czwartek, 9 kwietnia 2020

81. Poprawione wspomnienia

W głowie miałam setki pytań. Stan utrzymującej się dezorientacji wcale nie pomagał. Miałam wrażenie, jakby ktoś brutalnie wyrwał mi z głowy spory kawał… czegoś. Nie potrafiłam określić czego mi brakuje, ale to uczucie, że tego tam nie ma, nie ustawało. Poważne spojrzenia i smutne twarze otaczających mnie ludzi wcale nie pomagały. Co było na tyle strasznego, że tak na mnie patrzyli? Co się stało? Dlaczego? Pytania przelatywały przeze mnie bez odpowiedzi. Nie wiedziałam co mam mówić. Miałam wrażenie, że powoli odchodzę od zmysłów. Z oczu same sączyły się łzy. Narastał we mnie niewyjaśniony strach. Całe to napięcie, cała sytuacja wywołała u mnie napad histerii. Zaczęłam się miotać. Uspokajał mnie dyrektor, uspokajał profesor Moody, uspokajała moja mama. Mój ojciec był gdzieś w pobliżu, ale jedynie patrzył na mnie z rozżaleniem, jakby wszystko było moją winą. Tylko jakie wszystko?

Nie wiedziałam kiedy, nie wiedziałam jak, ale przenieśli mnie do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey błyskawicznie podała mi ziółka uspokajające. Faktycznie przyniosły ukojenie. Wyciszyły mnie i sprawiły, że poczułam się rozluźniona. Gdzieś głęboko we mnie wciąż był jednak strach. Leżałam na plecach, wpatrując się w sufit. Mocno ściskałam kraniec cienkiej, białej kołdry. Od dorosłych oddzielały mnie parawany. Docierały do mnie wszystkie szczegóły ich rozmów. Zupełnie jakby zapomnieli, że materiałowa ściana nie jest wcale dźwiękoszczelna.

- Jesteś z siebie zadowolona? – ten głos zdecydowanie należał do mojego ojca. Widziałam nawet cień jego sylwetki. On i mama stali najbliżej. Wyglądało to tak, jakby mama chciała wejść do mnie, ale ojciec ją zatrzymał, łapiąc za nadgarstek. – Na pewno wyszła po to, żeby Ciebie poszukać. Gdybyście obie siedziały na dupie, nie doszłoby do niczego! – syknął, starając się mówić cicho.

- Zawsze szukasz winnych wokół, ale nigdy nie patrzysz na siebie - odpowiedziała mu roztrzęsiona Julia, wyrywając rękę z uścisku. Sięgnęła do torebki.

- A gdzie tu niby moja wina?!

- Pierwszy wybiegłeś z pubu – Julia uderzyła Alberta palcem w pierś - To miał być rodzinny wieczór. Jeden dzień, który poświęcisz nam obu i co? I nie mogłeś wytrzymać. A tak Cie prosiłam… Tak Cie prosiłam… - mama pokręciła głową i przetarła chusteczką wilgotne od łez oczy.

- Jasne, bo dla Ciebie nasza przyszłość się nie liczy – ojciec nerwowo sięgnął do kieszeni płaszcza, wyciągając paczkę papierosów.

- Przepraszam. Tutaj nie wolno palić – wtrąciła się pani Pomfrey.

Ojciec westchnął cierpiętniczo i wcisnął paczkę z powrotem na miejsce. Cały czas rozsadzała go złość. Musiał ją wyładować… padło na profesor McGonagall.

- To niepoważne, że do takich rzeczy dochodzi na terenie szkoły! – po samym tonie Alberta, potrafiłam sobie wyobrazić jego wściekłą do czerwoności twarz.

- Ale Hogsmeade to nie jest teren Hogwartu… - nauczycielka próbowała wyjaśnić na spokojnie.

- Jest czy nie jest, byliśmy tam na polecenie dyrektora – przerwał mój ojciec. – Czemu nie można było zrobić tej kolacji w szkole? I jak Dumbledore mógł wybrać tak niebezpieczne miejsce i nie zapewnić ochrony uczestnikom?!

- Panie Amber. Proszę się uspokoić!

- Uspokoić? – mój ojciec podniósł głos o dwa tony. - Jeśli dobrze słyszałem, to nie był pierwszy przypadek napaści w tamtej wiosce. Przecież to historia na pierwsze strony gazet! Ludzie nie zostawią na was suchej nitki!

- Ta historia nie wyląduje w gazecie. Zrobimy wszystko, żeby… - McGonagall nie było dane dokończyć.

- Jeszcze zobaczymy czy nie wyląduje. Ja was pozwę! Ja tego nie zostawię! Wszyscy dowiedzą się o niekompetencji i niebezpieczeństwach jakie tutaj czyhają.

- Ależ panie Amber! Nagłaśnianie sprawy zaszkodzi Pańskiej córce. Powinniśmy pomyśleć o dobrym dla niej rozwiązaniu. Profesor Dumbledore na pewno ma już jakąś propozycję.

- Oby ta propozycja miała kilka zer…

W tym samym czasie pielęgniarka zamieniła kilka słów z moją mamą, a później obie weszły do mnie za parawan. Mama szybko mnie przytuliła, a później złapała za dłoń i usiadła na skraju mojego łóżka. Była smutna, wystraszona i zdenerwowana jednocześnie.

- Klara, dziecino… - Julia dotknęła mojego policzka. – Wiem, że to wszystko teraz wydaje się bezsensu, ale musimy Cię zbadać. Żeby mieć pewność.

- Zbadać?... – zapytałam, wpatrując się w jej twarz. – Masz na myśli…

- Twoje ciało… - Mama pokiwała głową. Otworzyłam szeroko oczy i kurczowo złapałam za kołdrę, przyciskając ją do siebie.

- Nie. Nie chcę – powiedziałam szybko.

- Klara, proszę… - mama próbowała mnie uspokoić.

- Ale dla… dlaczego? – zająknęłam się. Choć ziółka spowolniły moje reakcje, prośba mamy sprawiła, że moje serce zabiło mocniej. Najpierw dziwny dom, teraz szpital. Nic nie pamiętałam, ale wyglądałam jak siedem nieszczęść, a jeszcze chcieli mnie badać. Wszystko znów układało się w całość. Przerażającą całość. - Co się stało? Co mi zrobili?! Błagam, powiedz mi!

- Córeczko, nie wiemy – słowa te ledwo przechodziły przez gardło Julii. Kobieta starała się być silna, zapewne po to, żeby nie straszyć mnie bardziej. Szybko otarła oczy. Jej tusz do rzęs był i tak już rozmazany. - Nie wiemy i dlatego musimy sprawdzić. Zrozum.

Nie chciałam tego, ale nie było sensu się opierać. Niewiedza sama w sobie była przerażająca. Pani Pomfrey wyprosiła wszystkich ze skrzydła szpitalnego. Zostałyśmy we trzy. Zbadano mnie, obejrzano całe moje ciało w poszukiwaniu śladów i zadrapań, a później gdy znałam już wyrok, który na szczęście brzmiał „nie”, mama z ulgą odprowadziła mnie do łazienki, bym mogła zmyć z siebie cały brud i kurz. Skrzatka domowa przyniosła mi ubrania na zmianę. Stałam pod prysznicem, uważnie przyglądając się swojej skórze. Poza paroma sińcami i zadrapaniami, nie było na niej śladów. Miałam jednak wrażenie, że spotkało mnie coś złego. Powodowało to w mojej głowie pewien dysonans.

- Dobrze, że nic Ci nie jest – mama czekała przy uchylonych drzwiach do łazienki, dając mi odrobinę prywatności. - Nie wybaczyłabym sobie, ani Twojemu ojcu, gdyby było inaczej…

- Dlaczego tata chce pozwać szkołę? Tak się o mnie zmartwił? – zapytałam autentycznie zaciekawiona. To wydawało mi się tak nierealne.

- Chciałabym, żeby właśnie o to mu chodziło – westchnęła mama.

Również westchnęłam. Ubrałam się i wciąż pełna pytań, szybko wróciłam na łóżko skrzydła szpitalnego. Widziałam przez szparę między parawanami, że profesor Snape i profesor Dumbledore rozmawiali właśnie z moim ojcem. Dyrektor miał ugodową minę i co chwilę przytakiwał ruchem głowy. Mistrz Eliksirów stał wyprostowany jak struna i z pewnym trudem zachował na twarzy maskę całkowitej obojętności. Był chyba wściekły, ale nie wiedziałam dlaczego. Moja matka dołączyła do rozmowy. Ich ustalenia potrwały chwilę, po czym Albus odesłał rodziców do swojego gabinetu. Gdy nauczyciele podchodzili do mojego łóżka, usłyszałam fragment ich rozmowy.

- Okłamywanie ich przyszło Ci z dziecinną łatwością, Albusie – skomentował Snape.

- Nie lubię tego, ale mówienie obojgu całej prawdy mija się teraz z celem – westchnął Dumbledore. - Albert Amber nie myśli logicznie i zrobi więcej złego, niż dobrego. Sam rozumiesz.

- Racja, mamy teraz większe zmartwienia. Śmierciożercy robią się coraz bardziej zuchwali… Atak tuż pod naszymi nosami, jakby chcieli zaśmiać nam się w twarz. Nie zdziwiłbym się, gdyby poprzednie zniknięcie Lamberd, także było ich sprawką.

- To całkiem możliwe. Wtedy znaleźliśmy tylko poszlaki. Żadnych twardych dowodów…

- Mam złe przeczucia… - Snape bezwiednie potarł lewe przedramię, co nie uszło uwadze dyrektora.

- Pytanie, co chcieli osiągnąć? – zastanowił się Dumbledore. - Czy wybór ofiar był przypadkowy? I co ważniejsze, jak wiele udało Ci się wyciągnąć z Panny Lamberd, hm?

- O dzisiejszym dniu wiem wszystko – Snape odpowiedział błyskawicznie, ale i bez emocji. – Używali na nich klątwy niewybaczalnej i nieomal doszło do gwałtu. Faktycznie był tam ten łgarz Macnair i młody Flint. Wyglądało to na typowy proces inicjacji. Nie wiem z której strony wyszedł pomysł dołączenia do armii Czarnego Pana, ale szczerze dziwi mnie, że Flint dotarł tak daleko. Jak wiesz, nigdy nie grzeszył rozumem. Czy to akt desperacji z ich strony, czy następstwo koneksji jego rodziny? Bez względu na przyczynę, myślę, że tutaj jest skończony. Prawdę mówiąc, powinniśmy pozbyć się go ze szkoły poprzednim razem…

- Chyba nie podważasz mojej decyzji, Severusie? – zdziwił się dyrektor. – Wiesz jacy są młodzi. Zapewnie skusiła go cała ta buntownicza ideologia… Jeśli Marcus chciał do nich dołączyć, zrobiłby to bez względu na to, czy chodził jeszcze do Hogwartu, czy nie. Tutaj mieliśmy szansę go naprostować, ale jak widać, na nic moje starania.

- Niechętnie to stwierdzam, ale mój wpływ na niego również znacząco osłabł. Szkoła dawno przestała być dla niego autorytetem. Nie zdziwiłbym się, gdyby w akcie nienawiści plótł jakieś nonsensowne rzeczy na mój temat. Choć jeśli go dorwę, nie poplecie już ich zbyt długo…

- Jeśli jest w to zamieszany, wątpię, by wrócił do Hogwartu. Sprawdzimy to oczywiście. Najpierw jednak zajmij się panną Amber, tak jak ustalaliśmy. Ja porozmawiam z Viktorem Lamberd’em. Ostrzeżemy ministerstwo, choć wątpię, by posłuchali… – Albus westchnął i poprawił okulary. - Jak sam słusznie zauważyłeś, aktywność śmierciożerców wzrasta od czasu ataku na mistrzostwach świata. Wzmocnienie ochrony szkoły było dobrym pomysłem, ale nieszczęsne wypadki wciąż się zdarzają. Miałem nadzieję, że zatrudnienie w tym roku profesora Moody’ego podziała na naszą korzyść…

Na twarzy Snape’a na moment pojawił się grymas. Jego wzrok pozostał jednak nieprzenikniony. Nie sposób było wyczytać, co przeszło mu przez myśl.

- Rzekłbym, że jego obecność przynosi odwrotne skutki – ostrożnie wtrącił Mistrz Eliksirów.

- Nie bądź taki negatywny, Severusie – Albus uśmiechnął się lekko. - Uczniowie bardzo go sobie chwalą jako nauczyciela, choć to prawda, sądziłem, że z takim człowiekiem u boku, będziemy mieć spokój ze śmierciożercami. Kiedyś zasiał w ich szeregach prawdziwy pogrom. Widocznie ich strach osłabł.

- W obecnej sytuacji mogą równie dobrze traktować go jako trofeum… - Snape dodał po krótkiej chwili - Ale jestem pewien, że przewidziałeś i taki scenariusz. Miejmy to już za sobą.

Snape nie czekając na odpowiedź dyrektora, sprawnym ruchem wyciągnął różdżkę. Kotara parawanu poruszyła się. Szybko zamknęłam oczy, udając, że drzemałam i nie słyszałam ani słowa. Nie wiedziałam jeszcze, że i tak wspomnienie tej rozmowy miało zniknąć z mojej głowy. W końcu zaplanowali dla mnie coś specjalnego. Ubrany na czarno profesor w dwóch krokach znalazł się przy moim łóżku. Obrzucił mnie lodowatym, pozbawionym współczucia spojrzeniem, jakbym była dla niego tylko nieprzyjemną powinnością.

- Amber, nie udawaj – rzucił od niechcenia, a jego głos sprawił, że cała się spięłam.

- Ale ja… - próbowałam się podnieść na łokciach.

Profesor złapał mnie za ramię i przytrzymał w miejscu, jednocześnie ostrożnie, wręcz z namaszczeniem przykładając różdżkę do mojej skroni. Spojrzałam na niego z mieszaniną niepewności i strachu.

- Dla własnego dobra, postaraj się nie ruszać – ostrzegł, patrząc głęboko w moje oczy. Miałam wrażenie, że zagląda w sam środek mojej duszy.

Dumbledore skinął głową, a ja zacisnęłam powieki. Skoro dyrektor był przy nas, nie mogło stać mi się nic złego. Nie powinno… Usłyszałam zaklęcie i poczułam jak jakaś nieznana dotąd siła wślizguje mi się do umysłu. Snape nie był wcale głupi. Dostał polecenie od dyrektora, by zmodyfikować moje wspomnienia. Macnair brutalnie wyrwał ze mnie ich część, pozostawiając mnie w kiepskim stanie psychicznym. Modyfikacja miała nie tylko pomóc mi dojść do siebie, ale także pozbyć się tych cząstek wspomnień o unieruchomionych przyjaciołach, czy moim „przebudzeniu” na zdezelowanym łóżku. Po prostu miało zniknąć wszystko, co budziłoby moje pytania i pozostawiało niejasności. Ten dzień miał pozostać dla mnie miłym dniem spędzonym z rodziną. Dniem, który zakończyłby się niewinnie, gdyby nie fakt, że razem z Alex poszłyśmy do opuszczonego domu zobaczyć się z Harrym i Ronem, a na miejscu podczas zwiedzania budynku, zasłabłam na schodach. Upadek z nich był doskonałym wytłumaczeniem na mój tymczasowy pobyt w skrzydle szpitalnym. Miałam sporo szczęścia, prawda? Gdybym go nie miała, zapewne skończyłoby się na czymś więcej, niż kilka siniaków. Starannie uplecione wspomnienie tego dnia wydało mi się teraz takie wyraźne i oczywiste. Miałam wrażenie, jakbym do tej pory miała je na końcu języka i w końcu, po próbach udało mi się do tego dotrzeć.

Snape poluźnił uścisk, a ostatecznie zabrał swoją rękę. Gdy odsunął różdżkę od mojej skroni, wydawał się nieco zmęczony. On, dyrektor i pani Pomfrey patrzyli na mnie wyczekująco. To Albus pierwszy przerwał ciszę.

- Klaro, jak się czujesz? – zapytał uprzejmie.

Otworzyłam oczy i zamrugałam, przyglądając się całej trójce. Znałam ich wszystkich i doskonale wiedziałam co tutaj robili. Przynieśli mnie przecież z miejsca zdarzenia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jaką ulgą było mieć świadomość całego ciągu wydarzeń.

- Chyba dobrze. Trochę boli mnie kilka miejsc, ale poza tym wszystko jest w porządku.

Snape uniósł wyżej podbródek z miną, jakby nawet na moment nie zwątpił we własne umiejętności. Dumbledore uśmiechnął się do mnie miło, a pielęgniarka podała mi coś do picia.

- Gdzie ona jest? – usłyszałam głos profesora Moody’ego, a później coraz głośniejszy stukot jego laski.

Choć spodziewałam się, że pojawi się lada chwila, jako pierwsza do parawanu dorwała się jednak Alex. Przyjaciółka wyminęła nauczycieli, rzuciła się do mojego łóżka i szybko mnie przytuliła.

- Klara, nic Ci nie jest? – zapytała od razu.

- Ten upadek ze schodów tylko wyglądał tak strasznie – szybko powiedział Albus, kładąc dłoń na ramieniu Alex.

- Upadek ze schodów? – zapytała zdezorientowana przyjaciółka, przyglądając się wszystkim zebranym. Najdłużej zatrzymała wzrok na profesorze Snape’ie. Mężczyzna zachował profesjonalny wyraz twarzy i dyskretnie schował różdżkę w rękawie.

- Jakich schodów? – zapytał Moody, również pojawiając się w tej małej przestrzeni wokół mojego łóżka. Zaczęło się robić naprawdę tłoczno. Jakby atmosfera nie była wystarczająco gęsta, Moody i Snape od razu zmierzyli się na spojrzenia.

- Schodów w opuszczonym domu – Dumbledore kontynuował przyjaznym tonem. – Tych z których dzisiaj spadła Klara.

- Tych z których… - powtórzył Szalonooki, a jego magiczne oko spojrzało w moim kierunku. Mężczyzna chrząknął. – A tak. Z tych. Racja – mruknął, jakby sobie o czymś przypomniał.

- Przepraszam, że tam poszłyśmy. Nie powinnyśmy były wychodzić… – powiedziałam skruszona.

- Nie zadręczaj się. Ważne, że nic Ci nie jest – Moody posłał mi krótki uśmiech i poklepał mnie po dłoni.

- Wracam do swoich obowiązków – zakomunikował Snape, mrużąc przy tym niebezpiecznie oczy.

Odwrócił się na pięcie i szybko ruszył w stronę drzwi. Alex obejrzała się za nim. Dumbledore położył obie dłonie na jej ramionach i poprosił ją na słowo. Oboje odeszli od mojego łóżka. Pielęgniarka poprawiła mi poduszkę, posłała mi miły, choć lekko zmartwiony uśmiech i również wyszła. Zostałam sam na sam z profesorem Moodym. Mężczyzna wyglądał na spiętego i podenerwowanego. Cały czas, czujnie patrzył w stronę niewielkiej szpary w parawanie, jakby bał się, że stamtąd nadejdzie jakiś atak. Bezwiednie przy tym sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę, z której upił łyk. Zaraz potem ciężko usiadł na krześle. Oparł dłonie o laskę i przechylił się do przodu, myśląc intensywnie. Jego palce wystukiwały nerwowy, lecz miarowy rytm. Dopiero po dłuższej chwili spojrzał na moją twarz. W tym spojrzeniu dostrzegałam dziwną mieszaninę żalu, złości i niepewności. Chyba jeszcze nie widziałam go aż w takim stanie.

- A więc schody, tak? – zapytał cicho.

- Ja… Źle się poczułam i omsknęła mi się noga – powiedziałam zgodnie z zapisanym w głowie wspomnieniem. Dotknęłam tyłu swojej głowy, ale nie czułam, bym miała tam guza. Mimo wszystko pomasowałam to miejsce. – To się mogło skończyć groźnie.

- Mogło. Rzeczywiście mogło… - mruknął Moody. Coś go ewidentnie gryzło. Miałam wrażenie, że wręcz zaciska zęby.

- Profesorze, wszystko w porządku? – zapytałam zmartwiona, przekręcając się na bok, by lepiej go widzieć. – Czy… czy znowu potrzebuje Pan… - zaczerwieniłam się lekko, kierując wzrok na jego spodnie.

- Mną się nie przejmuj – uciął szybko i raz jeszcze upił z buteleczki. Jego mechaniczne oko okręciło się wokół własnej osi, lustrując co dzieje się za parawanami. Mężczyzna znacznie przyciszył głos i przechylił się w moją stronę. – Wtedy nie powinienem o to prosić, a teraz… teraz powinnaś się skupić na sobie. Dojść do siebie. Po tym wszystkim… - mruknął.

- Praktycznie nic mi nie jest! – odpowiedziałam od razu, podnosząc się do siadu. - Tak powiedzieli. Nie czuje się też źle.

Moody zacisnął mocniej palce na lasce i jakby z irytacją schował buteleczkę. Chciał mi coś powiedzieć, ale po namyśle zdusił to w sobie, kręcąc jedynie głową.

- Niech się profesor nie martwi. Alex też zdarzyło się omdlewać – kontynuowałam, ostrożnie dotykając jego ramienia. - Z biologicznego punktu widzenia, to całkiem normalne w naszym wieku. Po prostu będę bardziej uważać…

Moody znów potrząsnął głową. Kiedy w końcu podniósł na mnie wzrok, akurat w tym momencie pojawiła się Alex. Przyjaciółka całkowicie zignorowała obecność Szalonookiego i jakby nigdy nic usiadła po drugiej stronie mojego łóżka.

- Powiedzieli że najprawdopodobniej jutro wyjdziesz – powiedziała bez przekonania, jednocześnie mi się przyglądając. – Chyba że zacznie Ci się coś mieszać od… uderzenia w głowę.

- Oby nie – cicho westchnął profesor. – Choć całkiem możliwe, że to nastąpi.

- Wiem jakie są objawy uderzenia w głowę. Mój dziadek miał kiedyś podejrzenie wstrząśnienia mózgu, ale ostatecznie nic mu nie było. Ja nie mam nawet guza – powiedziałam z całkowitym spokojem i położyłam się. – Niepotrzebnie tak się martwicie. Wszyscy.

Alex i Moody popatrzyli na siebie. Odniosłam dziwne wrażenie, że jest coś o czym mi nie mówią.

- Skoro tak… - Nauczyciel klepnął się dłonią w udo, podniósł się z krzesła i protekcjonalnie poklepał mnie po głowie. - Zdrowiej. Porozmawiamy jutro.

Gdy wyszedł, Alex wcale nie stała się bardziej rozmowna. Wypytała mnie ile dokładnie pamiętam z mojego wypadku, przy czym sama wzrokiem błądziła gdzieś po ziemi. Miałam wrażenie, że coś w sobie dusi, ale ciągle zbywała mnie tekstami, że chodzi o jej ojca i brata. Przyjaciółka posiedziała ze mną do momentu, aż przyszła moja mama.

- Gdzie tata? – zapytałam. – Pewnie jest na mnie wściekły… Znowu robię mu jakiś problem.

- Czeka na zewnątrz. Złości się, ale nie na Ciebie kochanie. – Julia ścisnęła moją dłoń. - Dyrektor zaproponował nam nocleg w szkole, ale Twój ojciec koniecznie chce wracać jeszcze dzisiaj. Może chciałabyś wrócić z nami? Święta i tak już za rogiem, według profesora Dumbledora nie byłoby problemem, gdybyś opuściła trochę szkoły.

- Co? – zdziwiłam się. - Mamo, ale przecież za tydzień mamy bal. Kolejny turniej będzie za cztery lata, więc to jedyna w życiu okazja. Poza tym już obiecałam Alex, że obie zostajemy. No i tyle mam do nauki…

- Z kim miałaś iść na ten bal? – Julia zastanowiła się. - Z Ronem Weasleyem, prawda? Dobry chłopak. Myślę, że on i jego rodzina zrozumieją naszą decyzję, a takich imprez w życiu będziesz mieć od groma. Może nie szkolnych, ale też będziesz się dobrze bawić. Uczyć się możesz też w domu. Ze swoim zapałem z łatwością nadrobisz wszystkie braki. Zastanów się, tu chodzi też o Twoje zdrowie.

Zamilkłam na moment, zastanawiając się nad słowami mamy. Ron był bardzo zdesperowany w poszukiwaniu partnerki na bal. Ucieczka w takiej chwili byłaby bardzo nie w porządku. Powrót do domu może i pozwoliłby mi spędzić więcej czasu z mamą, ale z drugiej strony, skazana byłabym też i na ojca. Oczami wyobraźni widziałam już, jak nazywa mnie nierobem. Tym bardziej, że czułam się dobrze. Jego zdaniem na pewno nie byłam na tyle chora, żeby zawracać mu tym głowę i opuszczać szkołę. Ten pomysł musiał być całkowicie pomysłem mojej mamy. O tyle o ile bal mogłam faktycznie przeboleć, to co z profesorem Moody’m i naszymi zajęciami? Potrząsnęłam głową.

- Nie… nie chcę wracać. Pani Pomfrey zna się na chorobach. Leżeli tu ludzie z gorszymi, często magicznymi przypadłościami. Poza tym Alex mówiła, że jutro będę mogła wyjść ze skrzydła.

Nie wiedziałam czemu jakieś zasłabnięcie miałoby zmienić moją decyzję co do świąt. Nie rozumiałam też, czemu wszyscy traktują to tak serio. Moja mama zacisnęła usta w wąską linię, a po dłuższej chwili jedynie westchnęła.

- Dobrze, nie będę Cię namawiać – powiedziała w końcu i raz jeszcze mnie przytuliła. - Pisz do mnie co jakiś czas, dobrze?

- Będę – odpowiedziałam.

Gdy zostałam sama, nakryłam się kołdrą po same uszy i przekręciłam na bok. Sen przyszedł bardzo szybko, zapewne za sprawą ogólnego zmęczenia. Rano po śniadaniu, pani Pomfrey przepytała mnie z kilku rzeczy. Czułam się względnie dobrze, nie miałam problemów z pamięcią, liczeniem czy przypominaniem sobie czegokolwiek. Nie miałam też nudności. Wszystko wskazywało na to, że nic mi nie będzie. Gdy tylko dostałam pozwolenie na wyjście ze skrzydła, wróciłam do dormitorium. Sądząc po zachowaniu uczniów, była to dla nich kolejna leniwa niedziela. Od zwykłego dnia różniło ją tylko to, że na środku stały pudła wypełnione po brzegi ozdobami, które każdy mógł zawieszać. Harry, Ron i Alex stali przy jednym takim pudle i żywo o czymś dyskutowali. Od razu do nich podeszłam.

- To przecież bezsensu, żeby dali wam szlaban – przyjaciółka była wyraźnie oburzona.

- W gruncie rzeczy, to mieliby rację – zamyślony Harry poprawił okulary. - Nie mogliśmy opuszczać szkoły, a jednak poszliśmy do Hogsmeade. To że Flint też to zrobił, nie ma w tym wypadku znaczenia. Nie wiem czy pamiętasz, ale tak samo ukarali Malfoya na pierwszym roku.

- Ale miał wtedy minę – parsknął Ron. Gdy mnie zobaczył, nieco się speszył. – Hej Klara. Yyy… ten. Sorki, że cie w to wczoraj wciągnęliśmy. Głupio wyszło z tym wypadkiem… - nerwowo podrapał się po tyle głowy.

- Daj spokój, nic mi nie jest – odpowiedziałam od razu. – Moja mama też przesadza. Chciała żebym wróciła z nimi do domu…

Harry i Alex spojrzeli na siebie znacząco. Ron na moment pobladł.

- …Ale odmówiłam – dokończyłam szybko. – O czym rozmawialiście? – zapytałam ciekawsko.

Ron odetchnął z ulgą i skupił się na wybieraniu ozdób.

- O szlabanie za wczoraj – zaczął Harry, jednocześnie wyciągając z kartonu długi, czerwony łańcuch. - Snape chciał nam go wlepić, ale Dumbledore stanął po naszej stronie. Powiedział, że zrobiliśmy źle, ale działaliśmy w dobrej wierze i zawołaliśmy pomoc do Ciebie, więc tak jakby zrekompensowaliśmy przewinienie.

- Dobrze że wam odpuścili. Pewnie gdybym nie spadła ze schodów, nikt by się nawet nie dowiedział, że tam byliście – pokręciłam głową.

- To i tak wszystko wina Flinta – warknęła Alex, omal nie zgniatając bombki w dłoni. Harry mocno szturchnął ją łokciem.

- W końcu go nie znaleźliście, nie? – zapytałam, stukając palcem wskazującym we własne usta. – Ciekawe po co wyszedł wtedy ze szkoły.

- Pewnie poszedł po alkohol – Ron wzruszył ramionami, a potem ożywił się i przyciszył głos. – Ale wiecie co? Fred i George słyszeli od starszego rocznika, że Flint nie wrócił na noc. Ponoć Snape przetrzepał całe dormitorium Slytherinu i znalazł przy okazji trochę lewego towaru. Papierosy, wódkę i zioło… Następna impreza będzie uboga dla ślizgonów – zaśmiał się.

- Pff... – Alex machnęła ręką. - Na pewno mają coś skitrane w swojej kryjówce. Chyba że tam też robili przeszukanie?

- Nie wiem, słyszałem tylko o dormitorium – Ron wzruszył ramionami.

- Skoroś taka ciekawska, może spytaj swojego ślizgońskiego ukochanego? – kąśliwie zapytał Fred, zarzucając ramię na barki Rona i wręcz uwieszając się na nim, co wyglądało komicznie przy różnicy ich wzrostu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz