poniedziałek, 13 kwietnia 2020

82. Starcie tytanów, prezenty


Spojrzałam na Freda z niesmakiem i bez słowa opuściłam ich towarzystwo. Klara postanowiła pomóc Ronowi w przyozdabianiu pokoju wspólnego, a ja ruszyłam w kierunku wyjścia z wieży. Przy obrazie zostałam jednak zatrzymana przez Harry’ego, któremu jako jedynemu nie wymazano lub nie przekształcono pamięci.

- Co o tym wszystkim sądzisz? – Zapytał po chwili, przepuszczając przy okazji grupkę pierwszorocznych gryfonek, które spojrzały na chłopaka z zachwytem w oczach. Harry zdawał się tego nie zauważać albo nie chciał.

- Myślę, że Klara nie powinna mieć wymazywanej pamięci – odparłam zgodnie z prawdą. – Ron również. Wszyscy siedzimy w tym razem i nie jest to tylko związane z samymi śmierciożercami, ale również z sam – wiesz – kim.

Harry kiwnął głową na znak, że rozumie, ale wzruszył tylko ramionami, bo co innego mógł zrobić. Dumbledore postanowił tak, nie inaczej. Dobrze wiedzieliśmy, że przekształcenie wspomnień naszym przyjaciołom miało na celu tylko im pomóc. Klara była niewinną i bardzo ufną osobą. Gdyby tylko miała świadomość do czego doszło poprzedniego dnia, i do czego mogło dojść, nie wiadomo jakby na to zareagowała. Ron natomiast był wrażliwym chłopakiem i wszystkim się przejmował. Dyrektor chciał uchronić ich przed konsekwencjami wczorajszych wydarzeń.

- A ty jak się czujesz? – spytał po chwili okularnik, przyglądając mi się ze współczuciem.

- W porządku – odparłam pewnie. – Nie musisz robić takiej miny – dodałam, wystawiając mu język.

- Wybacz, ale…

- Nic się nie stało – przerwałam mu. Harry ponownie kiwnął głową, rozumiejąc że nie mam ochoty ciągnąć dłużej tego tematu.

- Flint zapewne już nie wróci do szkoły – zmienił temat.

- Mam taką nadzieję – westchnęłam.

Porozmawiałam jeszcze przez chwilę z przyjacielem i wyszłam z dormitorium. Właściwie, to miałam w planach wypytanie o wszystko Lucjana. Od wczorajszego popołudnia nie miałyśmy z nim kontaktu. Ślizgon nie pojawił się także w skrzydle szpitalnym u Klary, dlatego musiałam go koniecznie wypytać o wszystko. Może chłopak coś wiedział o Flincie więcej niż my? Poza tym byłam ciekawa, dlaczego Snape wpadł do Slytherinu, robiąc awanturę na cały dom.

Przechodząc przed zamek zauważyłam jak skrzaty domowe przy pomocy pozostałych uczniów dekorowali całą szkołę. Wszyscy opowiadali sobie kawały, rozmawiali wesoło, podśpiewywali pod nosem, wieszając kolorowe łańcuchy i bombki. Nikt, oprócz niewielkiego grona osób, nie miał pojęcia o tym, co wydarzyło się wczoraj.

Skręciłam w jeden z korytarzy, który nie został jeszcze przystrojony świątecznymi ozdobami, gdy nagle usłyszałam znajome głosy należące do dwóch profesorów – Moody’ego i Snape’a. Zatrzymałam się momentalnie, przylegając do jednej ze ścian. Nauczyciele znajdowali się tuż za rogiem, więc mogłam bardzo dobrze usłyszeć o czym rozmawiają, a także podejrzeć, chociaż wolałam tego nie robić. Zawsze istniała szansa, że oboje wyhaczą mnie w półmroku, albo Moody wyhaczy mnie tym swoim magicznym okiem. Lepiej było pozostać w cieniu.

- To zaskakujące, że nie uważałeś za stosowne powiadomić o wszystkim Dumbledore’a – powiedział Snape swoim mrocznym tonem. – Ty… wiecznie przeczuwający zbliżające się niebezpieczeństwo, wiecznie czujny…

- Czy ty mi coś insynuujesz, Snape? – Zakpił Moody, nie tracąc w głosie niczego ze swojej pewności siebie.

- Ależ skąd – prychnął brunet. – Zastanawiające jest jednak, dlaczego osoba, która wzięła dwa kubły ze śmieciami stojące koło swojego domu za intruzów, milczy w sprawie bezpośredniego niebezpieczeństwa, jakie czyhało na te małolaty.

- Czyżby ci nagle zależało Snape na tych… jak ty to ująłeś? Małolatach? – Moody nie dawał za wygraną i za każdym razem odbijał ciosy, którymi Severus w niego rzucał.

Snape zaśmiał się sztucznie pod nosem.

- Nie ja postawiłem sobie za punkt honoru zabronienie mówienia prawdy tym dziewczynom – odarł poważnym tonem. Moody przez chwilę zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć. Wychyliłam się delikatnie do przodu, obserwując jak nauczyciel od Obrony obdarza Snape’a mrocznym spojrzeniem, ściskając z całej siły rękojeść laski, jakby była ona głową drugiego profesora.

- Jaki miałeś w tym cel, Szalonooki? – Kontynuował Snape, dumny że udało mu się doprowadzić Moody’ego do takiego stanu.

- Dobrze wiesz, że Dumbledore również nagina niektóre zasady dla dobra swoich uczniów – odezwał się w końcu Moody. – Tak jak wczoraj z tym wyczyszczeniem pamięci Klarze albo z wtargnięciem do umysłu panny Lamberd. Przecież takie zabiegi karane są Azkabanem, a jednak Albus na nie przystał. Tak samo ja, mając na uwadze jedynie dobro tych dziewczynek, zabroniłem mówić im o tym, co się wydarzyło, komukolwiek. Chodziło mi wyłącznie o bezpieczeństwo ich, i ich rodzin. Nic poza tym.

- Masz to pojęcie, że Macnair nigdy nie ośmieliłby się zaatakować ojca Lamberd – warknął nagle Snape, niezadowolony z tego, co powiedział pierwszy nauczyciel.

- Nie, Snape. Nie mam – odparł twardo Moody. W jego głosie dało się wyczuć zadowolenie. – To nie ja znam go na wylot.

- Nie wiem o czym mówisz, cholerny paranoiku – zdenerwował się Severus. Zacisnął dłonie w pięści, ale dalej stał wyprostowany niczym struna. – Dumbledore ci ufa i tylko dlatego ta rozmowa przebiega w taki, a nie inny sposób.

- Oczywiście, Snape – zaśmiał się Moody. – Mogę powiedzieć i vice versa. Doprawdy, skąd ta ufność dyrektora do ciebie? Nie pojmuję. Po tym, co zrobiłeś powinieneś już dawno gnić w więzieniu ze swoimi pobratymcami, a ty żyjesz sobie jak pan, mając wszystko pod ręką i wodząc Albusa za nos.

Nagle brunet wyciągnął z rękawa różdżkę i zaczął nią mierzyć w drugiego profesora. Otworzyłam szeroko oczy, nie dowierzając w to, co widzę. Severus nigdy nie ośmieliłby się zaatakować drugiego profesora, nawet takiego, którym gardził i którego nienawidził.

- Och, teraz będziesz mi groził? – Zdziwił się rozbawiony Moody. Widać było, że ponownie poczuł grunt pod nogami i próbował ustać na nim najdłużej jak to było możliwe. – Może to ty rozkazałeś śmierciożercom zaatakować te dziewczyny, co? Przecież oboje wiemy, jak bardzo byłeś oddany Czarnemu Panu. Najpierw wplątałeś Pottera w ten cały Turniej Trójmagiczny, a teraz za wszelką cenę starasz się wymyśleć na mnie haki? Tak bardzo jestem dla ciebie niewygodny, a może się mnie boisz? Wiem przecież wszystko o tobie, o Lucjuszu i całej reszcie.

- Opowiadasz brednie, Szalonooki! – Wysyczał Snape, dalej mierząc w Moody’ego różdżką.

- Taaak, Snape – przeciągnął Moody, a uśmiech w dalszym ciągu nie schodził mu z twarzy. Broń profesora od eliksirów, która była wycelowana w twarz Szalonookiego, również nie robiła na nim wrażenia. Wydawał się świetnie bawić wściekłością Snape’a. – Brednią może jest też fakt, że w szczególny sposób upodobałeś sobie jedną z uczennic, ale jestem tylko starym paranoikiem, który wyolbrzymia niektóre sprawy.

- Jak śmiesz w ogóle… - zaczął Severus, ale Moody uniósł szybko rękę, uciszając swojego towarzysza i również wyciągnął różdżkę. Snape był już przygotowany, aby rzucić klątwą w kolegę, ale profesor od Obrony machnął różdżką w kierunku korytarza. Oderwałam się szybko od ściany chcąc uciec jak najdalej od nich, ale jakaś niewidzialna siła wyciągnęła mnie zza rogu. Zapierałam się nogami ile mogłam, ale one same sunęły w przeciwnym kierunku, jakbym stała na pokrytej lodem tafli jeziora i ślizgała się po niej w stronę nauczycieli. Severus w dalszym ciągu trzymał różdżkę w pogotowiu, ale tym razem nie była ona wycelowana w drugiego profesora. W jego oczach zdążyłam ujrzeć coś niepokojącego.

- Co tu robisz? – Zapytał chłodno Moody, kiedy stanęłam już obok nich. Oboje patrzyli na mnie z góry, jakby pragnęli mnie osądzić i ukarać za wszystko, co mogłam podsłuchać.

- Podsłuchiwała – syknął nagle brunet i tym razem wymierzył we mnie różdżką. Zachowywał się jak szaleniec. – Gadaj Lamberd, co usłyszałaś?!

- Ja… nic… - zająknęłam się.

- Nie wierzę! – Snape przyłożył koniec różdżki do mojej skroni. Spojrzałam na niego przerażona, ale po chwili jego twarz przysłoniła mi postać Moody’ego. Mężczyzna stanął pomiędzy nami i stanowczo odsunął broń drugiego profesora ode mnie.

- Dziewczyna nic nie wie, Severusie – powiedział łagodnie. – Zresztą, trochę nas poniosło, nieprawdaż? Padło wiele niewłaściwych oskarżeń.

Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, po czym z wielkim wysiłkiem kiwnął głową i oddalił się w drugą stronę bez słowa. Chciałam za nim pobiec, ale po pierwsze – byłam trzymana przez profesora, a po drugie – wyglądałoby to dość dziwnie, gdybym nagle przejęła się swoim znienawidzonym nauczycielem od eliksirów i za wszelką cenę chciała go pocieszyć lub cokolwiek innego.

- Przepraszam cię za niego i za siebie – odezwał się po chwili Moody, kiedy to już odprowadził Snape’a wzrokiem. – Po tych wydarzeniach jesteśmy wszyscy bardzo nerwowi teraz. Szkoła musi zwiększyć ochronę, poza tym istnieje ryzyko, że to wszystko wypłynie poza mury Hogwartu. Musimy być w ciągłej gotowości, dlatego czasami mówimy coś, czego nie mamy na myśli.

- Rozumiem. Nam też nie jest lekko. Czasami sobie myślę, że również chciałabym mieć wyczyszczoną pamięć jak Klara. Ciężko jest wiedzieć o takich rzeczach i nie móc się nikomu wygadać – westchnęłam, pocierając palcem miejsce, do którego Snape wcześniej przyłożył mi różdżkę. Nacisk był tak mocny, że w dalszym ciągu czułam, jakbym miała ją przystawioną do głowy.

- Zawsze możesz porozmawiać o tym z Harrym, nieprawdaż? – Moody uśmiechnął się lekko, chociaż jego magiczne oko czujnie obserwowało cały korytarz.

- To nie to samo – odparłam zgodnie z prawdą. Harry był moim przyjacielem, ale przecież nie zamierzałam mu opowiadać o szczegółach naszego porwania.

- No to ja chętnie porozmawiam z tobą i wysłucham wszystkiego, co cię dręczy – zaproponował mężczyzna. – Ostatnio trochę się posprzeczaliśmy, ale to niczego między nami nie zmieniło, prawda Alex?

Zmieszałam się lekko. Czy nie zmieniło? Jakoś nie czułam się już zbyt pewnie w jego obecności. Owszem, dalej darzyłam go sympatią i uważałam, że jest świetnym nauczycielem, ale gdyby niektóre sprawy załatwił tak, jak go prosiłam, nie doszłoby do tego wszystkiego, co miało miejsce wczoraj.

- No już dobrze – westchnął profesor, widząc że nie bardzo wiem, co powiedzieć. – Przecież nie namawiam cię do niczego. Zmykaj na śniadanie, Alex – dodał. Kiwnęłam głową i szybko zawróciłam w stronę wielkiej Sali, nie będąc świadomą czujnego spojrzenia nauczyciela, które odprowadziło mnie na sam koniec korytarza.

Reakcja Snape’a nie dawała mi jednak spokoju. Moody mówił coś o Czarnym Panie, o tym że Severus powinien trafić do więzienia i masę innych rzeczy, których nie chciałabym usłyszeć. Czy były one prawdą? Czy tylko zostały wypowiedziane w przypływie złości i nagromadzonego stresu? Bałam się iść do Severusa i wypytać go o to wszystko. Na szczęście po drodze spotkałam Lucjana, do którego i tak miałam wpaść i porozmawiać, więc postanowiłam postać z nim chwilę i dać Severusowi czas na ochłonięcie i uspokojenie się, chociaż byłam mocno podenerwowana jego zachowaniem.

- Dobrze, że cię widzę – powiedziałam szczerze, biorąc chłopaka pod rękę. Zboczyliśmy trochę z drogi prowadzącej do wielkiej Sali i przystanęliśmy w cichym kącie.

- No w końcu jakieś miłe słowa – prychnął chłopak, ale objął mnie mocno ramieniem, przyciągając do siebie. – Co jest? Powinienem być na was wkurwiony. Mieliśmy się wczoraj razem napić, a wy zniknęłyście. Tak się nie robi.

- Coś nam wypadło – skłamałam. Ostatnim razy przychodziło mi to z dziecinną łatwością. W końcu na każdym prawie kroku musiałam okłamywać swoich przyjaciół, Klarę, a w niektórych przypadkach nawet Severusa i Moody’ego. Zaczynałam się do tego przyzwyczajać.

- Coś nam wypadło – powtórzył obruszony. – Za każdym razem coś wam wypada, a ja wychodzę na idiotę.

- Oj, daj spokój! – Warknęłam, odsuwając się od niego. – Muszę z tobą pogadać o Flincie.

- O nim? – Zdziwił się chłopak, a następnie jęknął donośnie. – No nie mów mi, że nagle się w nim zakochałaś albo ci się spodobał, bo tego już nie zniosę. Doprawdy, jakoś tolerowałem tego idiotę Weasley’a, ale Flint jest pajacem do kwadratu i jakoś nie mam ochoty o nim wysłu…ała! – Lucjan przerwał swój monolog, ponieważ uderzyłam go z całej siły w kostkę, żeby w końcu się zamknął. Ślizgon zaczął z miną cierpiętnika rozmasowywać obolałe miejsce. – No co jest, kurwa?!

- Zamknij się i mnie słuchaj! – Zagroziłam mu palcem. – I nie udawaj! To nie było mocne kopnięcie! - Przewróciłam oczami.

- No chyba nie czujesz, jak napierdalasz ludzi! – Wykrzyknął, udając obrażonego. – Co chcesz wiedzieć o tym pajacu?

- Czemu go tak nazywasz? Przecież się kumplowaliście – zauważyłam.

- Tak, kumplowaliśmy jak zdążyłaś zauważyć. Czas przeszły. Ostatnio zaczął wygadywać jakieś powalone rzeczy, przesiadywał całe dnie w pokoju.

- O jakich rzeczach mówił? – Zainteresowałam się.

- Nie wiem. – Lucjan na nowo jęknął i podwinął spodnie, a następnie skarpetkę. – No kurwa, będę mieś siniaka jak nic! Jesteś wredną wiedźmą, Alex!

- Teraz to odkryłeś? – Prychnęłam, zakładając ręce na piersi. – Nic ci nie będzie. O czym gadał? – Ponownie zapytałam.

- No nie wiem – powtórzył chłopak, a wyglądał na szczerego, pomimo bólu który wykrzywiał mu twarz. – Nie słuchałem go. Wiesz przecież, że on gada głupoty czasami albo wygraża wszystkim. Takie gadanie bez pokrycia. Po prostu przestał się udzielać towarzysko i tylko czarna magia była mu w głowie. Zresztą, odjebał pewnie coś, no nie? Wczoraj w nocy Snape wpadł do naszego domu i rozjebał go od góry do dołu. Szukał właśnie Marcusa, ale on nie pojawił się w szkole ani wczoraj, ani dzisiaj.

Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, ale tym razem to Lucjan postanowił być bardziej dociekliwy.

- Ty coś wiesz, co nie? – Zagadnął. – Co on zrobił? To musiała być poważna sprawa, ponieważ Snape rzadko kiedy wpada w furię. Skonfiskował nam wszystkie zapasy, jakie mieliśmy i zagroził, że jak mu zaraz nie powiemy, gdzie jest Flint, to stracimy wszystkie punkty, rozumiesz? Snape chciał nam odebrać punkty, które przeważnie sam nam przyznaje.

- Nic wielkiego – wzruszyłam ramionami. – Później by wam je poprzyznawał za cokolwiek, żebyście znowu prowadzili w rankingu domów.

- Możliwe, ale sam fakt, że się tak wkurwił. Flint musiał zrobić coś chujowego, skoro Snape wpadł w furię. Serio nie wiesz, o co poszło?

Pokręciłam głową.

- Skąd mam wiedzieć.

- To czemu o niego wypytujesz? – Ślizgon zmrużył podejrzliwie oczy.

- Chciałam wiedzieć, czy był jakiś dziwny ostatnim czasy i czy coś wiesz o nim, ale już mi odpowiedziałeś na wszystko zgrabnie.

- A dostanę coś za to? – Chłopak wystawił usta do pocałunku, ale odepchnęłam go od siebie i wróciłam korytarzem do wielkiej Sali na śniadanie.

***

Następne dni nie wyróżniały się niczym szczególnym od poprzednich, a wydarzenia jakie miały miejsce tydzień wcześniej powoli przechodziły w niepamięć. Flint nie pojawił się już w szkole, a nawet gdyby to zrobił, zostałby z miejsca zesłany do Azkabanu. Wraz z Harrym zajęliśmy się codziennymi sprawami, zapominając o wszystkim, czego doświadczyliśmy. Klara i Ron mieli o tyle szczęścia, że ich pamięć została w umiejętny sposób przekształcona i nawet nie zdawali sobie sprawy przez co przechodziliśmy w Hogsmeade.

Wszyscy nauczyciele postanowili nie stresować nas nadmierną nauką czy egzaminami. Wyjątkiem był profesor Snape, który postawił sobie za punkt honoru obrzydzić nam zbliżający się świąteczny okres i bal bożonarodzeniowy. Na jego lekcjach nie było taryfy ulgowej, zajęcia prezentowały sobą taki sam zaawansowany poziom jak dotychczas. Czasami miałam wrażenie, że nauczyciel umyślnie podnosił nam poprzeczkę, żebyśmy przypadkiem nie osiedli na laurach. W gruncie rzeczy niezbyt nam to groziło, ponieważ większość uczniów ledwo zdawała u Snape’a na „Zadowalający”, ale dla Klary i Hermiony był to bardzo trudny okres, jeżeli chciały utrzymać taką samą średnią jak dotychczas.

Profesor Moody jak większość grona pedagogicznego również postanowił nie zamęczać Klary dodatkowymi zajęciami. Tłumaczył to tym, że po tak nagłych omdleniach organizm musi wypoczywać, a ich wspólne lekcje za każdym razem były wyczerpujące i pochłaniały dużo energii. Nauczyciel kazał Klarze skupić się na innych lekcjach, a także dużo wypoczywać.

Z moim ojcem nie widziałam się od Hogsmeade. Nawet po tym całym porwaniu nie zaszczycił mnie swoją obecnością. Za to dostałam obszerny, formalny list i masę pieniędzy, z którymi mogłam zrobić co chciałam. W ten sposób stary Viktor Lamberd chciał zadośćuczynić krzywdy, jakich doświadczyłam. Inni rodzice spędziliby z dzieckiem trochę czasu, dodali otuchy i pokazali, że im zależy, ale przewodniczący Wizengamotu nie miał czasu na takie dyrdymały. Uważał, że pieniędzmi można wszystko kupić, a także wszystko naprawić. Listu nie doczytałam do końca i spaliłam go, ale kasę postanowiłam zatrzymać.

W końcu nastał piątkowy wieczór. Był to dokładnie dzień przed planowanym balem. Wszyscy uczniowie siedzieli w udekorowanym już pokoju wspólnym i gawędzili wesoło o strojach, muzyce, partnerach i alkoholu. Atmosfera była tak wesoła, jakby wszyscy na raz wypili rozweselający eliksir. W każdym rogu pomieszczenia stała żywa choinka z mnóstwem bombek i kolorowych łańcuchów, a nad głowami lewitowały nam rubensowskie aniołki z białymi przepaskami na biodrach i rozsypywały płatki śniegu, które topniały nim dotknęły naszych głów.

Dziewczyny ze starszych roczników leżały rozłożone na dywanie i przeglądały magazyny kobiece, wybierając odpowiednie fryzury i makijaże na jutrzejszy dzień. Co chwilę chichotały i próbowały upinać włosy w taki sam sposób, jaki pokazywały ilustracje w gazecie.

Bliźniacy Weasley stali koło jednej z choinek, otoczeni przyjaciółmi i popijali wesoło piwo, rozmawiając zapewne o swoich kawałach lub innych męskich sprawach. Angelina również była przy tym obecna. Stała blisko Freda, trzymając go pod ramię, ale nie udzielała się w rozmowie. Od akcji ze zdjęciami najpierw zniknęła na jakiś czas, a potem ponownie zaczęła wychodzić do ludzi, ale stała się mniej rozmowna i bardziej przygaszona. Gryzły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia, ale nie mogłam podejść do niej, przeprosić i powiedzieć jak było. Musiałam również pamiętać o tym, dlaczego postanowiłam z Lucjanem zemścić się na gryfonce. Ona jakoś nie miała skrupułów, aby mnie zatruć życie w szkole.

Klara natomiast siedziała zatopiona w fotelu i jako jedyna nie rozmawiała o balu, ani nie udzielała się w żadnej dyskusji. Jej głowa zniknęła za masywnym podręcznikiem od eliksirów. Co chwilę zerkała tylko w moją stronę, sprawdzała czy dalej siedzę w pokoju wspólnym, uśmiechała się do mnie niewinnie i ponownie wracała do lektury.

Westchnęłam, odwzajemniając uśmiech i spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie wiedząc dokładnie, gdzie powinnam być o tej godzinie. Był to dzień szlabanu ze Snape’em. Po naszym ostatnim „zbliżeniu” mężczyzna, jak zwykle, nie dał mi w żaden sposób odczuć, że traktuje mnie jakoś inaczej. Był tak samo złośliwy i profesjonalny jak zwykle. W krótkich momentach, kiedy zdarzało nam się być sam na sam, Severus traktował mnie jak najzwyklejszą uczennicę. Kazał zetrzeć tablicę, posprzątać kociołki lub wyśmiewał moją głupotę, którą udowadniałam mu poprzez oceny z arcytrudnych testów, których nawet klasowe prymuski nie były w stanie rozwiązać na dobrą ocenę. Byłam przekonana, że jego zachowanie było ściśle związane z tym, jak stracił nad sobą panowanie w obecności drugiego profesora, ale ja jakoś nie miałam ochoty wypytywać go o to, a tym bardziej pokazywać mu się na oczy. Jeżeli nauczyciel chciałby, żebym przyszła na szlaban, na pewno w jakiś sposób by mi to przekazał.

- Idę – mruknęłam cicho do przyjaciółki, podnosząc się z fotela.

- Gdzie? – Spytała zaciekawiona, odkładając na moment książkę.

- Do Moody’ego – odpowiedziałam. – Dam mu prezent. I tak nie mam co robić.

- Nie miałaś być przypadkiem na szlabanie u profesora Snape’a? – Zauważyła dziewczyna. Doprawdy, jej nic nie mogło umknąć. Aż się dziwiłam, że do tej pory nie udało jej się odkryć, co robię z profesorem po godzinach. No, może coś tam udało jej się rozwikłać, ale po pierwsze – jej pamięć została wyczyszczona, a po drugie – to Lucjan zasiał w niej to ziarenko ciekawości.

- Mam go gdzieś – burknęłam, wzruszając ramionami. – Ale możesz iść razem ze mną do Moody’ego. Chyba też chciałaś mu coś dać na święta, prawda?

- Tak, ale wolałabym pójść sama.

- Sama? – Zdziwiłam się. – A czemu wolisz to zrobić sama?

- Po prostu – ucięła pospiesznie. Machnęłam na nią ręką i ruszyłam do dormitorium, wyciągając z kufra butelkę whisky dla profesora.

***
Będąc już pod drzwiami gabinetu nauczyciela zapukałam delikatnie, rozglądając się przy okazji na boki. Nie chciałam być przyłapana przez jakiegoś Ślizgona, a tym bardziej młodego Malfoy’a, jak czekam przed gabinetem nauczyciela z butelką alkoholu. Mogłoby to zostać odebrane w jednoznaczny sposób.

Drzwi w końcu uchyliły się lekko, a gdy profesor Moody zobaczył, że to ja stoję po drugiej stronie, postanowił otworzyć je szeroko. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, chociaż mogłam również zauważyć, że był nieco zdezorientowany moją obecnością. Minęło sporo czasu odkąd ostatni raz przyszłam sama od siebie pod drzwi jego gabinetu. Jego wzrok spoczął przez moment na butelce whisky, co jeszcze bardziej go zaskoczyło. Mężczyzna również rozejrzał się pospiesznie po korytarzu i nie czekając na nic, zaprosił mnie szybko do środka.

- Coś się stało? – Zapytał, kiedy byliśmy już sami w jego prywatnych kwaterach. – Jesteś pijana? Jeżeli tak, to na Merlina, nie przejdę koło tego obojętnie.

- Nie, nie – przerwałam mu szybko, wyciągając przed siebie whisky. – To prezent na święta dla pana ode mnie – dodałam, czerwieniąc się lekko. Kto by przypuszczał, że kiedykolwiek będę dawała podarunki nauczycielom.

-Prezent? – Zdziwił się nauczyciel, unosząc brwi. Podszedł do mnie i przyjął podarunek, oglądając butelkę z każdej strony. – Czy to nie ta sama, którą mi kiedyś ukradłaś?

- Możliwe – burknęłam cicho. – Wesołych Świąt, profesorze.

Chciałam wyminąć mężczyznę i wrócić do siebie, ale Moody chwycił mnie delikatnie za ramię, zatrzymując na moment.

- Zaraz, zaraz – uśmiechnął się, przestając w końcu być podejrzliwym. – Siadaj, proszę. – Wskazał na kanapę, postawił butelkę na biurku i zniknął na moment w swoich prywatnych pokojach. Usiadłam więc na skraju mebla, złączając kolana. Rozglądnęłam się nieśmiało po gabinecie, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy przebywałam tu sam na sam albo z Klarą. Moody po kilku chwilach pojawił się z powrotem w gabinecie, trzymając w ręce podłużny pakunek zawinięty w świąteczny papier.

- Nie byłem pewny, czy to stosowne… - zaczął, wzdychając głęboko. – Zresztą, nie chciałem żebyś myślała, że próbuję cię przeciągnąć na swoją stronę. Daleki jestem od tego.

Mrugała delikatnie, słuchając go uważnie i przyglądając się w ciszy podłużnej rzeczy, którą trzymał w ręce.

- No nic – urwał i odkaszlnął teatralnie. – Proszę i również wesołych świąt.

Chwyciłam do rąk prezent, czując jak wypełnia mnie podekscytowanie. Spojrzałam raz jeszcze na profesora, nie dowierzając, że mógłby sprawić mi coś takiego.

- No otwórz – ponaglił mnie, wyciągając z barku dwie szklanki. Postawił je na biurku i otworzył zaklęciem butelkę alkoholu, nalewając whisky do jednego szkła, a drugie zapełnił do pełna sokiem.

Bez zastanowienia rozerwałam szybko papier i zamarłam. W dłoniach trzymałam najnowszy wyścigowy model miotły, który wykonany był z najlepszego drewna i obleczony srebrnymi stawkami. Na środku trzonka złotymi literami wygrawerowana była nazwa miotły „Tajfun 2001”. Nie mogłam w to uwierzyć. Ojciec zawsze był przeciwny mojej grze w Quiddicha, uważał że jest ona przeznaczona wyłącznie dla mężczyzn, a kobiety w szczególności te pochodzące z lepszych rodów nie powinny interesować się takimi sportami, dlatego nie miałam co liczyć na najnowszy model miotły od niego, a tu proszę… Sam profesor sprawił mi najlepszy prezent pod słońcem.

- Ja… - wydukałam.

- Nie musisz nic mówić – zaśmiał się, przysiadając obok na kanapie. – Ciesz się tym prezentem.

- Ja… ja nie mogę tego przyjąć – wydusiłam w końcu z siebie, co sprawiło mi ogromny żal. – To za dużo. Ta miotła kosztuje majątek. Ja nie mogę… - Próbowałam oddać nauczycielowi podarunek, ale Moody nie chciał tego przyjąć z powrotem.

- Alex… - zdenerwował się. – Wiele dla mnie znaczyło, żebyś mogła cieszyć się tym prezentem. Dobrze wiesz, że z Klarą jesteście mi bardzo bliskie. Traktuję was jak córki i uważam, że ta miotła jak najbardziej ci się należy. Chciałbym również zobaczyć, jak na niej latasz.

- Nie mogę – jęknęłam. – Mam szlaban na Quiddich i latanie na miotle. – Poza tym…nie… ja naprawdę nie mogę tego przyjąć. Po tym wszystkim, tych kłótniach… ja naprawdę… nie mogę.

- Alex – powtórzył ostrzej. – Wiem, że miotłą cię nie przekonam, ale zależy mi tylko na waszym bezpieczeństwie. Możliwe że niezbyt dokładnie oceniłem ryzyko za pierwszym razem, ale sądziłem że kilka pogróżek skierowanych do tych drani, śmierciożerców, będzie trzymało ich na dystans. Najwidoczniej stwierdzili oni, że nie jestem dla nich żadnym zagrożeniem. Zrobiłem się stary…

- Nie jest pan stary – wtrąciłam nieśmiało.

- Ale na pewno mniej sprawny niż kiedyś – rzekł Moody, poklepując się po sztucznej nodze. – Co do młodego Flinta, nie przypuszczałem że wstąpi w szeregi tych drani. Naprawdę, przepraszam cię za to wszystko i następnym razem obiecuję posłuchać rad młodej, uzdolnionej czarownicy. – Moody puścił mi oczko. – To jak? Przyjmiesz prezent?

Spojrzałam raz jeszcze na miotłę. Pogłaskałam całą długość trzonka palcami i szybko kiwnęłam głową, uśmiechając się jak mysz do sera.

- Dziękuję – odparłam szybko, przytulając się do nauczyciela z całych sił. Moody potarł delikatnie moje ramię.

- Nie ma za co, królewno. To może teraz napijesz się ze mną, co? Oczywiście, ty tylko sok – dodał, kręcąc ostrzegawczo palcem.

- Nie ma problemu – uśmiechnęłam się, w dalszym ciągu wpatrując się w swój prezent z błyskiem w oku. Nauczyciel zauważył jaką radość sprawia mi podarunek od niego i po wypiciu swojego trunku zaproponował:

- Słuchaj, może pokażesz mi teraz jak na niej latasz?

- Na boisku?! – Pisnęłam uradowana, a zarazem przerażona. – Ale… ale co ze szlabanem?

- Biorę wszystko na siebie.

Zaczęłam bić się z myślami, czy powinnam być tak lekkomyślna i iść teraz polatać na najnowszym modelu, którego prawdopodobnie jeszcze nikt nie posiadał, bo miotła wyszła stosunkowo niedawno i była bardzo droga, czy jednak udawać grzeczną i nie pakować się w kolejne kłopoty. Niestety, moja natura wygrała z rozsądkiem.

- Dobrze – odparłam, wstając szybko.

Nim Moody powiedział mi, żebym poszła po coś ciepłego do nałożenia na koszulę, ja już wybiegłam z jego gabinetu, kierując się prosto na błonia. Mężczyzna miał nie lada problem, żeby mnie dogonić, ale gdy już znaleźliśmy się w mojej ulubionej hogwarckiej części, bez zastanowienia siadłam na miotłę, wzbijając się w powietrze. Moody dokuśtykał do trybun i usiadł w środkowym rzędzie, mając mnie cały czas na oku, jak szybuję pomiędzy obręczami.

Miotła była wygodna, a trzonek nie ślizgał się pod palcami jak w poprzednich modelach. Mogłam swobodnie wykonywać na niej piruety, nie zwracając zupełnie uwagi, że mam na sobie krótką spódniczkę. Przyjemność, jaką dawało mi latanie było niesamowite. Tylko bliskość Severusa mogła z nią konkurować.

Po godzinie podleciałam do nauczyciela, trzęsąc się jak osika. Nie zdawałam sobie sprawy, ale temperatura o tej porze roku była minusowa. Nauczyciel pokręcił głową z dezaprobatą, chociaż cały czas się uśmiechał i zdjął z siebie ciężki płaszcz, nakrywając mnie nim.

- Na dzisiaj może już wystarczy, co? – Zagadnął. Otuliłam się szczelniej jego ubraniem i zeszłam posłusznie z miotły. – Nie sądziłem Alex, że tak dobrze latasz. Może uda mi się porozmawiać z Dumbledore’em i jednak zniesie ten twój całoroczny szlaban na Quiddich. Chciałbym zobaczyć, jak radzisz sobie podczas meczu.

- Byłoby super, ale to nie takie proste – odparłam, szczękając zębami.

- Wracajmy – zarządził profesor. Objął mnie ramieniem, żeby było mi jeszcze cieplej i razem wróciliśmy do zamku. – Zobaczę co da się zrobić. Profesor Snape jest zbyt surowy dla ciebie. Taki talent powinno się pielęgnować, a nie marnować.

- Lamberd posiada tylko jeden talent… ten do łamania przepisów regulaminu. – Rozległ się nagle mroczny głos wyżej wspomnianego profesora. Obróciłam się jak na komendę, widząc przed sobą ubranego w gruby, czarny płaszcz nauczyciela od eliksirów… 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz