Byłam pewna, że gdyby nie to spotkanie z dyrektorem, na pewno profesor
Moody potrzymałby nas dłużej w gabinecie. Rozmowa z nim tylko obudziła we mnie
głód wiedzy. Nie mogłam się doczekać kolejnych zajęć. Spojrzałam na Alex, a ona
na mnie.
- To co robimy? – zapytałam. – W sumie szłyśmy do biblioteki, zanim
Neville przypomniał nam o spotkaniu…
Alex sięgnęła do torby i wyjęła podręcznik do eliksirów. Pogładziła
skórzaną okładkę.
- Szczerze mówiąc, to w tej książce mam wszystko czego mi trzeba. Nie
muszę psuć sobie opinii, dając się zobaczyć wśród kujonów – Alex z uśmiechem
puściła do mnie oko.
Złapałam się pod boki.
- Hej… Psucie opinii? – oburzyłam się. - Lepiej chyba być kujonem niż…
- Daj spokój – zaśmiała się Alex, przerywając mi. – Żartowałam tylko. Po
prostu tak sobie myślę, że nie ma sensu iść aż tam, skoro mogę się pouczyć w
dormitorium. Dziwnie to przyznać, ale dobrze mi ostatnio szło.
Uspokojona kiwnęłam głową.
- No dobra. W sumie racja. Każdy ma swoje techniki i swoje tempo.
Neville patrzył na nas naprzemiennie, gotów do ruszenia w stronę
biblioteki. Spojrzałam na niego, zastanawiając się przez krótką chwilę. Alex
zobaczyła moje wahanie.
- Wiesz Klaro – zaczęła, uśmiechając się lekko - jak chcesz, to idź beze
mnie. Kiedyś prawie tam mieszkałaś, pewnie tęsknisz za regałami czy czymś.
- Za książkami – poprawiłam ją i zaczęłam wymieniać – Za encyklopedią
magicznych stworzeń, zbiorem legend , szóstym tomem opowieści o…
- Dobra, dobra – zaśmiała się Alex. – Za książkami. Po prostu idź.
- Ale będziesz się uczyć?! – zapytałam, celując w nią palcem.
- Będę. Spokojna głowa.
Alex pomachała mi na pożegnanie i ruszyła w stronę wieży Gryffindoru.
Kiwnęłam na Neville’a i razem poszliśmy do biblioteki. W czytelni jak zawsze
przeważali Krukoni. Zajęliśmy z chłopakiem jeden z pustych stolików. Neville od
razu pochylił się nad swoją nową książką i czytał zafascynowany, ja w tym
czasie zaczęłam kompletować zestaw książek do wypracowania z historii magii.
Mieliśmy jeszcze sporo czasu na przygotowanie go, ale zawsze lubiłam robić
takie rzeczy na świeżo. Gdy miałam już cały stosik lektur, zaczęłam je
przeglądać i wynotowywać najważniejsze informacje. Neville co jakiś czas
komentował na głos ciekawostki o roślinach. Słuchałam go jednym uchem.
Po pewnym czasie odłożyłam na moment pióro, by dać odpocząć zmęczonej od
pisania dłoni. Gdy rozejrzałam się, zobaczyłam coś dziwnego… Draco Malfloy we
własnej osobie. Tu. W bibliotece. Do tego bez swojego zwyczajowego kręgu
dupolizów i sługusów. Żadnego Crabba, żadnego Goyla, żadnej przyklejonej do
niego Pansy. Rozejrzałam się podejrzliwie, sądząc, że może reszta ekipy gdzieś
się czai, ale nie. Był sam. Jedyny ślizgon w całej bibliotece. Nie tylko ja
zerkałam na jego poczynania.
Draco trzymał w rękach jakąś małą karteczkę i próbując ukryć
zdezorientowanie, snuł się pomiędzy regałami, wyraźnie czegoś szukając. Po
chwili nawet Neville go zauważył. Nachylił się w moją stronę i zapytał bardzo
cichym szeptem.
- A temu co?... – ruchem głowy wskazał na Malfloya. – Zgubił się?
- Pewnie szuka drogi do wyjścia – zażartował jeden z siedzących obok
uczniów.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Mnie jakoś żart ten nie rozbawił. Każdy
miał prawo tutaj być. Draco łypnął na nas groźnie i wszedł znów między półki.
Ja raz jeszcze upewniłam się, że nie ma w pobliżu Pansy. Nie było. Wzięłam
głęboki wdech i sama nie wierząc w to co właśnie robię, wstałam.
- Zaraz wracam – rzuciłam do Neville’a, nieco blada.
Neville popatrzył na mnie z niedowierzaniem, ale mnie nie zatrzymał. Ruszyłam
za Malfloyem. Choć chciałam to zrobić po cichu, zauważył mnie kątem oka. Szybko
zgniótł kartkę, ukrywając ją w zamkniętej dłoni. Stanęłam trzy kroki od niego,
nerwowo wykręcając sobie palce lewej dłoni.
- Czego? – warknął.
- Pomogę Ci – powiedziałam szybko.
Malfloy podejrzliwie zmierzył mnie wzrokiem. Zaraz potem niespokojnie
obejrzał się przez ramię, jakby kogoś szukając.
- To jakiś denny żart? – rzucił znudzonym głosem i skrzyżował ręce na
piersi.
– Nie – potrząsnęłam głową. - Mówię serio. Powiedz czego szukasz, a
pokaże Ci gdzie to leży.
- Jasne. I niby dlaczego miałabyś to robić?
No właśnie, dlaczego? Złapałam się na tym, że przyglądałam się jego
ustom. Drgnęłam i speszona opuściłam wzrok.
- A potrzebujesz całą listę powodów? Jesteśmy w tej samej klasie –
powiedziałam.
- Co nie znaczy, że mamy się lubić i sobie pomagać. Ten oszust Potter
gdzieś się tu czai? – Draco znów się obejrzał.
- Daj spokój – głośno wypuściłam powietrze. - Zwyczajnie chciałam Ci
pomóc, bez żadnych podstępów i podtekstów. Spędzałam tu każdy rok szkolny, znam
te półki niemal na wylot. Pomóc Ci, czy nie? – zapytałam, znów podnosząc na
niego wzrok.
Malfloy zastanawiał się krótką chwilę. Rozprostował kartkę i bez słowa
wcisnął mi ją do ręki. Od razu wsunął dłonie w kieszenie spodni. Obserwował
mnie. Ja przeczytałam tytuł.
- To książka o uro...
- Ćś! – uciszył mnie.
Zerknęłam na niego i znów na kartkę.
- To… Znaczy ta książka będzie w innym dziale. Chodź.
Poprowadziłam go w odpowiednie miejsce. Gdy tylko pokazałam, gdzie
książka leży, Draco z triumfalną miną wyrwał mi karteczkę z rąk i bez żadnego
podziękowania zgarnął książkę z półki. Od razu ukrył opasły tom pod marynarką
mundurku szkolnego i dyskretnie wymknął się z biblioteki. Zdziwiona patrzyłam
na jego plecy. Zaraz potem wróciłam do stolika. Usiadłam, głośno wypuszczając
powietrze.
- O co chodziło? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Neville.
- Szukał książki – uśmiechnęłam się. - Wiesz, nawet Draco się kiedyś
uczy.
- Niemożliwe – zaśmiał się Neville i spojrzał na drzwi wejściowe.
Tak naprawdę książka, której szukał Draco nie obejmowała tegorocznego
materiału. Uczył się naprzód? Albo coś kombinował. Uznałam, że to nie moja
sprawa i zajęłam się wypracowaniem.
Nastał weekend, czas uwielbiany przez niemal wszystkich uczniów. Dużo
czasu wolnego i dużo możliwości jego spędzania. Byłam pod wrażeniem, bo Alex
praktycznie non stop przesiadywała w dormitorium, kując do poprawkowego
egzaminu z eliksirów. Przynajmniej właśnie to robiła wtedy, gdy tam zaglądałam.
Harry ostatnio często znikał, co nikogo nie dziwiło, bo zbliżał się pierwszy
etap turnieju, a wszyscy tylko gadali o tym, że na pewno będzie to coś
strasznie trudnego. Wszyscy współczuliśmy mu, że musi mierzyć się z uczniami
klas wyższych, nie mając szans nadrobienia różnicy w umiejętnościach. No ale to
w końcu był Harry. Musiał dać radę. Dla mnie najważniejsze było wspierać Alex i
to, aby nie odciągać jej od nauki. Zdziwiło mnie, gdy podczas pory obiadowej, skupiona
poprosiła, żebym przyniosła jej coś do jedzenia. Oczywiście się zgodziłam. Gdy
zgarniałam smakołyki na talerz, obok stołu Gryffindoru przechodził profesor
Snape. Zatrzymał się kilka kroków ode mnie, spojrzał na mnie jakby od
niechcenia, a później łypnął na osoby siedzące obok. Zmrużył lekko oczy,
obrócił się na pięcie i jakby nigdy nic kontynuował marsz do stołu
nauczycielskiego, gdzie też usiadł. Reszta kadry już dawno siedziała i jadła.
Patrzyłam tam tylko od czasu do czasu, ale miałam dziwne wrażenie, że profesor
Moody mnie obserwuje. To raczej nie było wrażenie.
Wymknęłam się z talerzem pełnym jedzenia i ostrożnie niosłam go do wieży
Gryffindoru. Usłyszałam za sobą charakterystyczne stukanie laski, a zaraz potem
poczułam za plecami czyjąś rękę. To profesor Moody objął mnie po przyjacielsku,
tym samym zatrzymując.
- Dzień dobry Klaro – powiedział od razu - Dokąd to Ci tak śpieszno, hę?
Nie powinno się przypadkiem jeść ze wszystkimi na Wielkiej Sali?
- Dzień dobry profesorze! – uśmiechnęłam się i wskazałam głową na talerz
- To dla Alex. Pochłonęła ją nauka, a ma trochę do nadrobienia.
- Ach tak.
Szalonooki rozejrzał się, przysłonił usta otwartą dłonią i pochylił się w
moją stronę, mówiąc półszeptem.
- W takim razie nic nie widziałem. Niech to będzie taka nasza –
odchrząknął – mała tajemnica. – mrugnął do mnie.
Uśmiechnęłam się szerzej i skinęłam głową.
- Więc lepiej pójdę, zanim ta tajemnica się wyda – powiedziałam szybko,
ruszając z miejsca.
- Zaczekaj – Moody złapał mnie za ramię.
Stanęłam. Moody zabrał rękę i wsparł się na lasce. Wpatrywał się we mnie
badawczo.
- Słuchaj no, Klaro… Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?
Powoli skinęłam głową. Mechaniczne oko Moodiego szybko rozejrzało się po
korytarzu.
- Byłaś bardzo… - znów odchrząknął, ślizgając się po mnie wzrokiem -
zainteresowana tematem. A ja widzę w Tobie potencjał. Gdybyś chciała, mam dziś
wolne popołudnie.
Wolne popołudnie z podziwianym przeze mnie Aurorem? Choć nie spodziewałam
się, że tak szybko weźmie mnie na nauki, nie mogłam wypuścić z rąk takiej
okazji. Podekscytowana, ochoczo pokiwałam głową.
- Przyjdę z miłą chęcią.
Moody uśmiechnął się pod nosem.
- Za pół godziny?
- Za pół godziny! – przytaknęłam.
Profesor wskazał ręką korytarz, dając mi znak, że mogę już iść. W
podskokach popędziłam do dormitorium, omal nie gubiąc po drodze zawartości
talerza. Gdy wpadłam do naszej sypialni, Alex spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Co to za mina? – zapytała.
Odstawiłam talerz na jej stolik nocny.
- Profesor Moody zaprosił mnie do siebie! – ekscytowałam się. - Znaczy…
no wiesz. Na konsultacje, albo nauki. Nie sądziłam, że zaczniemy tak szybko.
- Nieźle. Jakby mówił coś ciekawego, to mi powtórzysz? – zapytała Alex,
częstując się jedzeniem.
- Jasne.
Co rusz patrzyłam na zegar, odliczając czas. Te pół godziny dłużyło się i
dłużyło. W końcu zostawiłam Alex w dormitorium i udałam się prosto pod gabinet
profesora Moodiego. Prawie prosto, bo gdy zbiegałam po schodach, profesor Snape
zagrodził mi drogę. Spojrzał na mnie z naturalną dla niego wyższością.
- Amber – wycedził przez zęby. – Nie biegamy.
- Przepraszam profesorze Snape – spuściłam wzrok i chciałam go wyminąć od
boku.
- Nie skończyłem.
Znieruchomiałam. Snape obrócił się do mnie przodem. Splótł ręce za
plecami, a jego wzrok wiercił we mnie dziurę.
– Gdzie zgubiłaś koleżankę? Wspaniałomyślnie, dla dobra wszystkich
postanowiła rzucić szkołę? – zakpił.
- Nie, profesorze Snape. Alex spędza ostatnio czas w dormitorium. Uczy
się na poprawkę.
Miałam wrażenie, że dostrzegłam jakiś błysk w oku Snape’a. A może mi się
tylko wydawało? Snape następnie zmrużył podejrzliwie oczy i nic już nie mówiąc,
obrócił się, zwyczajnie kontynuując wspinaczkę po schodach. Spojrzałam za nim
krótko i gdy miałam pewność, że nie widzi. Kontynuowałam zbieganie na dół.
Popędziłam pod gabinet Szalonookiego. Zastukałam w drzwi, a te praktycznie od
razu się uchyliły. Pobliźniona twarz Moodiego wyjrzała przez szparę, a gdy jego
oko mnie dostrzegło, otworzył szerzej drzwi, wsparł się na lasce i gestem ręki
wskazał mi wnętrze. Mimo że było ciepło, Moody ubrany był jak zawsze w swój
długi, skórzany płaszcz i kurtkę pełną pasków i sprzączek.
- Zapraszam Klaro – powiedział.
- Dziękuję profesorze – bez wahania weszłam do środka.
Moody od razu zamknął za mną drzwi i obrócił się, obserwując co robię.
Gabinet wyglądał tak jak poprzednio z tym że fotele znów były pod kominkiem, a
na barku stała w połowie pusta szklanka szkockiej. Rozejrzałam się na szybko.
Widząc, jak Szalonooki pokazuje mi, by usiąść, wybrałam miejsce na brzegu
wysłużonej, skórzanej kanapy.
- Przepraszam profesorze za to drobne spóźnienie – zaczęłam się tłumaczyć
- Zawsze jestem punktualna, ale na schodach zatrzymał mnie profesor Snape…
- Profesor Snape? – powtórzył po mnie i podejrzliwie zmrużył oko. – Mówił
coś o mnie?
- O panu, profesorze? Nie –potrząsnęłam głową. - W żadnym wypadku.
- To dobrze. To dobrze…
Spojrzenie Moodiego nieco zelżało. Podszedł do barku, zerknął na mnie i
wziął dużego łyka szkockiej. Następnie zaparzył mi herbatę.
- Profesor –odchrząknał – Snape, ma tendencję do wtrącania się w nie
swoje sprawy.
- Czasem mam wrażenie, że jest wszędzie – stwierdziłam cicho, wpatrując
się w plecy profesora.
- Dość już o nim, co?
Moody zostawił laskę przy barku i postawił przede mną parującą herbatę.
Zaraz potem ciężko usiadł na kanapie, niedaleko mnie, trzymając w ręce
szklaneczkę szkockiej. Jego mechaniczne oko cały czas wpatrywało się w różne
części mojego ciała.
- Powiedz mi Klaro… – profesor przysunął się nieco bliżej. – Wszyscy tak
gadają o tym balu i tańcach. A Ty masz już dla siebie parę?
- Yy… nie. Jeszcze nie – powiedziałam szybko.
Wrzuciłam do herbaty cukier. Zamieszałam. Moody odstawił szklaneczkę.
- A chłopaka? – profesor „przyjacielsko” poklepał mnie po odsłoniętym
kolanie i poruszył brwiami. – Masz chłopaka Klaro?...
Zaczerwieniłam się i nerwowo potrząsnęłam głową.
- Nie masz? – zapytał zaskoczony. – Taka ładna z Ciebie dziewczyna. To
trochę dziwne… Ale może jeszcze za wcześnie na Ciebie, hm? – uśmiechnął się
kącikiem ust.
- Znaczy… - byłam wyraźnie zmieszana. Policzki mnie piekły. – Do tej pory
nie myślałam o tym. Choć chyba jest ktoś, kto mi się podoba…
- Rozumiem – profesor cofnął rękę i złapał za szklaneczkę szkockiej. -
Zgaduję więc, że skoro nie miałaś chłopaka, to nigdy... – urwał, upijając łyk.
Ledwo zauważalnie kiwnęłam głową. Skupiłam się na piciu herbaty. Moody
oblizał się i odstawił szklankę. Odchrząknął, opierając się plecami o kanapę. Rękę
zarzucił z tyłu, na oparcie za mną.
- Chyba nie wiesz, na co się piszesz Klaro – powiedział w końcu, poważnym
tonem.
- Nie rozumiem? – zapytałam, zerkając na profesora.
- Interesujesz się czarną magią, prawda? Powiedz mi dlaczego – Moody patrzył
na mnie bez mrugnięcia.
- Cóż – oparłam dłonie o kolana. - Myślę, że żeby być dobrym
czarodziejem, powinno się znać zaklęcia z każdej dziedziny. Niekoniecznie po to,
żeby ich używać, ale po to, żeby móc się też przed nimi bronić. Teraz jeszcze
jesteśmy w szkole, a w Hogwarcie nie może spotkać mnie nic złego…
Moody powoli kiwał głową, słuchając. Na wspomnienie Hogwartu, lekko
uśmiechnął się kącikiem ust.
- …ale po szkole wszystko może się zmienić. Chcę wykorzystać ten czas na
naukę. No i… bardzo podoba mi się pańska praca – wpatrzyłam się w niego.
- Który jej fragment?
Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy.
- W sumie całość. Jest pan, profesorze aurorem, światowej sławy. Łapie
pan tych, co zagrażają innym. Chronienie innych, to odpowiedzialne zajęcie.
Chciałabym, móc to robić. Ale przede wszystkim, chciałabym zacząć od umiejętnego
chronienia siebie.
Moody poprawił się na siedzeniu, wyraźnie trawiąc moje słowa.
- Nie wiesz na co się piszesz – powtórzył. - Praca Aurora, to coś o wiele…
-odchrząknął - głębszego. Do tego potrzeba dużej siły woli, twardego
charakteru. A Ty Klaro… - złapał mnie za podbródek i obejrzał moją twarz -
jesteś taka niewinna.
Zacisnęłam palce na skraju spódnicy i zabrałam brodę z jego ręki.
- Wiem, że jestem – westchnęłam, spoglądając na podłogę - I tak wszyscy mają
mnie za kujonkę. Ostatnio jedna uczennica mnie napadła, a ja nie byłam w stanie
zrobić zupełnie nic… Dopiero Alex mi pomogła.
Moody słuchał tego, odruchowo się oblizując.
- O widzisz – znów klepnął mnie w kolano. - Po pannie Alex widać od razu,
że dałaby sobie radę.
Westchnęłam zasmucona. Profesor napił się szkockiej, wstał i splótł ręce
za plecami. Kuśtykając, przespacerował się po gabinecie w te i z powrotem,
powoli ważąc słowa.
- Klaro, wiesz z czym mierzą się aurorzy? Kogo ścigamy?
- Śmierciożerców? – odpowiedziałam, zerkając na niego.
- Tak – kiwnął głową. – A kim są śmierciożercy?
- To źli czarodzieje. Poplecznicy Czarnego Pana.
- Właśnie. Poplecznicy Voldemorta. Voldemort bez skrupułów torturował
niewinnych. Wystarczyło stanąć mu na drodze, być jego przeciwnikiem, szlamą,
zdrajcą… – Moody stanął w miejscu. Wyglądał jakby był w jakimś transie. – Dla niego
najważniejsza była czysta krew. Jaki jest Twój status, Klaro?
- Ja? Jestem półkrwi – odpowiedziałam, nie rozumiejąc co ma to do rzeczy.
- O tak. Półkrew… - Moody znów się oblizał. - Ktoś z Twoich przodków, to
zdrajca krwi. Gdybyś więc trafiła na Voldemorta, albo śmierciożercę, bardzo
prawdopodobne, że uznaliby Cię za przeciwniczkę. A wiesz co oni robią? Wiesz
Klaro?
Szalonooki podszedł szybkim krokiem, mocno odepchnął nogą stolik i stanął
tuż przede mną, patrząc na mnie z góry. Na jego twarzy wymalowane było
szaleństwo. Ta mina mnie przerażała.
– Oni nie mają skrupułów. Wyrzutów sumienia. Litości – złapał mnie mocno
za ramiona i potrząsnął mną. - Rozerwą Twoje ubranie na strzępy. Zgwałcą Cie
wielokrotnie, jeden po drugim. Będą się Tobą wymieniać, do znudzenia! Później
zabawią się crutiatusem, czerpiąc przyjemność z Twojego bólu. Nie skończą tego
szybko, o nie – zaśmiał się krótko.
- Profesorze… - próbowałam mu przerwać. Oczy mi się zaszkliły.
Moody puścił moje ramiona i wyjął zza paska różdżkę. Przyłożył mi ją do
szyi. Przekrzywił głowę i oblizał się raz jeszcze.
- O tak… Śmierciożerców jara upokarzanie innych. Pokazywanie im, gdzie
ich miejsce. Gnębienie. Tortury. Jak Ty, mała, niewinna Klaro chcesz stanąć
przeciw nim? Hm?
Miałam dość. Nie chciałam już tego słuchać. Odepchnęłam jego różdżkę i
wstałam. Moody szybkim ruchem wycelował we mnie.
- Imprerio! – syknął i zaraz zaśmiał się złowieszczo.
Poczułam, jak moje ciało przestaje mnie słuchać. Stałam nieruchomo, jakby
zawieszona pomiędzy światami. Widziałam i słyszałam wszystko, ale nie mogłam
nic zrobić. Moody stał tuż przede mną. Czarem nakazał mi zakręcić się wokół
własnej osi, a potem dygnąć.
- I co? I już po Tobie – szepnął mi do ucha. - Jesteś zbyt słaba, by oprzeć
się mojej mocy… A co dopiero, gdy trafisz na Voldemorta. To nie jest zabawa,
Klaro.
Chciałam coś powiedzieć, ale usta nie chciały mi się otworzyć.
Mechaniczne oko Moodiego przyglądało mi się dziwnie. Nagle z prywatnych komnat
profesora dobiegł nas dziwny hałas, jakby dobijanie się. Moody nagle ocknął się
ze swojego dziwnego transu. Momentalnie się opamiętał, potrząsnął głową i
zerwał połączenie klątwy Imperius. Opadłam na kanapę i rozpłakałam się. On
odszedł i złapał za swoją szklankę, opróżniając ją do końca.
- Nie becz – powiedział sucho. - Nic bym Ci nie zrobił. Nawet Cie lubie.
Otarłam łzy, ale te nadal płynęły po moich policzkach. Patrzyłam na profesora
zdezorientowana. Serce waliło mi jak oszalałe. Moody głośno odstawił pustą
szklankę. Łypał na mnie badawczo.
- Po prostu pokazuje Ci z czym miałabyś do czynienia. I tak byłem… -
odchrząknął - łagodny.
W sumie miał rację. W zawodzie Aurora mogłyby mnie spotkać o wiele gorsze
okropności, niż krótki pokaz mocy. To było tylko pierwsze z zaklęć
niewybaczalnych, a było ich przecież aż trzy. Do tego te rzeczy które opowiadał…
- Chcę, żebyś zrozumiała, że czarna magia, to nie zabawa. Śmierciożercy,
to nie koledzy z klasy, których możesz kopnąć w łydkę, albo na których
naskarżysz Dumbledorowi. Voldemort zniknął, ale ten stan nie będzie trwał
wiecznie… Rozumiesz?
Moody potarł lewe ramię. Zaraz potem sięgnął za pazuchę i wyjął małą
buteleczkę, z której się napił.
- Rozumiem profesorze… - powiedziałam cicho.
Moody wyjął z kieszeni płaszcza wysłużoną chusteczkę i wcisnął mi ją do
ręki. Zaraz potem zapytał.
- To co, nadal chcesz się tego uczyć?
Miałam mieszane uczucia. Wiedziałam jednak, że jeśli chcę się zmienić, naprawdę
muszę ćwiczyć. Otarłam oczy podarowaną chusteczką i powiedziałam w końcu.
- Chcę.
Moody wyglądał na zaskoczonego. Zaraz potem uśmiechnął się kącikiem ust i
skinął głową.
- Dobrze. Więc będę Cię uczył. I dużo z tego wyniesiesz. Tylko wiesz… -
Moody przejechał językiem po górnej wardze i wpatrzył się we mnie - dobrze by
było, gdybyś za dużo o tym nie opowiadała nikomu. Nie chcę znów najazdów na mój
gabinet.
- Dobrze profesorze – kiwnęłam głową. - Nie chcę narazić Cie na
nieprzyjemności.
Chciałam oddać mu chusteczkę, ale kiwnął ręką, bym ją zatrzymała. Z
prywatnych komnat znów dobiegł głośny stukot. Spojrzałam w tamtym kierunku.
Moody dostrzegł moje zainteresowanie.
- Na dziś skończymy, co? Pewnie musisz dużo przemyśleć. – dla otuchy klepnął
mnie w ramię.
- Trochę na pewno – odpowiedziałam.
Dopiłam herbatę, a Szalonooki odprowadził mnie do wyjścia, po drodze
obejmując ręką.
- Mam nadzieję, że nie wystraszyłem Cie za bardzo.
- Nie profesorze – skłamałam. – To było bardzo pouczające. Dziękuję, że
poświęciłeś mi czas.
Moody pokiwał głową i otworzył drzwi. Pożegnaliśmy się, wyszłam na
korytarz, a potem udałam się do dormitorium. W głowie dudniło mi z tysiąc
myśli. Śmierciożercy, to potwory… Teraz na pewno nie byłabym w stanie z jakimś
się zmierzyć. Pokładałam wielkie nadzieje w tych naszych spotkaniach. Profesor
Moody nie przestał być w moich oczach mentorem. Chyba nawet zdobył kilka dodatkowych
punktów. Musiałam się zastanowić ile z tego opowiedzieć Alex.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz