poniedziałek, 19 listopada 2012

nowa notka, nowy blog ;)

Musicie mi wybaczyć, ale od lipca tyle się działo i dzieje nadal, że nie jestem w stanie pisać regularnie notek. W dodatku, weny brak, ale myślę, że teraz z weną będzie chociaż lepiej, bo o częstotliwość moich notek wciąż trudno...





Siedziałam w fotelu z kubkiem gorącej herbaty, wpatrując się spokojnym wzrokiem na zachodzące za kamienicami słońce. 

Pierwszy tydzień po spotkaniu Severusa był trudny. Byłam w tak wielkim szoku, że nawet przed Markiem nie potrafiłam tego ukryć. Przepłakałam wiele nocy z powodu… no właśnie. Nie miałam nawet konkretnego powodu, by płakać. Przez całe spotkanie z mężczyzną byłam zestresowana i spięta, a gdy wróciłam z Markiem do naszego mieszkania, po prostu się rozpłakałam. Widziałam, że Mark czuje się niekomfortowo z tym wszystkim. Dobrze wiedział, ile Snape dla mnie znaczył, co robiłam, by wymazać go z pamięci, ale to była przeszłość. Definitywnie skończyłam z tym mężczyzną, chociaż dalej bolało mnie serce, gdy o nim myślałam, ale nie… nie kochałam go. Powiedziałam to sobie głośno pewnego ranka i poczułam ulgę. Poczułam się w końcu wolna od bruneta, raz na zawsze i to mnie uszczęśliwiało. 

Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, ale Mark nadal powinien być w pracy, więc to na pewno nie on. 

Wstałam niechętnie z fotela, odkładając kubek na stół i podeszłam do drzwi. W przejściu stał sam Lucjusz Malfoy. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, widząc go przed sobą, to była przestroga Snape’a. Nie czekając więc na nic, chciałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale ten w ostatniej chwili włożył nogę w szczelinę i wepchnął się do środka. 

- To tak się wita gości? – Spytał zniesmaczony. 

- Czego tu chcesz?! – Warknęłam. – Wyjdź stąd! 

- Alex, skąd ta agresja? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. 

Prychnęłam głośno, stając w bezpiecznej odległości od blondyna. Modliłam się tylko, by Mark szybko wrócił, ale ostatnio dość często wracał po godzinach, więc nie miałam na co liczyć. 

- Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi! – Syknęłam niebezpiecznie. – My tylko… 

- Całowaliśmy się, pieprzyliśmy i to naprawdę nieźle – przerwał mi, uśmiechając się bezczelnie. 

Zbladłam, przypominając sobie nasz cholerny pocałunek, który był najgorszym błędem, jaki mogłam popełnić w swoim pieprzonym życiu. 

- Czego chcesz? – Zapytałam wrednie. 

- Już ci mówiłem, kochana. Porozmawiać. 

- Nie ma mowy! – Próbowałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale mężczyzna wyciągnął szybko rękę i przytrzymał klamkę. 

- Jesteś pewna? Chcesz, żeby twój kochaś dowiedział się o nas? 

- Nie ma żadnych nas! Ty postradałeś zmysły! Nie mam zamiaru wpuszczać cię do mieszkania. Wynoś się! – Krzyknęłam i z całej siły pchnęłam drzwiami, aż pół domu zatrzęsło się nagle. Na szczęście, Lucjuszowi nie udało się wejść do środka. Były czasy, kiedy wpuściłabym go do domu bez względu na wszystko. Moja naiwność nie miała końca, ale odkąd jestem z Markiem, zaczęłam trzeźwo patrzeć na życie, a może to nieobecność Snape’a sprawiła, że klapki, które miałam na oczach, opadły? 

Przez kilka następnych dni, nie chciałam spotykać się z Ver ani z Nadine. Morrison, niemal, przy każdej nadarzającej się okazji, próbowała się skontaktować ze mną, ale na razie jeszcze nie miałam ochoty rozmawiać z nią o Snape’ie. Z kolei, Nadine próbowała wyciągnąć mnie na obiad, spacer, ale potrzebowałam czasu dla siebie, by przemyśleć to i owo. Za każdym razem, gdy Mruczka zjawiała się w progu mieszkania Marka, mężczyzna spławiał ją tak, jak mu poleciłam. 

Takim oto sposobem, dałam sobie dwa tygodnie spokoju. Po tym czasie wszystko wróciło do normy. Snape żył. Świetnie, śmierci mu nie życzyłam. Niech sobie żyje gdziekolwiek, byleby przestał mnie nachodzić czy próbował jakichkolwiek spotkań. Nie miałam ochoty go widzieć. Samolubny drań. Jak zwykle myślał o sobie, nie obchodziło go, co czułam, kiedy rzekomo zmarł. Palant. 

Przez ostatnie dwa tygodnie, miałam również wolne w pracy. Mark zaniósł Kingsley’owi moje lewe zwolnienie, dzięki któremu mogłam bezkarnie siedzieć w domu bez żadnych podejrzeń. 

Niestety, musiałam w końcu udać się do Ministerstwa. Planowaliśmy z Markiem długie i romantyczne wakacje (w końcu nadszedł lipiec), a do tego niezbędne nam były pieniądze, które musieliśmy w jakiś sposób zaoszczędzić, ale najpierw trzeba było je zarobić. 

Pierwszy roboczy poranek po „chorobie” zapowiadał się wyśmienicie. Słońce świeciło dziarsko na niebie, temperatura za oknem podskoczyła do 22 kresek. Zapowiadał się cudowny dzień, który zaraz po pracy, miałam spędzić z Markiem. 

- Wracaj szybko – mruknął Mark, stojąc w holu w samych bokserkach i żegnając się ze mną czule. Tego dnia, mężczyzna miał wolne od pracy. W końcu nadrabiał codziennie po godzinach, więc z czystym sumieniem mógł sobie poleniuchować. 

- Wrócę najszybciej jak się będzie dało – obiecałam mu, pocałowałam siarczyście, po czym chciałam wyjść, ale Mark przytrzymał mnie jeszcze na chwilę i pchnął na ścianę, wpijając się brutalnie w usta. 

- Już tęsknię – szepnął mi do ucha. Zaśmiałam się szczerze, odpychając od siebie mężczyznę. Puściłam mu perskie oczko i wyszłam szybko z mieszkania. Nie chciałam się przecież spóźnić pierwszego dnia po dłuższej nieobecności. 

W pracy nic się nie zmieniło, oprócz stosu papierkowej roboty, która czekała na mnie, na biurku. No tak, mogłam się przecież tego spodziewać, że będę miała spore zaległości do nadrobienia. 

Przywitałam się z Kingsley’em i rozpoczęłam swoją pracę, która około południa zaczęła mnie trochę nużyć. Z utęsknieniem wpatrywałam się we wskazówki zegara, oczekując przerwy obiadowej. Musiałam napić się kawy, bo mój mózg powoli przestawał funkcjonować. 

Postanowiłam wypełnić jeszcze jeden wniosek przed długo wyczekiwaną przerwą, ale nagle z daleka ujrzałam samego Lucjusza Malfoy’a, zmierzającego w moją stronę. 

- A tego, co znowu tu przywiało?! – Warknęłam do siebie, wbijając nos w papiery. Chwyciłam szybko długopis, skupiając się na swojej pracy, ale nie było mi dane cieszyć się tym przez dłuższą chwilę. 

- Witaj, Alex – odezwał się mężczyzna, poprawiając swoją wyjściową szatę. 

- Czego? – Syknęłam, podnosząc wzrok. 

- Tak się zwracasz do petentów? 

Petentów. Phi. Ja mu dam petenta, to odechce mu się wszystkiego! 

- Nie zgrywaj się. Masz jakąś sprawę? Jeżeli nie, to wynoś się. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Ostatnio, dałam ci to chyba do zrozumienia, czyż nie? 

Lucjusz zacmokał zniesmaczony, po czym znowu zaczął prowadzić swoją gierkę, chcąc udać się ze mną do kawiarni na kawę. Jako, że wybiła już godzina mojej przerwy, chcąc, nie chcąc, udałam się z nim do kawiarni, która znajdowała się w Ministerstwie. Przecież tutaj nic mi nie mogło grozić. To już nie te czasy, kiedy całe Ministerstwo Magii opanowane było przez Śmierciożerców, Szmalcowników, a nawet Dementorów. Zatrzęsłam się lekko na wspomnienie stanu sprzed roku. 

Usiedliśmy w końcu przy jednym ze stolików, Malfoy zamówił dla nas po kawie, po czym zaczął mnie wypytywać o dziwne rzeczy, dotyczące Marka. Nie wiedziałam, o co chodziło mężczyźnie, ale zaniepokoiłam się. Lucjusz nigdy nie prowadził bezsensownej gadki. Zawsze była ona czymś podparta. 

Nagle, do stolika podbiegł zdyszany Harry, kładąc dłoń na moim ramieniu. 

- Alex… - sapnął. – Twoje mieszkanie… 

Wyprostowałam się niczym struna, marszcząc mocno brwi. 

- Co z nim? – Zapytałam, spoglądając na Lucjusza, ale ten zachował kamienny wyraz twarzy. 

- Wybuchł w nim pożar! Musisz tam natychmiast iść! 

- Co?! – Pisnęłam, wstając gwałtownie, aż rozlałam na siebie kawę, którą nie przejęłam się zbytnio. – A co z Markiem?! Miał zostać dziś w domu… 

Harry nie odpowiedział, tylko chwycił mnie mocno za rękę i pociągnął za sobą. Nawet nie miałam czasu, by przyjrzeć się twarzy Malfoy’a. Pognałam więc za swoim byłym uczniem i teleportowałam się wraz z nim przed kamienicę, w której mieszkałam razem z Markiem. 

Już z daleka mogłam ujrzeć kłęby dymu, wydobywające się z okna na naszym piętrze. Przeszły mnie ciarki, a w duchu modliłam się, by mój mężczyzna był cały i zdrowy. 

Przy bramie stał tłum gapiów, policja i straż pożarna. Większość strażaków była umorusana popiołem i spocona. Podeszłam więc do nich pospiesznie, pytając o Marka. Ci tylko spojrzeli po sobie niepewnie, co dało mi do zrozumienia, że nie jest tak jak być powinno. 

Nagle podszedł do mnie jeden z policjantów i kazał się odsunąć. Nie miał przy sobie różdżki, a ubrany był w mugolski mundur. 

- Proszę się odsunąć, trwa akcja ratunkowa – powiedział służbowym tonem, zagradzając mi drogę. – Nikt nie może wejść do środka, grozi zawaleniem. 

- Ale ja tam mieszkam! – Pisnęłam w panice. – W mieszkaniu, które się pali… 

Mężczyzna zmarszczył brwi i mruknął coś na ucho swojemu koledze. 

- Proszę tu chwilę poczekać – dodał do mnie i odszedł. 

Nie wiedziałam, co robić. Przestępowałam z jednej nogi na drugą, spoglądając co jakiś czas w stronę naszego mieszkania. 

- Nie martw się, Alex – powiedział Harry, podchodząc do mnie. Przez ten niepokój zupełnie o nim zapomniałam, ale cieszyłam się, że jest przy mnie ktoś, kogo znam. Szkoda tylko, że z Mruczką przestałam utrzymywać kontakt, ale była to wyłącznie moja wina. Tak samo z Veronicą, chociaż do kobiety miałam żal, że nie powiedziała mi o Snape’ie. Pozostał mi tylko Mark, z którym nie wiedziałam, co się dzieje. 

- Nie chcą mi powiedzieć, co z Markiem – załkałam, patrząc ze strachem na chłopaka. 

- Zwołałem nasze służby. Oni dokładniej zbadają tą sprawę. 

- Jaką sprawę? Coś podejrzewasz? 

- To nic pewnego, więc nie będę o tym, na razie, wspominał, Alex. Teraz, najważniejsze, by Mark był cały i zdrowy. Na pewno przebywał w mieszkaniu? 

- Tak, ale… na pewno nic mu nie jest. Przecież nie siedziałby w mieszkaniu, które się pali, prawda? 

- Tak, Alex. Na pewno. 

Po kilkunastu minutach, gdy naprawdę zaczynałam tracić cierpliwość, z kamienicy wyszło w pośpiechu kilkoro strażaków, niosąc na noszach jakąś osobę. Chwilę później pojawiła się karetka i dopiero wtedy skojarzyłam, kim był poszkodowany, którego nie sposób było rozpoznać, gdyż miał okropne, czarne rany na ciele i twarzy. 

- MARK! – Wrzasnęłam z płaczem, rzucając się na ratowników medycznych. – O boże, Mark!!! MARK! Nie… Gdzie go wieziecie?! 

- Do Munga – odparł jeden z lekarzy, spoglądając na mnie uważnie, po czym wpakował nosze z moim mężczyzną do karetki i odjechał z resztą na sygnale. Gdy pojazd zniknął za rogiem, dźwięk syreny ucichł. Wiedziałam, że samochód został teleportowany pod sam szpital. 

- Alex, to na pewno nie on. – Harry próbował mnie jakoś pocieszyć, ale sam nie wiedział w to, co mówi. 

- To był Mark – rozpłakałam się, przytulając do mężczyzny. – To był on… Ja muszę do niego… proszę cię… 

- Dobrze, Alex. Chcesz, bym zawiadomił twoje przyjaciółki? 

- Nie. Teraz… do niego. Muszę wiedzieć, co z nim! 

Okularnik kiwnął głową na znak, że rozumie. 

Teleportowaliśmy się do szpitala, który był pełen ludzi. Na każdym oddziale lekarze mieli urwanie głowy. Najwyraźniej, gdzieś w pobliżu musiał być jakiś wypadek, gdyż wciąż dowożono pacjentów w ciężkich przypadkach. 

Nie miałam siły na użeranie się z recepcjonistką, dlatego to Harry postanowił wypytać ją o Marka. Ja w tym czasie usiadłam w korytarzu na krześle, miażdżąc ze zdenerwowania palce. Cały czas powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze, że Mark z tego wyjdzie, że to nic takiego, ale widziałam jego stan i nie mogłam się oszukiwać. 

- Mark jest właśnie operowany – oznajmił Potter, podchodząc do mnie ze spuszczoną głową. 

Na dźwięk tych słów, wstałam gwałtownie, czując jak cała krew odpływa mi z twarzy. 

- Ma rozległe oparzenia. Przykro mi. 

- Muszę go zobaczyć! 

- Alex, nie wejdziesz na blok operacyjny! 

- Ale ja muszę! To mój narzeczony! 

Zaczęłam panikować. Przed oczami ujrzałam czarne mroczki, w głowie zaczęło mi szumieć. Nie mogłam sobie pozwolić na kolejną stratę osoby, którą kochałam całym sercem. Tego już bym nie zniosła. Mark był dla mnie wszystkim. Dzięki niemu udało mi się wyjść z depresji po Snape’ie. To on pokazał mi, że da się żyć pełnią życia po stracie ukochanej osoby, ale nie dwa razy pod rząd… Co to, to nie… 

- Usiądź – poprosił Harry, zmuszając mnie, bym ponownie zajęła miejsce. – Poproszę lekarza, by dał ci coś na uspokojenie. To ci pomoże. 

- Nie chcę. Chcę Marka – jęknęłam, zakrywając twarz dłońmi. 

- Musisz uzbroić się w cierpliwość. Z Markiem będzie wszystko dobrze. Poczekaj tu, zawołam lekarza. 

Kiwnęłam głową, chociaż nie miałam pojęcia, co też Harry mi przekazał. Siedziałam jak na szpilkach ze łzami na policzkach, wpatrując się z uporem na ścienny zegar, na którym czas płynął cholernie powoli. Nigdy w życiu tak się nie wlókł jak dzisiaj. Ile już mogło upłynąć od operacji mojego mężczyzny? Godzina? A może dwie… ? Tak bardzo chciałam go przytulić. Być przy nim w tych ciężkich chwilach. 

Nie, nie mogłam tak siedzieć! Chciałam być blisko niego, nawet, jeżeli miała nas dzielić gruba ściana, ale musiałam chociaż znajdować się na tym samym piętrze, na którym przebywał Mark. 

Podeszłam więc do recepcjonistki, gdy nagle z jednej, z sal wyjechało łóżko, na którym leżał Mark. Obok niego szło kilkoro lekarzy. Jeden regulował kroplówkę mężczyzny, drugi zapisywał coś w notatniku, a jeszcze inny instruował pielęgniarkę, co ma podawać mężczyźnie w ciągu najbliższej doby. 

- Mark! – Krzyknęłam, podbiegając do łóżka. Chwyciłam dłoń narzeczonego, która była cała zabandażowana (jak i większość ciała) i przyłożyłam do policzka. – Przepraszam, co z nim? 

- A pani jest? – Zapytał jeden z lekarzy. 

- Narzeczoną. Proszę mi powiedzieć, co z nim? – Jęknęłam. 

Mężczyzna, poprosił mnie na bok, tłumacząc po kolei przypadek Marka. Jak się okazało, większa część ciała Aurora uległa poparzeniu. Na szczęście, nie nastąpiło do uszkodzenia tkanek, ale przez kilka dni Mark miał pozostać w śpiączce farmakologicznej, a pierwsza doba po operacji miała być tą decydującą. 

- Wyjdzie z tego, prawda? – Spytałam, chwytając lekarza za rękę. 

- Wszystko zależy od niego samego, ale proszę się nie martwić na zapas. 

- Chciałabym go teraz zobaczyć – poprosiłam. 

- Niestety, to nie będzie możliwe. Pani narzeczony znajduje się na oddziale intensywnej terapii, zabronione są jakiekolwiek wyżyty. 

- Ale… 

- Proszę mnie zrozumieć. To dla jego dobra. Jutro będzie mogła go pani odwiedzić. Jeżeli by się coś działo, to damy pani znać, ale trzeba być dobrej myśli, a teraz przepraszam, ale pacjenci na mnie czekają. 

Gdy mężczyzna odszedł, nie wiedziałam, co ze sobą począć. Miałam ochotę upaść na ziemię, bić pięściami w podłogę i płakać jak małe dziecko. Dlaczego wszystkie nieszczęścia przytrafiały się, akurat, mnie?! Czułam się zdruzgotana i opuszczona przez wszystkich. Chciałam wyżalić się Nadine, ale była zbyt późna godzina, by wpraszać się przyjaciółce na głowę. Poza tym, jakby to wyglądało? Nie odzywałam się do niej przez tak długi okres czasu, a tu nagle pojawiam się w drzwiach? W dodatku, z problemem. 

Usiadłam ponownie na krześle, przypominając sobie dzisiejszy poranek. Wszystko było takie idealne. Nie mogliśmy się doczekać wspólnie spędzonego wieczoru, mieliśmy plany na najbliższe miesiące, a tu nagle.. wszystko w przeciągu kilku godzin rozpadło się na drobne kawałeczki. 

Nagle zrobiło mi się okropnie gorąco. Postanowiłam więc wyjść się przewietrzyć przed szpital i kupić sobie, przynajmniej, dwie paczki fajek. Musiałam uspokoić się, a nikotyna w tym przypadku była zbawienna. 

Wychodząc przed budynek, usłyszałam znajome piski. Obróciłam więc głowę nieco w bok, zauważając Mruczkę wraz z Veronicą. Wyglądały na bardzo zdenerwowane. W dodatku, obie wlokły jakiegoś człowieka w stronę wejścia do placówki. Przystanęłam na moment zdezorientowana, aż w końcu postanowiłam do nich podejść i przy okazji, powiadomić je, co stało się Markowi. 

- Co się stało? – Spytałam, zaskakując je, gdyż na dźwięk mojego głosu, zarówno Nadine, jak i Ver, podskoczyły lekko, o mało, nie wypuszczając mężczyzny z objęć. 

- Co ty tu robisz?! – Pisnęła Nadine, wodząc wzrokiem na boki. 

Zmarszczyłam brwi, przyglądając się uważniej postaci, którą trzymały. 

- RANY BOSKIE! – Wrzasnęłam, odskakując. – Czy to… CO?! 

- Nie teraz! – Syknęła Ver. – On potrzebuje pomocy… NATYCHMIASTOWEJ! – Zaznaczyła i pociągła Nadine za sobą. 

Kobiety weszły do szpitala i udały się do recepcji, zmuszając wszystkich wkoło do pomocy. Ja w tym czasie nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam, a raczej, kogo… Ledwo udało mi się otrząsnąć z szoku, jaki przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że Snape żyje, a teraz… znowu muszę przez to przechodzić, w dodatku, Ver i Mruczka były w to zamieszane po same uszy! 

Miałam ochotę odejść, iść po te cholerne fajki, ale jakaś siła zmusiła mnie, bym pobiegła za nimi. 

- Wyjaśnijcie mi to! – Wrzasnęłam na korytarzu, zapełnionym od ludzi. – Żądam wyjaśnień! Dlaczego on… - Spojrzałam na zmasakrowanego Severusa, który nie wyglądał nawet w połowie dobrze. – Co mu jest? 

Mruczka, jakby, obawiając się mojego krzyku, skuliła się nieco w sobie, po czym odsunęła rękaw koszuli, pokazując mi lewą dłoń mężczyzny, którą już raz zdążyłam zauważyć. Teraz wyglądała milion razy gorzej, co myślałam, że nie może być możliwe. 

- Mój boże… - szepnęłam, zakrywając usta dłonią. – Co to? 

- Jad Nagini go tak załatwił. 

- Co? Ale… 

- Pomóż mi. Jest ciężki. Nie utrzymam go sama – jęknęła Mruczka, próbując posadzić słabego, niekontaktującego, mężczyznę na krześle. 

Nie miałam ochoty dotykać Snape’a, ale teraz chodziło o jego życie, więc chwyciłam bruneta mocno w pasie i posadziłam. 

- Wamp, skąd wiedziałaś, że my tu będziemy? – Spytała nagle Nadine. – Ja sama nie wiedziałam, że to wszystko się tak potoczy i naprawdę nie wiedziałam, że Snape żyje! Przyszłam tylko do Ver i nagle on wpadł do jej domu na wpół żywy. 

- To chyba teraz nie ma znaczenia – mruknęłam. – Ważne, by żył. 

Przyjrzałam się uważnie twarzy Severusa. Od naszego ostatniego spotkania jeszcze bardziej ją wychudziło i przypuszczałam, że nikt z tutejszych lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy, nie byłby w stanie go rozpoznać. Miałam ochotę odgarnąć mu włosy z bladej twarzy, ale w porę się powstrzymałam. Poza tym, musiałam myśleć o Marku, który walczył w tej chwili o życie. 

- Zaraz się nim zajmą! – Oznajmiła nagle Ver, podchodząc do nas. – Musiałam jej wmówić, że zgarnęłyśmy go z ulicy i nie miał przy sobie dokumentów. Alex, co ty tu robisz? 

- O to samo ją zapytałam, ale nie odpowiedziała – wtrąciła Nadine, spojrzawszy na mnie. 

Westchnęłam głęboko, przenosząc wzrok ze Snape’a na przyjaciółki. 

- Mark tu jest. Walczy o życie… 



I nie tylko on… 







2 komentarze:

  1. Rozdział dobry ^^
    Ten skurwiel Lucjusz [przepraszam za brzydkie określenie;)] jest okropny i bezbłędny, jedyny w swoim rodzaju intrygant!
    Snape i Mark razem w szpitalu? Ciekawe przy którym łóżku będzie siedziała Alex ;>?
    Miłego!
    Pozdrawiam,
    Julia Jul

    OdpowiedzUsuń
  2. Żem się poryczała ;(


    Kejt alias kasiulka12322

    OdpowiedzUsuń