niedziela, 12 maja 2019

17. Oddział szpitalny i przypinka. Uratowana?


Cieszyłam się, że profesor McGonagall rozwiąże nasz problem z profesorem Snape’m. Sama miałam ochotę pójść do niej na skargę i w sprawie zepsutego eliksiru i ujemnych punków, ale biorąc pod uwagę nasz ostatni wybryk, lepiej było trzymać język za zębami. Ogólnie to ostatnio nie poznawałam siebie. Miałam wrażenie, że odkąd zaczęłam zadawać się z Alex, moje życie wywróciło się do góry nogami. To nie tak, że obarczałam ją winą za całe zło tego świata. Po prostu dzięki niej zaczęłam żyć inaczej. Dowodem na to był ukradziony eliksir, cały czas trzymany na dnie mojej torby.
Był wieczór. Weszłam do pokoju wspólnego, gdzie jak zawsze było dosyć głośno. Wspięłam się szybko po schodach do naszej sypialni. Alex jeszcze tam nie było. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, zastanawiając się gdzie schować kradzionego fanta. Wszystkie miejsca wydawały mi się bardzo oczywiste. Ostatecznie wcisnęłam buteleczkę do skarpetki, zrobiłam z tego zawiniątko i ukryłam na dnie swojego kufra. Nie wiedziałam jeszcze kiedy i jak użyjemy eliksiru przeczyszczającego, ale lepiej było nie nosić go ciągle przy sobie.

Usiadłam na skraju łóżka i zastanowiłam się. Miałam w głowie natłok myśli. W większości sprzecznych. Z jednej strony coś mnie ciągnęło do Draco, miałam wrażenie, jakby przy nim świat zwalniał. Przyciągał mój wzrok nawet wtedy, gdy usilnie chciałam nie patrzyć. W tym roku wydawał się jakiś taki… dojrzalszy. Przystojniejszy? Zarumieniłam się na samą myśl. Dlaczego na mnie tak działał? Chyba nic nas nie łączyło. Byliśmy z różnych domów. Do tego Draco często zachowywał się tak, jakbym nie istniała… W bibliotece zaakceptował moją pomoc, choć nie doczekałam się wdzięczności. A potem co? Potem jakby nigdy nic udupił mnie na eliksirach. O niedoszłej bójce nawet nie było co myśleć, został sprowokowany, może gadał tak na odwal się, a nie dlatego że tak myślał? Przecież moje zajęcia dodatkowe z profesorem Moodym miały mi pomóc w zahartowaniu ciała i umysłu. To nie było nic złego! Nie czułam, by było. Profesor był dla mnie taki miły. Czasem się go bałam, ale uważałam to za część naszych lekcji.

Dla spokoju ducha, spisałam swoje myśli w wysłużonym pamiętniku. Często pisałam wieczorami, by lepiej mi się spało. Dziś po skończeniu wpisu postanowiłam zejść do pokoju wspólnego. Hermiona i Harry siedzieli przy kominku, Ron wygłupiał się z braćmi. Z Alex ominęłyśmy pierwsze zajęcia. Miałyśmy zwolnienie od profesor McGonagall, ale wolałabym nadrobić materiał. Podeszłam więc do Hermiony, pytając ją o notatki. Dała mi je, choć z pewnym ociąganiem.

- Przepraszam, że już tyle nie siedzę z Tobą w bibliotece – wypaliłam nagle. – Czasem naprawdę mi tego brakuje.

Hermiona spojrzała na mnie, a na jej twarzy, po raz pierwszy od dawna zobaczyłam zrozumienie. Skinęła do mnie głową.

- W sumie nic się nie dzieje… Ostatnio często uczę się z Krumem. We trójkę pewnie byłoby nieco niezręcznie – uśmiechnęła się do mnie słabo.

Zmarszczyłam brwi, początkowo nie rozumiejąc co miała na myśli.

- Przecież uczyłyśmy się nie raz z Neville’m i innymi i…

Otworzyłam szerzej oczy i złapałam ją za rękę. Hermiona odwróciła wzrok lekko zawstydzona.

- Czy wy…? – patrzyłam na nią zaskoczona.

Hermiona uśmiechnęła się nieco bardziej i kiwnęła głową
.
- Chodzimy ze sobą – odpowiedziała bardzo cichym szeptem.

Obie zezowałyśmy na Harrego, ale ten czytał proroka codziennego załamując się każdym kolejnym, pełnym bredni zdaniem. Nic nie słyszał.

- Rany… Ale on jest z innej szkoły. Co będzie, gdy wyjadą? W ogóle rozmawiacie? Jaki jest? – zasypałam ją pytaniami.

- Nie myślałam jeszcze co będzie później – zmarszczyła brwi. - Na razie głównie uczymy się razem. Znaczy… no ja się uczę, on na mnie patrzy. Chyba to lubi, wiesz? – na moment zamilkła. - No i najprawdopodobniej pójdziemy razem na bal. Już mnie zaprosił. Tylko nikomu ani słowa!

- Nieźle. On bierze udział w turnieju, nie? Czyli cała szkoła będzie na was patrzeć. W sumie to chyba Ci współczuję. – zaśmiałam się.

- Nie będzie chyba tak źle – zastanowiła się Hermiona.

- Co za brednie! – krzyknął Harry i wkurzony cisnął gazetą do rozpalonego kominka. – Ta głupia reporterka napisała, że popłakałem się jak dziecko! Wcale tak nie było.

Spojrzałyśmy na niego. Hermiona odłożyła książkę i od razu położyła Harremu dłoń na ramieniu.

- Nie martw się Harry, to widać, że ona cały czas zmyśla – powiedziała pokrzepiająco.

- Pisze pod publikę, a dramaty dobrze się sprzedają – wtrącił George.

Starszy brat Rona podszedł do nas, stanął za fotelem Harrego i oparł się o mebel. Cały czas się uśmiechał.

- Pomyślcie co by było, gdyby rok w rok siedziała u nas w szkole i prowadziła gazetkę szkolną. Już widzę te nagłówki! – George powoli przesunął dłonią w powietrzu, wizualizując sobie coś.

Uśmiechnęłam się lekko, wyobrażając sobie najdziwniejsze możliwe artykuły. Harry jednak nie wyglądał na pocieszonego. Podparł głowę ręką i wpatrywał się w płonąca gazetę. Spojrzałam na zegar, robiło się późno. Stwierdziłam, że czas iść spać.



Tej nocy Alex nie wróciła do dormitorium. Rano zdziwiło mnie jej puste łóżko. Wyglądało na nieruszone. Pytałam kilku osób, ale nikt jej nie widział. Zaniepokojona zeszłam na śniadanie. Na wejściu do Wielkiej Sali zatrzymała mnie profesor McGonagall.

- Dzień dobry pani profesor – przywitałam się uprzejmie.

- Dzień dobry Klaro. Możemy porozmawiać?

Pani profesor odciągnęła mnie na bok. Splotła ręce przed sobą i odprowadziła wzrokiem ostatnich, przechodzących do Wielkiej Sali uczniów. W końcu skupiła na mnie całą swoją uwagę i zapytała.

- Klaro, powiedz mi proszę, Ty i Alex Lamberd przyjaźnicie się, prawda?

- Tak pani profesor - kiwnęłam głową i szybko dodałam. – Ale nie widziałam jej jeszcze dzisiaj. Chyba wcześnie wyszła…

Miałam zupełnie inne podejrzenia, ale nie chciałam dokładać jej problemów. I tak miała sporo na głowie. Profesor McGonagall zrobiła dziwną minę i odparła spokojnie.

- Alex jest w skrzydle szpitalnym.

- O boże… - przejęłam się. – Co się stało? Nic jej nie jest?!

Kto mógł jej coś zrobić? Może przeklęta Pansy przegięła po raz kolejny? Albo Alex szła po ciemku i spadła ze schodów? Albo pogryzł ją jakiś stwór Hagrida? Przez moją głowę przebiegały coraz czarniejsze scenariusze. Pani profesor uniosła dłoń w uspokajającym geście.

- Spokojnie Klaro, jest cała i zdrowa. Wczoraj omdlała. Profesor Snape znalazł ją leżącą na korytarzu i zaniósł ją do Pani Pomfrey. Rozmawiałam z nią dzisiaj, nic nie wskazuje na to, by musiała tam dłużej zostać…

Z uwagą słuchałam każdego wypowiadanego przez McGonagall słowa. Wpatrywałam się w jej usta, jakbym dzięki temu miała lepiej słyszeć, co do mnie mówi. Przy okazji potakiwałam głową.

- …powinna niedługo wyjść, ale gdybyś chciała ją odwiedzić, najlepiej zrobić to teraz. Mogłabyś pomóc jej się zebrać i sprowadzić na śniadanie. Powinna zdrowo i regularnie jeść, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła.

- Rozumiem – odparłam w końcu. – Ale czy to bezpieczne, żeby wyszła już dzisiaj? Nie uderzyła się w głowę czy coś?

- Nic mi o tym nie wiadomo – McGonagall pokręciła głową. – Pani Pomfrey badała ją i wszystko było w porządku.

Odetchnęłam z ulgą. McGonagall zamilkła na moment.

- Wiem, że panna Alex przechodzi teraz trudny okres, dlatego dobrze by było, gdybyś jako jej przyjaciółka okazała jej wsparcie.

- Oczywiście pani profesor – energicznie pokiwałam głową.

To było oczywiste. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce miałam wrażenie, że czasem niewiele pomagały jej moje słowa. Nie znaczyło to jednak, że zamierzałam przestać próbować. Grzecznie pożegnałam się z panią profesor i czym prędzej pobiegłam do skrzydła szpitalnego. Gdy weszłam do środka, wszystkie łóżka były puste. Wszystkie, poza jednym, na którym siedziała Alex. Podbiegłam do niej, od razu ją przytulając.

- Alex! Jak się czujesz?! – zapytałam.

Obejrzałam ją od góry do dołu, szukając jakichś śladów. Wyglądała normalnie. Może faktycznie było to tylko omdlenie.

- Nic mi nie jest – mruknęła Alex.

- Szybko zasnęłam, a rano Cie nie było. Nie chciałam skarżyć czy coś… - paplałam przejęta. – A profesor McGonagall zatrzymała mnie tak nagle! I powiedziała mi, że tutaj jesteś. Mówiła, że zemdlałaś czy coś?...

- Nie ma o czym mówić – westchnęła przyjaciółka.

Usiadłam na łóżku obok Alex, obejmując ją ramieniem. Ona patrzyła w ziemię. Była jakaś nieswoja. Cicha. Może przybita.

- Miałam Cie nie męczyć, ale ten… ale wiadomo dlaczego to się stało? Przecież nie masz problemów ze zdrowiem – dopytywałam, marszcząc brwi.

Wpatrywałam się w Alex tak długo, aż westchnęła przeciągle i z pewnym ociąganiem odpowiedziała.

- Pani Pomfrey mówiła, że w naszym wieku omdlenia są normalne. Tyle czytasz, to powinnaś wiedzieć takie rzeczy – wzruszyła ramionami. - Spieszyłam się do dormitorium, zrobiło mi się słabo i nie zdążyłam usiąść i tyle… A to że mnie potem znalazł… - Alex zamilkła na moment i głośno przełknęła ślinę.

- Profesor Snape… - dokończyłam za nią, znając już historię.

- No… - odchrząknęła. - …Tego to już nie pamiętam – Alex szybko pokręciła głową. – Z resztą wczorajszy dzień cały był dziwny.

Miałam wrażenie, że przyjaciółka nie mówi mi wszystkiego. Mimo wszystko jej słowa nieco mnie uspokoiły.

- To dobrze, jeśli to normalne… znaczy, no wiesz – zaplątałam się. - Źle tak mdleć, ale dobrze, ze to nic poważnego.

Alex kiwnęła głową. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Później Alex spojrzała na mnie z taką miną, jakby właśnie jej się coś przypomniało.

- A wiesz, zanim to się stało, przypadkiem podsłuchałam jak Malfoy rozmawiał z Parkinson…

Otworzyłam szerzej oczy. Byłam ciekawa tych informacji, ale od razu mi się przypomniało ostatnie spotkanie z tamtą dwójką. Wysiliłam się na neutralny ton głosu. Brzmiało to dość nienaturalnie.

- A co mó… to znaczy ten… zgaduję, że pewnie omawiali nowe taktyki jak nas pogrążyć?

- Raczej prywatne sprawy między nimi.

- Czyli nie powinno nas to obchodzić… - powiedziałam cicho.

Alex szturchnęła mnie ramieniem.

- Daj spokój. Wiem, że on Ci się podoba. Za każdym razem gdy go widzisz, pojawia Ci się na czole wielki napis.

Jęknęłam zawstydzona i ukryłam twarz w dłoniach.

- Serio tak to widać? – zapytałam cicho. - Rany… Jestem beznadziejna. Nic dziwnego, że Pansy ciągle się czepia…

- Różne są gusta – skomentowała Alex, na moment zapatrując się przed siebie. – A wiesz, najlepsze jest to, że to Malfoy przyczepił się do Pansy. Miał do niej pretensje, że Ci dokucza. Może nawet Cie lubi?

Policzki mnie zapiekły. Spojrzałam na Alex spomiędzy palców. Mówiła serio? Mina na to wskazywała. Jakoś ciężko było mi sobie wyobrazić, że Draco mógłby mnie lubić. Był dla mnie jak eksponat za pancerną szybą. Widziałam go codziennie, ale nie mogłam dotknąć. Z resztą pewnie gdybym mogła i tak bym spanikowała.

- Może wiedzieli, że podsłuchujesz i specjalnie tak powiedział? – kombinowałam. – Wiesz, siedzimy razem na obronie przed czarną magią, a nigdy ze mną słowa nie zamienił. Chyba, że boi się profesora Moodiego…

- Jestem pewna, że mnie nie widzieli – dla odmiany to Alex objęła mnie ramieniem.

Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, a później zeszłyśmy na śniadanie.


***


Minęło kilka dni, ślizgoni ciągle dokuczali Harremu, cytując głupie wpisy z proroka codziennego. To w sumie norma. Zmieniła się za to Alex. Przestała nosić swój „wyzywający” strój, wracając do klasycznego mundurka z czarną spódnicą za kolana, taką samą jaką nosiłam ja. Przyjaciółka przestała też się tak ciskać i szukać guza. Najdziwniejsza była teraz - na zajęciach z eliksirów. Cicha, spokojna, trzymająca język za zębami. Czyżbym miała na nią wpływ i teraz to ona zamieniała się we mnie? Cokolwiek nią kierowało, dzięki temu Gryffindor przestał spadać w punktacji domów. Profesor Snape przez większość czasu nawet nie patrzył w naszą stronę. Gdy zaś patrzył, robił to krótko i ze znaną dla siebie pogardą. Ja uwijałam się szybko przy zaległym antidotum, przez cały czas mając na oku Pansy Parkinson. Ślizgonka ciągle posyłała mi mordercze spojrzenia, ale o dziwo nie zbliżała się do mojego stanowiska. Byłam tak zaabsorbowana zdaniem tego, że pierwszy raz od dawna wzrok nie uciekał mi na Draco Malfoya. No dobra, spojrzałam na niego ze trzy razy, ale za każdym razem skupiony był na notowaniu. Gdy skończyłam eliksir, przelałam go do fiolki, a tę zaniosłam na biurko profesora Snape’a.

- Zaliczone – powiedział profesor, nie sprawdzając nawet zawartości.

Stałam przy jego biurku jak wryta. Jasne, to była tylko formalność. Dobrze wiedział, że za pierwszym razem robiłam wszystko dobrze. Teraz zajrzał mi do kociołka tylko raz, a i tak był pewien, że dałam radę. Po co więc ta szopka ostatnim razem? Snape zauważył, że stoję jak kołek. Oparł dłonie o biurko i lekko nachylił się w moją stronę, zmniejszając między nami dystans.

- Coś nie tak, panno Amber? – zapytał, a jego spojrzenie wierciło we mnie dziurę.

- N-nie profesorze Snape. Wszystko w porządku – odpowiedziałam szybko.

Od razu obróciłam się na pięcie i wróciłam na moje stanowisko. Snape wyprostował się i skrzyżował przed sobą ręce. Obrzucił klasę nieprzychylnym spojrzeniem. Po chwili ciszy odezwał się.

- Wszyscy zdaliście antidota. Na następnych zajęciach… - Profesor Snape posłał w moją i Alex stronę przydługie spojrzenie. - …będziemy warzyć eliksir przeczyszczający – wrócił wzrokiem na klasę. - Jeśli ktoś przyjdzie nieprzygotowany, od razu wylatuje z zajęć.

Zrobiło mi się gorąco ze strachu. On wiedział. Wiedział, co zniknęło ze składziku. Jaki mógłby być inny powód tego, że właśnie ten eliksir nam zadał? I jeszcze to przydługie spojrzenie w naszą stronę. Złapałam Alex za przedramię i spojrzałyśmy po sobie, nic jednak nie mówiąc. Ustaliłyśmy wcześniej wspólną wersję – nie wzięłyśmy zupełnie nic. Powtórzyłam to sobie trzykrotnie w głowie, tak na wszelki wypadek. Na szczęście profesor nie zamierzał nas o to nagabywać. Gdy zajęcia dobiegły końca, nie zatrzymał nas przed wyjściem.

- On nas torturuje – jęknęłam do Alex, gdy sala do eliksirów była już daleko w tyle.

- To może być przypadek – odpowiedziała mi, pogrążona we własnych myślach.

- Wierzysz w to? Specjalnie wtedy nie wyciągnął konsekwencji, żeby teraz się nad nami pastwić. Jedno jest dobre, przynajmniej zaliczył mi to antidotum. Spodziewałam się, że będzie próbował przyczepić się do najdrobniejszych detali, a on nawet nie spojrzał na fiolkę…

- Na pewno wiedział, że umiesz. To była tylko formalność – Alex wzruszyła ramionami.

Gdy przechodziłyśmy przez błonie, zauważyłam, że wszyscy mijani uczniowie mieli przyczepione do szat plakietki z napisem „Harry śmierdzi”. Kilka kroków później odnalazł się i prowodyr tego zamieszania. Pod drzewem stał Draco Malfoy razem ze swoją stałą ekipą - Crabb’em i Goyle’m. Mieli cały zestaw tych plakietek, reklamowali je i rozdawali za darmo. Rozejrzałam się czujnie, ale nie widziałam w pobliżu Pansy. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się zamieszaniu. Draco zauważył nas i uśmiechnął się złośliwie.

- Kogo my tu mamy? Dwie gryfonki. Lamberd, Amber też chcecie? – zamachał plakietką i poruszył brwiami - Za darmo są. Nie żeby robiło wam to różnicę.

- Ja podziękuję – od razu odpowiedziała Alex.

Ja gapiłam się na blondyna, walcząc z myślami. W sumie lubiłam Harrego, noszenie przypinki byłoby niemiłe w stosunku do niego. Ale może zdobyłabym punkty u ślizgona? Tylko że to zdrada domu… 

- Nie dajcie się prosić. W końcu… – Malfoy posłał mi krótkie spojrzenie. - …jesteśmy w jednej klasie, nie? Cała szkoła łączy się przeciwko Potterowi. Oszukał system, żeby dostać się do tego turnieju.

Malfoy nie czekał dłużej, kiwnął na swoich przydupasów.

- Nic nie oszukał – powiedziała Alex. - To nieporozumienie. Nawet nie wrzucił tam swojego zgłoszenia.

Crabb podszedł do Alex i spróbował przypiąć jej przypinkę do szaty, ale ta tak na niego łypnęła, że ostatecznie dał jej ją prosto do ręki. Przyjaciółka od razu cisnęła przypinką na trawę.

- No, no, no. Nie ładnie. Nie tak traktuje się prezenty – Malfoy wycedził przez zęby.

Mimo wszystko wyglądał, jakby był w dobrym humorze. Wyrwał przypinkę z rąk Goyla i jakby nigdy nic podszedł do mnie. Momentalnie znieruchomiałam, obserwując jego ruchy. Serce waliło mi jak oszalałe. Draco patrząc mi prosto w oczy z dziką satysfakcją przypiął przypinkę do mojej szaty. Byłam tak na nim skupiona, że nie zauważyłam zakradającej się od tyłu Pansy. Parkinson pociągnęła moją torbę, wyrywając mi ją z ręki.

- Mam ją! – wykrzyczała.

Alex próbowała ją chwycić, ale Pansy niemal od razu wywróciła moją torbę do góry nogami, a wszystkie podręczniki i zeszyty wysypały się na trawę. Był tam też mój pamiętnik. Odznaczał się na tle zeszytów, więc szybko przykuł jej uwagę. Skoczyłam w jego stronę, ale ślizgonka była szybsza. Ostatecznie wylądowałam więc twarzą na zawartości mojej torby. Draco odsunął się z pokerową miną.

- Oddawaj! To prywatne sprawy! – krzyknęłam, zbierając się z ziemi.

Alex szybko wyjęła różdżkę. Pansy namiętnie kartkowała pamiętnik.

- Powiedziała oddawaj! – warknęła Alex, celując w nią różdżką.

- Uuu! – Pansy znalazła coś, co ją zaciekawiło – Śniłam Ci się ja i Draco? Amber, to chore. – skomentowała z wrednym uśmiechem. – Nawet jest coś o profesorze Moodym. Chętnie się wszyscy dowiemy co tam wyrabiacie po lekcjach!

- Rictusempra! – krzyknęła Alex.

Czar odepchnął Pansy, a pamiętnik wypadł jej z rąk. Malfoy od razu go podniósł. Spojrzał na mnie krótko, przez chwilę jakby się zawahał... Złapałam za różdżkę i wycelowałam w niego lekko drżącą dłonią.

- Błagam, nie czytaj tego – miałam łzy w oczach.

Draco zmrużył lekko oczy i mimo początkowego wahania, jednak zajrzał do pamiętnika. W tym momencie na błonie wkroczył profesor Moody. Bez ostrzeżenia uderzył w Malfoya czarem transmutacyjnym, zamieniając go w białą fretkę. Pamiętnik upadł na ziemię, a fretka zaczęła biegać w kółko, spanikowana.

- Panie Malfoy, nie ładnie dokuczać panienkom – warknął Moody.

Jego różdżka cały czas była wycelowana w Malfoya. Szalonooki podszedł bliżej, a za pomocą czarów miotał fretką na boki i robił nią salta w powietrzu. Robił to z taką miną, jakby znęcanie się sprawiało mu frajdę. Uczniowie którzy zdążyli się zebrać w okolicy, śmiali się w głos. Nawet Alex skrzyżowała przed sobą ręce i uśmiechnęła się z satysfakcją. Ja patrzyłam na fretkę wystraszona. Pansy kryła się za drzewem.

- Nie wiesz, że panienki są kruche? – szalonooki zwilżył językiem wargi. - Z nimi trzeba delikatnie jak z jajkiem. Pewnie nie wiesz, bo obracasz się wokół samych zepsutych… - mechaniczne oko Moodiego łypnęło na kryjącą się za drzewem Pansy.

- Profesorze! Proszę przestać… - wołałam, ale mnie nie słuchał.

Nie mogłam już dłużej na to patrzyć. Przedarłam się przez zbiorowisko i nie myśląc o konsekwencjach, złapałam profesora Moodiego za ramię, odciągając go. Ten nagle się ocknął. Opuścił fretkę na ziemię i jakby nigdy nic schował różdżkę. Odchrząknął i posłał mi uprzejmy uśmiech. Od razu go puściłam.

- Co tu się dzieje? – huknął za nami głos profesor McGonagall.

Pani profesor szybkim krokiem weszła w sam środek zbiorowiska, zobaczyła mnie, profesora Moodiego i białą fretkę. Momentalnie się skuliłam.

- Alastorze?! Czy to uczeń?! – zapytała przejęta.

Profesor Moody zrobił dziwną minę i schylił się po pamiętnik, chowając go za pazuchą. Profesor McGonagall rzuciła zaklęcie cofające transmutację, a Draco na ponów stał się człowiekiem. Od razu chwycił za różdżkę. Był wkurwiony.

- Nie zasłużyłem na takie traktowanie! – warknął.

- To prawda – przytaknęła McGonagall i spojrzała na Moodiego nieprzychylnie. – Czy dyrektor nie wyjaśnił Panu, że nie używamy czarów przeciwko uczniom?

Pansy doskoczyła do Malfoya z przejęciem sprawdzając, czy nic mu nie jest. Był cały.

- Może i wyjaśnił – lakonicznie burknął Moody, opierając się na swojej lasce.

- Mój ojciec dowie się o wszystkim! –wygrażał Draco.

- Grozisz mi młody człowieku? – Szalonooki łypnął czujnie na Malfoya. – Twój ojciec sam nie jest święty. Chcesz, żeby wszyscy o tym usłyszeli na kolejnych zajęciach? Chętnie opowiem jak się poznaliśmy.

- Alastorze… - McGonagall położyła dłoń na ramieniu profesora – To nie będzie konieczne. Uznajmy te sytuacje za zwykłe nieporozumienie. Następnym razem proszę się pilnować.

Moody kiwnął głową.

- A teraz rozejść się! – McGonagall machnęła rękami.

Ludzie zaczęli się rozchodzić. Ja podeszłam do mojej wysypanej torby i zaczęłam zbierać rzeczy. Alex mi pomogła. Moody stał w miejscu, wsparty a lasce i obserwował nas.

- Niezły jest, nie? – zagadała do mnie przyjaciółka. – Mówił, że się tym zajmie i proszę. Pierwsza okazja, a on złamał zasady profesorów, ale zrobił jak obiecał.

- Można było rozwiązać to inaczej… - skomentowałam cicho.

- Weź, przecież to było świetne. Widziałaś jak Pansy chowała się za drzewem? Szkoda że nie zamienił jej w szczura. Pasowaliby do siebie. – Alex wyglądała na zadowoloną.

Profesor Moody podszedł do nas po cichu. Stanął za mną i odchrząknął.

- Klaro? Mogę Cię prosić na słówko?

- Tak profesorze – odpowiedziałam.

Na szybko wpakowałam resztę porozrzucanych rzeczy. Jeszcze spojrzałyśmy z Alex na siebie nawzajem i w końcu wstałam. Moody mrugnął wesoło do Alex, a zaraz potem wskazał mi laską kierunek. Poszliśmy do jego gabinetu. Jak zawsze puścił mnie do środka przodem, a potem zamknął za sobą drzwi. Stanęłam kilka kroków za progiem, skorzystałam z chwili i ostrożnie zdjęłam przypinkę od Malfoya. Ukryłam ją w kieszonce torby. Nie wiedziałam, czy dał mi go w ramach podstępu, czy może tylko dlatego, że i tak rozdawał je wszystkim… Bez względu na to jak głupia była ta przypinka, był to jednak prezent od Draco. Pewnie gdyby dał mi kamień, cieszyłoby mnie tak samo mocno.

- Myślałem, że wyraziłem się jasno – usłyszałam za plecami głos należący do szalonookiego.

 - Przepraszam, ale co profesor ma na myśli?

No tak, zatraciłam się we własnych myślach, a mieliśmy rozmawiać. Profesor Moody wymamrotał coś pod nosem, wyjął zza pazuchy mój pamiętnik i ostentacyjnie przekartkował go, maszerując przez pokój. Wydał z siebie kilka zadowolonych pomruków, a później spoważniał. W pewnym momencie zamknął pamiętnik i obrócił się gwałtownie.

- Czy nie prosiłem o dyskrecję na temat naszych… zajęć? – jego mechaniczne oko ślizgało się po mnie. - Czułem, że mogę na Ciebie liczyć, a jednak pojawiło się to – rzucił pamiętnik na swoje biurko. - I jest to skrajnie nieodpowiedzialne.

- Przepraszam profesorze. Nikt nie miał tego czytać – wyjaśniłam zawstydzona, mimowolnie ściskając z rękach kraniec spódnicy. - To moje prywatne zapiski.

- Prywatne zapiski… - powtórzył z zainteresowaniem i podszedł bliżej, stając krok przede mną. – I nie pomyślałaś o tym, by użyć czarów maskujących? Lub przede wszystkim by nie chodzić z czymś takim przy sobie?

- Po prostu nie spodziewałam się, że ktoś zajrzy mi do torby – opuściłam wzrok.

- A widzisz… - Moody oblizał się. - Zawsze trzeba być gotowym na wszystko.

Mężczyzna mocno złapał mnie za ramiona i szybkim ruchem, siłą posadził mnie na kanapie. Był ode mnie o wiele większy, więc przestawił mnie bez problemu, niczym krzesło. Spojrzałam na niego zaskoczona. On tylko wskazał głową na moje kolano. Było stłuczone. Nawet nie zwróciłam na to uwagi.

- Nawet nie wiem kiedy to się stało – powiedziałam cicho i wyprostowałam nogę.

- Wtedy gdy upadłaś – skomentował profesor.

Mężczyzna wyjął zza paska różdżkę i bez pytania, powoli wsunął jej kraniec pod moją spódnice, tym samym podwijając ją nieco do góry. Gdy odsłonił kolano, jego mechaniczne oko wpatrywało się nachalnie w moje nogi. Moody sapnął cicho, naparł różdżką na moją nogę i wypowiedział zaklęcie leczące. Po chwili po stłuczeniu nie było nawet śladu.

- Dziękuję profesorze. Strasznie mi głupio. Tam na dziedzińcu, chciałam coś zrobić, ale nie mogłam… - wyjaśniłam.

Profesor z pewnym ociąganiem cofnął różdżkę i wetknął ją z powrotem za pasek. Zaraz potem odchrząknął cicho i poprawił spodnie.

- Dlatego moja ptaszyno… – sapnął. - czeka nas duuuużo ćwiczeń. Tym razem miałaś szczęście, bo byłem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Przyjdź do mnie któregoś dnia po zajęciach, wtedy będzie więcej czasu. A to… - z lekkim uśmiechem poklepał mój pamiętnik – na razie u mnie zostanie.



4 komentarze:

  1. Co za zboczuch z tego "Moody'ego" :D już go uwielbiam! Czuję w kościach, że się koleś jeszcze rozkręci. Na pewno jak tylko Klara od niego wychodzi, od razu musi sobie ulżyć. :P mam nadzieję, że go kiedyś na tym przyłapie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No, Moody to taki perwersik jest, ale raczej by się nie dał przyłapać na fapaniu XD

    OdpowiedzUsuń