niedziela, 15 listopada 2020

112. Kontynuacja imprezy

- Niespodzianka! – Krzyknęła nagle, po czym wyciągnęła z kieszeni mały woreczek strunowy z białym proszkiem w środku. Pomachała nam nim przed oczami z szerokim uśmiechem wymalowanym na bordowych ustach.

- Czy to…

- Tak – odparła twardo, nie pozwalając mi dokończyć. – To jak? Urodzinowa kreska na dobre rozpoczęcie imprezy?

- CO?! – Klara niemal się zapowietrzyła. – Absolutne, wykluczone NIE!

Przyjaciółka chwyciła mnie mocno za nadgarstek, ciągnąc z powrotem w stronę wyjścia.

- Alex, wychodzimy! – Krzyknęła wyraźnie.

- Ja i tak muszę do kibla – odparłam, wyrywając dłoń. Dziewczyna tupnęła złowrogo nogą.

- Poczekam na zewnątrz, ale nie bierz niczego od niej, dobrze?

- Tak jest – odparłam mechanicznie, salutując przed nią.

Gdy Klara opuściła toaletę, raz jeszcze spojrzałam na Sabrinę.

- No? – Ponagliła mnie, opierając się o umywalkę.

- No nie wiem – zawahałam się przez moment. – Nigdy nie brałam kokainy.

- Witaminkę C – poprawiła mnie. – Nie używaj dosłownej nazwy. Ktoś jeszcze usłyszy. – To, co w końcu? Nie będę z tym stała przed twoją twarzą cały dzień.

- Raczej nie – westchnęłam, nie chcąc zawieść zaufania Klary.

Sabrina prychnęła głośno, podchodząc do mnie szybko. Schowała narkotyki z powrotem do kieszeni i pchnęła mnie mocno na ścianę. Oparła ręce po obu stronach mojej głowy, uniemożliwiając mi ucieczkę. Chciałam ją od siebie odepchnąć, ale nie dała się ruszyć. Uśmiechnęła się tylko cwanie i przygryzła dolną wargę.

- Może w końcu przestaniesz robić z siebie niewinną i bezbronną owieczkę, co? – Zagadnęła, nachylając się bliżej.

- Odwal się! – Warknęłam, próbując wkomponować się w ścianę. – Merlinie! Czemu tak się mnie uczepiłaś?! Nie masz nic lepszego do roboty?

- Może mam, może nie – odparła zdawkowo. – Może mi się podobasz? Może chciałabym cię przelecieć? Albo po prostu chcę cię wkurwić. A może jedno i drugie?

Rozszerzyłam z niedowierzania oczy. Co ta dziewczyna wygadywała, to przechodziło ludzkie pojęcie. Sabrina zaśmiała się szczerze i odsunęła na długość ramienia. Raz jeszcze wyciągnęła z kieszeni woreczek strunowy.

- Obiecuję ci dobrą zabawę.

Zmarszczyłam brwi. Mój instynkt samozachowawczy podpowiadał mi, żebym nie brała niczego od Ślizgonki. Kto mógł wiedzieć, jakiego to było pochodzenia i czy rzeczywiście była to kokaina. Sabrina cały czas pokazywała, że nie należy jej ufać, aczkolwiek wtedy w lesie nas uratowała przed centaurem. Nie musiała tego robić, a jednak to zrobiła.

Patrząc jednak na to wszystko, co miało miejsce przez te kilka tygodni, dobra kreska mogłaby uwolnić mój umysł od negatywnych myśli, pozwolić odciąć się od Severusa, od Moody’ego i całego syfu, jakim byłam otoczona.

- Alex, idziesz?! – Ponagliła mnie nagle zdenerwowana Klara zza drzwi od toalety.

Nie odpowiedziałam jej, cały czas wpatrując się w woreczek, którym Sabrina zaczęła nagle wykonywać ruchy wahadłowe.

- No? – Niecierpliwiła się. – Jeszcze masz szansę, zanim ta maruda tu wejdzie i zacznie ci prawić morały.

- Dawaj – odparłam równie szybko, podchodząc bliżej do dziewczyny. Sabrina ucieszyła się jak małe dziecko i wyciągnęła z kieszeni małe, okrągłe lusterko. Nasypała na taflę kupkę białego proszku i zaklęciem podzieliła ją na dwie dwucalowe linie. Z drugiej kieszeni wygrzebała słomkę do piwa i kolejnym zaklęciem ucięła ją w połowie.

- Masz – podała mi jedną część. – Wciągnij na raz i się nie zastanawiaj.

- Jeżeli to jest jakieś gówno… - zagroziłam jej plastikiem, ale czerwonowłosa puściła do mnie oczko.

- Daj już spokój – westchnęła, przewracając teatralnie oczami. – Wrzuć na luz i wyjmij z tyłka ten kij od miotły, który włożyła ci ta nudziara! – Sabrina wskazała głową na drzwi od łazienki, za którymi stała moja przyjaciółka.

- To nie ma z nią nic wspólnego! – Syknęłam.

- Dobra, dawaj, bo jeszcze nas ktoś przyłapie!

Przełknęłam cicho ślinę i nachyliłam się nad lusterkiem. W odbiciu ujrzałam swoją bladą twarz z lekko zapadniętymi policzkami. Rozstanie z Severusem mi nie służyło.

Podłożyłam pod nos słomkę i wciągnęłam szybko jedną z kresek. Poczułam pieczenie w nozdrzach, a w oczach łzy. Wyprostowałam się szybko, przecierając twarz.

- Zaraz poczujesz się lepiej – powiedziała Sabrina, przyglądając mi się z uśmiechem, a następnie sama zrobiła to, co ja przed chwilą. Jej poszło o wiele sprawniej. Pociągnęła na koniec nosem, pocierając go mocno.

- Idę – wypaliłam nagle.

- Później cię znajdę – odparła dziewczyna. – Jak już zacznie działać.

Nagle drzwi do łazienki otworzyły się z rozmachem. Stanęła w nich rozwścieczona Klara z rękoma założonymi na piersi.

- Czemu nie odpowiadasz, jak cię wołam? – Zapytała z żalem. Przyjrzała nam się uważnie. Sabrina schowała lusterko i resztę proszku do kieszeni, po czym bez słowa opuściła pomieszczenie. – Dobrze się czujesz?

- Tak – odparłam zgodnie z prawdą.

- Chyba nie brałaś tego świństwa, które nam proponowała, co?!

- Nie. Jej się nie powinno ufać, dobrze o tym wiem – prychnęłam. – Idziemy? Chcę się napić, a potem pójść zatańczyć.

Wyszłyśmy z toalety, dopychając się do kontuaru. Czekając na zamówienie przyglądałam się dokładnie tańczącym osobom. Większość uczniów pochodziła z Durmstrangu lub Beuxbatons. Nam młodszym rocznikom nie wolno było samemu wychodzić do wioski, po tym co miało ostatnio miejsce. Mogliśmy być tylko i wyłącznie pod opieką jakiegoś nauczyciela, a i czas mieliśmy ograniczony.

Oparłam się plecami o bar, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Zerknęłam w kierunku schodów. Moody w dalszym ciągu stał podparty o barierkę, przyglądając nam się uważnie. Klara pomachała mu ochoczo.

- Dobrze, że wzięłaś z nami profesora Moody’ego – przyznała po chwili blondynka.

- Nie miałam wyjścia – odparłam zgodnie z prawdą. – Niby kogo innego mogłam wziąć? Właściwie, mogłam zapytać Flitwicka, ale w razie niebezpieczeństwa wątpliwe, żeby nam pomógł.

- Alex! – Skarciła mnie dziewczyna. – To że jest…

- ...karłem?

- Nie! To że jest NISKI – zaakcentowała ostatnie słowo – nie znaczy, że nie jest potężnym czarodziejem.

Wzruszyłam ramionami, mając to totalnie gdzieś.

- Nie przemyślałam tego dokładnie, bo wszystko było robione na spontanie. Gdybyś powiedziała mi wcześniej o urodzinach, mogłabym zaplanować coś z większą pompą – powiedziałam, nie kryjąc żalu.

- Ja nie chciałam, żebyś robiła mi imprezę! – Żachnęła się. – No gdzie to zamówienie? – Irytowała się, próbując wyłapać wzrokiem barmana, ale mężczyzna zajęty był czyszczeniem kufli.

- I co? – Zaśmiałam się ponuro. – Spędziłabyś swoje 15-ste urodziny, czytając książkę?

- Tak. Może poszłabym pouczyć się z Samuelem. Wiesz, że często to robimy? – Spaliła lekkiego buraka, ale w przyciemnionym świetle pubu, ciężko było to zauważyć.

- Jeżeli już mowa o twoim „chłopaku” – pokazałam palcami cudzysłów – to stoi tam – wskazałam głową na drugi koniec pubu. Klara podążyła za mną wzrokiem.

Ślizgon stał w rogu pomieszczenia, rozmawiając z jakimś wysokim, chudym, ale dobrze zbudowanym blondynem. Obaj chłopcy zdawali się być pochłonięci rozmową. Samuel nawet się uśmiechał. Z kolei, ten wyższy, co chwilę kładł swoją dłoń na ramię Ślizgona, udając, że strzepuje mu z koszulki niewidzialne paprochy. W moim mniemaniu nie wyglądało to na zwykłą, bezinteresowną rozmowę.

- Ech – westchnęła przyjaciółka.

Spojrzałam na nią uważnie i już otwierałam usta, chcąc zacząć tyradę od słów „a nie mówiłam?!”, ale Klara dokończyła swoją myśl.

- Znowu próbuje czymś handlować z innymi.

Zamrugałam szybko, po czym wybuchłam głośnym i niekontrolowanym śmiechem. Śmiałam się tak długo, że połowa ludzi spoglądała na mnie z niesmakiem. Nawet profesor Moody zdawał się być zdziwiony moim nagłym rechotem.

- Z czego się śmiejesz? – Zdziwiła się Klara.

- Ty serio niczego nie łapiesz?! – Trzymałam się za brzuch, ponieważ powoli zaczynały boleć mnie mięśnie.

- Czego mam nie łapać? – Fuknęła, patrząc na mnie podejrzliwie. – Dobrze wiesz, że Samuel handluje z bliźniakami, to z innymi pewnie też może.

- Niech ci będzie – wzięłam potężny oddech, ścierając małym palcem łzę, która pojawiła się w kąciku oka. – Kurwa, rozmazałam się?

- Nie. To co? Powiesz, z czego się śmiałaś?

- Z niczego – zbyłam ją machnięciem ręki i raz jeszcze spojrzałam w stronę ciemnego kąta po drugiej stronie pubu. – Nie ma ich już.

- Interesy, to interesy – westchnęła, kręcąc głową.

Przewróciłam oczami, próbując wypatrzyć w tłumie kogoś tańczącego z naszej paczki. Również miałam ochotę wyjść na środek parkietu.

- Mam nadzieję, że zatańczymy! – Nachyliłam się nad przyjaciółką, krzycząc jej do ucha, ponieważ muzyka grała zbyt głośno.

- A co ty taka chętna? – Zdziwiła się.

- Ej, to w końcu twoje urodziny! – Oburzyłam się. – Weź wyluzuj i ponieś się wibracjom! – Zaśmiałam się na koniec, pociągając nosem. Nie byłam do końca pewna, ale narkotyki zaczynały chyba powoli działać. Nagle ogarnęło mnie euforyczne uczucie. Chciałam robić wszystko, co w danym momencie przychodziło mi do głowy: tańczyć, pić, zagrać z przyjaciółmi w różne zbereźne gierki, a także znaleźć Sabrinę i zrobić z nią coś szalonego. Zaczynało mi się podobać to totalne oderwanie od rzeczywistości.

Barman w końcu przyniósł nam tacę pełną shotów i piw, którą chciałyśmy zanieść na górę do naszego stolika.

- Wiesz, że z diabelskich sideł można przygotować jedną z najbardziej okrutnych trucizn? – Wypaliłam nagle, czując silną potrzebę powiedzenia czegokolwiek.

- Co? – Zdziwiła się przyjaciółka, kiedy powoli zmierzałyśmy z tacą w kierunku schodów prowadzących na piętro. – Skąd cię nagle naszło na gadanie o truciznach? Podejrzewasz, że jest tu ktoś, kto chciałby nas otruć? – Dziewczyna rozejrzała się nerwowo, ale parsknęłam śmiechem, kręcąc szybko głową.

- Nie, głupia! – Zachichotałam. – To bardzo niebezpieczna i trudna trucizna. Powoduje, że w twoim organizmie rozwija się roślina, która przedostaje się do krwiobiegu, a następnie do żył. Twoja krew robi się czarna jak smoła i umierasz powoli. Bardzo powoli i boleśnie – zakończyłam, patrząc poważnie na przyjaciółkę. Klara zamrugała zdziwiona.

- Nigdy o tym nie słyszałam.

- Bo to zaawansowane eliksiry. Zapewne nawet „twój Samuel” o tym nie słyszał – odparłam z dumą, uśmiechając się głupkowato. – Podobno czwartego dnia od zażycia nikt jeszcze nie dożył.

- Możesz przestać tak dziwnie akcentować imię Samuela? – Zdenerwowała się. – To nie jest miłe! I skończ już z tymi truciznami. Przerażasz mnie. Tak nagle zaczęłaś o tym gadać.

- Klaraaaaa – jęknęłam głośno. – To jest bardzo ciekawy temat.

- Przecież ty nie lubisz eliksirów – zauważyła, mrużąc oczy.

- Na szlabanie się tego dowiedziałam, jak je jeszcze miałam – burknęłam, po czym szybko się zreflektowałam, szczerząc zęby do przyjaciółki. Sięgnęłam dłonią do tacy i chwyciłam między palce kieliszek z wódką wymieszaną z sokiem. Przechyliłam go szybko do ust i odłożyłam puste szkło z powrotem na tackę.

- Alex! – Oburzyła się Klara. – Poczekaj trochę.

- A mogę ci już śpiewać „Sto lat”? – Zastanowiłam się, drapiąc po brodzie. – Chociaż w przypadku naszego pochodzenia, sto lat brzmi obraźliwie, nie sądzisz?

- Co się z tobą dzieje? – Westchnęła, kręcąc głową. – Już się upiłaś?

- Jeszcze mi trochę brakuje – odparłam, pokazując jej małą szczelinę między kciukiem, a palcem wskazującym.

- Chciałam z tobą o czymś porozmawiać, ale chyba nic z tego nie wyjdzie – dodała, smutniejąc.

- Zaraz pogadamy, ale najpierw picie! – Krzyknęłam, wchodząc na schody.

Weszłyśmy na pięterko. Jak się okazało, wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Wszyscy, oprócz Samuela, którego krzesło w dalszym ciągu było puste. Klara zmarszczyła lekko brwi, ale nie odezwała się. Postawiła tylko na środku stołu tacę z alkoholem. Każdy rzucił się w jej kierunku, zabierając trunek, na który miał ochotę.

- Gdzie byłyście? – Zapytał nagle George, popijając piwo. – Nagle zniknęłyśmy z parkietu.

- W kiblu – odparłam zdawkowo, sięgając po dwa kieliszki. Puściłam do rudzielca oczko i obróciłam się tyłem, podchodząc do barierki, przy której w dalszym ciągu stał profesor. – Napije się profesor ze mną? – Spytałam, próbując wręczyć mu jeden z kieliszków, ale nauczyciel odmówił, bacznie mnie obserwując.

- Nie rozdzielajcie się więcej – poprosił miło. Widziałam jak jego magiczne oko ślizga się po mojej sylwetce, zatrzymując dłużej na odkrytym brzuchu. – A pić nie mogę, póki się wami zajmuję.

- Szkoda – posmutniałam i sama wypiłam jednego shota, krzywiąc się przy tym okropnie.

- Ale później w moim gabinecie, czemu nie? – Szepnął, nachylając się nieznacznie nad moim uchem. Spojrzałam na niego, mrugając szybko i spłonęłam rumieńcem. Przechyliłam kolejny kieliszek.

- Ej! Alex! – Zawołał mnie nagle George. – Co ty przyszłaś tutaj na dodatkowe korepetycje z Obrony? Wracaj do stolika!

Otrząsnęłam się i po odzyskaniu kolorów wróciłam do przyjaciół. Usiadłam na swoim miejscu, wpatrując się w zgromadzonych, po czym ponownie wstałam i sięgnęłam po kufel piwa.

- Proszę o uwagę! – Powiedziałam podniesionym głosem. – Czas najwyższy na głośne dwieście lat życia dla Klary albo i więcej. – Uniosłam wysoko szkło. Wszyscy powoli poszli za moim przykładem, nawet Moody wrócił do stolika i chociaż nie pił alkoholu, to również uniósł szklankę ze swoim sokiem.

- Nie, jeszcze nie! – Pisnęła dziewczyna, czerwieniąc się mocno. – Nie ma z nami Samuela! Chcę na niego poczekać.

- Chyba nie przypasowało mu nasze towarzystwo – zaśmiał się Ron.

- Nie, to nie tak – broniła go przyjaciółka. – On musiał coś załatwić. Zaraz pewnie wróci.

- A jak nie wróci?! – Zdenerwowałam się. – On nam psuje imprezę! I przez niego jesteś teraz smutna, bo gdzieś polazł i nie wiadomo, co wyprawia!

- Alex, jeżeli Klara chce zaczekać, to należy to uszanować – powiedział powoli Moody, kładąc dłoń na moim ramieniu. Tym samym próbował przytemperować mój nagły wybuch gniewu.

- Te krzyki są zbyteczne – odezwał się nagle wyżej wspomniany chłopak, wchodząc po schodkach na górę. Klara od razu rozpromieniła się i spaliła buraka. – Jak mógłbym ominąć toast na cześć mojej dziewczyny?

Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni. Byłam przekonana, że nikt z tutaj zgromadzonych osób nie brał na poważnie tego durnego związku Klary. Samuel ewidentnie miał w tym ukryty swój plan.

- To wy chodzicie ze sobą? – Zdziwił się Ron, robiąc głupkowatą minę.

- A co? – Zaśmiał się lekko pijany Harry. – Znowu zmarnowałeś swoją szansę na poproszenie jej o chodzenie? Z balem było podobnie. Miałeś szczęście, że Klara nikogo sobie wtedy jeszcze nie znalazła.

- Ej! – Speszył się rudzielec. – Nic z tych rzeczy! Po prostu…eee.. nie wiedziałem, że masz chłopaka. Tyle!

- Ma – stwierdził ostro Samuel, przystając obok Klary. Chwycił mocno jej rękę i ścisnął. – Myślisz, że podarowałbym obcej osobie tak drogi prezent?

- Eee… No chyba nie. – Ron podrapał się po karku.

Samuel przewrócił oczami, jakby miał do czynienia z bardzo ciężko myślącą osobą. Ron może i sprawiał takie wrażenie, ale to tylko w szerszym gronie. Przy najbliższych jego pewność siebie była większa.

- To gdzie ten toast?! – Harry wskazał na swój pełny kufel piwa.

Zdusiłam w ustach przekleństwo, jakie cisnęło mi się na język i kiwnęłam głową w stronę okularnika. Podnieśliśmy wszyscy swoje napoje, stuknęliśmy się szkłem i zaśpiewaliśmy głośne „dwieście lat” solenizantce. Bawiliśmy się wyśmienicie. Tylko Moody i Samuel pozostali czujni do samego końca.

Na nowo usiedliśmy i każdy zaczął rozmawiać z partnerem obok. Ja wychyliłam się nieco do przodu i zagadnęłam George’a o kolejne rozgrywki Quiddicha. Profesor Moody nieco utrudniał nam rozmowę, ponieważ oddzielał nas swoją posturą idealnie, niczym mur chiński, ale to i tak nam nie przeszkadzało i w dalszym ciągu beztrosko rozmawialiśmy.

- Może chodźmy ponownie zatańczyć! – Zaoferowałam nagle, mając wielką ochotę poszaleć na parkiecie.

- I taki pomysł ja szanuję! – Zgodziła się ze mną Angelina, wstając. Chwyciła Freda pod rękę i oboje zeszli szybko po schodach.

- Nie mam ochoty na żadne tańce! – Jęknął Ron, osuwając się na krześle.

- Mnie też już wystarczy – powiedział Samuel, chociaż jego zdanie mało kogo obchodziło.

Ja również wstałam. Bez słowa wyminęłam przyjaciół i zbiegłam schodami na dół. Wbiłam się jak szalona między tańczących ludzi, aż nagle zostałam objęta w pasie przez Sabrinę.

- I jak? – Zapytała krzykiem. – Działa?

- Czuję się taka… taka pełna energii! – Zaśmiałam się, ale oderwałam jej ręce od swojej talii. – Wybacz, ale wolę facetów.

- Naprowadzę cię na laski – zachichotała i tym razem położyła sobie moje dłonie na swoich biodrach. – I nie mam na myśli robienia lasek.

Zaśmiałam się. Wszystko, co mówiła Sabrina wydawało mi się takie zabawne.

- Widziałam Samuela z jakimś facetem – wypaliłam nagle, odciągając swoje dłonie od jej ciała. Wytarłam je o nogi, jakby dziewczyna skarżona była czymś paskudnym.

- No i? – Spytała znudzona, że nagle przeszłam na taki (w jej mniemaniu) nudny temat. – Ładny był chociaż?

- Nie wiem. Czy on jest gejem?

- Biseksualistą – odparła, wzdychając głośno. – Możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym?

- Wiedziałam! – Wykrzyknęłam nagle, prostując się dumnie. – Poszedł się ruchać z tym kolesiem!

- Wątpię. Samuel nie bzyka się z byle kim. Hiv i te sprawy. Starannie sobie dopiera partnerów… albo partnerki.

- Klarę też? – Dopytywałam, mrużąc oczy. – Myślisz, że to na serio?

- A bo ja wiem? – Wzruszyła ramionami. – Całowali się dzisiaj, to może na serio.

- Całowali?! – Otworzyłam szeroko oczy. – Czemu ja nic o tym nie wiem?!

- Może twoja przyjaciółeczka nie chciała ci powiedzieć? – Zaśmiała się Sabrina, uśmiechając na nowo. Zapewne wyczuła w powietrzu kolejną awanturę, co zawsze napędzało ją do dalszych działań.

- Niemożliwe! Muszę z nią pogadać!

Zaczęłam przepychać się przez tańczących w stronę schodów. Sabrina próbowała mnie zatrzymać, ale byłam niczym tajfun. Weszłam szybko na piętro, gotowa do ataku, ale przy stoliku siedział tylko profesor Moody.

- Gdzie Klara? Gdzie reszta?

- Chłopcy zeszli do toalety, a Klara ze swoim… - Mężczyzna odkaszlnął – chłopakiem poszli jednak zatańczyć.

- Muszę z nią porozmawiać – powiedziałam takim tonem, jakby to była najważniejsza rzecz w moim życiu. Chciałam ponownie zejść, ale Moody zatrzymał mnie na chwilę.

- Może usiądziesz? – Poklepał miejsce koło siebie.

- Nie mogę, ja muszę…

- Alex – nacisnął. – To zajmie tylko chwilę. Chciałbym z tobą porozmawiać.

Westchnęłam w duchu i podeszłam do profesora, siadając obok na krześle. Moody przyglądał mi się uważnie, ale nie odezwał się ani słowem. Wyciągnął za to rękę, odgarniając mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Wzdrygnęłam się lekko z przyjemności, patrząc na niego ufnym wzrokiem.

- A ta rozmowa? – Przypomniałam mu.

- Hmm… - Zamyślił się. – Jesteś jakaś… dziwna.

- Nie bardzo rozumiem. Jak dziwna?

- Sam nie umiem tego dokładnie stwierdzić – podrapał się palcem po brodzie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułam się tak, jakby próbował prześwietlić swoim magicznym okiem moją duszę. Przez moment pomyślałam nawet, że dokładnie wie, co brałam i z kim.

- Profesorze, jeżeli mogę się wtrącić, to uważam, że teraz zachowuję się jak najbardziej normalnie. Przez te wszystkie tygodnie chodziłam zdołowana i podłamana. Dopiero dzisiaj lekko odżyłam. To tak samo, jak z tym Quiddichem. W końcu dobrze się bawię!

- Na pewno?

- Tak – potwierdziłam skinieniem głowy.

- Czyli nie muszę się o nic martwić? – Zapytał, przysuwając się bliżej ze swoim krzesłem. Zarzucił rękę za oparcie mojego i powoli przesunął dłonią po ramieniu. Ponownie poczułam dreszczyk. Moody musiał to zauważyć, ponieważ uśmiechnął się pod nosem. – Moja propozycja jest dalej aktualna.

- Propozycja? – Zdziwiłam się. – Jaka propozycja?

- Ty, ja i wieczorny drink w moim gabinecie po urodzinach Klary – wyjaśnił niskim głosem, przekręcając się bokiem. Jego lewa dłoń w dalszym ciągu głaskała delikatnie moje ramię, a prawa spoczęła na udzie. Zaczęłam oddychać szybciej, kiedy Moody wbił we mnie intensywne spojrzenie. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy. Jego magiczne oko cały czas utkwione było z tyłu głowy, lustrując dokładnie okolicę, czy nikt nie wchodzi na piętro.

- No nie wiem…

- Załatwię ci alibi na cała noc, jeżeli będzie trzeba – dodał, a dłoń z kolana przeniosła się na mój policzek. Przymknęłam oczy, czując jak ponownie ogarnia mnie to błogie uczucie. Jęknęłam cicho. Mężczyzna wpatrywał się dokładnie w moją twarz, zwilżając co chwilę usta językiem, a następnie ujął mój podbródek. Nim jednak zdążył mnie pocałować, szybko cofnął dłoń, odsuwając się na bezpieczną odległość.

Usłyszeliśmy skrzypnięcie drewnianych schodów, po czym na górę wrócili chłopcy. To mi przypomniało, że miałam porozmawiać z Klarą. Zerknęłam na profesora, ale mężczyzna powoli sączył swojego drinka, wspierając się dłonią o laskę. Zapragnęłam pójść z nim w jakieś odludne miejsce, ale na to musiałam poczekać. Na razie musiałam pójść do Klary. Wstałam więc powoli, ale zanim opuściłam przyjaciół, usłyszałam ciche:

- Uważaj na siebie.

Uśmiechnęłam się pod nosem i zeszłam na dół. Klara stała akurat przy barze, zabierając od barmana dwa piwa kremowe. Zapewne jedno dla siebie, a drugie dla Samuela, którego znowu gdzieś wywiało. Pomachałam żywo do przyjaciółki, a ta uśmiechnęła się mile.

- Chcę pogadać – powiedziałam, kiedy podeszłam już do niej.

- Dobrze się składa, bo ja również – odparła, szukając wzrokiem swojego towarzysza.

- No to chodź w jakieś ustronne miejsce – dodałam, wyrywając jej z dłoni jeden kufel. Na raz wypiłam pół piwa, ponieważ zaschło mi w ustach. Czy to był skutek uboczny narkotyku?

- Ej! – Oburzyła się. – To dla Samuela!

- Już mu piwa nosisz? – Zaśmiałam się ponuro, przecierając usta wierzchem dłoni. – Gdzie go masz?

- Siedzi przy stoliku za tobą.

Obróciłam się i rzeczywiście Ślizgon siedział w kącie pomieszczenia przy małym, okrągłym stoliku i notował coś w swoim zeszycie.

- Dobra, jebać go! – Warknęłam. Chwyciłam przyjaciółkę pod rękę, podprowadzając ją w jak najcichsze miejsce przy toaletach. Raz jeszcze napiłam się piwa i zaczęłam mówić:

- Czemu mi nie powiedziałaś, że się całowałaś?!

- Co?! – Zaczerwieniła się. – Skąd wiesz?

- Sabrina mi powiedziała – odparłam bez ogródek.

- Chciałam ci o tym powiedzieć, ale niekoniecznie dzisiaj– zestresowała się przyjaciółka.

- To jakaś tajemnica? Skoro jesteście…razem – przewróciłam oczami. Nie mogłam mówić o ich „związku” spokojnie.

- To wszystko jest robione na pokaz, tak ustaliliśmy – wyjaśniła.

- Ale ty się w to wkręcasz.

- Co?! Ja? Dlaczego tak uważasz?!

- Widzę. Jeżeli nie o tym chciałaś ze mną porozmawiać dzisiaj, to o czym? – Próbowałam zmienić temat, widząc jak Klara robi się czerwona po same koniuszki uszu. Nie chciałam jej bardziej zawstydzać, ale widać było, że powoli zaczynała czuć coś więcej do chłopaka. Szkoda, że on tylko grał i udawał. Wiedziałam, że tak będzie.

- Merlinie, Alex! – Chwyciła się ręką za czoło. – Ty to potrafisz bez owijania w bawełnę zadawać pytania.

Wzruszyłam ramionami.

- Powiedz mi, jak to jest z tym… - przełknęła cicho ślinę, rozglądając się, czy aby nikt nie podsłuchuje – z tym seksem?

- Z seksem? – Powtórzyłam, unosząc brwi. – Co z seksem?

- Skoro tego nie robi się po ślubie, to kiedy mam to zacząć? Jaki jest odpowiedni wiek na to? Taki jak nasz?

- Kiedy masz to zacząć? – Łapałam ją za słówka. – Samuel próbuje cię zmusić?

- Nie, nie, nie! – Przerwała mi szybko, kręcąc głową. – Ciężko się z tobą dzisiaj rozmawia.

- Bo dziwnie zdania składasz! – Warknęłam, denerwując się.

- Alex, nie wiem jak u ciebie w domu, ale u mnie nie mówiło się o tym otwarcie! – Wyjaśniła. – To zawsze był temat tabu, nieporuszany przez nikogo. Moi rodzice również nie okazywali sobie żadnej miłości. To wszystko było takie suche, bez wyrazu.

- W moim domu było podobnie. Ojciec, to już chyba zapomniał, jak to się robi – skrzywiłam się. – Merlinie, po co ja to sobie wyobrażam?! – Chwyciłam się za głowę.

- A twój pierwszy raz? – Dopytywała Klara. – Skąd wiedziałaś, że to już pora? Skąd wiedziałaś, że tego chcesz? Czytałam, że to boli. Bolało cię? A skoro boli, to po co ludzie to robią? Przecież ból nie sprawia przyjemności.

Lawina pytań spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. Od razu mój poziom dopaminy i serotoniny spadł do zera, kiedy tylko przypomniałam sobie o pierwszym razie z Severusem, o tych kolejnych pieprzeniach, które były najlepszymi rzeczami, jakie spotkały mnie w życiu. O bólu, jaki mi sprawiał, a który powodował, że robiłam się mokra od pierwszych sekund jego odczuwania. Tego wszystkiego już nigdy nie dostanę.

- A ty i ten Bułgar? Robiliście to więcej niż raz? Podobało ci się? – Kontynuowała.

- Pamiętasz, jak Draco Malfoy dotykał cię w lesie? – Odezwałam się w końcu z grobową miną.

- Tak, pamiętam.

- Już ci to mówiłam raz, ale powtórzę. Twoje ciało zareagowało wtedy na niego w taki sposób, bo pragnęłaś go. W tym właśnie słowie ukryty jest seks. Pragnęłaś go, pragnęłaś się z nim kochać i chociaż twój rozum tłumaczył to sobie jakąś gorączką, czy czymkolwiek innym, to ciało samo dobrze wiedziało, czego chce. Teraz, jeżeli będziesz chciała to zrobić z tym Ślizgonem – machnęłam lekceważąco ręką w stronę sali – twoje ciało powinno reagować tak samo. A wiek nie ma tu znaczenia. Jeżeli czujesz się na to gotowa i nie będziesz próbowała uciekać przed czyimś dotykiem, to śmiało! Możesz pójść z nim do łóżka. Co się tyczy mojego seksu, to nie chcę o tym mówić.

- Mam nadzieję, że ten Bułgar nie zrobił ci krzywdy. Może dlatego nie chciałaś mi o tym powiedzieć. – Klara spróbowała mnie przytulić, ale odsunęłam się.

- On tylko złamał mi serce – odparłam ze łzami w oczach – reszta była czystą, nieokiełznaną przyjemnością i pożądaniem, ale pamiętaj! – Przetarłam oczy. – Żebyś później nie miała wyrzutów sumienia. Ty jesteś zbyt wrażliwa na takie rzeczy. Powinnaś zrobić to z osobą, którą kochasz i jesteś jej pewna w stu procentach.

Klara zamyśliła się, ale nie dodała już nic więcej od siebie. Podziękowała mi tylko i stuknęła się ze mną kuflem, chcąc w ten sposób dodać mi otuchy. Musiałam przyznać, że był to dość miły gest.

- Chciałabyś pójść do łóżka z Samuelem? – Zapytałam po chwili, sącząc powoli swoje piwo.

- Ja… nie wiem… - zawstydziła się.

- To chyba nie jesteś gotowa, skoro nie wiesz.

- Ale statystyki pokazują, że wszyscy to robią przed ślubem i to najczęściej w naszym wieku.

- Nie kieruj się statystykami! – Jęknęłam, kręcąc głową i przyjrzałam się uważnie naszyjnikowi, który chłopak podarował dziewczynie na prezent. Miałam mieszane uczucia, co do tego prezentu. Może wisiorek był czymś zatruty i powoli wysysał z Klary życie? Albo służył, jako lokalizator? Samuel chciał mieć Gryfonkę cały czas pod kontrolą, śledzić każdy jej ruch?

- Musiał być drogi – stwierdziłam, dotykając go palcami.

- Pewnie tak – westchnęła dziewczyna i również spojrzała w dół. – Trochę mnie to dziwi. Nie jesteśmy razem, tylko udajemy. Nie musiał kupować mi tak drogiego prezentu.

- No właśnie – zamyśliłam się. – To jest podejrzane. Powinnaś to ściągnąć.

- Co? Nie ma mowy! Samuel jeszcze się obrazi!

- A Moody? – Zapytałam z przekąsem. – Nie chciałaś założyć od niego prezentu.

- No bo… bo… - zmieszała się. – Dwa nie pasowały.

- Pokaż go – ponagliłam ją ruchem ręki. – Ponoszę go przez chwilę. Może uchroni mnie przed Sabriną? – zaśmiałam się na koniec.

- Ale to mój prezent. – Dziewczyna nie była przekonana. Chwyciła mocno swoją torbę i przycisnęła ją do boku.

- No chyba sobie żartujesz?! – Wybuchłam. – Ponoszę go przez chwilę i ci oddam zaraz. Weź wyluzuj.

- A jak go zgubisz?

Zaczęłam powoli denerwować się na przyjaciółkę. Klara widząc mój wzrok niepewnie otworzyła swoją torbę i włożyła do niej rękę, próbując wymacać opakowanie z prezentem od Moody’ego. Gdy je wyciągnęła, otworzyła pudełko i pokazała mi naszyjnik. Nie był on tak zachwycający jak ten od Samuela, bo musiałam przyznać, że białe złoto zawsze prezentowało się przepięknie. Jednakże, był to prezent od profesora. Nie każdy nauczyciel sprawia swoim uczennicom podarunki, a srebrny łańcuszek ze szklanym, niebieskim wisiorkiem, przypominającym kształtem kroplę albo łzę, wyglądał przeuroczo. I do tego miał chronić przed urokami.

- Nie zgubię – odparłam. – Ponoszę i oddam.

- No dobrze – westchnęła, wręczając mi swój prezent. Oddałam jej pusty kufel po piwie, chcąc mieć wolne ręce. – Wracam do Samuela i muszę mu kupić nowe piwo.

- Spoko - burknęłam, zapinając naszyjnik na szyi. Klara przyjrzała mi się uważnie, pokręciła głową w totalnej niemocy i odeszła z powrotem do pseudo chłopaka, a ja weszłam do łazienki, chcąc obejrzeć siebie w lustrze.

Wisiorek nie współgrał kolorystycznie z moim ubiorem, ale i tak uważałam, że mała niebieska łezka była prześliczna. Szkoda, że Severus nigdy nie podarował mi żadnego prezentu. Nawet nie stać go było na orgazm. On potrafił tylko zabierać i niszczyć wszystko, na czym mi zależało. Tak, jak zrobił to z miotłą od profesora Moody’ego.

- Co tam masz? – Zapytała nagle Sabrina, wychodząc z kabiny. Podskoczyłam jak oparzona, odwracając się tyłem do lustra. Zauważyłam, że dziewczyna miała lekko potargane włosy i czerwony nos, którym pociągała cały czas.

- Naszyjnik – odparłam, wskazując na dekolt. – To prezent od Moody’ego dla Klary.

- Ach tak? – Dziewczyna podeszła bliżej, przyglądając się wisiorkowi. – Tandeta. A ty jak tam? – Dodała z błyskiem w oku. – Dalej cię trzyma?

- Chyba już nie.

- A chcesz więcej? Jeszcze mi trochę zostało. – Sabrina wyciągnęła ponownie woreczek z resztką białego proszku na dnie. – To jak?

- Ok – wzruszyłam ramionami.

Dziewczyna ponownie rozsypała kokainę na swoim lusterku i podzieliła ją na dwie kreski. Podała mi rurkę, a ja bez zastanowienia wciągnęłam wszystko na raz.

- Ej, ej, ej! – Próbowała mnie zatrzymać, ale było już za późno. – Ty jebana ćpunko! – Parsknęła na koniec.

- Odwal się – odparłam, przecierając nos, ponieważ zaczęło mnie w nim kręcić.

Sabrina wzruszyła ramionami, chowając z powrotem wszystko do kieszeni spodni.

- W takim razie chyba jesteś już gotowa na to, żeby ci coś pokazać.

- Co? – Zdziwiłam się, w dalszym ciągu pocierając nos.

- Idziemy – zadecydowała.

Wyszłyśmy z łazienki i wróciłyśmy na salę. Sabrina próbowała przetorować sobie drogę do wyjścia. Nie spostrzegła jednak, że jej brat uważnie nam się przyglądał, marszcząc mocno brwi.

Przed pubem, Sabrina chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w górę ścieżki, pomiędzy domami i innymi sklepami. Większość miejsc zaczynała się powoli zamykać, ponieważ powoli się ściemniało. Nasze urodzinowe przyjęcie również miało zaraz się skończyć. Nie mogliśmy przebywać w wiosce po ciszy nocnej, a byłam pewna, że Moody dopilnuje, żeby tak pozostało.

- Chyba nie powinnyśmy… - mruknęłam niepewnie, oglądając się co chwilę na pub, w którym została reszta przyjaciół.

- Daj sobie chwilę, zaraz witaminka C powinna zacząć działać na nowo – powiedziała dziewczyna, idąc pewnie przed siebie.

- Gdzie mnie prowadzisz? – Spytałam lekko podenerwowana. Miałam niezbyt dobre wspomnienia z moich kilku poprzednich włóczeń się samemu po Hogsmeade. Raz jeszcze obejrzałam się za siebie, ale teraz mogłam zauważyć tylko zarysy budynku.

- Pokażę ci, że dziewczyny też są fajne – stwierdziła, nie puszczając mojej ręki.

- Co? Co ty chcesz zrobić?! – Zdenerwowałam się, próbując wyswobodzić.

- Możesz mi chociaż raz zaufać?

- Już ci raz zaufałam z tą kokainą – przypomniałam jej.

- A co? – Zachichotała. – Źle ci było?

- Z początku nie, ale potem…

- Bo zanim odczuje się tak zwany „zjazd”, to od razu powinno się ponownie wciągnąć kolejną kreskę. Wtedy o wiele dłużej będziesz na haju.

- W ten sposób można się uzależnić – zauważyłam.

- Och, daj spokój. I tak już dzisiaj nic nie wciągniemy, bo towar mi się skończył – pociągnęła nosem.

Przez chwilę słyszmy w ciszy, nie odzywając się do siebie. Po drodze mijałyśmy rozbawionych mieszkańców wioski, którzy śpiewali wesoło pijackie piosenki. Na szczęście żadna z przechodzących obok osób nas nie zaczepiała. Nie wiem, czy było to sprawką wyglądu Sabriny, który mówił „nie podchodź, bo zajebię”, czy po prostu tylko ja i Klara miałyśmy takiego pecha do różnych przykrych sytuacji.

Nagle Ślizgonka wybuchła niepochamowanym śmiechem i ponownie pociągnęła nosem. Patrzyłam na nią przez chwilę, po czym ja również zaśmiałam się głośno.

- Zobaczysz, spodoba ci się tam – wyjawiła nagle.

- A gdzie to „tam” jest? – Spytałam, szczerząc się jak mysz do sera.

- Jeszcze chwila. Wiesz, budynek nie jest położony stricte we wiosce, bo tubylcy pewnie by narzekali na hałasy i inne dźwięki – wyjaśniła.

- Och, czyli wychodzimy z Hogsmeade?

- Tak, ale nie za daleko.

- Moody się wkurzy – zachichotałam. – Będzie mega wkurwiony.

- A kto by się nim przejmował? – Prychnęła dziewczyna, wzruszając ramionami. – Myślę, że sam nawet korzysta z tego miejsca.

- Wydaje mi się, że coś mu obiecałam – mruknęłam do siebie, drapiąc się po głowie – ale nie pamiętam już co.

- Nie zaprzątaj sobie nim głowy – prychnęła. – Obiecuję ci, że będzie fajnie.

Nagle usłyszałyśmy szelest. Obróciłam się jak na komendę, chcąc wyciągnąć różdżkę, ale ta została w kurtce, a ubranie aktualnie leżało przewieszone przez oparcie krzesła w pubie. Dziwne, że przez ten cały czas będąc na zewnątrz, nie zauważyłam, że nie mam na sobie wierzchniego okrycia. Nawet nie czułam chłodu.

- Słyszałaś? – Zapytałam dziewczyny, próbując wypatrzeć kogoś w ciemności.

- Nie, a powinnam?

- Ktoś nas śledzi. To na pewno gwałciciele!

- Cudownie! – Ucieszyła się Sabrina, wychodząc przede mnie. Sięgnęła po różdżkę, oświetlając sobie nią drogę. – W końcu dobry moment do porzucania sobie klątwami. Chyba, że będą przystojni. Wtedy będę musiała poważnie się zastanowić, co dalej.

- Gwałciciele nie są przystojni – nie zgodziłam się z nią.

- Tak? – Zaciekawiła się. – A skąd wiesz? – Zaczęła przyświecać sobie każdą stronę ulicy, ale droga pozostawała w dalszym ciągu pusta.

- Po prostu to wiem, a ty co? Chcesz się bzykać z gwałcicielami?

- W moim słowniku nie ma tego słowa – odparła spokojnie, spoglądając na mnie przez ramię i puściła do mnie oczko. – Ja zawsze jestem chętna na ostre bzykanko.

- Z każdym? – Zdziwiłam się, otwierając szeroko oczy. – A jak jest brzydki? Albo stary i chce cię zgwałcić?

Ślizgonka zaśmiała się głośno.

- Myślisz, że komuś udałoby się do mnie zbliżyć bez mojej zgody? – Prychnęła.

Nie odezwałam się, zastanawiając się w myślach nad jej słowami. Zabrzmiały one groźnie. Nie wiedziałam, ile było w nich prawdy, a ile udawanej pewności siebie, ale nie chciałam o to więcej wypytywać. Bardziej przejmowałam się tym, że ktoś nas śledził.

Nagle zobaczyłyśmy poruszenie przed nami w krzakach. Podeszłam bliżej Sabriny, chwytając ją mocno za ramię. Dziewczyna spojrzała zdziwiona na ten gest, ale tylko uśmiechnęła się lekko, po czym wycelowała różdżką w stronę zarośli.

- Szczać mi się chciało – mruknęła do siebie postać, próbując wydostać się jakoś spomiędzy chaszczy. Widząc strumień jasnego światła wycelowany w nią, zakryła ręką twarz, jęcząc cicho.

- Lucjan?! – Pisnęłam, o mało nie dostając zawału. Odsunęłam się również od Sabriny.

- Luciiii! – Jęknęła zawiedziona Sabrina, opuszczając różdżkę. – Co tak łazisz za nami, jak bezdomny kundel?!

- Miała ominąć mnie kolejna super przygoda? – Wybełkotał, szamocąc się ze swoim rozporkiem. Ślizgonka przyglądała się temu tajemniczo. Uśmiechnęła się zadziornie, a następnie chwyciła Lucjana za poły koszuli i przygniotła go do drzewa. Nim chłopak zdążył jakoś zareagować, ta przyssała się do jego ust, niczym wygłodniała zwierzyna. Patrzyłam na to wszystko z szeroko otwartymi oczami, czując lekkie mrowienie między nogami. Przystąpiłam z nogi na nogę, nie mogąc oderwać od nich wzroku. W końcu to oni jednak postanowili zaprzestać na chwilę swoich pieszczot.

- Może się przyłączysz? – Zaproponował Lucjan, spoglądając na mnie zamglonym wzrokiem. Widać było, że chłopak jest w siódmym niebie.

- Myślałam o trójkąciku z nią – dodała Sabrina, przytakując ruchem głowy – ale trzeba by ją było potrójnie naćpać.

- Wiecie, że ja tu jestem? – Przypomniałam im o sobie, ale Ślizgoni zaczęli się wykłócać między sobą o moją chęć brania udziału w ich chorych fantazjach. Nie czekając więc na ich odpowiedź, machnęłam na to ręką i odeszłam kilka metrów dalej, rozglądając się po okolicy.

Z wioski już dawno wyszliśmy. Sabrina powiedziała, że miejsce docelowe nie znajduje się zbyt daleko, ale my wciąż nie mogliśmy dojść do celu. Teraz otaczały nas tylko drzewa, które wyglądały tak samo przerażające, jak te w Zakazanym Lesie.

Nagle usłyszałam chichot. Rozejrzałam się uważnie, ale w pobliżu nikogo nie było. Śmiech jednak dalej był wyraźny i dochodził gdzieś… z góry. Poderwałam więc głowę, zauważając na jednej z gałęzi małe stworzenie z rogami. To coś, co wyglądało jak chochlik, śmiało się ze mnie, machając wesoło nogami. Miało szpiczaste rogi i krzywe zęby, a jego podstępny śmiech rozbrzmiał po całej okolicy.

- Ze mnie się śmiejesz?! – Warknęłam, chwytając pierwszy lepszy kamień, który leżał na drodze. Próbowałam rzucić nim w chochlika, ale ten wyglądał, jakby był przylepiony do gałęzi. – Ty też pewnie zrobiłeś masę błędów w swoim życiu! Nie musisz teraz szydzić z moich!

Stworzenie zaczęło szybciej machać nogami i wystawiło mi język. Przeklęłam więc głośnio, zakasując rękawy, których i tak nie miałam. Ba, nawet nie miałam na sobie kurtki, a był środek zimy. Podeszłam do drzewa, próbując wspiąć się po nim i przywalić chochlikowi.

- Alex, co robisz? – Zapytał nagle Lucjan, pojawiając się nie wiadomo skąd.

- Zajebię gnoja! – Krzyknęłam w szale, szarpiąc się z korą drzewa.

Ślizgoni spojrzeli w górę na koronę drzewa, ale niczego tam nie zauważyli.

- Nie stójcie tak! – Zezłościłam się. – Pomóżcie mi! Ten kutas się ze mnie śmieje!

- Alex, tam nikogo nie ma – odparł Lucjan, lekko zbity z tropu.

- Ale siadło! – Zapiała nagle Sabrina, zginając się w pół. – Różne zwidy miałam po koksie, ale żeby wspinać się po drzewie?

- Koks? – Jęknął Lucjan. – Dałaś jej koks? A ja?

- Luci, ty nie potrzebujesz – odparła, szczypiąc chłopaka w zaczerwienione od zimna policzki. – Jesteś popieprzony i bez tego, a jej przydało się takie oderwanie od rzeczywistości. Za dużo czasu spędza z waszą Klarą i robiła się powoli tak nudna, jak ona.

- Nie śmiej się! – Wrzeszczałam dalej w stronę chochlika, obejmując pień, jakby był moją ostatnią deską ratunku.

- Dobra, oderwij ją i idziemy dalej. Zaraz będziemy na miejscu. – Sabrina ruszyła przed siebie, zacierając ręce z podniecenia. Lucjan mruknął coś o koksie pod nosem i siłą odciągnął mnie od drzewa. Gdy odchodziliśmy, raz jeszcze się obejrzałam, pokazując środkowy palec czemuś, co nie istniało.

W końcu doszliśmy na dużą polaną, na około której nie było absolutnie niczego. Sabrina zaczęła rozglądać się po okolicy, aż w końcu podeszła do starego, spróchniałego pnia i obeszła go na około.

- Dobra, chodźcie! – Zawołała nas.

- To jest to miejsce, które chciałaś nam pokazać? – Mruknęłam niezadowolona.

- No chodźcie! – Ponagliła nas. – To świstoklik. Przeniesie nas do Londynu.

- Słucham?! Nie możemy się tak oddalać.

Sabrina przewróciła tylko oczami, chwyciła mocno moją rękę i na raz dotknęła wraz z Lucjanem pnia.

Poczułam pociągnięcie za pępek, a następnie wylądowałam na chodniku w centrum Londynu. Rozejrzałam się niepewnie. Na około nas było pełno ludzi, ale jakoś nikt specjalnie nie interesował się trójką dzieciaków, którzy pojawili się nagle przed dużym, świecącym się na fioletowo, budynkiem. Ze środka rozbrzmiewała głośna muzyka, a w szklanych, przestronnych oknach tańczyły roznegliżowane kobiety z czarnymi, cekinowymi opaskami na oczach.

- One są prawdziwe?! – Zapytał przejęty Lucjan, podchodząc bliżej witryny. Chciał przyłożył dłoń do szyby, ale jakaś magiczna siła poraziła go lekko prądem. Chłopak odsunął rękę, przyciskając ją do piersi. – Co jest, kurwa?!

- Nie wolno dotykać – wyjaśniła Sabrina, kręcąc palcem i wpatrując się we wszystko z dumą. Podeszłam bliżej, ale nie byłam już tak zachwycona jak przyjaciel.

- Jesteśmy w centrum Londynu! – Panikowałam. – LONDYNU! A to jest zwykły burdel!

- Przestań panikować – poprosiła Sabrina. – Spodoba ci się tam.

- Jak może mi się podobać burdel?!

- Przestań robić siarę, bo nas nie wpuszczą – syknął Lucjan, który nie był w stanie spuścić wzroku z tańczących panienek

Ludzie, którzy na około nas przechodzili, patrzyli na nas zdziwieni, a następnie na budynek, po czym bez słowa odchodzili. Nie wyglądali, jakby w jakiś sposób zainteresował ich dom publiczny. Sabrina wyczuła moje zdziwienie i odpowiedziała mi, zanim zdążyłam zapytać:

- Tylko czarodzieje widzą ten budynek. Jest on obłożony specjalną barierą ochronną i zmieniającą wygląd. Mugolaki zapewne myślą, że Lucjan ślini się do starego szyldu rzeźni.

- Rzeźni – skrzywił się chłopak. – Mugole niech żałują, że nie widzą tego, co ja!

- Dobrze, że chociaż ty doceniasz moje starania – westchnęła dziewczyna, udając niepocieszoną. – Ja się staram, a niektórzy mają to gdzieś.

- Mogłaś powiedzieć mi o tym, zanim w ogóle wyszłyśmy z pubu! Jak Moody się dowie, że jesteśmy w Londynie, już nigdy nie wyjdziemy ze szkoły!

- Jak niby ma się dowiedzieć, co? – Prychnęła. – Daj spokój. Wchodzimy?

- Tak, proszę! – Pisnął chłopak, pchając się w stronę drzwi.

- Nie wpuszczą mnie – stwierdziłam. – Jestem niepełnoletnia.

- To poczekasz na nas! – Oznajmił chłopak. Aż się palił, żeby tylko znaleźć się w środku.

- Nie przejmuj się, Alex. Wpuszczą nas wszystkich bez najmniejszego problemu, a już na pewno ciebie, bo ten pajac zachowuje się, jakby nigdy nie widział dziwek!

- Po prostu jestem podekscytowany!

- Chyba zjebany – poprawiła go dziewczyna.



Jak się okazało, dom publiczny należał do jej ojca – Kennetha Pyritesea. Mężczyzna wykupił budynek i założył swój własny biznes, który dobrze prosperował, ponieważ przeznaczony był dla szerszej klienteli. Dziewczyny, które tańczyły za szybami, okazały się być mugolkami. Podobno podpisywały jakąś klauzurę poufności, żeby nie zdradzić naszego świata i nie rozpowiadać o tym na prawo i lewo. Zresztą, Sabrina powiedziała, że dostawały za to ogromne pieniądze, dlatego też nawet nie chciały chwalić się tym, gdzie pracują, dla kogo i tym podobne.

Weszliśmy w końcu do środka. Sabrina prowadziła. W dużym, także oświetlonym na fioletowo, holu, natknęliśmy się na rosłego ochroniarza. Mężczyzna miał na sobie czarny garnitur, a z kieszeni spodni wystawała mu różdżka. Zatrzymał nas chwilę, zabraniając wejść dalej.

- Dzieciaków nie wpuszczamy! – Warknął złowrogo.

- Marcel, to ja! – Sabrina pomachała mu ręką przed twarzą. Ochroniarz od razu się zmieszał i nie wiedział, co powiedzieć. – Wpuść nas.

- Nie powinno cię tu być – dodał lżejszym tonem i zerknął niepewnie na nas. Lucjan wyszczerzył do niego zęby, a ja udawałam obrażoną, że mnie tu przyprowadzono. – Kim oni są?

- Przyjaciele ze szkoły – odparła czerwonowłosa, uśmiechając się zalotnie do mężczyzny. – Wpuść nas, a nie powiem ojcu, co robiliśmy.

Ochroniarz zbladł. Cofnął się niepewnie i gestem dłoni zaprosił nas do środka.

- Dzięki, skarbie – zaśmiała się Sabrina. – I nie przejmuj się. I tak bym nie powiedziała, podobało mi się.

Dziewczyna otworzyła kolejne drzwi, za którymi znajdowała się wielka sala balowa z porozstawianymi wszędzie skórzanymi lożami. Niektóre pozajmowane były przez grubych czarodziejów w garniturach. Wszyscy popijali drogie trunki, spoglądając w stronę podium, na którym stało kilka tanecznych rur, przy których prężyły się skąpo ubrane dziewczyny. Z głośników rozbrzmiewała bardzo głośna muzyka, a pomieszczenie było lekko przyciemnione, żeby każdy mógł poczuć się anonimowy. Jedynym mocno oświetlonym miejscem był pub, do którego co chwilę podchodziły kelnerki z tacami, odbierając zamówienia. Dziewczyny miały na sobie czarnobiałe fartuszki i nic poza tym. Lucjan nie wiedział, na czym zawiesić wzrok.

Sabrina zaczęła prowadzić nas w stronę jednej z pustych loży, ale moją uwagę przykuły ciemne drzwi obok schodów prowadzących na piętro. Były one oświetlone na czerwono, a gdy muzyka przestawała na chwilę grać, wydawało mi się, że słyszałam ze środka przerażające krzyki, które ginęły w dźwiękach basów, gdy muzyka zaczynała na nowo rozbrzmiewać.

- Słyszeliście to?! – Zdenerwowałam się, przystając na moment.

- Co masz na myśli? – Spytała Sabrina. Lucjana już z nami nie było. Chłopak podszedł szybko do baru, chcąc zamówić alkohol, ale barman nie bardzo chciał go mu sprzedać. Jednak, gdy tylko zobaczył wzrok córki właściciela klubu, od razu przyjął wszystkie zamówienia od Ślizgona i nawet nie zażądał pieniędzy za to.

- Tam ktoś krzyczał.

- Przecież to klub nocny – przypomniała mi. – Ludzie mają różne zboczone preferencje. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Jeżeli będziesz chciała, również sprawię, byś tak krzyczała.

- Umiem odróżnić krzyk przyjemności od wycia z bólu, ok? – Warknęłam.

- No chodź! – Jęknęła i pociągnęła mnie w stronę stolika, przy którym siedział już Lucjan. W tym samym momencie podeszła do nas dziewczyna z tacą pełną różnego alkoholu. Lucjan wychylił się nieco, chcąc obejrzeć jej nagi tyłek. Zapatrzył się na niego trochę zbyt długo, ale dziewczyna nie miała mu tego za złe. Uśmiechnęła się tylko zadziornie i puściła oczko, odchodząc.

- Kocham to miejsce – wyznał podjarany i od razu przeniósł wzrok na tańczące dziewczyny.

- To też mugolki? – Spytałam zaciekawiona, dając sobie w końcu spokój z dziwnymi drzwiami i dźwiękami, jakie się stamtąd wydobywały. Może rzeczywiście źle je odczytałam. Sabrina miała w końcu rację. Byliśmy w burdelu, gdzie co chwilę ktoś się darł, krzyczał, czy jęczał głośno.

- Tylko jedna. Druga jest czarodziejką – odparła Ślizgonka, podając nam kieliszki z czystą wódką. – Pijemy! Do dna!

Napiliśmy się i od razu polecieliśmy z kolejną kolejką, a potem następną. Zaczęło kręcić mi się w głowie.

- Patrz na nie, jak tańczą! – Powiedziała po chwili Sabrina, wskazując głową na podium. Podniosłam niepewnie wzrok na tańczące dziewczyny. Jedna ściągnęła stanik, ocierając się przodem o rurę. Chwyciła ją mocno ręką i objęła nogą, wykonując kopulacyjne ruchy. Poczułam, jak robi mi się ciepło.

- Luci, czyżby ci się podobało? – Zapytała nagle dziewczyna, spoglądając na krocze Ślizgona.

- A dziwisz się?

- Mogę coś na to zaradzić, jeżeli chcesz? – Puściła do niego oczko. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, po czym oboje wstali ze swoich miejsc.

- Co wy robicie?! - Zestresowałam się. – Nie zostawiajcie mnie tu samej!

- Nic ci nie będzie – obiecała.

- Albo chodź się przyłącz – raz jeszcze zaproponował Lucjan. – Nie pożałujesz.

- Nie! – Odparłam, ale sama wyczułam, że nie było to zbyt przekonywujące.

- W takim razie popatrz sobie jeszcze na dziewczynki, a zaraz ja się tobą zajmę – powiedziała Sabrina i razem z Lucjanem poszli gdzieś. Zapewne w stronę toalet.

Siedziałam przez chwilę wyprostowana jak kołek, nie wiedząc co dalej począć. Nie chciałam za bardzo przyglądać się wijącym się przed mężczyznami, dziewczynom. Trzęsącą dłonią nalałam sobie wódki do kieliszka i ponownie przechyliłam szybko szkło. Następnie sięgnęłam po inny rodzaj alkoholu i też napiłam się trochę. Raz jeszcze obróciłam się za przyjaciółmi, ale w dalszym ciągu nie wracali. Chciałam iść ich poszukać, ale nie wiedziałam dokładnie, w którym kierunku poszli, a zgubić się w burdelu, również nie miałam zamiaru. Widać było gołym okiem, że nasza paczka była najmłodsza i wcale nie powinna się tu znajdować.

Nagle zauważyłam Samuela w towarzystwie Klary. Dziewczyna cały czas miała spuszczoną głowę i starała się nie spoglądać w żadną stronę. Chłopak natomiast próbował wypatrzeć kogoś w tłumie. Gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się, ruszył szybko w moją stronę.

- Gdzie ona jest?! – Syknął z pretensją w głosie.

Patrzyłam na niego, jakby był kolejnym moim omamem. Właściwie było to możliwe, bo jakim cudem udało mu się zmusić Klarę do wejścia, do burdelu?

- Powiedz mi, gdzie ona jest? – Zapytał raz jeszcze nieco spokojniejszym tonem, po czym spojrzał niepewnie na Gryfonkę, stojącą obok. – Zaraz stąd wyjdziemy.

- Mam taką nadzieję, a wtedy… - uniosła lekko głowę, patrząc na mnie z wyrzutem – ją zabiję!

- Nie przyszłam tu z własnej woli! – Czknęłam głośno, czując jak szumi mi w głowie.

- Tak? – Zdenerwowała się Klara. – Zmusili cię do wejścia tutaj?! Jak mogłaś zostawić mnie w moje urodziny?! A profesor Moody?! Zapewne nas szuka teraz!

- To mogłaś siedzieć na dupie w pubie! – Odcięłam się.

Nim jednak pokłóciłyśmy się na dobre, wróciła Sabrina z rozanielonym Lucjanem. Chłopak nawet nie zdążył zapiąć porządnie rozporka w toalecie.

- O! – Zatrzymała się nagle Sabrina. – Sami? A co ty tutaj robisz? – Zapytała niewinnie.

- Przepraszam was na chwilę – warknął Samuel i dwóch krokach znalazł się przy siostrze. Chwycił ją mocno za ramię, po czym odeszli w ustronne miejsce. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz