Obudziłam się rano z przeraźliwym bólem głowy.
Tak mi się chciało pić, że od razu zwlekłam się z łóżka i slalomem poszłam do
łazienki, gdzie wypiłam dwie szklanki wody jedna za drugą. Czułam się fatalnie.
Nie wiedziałam jakim cudem znalazłam się w dormitorium, ale moje ubrania leżały
ładnie złożone, a ja miałam na sobie pidżamę. Ogólnie z połowy poprzedniego dnia
miałam tylko kilka przebłysków. Dla otrzeźwienia weszłam pod prysznic. Zimna
woda nieco mnie rozbudziła. Podczas mycia zauważyłam, że na ramieniu mam kilka
sińców, jakby odbite czyjeś palce. Może ktoś mnie prowadził do Hogwartu? Nie
byłam pewna. Założyłam mundurek: białą koszulę z długim rękawem, swetrową
kamizelkę z herbem i spódnicę za kolana. Już ubrana wróciłam do sypialni i
spojrzałam na łóżko Alex. Nie było jej tam. Znów się włóczyła? Odpowiedź
znalazłam w pokoju wspólnym. Alex leżała na kanapie i spała jak zabita. Była
okryta kocem i śmierdziało od niej wódką. Sam jej zapach spowodował u mnie
odruch wymiotny. Większość gryfonów była już dawno na nogach. Co gorsze, nic
sobie nie robili ze stanu Alex. Wszyscy głośno gadali, krzątali się i zajmowali
się swoimi sprawami. Ktoś nawet siedział u niej w nogach. Najbardziej nie
spodobało mi się, że Fred i George robili pokaz swoich „umiejętności”, próbując
ułożyć na śpiącej jak najwyższą wieżę z książek i pucharków. Teraz konstrukcja
miała cztery elementy. Stolik przed kanapą był jednak pełen kolejnych
przedmiotów. Wokół zebrała się gromadka rozbawionych gapiów.
- Zakłady! – krzyczał Fred, dzierżąc w ręce
notatnik. - Kto obstawia, że piąta książka to będzie ostatni element?
– Czy nasz fundament zniesie więcej?! – głośno
komentował Lee Jordan, siedzący na oparciu kanapy. – Jak potoczą się dalsze
losy nieruchomej Alex?
- Hej… Co się dzieje? – zapytałam, próbując
się tam dopchać.
Zrobiło się tak głośno, że chyba nikt mnie nie
usłyszał. George z namaszczeniem zaczął układać piątą książkę. Gdy mu się
udało, przybili sobie z bratem piątkę. W tej chwili na schodach prowadzących do
męskich sypialni stanął Ron. Obrzucił spojrzeniem zamieszanie, a gdy dostrzegł
co się dzieje w jego centrum, momentalnie zmarszczył brwi i wkurzony zbiegł po
schodach.
- Co wy wyprawiacie?! Zostawcie ją! – Ron
warknął do braci i skutecznie przepchnął się przez tłum.
- To pokój wspólny, a my wspólnie spędzamy
czas! – odparł beztrosko Fred, rozkładając przy tym ręce.
- I dla was to jest zabawa? - Ron znalazł się
za kanapą. Spojrzał na dziewczynę i zepchnął z niej całą konstrukcję.
Ludzie wyglądali na zawiedzionych przerwaniem
show. Fred i George spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami, później Fred
spojrzał w notatnik
- Dobra, kto obstawiał, że pięć to maks? –
Fred jakby nigdy nic zaczął wypłacać wygrane.
Przegrani się rozeszli. Mi w końcu udało się
dopchnąć do kanapy. Alex wciąż leżała nieprzytomna. Złapałam ją za ramiona i
potrząsnęłam nią. Zero reakcji.
- Ja nie wiem jak Angelina z Tobą wytrzymuje….
– syknął Ron do brata.
- Angelina po prostu nie jest tak drętwa jak
Ty – Fred mrugnął w odpowiedzi.
– To, że komuś się nie podoba wasz żart, nie
oznacza, że ta osoba jest drętwa – marudził Ron.
- Mi wczoraj „dla żartu” dolali alkoholu do
picia… - skomentowałam cicho, wyczekująco wpatrując się w Alex.
Ron spojrzał na mnie ze współczuciem, a
później gniewnie na braci.
- Wy to głupi jesteście – popukał się palcem w
czoło. - Zawsze musicie coś odwalić?
- Daj już spokój – rzucił George. – Alex też
zna się na żartach. Jak wstanie, doceni nasze przedsięwzięcie. No i odpalimy
jej działkę z zakładów!
- To następnym razem spytajcie ją wpierw o
zgodę. Ja też umiem się bawić, ale są jakieś granice. Tym bardziej, że to
dziewczyna! – Ron ostrożnie klepnął Alex w policzek, ale ta jedynie coś
wymamrotała.
- Słuchaj młody… – George oparł się o kanapę i
pogładził Alex po włosach. – Wiem, że Alex to dziewczyna. Do tego bardzo ładna.
I to ze mną idzie na bal, więc daruj sobie te rycerskość, co? Nie zrobiliśmy
jej nic złego. Padły wśród ludzi głupsze pomysły, jak narysowanie jej czegoś na
czole i tak dalej, ale wbrew pozorom, pilnuje jej. No i nasz żarcik był
niewinny, nie sądzisz? – poruszył brwiami.
- Był głupi – skwitował Ron.
Ja i Ron patrzeliśmy na bliźniaka sceptycznie.
Alex znowu coś wymamrotała. Spojrzałam na nią i zastanowiłam się.
- Chyba szybko nie wstanie… - powiedziałam.
- Też tak obstawiam – George przeczesał
palcami swoje rude włosy. - Wróciliśmy niemal nad ranem. Harry i Neville leżą
jak zabici. Angelina też jeszcze nie schodziła.
- To dlatego tak chrapali… - wymamrotał Ron. –
Spać się nie dało.
- Alex powinna spać w sypialni – stwierdziłam.
- Tu jest za dużo ludzi. Kto ją tutaj w ogóle położył?
- Moody ją tutaj wtargał i kazał nam spieprzać
do siebie – George wzruszył ramionami. - Proponowaliśmy, że ją zaniesiemy, ale
nie chciał zdjąć zaklęcia z waszych schodów.
Profesor Moody… Zmarszczyłam brwi. Pamiętałam,
że wczoraj rozmawialiśmy przez chwilę. Mówił, że mam u niego szlaban, że go
załatwił z profesorem Snape’m. Mówił też, że jestem łatwym celem? Potarłam
skroń, wzdychając ciężko. Próby połączenia strzępków obrazów i dźwięków z
wczoraj były bardzo trudne. Lepiej było skupić się na dzisiaj. Na przeżyciu i
na szlabanie. No i przede wszystkim na Alex. Próbowałam ją podnieść, ale
wydawała się strasznie ciężka. Ron przeskoczył kanapę i próbował mi pomóc.
- Nie uniesiesz jej – rzucił George, prostując
się. – Ale możemy ją wnieść tam zaklęciem. Przynajmniej na górę schodów.
- Ale jak teraz nie umiem jej podnieść, to do
sypialni też jej nie wniosę… - usiadłam na skraju kanapy, próbując coś
wymyślić.
Ron łypnął na brata i gdy my opracowywaliśmy
taktykę, on jakby nigdy nic podszedł do Ginny i dziewczyn z jej rocznika,
prosząc o pomoc. Zaraz potem wrócił z gronem zdezorientowanych
trzecioklasistek.
- Klara, one Ci pomogą. – Ron wskazał na nie
głową.
George zacisnął usta. Ja skorzystałam z pomocy
dziewczyn. Chłopacy pomogli nam podnieść Alex, a my razem z Ginny zarzuciłyśmy
sobie jej ramiona przez barki. Dwie dziewczyny szły za nami, asekurując nas na
schodach. Krok po kroczku i byłyśmy na górze. W sypialni położyłam przyjaciółkę
na łóżku i nakryłam kołdrą. Przy jej łóżku położyłam szklankę wody. Otworzyłam
też okno, żeby dało się tu oddychać. Potem zeszłam na śniadanie.
Nie miałam w ogóle apetytu. Gdy zobaczyłam nasz
zastawiony stół, znów zebrało mi się na wymioty. Uznałam jednak, że muszę coś w
siebie wcisnąć. Ciężko usiadłam przy stole, tuż obok Hermiony. Ta kończyła
właśnie swoje śniadanie, jednocześnie kartkując podręcznik do eliksirów. Gdy
mnie zobaczyła, od razu schowała książkę. Przyjrzała mi się badawczo.
- A Tobie co? – zapytała. - Jesteś jakaś taka
szara.
- Chyba
odchorowuję wczorajsze. Głowa mi pęka… - zawstydziłam się.
Chciałam sobie nalać soku dyniowego, ale od
razu przypomniał mi się wczorajszy wypadek. Wzdrygnęłam się i nalałam sobie
wody, opróżniając pucharek jednym haustem.
- Hm… A piłaś coś po powrocie? – Hermiona
zmarszczyła brwi. - Bo gdy wracałyśmy wieczorem do Hogwartu, wyglądałaś o wiele
lepiej niż teraz.
- No co Ty… nic nie piłam – żachnęłam się.
Na szybko się zastanowiłam. Może piłam, ale
nie pamiętałam?
- I szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam jak
wróciłam… - westchnęłam. - Może miałam chwilowy przypływ mocy czy coś? Mam
wrażenie, że mam strasznie słabą głowę. I że picie nie jest dla mnie. Niepotrzebnie
brałam to piwo kremowe…
- Po kremowym by Cie tak nie wzięło – Hermiona
patrzyła na mnie oceniająco. - Też je piłam.
- Ale mi coś dolali później do dyniowego –
broniłam się.
- Mi dolali do kremowego, ale to było czuć na
kilometr. Jakim cudem nie zauważyłaś? – oburzyła się.
Przypomniało mi się, jak z Alex byłyśmy pod
peleryną niewidką. Jak chciała śledzić Draco, a ten zniknął razem z Pansy…
Zaczerwieniłam się. Nawet teraz ciężko było mi o tym myśleć.
- Nie wiem… myślałam o czymś innym… -
bąknęłam. - I w ogóle źle się czułam. Nie ważne…
Szybko przyjrzałam się półmiskom, zgarniając
ze stołu suchą kromkę chleba. Zaczęłam ją żuć. Hermiona pokręciła głową i
przechyliła się w moją stronę, przyciszając głos.
- Słuchaj Klaro… - zaczęła wykładowym tonem. -
Nie wiem, czy chcesz się przypodobać starszym, czy co, ale nie tędy droga. Lepiej
być sobą, niż robić na siłę rzeczy, których robić nie chcesz.
- Nie piłam dla popisu… - mruknęłam wciąż
zaczerwieniona.
- Nie piłaś wcale, zanim nie skumplowałaś się
z Alex – wygarnęła mi Hermiona.
– Hermiono… - spojrzałam na nią poważnie. –
Proszę, przestań ją obwiniać. Alex tylko zachęciła mnie żebym poszła razem ze
wszystkimi. Nie kazała mi pić i nie dolewała mi. Poza tym często ratuje mi
tyłek. Gdybyście spędziły ze sobą więcej czasu, na pewno byście się polubiły.
- Wątpię – odpowiedziała mi gryfonka.
Zabrała swoją torbę i wyszła z Wielkiej Sali.
Ja kontynuowałam żucie chleba i intensywne myślenie, by go nie zwrócić. W
pewnym momencie poczułam na sobie czyjś palący wzrok. Spojrzałam w stronę stołu
profesorów i zauważyłam, że Snape przygląda mi się nachalnie. Czemu się tak
gapił?... Poczułam się nieswojo. Powoli odwróciłam wzrok i dolałam sobie wody.
Ten kubek opróżniałam powoli. W tym czasie profesor Snape wytarł usta serwetą,
odłożył ją obok talerza i wstał od stołu. Profesor Moody zerknął na mężczyznę w
czerni i praktycznie w tym samym czasie skończył jeść. Oboje szli w moją
stronę, ale to profesor Moody przyspieszył kroku i jako pierwszy znalazł się za
moimi plecami. Odchrząknął, a ja obróciłam się.
- Dzień dobry profesorze Moody – przywitałam
go od razu, prostując się na siedzeniu.
- Dzień dobry Klaro – skinął mi głową.
Oko profesora obejrzało mnie uważnie. Starałam
się wyglądać lepiej niż się czułam. Cisza trwała krótką chwilę. W tym czasie na
twarzy profesora Snape’a pojawił się lekki grymas. Posłał mi ostatnie
spojrzenie i wyminął nas, jakby od początku zamierzał zwyczajnie wyjść z sali.
Oko Szalonookiego odprowadziło bruneta. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
– Pamiętasz o naszym szlabanie? – zapytał
profesor.
- Oczywiście. To dziś wieczorem – energicznie
przytaknęłam ruchem głowy i zaraz potem cicho syknęłam z bólu. Przytrzymałam
głowę rękoma.
Profesor Moody zmrużył oczy i stuknął krańcem
laski w mój kubek.
- Musisz więcej pić Klaro. Poręczyłem wczoraj
za Ciebie. Chyba nie chcesz, by moje słowo straciło na wartości?
- N…nie. Oczywiście, że nie profesorze.
Przepraszam – od razu dolałam sobie wody i wypiłam jeszcze jeden kubek.
Moody skinął głową i ruszył do wyjścia.
Siedziałam tak przez moment, patrząc na jego znikające za drzwiami plecy.
Faktycznie coś tam pamiętałam, że Szalonooki rozmawiał o mnie z McGonagall. Nie
wiem czy zrobiło mu się mnie żal, czy chciał się pokazać z przyjaznej strony,
ale byłam mu niezmiernie wdzięczna, że nie wydał mnie. Moja matka nie byłaby
zadowolona z takich wieści ze szkoły. Gdybym dostała wyjca jak Alex, chyba bym
umarła ze wstydu.
***
Większość dnia spędziłam w dormitorium,
próbując odespać nieodpuszczający ból głowy. Nauka nawet nie wchodziła w grę, a
hałasy z pokoju wspólnego wcale nie pomagały w odpoczynku. W pewnym momencie
Alex obudziła się. Do trzeźwości było jej daleko. Pierwszym co zrobiła, było
pobiegnięcie slalomem do łazienki i zwymiotowanie do toalety. Byłam jej
wdzięczna, że zdążyła tam dotrzeć. Zmartwiło mnie jednak, że długo nie
wychodziła. Poszłam więc za nią. Wisiała na muszli w otwartej kabinie.
Westchnęłam i podciągnęłam rękawy.
- Powinnaś dużo pić… – powiedziałam i zebrałam
jej włosy, przytrzymując je. - Profesor Moody tak mi poradził na śniadaniu.
- O nie… - jęknęła Alex. - Na razie nie mogę
nawet myśleć o piciu.
- Miał na myśli normalne napoje, a nie alkohol
– naprostowałam.
Alex przegrywała walkę ze swoim żołądkiem. Ja
starałam się nie skupiać na odgłosach. W pewnym momencie do łazienki weszła
Angelina. Wyglądała lepiej od naszej dwójki, nawet pomimo tego, że skończyła
pić nad ranem. Podeszła do umywalki, by poprawić makijaż. Spojrzała na nasze
odbicie w lustrze i uśmiechnęła się.
- Żyjecie? – zapytała.
- Ja tak, ale Alex… - pokazałam na nią ruchem
głowy. Później przyjrzałam się Angelinie z niedowierzaniem. - Jakim cudem tak
dobrze wyglądasz?... Nie wróciłyście razem?...
Angelina zaśmiała się w głos.
- Cóż… Nie piłam pierwszy raz? No i
wymiotowałam przed snem, to po odespaniu było mi znacznie lepiej.
Alex odepchnęła mnie ręką i przytrzymując się
kabiny z trudem wstała z podłogi. Powlokła się do umywalki, obwicie obmywając
zimną wodą twarz i usta. Wyglądała jak zwłoki. Podsunęłam jej kubek z wodą.
- Mam ochotę umrzeć… - mruknęła Alex i wypiła
wodę.
- Nie martw się, to wszystko minie – Angelina
poklepała Alex po plecach. - Następnym razem najlepiej zjedz coś tłustego przed
piciem. Albo oszukuj co drugą kolejkę – mrugnęła. - Faceci mają mocniejsze
głowy, ciężko nad nimi nadążyć.
Słuchałam ich, myśląc tylko o tym, że jak dla
mnie picie nie miało w ogóle sensu. Dziwnie się czułam i wczoraj i dzisiaj, co
daje aż dwa zepsute dni. Gdzie tu przyjemność? Czemu wszyscy to robią? Czemu
ludzi tak do tego ciągnęło? Potrząsnęłam głową. Z zamyślenia wyrwał mnie dalszy
ciąg rozmowy między dziewczynami.
- …A pamiętasz, że mamy szlaban? – Angelina
schowała kosmetyki i spojrzała na Alex.
Alex zamarła i momentalnie zbladła. Ja
uniosłam brwi.
- Profesor Snape was przyłapał? – zapytałam.
To by wyjaśniało czemu się tak na mnie patrzył…
- Nie, jego już dawno nie było – Angelina
machnęła ręką.
Alex rozluźniła się. Raz jeszcze przemyła
twarz.
- Ale Profesor Moody przyłapał nas gdy
wracaliśmy już do Hogwartu – kontynuowała Angelina. – Był strasznie wkurzony,
że idziemy tak późno i w takim stanie. Jego zdaniem przegięliśmy. Cała szóstka
ma dziś się do niego zgłosić po szlaban… Nie wiem jak Harry i Neville sobie z
tym poradzą, wyglądają podobnie do Ciebie, Alex – zaśmiała się.
- O rany… - patrzyłam na Alex ze współczuciem.
– W ogóle dasz radę wyjść z dormitorium?
- Nie wiem – bąknęła przyjaciółka i znów
zebrało jej się na wymioty. Pobiegła do kabiny.
- W sumie ja dziś u niego odrabiam mój
szlaban, więc jeśli chcesz, to zapytam o Ciebie i poproszę, żeby Ci przełożył –
zaproponowałam.
- Ty i szlaban? – Angelina zmierzyła mnie
wzrokiem od góry do dołu. Skrzyżowała ręce przed sobą. – A za co?
- Cóż… - zmieszałam się. Raczej nie chciałam
chwalić się prawdą. – Profesor Snape się na nas trochę uwziął…
- A, to wszystko jasne – zaśmiała się
Angelina. – Lubi sypać karami jak z rękawa. To co, do zobaczenia później? –
machnęła nam na pożegnanie i wyszła.
- No cześć – pożegnałam ją i spojrzałam na
Alex. – To co, mam się za Tobą wstawić?
- Nie wiem… spróbuję tam przyjść. Spróbuję… -
powiedziała przyjaciółka i znów zwymiotowała.
***
Naszedł wieczór. Alex cały czas umierała w
dormitorium. Ja wmusiłam w siebie kolację, a potem zaniosłam trochę jedzenia do
naszej sypialni. Przyjaciółka nie była w stanie nic przełknąć. Wyglądała jak
cień siebie. Blada i spocona.
- Kiepsko to widzę… - powiedziałam, szykując
się do wyjścia.
- Dam radę – zaparła się Alex. - No ile można
wymiotować? Już nie mam czym, naprawdę.
- To czekać na Ciebie? – zatrzymałam się w
progu.
- Nie – Alex potrząsnęła głową. - Muszę się
najpierw umyć. Przyjdę za jakiś czas.
- Dobra – uśmiechnęłam się do niej.
Wyszłam z wieży gryffindoru i ruszyłam w
stronę gabinetu profesora Moodiego. W tym czasie powinien już skończyć kolację
i być już u siebie. Tak przynajmniej sądziłam. Uczniowie krzątali się jeszcze
po zamku, ale niektóre z korytarzy były całkowicie puste. Właśnie na jednym
takim, nagle ni stąd ni z owąd, poczułam czyjąś rękę łapiącą mnie za kołnierz.
To był profesor Snape.
- Stój Amber! – warknął.
Jego palce wbiły mi się w kark, a mężczyzna
pchnął mnie w stronę ściany. Obróciłam się wystraszona i momentalnie ukryłam
głowę w ramionach, przez co wydałam się mniejsza niż rzeczywiście byłam.
- D…dobry wie…wieczór profesorze Snape –
wydukałam, nie mając pojęcia dlaczego mnie zatrzymał.
W głowie robiłam szybki rachunek sumienia.
Snape dał ręce za plecy i zlustrował mnie wzrokiem. Jego spojrzenie było ostre,
surowe.
- Z Lamberd macie mnie za głupca? – zapytał
nagle.
- Nie profesorze Snape – potrząsnęłam głową. –
Nigdy bym tak o Panu nie pomyślała.
- Gdybym chciał, mógłbym to sprawdzić… –
mężczyzna niebezpiecznie zmrużył oczy.
Nie odważyłam się ruszyć. Profesor patrzył na
mnie intensywnie, po czym mięśnie jego twarzy drgnęły lekko. Powstrzymał jednak
grymas. Jego twarz przypominała maskę.
- Powinnaś mieć szlaban z Flichem – wycedził
przez zęby.
Zamrugałam zdezorientowana.
- Profesor Moody powiedział, że Pan profesor
zgodził się na zmianę…
- Jednorazowo. To strata mojego czasu, ale następnym
razem zadbam, żeby WASZE szlabany były właściwie wykonane.
Profesor Snape zerknął na koniec korytarza, na
którym akurat pojawiła się grupka starszych ślizgonów. Mężczyzna obrócił się na
pięcie i bez słowa odszedł. Ja – wciąż zdezorientowana - poprawiłam ubranie i
odsunęłam się od ściany. „Wasze szlabany”? Brzmiało, jakby doskonale wiedział,
że Alex złamała swój! Musiałam jej o tym powiedzieć. Gdyby faktycznie wiedział…
Aż zrobiło mi się słabo na myśl o jutrzejszych eliksirach. Z drugiej strony,
może profesor jedynie badał grunt? Chciał sprawdzić, czy się przyznam lub coś
wypaplam?
Ruszyłam w stronę gabinetu Moodiego, po drodze
wymijając grupkę ślizgonów. Chłopacy dziwnie na mnie patrzyli, ale starałam się
nie zwracać na nich uwagi. Modliłam się tylko, żeby nie spotkać Draco. Przez cały
dzień starałam się nie patrzeć na stół ślizgonów, żeby przypadkiem go nie
zobaczyć. Miałam wrażenie, że gdybym go spotkała, zapadłabym się pod ziemię.
Nie mogłam wybaczyć Alex, że wciągnęła mnie wtedy w podglądanie. Na szczęście
tym razem na niego nie wpadłam.
Znalazłam się pod drzwiami gabinetu i
zapukałam w nie. Moody faktycznie był już w środku i chyba na mnie czekał, bo
praktycznie w tej samej chwili otworzył. Obejrzał mnie mechanicznym okiem i
odchrząknął.
- No, tak myślałem, że już powoli pora na
Ciebie.
Tym razem nie puścił mnie przodem, a
zwyczajnie zostawił otwarte drzwi i wrócił do środka pomieszczenia, stając przy
biurku. Coś tam poprzekładał, a potem oparł się o nie tyłem, obserwując mnie.
Weszłam, zamykając za sobą drzwi. Wszystko stało na swoim miejscu, fotele pod
kominkiem, kanapa pod ścianą... Chciałam jak zawsze usiąść na kanapie, ale profesor
zapytał nagle.
- Co robisz Klaro?
Zatrzymałam się w pół kroku i niepewnie
spojrzałam na profesora Moodiego. Ten skrzyżował ręce przed sobą. Jego laska
stała luźno oparta o mebel.
- Chciałam usiąść – odpowiedziałam zgodnie z
prawdą.
- Ptaszyno… - Profesor powoli pokręcił głową. –
Tym razem to nie przyjacielskie spotkanie z herbatką, a szlaban. Wiesz co to
znaczy?
Patrzyłam na niego zaskoczona. Byłam pewna, że
zamienił mi szlaban z Flichem na siebie, żebyśmy mogli w jego ramach poćwiczyć
moje odruchy lub zaklęcia. Zawstydziłam się, że w ogóle tak pomyślałam.
- Nigdy jeszcze nie miałam szlabanu… -
powiedziałam cicho.
- Wielu rzeczy nigdy nie robiłaś, ale kiedyś
musi być ten pierwszy raz, prawda? – Moody oblizał się. – Tak się składa, że mam
tu – ruchem głowy wskazał na regały - mnóstwo eksponatów i pamiątek. Trzeba je
przeczyścić od czasu do czasu. Dasz sobie z tym radę, co?
Szalonooki sięgnął na swoje biurko po szmatkę
i podrzucił ją w moją stronę. Wciąż zdezorientowana złapałam kawałek materiału.
Spojrzałam na przedmiot, a później na profesora. Cóż, skoro chciał żebym
sprzątnęła, zrobię to. Miał rację, to był przecież szlaban.
- Dam radę – odpowiedziałam i podeszłam do
jednego z regałów.
Sporo „eksponatów”, to były po prostu książki,
ale niektóre przedmioty były naprawdę dziwne. Zaczęłam przecierać kurze od
góry, stając przy tym na palcach, by sięgnąć.
- Świetnie… - sapnął profesor Moody.
Mężczyzna okrążył biurko i zasiadł za nim.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i nie spuszczając ze mnie obu oczu,
upił łyk ze swojej specyficznej buteleczki, którą następnie schował w to samo
miejsce.
- A powiedz mi Klaro… dużo pamiętasz z
wczoraj? – zapytał nagle, rozsiadając się wygodnie na swoim krześle.
Zerknęłam na niego przez ramię.
- Do pewnego momentu chyba wszystko, a później…
- wahałam się, czy powinnam to mówić, ale w końcu uznałam, że powiem - …później
jedynie same urywki.
- Ach tak… - Moody splótł palce na brzuchu i pokiwał
się na krześle. – Widzisz, gdy człowiek się upije, później wszystko się miesza.
Potem możesz mieć… - odchrząknął. - Jakieś niby przebłyski, ale te rzeczy
niekoniecznie miały miejsce.
- Ma profesor coś konkretnego na myśli? –
zapytałam, czyszcząc półkę na wysokości moich oczu.
- Nic konkretnego – odparł. – Ale wiem, że
rzeczy wyrwane z kontekstu mogą mieć różny wydźwięk.
Profesor zamilkł na krótką chwilę. Czyściłam
właśnie słój z czymś obrzydliwym w środku. Miałam wrażenie, że ta obślizgła
rzecz się rusza.
- Wiesz, że wyszliśmy razem na zewnątrz? –
Szalonooki wciąż drążył.
- Wiem, że mnie profesor pilnował, ale to
tylko przebłyski – zmartwiona ostrożnie odłożyłam słój. - Przepraszam jeśli nie
pamiętam… Nie miałam zamiaru tak się upić. W ogóle nie chciałam pić...
- Tak, tak. Wiem – odpowiedział szybko Moody. –
Mówiłaś wczoraj jak to się stało. I faktycznie Cie pilnowałem. Różnie by mogło
być, to w końcu poza terenem szkoły. Podejrzane typy się kręcą… szczególnie
przy gospodzie pod świńskim łbem.
Nazwa niewiele mi mówiła. Nie znałam się na
topografii wioski, bo byłam tam po raz pierwszy. Schyliłam się, by czyścić
niższe półki. Profesor Moody odchrząknął, wciąż mi się przyglądając. Przysunął
się bliżej biurka.
- Umm tak… - sapnął, mamrocząc coś do siebie
pod nosem. W końcu odezwał się głośniej. – A pamiętasz dlaczego wyszłaś na
zewnątrz?
- Nie profesorze – potrząsnęłam głową. - Już w
karczmie zaczęło mi się wszystko rozmywać.
- A widzisz… Może jednak masz jakieś odruchy
obronne, co?
Powoli spojrzałam w stronę profesora. Ten widząc
moje niepewne spojrzenie, kontynuował, jakby od niechcenia.
- Graliście w taką grę na wyzwania… chcieli,
żeby Longbottom Cię pocałował, ale odmówiłaś. To bardzo dobrze o Tobie świadczy
–profesor Moody pokiwał głową.
Zaczerwieniłam się.
- Nie pamiętam tego… - powiedziałam szybko i zażenowana
zaczęłam czyścić kolejną półkę. Znów od góry.
- Ale ja pamiętam – profesor wstał i poprawił
spodnie. - Często nie wiesz co zrobić, nie bronisz się nawet, pozostawiasz
decyzje innym… Mówisz, że chcesz być aurorką, a to raczej odwrotność pożądanych
cech. Myślisz, że dasz radę nad tym popracować?
- Miałam nadzieję, że profesor mnie tego
nauczy. To możliwe, prawda? – zapytałam, tym razem na niego nie patrząc.
Profesor kiwnął głową.
- Możliwe, tak. Wszystko zależy od Twojej… -
odchrząknął. - Determinacji… I od tego na ile mi pozwolisz. Nasze lekcje
mogłyby być bardziej… - profesor powoli oblizał dolną wargę i podszedł bliżej,
nie spuszczając mnie z oczu. – Realistyczne? Brutalne?
Zamarłam, zastanawiając się nad słowami
profesora. Z jednej strony bardzo chciałam posiąść odpowiednie cechy, ale z
drugiej, ogarniał mnie strach. Nie radziłam sobie w prawdziwym życiu, a gdyby
on zaczął traktować te zajęcia całkowicie serio, to czy miałabym jakiekolwiek
szanse?
- To co? – Szalonooki stanął za moimi plecami
i sapnął mi do ucha. – Chciałabyś takie prawdziwsze lekcje? Czy może jednak
boisz się i wolisz zrezygnować?
- Sama nie wiem… - powiedziałam cicho,
kontynuując sprzątanie.
- Ufasz mi, prawda? – zapytał.
- Tak profesorze – odpowiedziałam bez wahania.
- Więc pomyśl. Na zajęciach też pokazałem wam
prawdę. Nie opowiastki o niewybaczalnych, a faktyczne ich działanie. Trenuję na
was klątwę imperiusa, żebyście nauczyli się przed nią chronić. Te nasze zajęcia
byłyby podobne, ale nastawione na zawód, który wykonuję. Na Aurora czyha o
wiele więcej niebezpieczeństw…
W sumie mądrze mówił. Do tego przecież bardzo
go ceniłam. Wszystkie „zaa” przeważały. Nawet jeśli brzmiało to strasznie, moja
przyszła praca też taka będzie. Dobrze będzie się wprawić. Obróciłam się
przodem do profesora. Ten stał bardzo blisko i wyczekująco patrzył mi prosto w
oczy.
- Zgadzam się – powiedziałam w końcu,
uśmiechając się.
- Świetnie… - Moody sapnął zadowolony i
nachylił się do mojego ucha. - Na pewno nie zrobię nic bez Twojej zgody – szepnął.
Zarumieniona wolno kiwnęłam głową. Profesor
odsunął się i wrócił za biurko, gdzie zasiadł.
- Tylko pamiętaj o dyskrecji – rzucił jeszcze.
- Oczywiście profesorze – odpowiedziałam i
kontynuowałam sprzątanie.
Szalonooki otworzył pierwszą z góry szufladę i
wyjął z niej mój pamiętnik. Położył go na blacie przed sobą, a szufladę
zamknął. Zaskoczona zerknęłam w kierunku biurka. Wcześniej nie miałam dobrej
okazji, by wrócić do tematu pamiętnika i by spróbować go odzyskać, a ten jakby
nigdy nic wyjął go przy mnie. Profesor nic jednak nie powiedział. Patrząc na
mnie, ostentacyjnie otworzył pamiętnik i zaczął go kartkować. Jego mechaniczne
oko pochłaniało zawartość kartek. Oblałam się rumieńcem na samą myśl o tym, że
profesor czyta moje wypociny. Szanowałam go jako wspaniałego nauczyciela i
mentora, ale raczej nie chciałabym, żeby znał wszystkie szczegóły z mojego
życia. Nie dość, że sporo wpisów dotyczyło Malfoya, to jeszcze przyznawałam się
w pamiętniku do uczestnictwa w kradzieży! Nagle zrobiło mi się gorąco.
Momentalnie spięłam się.
- Ciekawe… „Mam dość mojego ojca” – cytował Profesor
Moody cały czas przyglądając mi się uważnie. – „znów spił się niemal do
nieprzytomności, a później robił wyrzuty mamie. Nazywał ją tak strasznie, że
nawet nie przejdzie mi to przez gardło…”
Profesor przerwał na chwilę, wciąż mi się
przyglądając. Nie miałam odwagi się odezwać. Spuściłam głowę i odwalałam robotę
ze szlabanu. Moody zmarszczył brwi i przekartkował kilka stron.
- „Zamiast zajęć z Transmutacji, mieliśmy
pierwszą lekcję tańca” – cytował któryś z kolejnych wpisów. – „Profesor
McGonagall wywołała mnie na środek i połączyła w parę z Draco Malfoyem. Gdy
mnie dotknął…”
- Profesorze… - szepnęłam cała czerwona, nie
mając odwagi się obrócić.
Moody sapnął i znów przekartkował kilka stron.
Wstał od biurka i podszedł do mnie bliżej, jakby upajał się moim zażenowaniem.
- „Alex wróciła do dormitorium z płaczem” –
cytował, łapczywie omiatając kartki spojrzeniem. – „Mówiła, że profesor Snape
odwołał jej szlaban i nazwał ją dzieckiem. Dał jej jedyną szansę na poprawę
egzaminu.” Mhm… - mruknął pod nosem.
Znów przekartkował. Ja zacisnęłam ręce w
pięści, nie rozumiejąc dlaczego mi to robi. Czemu tak ostentacyjnie? Bawiło go
to, czy co?
- „Nie mogę się doczekać kolejnych zajęć z
profesorem Moody’m” – uśmiechnął się pod nosem i oblizał. – „Byłam pod
wrażeniem jego pokazu. Udało mi się nawet zdobyć dziesięć punktów za aktywność.
Gdybym mogła, wszystkie zajęcia zamieniłabym na obro…”.
- Profesorze... Proszę przestać…
- Ale ja lubię ten fragment – zerknął na mnie,
opierając się plecami o regał. – Dobra, to może coś więcej o panu Malfoyu?... –
przekartkował dalej.
Serce waliło mi jak oszalałe. Nie mogąc dłużej
tego znieść, obróciłam się i złapałam za pamiętnik. Pociągnęłam go lekko. Moody
bez wahania wypuścił go z rąk.
- Nareszcie! – Sapnął zadowolony, jakbym
uwolniła go od jakiegoś ciężaru. – Znaj granice Klaro. Nie powinienem był wcale
tego czytać, a Ty pozwoliłaś mi na tak dużo.
Spojrzałam na mężczyznę ze wstydem i
niedowierzaniem. Ten uniósł mój podbródek, by móc lepiej spojrzeć w moje oczy.
Stałam nieruchomo, przyciskając do siebie pamiętnik.
- Co Ci powiedziałem? Nie zrobię niczego,
czego nie będziesz chciała. Z drugiej strony, jeśli będziesz chciała…
Zbliżył się nieco i zamilkł, a jego
mechaniczne oko zerknęło w stronę drzwi. Moody odchrząknął i puścił mój
podbródek. Podciągnął spodnie i wrócił za biurko, siadając z powrotem na
krześle i dosuwając się bardzo blisko mebla.
- Otwórz drzwi – powiedział.
Zamrugałam i podeszłam do drzwi. Gdy byłam dwa
kroki od nich, ktoś zapukał. Drgnęłam zaskoczona i spojrzałam na profesora
Moodiego. Ten kiwnął głową na znak, że mam to zrobić. Otworzyłam. Po drugiej
stronie stała Alex. Nadal wyglądała na zmarnowaną, ale trzymała pion i była
zdecydowanie świeższa niż przedtem. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej.
- Zapraszam Panno Alex – powiedział Moody, nie
ruszając się z miejsca. – Też na szlaban?
- Tak, miałam się zgłosić – powiedziała przyjaciółka
i weszła do środka.
Zamknęłam za nią drzwi, ciągle przyciskając do
siebie pamiętnik. Zerknęłam na profesora, zastanawiając się nad jego wcześniejszymi
słowami. Co miał na myśli, mówiąc, że jeśli będę chciała?...
- Klara sprząta półki, to może jej pomożesz? –
profesor odchrząknął i wskazał na regały. - Trochę tego zostało.
- Oczywiście – powiedziała Alex.
Profesor wyjął z szuflady drugą ścierkę i
podał ją Alex. Później łypnął na nas naprzemiennie i pod pretekstem „ważnej
sprawy” zniknął w swoich prywatnych komnatach. Alex jakoś nie garnęła się do
roboty. Obrzuciła półki spojrzeniem i po prostu legła na kanapie, wyraźnie
wykończona.
- Nie mam siły tego sprzątać… - jęknęła.
- Też myślałam, że nie będzie prawdziwego
szlabanu – powiedziałam, pocierając policzek. Byłam zamyślona.
Alex dostrzegła co trzymałam w rękach.
- W końcu Ci oddał? – zapytała.
- Tak, właśnie przed chwilą – na moment
zacisnęłam usta. Podeszłam do półek, zabierając się za sprzątanie. –
Wiedziałaś, że wczoraj wymyślili mi zadanie, żeby Neville mnie pocałował?
Alex skrzywiła się lekko.
- A tak… przepraszam. To był głupi pomysł.
Miało być śmiesznie.
Spojrzałam na nią przez ramię. Zmarszczyłam
brwi.
- Zaraz… Ty to wymyśliłaś? Profesor nie
powiedział mi kto.
- Tak, to był mój pomysł – Alex podniosła się
do siadu i klepnęła dłońmi w uda. – Nie gniewasz się, co? W końcu do niczego
nie doszło.
- No wiesz… Nie chciałabym z byle kim… -
mruknęłam.
- Nawet gdybyście to zrobili, to tylko
pocałunek – uśmiechnęła się przyjaciółka. - Rozumiem dziewictwo, to już by była
ważniejsza rzecz i faktycznie dobrze zrobić to z kimś, kogo kochasz… –
zamyśliła się.
Zrobiłam się cała czerwona, nawet nie próbując
podjąć tematu. Daleka byłam od myśli o utracie dziewictwa. Po kilku minutach
ciszy, mojej pracy i Alex obijania, profesor Moody wyszedł ze swoich komnat i
popatrzył najpierw na jedną z nas, a później na drugą. Alex automatycznie
poderwała się z kanapy i udała, że właśnie ją przecierała.
- Mówiłem regały… - sapnął profesor. Wyglądał
na nieco bardziej odprężonego.
- A tak, tak. Ale tu też był kurz – ściemniała
Alex i okrążyła kanapę, bez werwy pomagając mi sprzątać za nią.
Profesor patrzył na nas przez dłuższą chwilę.
Przywołał do siebie laskę i wsparł się na niej.
- No Alex… - zaczął. - Wczoraj przesadziliście.
Byłaś w strasznym stanie… ale dobrze jest widzieć Cię znowu na nogach.
- Słyszałam, że to profesor zaniósł mnie do
naszego pokoju wspólnego. Dziękuję za troskę – uśmiechnęła się do niego.
- Gdybym puścił waszą gromadkę samopas, albo
by ktoś się stracił, albo by wpadł na nocny dyżur. W pewnym sensie poczułem się
za was… - odchrząknął. – Odpowiedzialny.
- Kolejny wyjec wcale by mnie nie ucieszył… - mruknęła
Alex.
- Właśnie… - przypomniało mi się. – Alex…
Profesor Snape zatrzymał mnie w drodze na szlaban i bardzo dziwnie mówił.
Mechaniczne oko Moodiego momentalnie wpatrzyło
się we mnie. Mężczyzna udał jednak, że nie jest wcale zainteresowany tematem.
- Jak dziwnie…? – Alex zmrużyła oczy.
- Pytał, czy mamy go za głupca i uznał, że
dopilnuje, żebyśmy kolejne szlabany odbywały jak należy. Myślisz, że on wie?...
– zapytałam ze strachem.
Alex momentalnie się spięła i zbladła.
- Jutro mamy eliksiry… - szepnęłam. Wcale jej
to nie pocieszyło.
- Chciał was nastraszyć pewnie – wtrącił profesor
Moody i odchrząknął. – Wczoraj nie wyszło mu polowanie, to teraz spróbuje
wymusić na was przyznanie się do winy. Tak to się robi. Jak ktoś ma coś na
sumieniu, zaraz się cały poci, patrzy na boki, kombinuje… Myślę, że każdy
nauczyciel zna te „techniki”.
Spojrzałam na profesora i pokiwałam głową.
Mówił mądrze. Alex nie wyglądała wcale na przekonaną.
- Choćbym chciał pomóc, niestety nie mam
wpływu na jego sposób prowadzenia zajęć i traktowania uczniów. Z takimi
rzeczami, to tylko do dyrektora.
- To byłoby samobójstwo… – stwierdziła Alex.
- Być może – odchrząknął profesor Moody.
Mężczyzna podszedł blisko Alex i stając tuż za
jej plecami, sięgnął ponad jej ramieniem po książkę z półki. Przy okazji
pociągnął nosem, dyskretnie napawając się zapachem jej włosów. Potem jakby
nigdy nic usiadł w fotelu przy kominku i zaczął czytać.
- Dużo tego jest, więc nie musicie dziś
kończyć – zawyrokował.
Mimo, że Moody trochę obleśnie wygląda, to całkiem niezły z niego uwodziciel. :D Urocza jest ta postać Klary, jakoś tak bardzo jej ze wszystkim kibicuję, taka kochana dziewczyna <3 a George ma przechlapane u mnie za ten głupi dowcip z kładzeniem Alex książek na głowę :/
OdpowiedzUsuńJak sobie pomyślisz kto jest w ciele Moodiego, to już nie jest taki obleśny :D Ale fakt, do pięknych nie należy.
Usuń