czwartek, 6 czerwca 2019

31. Nadszarpnięte zaufanie Moody'ego i Lucjanowe gierki


Zajęcia z Hagridem powoli dobiegły końca. Uczniowie zaczęli wracać grupkami na teren Hogwartu. Zauważyłam, że Malfoy przez moment stał zupełnie sam. Zacisnęłam dłoń na pasku torby. Muszę z nim porozmawiać! No po prostu muszę. Pewnie mnie wyśmieje, albo skarci, albo samym spojrzeniem wgniecie mnie w ziemię, ale… Ale właściwie co? Alex na pewno miała rację, jeśli nic nie zrobię, nie zbliżymy się do siebie. Z drugiej strony bałam się jak cholera. I spróbować i usłyszeć odpowiedź. W tym momencie naprawdę brakowało mi przyjaciółki. Pewnie popchnęłaby mnie w jego stronę i pokazała wystawiony w górę kciuk, a tak skończyło się na tym, ze stałam jak przegryw i patrzyłam na Draco tak długo, aż przy nim pojawiła się jego niezwykle inteligentna świta - Crabb i Goyle. Opuściłam głowę i westchnęłam. Z całą trójką nie było co gadać.

Nagle ktoś wszedł na mnie od tyłu, specjalnie uderzając mnie barkiem. To była Pansy Parkinson.

- Złaź z drogi Amber – warknęła.

Zaskoczona złapałam za swoje ramię i odsunęłam się ze ścieżki. Pansy wyminęła mnie, uraczając przy tym wrednym, pełnym wyższości spojrzeniem.

– To że wszyscy o Tobie gadają, nie znaczy, że jesteś pępkiem świata. Ciesz się sławą póki możesz – wycedziła przez zęby i rozłożyła ręce.

- Jaką sławą? - zamrugałam zdziwiona i pomasowałam ramię. - Nic nie zrobiłam, a Ty się znowu czepiasz.

- Och jasne, nic a nic… – Pansy uśmiechnęła się sztucznie. – Spytaj Lucjana. Ma baaaardzo wieeele do powiedzenia na Twój temat.

- Co…? – na szybko przeleciałam w głowie listę moich grzechów. Co miał do tego Lucjan? – Na pewno zmyśla! – powiedziałam szybko, przypominając sobie, że Alex ostrzegała mnie na jego temat.

Parkinson mnie już nawet nie słuchała. Obróciła się na pięcie i pokazując mi środkowy palec, dogoniła trójkę ślizgonów. Zrównała krok z Malfoyem. Co mnie zdziwiło, nie przytuliła się do jego boku, jak miała w zwyczaju jeszcze do niedawna. Po prostu szli razem, ale raczej jak paczka. Zmarszczyłam brwi.

- Spóźnisz się na obiad – usłyszałam za sobą głos Hermiony.

Była przyjaciółka wyminęła mnie, nawet na mnie nie patrząc. Od razu ją dogoniłam. Przez moment szłyśmy tak w ciszy, a ja patrzyłam w czubki własnych butów.

- Słuchaj… przepraszam Cię za Alex – wypaliłam w końcu.

Hermiona spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Nie możesz przepraszać za kogoś. Ona powinna zrobić to osobiście.

- Szczerze mówiąc, wątpię by Cie przeprosiła – przyznałam.

- Więc tym bardziej nie powinnaś przepraszać – żachnęła się Hermiona. – Ona jest niezdolna do współżycia z ludźmi. Zachowywała się jak jakaś dzikuska!

- Hermiona… - westchnęłam. - Nie wiem ile to dla Ciebie znaczy, ale przez wzgląd na naszą znajomość, proszę Cię... Daj spokój – objęłam dziewczynę ramieniem. – Dokuczałaś jej i trafiłaś w czuły punkt. Ostatnio ciągle jest podenerwowana, albo smutna. Ma dużo na głowie… Nie potrzebuje docinek, szczególnie od ludzi z tego samego domu. Powinniśmy być jak jedna wielka rodzina. Wspierać jeden drugiego – patrzyłam na nią.

- Powinniśmy, ale to niewykonalne. Przy takiej liczbie charakterów, światopoglądów… - Hermiona zaczęła wyliczać, ale jej przerwałam.

- Ale Tiara przydziału nas połączyła, to znaczy, że mamy jakieś wspólne cechy, prawda? – zastanawiałam się na głos. - Albo wspólne cele. Może po prostu tego nie widać na pierwszy rzut oka?

- Nie „może”, a „na pewno” nie widać – Hermiona skrzyżowała przed sobą ręce. – Wiesz, ciężko znaleźć wspólne punkty, gdy spojrzysz na takiego Malfoya i Crabba – po chwili namysłu dodała. - No chyba, że chodzi o bycie dupkami…

- O widzisz, jednak coś znalazłaś – uśmiechnęłam się lekko. - A wiesz co łączy Ciebie i Alex? – zapytałam.

Hermiona zmrużyła oczy.

- Obie pomagacie przyjaciołom w potrzebie – kontynuowałam. – I na pewno jest więcej takich cech wspólnych.

- Och, no może i tak… ale nie zmienia to faktu, że ciężko nam się dogadać. Ja mogę jej mniej docinać, ale wiesz, ona sama nie pozostaje mi dłużna!

- Po prostu spróbuj – poprosiłam.

Weszłyśmy na teren szkoły, kierując się w stronę Wielkiej Sali. Gdy byłyśmy już niemal przed drzwiami, na korytarzu dostrzegłam profesora Moody'ego. Stał pod ścianą, wspierając się na lasce i łypał na uczniów. Jego mechaniczne oko od razu utkwiło we mnie. Był bardzo poważny.

- Dzień dobry profesorze Moody! - przywitałyśmy go chórkiem.

Profesor skinął do nas głową, udając przy tym, że z grzeczności unosi niewidzialny kapelusz. Z uśmiechem chciałam go wyminąć, ale wtedy nagle wystawił przed siebie laskę, zagradzając mi drogę. Stanęłam w miejscu i ponownie spojrzałam na mężczyznę.

- Klaro, pozwól no na słówko… - profesor kiwnął na mnie ręką.

Moody zabrał laskę i od razu ruszył w stronę swojego gabinetu. Szedł dość szybko. Zerknęłam na Hermionę, lekko rozłożyłam ręce pokazując, że nie wiem o co chodzi i czym prędzej dogoniłam Szalonookiego. Dziewczyna w tym czasie poszła na obiad.

- Czy coś się stało profesorze? – pytałam, próbując nadążyć za jego tempem.

- Czy coś się stało… - powtórzył pod nosem, nie patrząc w moją stronę.

Wyraźnie coś go trapiło. Szybkim ruchem otworzył mi drzwi gabinetu, a gdy przez nie przechodziłam, zniecierpliwiony praktycznie wepchnął mnie do środka. Zaskoczona omal nie potknęłam się o własne nogi. Nigdy mnie tak nie traktował. Zdezorientowana obróciłam się i pytająco spojrzałam na profesora. Ten wszedł zaraz za mną i głośno zamknął drzwi. Usłyszałam szczęk zamka.

- Czy coś się stało! – powtórzył zirytowany, niedbale odstawiając swoją laskę tuż przy drzwiach. Później odchylił swój ciężki, skórzany płaszcz i sięgnął do paska po różdżkę. Cały czas się we mnie wpatrywał – A może Ty mi powiedz, co?...

Zamrugałam, zupełnie nie wiedząc o co chodzi. Czy to były kolejne testy? Nowa forma zajęć? Profesor dzierżył różdżkę, więc może znów chciał, bym go rozbroiła?

- Ale ja… - zaczęłam.

Z pewnym wahaniem sięgnęłam do kieszonki szaty, ale gdy tylko zacisnęłam palce na drewnie, twarz Moody'ego wykrzywiła się. Był niezadowolony.

- Coś Ty sobie myślała, hę?! – warknął i machnął różdżką, od razu mnie rozbrajając.

Pisnęłam zaskoczona. Moody nie czekał, zrobił dwa duże kroki i znalazł się tuż przede mną. Chwycił mnie mocno za ramię, przyciągnął bliżej siebie i powoli się oblizując, przycisnął do mojego policzka kraniec własnej różdżki.

- Nie wiem czy możemy dłużej to ciągnąć… – szepnął, patrząc na mnie intensywnie.

W jego oczach było coś dziwnego, jakby szaleństwo. W tej chwili profesor wydał mi się tak przerażający, że mimowolnie zaczęłam drżeć. Skuliłam się, ale to było zbyt mało, by wyślizgnąć się z jego ręki.

- C…co ciągnąć, pr…profesorze? – zająknęłam się, głośno przełykając ślinę.

- Nasze zajęcia. Chyba nie mają sensu, wiesz? – Moody patrzył w moje oczy.

Zupełnie się tego nie spodziewałam. Chciał zrezygnować z naszych dodatkowych zajęć? Z tego, co dawało mi tyle radości? Z mojej ulubionej pory tygodnia? Poczułam się, jakbym oberwała czymś ciężkim. Jakbym straciła grunt pod nogami.

- Ale jak to?!... – zapytałam niemal bezgłośnie.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a nogi same mi się ugięły. Na szczęście lub nieszczęście, profesor trzymał mnie mocno. Gdy poczuł, że się osuwam, szarpnął mnie do góry.

- Mieliśmy umowę – Moody stwierdził twardo. - Prosiłem Cię o jedną, jedyną rzecz… A Ty nie potrafisz tego uszanować.

Próbowałam odsunąć twarz od jego różdżki, ale nadal ją przyciskał.

- Profesorze, ja nie wiem o co chodzi! – pisnęłam ze łzami w oczach. – Ja się naprawdę staram! Słucham pańskich rad! Wiem, że nie jestem we wszystkim świetna, ale potrzebuję czasu.

- Nie chodzi mi o czas, a o tajemnicę, Klaro – profesor potrząsnął mną. – Nie muszę być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że rozmawiałaś o nas. Nie potrafisz trzymać języka za zębami? Myślałem, że możemy sobie ufać – brzmiał na rozczarowanego. Ten ton był jak nóż prosto w serce.

- Bo możemy! Ja Panu ufam! Błagam, profesorze… - jęknęłam, a po policzkach popłynęły mi łzy. Złapałam Szalonookiego za nadgarstek ręki, w której trzymał różdżkę. – Błagam, niech profesor ze mnie nie rezygnuje. Nie powiedziałam nic złego! Ja… Ja… - zająknęłam się.

Moody milczał. Ta cisza była straszna.

- Ja… profesorze… – zapłakałam. – Ja nie powiedziałam nic złego! – powtórzyłam. – Alex jest moją przyjaciółką, więc opowiedziałam jej o zajęciach. Ale przecież wszyscy wiedzą, że je mamy! Cała szkoła o tym mówi. Ludzie sugerują te wszystkie dziwne rzeczy…

- I myślisz, że to dobry powód na łamanie obietnicy? – zapytał nagle.

- Nie sądziłam, że to złamanie obietnicy. Nigdy nie powiedziałam nic, co mogłoby Panu zaszkodzić. Czy nie o to chodziło w naszej umowie? – niepewnie patrzyłam w jego oczy.

Mężczyzna przejechał czubkiem języka po własnych zębach. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Jego uścisk stopniowo zelżał, a ja puściłam jego rękę.

– Te zajęcia są dla mnie wszystkim… - kontynuowałam błagalnie. - Profesorze, proszę to jeszcze przemyśleć…

Profesor puścił mnie i odsunął różdżkę od mojej twarzy. Ja dotknęłam własnego policzka, pocierając go. Patrzyłam na Szalonookiego czekając na wyrok.

- Podnieś swoją różdżkę – Moody nakazał i przekrzywił głowę raz w prawo i raz w lewo, strzelając karkiem. Poruszył barkami, jakby na rozluźnienie.

Otarłam łzy rękawem i szybko pobiegłam po stracony przedmiot. Złapałam różdżkę mocno, choć wcale nie pewnie.

- Pod ścianę – powiedział profesor, wolnym krokiem wycofując się pod drzwi.

Posłusznie wykonałam jego rozkaz. Staliśmy teraz naprzeciw siebie, po przeciwległych stronach gabinetu. Co on kombinował?

- Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego jestem zły? – zapytał, uważnie mnie obserwując.

Pociągnęłam nosem i potrząsnęłam głową.

- Nie do końca, profesorze – przyznałam ze wstydem.

- Już tłumaczę. Jeśli nie mogę zaufać Ci w prostych sprawach, jak mam ufać w poważniejszych? To dopiero nasze początki Klaro. Tyle przed nami…

- To zwykłe nieporozumienie.

- Mam taką nadzieję – skinął głową. - Pozwolisz, że zrobię mały test? - Moody uśmiechnął się w dziwny sposób i powoli uniósł różdżkę. - Jeśli go przetrwasz, nadal będę Cię uczył.

Zamrugałam, nie do końca wiedząc co miał na myśli. Mimo wszystko kiwnęłam głową. Cokolwiek chciał zrobić, zależało mi na tych zajęciach i nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie spróbowała.

- Świetnie – sapnął Moody. Wyglądał na lekko podekscytowanego. – Ostatnio nasz trening był dość grzeczny, a przez to nierealistyczny. Tym razem zasady są podobne. Musisz mnie rozbroić nim do Ciebie dotrę. Jeśli jednak tego nie zrobisz w porę… - Moody oblizał się, a w jego oku coś błysnęło. – Zostaniesz ukarana.

- Ukarana?... – zmarszczyłam brwi, odłożyłam torbę i również uniosłam różdżkę. – Ma profesor na myśli szlaban?

- Oj nie – mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust. – Mam na myśli prawdziwą karę, Klaro. Jeśli nie zdążysz, zrobię Ci mały pokaz tego, co czeka Cie z rąk śmierciożerców. To będzie cenna lekcja. Jeśli ją przetrwasz, możemy kontynuować nasze zajęcia.

Głośno przełknęłam ślinę. Nie wierzyłam, że mi się uda pokonać profesora, ale w gruncie rzeczy nie miałam wyboru. Kiwnęłam głową, zgadzając się. Moody uniósł dłoń i dał znak, że zaczynamy. Spokojnie ruszył w moim kierunku, a ja zaczęłam ciskać w niego zaklęciami. Sprawnie odbijał jedno za drugim, systematycznie zmniejszając między nami dystans. Miałam wrażenie, że nawet nie musiał się przykładać.

- Skup się Klaro, skup się! – warknął, gdy był w połowie drogi.

Po drodze odkopnął zawadzający mu stolik.. Spięłam się, a język zaczął mi się plątać. Z nerwów omal nie upuściłam różdżki. Ostatnie kilka zaklęć rzucałam coraz szybciej, ale nadal było to niewystarczające. Wszystkie je odbił. Zgodnie z moimi przewidywaniami, profesorowi udało się do mnie dotrzeć. Mężczyzna wyrwał mi różdżkę z ręki i upuścił ją na ziemię.

- No niestety… - powiedział z udawanym żalem. - Jednak kara.

Moody oblizał się i zamiast zatrzymać się przede mną, ciałem od razu przydusił mnie do ściany. Pisnęłam zaskoczona, próbując go od siebie odepchnąć. Szalonooki sprawnie złapał mnie za nadgarstki i uniósł mi ręce wysoko nad głowę. Poczułam, że sparaliżował mnie strach. Patrzyłam na niego wystraszona. Wcześniej mówił mi straszne rzeczy o śmierciożercach. Czy teraz naprawdę zamierzał mi je wszystkie robić?...

- Czego boisz się najbardziej? – profesor przyglądał mi się. – Śmierci?... Bólu?... Dotyku?...

Moja twarz drgnęła niekontrolowanie. Profesor zauważył to drgnięcie i ledwo zauważalnie skinął głową.

- No tak… - sapnął. - Wystarczyły trzy sekundy i znam Twój słaby punkt. Oni zawsze go w Tobie znajdą. Wykorzystają go… - szepnął mi wprost do ucha.

Serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Profesor puścił moje nadgarstki i powoli przesunął palcami po całej długości moich rąk, a później po moich bokach i talii. Ostatecznie zatrzymał je na moich biodrach.

- …I w żadnym wypadku nie będą tacy delikatni – powiedział i w tym samym momencie odsunął się ode mnie. Mocno złapał za moją koszulę i rozwarł ją szarpnięciem, rozrywając przy tym guziki. Widziałam jak jeden z nich potoczył się pod kanapę. Szybko się zasłoniłam. W oczach miałam łzy. Zawstydzona i upokorzona odwróciłam wzrok. Mechaniczne oko Moody'ego uważnie oglądało każdy detal mojego odsłoniętego ciała. Profesor oblizał się powoli.

- I co, boisz się Klaro? – zapytał, puszczając materiał koszuli.

Gorączkowo pokiwałam głową. Czułam, że cała drżę. Bałam się, naprawdę się bałam. Wiedziałam, że to tylko kara, ale jednak nadal było to dla mnie straszne i upokarzające.

- A nadal mi ufasz? – Moody zapytał zaciekawiony i znów złapał za różdżkę. Przyłożył mi ją do skroni, gotów wypowiedzieć zaklęcie. – Czy rozumiesz, że robię to dla Twojego dobra?... – zapytał nad wyraz spokojnie.

W pierwszej chwili nie byłam w stanie się odezwać. Poczułam, że mocniej przycisnął mi różdżkę do skroni. Zacisnęłam mocno powieki.

- R…rozumiem profesorze – wyszeptałam w końcu, zgodnie z prawdą. - Nie chcę być taka słaba. Nie chcę się bać…

Szalonooki zmarszczył brwi. Chyba był zaskoczony. Powoli cofnął różdżkę i złapał mnie za podbródek, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. Zrobiłam to, choć bardzo nie chciałam. Wpatrywał się we mnie przez krótką chwilę, a potem wypowiedział zaklęcie, które naprawiło moją koszulę. Puścił mój podbródek. Spojrzałam zaskoczona na swoje ubranie i dotknęłam palcami nowych guzików.

- Koniec kary – powiedział nagle.

Odchrząknął i schylił się po moją różdżkę. Wcisnął mi ją do ręki, a potem osunął się na kilka kroków i sięgnął za pazuchę, dyskretnie pociągając łyk ze swojej buteleczki. Ja wciąż drżałam. Byłam zdezorientowana. Czy powiedzenie prawdy anulowało mi resztę kary? Czy to właśnie była cała kara? Na pewno w jej trakcie Moody uświadomił mi kilka rzeczy. Bardziej bałam się dotyku, niż tego, że ktoś sprawi mi ból. Faktycznie była to cenna lekcja.

- Herbaty? – z zamyślenia wyrwało mnie standardowe pytanie Szalonookiego.

Patrzyłam na niego zszokowana. Mężczyzna schował buteleczkę na miejsce i poprawił spodnie. Nagle wydawał się być zupełnie inną osobą. To tak, jakby siedziały w nim dwie osobowości. Jedna bardziej szalona i dzika i druga, opiekuńcza i ułożona. Choć jednej z nich się bałam, chyba zaczynałam akceptować obie.





Profesor wypuścił mnie dopiero po kolacji, upewniając się wcześniej, że się uspokoiłam i że wszystko ze mną w porządku. Nie zamierzałam nikomu opowiadać o tym teście. Rozumiałam, że Moody mnie sprawdzał na różne sposoby i nie widziałam w tym nic podejrzanego. Mój umysł widział jedynie, że profesor robi rzeczy dla mojego dobra i że to wszystko naprawdę przyda mi się w życiu i przyszłej pracy. Sama się na to pisałam, prawda? Szkoda tylko, że tak strasznie burczało mi w brzuchu. Choć nie mogłam się doczekać, aż zobaczę się z Alex i porozmawiam z nią o jej spotkaniu z ojcem, głód zmusił mnie do tego, żeby jednak po drodze zakraść się do kuchni. Mimo że było już po posiłku, skrzaty nadal uwijały się przy robocie. Być może tutaj praca nigdy nie miała końca.

- Czy mogę poprosić o coś do jedzenia? – zapytałam jednego ze skrzatów.

Od razu przyniesiono mi talerz zupy, a gdy zaczęłam ją pałaszować, donosili mi inne posiłki.

- Naprawdę wystarczy – powiedziałam z uśmiechem. – Nie zjem tyle.

Skończyłam zupę i napakowałam do kieszeni szaty kilka słodkich bułeczek. Gdy miałam wychodzić, drzwi od kuchni otworzyły się, a do środka wszedł Draco Malfoy. Ręce miał włożone w kieszenie spodni. Spojrzał na mnie z miną, jakby nie spodziewał się mnie tutaj zobaczyć.

- Cześć – powiedziałam szybko.

Draco jedynie skinął do mnie głową i wyminął mnie. Rozejrzał się niecierpliwie. Skrzaty gdy go zobaczyły, od razu przyniosły mu kilka łakoci. Ciekawsko zajrzałam na stosik słodyczy. Byliśmy razem w kuchni w tym samym czasie. Jaka była na to szansa? To musiał być znak! Musiałam się odezwać! Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę.

- Podjadasz w nocy? To niezdrowo – wypaliłam, nie mogąc się zdobyć na żaden fajny tekst.

Wcisnęłam ręce w kieszenie szaty i zacisnęłam je w pięści. Byłam zła na siebie. Jedna jedyna szansa, a ja prawię mu kazania… O dziwo jednak Malfoy obrócił się w moją stronę. Obciął mnie wzrokiem od góry do dołu.

- Potrzebuję cukru – odpowiedział. – To wypracowanie z historii magii to mordęga.

- Tamto na za dwa tygodnie? Jeszcze go nie robiłam, ale poprzednie zajęło mi jeden wieczór. Jeśli chcesz, mogę Ci z nim pomóc.

Draco zmrużył na moment oczy, a potem uśmiechnął się samym kącikiem ust.

- Możesz je zrobić ZA MNIE – zaakcentował propozycję. - Nie chcę mi się nad tym ślęczeć, skoro mamy tyle ważniejszych zajęć.

- Historia Magii to też jest ważny przedmiot… - zaczęłam, marszcząc brwi.

Ślizgon wyjął ręce z kieszeni spodni i zaczął zbierać zgromadzone przez skrzaty słodycze.

- Tak, wiem – westchnął znudzony. - Historia lubi się powtarzać i tym podobne. Znam te frazesy, ale wiem też, że bardziej mi się przydadzą zaklęcia lub eliksiry. To co, wchodzisz w to? – zerkał na mnie.

- W oszustwo wypracowaniowe?... – zapytałam, mrużąc oczy.

- Jeśli się boisz, to nie było tematu – Malfoy wzruszył ramionami i obrócił się na pięcie, ruszając w stronę drzwi.

Cholera. Wyciągnęłam przed siebie rękę, ale nie odważyłam się go faktycznie złapać.

- Zaczekaj… - powiedziałam.

Draco stanął, ale nie obrócił się w moją stronę. I tak miałam wrażenie, ze uśmiecha się pod nosem. Ja opuściłam głowę. Nie powinnam kogoś wyręczać w zadaniach, ale jednak była to moja szansa na pokazanie się i zapunktowanie u ślizgona. Kolejna rzecz, której nie mogłam odpuścić.

- Zrobię Ci to wypracowanie – powiedziałam w końcu.

- Świetnie. No to łap, na dobre myślenie – Draco rzucił mi czekoladową żabę i praktycznie od razu wyszedł.

Zaskoczona złapałam żabę i głośno wypuściłam powietrze. Liczyłam, że dłużej porozmawiamy, ale skoro teraz mu coś obiecałam, to znaczyło, że jeszcze będą kolejne szanse. Wyszłam zaraz za nim, ale ślizgona już nie było ani na korytarzu, ani na schodach. Przepadł? No trudno. Pędem ruszyłam do dormitorium, po drodze przegryzając jedną ze słodkich bułeczek. Alex nie było w pokoju wspólnym. Zmartwiło mnie to, bo nie widziałyśmy się odkąd szłyśmy na zajęcia z Hagridem. Na szczęście przyjaciółka była w sypialni. Leżała na swoim łóżku przytulając do siebie poduszkę. Wyglądała na głęboko zamyśloną.

- Alex! – doskoczyłam do jej łóżka – Jak się trzymasz? – zapytałam.

Przyjaciółka spojrzała na mnie półprzytomnie i dopiero po chwili się otrząsnęła. Wzruszyła lekko ramionami.

- Jakoś.

- Jak było? Tak strasznie jak myślałaś? Ojciec mocno Cię okrzyczał? – zalewałam ją serią pytań.

Alex odruchowo złapała się za policzek. Zaraz podniosła się do siadu, krzyżując nogi. Uspokoiła mnie gestem dłoni.

- Klara, spokojnie. Był… pogadaliśmy… I na szczęście już go dawno nie ma. Wrócił robić swoje i błyszczeć wśród współpracowników – zakpiła.

- Aha. Czyli nie było tak źle? Ja mam dla Ciebie notatki… – sięgnęłam do torby, ale Alex położyła dłoń na mojej ręce, zatrzymując mnie. Odruchowo drgnęłam.

- Coś nie tak? – zapytała, mrużąc oczy.

- Yyy… - gorączkowo przeszukiwałam torbę, na szybko zastanawiając się co powiedzieć. – Nie no, mam te notatki.

- Ale ja ich nie chce – stwierdziła przyjaciółka, nie odpuszczając spojrzenia.

Odkaszlnęłam i na ponów ułożyłam wszystko w torbie.

- No dobra… Właściwie to mam Ci coś do powiedzenia – usiadłam na swoim łóżku i wpatrzyłam się w Alex. – W sumie to dwie rzeczy.

Przyjaciółka przetarła oczy i nachyliła się w moją stronę.

- No?

- Widziałam się z Draco… - zatarłam ręce z uśmiechem. – Tak jak mi radziłaś, próbowałam się z nim zakumplować.

- I jak Ci poszło? – Alex była zaciekawiona.

- No chyba dobrze… - na moment odwróciłam wzrok. - Obiecałam zrobić mu wypracowanie na Historię Magii.

- Co?... - Przyjaciółka przewróciła oczami. – Miałaś się zakumplować, a nie być jego sługusem…

- Ale to też forma zakumplowania! – podekscytowana klepnęłam dłońmi w uda. – Zrobię mu to zadanie, a on mnie bardziej polubi, bo będzie wiedział, że można na mnie liczyć.

Alex pokręciła głową i powoli wypuściła powietrze.

- Dobra… jak uważasz… A ta druga rzecz? – zapytała.

- Ta druga… - powtórzyłam. – A tak. Widziałam się z Pansy… i powiedziała, że Lucjan coś o mnie rozpowiada – zmarszczyłam brwi. – I że przez to jestem sławna i w ogóle.

- Może kłamała? – Alex była sceptycznie nastawiona.

- No nie wiem… właśnie chciałabym się dowiedzieć.

- Powinnaś go spytać – Alex ponownie położyła się na łóżku, przyciskając do siebie poduszkę.

Przez jakiś czas gdybałyśmy jak właściwie to zrobić. Rozmawiałyśmy też o ojcu Alex i na kilka innych tematów. Później gdy wszyscy kładli się spać, sięgnęłam do skrzyni po swój pamiętnik. Zaciągnęłam kotary łóżka i odpaliłam różdżkę, oświetlając sobie kartki. Otworzyłam na czystej stronie i po głębokim namyśle zapisałam.

„Dziś był bardzo ciężki dzień. Alex strasznie stresowała się wizytą ojca, ale na szczęście ma już to za sobą. Ja omal nie straciłam swojej niepowtarzalnej szansy na naukę u profesora Moody'ego… Na szczęście zgodził się mnie dalej uczyć. Nasz dzisiejszy trening był niepokojący… ale i przerażająco pouczający. Tak wiele mogę się od niego nauczyć. Oby zrozumiał, że zrobię wszystko, by nasze lekcje trwały. Zrobię co w mojej mocy, by już nigdy nie zawieść jego zaufania.”


Wpatrywałam się w zapisaną kartkę i po namyśle niżej dodałam kolejny zapis o moim spotkaniu z Draco. Później zamknęłam pamiętnik i schowałam go na miejsce.



***



Jak w każdy piątek rano, czekały nas zajęcia z eliksirów. Przed klasą na szybko powtórzyłam sobie materiał. Alex wydawała się bardzo podenerwowana, ale ten stan rzeczy wcale mnie nie dziwił. Z profesorem Snape’m ciągle miałyśmy na pieńku, szczególnie ona. Gdy przyszła pora na zajęcia, uczniowie rozstąpili się, a profesor przemaszerował aż do drzwi klasy, nie zwracając uwagi zupełnie na nikogo. Zamaszystym ruchem otworzył drzwi i wpuścił nas do środka. Alex patrzyła na niego przelotnie, ale bez wzajemności. Popchnęłam ją lekko, by weszła do klasy. Zasiadłyśmy na swoich stanowiskach i wyciągnęliśmy kociołki. Snape wszedł i zamknął za sobą drzwi. Sądząc po minie, był bardziej niezadowolony niż zwykle.

- Wstał lewą nogą? – szepnął Harry do Rona, ale zrobił to na tyle głośno, że doleciało i do nas.

Usta profesora wykrzywiły się jeszcze bardziej. Mężczyzna gwałtownie obrócił się w stronę chłopaków, posyłając im lodowate spojrzenie.

- Masz coś do powiedzenia, Potter? – wycedził Snape.

Harry momentalnie się przygarbił i panicznie potrząsnął głową.

- Nie profesorze. Nic a nic – odpowiedział chłopak.

- Więc zamilcz – odpowiedział profesor.

Draco widząc wystraszoną minę Harrego, zaśmiał się cicho. Jego reakcja przywołała mordercze spojrzenie Snape’a.

- Coś nie tak Panie Malfoy?


Spojrzałam zaskoczona na Snape’a, a później na Draco. Chyba pierwszy raz słyszałam, by mężczyzna zwracał uwagę ślizgonowi. Musiał mieć naprawdę fatalny dzień. Draco w pierwszej chwili pokazał na Harrego, ale nie widząc aprobaty ze strony opiekuna własnego domu, nagle przygasł. Zapanowała idealna cisza. Profesor kazał nam otworzyć podręczniki i zadał ważenie eliksiru. Co jakiś czas przechadzał się po sali, wynajdując niezliczone błędy w postępowaniu lub postawie uczniów. Niedopięty guzik, złe tempo mieszania, ubrudzony stolik… Czepiał się naprawdę wielu osób, co nawet jak na Snape’a było dziwne. Jeszcze bardziej dziwiło mnie jednak, że za każdym razem gdy przechodził koło mnie i Alex, jego wzrok ani na moment nie uciekał w naszą stronę. Byłyśmy dla niego jak powietrze. Miało to swoją dobrą stronę… wielu uczniów potraciło dziś punkty, ale nam nie odjął ani jednego.

Na koniec zajęć profesor stanął przed cała klasą i poprawił mankiet wystającej spod szaty koszuli.

- Nalejcie eliksiry do fiolek, opatrzcie je własnym imieniem i zostawcie je u mnie na biurku – zarządził. – Potem wynocha.

Następnie zasiadł za biurkiem i zatonął wzrokiem w jakichś papierach. Alex patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie wiem co chodziło jej po głowie, ale gdy inni nalewali swoje eliksiry i kolejno zanosili na blat, ona udawała, że jeszcze miesza swój wywar.

- Alex… weź nalej to i idziemy – powiedziałam do niej bardzo cichym szeptem. Igranie z profesorem w tym humorze było jak skok w przepaść. Nie mogło skończyć się dobrze.

- Ja jeszcze nie skończyłam – ściemniała przyjaciółka.

Nie odrywała wzroku od profesora, wciąż mieszając. Klasa powoli pustoszała. Ja szybko zapełniłam swoją fiolkę.

- Nie czytałaś podręcznika? Nie można tego tak długo trzymać na ogniu! – wtrąciłam się.

- Daj mi spokój – warknęła Alex.

Snape ani na moment nie spojrzał w naszą stronę! W końcu zostałyśmy tylko we dwie. Może faktycznie byłyśmy niewidzialne? Na próbę uszczypnęłam się, ale mnie zabolało. Przeraziłam się i szybko podeszłam do biurka, odkładając tam moją fiolkę. Profesor zerknął na mnie.

- Nie spieszyłaś się Amber – wycedził.

- Przepraszam – powiedziałam niemal bezgłośnie.

Alex obserwowała nas, nalewając swój wywar do fiolki. Ja wróciłam do ławki, zbierając szybko moje rzeczy. Przyjaciółka przez przypadek przechyliła za mocno kociołek i ten wywrócił się, wylewając swoją zawartość na podłogę. Pisnęłam i skuliłam się, gotowa usłyszeć krzyk Snape’a, ale ten… milczał. Jak zaklęty patrzył w swoje papierzyska, wciąż nie zwracając uwagi na naszą dwójkę. Powoli spojrzałam na przyjaciółkę i posłałam jej zdezorientowane spojrzenie. Alex również była w szoku. Choć mieliśmy zakaz machania różdżkami w tej klasie, przyczajona użyłam czaru czyszczącego, raz dwa doprowadzając podłogę do porządku. Czułam się, jakbym robiła coś nielegalnego… a jednak i to nie spotkało się z żadnym odzewem. Co się dzieje?... Jesteśmy w jakiegoś rodzaju piekle? Zarzuciłam torbę na ramię i pociągnęłam Alex za rękę.

- Chodźmy już. Naprawdę – ponagliłam ją.

Alex mruknęła coś niezadowolona, zacisnęła zęby i dziwnie wkurzona podpisała swoją fiolkę. Gdy zebrała swoje rzeczy, razem podeszłyśmy do biurka. Przyjaciółka odłożyła fiolkę na blat, przez moment trzymając na niej dłoń. Snape w milczeniu podniósł swoje papiery i razem z nimi przekręcił się na krześle, by być tyłem do nas. Palcem wskazującym stukał w bok trzymanej kartki. Mocno pociągnęłam Alex za rękaw i zmusiłam ją do tego, byśmy wyszły. Byłyśmy ostatnie, więc zamknęłyśmy za sobą drzwi. Pod salą spojrzałyśmy na siebie.

- To było dziwne… - powiedziałam przerażona. – Jak jeszcze nam da za ten wywar „wybitne”, to chyba zagram na loterii…

Alex opuściła głowę. Wyglądała na rozgoryczoną, ale nie powiedziała mi dlaczego. Ruszyłyśmy na kolejne zajęcia.

- Przynajmniej już nam nie odejmuje punktów bezsensownie - kontynuowałam. - O ile to nie był jednorazowy dzień dobroci dla gryfonów.

- Hermionę też zrugał – wtrąciła przyjaciółka, mocno ściskając pasek torby. - To nie chodziło o gryfonów.

- No to o co? – zastanawiałam się. – Może za dużo punktów nam odjął i teraz się ulitował?

- To Snape – mruknęła Alex - Kto go tam wie.


Po kolejnych zajęciach przyszła pora na obiad. Ludzie ekscytowali się nadchodzącym balem i żywo komentowali dziwne zachowanie profesora Snape’a. Jego miejsce przy stole nauczycielskim pozostawało puste. Ja jak zawsze zerkałam w stronę stołu ślizgonów. Tym razem nie po to, by wpatrywać się w Malfoya, ale by przyczaić się na Lucjana Bole. Musiałam go wypytać.

- Jak najlepiej go zaczepić? – zapytałam przyjaciółkę.

Alex znów wyglądała na przybitą, jak przed przyjazdem ojca. Mogłam przysiąc, że jeszcze rano miała lepszy humor.

- Po prostu tam podejdź? – odpowiedziała.

- Nie, no co Ty… - szepnęłam. – Tam są wszyscy. Nie mam odwagi.

- No to napisz mu liścik – Alex wzruszyła ramionami. Grzebała w jedzeniu, wyraźnie nie mając apetytu.

Liścik wydał mi się dobrym pomysłem. Sięgnęłam do torby po skrawek papieru i po długim namyśle napisałam na nim „Czy możemy porozmawiać w cztery oczy?”. Następnie złożyłam liścik i za pomocą różdżki wysłałam go ponad głowami uczniów, aż do chłopaka. Lucjan złapał liścik w locie i patrząc na mnie z zaciekawieniem, rozwinął go. Przeczytał zawartość, uniósł lekko brwi, spojrzał na mnie i pokazał mi wystawiony w górę kciuk. Od razu zrobiłam się nieco bardziej nerwowa.

- Kurcze… lepiej było o tym myśleć, niż urzeczywistniać. Co ja właściwie mam mu powiedzieć? – patrzyłam na Alex.

- Przerabiałyśmy to… - westchnęła i machnęła ręką, jakby chciała odgonić natrętną muchę.

Zobaczyłam, że Lucjan cały czas patrzy w naszym kierunku. Może chciał iść gadać już teraz? Szybko dokończyłam posiłek.

- Słuchaj… a pójdziesz ze mną? – spojrzałam na Alex prosząco.

- Wtedy się niczego nie nauczysz.

- No proszę… - złapałam ją za rękę. – On jest trochę dziwny…

- Mogę stanąć na czatach, jeśli Cie to pocieszy.

Od razu kiwnęłam głową, zgadzając się. Ustaliłyśmy co i jak, po czym wstałyśmy od stołu. Wyszłyśmy na korytarz, stając niedaleko wejścia do Wielkiej sali. Niecierpliwiąc się, przestępowałam z nogi na nogę. Chwilę po nas, wyszedł właśnie Lucjan. Ubrany był jak zawsze w czarne spodnie i białą, niedopiętą koszulę z mundurku. Jego krawat w barwach Slytherinu znów był niedbale zawiązany. Po wyjściu na korytarz chłopak jeszcze bardziej poluźnił krawaty i rozejrzał się jakby od niechcenia. Gdy nas dostrzegł, uśmiechnął się szeroko. Od razu podszedł, patrząc na nas kolejno.

- To co? Jednak we trójkę? – zapytał i poruszył brwiami, wyraźnie ucieszony taką perspektywą.

- Nie. Ja stanę na czatach – wyjaśniła Alex, krzyżując ręce na piersiach.

- Najlepiej gdybyśmy mogli porozmawiać na osobności… - wspomniałam, rozglądając się dyskretnie.

Lucjan zmrużył na moment oczy, przyglądał mi się przez chwilę, po czym zwyczajnie złapał mnie za dłoń.

- Znam takie jedno miejsce… – stwierdził, uśmiechając się pod nosem.

Pociągnął mnie w stronę jednego z korytarzy. Spanikowana spojrzałam przez ramię na Alex, a ona wzruszyła ramionami. Szła za nami, aż całą trójką dotarliśmy pod jeden z wielu, niedużych składzików. Lucjan otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem. Później spojrzał na Alex.

- Na pewno zostajesz? – zapytał.

- Na pewno – przyjaciółka odpowiedziała twardo i oparła się plecami o ścianę, zerkając raz na jedną stronę korytarza, raz na drugą.

Lucjan wzruszył ramionami i wszedł do środka. Ja stałam podenerwowana, nie wiedząc od czego właściwie zacząć moje wypytywanie. Ślizgon był specyficznym człowiekiem. Wiedziałam, że coś o mnie rozpowiadał, ale nie wiedziałam co. Praktycznie go nie znałam, a on zachowywał się tak, jakbyśmy od lat byli przyjaciółmi. Nie potrafiłam tego zrozumieć.

- Pasuje miejsce? – zapytał chłopak, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

- Tak, może być – pokiwałam głową, pobieżnie oglądając pomieszczenie.

- Wiesz Klara… - Lucjan z uśmiechem złapał za najwyższy guzik własnej koszuli i sprawnie zaczął ją rozpinać. – Nie sądziłem, że jesteś aż taka szybka. Ale przyznam, że mi się to podoba.

- Co Ty robisz?! – otworzyłam szeroko oczy, a zaraz potem szybko je zasłoniłam.

On się przede mną rozbierał! Chcąc nie chcąc zdążyłam zauważyć kawałek jego torsu. Cała moja twarz zrobiła się czerwona. W panice rzuciłam się do drzwi, próbując jak najszybciej się stąd wydostać. Lucjan rozłożył ręce i zagrodził mi drogę własnym ciałem. Odskoczyłam jak oparzona.

- Ej, spokojnie! – chłopak zaśmiał się beztrosko. – Żartowałem.

Znieruchomiałam, patrząc na chłopaka spomiędzy palców. Ten uśmiechał się głupkowato i faktycznie zaczął zapinać koszulę, choć z o wiele mniejszą werwą. Wzięłam głęboki wdech i powoli wycofałam się w głąb składziku, pod jego przeciwległą ścianę.

- Cóż, warto było spróbować – Lucjan stwierdził wesoło i poprawił koszulę. I tak wystawała mu ze spodni. – To o co chodzi?

- Chodzi o to, że… - uspokajałam oddech i przyglądałam mu się czujnie. – Pansy Parkinson powiedziała, że coś o mnie opowiadasz. Że jestem teraz sławna czy coś… Czy to prawda?

Lucjan nie wyglądał na zaskoczonego. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i wzruszył ramionami.

- W pewnych kręgach na pewno jesteś. A co, przeszkadza Ci to?

- No… - zawahałam się. – To zależy, co opowiadasz.

- Jak to co? – Bole uśmiechał się beztrosko. – Że jesteś moją dziewczyną. Że masz niezłe.. – podniósł ręce na wysokość piersi i wykonał gest, jakby ściskał własne – cycki. I że mi je pokazałaś – poruszył brwiami.

- Co?! Jak to?! – zakrztusiłam się. – Nie pokazywałam Ci niczego! – pisnęłam.

- Klara… wszystko w porządku? – usłyszałam zza drzwi głos Alex.

- Nic jej nie jest – głośno powiedział Lucjan, po czym jakby z wahaniem, lekko uderzył knykciami w drzwi i odsunął się od nich. – Swoje widziałem – powiedział, patrząc mi w okolice piersi i podchodząc bliżej.

Mimo że w tym momencie przykrywało je wiele warstw materiału, odruchowo zasłoniłam się przyciskając przedramiona do piersi.

- Nic nie miałeś widzieć! To był wypadek! – mówiłam spanikowana. – I nie powinieneś nigdy mówić takich rzeczy! To niedorzeczne!

Chłopak stanął przede mną. Zaśmiał się i przeczesał palcami włosy.

- To co, wolisz żeby gadali o Tobie i tym paskudnym profesorze?

- Co? Nie. Oczywiście, że nie wolę – odpowiedziałam szybko, wciąż się czerwieniąc. – Tamto to już w ogóle jakieś brednie.

- Więc zaufaj mi. TO – pokazał palcem na mnie i na siebie - jest pozytywna plotka.

- Pozytywna plotka? – zmarszczyłam brwi.

- Czyli taka, która zrobi Ci więcej dobrego niż złego – wyjaśnił.

- Wolałabym, żeby nic o mnie nie mówili… - powiedziałam cicho.

- Tak się nie da – Lucjan wzruszył ramionami. – Ludzie muszą coś gadać.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad jego słowami. W ogóle mi się to nie podobało. Lucjan nachylił się w moją stronę, a ja przylgnęłam plecami do ściany. Chłopak wsparł się ręką niedaleko mojej głowy. Drugą rękę luźno trzymał w kieszeni.

– Nie złość się. Powinnaś mi by wdzięczna, że dbam o Twoją reputację. Wiesz, mówili, że bzykasz się z Moodym, teraz będą mówić, że bzykasz się ze mną. To chyba nie tak źle, co? – stwierdził z rozbrajającym uśmiechem, obserwując moją reakcję.

Stałam z szeroko otwartymi oczami i głośno przełknęłam ślinę. Już od samego napięcia zrobiło mi się słabo, a gdy jeszcze dwukrotnie powiedział słowo „bzykasz”, miałam ochotę wyskoczyć z ciała i odfrunąć gdzieś daleko, po prostu ulatniając się z całej tej sytuacji. W głowie dudniło mi tysiąc myśli. Czemu musieli mnie obgadywać? Czemu ludzie nie znajdą sobie lepszych tematów do rozmów? Czemu wszyscy wspominali o jednym? Czemu mam mu dziękować? Czemu on stał tak blisko?...

- Właściwie to nie obraziłbym się, gdybyś mi podziękowała za moje starania – Lucjan kontynuował tonem, jakby robił mi wielką łaskę. - W końcu teraz jesteśmy parą. Chyba mogę liczyć na… no nie wiem – obciął mnie wzrokiem. – Odrobinę bliskości?

Serce waliło mi jak oszalałe. Próbowałam coś wydukać, ale nie umiałam nic powiedzieć. Nagle zaschło mi w gardle.

- Rany, ale masz minę! – zaśmiał się Lucjan. Po przyjacielsku klepnął mnie w ramię i jakby nigdy nic odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość. – Nie mówiłem, że nic Ci nie zrobię? Więcej wiary Klara.

Patrzyłam na niego zdezorientowana. Alex od początku mówiła mi, że on chodzi ze mną dla żartu. Teraz jeszcze dorabiał do tego historię, jakby miało mi to wyjść na dobre. Przez to, że był tak niepoważny, nie wiedziałam w ile z jego słów mogę wierzyć. Lucjan wyraźnie igrał z moimi odczuciami. Wiedział, że się boję i stresuję i ciągle powtarzał te swoje żarty. Nie rozumiałam połowy tego co kombinował i było mi głupio, że kolejny raz dałam się nabrać. Czemu czułam się taka bezsilna?

- Jesteś głupi – powiedziałam cicho i odepchnęłam się od ściany, szybko kierując do wyjścia.

- Ej no, zaczekaj! – Lucjan ruszył za mną i objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. – Chyba się nie złościsz, co?

Z naburmuszoną miną otworzyłam drzwi. Za nimi stał profesor Snape. Mężczyzna miał wyciągniętą przed siebie rękę, jakby właśnie próbował złapać od drugiej strony za klamkę drzwi od składziku. Drugą ręką mocno trzymał szatę Alex, nie pozwalając jej się wydostać. Momentalnie zamarłam.







8 komentarzy:

  1. Klara zaczyna mieć syndrom sztokholmski :D do tego ten milczący Snape <3 "zatonął wzrokiem w jakichś papierach (...)" - Uwielbiam! Niesamowicie pochłania mnie ten świat <3 jak Snape'a te papiery :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam syndrom sztokholmski ^^ Moody jest stworzony pod Klare, stopniowo ją dominuje, a ona widzi w tym same dobre rzeczy. Taką właśnie chcę ich relacje.
      ~Klara

      Usuń
    2. Idealnie Ci to wychodzi, to delikatne zauważanie, że coś jest nie tak, ale też jednoczesne szukanie wytłumaczenia dla takich zachowań, "przecież on to robi dla mnie, żebym się czegoś nauczyła". Nie mogłaś też wybrać lepszej postaci do tego.

      Usuń
  2. Moody i tak wygrywa w tej notce, jak w każdej innej, co jest niedorzeczne, bo to Snape zawsze prowadzil w rankingach! Halo, Severusie, co jest :D xD < 3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jarasz się, bo to coś nowego ^^
      ~Klara

      Usuń
    2. Sev też jest świetny, to jest tak, jak pisze Klara, po prostu przyzwyczaiłaś się, bo to nie jest pierwsze przedstawianie jego Osoby w podobnej narracji. Wyciągasz maxa z tej postaci, podoba mi się też, jak ukazujecie relację Moody-Snape. No i Sev i ta jego 'psioogrodniczość' :D <3

      Usuń
  3. Z tą psiaogrodniczoscia to cie zaskoczymy. To również będzie coś nowego dla mnie do napisania ^^ kop

    OdpowiedzUsuń