niedziela, 25 listopada 2012

obsługa tego bloga to dno ;P


Kiedy Snape, na wpół żywy wpadł do mojego domu, mało nie straciłam głowy. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby mu pomóc. Co więcej byłam przekonana, że nie jestem w stanie zrobić absolutnie nic.


- Ver, musimy go zabrać do szpitala! Teraz!


Popatrzyłam na przyjaciółkę przerażona. Jak w ogóle do tego wszystkiego doszło? Snape w moim domu i do tego umierający. Pokręciłam szybko głową, by odegnać te idiotyczne myśli. Najważniejsze, żeby jak najszybciej zadziałać.


- Dobrze, ja złapię go w pasie, a ty pociągnij za zdrową rękę. Na trzy. Raz… dwa…


Szczerze myślałam, że mężczyzna będzie cięższy, ale od naszego ostatniego spotkania musiał stracić kolejne kilogramy. Jednak nie miałam czasu na analizowanie jego złej diety. Teraz liczyła się każda chwila.


Razem z Nadine teleportowałyśmy się w okolicę św. Mungo. Szłyśmy ulicą, dosłownie wlokąc bruneta za sobą.


- Jeszcze kawałek, jeszcze… - próbowałam dodać sobie sił, gdyż na dłuższą metę dźwiganie Snape’a okazało się nie lada wyzwaniem.


Rzuciłam okiem na przyjaciółkę. Policzki miała zaróżowione z wysiłku. Po jej minie poznałam, że jest nieźle zdenerwowana.


- Ver, stój, jesteśmy.


Z tego wszystkiego, nawet nie zauważyłam wystawy, która była przejściem z mugolskiej ulicy do kliniki. Przystanęłam i rozejrzałam się pospiesznie, ale nikogo w pobliżu nie zauważyłam. Dałam kobiecie sygnał i szybko przeszłyśmy na drugą stronę.


- Posadź go gdzieś, zawołam lekarza!


Pobiegłam szybko go kontuaru, tłumacząc znudzonej pielęgniarce, że znalazłyśmy wraz z przyjaciółką na ulicy człowieka, który potrzebuje natychmiastowej pomocy. Opisałam symptomy, starając się nie powiedzieć za dużo, co mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić Snape’owi. Widziałam, że dobry medyk od razu się zorientuje, że trucizna trawi jego ciało.


- Na co pani czeka?! Lekarz musi przyjść natychmiast!


- Dobrze, dobrze, po co się tak denerwować, już go wołam.


Zanim odeszłam, zauważyłam jak kobieta pisze, krótką notkę i wysyła ją w kierunku oddziału. Odetchnęłam, szukając wzrokiem Silvermoon. Siedziała na krześle obok Snape’a, który o zgrozo, mało z niego nie spadał. Lecz tym, co zdziwiło mnie dużo bardziej, była Alex. Serce na nowo zabiło mi mocniej. Skąd ona mogła wiedzieć, że ten drań ma kłopoty? I dlaczego przyjechała do szpitala? Postarałam się przybrać neutralny wyraz twarzy i podeszłam do nich.


- Zaraz się nim zajmą – powiedziałam z ulgą, starając się nie wyglądać na skrępowaną. – Musiałam wmówić tej babie, że zgarnęłyśmy go z ulicy i nie miał przy sobie dokumentów. Alex, co ty tu robisz? – Spytałam, już nie powstrzymując zaciekawienia.


- O to samo ją zapytałam, ale nie odpowiedziała – dodała Nadine, bacznie obserwując Lamberd.


- Mark tu jest. Walczy o życie…


- Co?! – Pisnęłam, czując zawroty głowy. – Ale jak… jak… jak to się mogło stać?


- W naszym mieszkaniu był pożar. Mark mało nie spłonął żywcem. Nawet nie mam siły o tym mówić…


Nadine pisnęła tylko, tuląc do siebie przyjaciółkę, a ja poczułam jak robi mi się słabo. Nie, nie, tylko nie to. Wojna nas nie wykończyła, a teraz wszystko się sypie jak domek z kart.


Oklapłam na krzesło obok, nie mając na nic siły. Łzy cisnęły mi się do oczu, bo z Markiem zawsze łączyła nas pewna specyficzna więź. Mimo, że nie byliśmy już razem, rozumieliśmy się doskonale i kochałam go jak własnego brata, którego teraz mogłam stracić.


W tym momencie przyszedł lekarz wraz z sanitariuszem i zabrali Snape’a ze sobą. Siedziałyśmy tak wszystkie trzy otępiałe, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Czekałyśmy na jakieś wiadomości, choć ja osobiście mocno trzymałam kciuki za blondyna i myślami byłam obecna przy nim. Z drugiej strony wyobrażałam sobie, że Alex musi być teraz rozdarta, choć pewnie niechcący. Zrobiło mi się głupio, że ukrywałam od miesięcy przed nią fakt, iż jej były mężczyzna żyje. Odwróciłam głowę, przyglądając jej się dokładnie. Miała lekko rozmazany makijaż, potargane włosy i zmartwiony wyraz twarzy. Nie wiedziałam o czym myśli, ale oczy błyszczały jej determinacją jak prawie nigdy. Przełknęłam ślinę.


- Alex… - zaczęłam cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Przepraszam – wyszeptałam jeszcze ciszej, czując potworną suchość w gardle. – Nie powinnam była tego przed tobą ukrywać.


- To już nie ma teraz znaczenia, Ver. Jeśli Mark… Jeśli on…


- Cii… wszystko będzie dobrze, wyjdzie z tego – pospieszyła z pocieszeniem Nadine, która z nas trzech, była w tym najlepsza. – To silny facet, poradzi sobie.


- To prawda – dodałam, chcąc też ją jakoś pocieszyć. – Mark już nie raz popadał w kłopoty, wyliże się z tego.


Złapałam Lamberd za rękę chcąc dodać otuchy, ale widziałam, że nasze słowa dużo nie dały. Zresztą, na jej miejscu też bym tak zareagowała.


Siedziałyśmy tak i siedziałyśmy, czekając na jakiekolwiek wieści, mało co nie zapuszczając korzeni. Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie zawiadomić Daniela, o tym, co się stało, ale w tym momencie podszedł do nas lekarz. Stanęłam na baczność jakby chodziło o najważniejszą wiadomość w moim życiu.


- To pani przyprowadziła tu tego bezdomnego? – Przełknęłam ślinę, rzucając przelotne spojrzenie na przyjaciółki. Obie podniosły głowy, wpatrując się zniecierpliwione w lekarza.


- Tak, ja i koleżanka.


- No cóż, nie mam dobrych wieści. Ręka praktycznie jest martwa. Zapobiegliśmy rozprzestrzenianiu się jadu, ale dłoni nie da się już uratować. Zalecałbym amputację, ale o tym zadecyduje pacjent jak się wybudzi. Oprócz tego jest odwodniony i niedożywiony. Zatrzymamy go na obserwacji. Powinienem paniom podziękować, uratowałyście mu życie. Gdyby trafił do szpitala kilka godzin później, sądzę, że mógłby tego nie przeżyć.


Momentalnie pobladłam na twarzy. Moje nieudolne próby pomocy Snape’owi niewiele dały, skoro był w tak kiepskim stanie. Na dodatek doskonale wiedziałam, że mężczyzna nigdy ale to nigdy nie pozwoli pozbawić się choćby koniuszka palca, a co dopiero całej dłoni.


- Dddziękuję za informację.


- Wiem, że to dla pani obcy człowiek, ale jeśli chciałaby pani go odwiedzić leży w sali 103, tam na końcu korytarza.


Pokiwałam tylko głową i z powrotem usiadłam na krześle, przykładając rękę do czoła. Czułam jak żyłka na skroni pulsuje mi tępym bólem.


-Ver, dobrze się czujesz? – Zapytała zatroskana Nadine.


- W porządku – odpowiedziałam krótko, skupiając się na miarowym oddychaniu.


- Nie, ja tu dłużej nie wytrzymam! Idę się dowiedzieć, co z Markiem! – Wybuchła nagle Lamberd i zerwała się na równe nogi. – To jakaś paranoja, ile to może jeszcze potrwać?!


- Spokojnie Alex, już niedługo. Lekarze na pewno robią wszystko, co w ich mocy, prawda Ver?


Przytaknęłam, nie mając siły się odezwać.


- Skoro uratowali Snape’owi życie, to z Markiem pójdzie im gładko.


No cóż, to chyba nie był najlepszy argument jakiego Mruczka mogła użyć, niemniej poskutkował, gdyż Alex pokornie oklapła obok przyjaciółki, cała drżąc o życie ukochanego.


- Veronica? Nadine? – usłyszałam nad sobą pełen zdziwienia głos Daniela, który zmaterializował się nie wiadomo skąd. – Alex, dobrze się czujesz? Co z Markiem?


- Próbują go poskładać. Nie chcą mnie do niego wpuścić! – poskarżyła się kobieta, na co Malfoy zadeklarował, iż spróbuje się czegoś dowiedzieć, znikając na kilka minut.


- Medycy kończą go badać i opatrywać. Jest w bardzo ciężkim stanie, ale stabilnym. Nie będzie można do niego wejść, ale sala jest przeszklona, więc będziesz mogła go zobaczyć. Chociaż tyle. – Daniel wzruszył ramionami, kładąc mi dłoń na ramieniu, w którą od razu wtuliłam policzek.


- Dziękuję. Pójdę na górę.


- Pójdę z tobą! – zadeklarowała Silvermoon, obejmując kobietę pocieszająco ramieniem.


- Gdzie Dominick?


- Z mamą. Powinnam go niedługo odebrać. Skąd wiesz, że Mark tu jest?


- Harry mi powiedział. W Ministerstwie wybuchła niezła afera. Uważają, że to podpalenie. A skoro ktoś próbował zabić Aurora… znaczy… sama rozumiesz.


- No tak – bąknęłam pod nosem, wtulając się w męża jeszcze bardziej.


- Da sobie radę, wierzę w to.


- Yhym.


- A wy? Ty i Nadine? Alex was zawiadomiła?


Przygryzłam wargę, patrząc blondynowi w oczy. Malfoy mógł się wściec, co zresztą nie byłoby ani trochę dziwne zważywszy na fakt, iż przez kilka miesięcy nie mówiłam mu prawdy.


- Nadine przyszła do nas porozmawiać o tej całej sytuacji ze Snape’em. Tym bardziej, że Alex ją ignorowała, co oczywiście jest moją winą. W każdym razie, w pewnym momencie, ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Okazało się, że to był Snape, wpół żywy! Merlinie, to wyglądało naprawdę okropnie. Przestraszyłyśmy się z Mruczką i zabrałyśmy tutaj. A potem Alex powiedziała nam o pożarze.


Miałam ochotę płakać. Kto by pomyślał, że rano ten dzień zapowiadał się tak normalnie i spokojnie.


- Już dobrze, kochanie. Wszystko się ułoży.


- Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli ten cholerny dupek przeżyje a Mark…


- Nawet tak nie mów! Zrobiłaś to, co należało. Ja też nie pozwoliłbym mu umrzeć na progu naszego domu.


Poczułam częściową ulgę i niejakie usprawiedliwienie dla siebie samej. Teraz zostało nam tylko wierzyć, że nasz przyjaciel wyjdzie z tego wszystkiego cało.


- Jest jakiś trop w sprawie tego podpalenia? – Spytałam ocierając łzy z policzka. – Ministerstwo zaczęło działać?


- Badają mieszkanie, a raczej co z niego zostało. Dziwna sprawa. Skoro Mark był w środku, dlaczego nie uciekał?


- Może nie mógł? Spał albo ogień za szybko się rozprzestrzeniał?


Daniel zamyślił się na chwilę, analizując, co powiedziałam. Najwyraźniej sprawa jest dużo bardziej skomplikowana niż mogłam przypuszczać. A jeśli faktycznie ktoś podłożył ogień? Tylko kto? I po co? Gardło ścisnęło mi się momentalnie. Z pewnością jest jedna osoba, która chciałaby skrzywdzić blondyna, i która na dodatek ma obsesję na punkcie Lamberd.


- Daniel…


- Tak? – Mąż popatrzył na mnie przeszywającym wzrokiem. Czyżby wiedział, o czym właśnie pomyślałam? – Nie Ver, nie – pokręcił głową, dając tym samym do zrozumienia, że doskonale zna moje myśli. – Lucjuszowi daleko do doskonałości, ale żeby palić kogoś żywcem?


- On ma obsesję! Tacy ludzie są zdolni do wszystkiego!


- Ministerstwo prowadzi śledztwo, pozwól im pracować. Zapewniam cię, że złapiemy tego drania. A teraz choć, musimy odebrać Doma od mamy.


Zgodziłam się, aczkolwiek niechętnie na opuszczenie kliniki. Uznałam, że dłuższe siedzenia faktycznie nie ma sensu. Marka i tak nie można było odwiedzać, a poza tym jemu najpotrzebniejsza jest teraz Alex.


Teleportowaliśmy się pod moje byłe mieszkanie, gdzie obecnie rezyduje moja matka. Trzeba jej przyznać, że nieźle się urządziła. Tym bardziej po tej całej historii, chciała się zrekompensować w każdy możliwy sposób, dlatego nigdy nie odmawiała nam opieki nad wnuczkiem, a co więcej sama proponowała, żeby zostawał u niej na noc, czym niewątpliwie zaskarbiła sobie sympatię Malfoya.


- Tylko proszę cię, nie mówmy nic, bo matka zacznie wariować – Daniel przystał na moją prośbę bez zbędnego gadania.


- Nareszcie jesteście! To się dobrze składa. Zrobiłam pieczeń, właśnie dochodzi w piekarniku.


Byłam już strasznie zmęczona emocjami dzisiejszego dnia, ale nie mogłam przecież odmówić Ursuli. W końcu mieliśmy udawać, że wszystko jest w porządku.


- Gdzie mały?


- Śpi. Zrobiłam mu dzisiaj zupkę kalafiorową. Żebyś widziała jak ślicznie jadł. Otwierał buźkę zanim zdążyłam nabrać nową porcję. Nasz maluch rośnie w oczach!


Nic nie mogło ucieszyć mnie bardziej, niż mój syn robiący postępy. Dominick rozwijał się nad wyraz szybko. Zapewne miało to związek z magią, która mu towarzyszyła. Ładnie już siedział, turlał się po podłodze w kierunku ulubionych zabawek, chwytał przedmioty w rączki, sam pił z butelki. Bacznie nas obserwował i wydawał różne dźwięki, w zależności, czy coś mu się podobało czy nie, np. kiedy oboje z Danielem robiliśmy coś razem i uśmiechaliśmy się do siebie, mały zawsze piszczał zachwycony, klaszcząc w małe rączki. Innym razem potrafił płakać do upadłego, jeśli w domu pojawił się jakiś nieproszony gość. Najczęściej reagował tak na Harriet – przyjaciółkę mojej mamy, co wydawało się dość zabawne. Dom nazywał nas też po swojemu nie używając zwykłych określeń „mama”, „tata” tylko „mamu” i „tat”. Choć do dzisiaj nie wiemy, które powiedział pierwsze. Jednak swoje imię wypowiadał bezbłędnie „Dom”.


- Z przyjemnością zastaniemy, pachnie wybornie – Daniel zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby udobruchać kobietę.


Ursula klasnęła w dłonie. Pobiegła do kuchni przygotować dla nas stół. Poczułam jak Malfoy obejmuje mnie w pasie i całuje lekko w czoło.


- Rozchmurz się. Jutro wszystko się ułoży.


Może byłam głupia, a może łatwowierna, ale wierzyłam w każde słowo blondyna jakby było najświętszą prawdą. Przytuliłam się do męża, wdychając jego kojący zapach.


- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale obiad nam wystygnie.


- Już idziemy, mamo - łapiąc mężczyznę za rękę i prowadząc w kierunku jadalni.


Godzinę później byliśmy już w domu. Nareszcie mogłam odetchnąć. Malfoy postanowił jeszcze wpaść do Ministerstwa, aby sprawdzić, czy są jakieś nowe informacje. Poświęciłam czas na zabawę z Dominickiem. Czytaliśmy książeczki, w których wszystkie postaci się ruszały i uciekały na następne strony, żeby brać udział w nowych ekscytujących przygodach. Dom lubił trącać je paluszkiem, bo wtedy odskakiwały gwałtowanie, grożąc nam palcem, co bardzo go śmieszyło. Śpiewałam również różne piosenki, która sama pamiętałam z dzieciństwa, starając się tańczyć przy tym do rytmu. Uczyłam małego stawiać pierwsze kroki, trzymając go mocno za ramiona i pokazując jak należy stawiać stópki.


- Veronica?


- Tu jesteśmy – odkrzyknęłam, słysząc głos blondyna z przedpokoju. – Choć Dom, przywitamy tatusia.


- Tat! – Synek wyciągnął rączki w kierunku Malfoya, a ten wziął go na ręce.


- Cześć, urwisie.


- No i co? Coś nowego?


- Póki co, niewiele. Mieszkanie spłonęło doszczętnie. Jak wracałem do domu, wpadłem też do Mungo. Mark dalej jest nieprzytomny, ale odkryli, że ma wstrząs mózgu. Musiał porządnie dostać w głowę. Przysięgam, że jak dorwę tego drania, to…


- Daniel, nie przy dziecku – skarciłam go lekko, choć sama dobrze wiedziałam, że mnie również ciężko byłoby się powstrzymać przed ukaraniem sprawcy.


- Przepraszam. Pójdę zaparzyć herbatę.


Ale w tym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie i oboje poszliśmy szybko sprawdzić, kto się dobija. Może to Alex albo Nadine z nowymi wieściami.


- Bienvenus! Miło was widzieć!


W drzwiach stał Jacques razem z jakąś piękną, długonogą blondynką, ściskając w ręce butelkę szampana. Doprawdy, nie mogli wybrać gorszego momentu.


- Droga Véronique, Daniel pozwólcie, że wam przedstawię – Claire.


- Dobry wieczór – odpowiedziała kobieta słodkim i lekko piskliwym głosikiem.


Dominick momentalnie się rozpłakał, dlatego szybko przejęłam synka od męża tuląc, go do siebie.


- Przepraszam, mały nie jest przyzwyczajony do obcych. Daniel, zaprowadź gości do salonu.


Szybko uciekłam z Domem do kuchni, gdzie udało mi się go w miarę szybko uspokoić ulubionym smoczkiem. Musiałam przyznać, że kolejne dziewczyny mojego francuskiego przyjaciela naprawdę robiły nie małe wrażenie. Ta cała Claire nie dość, że była śliczna, to niesamowicie zgrabna. Na dodatek Malfoy spojrzał na nią jakimś takim dziwnym wzrokiem. Jednak szybko odgoniłam te głupie myśli, bo blondyn wszedł do kuchni.


- Ale sobie moment wybrali.


- Przecież ich nie wyrzucimy. Otwórz to wino, które ostatnio kupiłeś, a ja postaram się szybko coś ugotować.


- Zabrać małego?


- Lepiej nie. Jeszcze się nie oswoił z nową przyjaciółką Jacquesa. Swoją drogą jak on tak będzie zmieniał dziewczyny, to Dom nigdy się nie przyzwyczai.


- Racja.


Zostałam sama w kuchni, grzebiąc po szafkach w poszukiwaniu czegoś wytworniejszego niż żółty ser. Całe szczęście mama zrobiła nam zakupy, więc mogłam chociaż przyrządzić sałatkę Cezar, a w tym czasie Dominick obgryzał marchewkę.


- Wiem, że przyszliśmy tacy niezapowiedziani, ale koniecznie chciałem, żebyś poznała Claire. To taka urocza dziewczyna.


- Jak one wszystkie – odgryzłam się, nie patrząc nawet na swojego gościa. – Szukasz czegoś?


- Twój mąż zapomniał otwieracza do wina.


- Jest tutaj – wskazałam na szufladę obok, której stałam.


Jacques podszedł bardzo blisko, ocierając się o moje ciało. Otworzył szufladę grzebiąc w niej w poszukiwaniu odpowiedniego narzędzia.


- Świetnie wyglądasz – wyszeptał mi do ucha. Na szyi pojawiła mi się gęsia skórka, przez co zesztywniałam momentalnie.


- Dziękuję, znalazłeś?


- Oczywiście - wyjął z szuflady, co potrzebował, pokazując mi triumfalnie. – Nie bądź taka wystraszona, jestem tu z kobietą.


Prychnęłam tylko, wpychając mu miskę oraz talerze w ręce. Sama wzięłam Doma i udaliśmy się do salonu, gdzie przy stole siedział Daniel i Claire. Gdy weszliśmy ich rozmowa momentalnie ustała, a kobieta cofnęła dłoń, którą trzymała na przedramieniu Malfoya. Zrobiłam wielkie oczy, ale postanowiłam porozmawiać z ukochanym na ten temat nieco później.


- Bon appétit! – powiedział niczym nie skrępowany Francuz i zabrał się za rozdzielanie sałatki.


Mnie jakoś kompletnie przeszła ochota na jedzenie, dlatego oddałam swój widelec Dominickowi, który bardzo chętnie dziabał nim warzywa.


- Jesteśmy tutaj – zaczął Jacques – bo chciałem, żebyście wiedzieli, że traktuję was jak przyjaciół, a przede wszystkim, żeby podzielić się z wami radosną nowiną. Bierzemy ślub. Oczywiście czujcie się zaproszeni.


Szczęka mało mi nie opadła do kolan. Trudno było mi uwierzyć, że mój przyjaciel, notoryczny podrywacz, chce się wreszcie ustatkować, na dodatek z kobieta, którą by się wydawało, ledwo zna. Mój mąż wykazał trochę więcej zrozumienia i pogratulował narzeczonym.


- Ty nic nie powiesz, Véronique?


- Ja… jestem w szoku, wszystkiego najlepszego.


- Ach, kochana, ludzie się zmieniają - Na dowód tego złapał swoją przyszłą żonę za rękę, całując siarczyście w usta. – Wiecie co, nie będziemy zabierać wam więcej czasu. Wpadliśmy tu tak bez zapowiedzi. Pewnie chcecie odpocząć po cały dniu. Widzimy się w pracy, Ver – puścił mi oko i pożegnał się z Danielem uściskiem dłoni.


Claire pomachała do nas ręką, udając się wraz z narzeczonym w kierunku wyjścia. Malfoy poszedł zamknąć za nimi drzwi. To wszystko było jakieś takie dziwne. Kiedy blondyn wrócił, wypił cały kieliszek szampana duszkiem. Spojrzałam na niego zdziwiona.


- Ich zdrowie – odparł, dolewając sobie alkoholu. Przyjrzałam mu się uważnie, policzki miał lekko zaczerwienione, a serce wyraźnie pracowało szybciej.


- Znasz ją prawda? Tylko nie zaprzeczaj! – uprzedziłam go, zanim zdążył pokręcić głową. – Kim jest ta Claire?


- Kiedyś pracowaliśmy razem. Była delegatką z francuskiego Ministerstwa Magii.


- I?


- I nic. Koniec historii.


- To dlatego jesteś na najlepszej drodze, żeby się urżnąć w trupa?


- Mamu! – zawołał Dominick, próbując mi przekazać, żebym nie warczała na jego tatę, ale mnie jakoś trudno było się powstrzymać, tym bardziej, że Daniel właśnie kończył osuszać butelkę.


- Oj, po co drążyć temat. Czy ja cię wypytywałem kiedykolwiek o twój romans z Lucjuszem?


- Miałeś z nią romans? – spytałam zdziwiona.


- Stare dzieje.


- To dlatego tak szeptaliście jak weszliśmy?


- Jakie szeptaliśmy? Rozmawialiśmy normalnie. Nie spodziewałem się, że jeszcze ją kiedyś spotkam.


- Jasne.


Wstałam od stołu, udając się na górę. Przygotowałam synkowi kąpiel pełną bąbelków i kolorowej piany, dzięki temu Dom uwielbiał się myć. W pokoju przebrałam w piżamkę, kładąc spać. Puściłam projektor, który odtwarzał różne fragmenty czarodziejskich bajek.


Sama wzięłam krótki prysznic, nie mając ochoty na nic innego poza spaniem. Swoje myśli skupiłam na Marku, który wciąż nie odzyskał przytomności. Miałam nadzieję, że Nadine zabrała Alex do siebie i nie pozwoliła być teraz samej.


Prawie zasypiałam, kiedy usłyszałam jak Daniel wchodzi do sypialni i kładzie się obok mnie, chuchając mi smrodem alkoholu prosto w nos.


- Nie bocz się.


- Złaź ze mnie. Jestem zmęczona.


- Ver…


- Powiedziałam.


- Daj spokój – poczułam jak jego ręka wchodzi pod moją koszulkę, gładząc brzuch, a druga opuszcza delikatnie majtki.


- Daniel, nie mam ochoty.


Ale on nawet nie zareagował, tylko wpił się w moją szyję, maltretując ją pocałunkami, podczas gdy dłoń zacisnęła się na mojej piersi. Jęknęłam, choć wcale nie z rozkoszy.


- Daniel!


Udało mi się wyswobodzić z tego objęć i odsunąć na odległość rąk. Mimo, iż w pokoju panował półmrok, widziałam, że mężczyzna ma obrażoną minę. Chciałam nawet coś powiedzieć, ale ten przekręcił się tylko na drugi bok, nakrywając pościelą. Westchnęłam i zrobiłam to samo. Naprawdę w pewnych momentach Malfoy zachowywał się jak rozwydrzone dziecko. Jednak byłam tak zmęczona, że nawet nie zdążyłam się porządnie rozgniewać, gdyż zasnęłam, śniąc o pokojach pełnych płomieni, w których rozbrzmiewał złowieszczy śmiech obcego mężczyzny. Rano obudziłam się zlana potem i z potwornym bólem głowy.






3 komentarze: