąc przy tym dużo hałasu. To był Macnair. Mężczyzna mocno się zataczał i cuchnęło od niego czystym alkoholem. W ręce trzymał prawie pustą butelkę wódki. Jego czarne włosy sterczały na wszystkie strony, jakby dopiero co udało mu się wyrwać z objęć jakiejś kobiety, a obcisły podkoszulek był poplamiony. Nawet pomimo czarnego palta, wyglądał dość niedbale. Marcel od razu zatrzymał go w progu, co Macnair wykorzystał, by nonszalancko się o niego oprzeć, jakby byli kumplami. Rzucił przy tym spojrzenie na stół do pokera.

– Coś mi tak właśnie kurwa nie grało – czknął i wycelował oskarżycielsko palcem w Yaxleya. – Coś mi nie pasowało! Myślę, jebać to, może mi się wydaje? Po prostu przyjdę tu, zobaczę. I co widzę? – zapytał pijackim tonem i mocniej wsparł się na Marcelu. – Pokerek! Pokerek beze mnie! Czemu mnie kurwa nie zaprosiliście, hę?! Tacy z was jebani koledzy?!

– Macnair, kurwa, ścigają Cię – zamarudził Yaxley, rzucając wściekle karty na stół. – Co było powiedziane? Miałeś się nie wychylać. Przez Twój ostatni kretyński pomysł miałem na głowie ministerstwo. Zamierzasz snuć się za mną jak mucha za gównem? Nie wiesz, że mają Cię na oku?

– To nie powód, żeby mnie nie zapraszać! Na-kurwa-pokerka! Jebać ministerstwo! – krzyknął, wymachując butelką.

– Ciebie jebać, jak już. – Barty spojrzał wściekle na Macnaira, obnażając przy tym zęby. Ten wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu.

– O, no proszę – parsknął i rozłożył ręce w zapraszającym geście. – Barty Pieprzony Crouch. Oczywiście! Ty się ukrywać nie musisz? I kto jeszcze jest chujem i mnie nie zaprosił? – rozejrzał się. – Malfoy, no świetnie. Nasza arystokratyczna śmietanka. Dobra, Malfoy jest chociaż czysty. Kenneth, Ty to wiadomo, że jesteś tutaj, bo w końcu u siebie, ale i tak…

Kenneth Pyrites rozsiadł się wygodniej, splótł ręce na brzuchu i spojrzał spokojnie na Waldena.

– Skoro nie dostałeś zaproszenia, to co tutaj robisz? – zapytał, przerywając mu. – Nie potrafisz znieść odrzucenia?

– Wpraszam się. To chyba oczywiste? – Macnair dopił wódkę i wcisnął pustą butelkę w ręce ochroniarza. Wtedy zauważył Alex. Oczy mu błysnęły, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Tak myślałem. Tak kurwa myślałem! Nie było jej w tamtym pokoju, więc…

– Byłeś u niej w pokoju? – Kenneth zmrużył oczy. – Miałeś się do niej nie zbliżać. Czy nie wyraziłem się jasno?

– A ona miała należeć do mnie – warknął. – Tak było. Crouch, powiedz im, że tak było! – Pokazywał na niego palcem i zataczając się, podszedł do Alex.

– Już Ci tłumaczyłem, że plany się zmieniły – odpowiedział mu Barty. – To Twoja kara, nie pamiętasz? A teraz wypierdalaj stąd.

Macnair nikogo nie słuchał. Złapał Alex za ramię i wciąż idąc, dopchnął ją aż do ściany. Wydała z siebie zduszony krzyk, a on patrzył na nią takim wzrokiem, jakby zamierzał ją pożreć. Jednym, stanowczym ruchem przekręcił jej twarz i przejechał językiem po policzku, zlizując lekko zaschnięte już łzy.

– Dość tego. – Kenneth wstał od stołu, rzucając wzrokiem gromy na ochroniarza. – Płacę Ci za stanie?

Marcel ocknął się. Rzucił się na Macnaira, pierwszym ciosem rozbijając mu butelkę na głowie, drugim zaś celując pięścią prosto w szczękę. Walden dostał akurat ułamki sekundy przed tym, nim zdążył całkowicie wpakować dłonie pod bieliznę dziewczyny. Alex przywarła plecami do ściany, zaciskając mocno powieki. Macnair niemal upadł, ale ostatecznie zatoczył się, wykorzystał ten ruch do zamachu i oddał cios tamtemu. Marcel lekko się zachwiał. Złapał go za podkoszulek, rozrywając go. Zaczęli się kotłować i obaj wylądowali na stole, rozsypując żetony i karty. Któryś z nich kopnął w żyrandol, przez co lampa rozhuśtała się, wprowadzając  dodatkowy chaos.

Lucjusz spokojnie wstał od stołu, zdegustowany ich zachowaniem. Kenneth wyglądał tak, jakby zamierzał boleśnie ukarać oboje. Yaxley szybko dopił drinka, zanim mu go wylali, zaś Barty powoli wyciągnął różdżkę, oblizując się przy tym. Jego błyszczące oczy obserwowały przebieg akcji.

Poderwałam się z kanapy, chcąc skorzystać z zamieszania. Spojrzałam na przerażoną Alex, a później na drzwi. Czy to był ten moment? Czy teraz udałoby nam się uciec? A jeśli się nie uda?… Miałam wrażenie, że krew odpłynęła mi z głowy. Każdy krok był dla mnie ciężki, jakbym nie była w stanie panować nad własnym ciałem. Jakby samo utrzymanie w pionie było nie lada wysiłkiem. Serce dudniło mi jak oszalałe, a oddech przyspieszył. Byłam już niemal przy niej. Zdążyłyśmy spojrzeć sobie w oczy, ale wtedy Barty złapał mnie za ramiona i siłą wyprowadził przez drugie z trzech par drzwi.

– Alex! – pisnęłam, a on zasłonił mi usta dłonią.

Z tyłu nadal słyszałam odgłosy szamotaniny oraz tłukące się szkło. W tle słychać było muzykę, teraz nieco głośniej niż przedtem, jakbyśmy się do niej zbliżali. To faktycznie mógł być burdel. Teraz poznałam te dźwięki. Z Crouchem znaleźliśmy się na długim korytarzu o ścianach pokrytych czerwoną tapetą. Oświetlało go mocne, białe światło. Po bokach było wiele par drzwi. Crouch zaglądał przez małe okienka, a potem otworzył jedno z pomieszczeń i mnie do niego wepchnął.

– Zostań tutaj, ptaszyno – nakazał, trzymając za klamkę i posyłając mi długie spojrzenie. – Ani drgnij.

Zniknął za drzwiami, zostawiając mnie samą. Odczekałam pięć sekund i szybko złapałam za klamkę, ale drzwi się zatrzasnęły. Zaczęłam je szarpać w nadziei, że tylko się zacięły. Nic z tego. Ani drgnęły. Wspięłam się na palce i zrozpaczona spojrzałam przez okienko. Zobaczyłam, że ktoś idzie korytarzem. Ktoś ciągnął Alex gdzieś na drugi koniec tego korytarza. Uderzyłam czołem w szybkę, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale chyba nie słyszeli. Odsunęłam się od drzwi.

Dyszałam niespokojnie, walcząc z samą sobą i strachem. Rozejrzałam się po pokoju. Był mały, obskurny, ciasny. Było tam tylko łóżko bez pościeli i drzwi do łazienki. Czyli koniec końców wylądowałam w pokoju, tak jak mówił Yaxley? Nie zamierzałam tutaj zostać. Chodziłam w kółko, wykręcając palce i próbując rozwiązać ręce. Udało mi się poluźnić węzeł. Prześlizgiwałam wzrokiem po wszystkim, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji, ale drzwi znowu otworzyły się. Tym razem stał w nich… Samuel.

Wspomnienia rozbłysły w mojej głowie tak żywe i kolorowe, jakby to było wczoraj, a w oczach stanęły mi łzy. Serce zadudniło mi mocniej. Mimo wszystko nie odważyłam się ruszyć. Zamarłam, bojąc się, że mam po prostu zwidy i jednocześnie pragnąc, by ta chwila trwała wiecznie. Ta niepewność. Ten moment, póki jeszcze nie wiem, po której był stronie. Czułam, że nie będzie po mojej, dlatego chciałam, by czas stanął dla nas w miejscu.

Czas jednak nie stanął.

Samuel był zdyszany, jakby trafił tu w pośpiechu. Wyciągnął do mnie rękę, jednocześnie przytrzymując drzwi. Nie wytrzymałam i rzuciłam się w jego stronę, pozwalając łzom płynąć. Zrzuciłam z rąk luźny już sznur i objęłam chłopaka mocno, zanosząc się płaczem. Objął mnie jedną ręką, ale na próżno szukać było w tym geście czułości. Był wykalkulowany. Chłodny. Tyle mi jednak musiało wystarczyć. Niepewność zabijała mnie od środka.

– Nie mamy wiele czasu… – szepnął mi do ucha.

– Wiem, idźmy stąd. Proszę.

– Nie rozumiesz.

Odsunęłam się od niego i spojrzałam na jego twarz. Na stalowe, zimne oczy. Chłopak wsunął mi w dłoń dwie ampułki.

– Tylko tyle mogę zrobić. Reszta w Twoich rękach.

– Co?… – spojrzałam na ampułki. Moje wnętrzności wywróciły się do góry nogami. – Nie żartuj! Po prostu mnie stąd zabierz! Pokaż, gdzie są drzwi! Cokolwiek!

– Jedna z nich znieczuli, druga zabije – mówił pozbawionym emocji, wytrenowanym głosem. – Użyj jak chcesz. Tylko tyle mogę…

– Nie pieprz! – wrzasnęłam.

Zacisnęłam ampułki w dłoni i nie panując nad sobą, nad obezwładniającym mnie strachem, nad adrenaliną rozsadzającą żyły, po prostu rzuciłam się w jego stronę, próbując przepchnąć się przez drzwi. Samuel zablokował jednak przejście, stojąc niewzruszony niczym skała.

– Przepuść mnie! – krzyczałam, zdzierając sobie gardło i uderzając pięściami w jego tors.

Złapał za framugę, by mieć pewność, że nie przejdę. Patrzył na mnie tym samym zimnym wzrokiem, ale mięśnie jego twarzy drgały lekko, jakby zbyt długo pozostawały napięte. Jakby usilnie trzymał je w takim stanie. Jakby coś ukrywał.

– Odsuń się od drzwi – powiedział.

– Nie! Przepuść mnie… Błagam… Przepuść… – nie miałam już siły krzyczeć.

Waliłam coraz mocniej, aż złapał mnie silnie za nadgarstki i popchnął na łóżko, zwalając się na materac razem ze mną. Drzwi znów się zatrzasnęły, a my oboje zostaliśmy wewnątrz. Dostałam ataku paniki. Miałam wrażenie, że się duszę. Haustami łapałam powietrze, ale mój oddech był urywany. Nie napełniał płuc jak należy. Jakbym zapomniała, jak to się robi. To nie mogło się dziać naprawdę!

– Skończ już – szepnął. – Już dość. Chcesz zabić nas oboje? Ja nie mam zamiaru umierać, a tak to się skończy. Nie ma innej opcji. Przemyślałem to w każdym calu. Wykalkulowałem wszelkie możliwości. Mój ojciec jest zbyt silny, a Czarny Pan się odradza. Zbiera popleczników. Nie mam wyjścia. Nie teraz. Muszę chociaż udać, że stoję po ich stronie. Gdyby to były inne okoliczności… Gdybyśmy poznali się inaczej…

Usłyszeliśmy nagły huk, a potem kolejny. Przytłumiona do tej pory muzyka jaką słychać było w tle, nagle ucichła. Zastąpiły ją równie stłumione wrzaski i odgłosy przypominające walkę. Kroki. Dużo kroków. Ktoś biegł korytarzem, walił po drzwiach. Tym razem nawet Samuel zmarszczył brwi. Wyglądał na równie zaskoczonego co i ja. Oboje spojrzeliśmy w stronę wyjścia. Drzwi otworzyły się nagle, a w progu stanął zdyszany Crouch z maską w jednej ręce i różdżką w drugiej. Widząc, że Samuel przygważdża mnie do łóżka, zareagował automatycznie: wykrzywił wściekle usta i zmiótł go ze mnie jednym zaklęciem. Sam uderzył całym ciałem w ścianę i wylądował na podłodze.

– Ty niewdzięczny gnoju… – warknął i cisnął kolejnym zaklęciem, które zostawiło na twarzy chłopaka ciętą bliznę. – Nie zapędziłeś się?!

Samuel szybko podniósł się na równe nogi i wściekły dotknął policzka. Na palcach miał krew. Chciał wyciągnąć różdżkę, ale Crouch ostrzegawczo wyprostował rękę z różdżką.

– Sukinsynu, jesteśmy po tej samej stronie! Pilnowałem jej dla Ciebie!

– Doceniłbym to, gdybyś potrafił przy okazji trzymać łapy przy sobie. Myślisz, że nie wiem? – syknął Crouch. Złapał mnie za rękę i szarpnięciem postawił na nogi. Cały czas celował w Samuela. – Gdyby nie Twój ojciec, zniszczyłbym Cię tu i teraz. Umowa to umowa, a Ty ją naruszyłeś.

– Wypełniałem rozkazy! – powtórzył Samuel. – Nie robiłem nic, czego by nie chciała!

Barty siłą wytargał mnie na korytarz i specjalnie zatrzasnął drzwi. Spojrzał jeszcze przez szybkę, na Pyrites’a.

– Dam Ci dobrą radę, lepiej spieprzaj, tak jak Twój ojciec i reszta. Masz dwie minuty, zanim dotrą tu aurorzy.

Potem przerzucił moje bezwładne ciało przez bark i ruszył biegiem do jednego z tajnych wyjść. W powietrzu wyczuwalny był dym, odgłosy walki były coraz głośniejsze, ale do mnie nie dochodziło w tej chwili już zupełnie nic. Byłam osowiała. Odcięta od rzeczywistości. W obliczu nowych faktów, moja jedyna kotwica trzymająca mnie na powierzchni zerwała się. Zaciskałam mocno kapsułki w dłoni, pozwalając najczarniejszym myślom zawładnąć moim umysłem.