czwartek, 30 kwietnia 2020

86. Bal

W dormitorium panował rozgardiasz jakich mało. Wszystkie dziewczyny przekrzykiwały się przez siebie, panikowały, lamentowały nad swoimi figurami. Ja siedząc na swoim łóżku w samej bieliźnie próbowałam ogarnąć w jakimś stopniu swoją twarz. Myślałam nad mocnym makijażem, ale nie chciałam też wyglądać jak klown. W końcu nigdy się nie malowałam, więc gdybym nagle pojawiła się na balu w jakimś ubzduranym i zbyt mocnym makijażu, wszyscy mogliby mnie wyśmiać co źle by się dla nich skończyło, a przy okazji i dla mnie samej.

W powietrzu latały szminki i maskary pożyczane z rąk do rąk, a także rajtki i pończochy. Lavender Brown miała dylemat, czy włożyć cieliste rajtki, czy może iść bez nich? Hermiona Granger natomiast zdawała się być oazą spokoju, zupełnie tak samo jak Klara. Obie studentki miały już wszystko przyszykowane i ogarnięte. Wystarczyło się tylko przebrać i gotowe. Nie musiały robić z siebie rozhisteryzowanych wariatek, którymi na pewno były Lavender i Parvati. Ta druga z kolei, wybiegła nagle z łazienki w rozmazanym makijażu i rzuciła się na swoje łóżko, płacząc rzewnymi łzami.

- Jestem jednym, wielkim kłębkiem nerwów! – Zawyła, przyciskając poduszkę do twarzy i zostawiając na niej czarne od tuszu ślady. – Chyba przytyłam! Nie mieszczę się w sukienkę!

- Przestań panikować! – Skarciła ją ta pierwsza „histeryczka”. – Ja mam większy problem od ciebie! Ubrać rajstopy czy iść bez nich?!

Gryfonki zaczęły się przekrzykiwać między sobą, która ma gorzej, a która jest zwykłą wariatką, po czym na nowo zaczęły się szykować na bal, jakby ich wcześniejsze problemy nie miały miejsca. W tym czasie Hermiona i Klara zdążyły się przyszykować. Jedna drugiej pomogła z dopinaniem gorsetu i sukienki, a także z uczesaniem i zrobieniem loków (w przypadku Klary). Obie prymuski zachowywały się, jakby nadal były przyjaciółkami. Klara możliwe, że w dalszym ciągu tak myślała, ale przez pojawienie się na horyzoncie mojej osoby, Hermiona zdecydowanie urwała z nią kontakt. Dziewczyna nie mogła mnie znieść i wolała odciąć się od Klary niż narobić sobie przeze mnie kłopotów, w które Klara wpadała bardzo często.

- Poczekam na ciebie przy wielkiej sali – odezwała się w końcu przyjaciółka w moją stronę, gotowa do wyjścia.

- Co?! – Krzyknęłam przerażona. – Nie poczekasz na mnie?!

- Przecież ty i tak idziesz najpierw spotkać się z Lucjanem – odparła, kręcąc głową. – Poza tym nawet się nie umyłaś. Jesteś jeszcze w proszku. Nie będę tu na ciebie czekać, bo się zgrzeje. Spotkamy się przy Sali balowej.

Po tych słowach, dziewczyna wyszła z dormitorium, a zaraz po niej zrobiła to Hermiona, która również była ubrana od stóp do głów. Zostałam sama w dormitorium z dwoma wariatkami. Westchnęłam głęboko, spoglądając na siebie w lusterku ze skwaszoną miną. Przełknęłam powoli ślinę, ale po wczorajszym wyczynie gardło w dalszym ciągu miałam podrażnione. Spuściłam głowę, zaczynając uśmiechać się do siebie, po czym zeskoczyłam szybko z łóżka, ruszając z impetem w stronę łazienki, w której siedziała Parvati.

-Ej! – Wrzasnęła na całe gardło, próbując na nowo poprawić swój makijaż przed lustrem. – Wynoś się! Zajęte, nie widzisz?!

- Nie mam czasu! – Odkrzyknęłam jej i siłą wyciągnęłam ją z pomieszczenia, zamykając się w środku na cztery spusty. Gryfonka jeszcze przez dłuższy czas dobijała się od drugiej strony, ale musiałam przyspieszyć swoje szykowanie się na bal. Skoro Klara i Granger były gotowe, to znaczyło że czasu miałam bardzo mało.

Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, po czym stojąc przed lustrem i balsamując swoje ciało kremem, próbowałam wysuszyć włosy w tradycyjny sposób. Skacząc na jednej nodze założyłam dolną część bielizny. Gdy udało mi się w końcu ogarnąć swoje ciało jak i włosy, wyskoczyłam z łazienki, zasłaniając biust przed lokatorkami. Na szczęście dziewczyn już nie było, więc mogłam na spokojnie bez zbędnych komentarzy przyszykować się do końca na bal. Z szafy wyjęłam swoją cudną sukienkę i buty. Zrobiłam również makijaż: podkreśliłam oczy tuszem do rzęs, nałożyłam fluid na twarz, a na policzki rozświetlacz. Linię wodną oczu podkreśliłam czarną kredką, a usta pomalowałam czerwoną, niemalże krwistą szminką. Stanęłam przed lustrem dumna ze swojego wyglądu i wybiegłam z dormitorium, łapiąc jeszcze w locie perfumy i psikając się nimi cała.

Zbiegłam po schodach do Pokoju Wspólnego, czując że jestem spóźniona. Całe pomieszczenie było opustoszałe. Przy kominku siedziało tylko kilkoro pierwszorocznych, którzy w tym roku nie wyjechali do domu na święta, a byli także za mali na bal bożonarodzeniowy. Ich jedyną rozrywką było siedzenie w pokoju wspólnym i czytanie książek. Przeszłam szybko koło nich i wyszłam przez portret. W Lucjanem umówiłam się przed wejściem do lochów. Chłopak chciał, żebyśmy zeszli do Wielkiej Sali razem jak prawdziwa para. Nie miałam siły na protesty, więc się zgodziłam.

- Przepraszam! – Rzuciłam na dzień dobry, podbiegając do chłopaka. – Trochę mi zeszło.

- Byłem przekonany, że mnie wystawiłaś do wiatru – prychnął, po czym zmierzył mnie od stóp do głów, poruszając gustownie brwiami. – Niezła dupa z ciebie, a ten kawałek materiału, który masz na sobie będzie można szybko ściągnąć. To dobrze.

- Chyba śnisz! – Zaśmiałam się i również zmierzyłam go dokładnie. Chłopak ubrany był w dobrej marki, czarny garnitur. Pod nim miał białą koszulę, która wygląda na nigdy nie używaną, ponieważ zdawała się być bielsza niż zęby mugoli w reklamach past do zębów. Lucjan wyglądał, jakby dopiero co wrócił ze zdjęć do tygodnika mody. W dodatku obłędnie pachniał.

- Idziemy? – Zapytałam po chwili ciszy, kiedy to oboje lustrowaliśmy się nawzajem i w pewnym momencie zaczęło robić się to niezręczne.

Ślizgon kiwnął głową, chwycił mnie pod rękę i razem zeszliśmy do wielkiej Sali. Było to nieco stresujące, a gdy grupka jego przyjaciół zaczęła bić nam brawa i gratulować chłopakowi dziewczyny, odłączyłam się od niego na moment. W końcu Lucjanowi chodziło tylko o to, żeby zrobić wejście przed wszystkimi, pochwalić się swoją „dziewczyną” i najebać. To był jego motyw przewodni dzisiejszego wieczoru.

Nie chciałam za bardzo siedzieć z dala od swoich przyjaciół, ale Lucjan nalegał. Jego współlokatorzy łypnęli na mnie, uśmiechając się chytrze, a ich dziewczyny zmierzyły mnie od stóp do głów, udając znudzenie. Wszystkie wtulały się w swoich partnerów, jakby ci mieli zaraz uciec w nieznane.

- Strzał w dziesiątkę, Bole – mruknął jeden ze Ślizgonów Adrian Pucey. Był on wysokim brunetem o krótko ściętych włosach i piwnych oczach. Jego dziewczyna, również brunetka, spojrzała na niego urażona, ale nie odezwała się ani słowem.

- Wyższa półka, panowie – odparł chłopak, odsuwając mi krzesło, żebym mogła usiąść przy ich stoliku.

-Zdajecie sobie sprawę, że ja tu cały czas jestem?! – Warknęłam, przewracając oczami.

- Daj spokój. – Lucjan machnął na mnie ręką. – Przecież to był komplement.

- Uprzedmiatawiający mnie – sprecyzowałam, o co mi chodziło i usiadłam naprzeciwko nadąsanych dziewczyn. Po swojej lewej stronie miałam Bole’a, a po prawej Adriana.

- Ale ty marudzisz! – Ślizgon westchnął teatralnie, po czym chciał mnie przedstawić swoim znajomym, ale w ostateczności zrezygnował. – Nie muszę tego robić. Przecież wszyscy bardzo dobrze ją znacie.

- Pieprzona Ścigająca Gryffindoru – odezwał się kolejny znajomy Lucjana, którego imienia nie pamiętałam. Tym razem to ja uśmiechnęłam się perfidnie.

- Skopię wam tyłki następnym razem – powiedziałam, uderzając pięścią w otwartą dłoń.

Wszystkie Ślizgonki spojrzały po sobie zdziwione. Jedna nawet szepnęła coś na ucho swojemu partnerowi, a ten odparł jej trochę zbyt głośno coś o Quiddichu i wspólnych rozgrywkach.

Nie minęła chwila, a chłopcy zaczęli rozmawiać o grze, a dziewczyny o robieniu paznokci i innych kobiecych sprawach, które jakoś nie specjalnie mnie interesowały. A może byłam na to jeszcze za młoda? W końcu dzieliły nas aż trzy lata.

Odwróciłam się w stronę sali i poustawianych wszędzie stolikach. Tam, gdzie siedziała Klara również trwała jakaś dyskusja. Wszyscy śmiali się wesoło, gestykulując rękoma. Nawet moja przyjaciółka zdawała się dobrze bawić. Następnie, zerknęłam na stół, gdzie siedzieli bliźniacy Weasley. Obaj wyglądali przystojnie w swoich garniturach, które tak bardzo różniły się od tego, który dostał Ron. Dziwiłam się, że rudzielec zgodził się na taki strój, ale może nie chciał sprawić przykrości swojej mamie. Słyszałam, że Klara próbowała mu jakoś ulepszyć jego szatę, ale bez większych rewelacji. Było mi trochę przykro, że oddaliłam się od swoich przyjaciół. Tyle się działo ostatnim czasy, a Ron był w tym wszystkim najbardziej poszkodowany. Musiałam mu to jakoś wynagrodzić.

Nagłe poczułam szturchnięcie z lewej strony. Odwróciłam się do Lucjana, który zaczął polewać pod stołem. Wybałuszyłam na wierzch oczy, rozglądając się nerwowo po Sali. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, a przy stole dla nauczycieli również panowała miła atmosfera. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie że nie widzę pośród grona pedagogicznego Severusa.

- Pijesz, co nie? – Spytał nagle Lucjan. Pozostali jego towarzysze zaczęli podawać sobie pod stołem to, co rozlał dla nich chłopak.

- Piję – odparłam pewnie. Pozostali Ślizgoni pokiwali aprobująco głowami. Ich partnerki również, jakby zaczęły traktować mnie lepiej niż na początku. Jedna z nich uniosła pełny kieliszek w moją stronę. Gdy Lucjan podał mi swój, zrobiłam to samo i wszyscy na raz wychyliliśmy ich zawartość.

- Wchodzi – mruknął Adrian, krzywiąc się delikatnie. – Jak ci się udało to przemycić? Wiesz, że Snape kategorycznie zabronił wnosić nam alkoholu.

- No i ty go posłuchałeś? – Zaśmiał się mój partner. – W takim razie pizda z ciebie.

- Ej, ej! – Oburzyła się towarzyszka Adriana. – Żadna tam pizda, tylko mój misio – dodała, głaszcząc chłopaka po policzku.

Ślizgon chciał jej odpowiedzieć, gdy nagle Dumbledore wstał od stołu i zaczął krótką przemowę, po czym usłyszeliśmy piękną, klasyczną muzykę, która wraz z pierwszym tańcem miała otworzyć bal. Siódmoklasiści zaczęli rechotać, spoglądając jak pary turniejowe wstają powoli, wchodząc na środek Sali.

- To będzie klasyk – zaśmiał się jeden z kolegów Lucjana, przytulając do siebie swoją partnerkę.- Daję 5 galeonów, że Potter się wyjebie na środku.

- Ej! – Syknęłam, grożąc mu palcem. – Ostrożnie z tymi zakładami. To mój przyjaciel.

- Przyjaciel, czy nie, ale tańczy jak pizda – odparł niewzruszony chłopak, wzruszając ramionami. Spojrzałam w stronę gryfona i rzeczywiście musiałam przyznać, że jego taniec wyglądał dość pokracznie, ale ważne że chłopak się starał. Poza tym również wyglądał bardzo przystojnie w swoim garniturze, co go ratowało.

- Granger też wygląda nieźle. Kto by pomyślał, że da się z niej zrobić kobietę. – Adrian wyprostował się, wyciągając głowę i przyglądając się zachłannie jak Hermiona Granger chwyta za rękę swojego partnera, wychodząc z nim na środek Sali.

- Czy ona jest z Krumem?! – Pisnęła jedna ze Ślizgonek. – Serio?

- Mówisz poważnie?! – Druga dołączyła do pierwszej, po czym obie wychyliły się na swoich krzesłach, chcąc mieć lepszy widok.

- I czym wy się tak jaracie? – Zdziwił się Adrian, pokazując Lucjanowi, żeby polał drugą kolejkę.

- Wiesz, jakby nie patrzeć, to jeden z najprzystojniejszych i najbardziej dochodowych graczy w Quddicha – odezwałam się po krótkiej chwili.

- Podoba ci się? – Zagadnął Lucjan, marszcząc brwi.

- Oczywiście, że nie. Tylko ty jesteś moim misiem, bąbelkiem, czy czym tam sobie chcesz. – Zmodulowałam głos na bardziej dziecinny i uszczypnęłam chłopaka po policzku. Reszta Ślizgonów zawyła ze śmiechu. Miałam tylko nadzieję, że odebrali to jako ironię, a nie jako szczere wyznanie.

- Zadziorna ta twoja Lamberd – przyznał Adrian. – Nie powinnaś być przypadkiem w Slytherinie?

- Też się dziwię – burknął Lucjan, rozmasowując czerwony policzek, po czym zrehabilitował się i na nowo zaczął polewać wódki do kieliszków.

- Wolę Gryffindor – odpowiedziałam pewnie, urywając dyskusję.

Lucjan podał nam wszystkim kieliszki. Wypiliśmy na raz w tym samym momencie, kiedy na parkiet wyszedł dyrektor z profesor Mcgonagall, zachęcając pozostałych uczniów do tańców. Ślizgoni podnieśli się ze swoich miejsc, jedni bardziej entuzjastycznie, inni wcale i zabrali swoje partnerki na parkiet.

- Idziemy – rzucił również Lucjan i chwycił mnie za rękę, ciągnąc na środek. Objął mnie pewnie w pasie i poprowadził po parkiecie. Musiałam przyznać, że tańczenie wychodziło mu o wiele lepiej niż jego nędzne podrywy. Nie wiedziałam, gdzie Ślizgon nauczył się tak tańczyć, ale robił to bezbłędnie.

Gdy muzyka dobiegła końca parkiet powoli zaczął się przerzedzać. Ja również chciałam wrócić do stolika, ponieważ musiałam odetchnąć, ale Lucjan przytrzymał mnie i wskazał głową na główną scenę.

Główna scena zakryta była czerwoną kotarką, która po chwili rozsunęła się, ukazując przed nami zespół: Fatalne Jędze. Był to jeden z najpopularniejszych zespołów muzycznych ostatnich lat, składający się z męskiej, rockowej załogi. Wszyscy uczniowie zaczęli szeptać między sobą i na nowo pchać się na parkiet. Starsze pokolenie odsunęło się w cień lub wróciło do stolika nauczycielskiego.

- Witajcie kochani! -Wrzasnął do mikrofonu lider zespołu, wychodząc przed szereg. On, jak i jego koledzy miał długie, poczochrane włosy i mocny makijaż na twarzy. – Na prośbę waszego dyrektora postanowiliśmy umilić wam dzisiejszy wieczór naszą muzyką, dlatego pytam, jesteście gotowi?

Po Sali rozległy się oklaski, a potem krzyki najwierniejszych fanów zespołu. Zauważyłam jak Mcgonagall kiwa głową z dezaprobatą w stronę naszego dyrektora, chociaż na jej ustach błąkał się nieśmiały uśmieszek.

- Pytam raz jeszcze! Czy jesteście gotowi?!

Uczniowie powoli zawyli, oblegając scenę. Niektórzy zaczęli skakać z rękoma wyciągniętymi w stronę lidera Fatalnych Jędz.

- Czy dyrektor zdaje sobie sprawę, że oni rozkurwią dzisiejszy wieczór?! – Krzyknęłam do ucha Lucjana, ponieważ zaczynało robić się naprawdę głośno. Chłopak roześmiał się w niebogłosy, chwytając mnie ponownie za rękę.

Z głośników zaczęły rozbrzmiewać pierwsze dźwięki rockowego przeboju Jędz „Do the Hippogriff”. Światła na Sali przygasły, a zewsząd zaczął ulatniać się sztuczny dym, który wydobył dodatkowy efekt światła ze świetlnych kul wiszących pod sufitem i stworzył odpowiedni klimat.

- Zaczynamy rozpierdol! – Krzyknął Lucjan, obracając mną kilka razy. Zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki, zapominając o wszystkim. W końcu dołączyli do nas pozostali koledzy Ślizgona ze stolika wraz ze swoimi partnerkami. Wszyscy tańczyliśmy obok siebie do rytmu muzyki, podskakując co jakiś czas przy mocniejszych brzmieniach.

Nagle zauważyłam jak Parvati popycha Harry’ego, który stanął przy stole naszych przyjaciół. Przeprosiłam szybko Lucjana i czym prędzej przecisnęłam się przez tańczących do pozostałych Gryfonów.

- Ty świnio! – Krzyczała rozłoszczona dziewczyna, cały czas uderzając bruneta w ramię. – Jak mogłeś mi to zrobić?!

- Co się stało?! – Zapytałam, stając pomiędzy chłopakiem, a dziewczyną. – Co się dzieje?!

Wszyscy musieliśmy głośno krzyczeć, żeby zagłuszyć muzykę.

- Ten drań powiedział, że nie ma ochoty już na żadne tańce i lepiej, żebym znalazła sobie innego partnera! To dopiero początek balu, a ja tak się szykowałam długo! – Wrzeszczała Parvati ze łzami w oczach. Na nowo próbowała się rzucić na Harry’ego, ale udaremniłam jej to.

- Nie jestem partnerem do tańca, ok? – Żachnął się chłopak, ale stanął za mną, żeby jego partnerka go nie dopadła. – Musiałem mieć parę na bal, bo tego wymagała tradycja, ale teraz możesz iść i robić, co ci się podoba.

Klara uderzyła się otwartą dłonią w czoło, czując się mocno zażenowana słowami okularnika, a Ron zarechotał cicho, trzymając dłonie w kieszeni. Widziałam po jego postawie, że dla niego bal również skończył się szybciej niż zaczął.

- Prostak! – Ryknęła Gryfonka. Odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie. Lavender, która była jej przyjaciółką również wstała i pognała za koleżanką.

- Boże, co za ulga – westchnął chłopak, siadając na miejscu Lavender.

- Nie musiałeś tak do niej mówić – odezwała się po chwili Klara, patrząc oskarżycielsko na Harry’ego. – Ona rzeczywiście starała się przypodobać tobie i szykowała się cały ranek do tego balu.

- Mówiłem jej, że nie jestem w nastroju. – Próbował się tłumaczyć.

- Stary, ty nie jesteś w nastroju od kilku tygodni – zauważył Ron. Klara zgromiła go spojrzeniem, więc chłopak zamilkł, osuwając się nieco na krześle.

- Może zatańczymy wszyscy razem? – Zapytałam z nadzieją w głosie, próbując rozluźnić atmosferę. Popatrzyłam błagalnie na przyjaciółkę, a ta z kolei na swojego partnera, który udawał zainteresowanie obrusem, którym był nakryty stół. – Mówię do was! – Zdenerwowałam się.

- Ja nie tańczę. Już to mówiłem – burknął Harry.

- Ja też nie – zawtórował mu jego przyjaciel.

Próbowałam jeszcze przez chwilę namówić ich do wspólnej zabawy, ale przyjaciele mieli podłe humory i nic nie było w stanie im ich poprawić. Na szczęście po chwili przyszedł do nas Lucjan. Miał zaczerwienione policzki, przez ramię przerzuconą marynarkę, a białą koszulę rozpiętą niemal do połowy brzucha.

- Co się tu dzieje? – Spytał, bełkocząc delikatnie.

- Czy ty jesteś już pijany?! – Zdenerwowałam się. – Serio?

- Nie do końca. Wiesz, uciekłaś mi, to co miałem robić? – Wzruszył ramionami i zmrużył oczy, przyglądając się dokładnie mojej znudzonej ekipie. – Co jest, smutasy?! Na parkiet! Raz, dwa!

- Próbuję ich cały czas przekonać, żeby się razem z nami bawili, ale z marnym skutkiem – westchnęłam niepocieszona. Usiadłam na wolnym krześle i nalałam sobie soku do szklanki.

- Ja mam pewien pomysł, żeby ich rozweselić, ale nie wiem, czy będą chcieli. – Lucjan podrapał się po brodzie, udając zamyślenie. – To trochę nielegalne. – Słowo „nielegalne” dodał takim szeptem, że ledwo go usłyszeliśmy.

- Jakie? – Dopytywała Klara, która już zupełnie nic nie usłyszała z tego, co mówił Ślizgon. Chłopak zbył ją machnięciem ręki i wskazał na wejście na dziedziniec, na którym stały karoce uczennic z Beauxbatons.

Muzyka przycichła. Muzycy ogłosili kilkuminutową przerwę na coś ciepłego do zjedzenia, a potem ponownie wszyscy mieli wyskoczyć na parkiet i bawić się w najlepsze. Ginny z Neville’em wrócili cali spoceni do nas, przysiadając się tam, gdzie było wolne. Parvati i Lavender zniknęły gdzieś, a jak się później okazało przysiadły się do stołu chłopców z Durmstrangu i wieczór miały bardzo udany.

- Poczekajmy, aż muzyka znowu zacznie grać i wtedy pójdziemy na dziedziniec. Zobaczycie, że będziecie mieć wyśmienite humory. – Lucjan wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i puścił do mnie oczko. – A teraz wybaczcie, ale muszę się odlać.

Patrzyłam jak odchodzi krzywym krokiem w stronę wyjścia z wielkiej sali i ponownie przeniosłam spojrzenie na swoich przyjaciół. Klara wydawała się być nieco zagubiona pośród takiego tłumu, chociaż musiałam przyznać, że bardzo ładnie wyglądała w tych lokach.

- Ładne masz te włosy – wypowiedziałam na głos swoje myśli, nie musząc już krzyczeć. W pomieszczeniu było głośno, ale przynajmniej nie musieliśmy się przekrzykiwać, dopóki muzyka nie grała. – Powinnaś codziennie tak się czesać.

- Zabawne, że mi to mówisz, bo na przykład profesor Snape w ogóle mnie dzisiaj nie rozpoznał. Myślał, że jestem z tej francuskiej szkoły.

- Serio? – Zaśmiałam się delikatnie. – A gdzie on w ogóle jest? Nie widziałam go.

Przez całe to przygotowywanie się do balu, ubieranie i wspólne wejście z Lucjanem, zupełnie zapomniałam o Severusie. Podobno stał przy wejściu na bal, pilnując wszystkich uczniów i sprawdzając ich torby w poszukiwaniu alkoholu.

- A co? Brakuje ci go? – Prychnął Ron, zakładając ręce na piersi. – Dobrze jak go nie ma. Nikt za nim nie tęskni.

- Nie mówię, że mi go brakuje. Po prostu jestem ciekawa, bo nie rzucał mi się w ogóle w oczy, rozumiesz? I przestań być uszczypliwy. Nie moja wina, że nie masz ochoty tu przebywać. Nikt ci nie kazał przychodzić, ale mógłbyś chociaż dla Klary się postarać.

- Wcale nie musi – rzuciła szybko blondynka, lekko się czerwieniąc. – Ja też za bardzo nie wiem, co mam tutaj robić. Nie moje klimaty.

- Zatańcz z nauczycielem – zarechotał Harry, poprawiając okulary. – Pewnie byś wybrała Moody’ego – zauważył.

- Nieprawda! – Pisnęła dziewczyna. – Zresztą. Przecież nie musimy tańczyć z nauczycielami. Chyba, że musimy. Alex?!

- Co? – Zaśmiałam się, widząc panikę w jej oczach. – Nie wiem, czy musimy. Jeżeli tak, to Harry ma przejebane, bo bierze udział w turnieju. Przypuszczam, że te osoby tylko muszą tańczyć z nauczycielami.

- Po moim trupie – prychnął chłopak.

- No dobra, kochani! – Krzyknął nagle lider Fatalnych Jędz, ponownie wychodząc na scenę. Jego zespół również powoli zbierał się ze swojego stołu, przy którym stał również wianuszek dziewczyn. – Koniec tej przerwy! Bawimy się dalej, ale zanim to nastąpi chcę, żebyście wybrali spośród siebie najlepiej tańczącą i najładniejszą parę dzisiejszego wieczoru. – Mężczyzna wskazał dłonią na mały kuferek, ustawiony tuż pod podium. – Wrzucajcie tam nazwiska par, które waszym zdaniem powinny zostać królem i królową dzisiejszej nocy, a przed północą ogłosimy wyniki. Nagrody będą obiecujące, gwarantuję wam to! A teraz czas na kolejny nasz kawałek „Crazy night with Gnoms”!

Uczniowie ponownie zaczęli wrzeszczeć, kotłując się pod sceną. W tym samym czasie wrócił do nas Lucjan.

- Idziemy?! – Wrzasnął.

Tylko ja się z nim zgodziłam, po czym chwyciłam każdego z osobna za ręce, podnosząc z krzeseł.

- Ruszcie się! – Warknęłam. – Skoro wszyscy musimy być na tym balu, to chociaż zacznijmy się bawić odpowiednio!

Lucjan szedł jako pierwszy, robiąc nam przejście przez pchających się i tańczących uczniów. Ja postanowiłam iść z tyłu, zamykając nasz korowód. Nie chciałam, żeby któryś z przyjaciół wyłamał się i uciekł z powrotem do stolika.

Przede mną szła Klara. Chodzenie na wysokim obcasie sprawiało jej nie lada problem. Robiła niepewne kroki, a buty wyginały jej się raz w jedną, raz w drugą stronę.

- Patrz przed siebie i się wyprostuj – doradziłam jej. – No i się nie bój. W razie czego będę cię łapała.

- Łatwo ci mówić – prychnęła, ale posłuchała mnie.

- Idź pewnie do przodu – kontynuowałam, zerkając co chwilę jak stawia nogi. – I nie myśl o tych pieprzonych szpilkach!

Klara w końcu posłuchała mnie, stawiając pewnie nogi i patrząc przed siebie. Jeszcze trochę chybotała się na wszystkie strony, ale chodzenie nie sprawiało jej już takiego dyskomfortu jak wcześniej.

-Widzisz? – Ucieszyłam się. – Poćwiczysz jeszcze trochę i będziesz nawet biegała w tych szpilkach.

- Zdecydowanie wolę pantofelki – mruknęła z miną cierpiętnicy.

- Czasami trzeba pocierpieć trochę dla lepszego wyglądu – odparłam tonem znawcy. – Taki nasz los.

Na dziedzińcu stało kilka dużych, białych karet, które przyozdabiane były mieniącymi się płatkami śniegu. Lucjan zajrzał przez okno do pierwszej, ale szybko zrezygnował z jej wybrania, tłumacząc że w środku siedzi jakaś para i się „migdali”. Druga również była zajęta, dopiero gdy zajrzał do trzeciej, okazała się pusta. Chłopak otworzył drzwi, przepuszczając najpierw mnie i Klarę. Ukłonił się przy tym nisko, a następnie spojrzał na Gryfonów, wbijając się przed nimi do środka.

Wewnątrz było dość ciasno. Usiadłam z Lucjanem po jednej stronie wozu, a przyjaciele po drugiej. Klara usadowiła się na środku, a chłopcy po obu jej stronach. Cała trójka stykała się mocno ramionami i wykonanie jakiegoś ruchu było dla nich prawie niemożliwe. Po naszej stronie natomiast znajdowało się nieco więcej miejsca, ale tylko na drobne manewry rękoma. Wszyscy stykaliśmy się kolanami.

Lucjan zaczął grzebać w kieszeni marynarki, po czym wyciągnął mały woreczek strunowy z kilkoma skrętami w środku. Pokazał nam go wszystkim, poruszając gustownie brwiami.

- Nie wylecimy za to ze szkoły? – Przeraził się Ron.

- Na balu nie powinniście tego palić – zawtórowała mu przejęta Klara, chcąc wyjść z powozu, ale Lucjan wyprostował dłoń, opierając ją koło jej głowy.

- Za późno już. Mówiłem, że to będzie nielegalna eskapada.

- Nie dosłyszałam tego! – Oburzyła się. Chciała skrzyżować ręce na piersi, ale nie miała nawet jak.

- Trudno – prychnął Ślizgon. – Poza tym palisz z nami.

- Nie będę tego palić! – Zdenerwowała się, że ktoś podejmuje za nią decyzje.

- Merlinie, przestań. Tyle razem przeszliśmy, a ty wciąż zachowujesz się, jak Mcgonagall – odparł chłopak, wyjmując z woreczka jointy.

Gryfoni spojrzeli po sobie zdziwieni, a potem te same spojrzenia przenieśli na dziewczynę, która zarumieniła się lekko, przypominając sobie, jak uczyła się dotykać faceta, trenując na Lucjanie. Parsknęłam śmiechem, również sobie to przypominając, ale nie odezwałam się ani słowem.

- Powinniśmy o czymś wiedzieć? – Spytał nieśmiało Ron, ale zaprzeczyłam ruchem głowy.

Ślizgon włożył nam do ręki po jednym papierosku i zaczął każdemu odpalać przy pomocy różdżki. Po chwili całe pomieszczenie wypełniło się dymem. Klara zaczęła się krztusić, pomimo tego, że nie zaciągnęła się ani razu.

- Ty to się upalisz samym dymem – zaśmiałam się głośno, zaciągając się swoim jointem. O dziwo, Gryfoni poszli za moim przykładem bez żadnych oporów. Chyba jednak chcieli zaliczyć ten wieczór do udanych, a nie smętnych.

- Otwórzcie okno! – Poprosiła.

- Zwariowałaś! – Tym razem odezwał się Harry, stukając się palcem po czole. – Przecież to od razu zwabi nauczycieli, a co gorsza Snape’a i wszyscy wylecimy wtedy ze szkoły!

- Jeżeli już mówisz o Snape’ie – zaczął Lucjan, trzymając dym w płucach, po czym wypuścił go, mrucząc pod nosem. – Jak wychodziłem z kibla słyszałem jak rozmawiał z tym dyrektorem Durmstrangu.

- No i? – Wzruszyłam ramionami, zaczynając się rozluźniać. – Masz jeszcze alkohol?

Brunet pokiwał głową, macając się po kieszeniach spodni. Wyciągnął z jednej małą buteleczkę do połowy pustą.

- Nie mam więcej – westchnął niepocieszony.

- My wiemy skąd wziąć – odezwał się nagle Ron, a zrobił to w taki sposób, jakby zgłaszał się do odpowiedzi. – Wystarczy znać hasło, a Hagrid może nam wydać nawet kilka butelek.

- Brzmi obiecująco – ucieszył się Lucjan.

- Mówiłeś coś o Snapie – przypomniałam mu, udając że wcale mnie to nie obchodzi.

- Nie wiem, o czym dokładnie mówili, bo przerwał im Moody, ale w głosie Karkarowa wyczułem strach. Snape coś mu tłumaczył, ale bez większego skutku. Chciałem podsłuchać, ale jak mówiłem, Moody do nich podszedł i chyba wyciszyli pomieszczenie, bo nic już nie słyszałem. – Lucjan wzruszył ramionami, jakby informacja, którą nam przekazał nic nie znaczyła.

- Moody podejrzewa Karkarowa o wrzucenie mojego imienia do Czary Ognia – wyjawił nagle Harry. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni, oprócz Lucjana, który zajęty był paleniem i piciem na przemian. Przypuszczałam nawet, że Harry wypowiedział tę informację nieświadomie, ale zioło zaczynało powoli działać w jego organizmie i rozluźniać coraz bardziej.

- Dlaczego miałby go podejrzewać? – Zapytała Klara, również zainteresowana tematem.

- No co wy, nie wiecie? – Harry zaciągnął się papierosem. – Przecież Karkarow, to były Śmierciożerca.

W karocie nastała grobowa cisza, przerywana tylko mruczeniem Ślizgona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz