niedziela, 19 kwietnia 2020

84. //Oczami Severusa//

***

Zdecydowanie za bardzo pofolgowałem swoim podopiecznym w tym roku. Powinienem trzymać ich w ryzach, a nie udawać, że wszystko jest w porządku. Gdybym dokładniej skupił się na tym cholernym Flincie, nie doszłoby do sytuacji, która miała miejsce dzisiejszego popołudnia.

Wchodząc z impetem do Slytherinu zauważyłem, jak większość z uczniów siedzi przy stole, grając w karty. Moje sokole oko dostrzegło kilka pustych i pełnych butelek po alkoholu, które leżały pod stołem, a także przepełnioną popielniczkę z boku kanapy.

„Hazard, picie, palenie” – pomyślałem, piekląc się ze złości. Uczniowie wpatrywali się we mnie zszokowani, próbując niezauważalnie schować wszystko pod sofę i zatuszować sprawę. Cóż za jawna ignorancja.

- Gdzie jest Flint? – Warknąłem na granicy szału. Od razu większość Ślizgonów spuściła głowy, nie chcąc utrzymywać ze mną kontaktu wzrokowego. – Gdzie. Jest. Flint?! – Powtórzyłem, cedząc powoli każdego słowo.

Odpowiedziała mi cisza.

- Ty! – Warknąłem w stronę Lucjana Bole’a, który pełnił rolę prefekta Slytherinu, chociaż z każdym kolejnym dniem żałowałem, że ten gnojek dostąpił takiej funkcji ponad dwa lata temu. – Na górę!

- Ale ja nic nie wiem! – Odparł chłopak, podnosząc się powoli z kanapy, z rękoma wyciągniętymi ku górze. Chwyciłem go mocno za kołnierz, pchając w kierunku schodów, a następnie ruszyłem za nim, rzucając ostatnie ostrzegawcze spojrzenie reszcie Ślizgonów.

Wszedłem jako pierwszy do dormitorium siódmego rocznika i od razu rzuciłem się do szafy, stojącej koło łóżka Flinta. Otworzyłem ją szeroko, wyrzucając z niej wszystkie klamoty. Gówniarz nie miał nawet kiedy zabrać swoich rzeczy, czyli ucieczka z Hogwartu nie była planowała. Lamberd musiała pokrzyżować jego plany.

- Gdzie on jest? – Powtórzyłem nie wiadomo już który raz, chociaż bardzo dobrze wiedziałem, że stojący przede mną Bole wiedział tyle co ja albo mniej.

- Nie mam pojęcia – odparł, stojąc przy drzwiach, jakby to miało uratować go przed moim gniewem. – Coś się stało?

- To ja tu zadaję pytania! – Warknąłem, uciszając go. – Rozmawiałeś z nim dzisiaj?

- Nie bardzo – burknął Lucjan, po czym szybko dodał – panie profesorze. – Słyszałem tylko jak powtarzał każdemu, że ma ważną sprawę do załatwienia w Hogsmeade.

Zmrużyłem niebezpiecznie oczy, wymijając chłopaka. Wszedłem ponownie do pokoju wspólnego, stając na środku pomieszczenia. Zauważyłem, że wszystkie rzeczy, jakie chowali pod stołem poznikały, a Ślizgoni stali w rzędzie jeden obok drugiego, wpatrując się we mnie z mieszaniną strachu i przerażenia. Nagle wokół mnie zrobiło się bardzo cicho. Zdawałem sobie sprawę, że większość Ślizgonów ma na swoim sumieniu mniejsze lub większe przewinienia i gdybym tylko chciał, mógłbym wyciągnąć z nich wszystko, ale dzisiejszego dnia interesowała mnie tylko jedna rzecz.

- Myślicie, że skoro jestem waszym wychowawcą, to wszystko wam można? – Zacząłem przechadzać się koło zgromadzonych, zaglądając każdemu głęboko w oczy.

- Ale profesorze… - odezwała się niepewnie starsza Ślizgonka, wychodząc przed szereg, ale uciszyłem ją gestem dłoni i również kolejnym gestem odesłałem do szeregu.

- Jeżeli Marcus Flint skontaktuje się z wami, w jakikolwiek sposób, chcę o tym wiedzieć – powiedziałem powoli, zatrzymując się na moment. – Jeżeli zobaczycie go na terenie szkoły, chcę o tym wiedzieć. Jeżeli macie jakieś informacje o miejscu jego pobytu, chcę o tym wiedzieć TERAZ – nacisnąłem na ostatnie słowo, unosząc głos.

Wszyscy przypatrywali się sobie w milczeniu. Nawet Draco Malfoy nie miał pojęcia, dlaczego ciągle wypytuję o Flinta i koniecznie chcę wiedzieć, gdzie jest. Stojąca koło niego Pansy Parkinson miała spuszczoną głowę i ani razu nie zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem. Zawiesiłem wzrok na dziewczynie, obserwując ją bacznie, po czym znowu zacząłem się przechadzać tam i z powrotem.

- Jeżeli ukryjecie przede mną jakąkolwiek informację o tym chłopaku, wylecicie ze szkoły. Rozumiecie? – Kontynuowałem. Uczniowie pokiwali niemrawo głowami. – Nie będzie to tylko moja decyzja, ale również samego dyrektora, dlatego radzę wam nic nie zatajać. Nie będziecie mieć żadnej taryfy ulgowej, potraktuję was jak Gryfonów i odejmę wszystkie punkty.

Ślizgoni mruknęli coś pod nosami i raz jeszcze kiwnęli mi w odpowiedzi. Przyjrzałem się im jeszcze przez krótką chwilę, po czym wyciągnąłem szybko różdżkę i jednym zaklęciem sprawiłem, że cała ich ukryta kontrabanda wysypała się na środek pokoju.

- Konfiskuję to, a jeżeli jutro któreś z was będzie pijane, to dostanie szlaban z Filchem na cały rok szkolny! Czy wyraziłem się jasno? A może dalej będziecie kiwać głowami jak cholerne marionetki?

Kilkoro odważniejszych uczniów uniosło głowy, ale na tym skończyło się ich bohaterstwo. Nie czekając na żadne słowa wyjaśnienia, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z pokoju wspólnego Slytherinu, a wraz ze mną wszystkie nielegalne używki.

***


Wparowałem do swojego gabinetu niczym burza i czym prędzej sięgnąłem po całą butelkę whisky. Pociągnąłem prosto ze szkła, dysząc ciężko. Ten stary skurwiel zaczynał wyprowadzać mnie powoli z równowagi. W dodatku ta cholerna dziewczyna wszystko słyszała. Wmawiała nam, że tak nie było, ale nie wierzyłem w jej słowa. Kwestią czasu było, jak zacznie wypytywać mnie o wszystko, a wtedy Merlin mi świadkiem że wymażę jej skutecznie pamięć razem ze wspomnieniami o mnie.

Odłożyłem butelkę na blat, aż cała zawartość chlusnęła mi na rękę. Strzepnąłem dłonią w powietrzu, podwijając rękaw lewego przedramienia. Mroczny Znak był słabo widoczny, ale nie na tyle, by być całkowicie niewidzialnym. Piętno mojego życia, które będzie się ciągnęło za mną do końca moich dni. Przejechałem kciukiem po lekkiej wypukłości, przypominając sobie czasy, kiedy Czarny Pan był postrachem czarodziejskiego świata. Byłem święcie przekonany, że ponownie tak się stanie, a wtedy albo zginę, albo będę musiał stanąć z nim twarzą w twarz i grać swoją rolę do perfekcji. Zdecydowanie wolałbym to pierwsze, ale mój żywot już od bardzo dawna nie należał do mnie, a do tego cholernego starca. Ewidentnie, Dumbledore igrał sobie ze mną, zapraszając do szkoły Szalonookiego. Dobrze wiedział w jakich okolicznościach przyszło nam się poznać i że nie będę spokojnie tolerował jego obecności koło siebie, a tym bardziej tego, jak wywlekał moje brudy na światło dzienne.

Walnąłem pięścią w biurko i ponownie sięgnąłem po alkohol, wlewając całą zawartość do gardła.

***

Czytanie książek było dla mnie ważnym punktem każdego wieczoru. Przy dobrej lekturze, mogłem chociaż na chwilę się rozluźnić, zapomnieć o bandzie idiotów, której musiałem nauczać, jednego z najstarszych i najbardziej wymagających przedmiotów w dziejach świata, a także pomyśleć nad tym, co zdawało się być nieuniknione. Dzięki doskonałej podzielności uwagi, nie miałem problemów ze skupieniem się na lekturze i analizie wszystkich znaków, które dawały mu o sobie znać podczas tych kilku tygodni, a które w jawny sposób pragnęły mi zakomunikować o złu, które próbowało przedrzeć się przez bramy Hogwartu i mnie dopaść.

Tym razem było nieco inaczej. Jak zwykle zasiadłem w swoim ulubionym fotelu ze szklaneczką czegoś mocniejszego i próbowałem skupić się na najnowszym dziele literatury faktu, które udało mi się nabyć, ale mój wzrok co chwilę zerkał w stronę drzwi, by następnie przenieść się na zegar wiszący nad rozpalonym kominkiem, którego blask mile grzał stare kości.

Karcąc siebie w duchu, dałem sobie kolejną szansę i raz jeszcze przysłoniłem widok drzwi, książką. Jedną ręką trzymałem ciężki wolumin, a drugą położyłem delikatnie na podłokietniku mebla, wystukując miarowo w obicie. Gdy wskazówka zegara dała o sobie głośno znać, przesuwając się o jedną minutę do przodu - nie wytrzymałem. Odłożyłem książkę z trzaskiem na biurko, podnosząc się szybko z fotela. Raz jeszcze spojrzałem w stronę drzwi, odsuwając od siebie wszystkie skrajne emocje, które targały mną w tamtej chwili i sięgnąłem szybko po swój czarny płaszcz. Liczyłem na to, że złapie ją w gronie jej przyjaciół i wlepię dodatkowy szlaban, tym razem dłuższy, który spędzi w towarzystwie woźnego, skoro moja obecność była jej już niepotrzebna.

Szybko wyszedłem ze swojego gabinetu, przemierzając kolejne pokryte w półmroku korytarze. Bacznie obserwowałem każdy zakamarek, ale pomimo piątku i wczesnej godziny, uczniowie siedzieli spokojnie w dormitoriach i pokojach wspólnych. Czyżby przygotowywali się na jutrzejszy dzień, a może nie chcieli narażać tuż przed balem? Nie bardzo wiedziałem, co mogło być powodem nie pojawienia się Lamberd u mnie na szlabanie, ale jakikolwiek by on nie był, nie zamierzałem puścić jej tego płazem.

Skręcając w główny korytarz, zauważyłem ją jak wracała w towarzystwie Szalonookiego, który trzymał ją blisko swojego boku, obejmując na dodatek. Jakby tego było mało, Lamberd miała przerzucony przez ramiona stary płaszcz tego paranoika. Zgrzytnąłem zębami, zaciskając mocno pięści. Moody próbował coś ugrać, kręcąc się blisko tej dziewczyny. Chciał ją mieć po swojej stronie, ale dlaczego? Po co?

Ruszyłem szybko za nimi, wtrącając się w środek ich żenującej rozmowy. Lamberd, jak na komendę obróciła się przodem do mnie. W ręce trzymała miotłę wyścigową, a druga dłoń, która ją obejmowała powoli została ściągnięta z jej ramion.

- Profesorze… - zaczęła spanikowana, ale Moody postanowił wyratować ją z opresji. Cóż za szarmancka postawa, godna tego skurwiela.

- Zanim powiesz cokolwiek, Severusie, to ja pozwoliłem panience Lamberd wyjść na błonia i polatać. Uważam, że szlaban, jaki jej przydzieliłeś, zabraniając grać w Quiddicha, jest wielce krzywdzący. Dziewczyna ma talent, musi sporo ćwiczyć, żeby zostać profesjonalnym graczem.

- I ty oczywiście zrobisz wszystko, żeby jej w tym pomóc – powiedziałem cynicznie, mając ochotę zmieść tego gnoja z powierzchni ziemi. Ewidentnie chciał wytrącić mnie z równowagi. Czyżby wiedział o moim niezdrowym pociągu do tej cholernej dziewczyny, a może sam miał na nią ochotę?

- Naturalnie, Severusie. Jestem jej nauczycielem, a ta rola nie polega tylko na dawaniu szlabanów i karaniu uczniów, ale także na pomocy im i wyciąganiu z nich wszystkiego, co najlepsze. – Moody wyciągnął na wierzch język, przejeżdżając nim po dolnej wardze. Skrzywiłem się na ten gest, mrużąc niebezpiecznie oczy.

- Profesorze Moody – odezwała się nieśmiało Lamberd, ściągając z siebie wierzchnie okrycie nienależące do niej. – Ja już pójdę. Dziękuję raz jeszcze… - zerknęła szybko na mnie i dodała szeptem – za prezent.

- Nie ma za co, Alex. Niech ci służy. Dobranoc – odparł Szalonooki, odprowadzając przygarbioną dziewczynę wzrokiem. Ja również zerknąłem w jej stronę, zapamiętując w jaki korytarz skręciła i na nowo przeniosłem nienawistne spojrzenie na drugiego nauczyciela, po czym bez słowa odwróciłem się, ruszając w przeciwną stronę niż dziewczyna.




***




Złapałem ją w połowie drogi do Gryffindoru i siłą wciągnąłem do jednej z sal. Zamknąłem szybko drzwi zaklęciem i wyciszyłem pomieszczenie, na wypadek, gdyby próbowała krzyczeć. Widziałem na jej twarzy ogromne przerażenie. Prezent, który dostała od tego paranoika, przyciskała mocno do piersi, jakby to miało ją uchronić przede mną. Dobrze wiedziała, że miałem zamiar ją śledzić. Nie była na tyle głupia, żeby tego nie przewidzieć, ale również na tyle inteligentna, żeby przede mną uciec.

Jednym mocnym ruchem wyrwałem jej miotłę z ręki, odrzucając w kąt. Dziewczyna krzyknęła, chcąc rzucić się w stronę swojego prezentu, ale ponownie chwyciłem ją za koszulę i rzuciłem w stronę ławki. Lamberd syknęła cicho z bólu.

- Jakim prawem sobie ze mną pogrywasz, kretynko?! – Wysyczałem wściekle, podchodząc do niej szybko.

- Ja przepraszam – pisnęła spanikowana, próbując stanąć prosto, ale niemal wcisnąłem ją w mebel, nie pozwalając się ruszyć. – Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć! Przez cały tydzień nie odezwałeś się do mnie słowem! Skąd miałam wiedzieć, że dzisiejszy szlaban był aktualny.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nie jesteś od myślenia – przypomniałem jej, obnażając zęby. – Te szlabany są karą za twoje zachowanie, a nie nagrodą w postaci mojego kutasa, zapamiętaj to sobie. To jest twój pieprzony obowiązek, żeby pojawiać się na nich w każdy piątek niezależnie od sytuacji! – Z każdym kolejnym słowem podnosiłem nieświadomie głos, dochodząc niemal do krzyku. Widziałem tylko jak w oczach dziewczyny pojawiają się łzy, a usta drżą niekontrolowanie.

Odsunąłem się od niej, dając sobie chwilę na uspokojenie się. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Trzymała się kurczowo skraju biurka, zerkając co chwilę na swoją miotłę, co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Uniosłem ją zaklęciem i jednym ruchem różdżki zamieniłem w popiół.

- Nie! – Krzyknęła, wyciągając przed siebie rękę, po czym opuściła ją szybko. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. – Dlaczego to zrobiłeś? – Dodała szeptem, spuszczając głowę. Chwyciłem ją brutalnie za podbródek, unosząc go i z mściwą satysfakcją odparłem:

- Masz szlaban na Quiddich do końca roku szkolnego, a może i dłużej, więc ta cholerna rzecz nie będzie ci potrzebna.

- Jesteś podły – jęknęła, odsuwając moją dłoń od swojej twarzy. – To było dla mnie ważne. Dlaczego próbujesz zniszczyć wszystko, co lubię?

- Nie wszystko – odparłem chłodno. Oparłem dłonie na jej ramionach i nacisnąłem je mocno, zmuszając dziewczynę do uklęknięcia przede mną.

- Nie chcę – odparła, obracając głowę bokiem. Czarne jak węgiel włosy przykryły jej pół twarzy.

- Patrz na mnie! – Syknąłem, chwytając ją za policzki. Zacisnąłem mocno palce na jej skórze, zmuszając ją do spojrzenia w moją stronę. Lamberd próbowała wyrwać się, ale powodowało to coraz większy ból, więc w końcu przestała się szamotać i spojrzała swoimi wielkimi, zielonymi i przerażonymi oczami na moją twarz. – Tak lepiej, a teraz klękaj.

Łzy ciurkiem spływały jej po policzkach, ale posłusznie klęknęła przede mną. Patrzyłem na nią z pogardą, rozpinając powoli rozporek i wyciągając na wierzch rządnego wnętrza jej ciepłych ust penisa. Jednak nawet to nie spowodowało, że stała się chociaż odrobinę bardziej chętna.

- Co jest, Lamberd? Nagle nim gardzisz? – Spytałem cynicznie, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi, co ponownie doprowadziło mnie do białej gorączki. Wepchnąłem bezceremonialne palce do jej ust, zmuszając ją do ich otworzenia, chwyciłem za pukiel włosów i siłą zmusiłem do wzięcia go pomiędzy wargi.

Ciepło i wilgoć jej ust sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz. Jęknąłem cicho, odchylając głowę i nadając tempo Lamberd. Przez chwilę napawałem się tym uczuciem, ale zdałem sobie sprawę, że dziewczyna w dalszym ciągu nie ma ochoty ze mną współpracować.

- Nie udawaj, że tego nie chcesz! – Warknąłem, puszczając jej głowę. Lamberd odsunęła się szybko ode mnie, próbując złapać oddech. Przetarła wierzchem dłoni usta, bojąc się spojrzeć mi w oczy, po czym na nowo wzięła go do buzi, ssąc powoli. Jej delikatne pieszczoty nie były w stanie ugasić pożądania, które we mnie kiełkowało, więc na nowo przytrzymałem jej głowę, wypychając biodra. Przyjęła go niemal w całości, ale zaczęła się krztusić. Machinalnie próbowała się odsunąć i zaczerpnąć powietrza, ale uniemożliwiłem jej to, rżnąc jej usta w szaleńczym tempie. Musiała dostać karę, musiała wiedzieć, do kogo należy i nigdy więcej mnie nie ignorować.

Gdy spełnienie było bliskie, nie pozwoliłem jej odsunąć głowy, tylko spuściłem się wprost do jej ust, stękając cicho. Ta wizja chodziła za mną od pewnego czasu i za każdym razem, kiedy o tym myślałem, czułem ogarniające mnie podniecenie. W końcu poczułem się spełniony i zrelaksowany. Odepchnąłem od siebie dziewczynę, która na nowo zaczęła się krztusić, zaciskając palce na zimnej posadzce. Uniosła niepewnie głowę, zerkając na mnie czerwonymi od płaczu oczami. Jej włosy poprzyklejały się do mokrych od łez policzków, a z kącika ust ściekało moje nasienie, którego nie dała rady już połknąć. Nachyliłem się więc nad nią i palcem wskazującym zebrałem spermę, rozprowadzając ją po jej wilgotnych wargach.

- Czyż nie jestem wielkoduszny dla ciebie? – Spytałem z kpiną, prostując się ponownie. Zapiąłem szybko rozporek, doprowadzając się do porządku. – Zawsze chciałaś, żebym dokończył w twoich ustach i w końcu to dostałaś. Niestety, nie jest to jakaś miotła do gry, ale nie omieszkam stwierdzić, że będziesz to dłużej wspominała niż ten durny przedmiot.

- Jesteś podły – mruknęła ochrypłym głosem, podnosząc się w końcu z podłogi. Raz jeszcze zerknęła na popiół, który pozostał po jej podarunku od Szalonookiego i jęknęła cicho.

Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że posunąłem się za daleko ze wszystkim, co jej dzisiaj zrobiłem, ale nie było już odwrotu. Jedyne, co mogłem w tej sytuacji zrobić, to pokazanie jej, że jednak mi zależy. Nie chciałem, aby się do mnie zraziła i nie pojawiała więcej pod drzwiami gabinetu. Trudno mi to było przyznać nawet przed samym sobą, ale potrzebowałem jej jak powietrza. W tej całej swojej buntowniczości była taka niewinna i krucha, co sprawiało, że cała krew we mnie buzowała. Nachyliłem się więc nad nią i niemal pieszczotliwie pogłaskałem jej policzek. Lamberd przymknęła na moment oczy.

- Zawsze będziesz należała tylko do mnie –szepnąłem cicho, wodząc kciukiem po jej ustach i zapamiętując każdy szczegół jej twarzy. Dziewczyna wydęła wargi do pocałunku, ale odsunąłem się szybko, poprawiając mankiety szaty. - Wracaj do wieży - rozkazałem chłodno – i pamiętaj, że będę cię miał jutro na oku.



***

W dzień balu postanowiłem zjeść śniadanie u siebie w komnatach. Skrzaty domowe dwoiły się i troiły, żeby dogodzić moim kubkom smakowym. Odesłałem je w diabły jednym machnięciem ręki, nalewając sobie wina do kieliszka i rozkoszując się upragnioną ciszą zabrałem się za posiłek. Niestety, nie było mi dane cieszyć się swoją samotnią, ponieważ kilka minut po zaczęciu jedzenia, ktoś zapukał do drzwi, a następnie bezceremonialnie wszedł do gabinetu. Jako, że siedziałem w salonie, nie wiedziałem, kim mógł być mój tajemniczy gość, ale tylko jedna osoba robiła w Hogwarcie co chciała, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji.

Westchnąłem cicho, dopiłem wino, przetarłem chusteczką usta i podniosłem się z fotela, otwierając drzwi do gabinetu. W środku czekał na mnie Albus Dumbledore, uśmiechając się wesoło zza swoich okularów. Jego niebieskie oczy błyszczały niebezpiecznie, a w dłoniach zamiast cukierków, trzymał różne kolorowe serpentyny. Spojrzałem na tę scenerię oszołomiony, uważając ją za absurdalną.

- Dyrektorze… - skinąłem głową, czekając aż staruszek wyjaśni mi, o co tutaj chodzi.

- Severusie! – Wykrzyknął energicznie. – Przepraszam, że przeszkadzam ci w śniadaniu, ale potrzebuję twojej pomocy.

- W czym? – Zapytałem, unosząc brwi. Raz jeszcze spojrzałem na dekoracje w jego dłoniach i parsknąłem śmiechem, co zdarzało mi się wyjątkowo rzadko. – Chyba nie sądzisz, że…

- Musisz mi pomóc – odparł Dumbledore błagalnym tonem. – Minerva zajmuje się cateringiem, Filius zespołem, a reszta nauczycieli próbuje ogarnąć cały ten rozgardiasz. – Profesor rozłożył ręce, wskazując na cały Hogwart.

- Trzeba było się nie godzić na ten durny bal u nas – warknąłem, zakładając ręce na piersi. – Ja ci w niczym nie pomogę, Albusie. Od początku byłem temu przeciwny. Ta cała szopka nie ma sensu. Rano będziemy zbierać pijaną młodzież spod stołów.

- Daj im się chociaż raz wybawić – odparł staruszek, poklepując mnie po ramieniu, jakbym był jego uczniem. – Poza tym, twoja pomoc jest mi dzisiaj niezbędna. Dobrze wiem, że będziesz chciał się zaszyć na cały dzień w swoich lochach, ale ktoś musi pilnować uczniów, żeby… jak to ująłeś? Nie zbierać ich pijanych spod stołów?

- Nie igraj ze mną – warknąłem. – Masz Szalonookiego. Niech on ci pomaga we wszystkim.

- Mój drogi chłopcze, do pilnowania naszych kochanych uczniów potrzeba więcej, niż jednego nauczyciela.

- Nie nazywaj mnie chłopcem! – Wysyczałem niebezpiecznie.

- To, co Severusie? Pomożesz? – Staruszek uniósł dłonie, pokazując mi serpentyny i jak zwykle ignorując moją uwagę na swój temat.

- Niech ci będzie…



***



Uczniowie powoli zaczęli się schodzić do wielkiej Sali ze swoimi drugimi połówkami. Zauważyłem, że bardzo wielu hogwarckich uczniów postanowiło się zintegrować z gośćmi z innych szkół, które odwiedziły nas w tym roku. Żeby tylko później z tych znajomości nie wyszło nic niedobrego.

Przechadzałem się po holu, obserwując wszystkich. Chłopcom rozkazywałem opróżniać kieszenie, a dziewczynom pokazywać, co mają w torebkach. Żadna osoba nie miała prawa przejść do wielkiej Sali z alkoholem.

Nagle wpadła na mnie jakaś uczennica o długich, blond kręconych włosach, ubrana w niebieską sukienkę do kolan. Góra jej ubrania składała się z gorsetu tego samego koloru, odsłaniając chude, blade ramiona.

- Przepraszam! – Pisnęła, odskakując. – To te buty. Nie umiem w nich chodzić, profesorze.

- Torebka – mruknąłem, nie zawracając sobie nią głowy. Uczennica nerwowym ruchem otworzyła swoją kopertówkę. Zajrzałem do środka w poszukiwaniu nielegalnych substancji, ale znajdowała się tam tylko różdżka i paczka chusteczek. – Dobrze, możesz wejść do wielkiej Sali i usiąść koło koleżanek z Beauxbaton, bo widzę że nie masz przy sobie pary.

- Profesorze, ale ja jestem z Gryffindoru – uśmiechnęła się nagle dziewczyna. W pierwszym momencie jej nie poznałem, dopiero gdy odgoniłem ją od siebie ręką, zdałem sobie sprawę, że była to Klara Amber. Zerknąłem na nią raz jeszcze przez ramię, nie dowierzając jak sukienka i lekki makijaż może zmienić człowieka. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Od kiedy Mistrz Eliksirów, Severus Snape popełniał jakiekolwiek gafy?!

Amber stała sama w kącie, jakby na kogoś czekała. Rozejrzałem się po zebranych, ale nigdzie nie dostrzegłem tej drugiej. Czyżby postanowiła nie przyjść? W końcu ze schodów zszedł Potter ubrany w elegancki, czarny garnitur i Weasley, który wyglądał jak jakiś wypłosz. Szata prawdopodobnie z tamtego stulecia. Już z daleka było widać, jak chodzą po niej pchły. Gryfoni próbowali mnie wyminąć, ale rozkazałem im wywinąć kieszenie na drugą stronę. Potter zrobił to momentalnie, rudzielec natomiast miał ich tyle, że kazałem mu odejść i nie pokazywać mi się na oczy dzisiejszego wieczoru.

Zaraz po tych bezczelnych gówniarzach ze schodów zszedł Szalonooki ubrany w białą odświętną koszulę bez swojego płaszcza. Prychnąłem cicho pod nosem. Mężczyzna kiwnął mi głową i ruszył w stronę Amber i jej przyjaciół. Obserwowałem ich uważnie. Moody ukłonił się nisko dziewczynie, a ta zaczerwieniła się po same koniuszki uszu. Przewróciłem oczami, ponownie rozglądając się po uczniach.

Nagle usłyszałem oklaski. Przeniosłem spojrzenie na schody, po których schodziła Ona pod rękę ze swoim partnerem – Lucjanem Bole’em, który zachowywał się jak książę Anglii. Machał do wiwatujących mu Ślizgonów i puszczał oczko do dziewczyn, nie przestając trzymać Lamberd pod rękę.

Dziewczyna uważnie stąpała po kolejnych stopniach, unosząc nieco swoją skąpą sukienkę i odsłaniając szczupłe nogi na czarnych szpilkach. Wyglądała… zjawiskowo. Miała rozpuszczone włosy, nieco mocniejszy makijaż od swojej przyjaciółki i usta pomalowane czerwoną szminką. Zapatrzyłem się na nie, nie mogąc uwierzyć, że te same usta dzień wcześniej trzymały mojego kutasa w swoich objęciach.

Bole zostawił na chwilę dziewczynę, podchodząc do innych Ślizgonów, którzy gratulowali mu partnerki, a Lamberd podeszła do swoich przyjaciół. Nie miałem nawet czego u niej sprawdzać, ponieważ nie miała przy sobie żadnej torebki. Bacznie się jej przyglądałem, kiedy przechodziła koło mnie. Miała praktycznie nagie plecy. Sukienka kończyła się nieco ponad odcinkiem lędźwiowym. Gryfonka przystanęła przy przyjaciołach, którzy również nie mogli się nadziwić, jak wyglądała. Moody niby przypadkiem dotknął jej nagiego ramienia, a następnie przesunął otwartą dłoń na jej plecy. Tego było za wiele. Lamberd nie miała prawa wejść w tej sukience na bal. Znowu próbowała wyprowadzić mnie z równowagi. Już chciałem do nich podejść, gdy nagle Karkarow zaszedł mi drogę, wskazując nerwowo na boczny korytarz. Nie chciałem zostawiać uczniów samych sobie, ale dyrektor Durmstrangu wyglądał na bardzo podenerwowanego, więc poszedłem za nim, oglądając się co jakiś czas na Szalonookiego.













1 komentarz:

  1. Ach, obłędna ta notka <3 z każdym zdaniem napięcie we mnie rosło, jak penis Seva w ustach Alex :D dobrze mu tak, niech sobie teraz popatrzy, że ona może mieć mnóstwo innych facetów i niech doceni choć trochę, że ona woli Jego <3 awww, czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń