piątek, 24 kwietnia 2020

85. Rozpoczęcie Balu

W piątek, dzień przed balem, uczniów ogarnęło prawdziwe szaleństwo. Napięcie czuć było w powietrzu, a emocje kumulowały się odwrotnie proporcjonalnie do czasu, jaki został do imprezy. Osobiście nie rozumiałam, dlaczego tak wiele osób panikuje i gorączkuje się. Przecież o balu wiadomo było dawno temu, mieliśmy swój czas na zakupy i do tej pory każdy powinien mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Ja miałam wszystko przyszykowane, wyprasowane i rozplanowane. Jedyną rzeczą której nie rozpracowałam do tej pory, było chodzenie w butach na obcasie, ale na to było już nieco za późno. Może jednak to ze mną było coś nie tak, że podchodziłam do wszystkiego bezstresowo? Ostatnie wolne chwile postanowiłam spędzić na nauce, choć nie było to wcale takie łatwe, kiedy wokół tyle się działo. Gdy Alex poszła zanieść prezent profesorowi Moody’emu, próbowałam ponownie skupić się na lekturze. Oderwał mnie od niej głośny śmiech bliźniaków Weasley. Spojrzałam ukradkiem w ich kierunku. Ekipa ciągle stała w tym samym miejscu, ale grupka powiększyła się o Rona. George złapał brata, gdy ten przechodził obok, a później luźno objął go ramieniem, wyciągając na środek.

- Jak tam bracie, skrzaty doczyściły Ci wszystkie koronki i wygoniły nietoperze z szaty? – George poruszył brwiami.

- Śmiejesz się, ale siedzimy w tym wszyscy razem – mruknął Ron, zataczając palcem koło i tym samym wskazując na bliźniaków.

- Jak razem? – parsknął Fred. - Nie widziałeś naszych szat?

- Nie. A co z nimi? – ożywił się Ron. - Znaleźliście na nie jakiś sposób?!

- Sposób? Po pierwsze, to trzeba mieć tutaj - George popukał się palcem w czoło. – Na przykład dajmy na to jakbyś zarabiał, nie musiałbyś iść w tym, co wysłała Ci matka – mrugnął.

- Właśnie. Nigdy, przenigdy bym nie narobił takiego wstydu Angelinie, żeby pójść w tej narzucie – dorzucił Fred, mocniej przytulając do siebie dziewczynę.

- Pff – żachnął się Ron, wyrywając spod ręki brata. – Wstyd… Po prostu pójdę w mundurku!

- Jeszcze gorzej. Nikt Cie w mundurku nie wpuści! – zawołała za nim Angelina.

- Trzeba było myśleć! – dorzucił Fred. Grupka roześmiała się.

Ron zacisnął ręce w pięści i wściekły ruszył w stronę schodów. Zatrzymał go Harry, próbując na spokojnie coś mu wytłumaczyć. Zamknęłam podręcznik i podeszłam do nich.

- Jakbym wiedział, że tylko ja będę robił z siebie debila, pożyczyłbym od Ciebie kasę – wkurzał się Ron.

- Myślałem, że tak bardzo masz gdzieś ten bal, że ci obojętne w czym idziesz – Harry rozłożył ręce.

- Niby tak, ale z drugiej strony, to będzie towarzyski zgon.

- Ron, nie przejmuj się nimi – wtrąciłam się, stając obok nich. - Ta szata na pewno nie jest taka zła. W końcu kiedyś tak się nosili. W swoich czasach był to ostatni krzyk mody.

- W swoich czasach… Czyli chyba z pięćset lat temu! – Ron zacisnął pięści jeszcze mocniej. Był czerwony ze złości. – Wykiwali mnie.

- Dobra, daj spokój – Harry poprawił okulary. - Sam się wykiwałeś. Mogłeś ich spytać wcześniej, co będą ubierali. Teraz już nic nie zmienisz…

- Właściwie to nadal jest pewien sposób – wtrąciłam nieśmiało.

Harry i Ron spojrzeli na mnie zdziwieni.

- Właśnie, przecież mogę podwędzić szatę komuś innemu? – wypalił nagle rudzielec, rozglądając się dyskretnie. – Neville chyba nosi podobny rozmiar…

- Hej, nie! Wybij sobie to z głowy – oburzyłam się i skrzyżowałam przed sobą ręce. – Mówię o całkowicie legalnych sposobach.

- Czyli że co?

- Czyli że szycie lub magiczna modyfikacja. Nigdy nie skracaliście sobie nogawek? Nie przyszywaliście guzika?...

Chłopacy spojrzeli po sobie, a później znów spojrzeli na mnie. Widać nie słyszeli o czymś takim. Westchnęłam przeciągle.

- Po prostu weź mi ją pokaż – mruknęłam. – Pomogę Ci.

Ruszyliśmy w stronę schodów do dormitorium. W Gryfindorze tylko te do damskiej części były zaczarowane, więc bez problemu podążyłam za przyjaciółmi na szczyt schodów, a później dalej korytarzem, aż pod drzwi ich wspólnej sypialni. Zupełnie nie pomyślałam, że taka wędrówka może dziwnie wyglądać. Z resztą nikt nie zwracał na nas uwagi. Przyczajony Ron zajrzał najpierw do pokoju, a gdy ocenił, że droga jest wolna, kiwnął mi, że mogę wejść. Gdy wchodziłam do środka, rudzielec akurat błyskawicznie przykrywał kołdrą bajzel jaki miał na łóżku. Były to głównie papierki po słodyczach, karty czarodziejów i kilkukrotnie noszone ciuchy, za czyste by być w praniu i za brudne, by wylądować w kufrze lub szafie. Z zaciekawieniem rozejrzałam się po sypialni chłopaków. Wyglądała prawie tak samo jak nasza, ale było widać i czuć, że mieszkali tu chłopacy. Powietrze wydawało się stęchłe i jakby czymś przesiąknięte, poza tym wokół panował nieład. Harry od razu walnął się na swoje łóżko i sięgnął pod poduszkę po coś, co wyglądało jak pustka kartka. Odczarował ją, a potem drapiąc się po głowie, wczytał się w zawartość czegoś, co okazało się być listem od jego wujka, Syriusza. Powstrzymałam się od zaglądania mu przez ramię i usiadłam ostrożnie na skraju łóżka Rona, próbując za wszelką cenę nie zgnieść niczego, co leżało pod kołdrą. Chłopak spojrzał na mnie, na swoje łóżko, nieco się zaczerwienił, a później przykucnął przy kufrze, gorączkowo przewalając jego zawartość w poszukiwaniu nieszczęsnej szaty. Harry westchnął ciężko.

- Coś nie tak? – zapytałam.

- Nie chcę przynudzać – okularnik wzruszył ramionami.

- Martwi się turniejem – odpowiedział za niego Ron. Harry rzucił w niego butem, ale Ronowi udało się zasłonić i ocalić twarz. – I czego rzucasz! Przecież nie kłamie!

- Bo za dużo gadasz – westchnął Harry, a potem spojrzał na mnie sponad listu. - Odkąd nie mam mapy Huncwotów, ciężej mi się wymykać do Syriusza. Zupełnie jakby nagle wszystkie tajne wyjścia z Hogwartu były obstawione przez nauczycieli…

- Przecież masz pelerynę niewidkę – zauważyłam, obracając różdżkę w palcach. – Powinno ci być łatwo.

- Nie przy Moody’m – Potter uśmiechnął się blado. - Niby nie jest tak wredny jak Snape, ale zawsze mnie wypatrzy z kilometra i zagada.

- Czyli też na niego tak ciągle trafiasz? – zainteresowałam się, przykładając koniec różdżki do ust. – Alex bardzo to przeszkadza, że Profesor Moody wyrasta jak spod ziemi, choć gdyby nie robiła nic nielegalnego, myślę, że nie miałaby z tym problemu. On po prostu robi swoją robotę. Pilnuje uczniów.

- W naszym wieku ciężko nie mieć zupełnie nic na sumieniu – skomentował Ron. – No chyba że jest się totalnym nudziarzem.

- Można nie mieć nudnego życia i nie naginać żadnych zasad – powiedziałam tonem pełnym mądrości. – Ale wiecie co? Skoro profesor ma takie dobre przeczucia, ciekawe co by było, gdyby mapa którą przetrzymuje była nadal odblokowana.

Harry nagle się zakrztusił. Nim ktoś z nas mu pomógł, chłopak uderzył się pięścią w tors, zaczarował list i unikając kontaktu wzrokowego, schował papier z powrotem pod poduszkę.

- Wiesz co by było? Nici z picia, wagarowania, naginania ciszy nocnej… - odpowiedział Ron. W końcu znalazł szatę, wstał i rozłożył ją, przykładając z wyraźnym obrzydzeniem do ciała. Wstałam i obejrzałam ją z bliska.

- Mówisz, jakbyście ciągle coś takiego robili – zaśmiałam się, zupełnie nie wierząc w takie wyobrażenie o gryfonach. Wstałam i podeszłam do chłopaka, oglądając uważnie materiał. Oczy mi się zaświeciły. – Łał… To naprawdę relikt innych czasów, ale za to jaki ładny!

- Tak więc ten… - mruknął Ron i odwrócił wzrok.

- Czyli dobrze się ukrywamy, skoro nic nie wiesz – mrugnął Harry.

- Ukrywacie, albo ściemniacie. To co? Która część Ci się nie podoba? – zerknęłam na Rona.

- Wszystko – mruknął chłopak.





Po zażartej dyskusji, użyłam nożyczek i czarów, by nieco zmodyfikować szatę Rona. Nie była to całkowita przeróbka, bo z bólem serca niszczyłabym tak ładny krój, ale szata nie wyglądała już jakby zrobiono ją ze starej tapicerki. Pozbyliśmy się koronkowych, przypominających serwety kawałków, które zwisały z rękawów, oraz odcięliśmy falbanki przy kołnierzyku. Dodatkowo zmniejszyłam szatę czarem, by pasowała do tułowia mojego jutrzejszego partnera. Rudzielec nie był do końca zadowolony ze zmian, widocznie spodziewał się o wiele więcej, ale moim zdaniem wyglądał dobrze. Cała ta zabawa zajęła dłużej niż się spodziewałam. Był już wieczór, a ja musiałam jeszcze odwiedzić profesora Moody’ego! Skoro Alex dała mu prezent już dzisiaj, chciałam też zrobić to jeszcze przed balem. Pożegnałam się z przyjaciółmi, wpadłam biegiem do własnej sypialni, zgarnęłam z wnętrza kufra starannie owinięty, prostokątny pakunek i popędziłam na pierwsze piętro, pod gabinet. Drzwi uchyliły się już gdy byłam kilka kroków od nich. Zdziwiło mnie to. Kurczowo przyciskając prezent do piersi, zwolniłam kroku i ostrożnie zajrzałam przez szparę w drzwiach.

- Profesorze?...

- Wchodź, wchodź Klaro – odezwał się Szalonooki.

Pchnęłam drzwi i już zdecydowanie pewniej weszłam do środka, zamykają za sobą. Mężczyzna ubrany był w ciemną koszulę z długimi rękawami i ciemne, garniturowe spodnie. Stał przy stoliku, tyłem do mnie, zalewając wrzątkiem dzbanek świeżej herbaty. Na jego biurku leżała w połowie pusta butelka whisky, a przy kanapie leżały strzępki jakiegoś papieru ozdobnego. Choć jego gabinet nie był jakoś specjalnie ustrojony, miałam wrażenie, że panuje tam wyjątkowo luźna i przyjemna atmosfera.

- Tak myślałem, że się u mnie zjawisz – profesor nalał mi herbaty do filiżanki i postawił ją na stoliku, wskazując na kanapę. Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce, zatrzymując na dłużej na trzymanym w rękach pakunku.

- Musiałam przyjść – Stwierdziłam z poważną miną. Usiadłam, kładąc prezent na kolanach. Profesor usiadł obok mnie. – Po pierwsze to… Ja… Wiem, że kazał mi profesor odpoczywać, ale naprawdę brakuje mi naszych zajęć. Mam nadzieję, że po balu będziemy mogli do nich wrócić? – zerknęłam ukradkiem na profesora.

- Też mam taką nadzieję – Moody kiwnął głową, przyglądając mi się uważnie.

- Albo moglibyśmy poćwiczyć trochę dzisiaj… – zaproponowałam nieśmiało.

Mężczyzna odchrząknął i poprawił się na siedzisku, zarzucając rękę na oparcie kanapy.

- Skąd w Tobie nagle taki zapał? – zdziwił się.

- Zapał do nauki był we mnie zawsze profesorze – odpowiedziałam od razu, a później zamyśliłam się. - Nie wiem, czy to w ogóle ma sens, ale czuję… czuję taką jakąś pustkę, jakby czegoś mi brakowało. I zastanawiam się nad tym od jakiegoś czasu. Jedyne co mi przychodzi na myśl, to nasze zajęcia. Nie są łatwe, ale przyzwyczaiłam się do nich i to chyba przez to tak się dziwnie czuję.

- No tak, to może być przez to – przytaknął Moody.

- Poza tym denerwuje mnie, że wszyscy traktują mnie pobłażliwie, bo raz mi się zemdlało – wyrzuciłam z siebie. - Chciałabym być silniejsza, ale jak mam taka być, skoro dostaje ciągle taryfy ulgowe i wolne?

- Zwyczajnie nie chciałem Cie męczyć przed balem – wyjaśnił profesor i przywołał do siebie szklankę whisky. - Słyszałem, że niemal wszyscy nauczyciele wam odpuszczają w tym tygodniu.

- Profesorowi Snape’owi nie przeszkadza czy jest bal, święta czy ktoś przez miesiąc był w skrzydle szpitalnym…

- Profesor Snape jest strasznym formalistą. Powstrzymam się od reszty epitetów, jakie przychodzą mi na myśl – Moody mrugnął do mnie i zmoczył usta w trunku, a później oblizał się. – Mówiłaś, że to jest po pierwsze. Co więc jest po drugie? – postukał palcem w szkło niskiej szklanki.

- A, tak… - zaczerwieniłam się, przypominając sobie o pakunku na kolanach. Zaczęłam się wiercić na kanapie. – Po drugie to tak… Bo ja wiem, że obdarowywanie nauczycieli nie jest jakimś wielkim zwyczajem… i wiem, że w niektórych krajach się tego nie stosuje, bo to nie wypada, ale… ale ja…

- Spokojnie Klaro – zaśmiał się profesor i odstawił szklankę na stolik. – Nie musisz się tłumaczyć.

- Po prostu jak zobaczyłam tę książkę, uznałam, że Profesor musi ją mieć! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem, po czym praktycznie wcisnęłam pakunek do rąk Moody’ego.

- Książkę? – zdziwił się Moody i rozerwał papier. Przyjrzał się w skupieniu zdobionej, skórzanej okładce, badając palcami jej nierówną powierzchnię, a później z wyraźnym zainteresowaniem przekartkował książkę. – Pierwsze wydanie. Edycja limitowana… Ptaszyno… to musiało być bardzo drogie – zacmokał. – Jakim cudem to w ogóle zdobyłaś? – spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Przez połączenie szczęścia, planowania i odkładanego kieszonkowego – wyliczyłam na palcach. – Ale tak naprawdę nie zapłaciłam AŻ tak dużo – zapewniłam go. – To wydanie „Historii Czarnej Magii i skutecznych sposobów jej zwalczania” zawiera błąd druku w rozdziale siódmym. Profesor na pewno go zauważy.

- Przyjrzę się temu na spokojnie – Szalonooki z uśmiechem poklepał mnie po udzie i odłożył książkę na stolik. – Też mam coś dla Ciebie. Myślałem, żeby dać Ci po świątecznym śniadaniu, ale w sumie czemu by nie teraz? – Moody machnął różdżką, przywołując do siebie średniej wielkości pakunek, a potem mi go wręczył.

Uśmiechnęłam się szeroko i rozwinęłam papier. Prezentem jaki otrzymałam, była przewieszana przez ciało, skórzana torba z klapą zapinaną na dwie ozdobne klamry. Torba wyglądała na pojemną. Gdy zaglądałam do środka, profesor stuknął różdżką w moją dłoń i wypowiedział nieznane mi zaklęcie. Spojrzałam na niego zdziwiona, nie rozumiejąc co właściwie zrobił.

- Powiązałem Cię z tą torbą – wyjaśnił od razu. – To taki magiczny pojemnik, który może ukryć o wiele więcej, niż wskazuje na to jego zewnętrzna forma.

- Zupełnie jak namioty czarodziejów?

- Na podobnej zasadzie – kiwnął głową. - Różnica jest jednak taka, że tylko właściciel widzi prawdziwe wnętrze tej torby. Od teraz możesz do niej wkładać co tylko chcesz i tylko Ty będziesz w stanie to wyjąć. Do tego nie poczujesz nawet, że jej ciężar się zwiększył.

- O rany… - jęknęłam i zafascynowana obejrzałam torbę jeszcze dokładniej. Oczy mi się świeciły z podniecenia. – Nawet nie wiedziałam, że tak się da! Ile tam wejdzie książek… wszystkie zeszyty! To chyba najlepszy prezent jaki kiedykolwiek otrzymałam! Dziękuję profesorze! – pisnęłam i przytuliłam go mocno. – Dziękuję, dziękuję!

Moody objął mnie ramieniem i opiekuńczo pogłaskał po plecach długimi, wolnymi ruchami. Poczułam się… bezpiecznie. Bardzo miło. Na dodatek jego koszula pachniała tak ładnie, że na moment się zapomniałam. Przez chwilę trwaliśmy więc w uścisku, a mechaniczne oko profesora co rusz zerkało w moją stronę. Mężczyzna w końcu odchrząknął i przypomniał mi o herbacie. Nieco speszona, odsunęłam się szybko i odgarnęłam za ucho nachodzący na twarz kosmyk włosów, po czym złapałam za filiżankę i napiłam się. Luźno rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas. Dręczyło mnie jedno - czemu właściwie pomyślałam, że profesor pachnie ładnie? Czemu mnie to obchodziło? I czemu przy nim czułam się tak jakoś…



***



W sobotę byłam gotowa jako pierwsza. Alex robiła sobie jeszcze ostatnie poprawki w makijażu. Łazienki w dormitorium były okupowane przez tłumy poszukujące choć skrawka lustra. Nie chcąc sterczeć tam jak kołek, zeszłam do pokoju wspólnego. Nie czekałam jako jedyna. Pierwszoroczni patrzyli na nas, wystrojonych jak na dziwadła. Gdy Hermiona zeszła po schodach w swojej zwiewnej, chabrowej sukience i upiętych w zgrabny kok włosach, uśmiechnęłam się do niej szeroko.

- Świetnie wyglądasz! – przyznałam szczerze.

- Dzięki, Ty też – uśmiechnęła się do mnie dziewczyna. – Czekasz na Rona? Mówił, żebyście spotkali się pod salą.

- Właśnie nie wiedziałam czy będzie chciał iść razem – przyznałam przyciszonym głosem. – Alex ma się spotkać z Lucjanem na piętrze. A Ty z Krumem gdzie?

- Pod biblioteką.

Kiwnęłam głową. Spojrzenia młodszych roczników mnie przytłaczały, więc uznałam, że zejdę razem z Hermioną. Na schodach rozdzieliśmy się, ona poszła pod bibliotekę, ja zaś zeszłam na dół, kierując się do Wielkiej Sali. Tak jak się spodziewałam, buty nie chciały ze mną współpracować. W pewnym momencie straciłam równowagę i wpadłam na profesora Snape’a. Pisnęłam przeprosiny, a on kazał mi pokazać torebkę. Pomyślałam, że nie odjął mi punktów tylko dlatego, że nie poznał mnie w pierwszej chwili. Po przeszukaniu stanęłam grzecznie pod ścianą i poprawiłam zapięcie buta. Mimo że moje błyszczące, srebrne czółenka o zaokrąglonych noskach były na niskim słupku, zaczęłam żałować, że dałam się namówić na te buty. Alex wmawiała mi, że bez obcasa nie zrobię takiego wrażenia, ale w tenisówkach czułabym się o wiele lepiej.

Nie minęła chwila, a po schodach zszedł mój dzisiejszy partner na bal razem ze swoim przyjacielem. Ron starał się chować głowę w ramionach i był cały czerwony. Miał minę, jakby myślał, że wszyscy się na niego gapią i to w tym złym sensie. Harry natomiast wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale jego nowiutki, elegancki garnitur odwracał uwagę od tej niepewnej miny.

- Yyy… cześć Klara. Prawie Cie nie poznałem – przyznał Ron, nadal się czerwieniąc.

- Widziałaś gdzieś Parvati? – zapytał Harry, rozglądając się.

- Chyba jeszcze się szykowała… - odpowiedziałam, dostrzegając kątem oka znaną mi osobę.

- Witajcie młodzieży – przywitał się profesor Moody, podchodząc do naszej grupki i kłaniając się nisko, z elegencją. – Jak nastroje?

- Kiepskie. Kiedy będzie można stąd wyjść? – od razu zapytał Ron, zrzędliwym tonem.

- Wyjść? Chyba nie zrobisz tego swojej partnerce, co Panie Weasley? – Szalonooki objął mnie ramieniem i mrugnął do mnie z uśmiechem. – Zobacz jak pięknie wygląda. Gdybym był dwadzieścia lat młodszy, sam chętnie zaprosiłbym Cię na bal, Klaro – powiedział, a ja zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.

- Yyy… no nie o to mi chodziło – Ron się speszył i zerknął na mnie. – Nie obrażasz się, co?

- Nie obrażam – potrząsnęłam głową.

Doskonale rozumiałam, że chłopcy nie czuli się, jakby byli w swoim żywiole. Harry niejednokrotnie biadolił, że będzie musiał wykonać pierwszy taniec i siedzieć przy stole z innymi turniejowiczami, co tylko zmniejszało jego chęci do bycia w tym miejscu. Nie żeby ich nie lubił, ale nie dość, że byli swoimi rywalami, to jeszcze Cedrick wyprzedził go z zaproszeniem na bal Cho. To musiało być przykre, patrzeć jak dziewczyna która mu się podoba, siedzi z innym. Podobne spojrzenie zauważyłam u Rona, gdy patrzył z zazdrością na schodzącą po schodach Alex. Przyjaciółka podeszła do nas, profesor pochwalił jej strój, a później kątem oka dostrzegł, że Snape się oddalił. Nie co zamyślony oddelegował Flitwicha do stania jako bramkarz, a sam pożegnał się z nami i wyciągnął z kieszeni laskę, którą powiększył czarem. Zdziwiło mnie, że na czas balu profesor zmienił swój zwyczajowy rekwizyt. Laska którą trzymał przypominała taką, jaką nosili lordowie. Obita byłą na całej długości czarnym, połyskującym aksamitem, zakończona ostrą, srebrną wstawką i miała zdobioną główkę w kształcie ludzkiej czaszki.

- Jeśli to prawda, że nie siedzimy razem, wścieknę się – powiedziała Alex.

- To już możesz zacząć się wściekać – jęknął Ron. – Siedzimy klasami, więc skoro przyszłaś z Lucjanem, pewnie będziesz przy stoliku z jego klasą.

- Co? – zdziwiłam się i podeszłam do tablicy, gdzie było narysowane ustawienie stołów razem z podpisem siedzących tam osób. – Ojej…

- Nie ma mowy! – Alex dopchnęła się do tablicy i zobaczyła prawdę na własne oczy. – Hej, nikt mi nie mówił, że tak będzie! Chcę siedzieć z wami!

- Spokojnie panno Lamberd – podeszła do nas profesor McGonagall, trzymając ręce splecione na brzuchu. Miała na sobie ciemnozieloną, odświętną szatę o długich, zwisających rękawach i ozdobnie obszytych krawędziach. Z boku miała przypinkę z herbem gryfindoru. – To zasady stare jak sam patriarchat. My kobiety zawsze siedzimy u boku naszych wybranków. Jeśli chcieliście usiąść inaczej, trzeba było to zgłosić wcześniej.

- Ale ja nie wiedziałam! – żachnęła się Alex.

- Przypominałam o tym na zajęciach z tańca. Przykro mi, ale teraz już za późno – spokojnie wyjaśniła kobieta. – Ale nie martw się, to przydzielenie najważniejsze jest na samym początku. To nie mój pierwszy bal i wiem, że was uczniów ciężko przykuć do jednego stolika. Ważne żeby zrobić wszystkie ceremonie, a później zrobicie co chcecie.

Alex westchnęła i spojrzała z wyrzutem w stronę otoczonego ślizgonami Lucjana. Objęłam ją ramieniem i powiedziałam jej, żeby się nie martwiła i skupiła na tym, żeby dobrze się bawić. Przecież będziemy w tej samej sali i będziemy dzielić ten sam parkiet. Nie powinno być tak źle.

Po pewnym czasie, gdy tłum pod salą robił się już znaczący, zaczęli nas do niej wpuszczać. Większość par szła pod rękę, lub za rękę. Spojrzeliśmy na siebie z Ronem i oboje speszeni odwróciliśmy wzrok. Weszliśmy do sali po prostu idąc obok siebie, jakbyśmy się nawet nie znali. Znaleźliśmy nasze miejsce i usiedliśmy. Obok nas siadł Neville z Ginny, Seamus z Lavender i reszta naszego rocznika. Stoliki były okrągłe, mieściły po dziesięć osób. Inne były tylko stół nauczycielski oraz stół turniejowiczów – te były prostokątne i ustawione w centralnych miejscach sali.

- Harry ma dużo gorzej – Ron szturchnął łokciem Neville’a - Będzie jak na świeczniku.

- Myślisz? Ja to bym się nie obraził, gdybym tam siedział – przyznał Neville.

Przyjrzałam się jego szacie. Była ciemnogranatowa, nowoczesna, ale z klasą. Pod szyją chłopak miał zawiązaną starannie muchę pasującą kolorem do poszetki. Ktokolwiek go ubierał, znał się na rzeczy.

- Dzięki że mnie tu zaprosiłeś – podekscytowana Ginny złapała Neville’a za rękę, ściskając ją. Zafascynowana obejrzała się, poszukując wzrokiem gości specjalnych, czyli między innymi Kruma.

- Ej, pół metra odstępu! – warknął Ron, rozdzielając ich dłonie. Zdezorientowany Neville uniósł ręce w obronnym geście. – Mam was rozsiąść? – zagroził rudzielec.

- Weź daj spokój – Ginny spiorunowała brata wzrokiem. – Umiem o siebie zadbać, więc nie rób siary. Jeśli zepsujesz mi ten wieczór, to Ci tego nigdy nie wybaczę!

- Dobra już dobra! – jęknął Ron i opuścił się na siedzisku, prawie znikając za stołem. – Nie dość, że Harry siedzi gdzieś indziej, to muszę patrzeć na Ciebie.

- Zamierzamy dużo tańczyć, więc tak bardzo się nie napatrzysz – odcięła mu się siostra.

Ginny i Ron pokazali sobie nawzajem języki. Ja siedziałam jak na szpilkach. Podenerwowana nalałam sobie pełną szklankę soku dyniowego i niemal wypiłam ją duszkiem, obserwując wszystkich po kolei. Obok naszego stolika przeszli akurat bliźniacy. Obaj mieli na sobie garnitury i szli pod rękę ze swoimi partnerkami. Fred oczywiście był z Angeliną – dziewczyna miała na sobie jasną, satynową sukienkę na ramiączkach przepasaną złotym, łańcuchowym paskiem i bardzo wysokie szpilki w których chodziła perfekcyjnie. Jej sukienka była długa do ziemi i plątała się między jej nogami. George natomiast był w parze z jakąś Puchonką – koleżanką Angeli. Nie znałam jej imienia, ale miała pokręcone, upięte kasztanowe włosy i krótką, czarną sukienkę, odsłaniającą nogi aż do połowy uda. Obie dziewczyny patrzyły na wszystkich z wyższością, jakby to one były najważniejszymi paniami wieczoru. Bliźniacy zaś szli z udawaną powagą, a gdy zobaczyli Rona i Giny, przystanęli na moment i dyskretnie pokazali, że jeden z nich miał wewnątrz marynarki nielegalny alkohol. Ron aż zerwał się z miejsca, patrząc z niedowierzaniem na braci.

- Jakim cudem udało wam się z tym wejść? – zapytał.

- Trzeba mieć tutaj – George popukał się w skroń, a potem bliźniacy znów przybrali przesadnie nadęte miny i podeszli do swojego stolika, witając się wesoło z resztą klasy.

- Czemu im się wszystko udaje – wkurzył się Ron, uderzając pięścią w stół.

- Bez alkoholu też się można świetnie bawić – Neville wzruszył ramionami.

- Ja wiem gdzie jest dużo alkoholu… - powiedziałam nagle, zawieszając wzrok na przechodzącym Draco Malfoyu. Jego idealnie czarny garnitur odcinał się od bladej skóry i bardzo jasnych, ulizanych do tyłu włosów. Ubranie wyglądało jak wprost stworzone dla niego. Poczułam ukłucie zazdrości, widząc, że u jego boku idę nie ja, a Pansy. Dziewczyna miała na sobie butelkowo zieloną sukienkę, a jej biżuterię łączył motyw węży. No tak, Slitherin…

Ron pomachał mi ręką przed oczami.

- Co jest? – ocknęłam się, patrząc na niego.

- Gdzie ten alkohol? – zapytał z miną, jakby powtarzał to pytanie piąty raz.

- Yyy… No ten – zmieszałam się. Czy wszyscy widzieli jak się zagapiłam? Miałam nadzieję, że nie było to tak oczywiste. - U woźnego w kantorku. Ma tam całe skrzynki zarekwirowanych fantów. Jest tego tyle, że spokojnie mógłby prowadzić sklep monopolowy.

- No to mamy misję! – Seamus klasnął w dłonie i zatarł je.

- Chyba nie chcecie się tam wymykać? – zdziwiłam się.

- Właśnie. A co jak was nie wpuszczą z powrotem? – oburzyła się Lavender.

- Ja słyszałam, że jeśli znasz tajne hasło, Hagrid może Ci sprzedać trochę wódki – wtrąciła nagle Ginny. – Ale być może to plotka…

Temat trwał, a w tym czasie nauczyciele i uczniowie zgromadzili się już przy stołach. Ja zerkałam w stronę stołu Alex. Widać było, że Lucjan polewa coś pod stołem, a później podaje każdemu po kolei. No tak, po nim można było się spodziewać, że był zaopatrzony. Gdy byliśmy w komplecie, Dumbledore wyszedł na środek i uroczyście przywitał nas długą, motywująca przemową o naszej przyszłości, a także o tym, że powinniśmy wspólnie świętować i się bawić mimo całej tej turniejowej rywalizacji pomiędzy domami. W końcu nadszedł ten najbardziej stresujący moment, czyli pierwszy taniec. Na pierwszy ogień wyszły oczywiście pary turniejowe, które w rytm muzyki klasycznej wykonały przestudiowany wcześniej układ. Hermiona i Krum radzili sobie świetnie, widać było, że ćwiczyli ten układ wielokrotnie. Tego samego nie można było powiedzieć o Harrym, który widać było, że gubił rytm, mylił ułożenie ręki i ogólnie radził sobie słabiej. Parvati nadrabiała za niego gracją i ratując sytuację co kilka sekund. Melodia trwała, a Dumbledore poprosił do tańca McGonagall, tym samym otwierając parkiet dla innych par. Ludzie zaczęli stopniowo dołączać. Neville przyklęknął przy Ginny i ucałował jej dłoń, zapraszając ją do tańca. Ruszyli tam w podskokach. Reszta stolika też stopniowo zaczęła wstawać. Widziałam, że Lucjan wstał od stołu, z gracją ukłonił się Alex i również wyciągnął ją na parkiet. Widać było po jego ruchach, że miał za sobą profesjonalne lekcje tańca towarzyskiego. Ja spojrzałam nieśmiało na Rona. Chłopak siedział z założonymi rękami i miną, jakby powoli umierał.

- Też zatańczymy? – zapytałam. – Wypadałoby chociaż raz.

- Yy… no tak – rudzielec ocknął się i wstał z krzesła.

Odchrząknął, a później podał mi dłoń. Złapałam ją, przez co oboje się zaczerwieniliśmy. Odwiesiłam torebkę na krzesło i wyszliśmy na parkiet. Szturchani przez tańczące pary, co rusz wpadaliśmy na siebie. W końcu znaleźliśmy kawałek miejsca dla siebie i stanęliśmy przed sobą nieco zawstydzeni. Akurat obok nas pojawił się Dumbledore i McGonagall. Nauczycielka uśmiechnęła się do nas szeroko.

- Tak jak na zajęciach, panie Weasley! – zawołała rozpromieniona.

- Yyy. No wiem – stęknął chłopak.

Nauczyciele zrobili kilka obrotów i zniknęli nam z oczu. Ron patrzył na mój gorset, nie będąc pewnym gdzie powinien położyć drugą rękę. Wyręczyłam go, kładąc ją na swojej talii, a później – choć trzymając się na dystans – zaczęliśmy tańczyć. Oboje mieliśmy skupione miny, próbując nie pomylić kroków i nie wypaść z rytmu. Ja dodatkowo starałam się nie stracić równowagi przez moje buty. Ten pierwszy taniec był nieco sztywny, ale byłam zadowolona, że uczestniczyliśmy w nim razem z wszystkimi. Gdy piosenka się skończyła, Ron od razu próbował uciec do stolika. Westchnęłam i wróciłam razem z nim, próbując wypatrzeć w tłumie Alex. W tym samym czasie Harry dopadł do naszego stolika i jęknął.

- Ratujcie!

Spojrzeliśmy za niego, widząc jak pomiędzy tańczącymi przedziera się wkurzona Parvati. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz