piątek, 21 maja 2021

133. Skrzydło szpitalne, wieści i wizyta mamy.

Centaury odeszły w stronę lasu. Patrzyłam za nimi, czując jednocześnie ulgę i niepokój. Bałam się, że Falghar, którego niechcący okaleczyłam wywołanym kiedyś pożarem, nie posłucha swojego przywódcy i wykorzysta moment nieuwagi, by do nas zawrócić. Teraz nic nie mogłoby go powstrzymać. Musiałyśmy wezwać pomoc, ale koniec końców, razem z Alex leżałyśmy bezsilnie w trawie, na środku polany w głębi tego przeklętego, zakazanego lasu. Przez myśl przebiegały mi tysiące myśli przeplatanych bólem. Co mnie podkusiło? Dlaczego obiecałam jej, że to zrobię? Jak widać nie byłam gotowa na starcie z nimi. Obie nie byłyśmy. Trzeba było iść z tym do profesora Moody’ego, a nie robić dochodzenie na własną rękę. Chyba tak to zlekceważyłyśmy, bo żadna z nas nie spodziewała się, że Pansy sprzymierzy się z nimi... Co ona z tego miała? Aż tak nas nienawidziła, że obojętny był jej los dwóch gryfonek? A może ślizgonka nie zrobiła tego z własnej woli? Może nie wiedziała w co nas wpakuje? Gdyby wiedziała, byłaby przecież taka sama jak on – Flint.

Nie chciałam myśleć o tym, co zrobią z nim centaury. Wyraziły się jasno – śmierć za śmierć. Nie czeka go lepszy los. Miały swojego winnego, a przynajmniej jednego z nich, bo wciąż pamiętałam te rozgrzebane w śniegu zwłoki centaura i słowa Syriusza – „było ich dwóch”. Czy drugim oprawcą był Macnair? Gdyby tak było, centaury wyczułyby i jego. Może więc Yaxley? Ten zniknął jak tylko wyłoniły się z lasu. To by miało sens. Uciekł, bo miał się czego bać. Flint nie zdawał sobie sprawy z potęgi tych istot, zlekceważył je na tylu płaszczyznach i skończyło się tak, jak się skończyło. Dlaczego w pewnym stopniu było mi go żal? Był przecież zepsuty. Nie powinnam o nim myśleć. Powinnam martwić się o naszą trójkę.

Lucjan wciąż się nie ruszał, ale przynajmniej był blisko. Alex pojękiwała coś pod nosem. Wiedziałam, że po tylu nałożonych klątwach nie podniosę jej tak łatwo. Postanowiłam, że chociaż sama spróbuję wstać. Okazało się jednak, że nie mogę tego zrobić. Moja jedna ręka była bezwładna, obie zaś ranne. O tyle o ile mogłam zignorować ból wynikający z rozciętej, otwierającej się przy ruchach skóry, to przy każdym zgięciu tułowia czułam się tak, jakby żebra mocno wbijały mi się we wnętrzności. Raz po raz próbowałam wesprzeć się na mniej rannej ręce i podnieść, a potem opadałam ciężko na plecy. Próbowałam przewrócić się najpierw na brzuch i znowu opadałam z bólem. Uszkodzona ręka tylko wszystko utrudniała, podwijając się pod moje ciało i wyginając jeszcze bardziej nienaturalnie niż wcześniej. Gdyby ktokolwiek z nas miał ze sobą różdżkę... Albo gdyby udało mi się ocknąć Lucjana, mógłby teleportować się do Hogsmeade. Nie, pewnie był ranny i oszołomiony. To byłby dla niego zbyt wielki wysiłek.

Męcząc się i dręcząc, drżąc z bólu i wysiłku usłyszałam w końcu jakiś szelest. Przekręciłam głowę ile mogłam i dostrzegłam dwie, przyświecające sobie różdżkami sylwetki. Najpierw znieruchomiałam, a gdy zrozumiałam kto to, podniosłam pociętą rękę i próbowałam zawołać profesora. Moody szybko znalazł się przy mnie, zaś Snape uklęknął nad Alex.

Twarz Szalonookiego była blada, ale i napięta, jakby ze złości. Jakby był na granicy czegoś niewypowiedzianego. Wyglądał dość nienaturalnie i groteskowo, choć mogło mi się wydawać przez grę światła i wycieńczenie. Jego magiczne oko błyskawicznie prześlizgnęło się po moim ciele, zatrzymując na wszystkich uszczerbkach oraz oceniając stan mojego ubioru. Byłam brudna od tarzania się po ziemi i własnej krwi, blada od jej utraty, ale w gruncie rzeczy pod pewnymi względami wyglądałam lepiej, niż Alex. Ona natomiast miała w oczach coś dziwnego. Jakąś nieprzepastną pustkę i smutek. Leżała niemal nieruchomo, z wysiłkiem zbierając do kupy roztrzaskany klątwami umysł. Przegrywała tę walkę.

Otworzyłam usta, chcąc odpowiedzieć profesorowi na pytanie, ale wtedy zawołała go przyjaciółka. Mężczyzna kazał mi zaczekać i podszedł do niej, prześlizgując po jej ciele wzrokiem tak samo, jak zrobił to wcześniej ze mną. Zerkałam w ich stronę. Dziewczyna miała rozerwaną koszulę. Profesor przywrócił ją do ładu jednym zaklęciem. Było to jednak jak łatanie tonącego statku. Alex była już nieprzytomna. Jej głowa opadła na bok. Moody złapał ją delikatnie za nadgarstek, sprawdzając puls.

– Straciła przytomność, ale jeszcze żyje – powiedział grobowym tonem.

– Musimy zabrać ich wszystkich do zamku – odpowiedział profesor Snape.

Snape ocenił już stan Lucjana i chyba uznał, że mnie pozbierają najszybciej. Przyklęknął obok i z dziwną, niepodobną do siebie delikatnością uniósł moją głowę, dając do wypicia jakiś eliksir. Przełknęłam go bez namysłu, bezgranicznie ufając w dobre intencje nauczyciela. Poczułam jak płyn drażni moje gardło i przełyk, a potem rozlewa się po żołądku, wywołując przyjemne ciepło. Odkaszlnęłam kilkukrotnie, chwytając się za żebra, którym nie podobał się tak mocny ruch. Po chwili poczułam, że ból stawał się przyćmiony. Zdawałam sobie sprawę z jego obecności, ale był na tyle znośny, że mogłam w końcu wziąć kilka głębszych wdechów i wyrównać mój płytki do tej pory oddech. Nadal czułam się zmęczona, a nawet senna.

Przekręciłam głowę i dostrzegłam, że Moody wytarł chusteczką krew z twarzy Alex, a potem zacisnął materiał w dłoni. Podniósł się i spojrzał na horyzont, w stronę szkoły. Nerwowo podrygując różdżką, zaczął chodzić wokół miejsca naszych kaźni, jakby próbował wyczuć w powietrzu coś nietypowego. Gdy tak krążył, poczułam, że Snape wyciąga moją podwiniętą, uszkodzoną rękę spode mnie i dotyka jej końcem różdżki. Bandaż ciasno owinął i unieruchomił mi kończynę, co spowodowało dyskomfort. Skrzywiłam się. Profesor stuknął różdżką w drugie przedramię, tam też prowizorycznie tamując krwawienie.

– Na razie wystarczy – mruknął i zerknął kątem oka na Szalonookiego. – Masz coś?

– Teleportowali się – głos Moody’ego był dziwny. – Mógłbym spróbować ich gonić... ale jest ryzyko, że to kolejna pułapka.

Na te słowa, profesor Snape drgnął nieznacznie. Wstał, zostawiając mnie na ziemi, posłał długie spojrzenie w stronę Alex i dostrzegając, że na niego patrzę, nagle obrócił się może nieco zbyt gwałtownie i zajął się Lucjanem. Moody w tym czasie odnalazł niedopałek papierosa. Podniósł go ostrożnie i obejrzał tak uważnie, jakby jego magiczne oko nie tylko widziało przez przedmioty, ale także było w stanie odczytywać przeszłość.

– Było ich troje – powiedziałam, gdy ból był na tyle znośny, że mogłam oddychać i normalnie mówić. Spojrzeniem próbowałam przywołać Szalonookiego, ale był zbyt skupiony na swoim „węszeniu”. – Zaskoczyli nas. Z początku dwaj z nich mieli maski, ale później... – nie byłam pewna, czy mogę wymieniać ich nazwiska. To w sumie zupełnie inna sytuacja niż wtedy. – Oni... to byli...

– Amber, a może zacznij od tego, jakim prawem znaleźliście się w głębi lasu? – Snape spojrzał na mnie tak, jakby to była moja wina, że się wpakowałyśmy w kłopoty. W sumie miał rację. – Bo chyba nie zaciągnęli was tutaj siłą? Parkinson doniosła mi, że zignorowaliście zakaz i poszliście w stronę Zakazanego Lasu. Czy dyrektor nie wyraził się jasno na temat zbliżania się do tego miejsca? Mało wam wrażeń?

– Nie – odpowiedziałam z goryczą. – A powiedziała Panu, że poszliśmy tam, śledząc właśnie ją? – przetarłam ręką mokrą od łez twarz.

– Brednie – mruknął Snape.

– George Weasley widział całą czwórkę, więc ja w to wierzę – odezwał się Moody. – To on powiedział mi, że zniknęła czwórka, a wróciła sama Parkinson. Poza tym to nie czas na prawienie im morałów. Zabierajmy uczniów do Pomfrey, później będzie czas na przesłuchania, hm? – łypnął porozumiewawczo na Snape’a.

Mistrz eliksirów przyłożył palce do nasady nosa i po chwili westchnął. Podniósł się, jednym machnięciem różdżki sprawił, że Lucjan zaczął unosić się w powietrzu, drugim zrobił to samo z Alex. Chciał machnąć po raz trzeci, ale ja spróbowałam się podnieść sama. Szalonooki podał mi rękę i trzymając ją mocno, podniósł mnie. Przez ból, zmęczenie i utratę krwi, zrobiło mi się ciemno przed oczami, zatoczyłam się i wylądowałam twarzą na profesorze.

– Amber, nie ośmieszaj się. Nie jesteś w stanie iść – syknął Snape i zaklęciem podniósł mnie w powietrze.

Spojrzałam prosząco na Moody’ego, ale jedynie wzruszył ramionami.

– Tak będzie o wiele szybciej – przyznał.

Ruszyliśmy w stronę szkoły. Sunęłam w powietrzu tak jak Alex i Lucjan, zachowując jednak świadomość całej podróży. Mężczyźni poruszali się ostrożnie po lesie. Pierwszy szedł Snape, później sunęła nasza trójka, a pochód zamykał Moody. Mężczyzna rozglądał się gorączkowo, a różdżkę miał w gotowości. Wyglądał tak, jakby najchętniej wrócił tam i faktycznie ścigał zbiegów. Dlaczego tego nie robił? Niby minęło trochę czasu, ale i tak dręczyło mnie to jedno pytanie. Próbowałam złapać kontakt wzrokowy z Moody’m. Gdy mi się udało, zapytałam zdezorientowana.

– Panie profesorze... Nie będziecie ich ścigać?

– Zbyt wielkie ryzyko – odparł. Jego magiczne oko przeskakiwało na różne strony, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej. – Jest nas tylko dwójka, a w tej chwili przede wszystkim jesteśmy nauczycielami i mamy ochraniać uczniów, a nie wdawać się w wojenki.

– To byli znowu ONI... – powiedziałam szeptem, nie wiedząc, czy mogę o tym wspominać przy Mistrzu Eliksirów.

Moody na moment zesztywniał. Mimo że przyświecał drogę różdżką, na jego twarzy pojawił się cień. W pierwszej chwili wystraszyłam się, że może powiedziałam za dużo. Snape jednak nie zareagował. Moody zacisnął mocniej pięści, aż jego różdżka zatrzeszczała ostrzegawczo. Szybko sięgnął za pazuchę po swoją buteleczkę.

– Opowiesz wszystko w zamku – powiedział, siląc się na wyzbycie z głosu emocji. – Wszystko, co stało się dzisiaj. Ze szczegółami.

Czyli zadecydował. Wydawało mi się, że zrozumiałam co miał na myśli. Dzisiejsze wydarzenia nie były sekretem, z resztą trudno byłoby ukrywać je przed Snape’m, skoro był ich świadkiem. Od tej pory powtarzałam sobie w głowie kolejność wydarzeń, żeby móc im opowiedzieć z najwyższymi szczegółami. Powracanie myślami do tych chwil nie było wcale przyjemne. W głowie wciąż miałam echo klątwy Cruciatus, a niemal każdy element mojego ciała odczuwał ćmiący ból, ujarzmiony dzięki eliksirowi Snape’a. Pewnie gdyby nie ta mikstura, zemdlałabym tak jak Alex. W tej chwili zastanawiałam się, czy może utrata przytomności nie byłaby błogosławieństwem. Chciałam jak najszybciej wyrzucić z siebie szczegóły tej nocy, a potem móc zasnąć i pozwolić tej chwili zatonąć w morzu mojej przeszłości. Stać się po prostu jednym z wielu przeżytych dni. W gruncie rzeczy miałyśmy przecież szczęście. Będziemy miały, jeśli w ostatecznym rozrachunku wyjdziemy z tego cało. Spojrzałam na Alex, martwiąc się, że to może nie być takie proste.



***



Podróż do szkoły wydawała się trwać wieczność, a byłam pewna, że nie znajdowaliśmy się aż tak głęboko w lesie, by to wrażenie mogło być prawdziwe. Gdy weszliśmy do holu, na schodkach siedział George Weasley. Gryfon był cały podenerwowany i ze stresu obgryzał paznokcie, co i rusz rzucając nerwowe spojrzenia w stronę drzwi. Kiedy nas zobaczył, poderwał się na równe nogi i pobladł.

– Weasley, jest cisza nocna – huknął Snape. – Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.

– Ale profesorze! – Oburzył się rudzielec i doskoczył, sprawdzając co jest z Alex. Już prawie złapał jej nadgarstek, ale wtedy Moody odepchnął go od dziewczyny. George uniósł ręce w obronnym geście i szybko przeskoczył po nas wzrokiem. – Są ciężko ranne?

– Żyjemy – odpowiedziałam mu, nie patrząc w jego stronę.

– Odjąć Ci kolejne punkty?! – Snape na niego łypnął.

Szalonooki złapał gryfona za ramiona i spojrzał w oczy. George próbował się wychylić, żeby się nam przyjrzeć. Nauczyciel jednak był stanowczy, a jego twarz wyrażała jedno – nie miał ani ochoty na żarty, ani nie było w nim dziś pobłażliwości.

– Panie Weasley, wracaj do wieży. I na razie zachowaj te wydarzenia w tajemnicy. Nie chcemy niepotrzebnej paniki i wycieczek całego domu. Zrozumiano?

George kiwnął nieznacznie głową. Gdy znikaliśmy na schodach, widziałam jeszcze jego wyraz twarzy. Naprawdę się martwił. Przez myśl mi przeszło to, co powiedział profesor Moody. To George powiedział mu, że poszliśmy w stronę lasu. Zapewne tego dnia tak jak i ostatnio stał gdzieś samotnie pod drzewem, próbując ułożyć sobie w głowie to jak bardzo spieprzył i jak mógłby to naprawić. Zobaczył nas przez czysty przypadek? Raczej musiał nas obserwować. W sumie często patrzył na Alex, dla jej dobra trzymając się jednak na uboczu. Nie umniejszało to jednak temu, że nam w ten sposób pomógł.

„Snape i tak by nas szukał” – przeszło mi przez myśl. W końcu Snape mówił, że to Pansy naskarżyła mu na nas. Miała wyrzuty sumienia, że wprowadziła nas w pułapkę? Albo nawet nie wiedziała gdzie nas prowadzi. Te pytania dręczyły mnie równie mocno, jak wspomnienie wydarzeń. Ta przerażająca twarz Flinta, gdy upajał się naszym cierpieniem. To bezwładne ciało Lucjana padające na trawę. Ta pozbawiona emocji twarz Macnaira, gdy z początku tylko obserwował działania swojego „podopiecznego”. Poczułam dreszcz, na samo wspomnienie tego, jak bardzo miał wszystko w dupie. Był zupełnym przeciwieństwem mnie. Mnie, której łzy non stop ciekły z oczu, jakby ktoś odkręcił kran. Dlaczego nie mogłam nad tym zapanować?

– Mamy trójkę rannych – odezwał się profesor Snape.

Spostrzegłam, że byliśmy już w skrzydle szpitalnym. Wylądował każdym z nas na jednym łóżku, a wyrwana ze snu Pani Pomfrey owinęła się ciaśniej grubym szlafrokiem i podbiegła do naszych łóżek, sprawdzając nasz puls, reakcje oczu i ogólny stan zdrowia. Profesorowie wymienili się z nią informacjami które znali. Z Lucjanem chyba było najgorzej, bo podano mu kilka mikstur, a potem profesor Snape dostał całą listę specyfików, które musi przygotować. Mężczyzna posłał nam ostatnie, pozbawione emocji spojrzenie i zniknął za drzwiami wejściowymi. Alex szybko nastawiono nos jednym zaklęciem i gdy wciąż spała, podano jej jakąś miksturę wzmacniającą. Reszta miała okazać się wtedy, gdy przyjaciółka się przebudzi. Mi nastawili rękę, a potem potraktowali rozcięcia jakimś specyfikiem i zabandażowano je. Pani Pomfrey po przesłuchaniu mnie uznała, że mam połamane żebra. Oddzieliła wszystkie łóżka białymi ekranami i pomogła mi zdjąć koszulę. Faktycznie żebra miałam zsiniałe, ale tylko z jednej strony. Pielęgniarka dotknęła mojego brzucha, naciskając w paru miejscach.

– Raczej nie doszło do pęknięcia narządów w środku – przyznała z ulgą. – Nie martw się dziewczyno, z wszystkiego was wyleczę. To tylko kwestia czasu.

Jakby dla pocieszenia pogładziła mnie po włosach, a potem pomogła usiąść. Niestety musiałam zdjąć stanik. Gdy to zrobiłam, kobieta zaczęła ciasno owijać mnie bandażem, żeby unieruchomić felerne złamanie. Zacisnęłam usta, nie chcąc wydawać z siebie jęków bólu. Z resztą ten nadal był przyćmiony, dzięki eliksirowi. Pomfrey zrobiła ledwo kilka okrążeń bandażem, a biała zasłonka poruszyła się. W szparze pojawił się profesor Moody.

– Długo to jeszcze zajmie? Chciałem ją przesłuchać – zapytał. Widziałam, że jego magiczne oko zerka na okolice mojego biustu. Spuściłam głowę tak, że włosy zasłoniły mi twarz.

– Jeśli Klara nie ma nic przeciwko, możecie zacząć – pielęgniarka zerknęła na mnie.

– Chcę to jak najszybciej wyrzucić z głowy – powiedziałam, nie podnosząc jednak wzroku.

Moody wszedł do mojego boksu i odchrząknął. Potarł dłonią twarz, a jego wzrok przeskakiwał z miejsca na miejsce, jakby do końca nie wiedział, gdzie byłoby bezpiecznie go zawiesić. Nie padły jednak żadne pytania. Przez moment trwała cisza. Profesor łyknął z buteleczki.

– To może ja to dokończę? – zaproponował, wskazując na bandaż.

– Jeśli potrafisz Alastorze, to proszę bardzo. Muszę zobaczyć co z tamtą dwójką.

Pomfrey przekazała Moody’emu bandaż i zniknęła za zasłonką. Sądząc po jej cieniu, poszła sprawdzić co z Alex. Odprowadziłam ją wzrokiem. Moody stanął przy moim boku, przez chwilę obserwując mnie z góry. Z jakiegoś powodu poczułam, jakby był to wzrok kata, czy może lwa patrzącego na swoją zdobycz. Był wściekły, że znów go nie posłuchałyśmy? Miał do tego pełne prawo. Zacisnęłam palce na kocu, który miałam położony na nogach. Czułam ból i gorycz, a emocje we mnie szalały. Kątem oka widziałam, że profesor łyknął z buteleczki po raz kolejny.

– Nie musisz się mnie wstydzić – powiedział cichym głosem, zupełnie nie pasującym do wyobrażenia, jakie podsunęła mi głowa.

– Wstyd mi prędzej za to, jak to się skończyło – powiedziałam równie cicho.

– I słusznie – przyznał i z jakimś namaszczeniem w ruchach, zaczął mnie ciasno oplatać bandażem. Jego palce muskały moją skórę i bandaże już znajdujące się na moich piersiach, ale robił to w taki sposób, że wydawało się całkowicie naturalne. Jakby tak właśnie wyglądało opatrywanie. – Przestałaś mi ufać, Klaro? – zapytał, pozornie skupiony na zajęciu.

– To nie tak.

– Więc jak? – jego głos był przyjazny. Zachęcający do zwierzeń.

– Obiecałam Alex – powiedziałam w końcu. – Obiecałam, że jeśli nadarzy się kolejna okazja, pójdziemy tropem Pansy Parkinson. Przyłapałam ją kiedyś, jak gromadziła jedzenie i uznałyśmy, że musi je komuś nosić. Śledziłyśmy ją już raz, ale wtedy zgubiłyśmy ją jeszcze na błoniach, a z resztą widział nas profesor Snape. Obiecałam więc, że przy kolejnej okazji nie zrobię ze sprawy problemu i ruszymy jej tropem...

– Wprost do paszczy lwa? – zapytał, tym razem mając w tonie coś, jakby pobłażliwość. Poczułam się głupio.

– Miałam nadzieję, że to tylko wymysł Alex. Przecież profesor sprawdzał już tę chatkę i las, dlaczego Flint miałby się ukrywać w okolicy? Chciałam wierzyć, że chodzi tylko o dokarmianie bezpańskiego psa. Być może niepotrzebnie uniosłam się honorem. Gdybym zachowała rozsądek, nie poszłybyśmy tam i nic by się nie stało.

– Czyli zdajesz sobie sprawę ze swoich błędów. To już duży krok naprzód – powiedział.

Zrobił supełek na bandażu i podał mi koszulę, pomagając się ubrać. Położyłam się na łóżku i podciągnęłam koc pod brodę, zerkając na nauczyciela. Cokolwiek siedziało mu w głowie, teraz dobrze to ukrywał.

– Więc poszłyście za nią i co? – zapytał, przysiadając na krześle.

– Porzuciła jedzenie na środku polany. Właściwie to nie jedzenie, a puste pakunki, które miały nas zwabić. Ona wiedziała, że za nią idziemy i wystawiła nas Flintowi. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ale teraz wydaje się to takie logiczne...

W pomieszczeniu zrobiło się zamieszanie. Po chwili usłyszałam głosy należące do profesora Dumbledore’a i profesor McGonagall. Dyrektor obejrzał nas z dystansu, zaś kobieta doskoczyła do łóżka Alex, przeżywając na głos jej stan. Przyjaciółka była jednak nadal nieprzytomna. Po chwili kotara odsłoniła się i McGonagall dopadła również do mojego łóżka, łapiąc mnie za dłoń i odgarniając włosy z twarzy.

– Klara, dziecinko, jak się czujesz?

– Słabo, ale wyjdę z tego pani profesor. Tak mówiła pani Pomfrey – powiedziałam, nieco zmieszana jej emocjonalnością.

Dzięki odsłoniętemu przejściu zauważyłam, że profesor Snape wręczał pielęgniarce mnóstwo buteleczek i składników. Zerknął w moją stronę, splótł ręce za plecami i niczym złowrogi cień zbliżył się do mojego łóżka. Z tą czwórką zgromadzoną wokół mnie, zrobiło się naprawdę ciasno. Zdezorientowana przeskoczyłam po nich wzrokiem.

– Alatorze, dowiedziałeś się już czegoś? – zapytał Dumbledore.

– Na razie tyle, że ta trójka śledziła podopieczną Severusa, Pansy Parkinson, podejrzewając, że nosi komuś prowiant do lasu.

– Panienka Parkinson?! – pisnęła McGonagall i spojrzała na Snape’a tak, jakby to była jego wina.

– Zatrzymałem ją do przesłuchania – odparł oschle Mistrz Eliksirów. – Jest zamknięta w klasie. Ale może jednak warto usłyszeć najpierw wersję poszkodowanych? Chciałbym móc je porównywać. No chyba, że mam użyć metod gwarantujących stuprocentowe poznanie prawdy...

– Przesłuchamy ją wszyscy, ale zacznijmy od Klary – zadecydował Dumbledore. – A gdy tamta dwójka się przebudzi i będzie w stanie coś powiedzieć, wysłuchamy także ich. No to co? Klaro, poprosimy od początku. – Zachęcająco poruszył dłonią.

– Możesz sobie robić przerwy – powiedziała zmartwiona McGonagall, ściskając moją dłoń.

– Tylko pamiętaj o szczegółach – mruknął Moody, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.

Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam opowieść. Niektóre fragmenty wydawały się wyrwanymi strzępami, innych nie byłam pewna, jeszcze inne wybijały się ponad pozostałe. Na szczęście przez całą drogę wałkowałam to w kółko w głowie i byłam w stanie powiedzieć im mniej więcej po kolei. Najpierw mówiłam o Pansy i pułapce, później o trójce śmierciożerców. Ostatecznie jeden z nich stracił maskę, a do tego znałam te głosy, więc bez problemu i za aprobatą Szalonookiego, wypowiedziałam ich nazwiska. Flint, Macnair i Yaxley. Flinta wszyscy znaliśmy, a pozostałe nazwiska padły tej nocy. Moody wiedział o kim zamierzam mówić, ale i tak gdy wypowiedziałam to na głos, zaciskał palce na podłokietnikach i co jakiś czas łykał ze swojej butelki. Powiedziałam o tym, jak Lucjan wpadł na pomysł rozbiegnięcia, jak użył czaru maskującego, który wywołał dym, jak puściłam się biegiem do lasu i przez pewien krótki moment sądziłam, że uda mi się wydostać. Nie słyszałam za sobą kroków. Gotowa byłam wystrzelić w niebo flarę, ale wtedy korzenie pochwyciły moje nogi i wywróciłam się na twarz, omal nie wypuszczając różdżki. Moody podał mi chusteczkę, a McGonagall przytuliła mnie do swojej piersi, bo ciężko było mi powiedzieć o tym, jak Macnair rzucił się na mnie i przygwożdżając mnie do ziemi dyszał jak wygłodniałe zwierze. Powiedziałam w końcu, jak pozbawił mnie różdżki, a szarpanina na nic się zdała. Pod groźbą przestałam z nim walczyć, a on krzyknął do Flinta, że mnie złapał. Potem zatargał mnie na polanę, gdzie była też Alex, a gdzie dużo później znalazł się też Lucjan. Opowiedziałam im o torturach, o tym, czego nas pytano i o tym, że Alex nie chciała z początku im powiedzieć. Kiedy padło imię Elizy, zarówno na twarzy Snape’a jak i Moody’ego pojawił się dziwny cień. Równocześnie spojrzeli na kotarę, za którą znajdowało się łóżko mojej przyjaciółki.

– Najgorsze było to, że Flint o wszystkim wiedział, a i tak zrobił sobie z tego jakąś chorą grę. Potem kazali nam nie węszyć więcej w tej sprawie. Alex nie chciała się zgodzić, więc żeby ją złamać, zrobili mi to – pokazałam na swoje obandażowane ręce. – Chyba jedynie chcieli nas nastraszyć, ale Flint nie potrafił się opamiętać. Wykrzykiwał jakieś brednie... – potrząsałam głową. – Kazał Alex przyznać się do czegoś absurdalnego. On twierdził, że... żeby się przyznała, że... – zerknęłam na profesora Snape’a i uznałam, że nie przejdzie mi to przez gardło.

– Aż tak szczegółowo nie musisz opowiadać – powiedział Mistrz Eliksirów, wyłapując moje spojrzenie. Jakby dla poparcia spojrzał na Dumbledore’a. – Wszyscy wiemy jacy są śmierciożercy. Do gnębienia ofiary wykorzystają wszystko, włącznie z rzeczami nieprawdziwymi. Potrafią skłamać, że czyjaś rodzina nie żyje, byleby kogoś złamać.

– Tak, nie musimy znać aż takich szczegółów – Albus przytaknął ruchem głowy i poprawił okulary. – Chyba że Klara uważa ten szczegół za istotny dla całej sprawy?

Zastanowiłam się i potrząsnęłam głową. Postanowiłam, że najpierw zapytam Alex, czy Flint w ogóle mówił serio. Zarzucał jej spanie z nauczycielem, a ona mimo bólu mówiła, że tego nie robiła. Chyba nie byłaby zdolna kłamać w takich warunkach? Z resztą nie potrafiłam sobie wyobrazić tej dwójki razem, ale gdyby coś takiego faktycznie kiedykolwiek miało miejsce... Przecież ona też miałaby kłopoty. Czy mogło mieć to znaczenie dla sprawy? Nawet jeśli tak, to na pewno o wiele łatwiej byłoby mi opowiedzieć szczegóły samemu profesorowi Moody’emu, niż rzucać oskarżeniami, gdy stał przy nas Snape czy McGonagall. Zadecydowałam więc, że przemilczę to.

– Było coś dalej? – zapytał Moody.

– Tak – kiwnęłam głową. – Marcus Flint rzucił na Alex kilka klątw niewybaczalnych, one się chyba nałożyły jedna na drugą... Ona naprawdę cierpiała... – głos mi się łamał.

McGonagall wachlowała się dłonią z taką miną, jakby zaraz miała zemdleć.

– Na Merlina... jeśli to dziecko nie trafi do świętego Munga, to będzie cud.

– Nie wyrokujmy jeszcze – zaproponował Dumbledore. – Ale myślę, że i tak będzie trzeba powiadomić rodziców całej trójki.

Na myśl o wizycie rodziców przypomniał mi się list od matki.

– Miałam się spotkać z mamą w Hosmeade... – powiedziałam cicho.

– Więc Twoja mama zamiast tego zjawi się w szkole – Minerva znów pochwyciła moją dłoń, ściskając ją przyjaźnie. – Nic straconego.

– Może wrócimy do historii? – mruknął Moody, niecierpliwiąc się. Dla odmiany, palcami stukał po swoim udzie. – Co było dalej? Dlaczego was zostawili?

– Przez centaury – odparłam od razu. Też chciałam mieć to z głowy. Przetarłam chusteczką twarz. – Chyba zwabiły ich krzyki naszych tortur... Pojawiło się całe stado. Ten... Yaxley od razu się teleportował, zaś Flint chciał nas oddać centaurom jako prezent. One jednak odmówiły. Wyczuły w nim ten sam zapach, który znalazł się przy tym zabitym centaurze, miesiące temu.

– Czyli to on... – mruknął Dumbledore takim tonem, jakby wcześniej sam to rozważał.

– Tam było dwóch sprawców – trzeźwo zauważył Snape.

– Centaury wzięły go do siebie, wyrokując, że czeka go śmierć – opowiadałam dalej. – Nas zostawiły, uznając, że to nie ich sprawa.

– Centaury nie powinny się mieszać w życie ludzi – Dumbledore przytaknął ruchem głowy. – Ale byłoby dobrze, gdyby nam doniosły o takich wydarzeniach. W wolnej chwili pomówię z Magorianem. Teraz, gdy wymierzyli swoją sprawiedliwość, może nasze stosunki się poprawią.

– Chyba nie sądzi dyrektor, że oni naprawdę... tego Marcusa... – Minerva z przerażeniem dotknęła swoich ust.

– Uważam że tak, Minervo – kiwnął głową i położył dłoń na jej ramieniu. – Mieli do tego prawo. To Marcus Flint naruszył prawo, zsyłając cierpienie i śmierć na członka ich społeczności. Oczywiście chłopak przydałby nam się żywy, może poświadczyłby przeciw swoim pobratymcom, ale teraz jest już raczej za późno. Potwierdzę to w najbliższym czasie.

– Mniejsza o tego niewdzięcznika – warknął Moody, uderzając pięścią w podłokietnik. – Wzgardziłby Twoją łaską, Dumbledorze. We łbie mu się dawno poprzestawiało, wiemy to po poprzednim razie. Zastanawia mnie za to, co stało się z pieprzonym Macnairem?

– Alastorze! – oburzyła się McGonagall. – Taki język nie przystoi przy uczniach.

– Wszyscy mamy prawo być podirytowani – uspokoił ją Dumbledore.

– Wybacz Minervo, ale nie będę miał do nich szacunku. Z resztą pytam o fakty. Yaxley się teleportował, Flinta wynieśli. Co z tym... – odchrząknął, szukając bardziej grzecznego epitetu. – ...cholernym Macnairem?

– Został z nami gdy pojawiły się centaury... – próbowałam opowiedzieć jak najdokładniej. – Nie wiem czemu. Powinien chyba nie chcieć być zauważony w takim miejscu i w takich okolicznościach. A jednak nic sobie z tego nie robił do momentu aż okazało się, że nie jest w stanie zapanować nad Marcusem.... Sytuacja zaczęła eskalować, wtedy się teleportował.

Nauczyciele popatrzyli po sobie z takimi minami, jakby dowiedzieli się czegoś ważnego. Po chwili ciszy, pierwszy odezwał się Albus.

– Klaro, jeśli to wszystko, to odpoczywaj. I nie zamartwiaj się. Jeśli męczyłyby Cię koszmary, poproszę panią Pomfrey o specjalny eliksir dla Ciebie – dyrektor puścił do mnie oko. – Teraz najważniejsze jest wasze zdrowie, rozumiemy się?

Nieznacznie pokiwałam głową. McGonagall raz jeszcze ścisnęła moją dłoń i posłała mi zmartwiony uśmiech. Nauczyciele niczym komisja egzaminacyjna kolejno wyszli poza obręb przestrzeni przy moim łóżku. Moody wstał z krzesła, by za nimi ruszyć i wspólnie się naradzić. Podniosłam na niego wystraszony i smutny wzrok. Szybko złapałam go za dłoń, zatrzymując go. Mężczyzna obejrzał się na mnie i smagnął powietrze językiem, niczym wąż.

– Profesorze... Nasze różdżki zostały w lesie.

– Znajdę je, ale nie teraz – odparł i przesunął językiem po wardze. – Posłuchaj Dumbledore’a i się nie zamartwiaj. Wiem, że łatwo powiedzieć, ale przecież nie jest to dla Ciebie pierwsza ciężka chwila, prawda?

Przez chwilę patrzyłam na niego oszołomiona, aż w końcu niepewnie kiwnęłam głową. Profesor miał rację. Nie było to nic pocieszającego, ale skoro przeżyłam już równie złe chwile i tym razem się pozbieram.

– Dasz sobie radę Klaro – dodał. – Przeżyłyście to. Pod tym względem poradziłaś sobie świetnie.

– Nie poradziłam sobie wcale – odpowiedziałam, czując jak pod powiekami znów zbierają mi się łzy. Mój głos drżał. – Gdyby chcieli nas zabić, zrobiliby to.

– Ale nie zabili, więc uspokój się. – Moody położył mi dłoń na ramieniu i ścisnął je, jednocześnie pochylając się w moją stronę. – Ćwiczyliśmy to przecież, prawda? Sama mówiłaś, że jeśli nie możesz kogoś pokonać, musisz wytrzymać tak długo, aż zjawi się pomoc. A więc udało wam się.

– Uszłyśmy z życiem tylko dlatego, że coś ich powstrzymywało! Że ktoś im zakazał!

Na twarzy profesora pojawił się cień zadowolenia.

– To nie zmienia faktów.

Mężczyzna znów chciał ruszyć za kotarę, ale przytrzymałam go jeszcze chwilę. Gdy spojrzał na mnie po raz drugi, powiedziałam cicho:

– Ten Macnair mówił, że mamy pozostać nienaruszone dla „niego”. Czy chodziło o Czarnego Pana?

Patrzyłam na Moody’ego ze strachem w oczach. Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem i tym, że w ogóle coś takiego usłyszałyśmy. Był też jednocześnie... zadowolony? Językiem zwilżył wargi, jego magiczne oko drgnęło w oczodole, a on pospiesznie sięgnął po buteleczkę.

– Miejmy nadzieję, że nie chodziło o niego – sapnął. – Wtedy byłybyście zgubione, prawda?

Zaskoczona odpowiedzią, puściłam jego dłoń, a profesor zniknął za kotarą i posyłając mi ostatnie spojrzenie, zasunął ją. Dochodziły do mnie jeszcze szmery rozmów nauczycieli, ale wkrótce wynieśli się do gabinetu dyrektora. Ja zaś leżałam patrząc w ciemny sufit i poczułam strach jeszcze większy i jeszcze bardziej autentyczny niż ten dzisiaj na polanie.



***



Świtało, a ja nadal nie mogłam spać. Miałam wrażenie, że moja świadomość cały czas jest na granicy snu i jawy. Gdy zatapiałam się w tym pierwszym, coś wyrywało mnie na powierzchnię. Z resztą gdy zamykałam oczy, widziałam ich twarze. Czułam echo bólu jaki nam zadawali. Słyszałam strzępki gróźb i rozmów, tych które padły i tych, które wytwarzała moja wyobraźnia.

Jeśli miałyśmy zostać nienaruszone dla Tego, którego imienia nie wolno wymawiać, nasza przyszłość rysowała się w naprawdę ciemnych barwach. Bałam się takiej przyszłości. Błagałam los, by to był tylko jakiś żart. Odpowiedź profesora Moody’ego była zbyt enigmatyczna, by uspokoić mój umysł. Z drugiej strony, skąd on mógłby wiedzieć o co chodzi śmierciożercom? Nie szpiegował ich przecież. Może gdyby złapał Macnaira albo Yaxleya, wyciągnąłby z nich te fakty siłą, ale znając życie, obaj rozpłynęli się w powietrzu i przez jakiś czas nie będą się wychylać.

Zmęczona natrętnymi myślami i nieudanym zasypianiem, próbowałam zmienić pozycję, ale każdy ruch był nieprzyjemny. Przez myśl mi przeszło, że w porównaniu z klątwą Curciatus, taki ból rozcięcia czy złamania jest jak łagodny podmuch wiatru. Wyobrażanie sobie tego w taki sposób nie sprawiało jednak, że cierpiałam mniej. Moje ciało nie było przyzwyczajone do takich wysiłków. Przyrównując te dwie rzeczy czułam się nawet gorzej, bo oznaczało to tylko tyle, że nadal byłam zbyt słaba.

W końcu poprawiłam uciskający mnie temblak i wpatrzyłam się w ciemność obszernej sali skrzydła szpitalnego. Kotarka była odsłonięta. Na drugim końcu pomieszczenia zobaczyłam, że ktoś siedzi na krześle. No tak, profesor Moody. Świtało mi w głowie, że wrócił tutaj po naradzie z dyrektorem. Za każdym razem gdy zamykałam i otwierałam oczy, tkwił cały czas w tym samym miejscu, mając na oku wszystkie trzy łóżka.



***



Zbliżała się pora śniadania. Pani Pomfrey odsłoniła kotary, żeby wpadało do nas trochę światła. Obudziła Moody’ego, sugerując mu, że powinien zejść do Wielkiej Sali. Coś jej odpowiedział, skrzyżował ręce i złożył głowę na piersi, jakby zamierzał dalej drzemać. Miałam jednak wrażenie, że jego magiczne oko wpatruje się we mnie. Niedługo potem pielęgniarka podała mi lekarstwa i sprawdziła stan ran. Wszyscy usłyszeliśmy mamrotanie dochodzące z łóżka Alex. Przyjaciółka złapała się za głowę i zacisnęła mocno powieki, jakby była w ogromnym bólu. Gdy się rozejrzała nieprzytomnie i dostrzegła Moody’ego, niczym dziecko wyciągnęła do niego ręce, rozpłakując się. Mężczyzna ciężko podniósł się z krzesła i z pewnym ociąganiem podszedł do niej. Nim zdążył zrobić cokolwiek więcej, Alex wtuliła się w niego i rozpłakała jeszcze bardziej. Pogładził ją po plecach długimi, wolnymi ruchami.

– Już, już Alex. Jesteście bezpieczne – mruknął do niej i podał czystą chusteczkę, którą od razu zacisnęła w dłoni.

Pani Pomfrey szybko znalazła się przy jej łóżku, zadając serię pytań w stylu jak ma na imię, czy wie jaki jest dzień, czy pamięta co się stało. Słuchałam tego w ciszy, ciesząc się za każdym razem, gdy odpowiadała zgodnie z prawdą. O wydarzeniach nie chciała mówić. Z obrzydzeniem wypowiadała nazwisko Flinta albo słowo „śmierciożercy”, a jej twarz non stop robiła się czerwona ze złości lub blada, zaś oczy pozostawały puste i nieszczęśliwe. Z jakiegoś powodu bliskość profesora Moody’ego poprawiała jej humor. Nie chciała go puścić, ale w końcu dała mu usiąść przy jej łóżku. Rozmawiali przy tym cicho, czasem półsłówkami, a ona kurczowo ściskała jego dłoń.

Do sali wszedł profesor Snape, przynosząc nowe porcje świeżo zrobionych lekarstw. Jego czarne oczy odruchowo spojrzały na pierwsze zajęte łóżko, na którym leżała Alex. Gdy przyjaciółka dostrzegła, że nauczyciel na nią patrzy, od razu odwróciła wzrok. Przekręciła się na bok i nakryła kołdrą z taką miną, jakby ktoś zrobił jej straszną krzywdę. Od samego patrzenia na nią zrobiło mi się strasznie źle. Mogłam się tylko domyślać co przeżywała tam na polanie. Moje poprzednie tortury wymazano mi z pamięci, te wczorajsze zaś nie trwały aż tak długo jak jej. Sądząc po tym jaka Alex była markotna, nadal cierpiała. Takich rzeczy łatwo się nie zapomina.

Moody przyjrzał się twarzy Alex, łypnął na Snape’a, a potem mruknął coś pod nosem, klepnął dłońmi o uda i wstał z krzesła.

– Skoro się ocknęłaś, jestem już spokojniejszy i mogę zająć się tym, czym powinienem.

– Niech mnie profesor nie zostawia! – jęknęła Alex, wyciągając do niego rękę.

– Nie odchodzę na zawsze – powiedział, puszczając do niej oko.

Z jakiegoś powodu te słowa sprawiły, że na jej twarzy pojawił się jeszcze większy żal.

– Alex, pozwól profesorowi odpocząć. – Pani Pomfrey wtrąciła się w rozmowę. – Siedział przy was cały czas. Powinien coś zjeść, przebrać się... – krytycznie spojrzała na jego ubranie.

– ...Poszukać waszych różdżek – dokończył za nią. – Z resztą zostawiam was w dobrych rękach – uśmiechnął się przyjaźnie do pielęgniarki, obrócił na pięcie i wyszedł.

Gdy zniknął, Snape i Pomfrey zniknęli w jej kantorku.

– Bałam się, że się nie ockniesz... – powiedziałam, patrząc w stronę Alex. – Nawet mówili coś o świętym Mungu, ale chyba nie jest tak źle?

– Jest tragicznie – powiedziała bezbarwnym głosem. Zerknęła w stronę kantorku i jej oczy zaszkliły się, a twarz wykrzywiła tak, jakby dziewczyna ledwo powstrzymywała się od płaczu. Szybko przekręciła się na drugi bok i naciągnęła kołdrę na głowę, dając mi do zrozumienia, że nie chce rozmawiać.



Po śniadaniu próbowało się do nas dobić kilka osób, ale pielęgniarka kategorycznie zakazała odwiedzin, póki choć trochę nie dojdziemy do siebie. Teraz wszyscy martwiliśmy się Lucjanem. Na szczęście ocknął się pod wieczór, a pierwszym co zrobił, była próba sięgnięcia po różdżkę. Na pierwszy rzut oka nie było tego po nim widać, ale z tego co podsłuchałam, jeszcze niedawno był bliski śmierci i przez najbliższe dni musiał co określony czas wypijać po kilka eliksirów. Wszyscy byliśmy przybici i poważni. Nikogo nie brało na żarty. Każdy z nas przeżywał swoje demony, ale jakoś nikt nie chciał się nimi dzielić. Nocą, gdy nikt nie mógł zasnąć, pierwszy ciszę przerwał Lucjan, opowiadając nam w końcu jak walczył z Yaxleyem. Historię mówił nam potem jeszcze kilka razy i za każdym razem coś do niej dodawał. Zaczęłam sądzić, że trochę ją ubarwia, ale w sumie mnie to cieszyło. Znaczyło to, że wraca dawny Lucjan.



***



Kolejnego dnia pielęgniarka dalej nie chciała nikogo do nas wpuścić. Zatęskniłam za Samuelem, znajomymi z klasy, książkami i choćby zwykłym spacerowaniem po korytarzu. Na domiar złego z braku zajęcia w kółko przerabiałam w głowie te same scenariusze. Zastanawiałam się co zrobiłam źle, co mogłam zrobić inaczej, pomijając tak oczywiste oczywistości jak to, żeby nie iść w ogóle do tego Zakazanego Lasu.

– Wiecie co mnie najbardziej irytuje? – rzuciłam w przestrzeń. – Profesor Moody we mnie wierzy, tyle z nim ćwiczę, a gdy przychodzi co do czego... dałam się złapać temu śmierciożercy. Wtedy gdy biegliśmy w różne strony, brakowało mi sekundy, żeby wystrzelić flarę w kierunku nieba.

– Flara mogła zwabić potwory – mruknął Lucjan, ujawniając, że mimo zamkniętych oczu wcale nie śpi. Miał rękę zarzuconą nad głową, a jego klatka piersiowa unosiła się powoli i nierównomiernie. – Też o tym myślałem, ale zrezygnowałem.

– Ale flarę byłoby widać i w zamku, więc ktoś zwróciłby na nią uwagę. Może by nas rozszarpali wcześniej, a może nie. Może zrobiłoby się zamieszanie. Może by spanikowali...

– W sumie może Twoja flara rozproszyłaby tego który mnie ścigał. Zyskałbym przewagę – chłopak zastanawiał się na głos.

– Panie Bole – pielęgniarka na moment wyszła ze swojego pokoiku.

Lucjan otworzył oczy. Pomfrey kiwnęła mu znacząco głową, na co chłopak westchnął ciężko i z wysiłkiem podniósł się do siadu. Sięgnął po jeden z przygotowanych eliksirów i na oczach pielęgniarki łyknął jego zwartość. Kobieta uśmiechnęła się i zawróciła do pokoiku. Lucjan odczekał chwilę i gdy już nie widziała co chłopak robi, sięgnął pod poduszkę po piersiówkę z której również wziął łyka.

– Co Ty tam popijasz? – zdziwiłam się.

– Specjalnie przepisane lekarstwo – zażartował Bole. Z wysiłkiem położył się z powrotem na łóżku. – Tyle mi tego dali, że co godzinę muszę coś łykać, a jedno gorsze od drugiego. Choćbym czystym spirytusem zapijał, byłoby lepsze niż to gówno – skrzywił się, zerkając na lekarstwa. – Snape chyba robi mi na złość.

– Lucjan, to ma Ci pomóc – westchnęłam. – Oberwałeś naprawdę mocno.

– Ja przez moment myślałam, że byłeś martwy – Alex odezwała się cicho.

– Też mi to przeszło przez myśl – kiwnęłam głową.

– Tak słabo we mnie wierzycie? – zdziwił się. – Ja wiem, że nie pokazuję się wam z tej najlepszej strony, ale nie róbcie ze mnie jakiegoś nieuka. Swoją drogą, kiedy w końcu pozwolą nam mieć gości? Nudno tak bez wieści ze szkoły. I lekarstwo mi się kończy... – potrząsnął piersiówką.

– W weekend mają pojawić się rodzice, więc może po ich wizycie nam pozwolą.

– Jeszcze ojca mi tu brakuje – jęknęła Alex i położyła sobie poduszkę na twarzy, przyciskając ją tak mocno, jakby chciała się nią udusić.

– Ja poprosiłam tylko o wizytę mamy – powiedziałam, uśmiechając się na samą myśl, że wkrótce ją zobaczę. – I tak miałam się z nią spotkać w Hogsmeade, ale przez te okoliczności nic z tego.

Lucjan miał taką minę, że trudno mi było zgadnąć, czy się z faktu wizyty cieszy, czy raczej nie. Po chwili wzruszył ramionami i wziął jeszcze jeden łyk, jak to mawiał „na dobre spanie”, a potem wymościł się wygodnie na łóżku.

Ja wpatrzyłam się w okno i pomyślałam o Samuelu. Po szkole na pewno chodziły już różne wersje wydarzeń i każdy chciałby usłyszeć naszą. Jedyne co do nas docierało spoza sali, to krótkie liściki z życzeniami i tym podobnymi hasełkami. Dumbledore nie chciał, żeby zamęczano nas pytaniami lub stresowano czymkolwiek, dlatego nasza poczta była przeglądana przed wręczeniem jej nam. W ten sposób w koszu wylądowały wszystkie wyjące kartki i słodycze z podejrzanych źródeł. Cieszyło mnie, że mimo obostrzeń miałam jeden liścik napisany ręką Samuela. Staranne, pochyłe litery godne mistrza kaligrafii głosiły: „Szybko wracaj do zdrowia. Czekam na Ciebie”. Robiło mi się ciepło na sercu za każdym razem, gdy patrzyłam na tę kartkę. Wiele bym dała, by chłopak mógł znaleźć się przy mnie i choćby potrzymać mnie za rękę.

Jakby na zawołanie, drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się. Szybko spojrzałam w tamtym kierunku, ale zamiast ślizgona, w progu stał profesor Moody, ubrany jak zawsze w swój ciężki płaszcz podróżny. Oczy mężczyzny były podkrążone, ogólnie wyglądał na nieco wymęczonego, a knykcie na obu jego rękach wyglądały na zdarte. To była jego pierwsza wizyta po tym, jak Alex się ocknęła. Mężczyzna milcząc przeszedł obok naszych łóżek, rzucając każdemu z nas różdżkę, jakby dostarczał nam poranną pocztę. Na koniec zawrócił, chwycił krzesło i ustawił je pomiędzy moim i Alex łóżkiem, stawiając je w taki sposób, by mógł być blisko i patrzeć na nas obie. Usiadł na nim ciężko. Alex nasłuchiwała przez chwilę, a potem od razu zerwała z głowy poduszkę i podniosła się nieco. Na widok profesora uśmiechnęła się szeroko, zaraz posmutniała i ostatecznie jednak uśmiechnęła się, ale blado.

– Dawno Pana nie było – zauważyła Alex. – Już myślałam, że o mnie...

Moody patrzył na nią znacząco.

– ...Że o mnie i o Klarze profesor zapomniał – dokończyła.

– To niewykonalne – odparł pogodnie i potarł knykcie. – Jestem bardzo pamiętliwy... – mruknął.

– Profesorze, Dumbledore nam nic nie mówił. Co z Flintem? – zapytałam od razu, rozumiejąc z czym mogła być związana jego nieobecność. – Przesłuchiwał Pan Pansy? Są jakieś wieści o tamtych śmierciożercach? Chcę wiedzieć wszystko!

– Wiecie, że nie powinienem o tym gadać – mruknął mężczyzna i skrzyżował ręce na piersi.

– Mamy prawo wiedzieć – odparła Alex. – Ta sprawa nas dotyczy.

– Dotyczy, ale wieści was nie pocieszą. – Magiczne oko Moody’ego rozejrzało się po sali, szczególnie długo wpatrując w drzemiącego Lucjana. Westchnął. – Yaxley ma niepodważalne alibi. Poręczyło za niego co najmniej troje czarodziejów, a z waszych zeznań wynika, że tej nocy miał na sobie maskę. Nie możecie więc być świadkami.

Alex patrzyła na niego tak, jakby nie mogła w to uwierzyć.

– Jakim cudem ktoś za niego poręczył?! – pisnęłam i poruszyłam się tak gwałtownie, że aż zabolały mnie żebra. Skrzywiłam się i przytrzymałam bolące miejsce. – Przecież on tam był! Tego głosu nie da się zapomnieć. Padło jego nazwisko...

– To akurat nic nie znaczy. Ja też mogę się do Ciebie zwracać per Yaxley i to nie sprawi, że on ma za to odpowiadać. Cóż, pieprzone przepisy – mruknął profesor. – A posiadanie alibi też mnie nie dziwi. Tak to już jest, jak ma się przyjaciół na odpowiednich stanowiskach i sporo pieniędzy. Ludzi da się kupić. Spodziewałem się tego od samego początku – niby smętnie pokiwał głową.

– Ale on był lekko ranny – rzuciłam nagle i dotknęłam palcami skroni. – Miał rozcięcie o tutaj. Po tym można by go zidentyfikować. Nadal ma tę ranę?

– Nie – profesor potrząsnął głową. – I nie trudź się. Wiem, że chcecie sprawiedliwości, ale na niego w tej chwili nic nie poradzimy, zaś Macnair... – Mężczyzna wpatrzył się przed siebie i zamyślony przesunął językiem po zębach.

– Tylko niech Pan nie mówi, że też się wymigał? – warknęła Alex.

– ...krótko mówiąc, gdzieś się zaszył. W ministerstwie tylko na niego czekają i nie będzie to miłe powitanie, zapewniam was. Alex, Twój ojciec chciał go jeszcze bronić, w końcu byli współpracownikami, ale gdy padło Twoje imię... No cóż. Chyba uznał, że Tobie może wierzyć bardziej – Moody kiwnął głową do Alex. – Miałem w tym drobny wkład, ale nie za duży. No i w tym wypadku mamy zbyt wielu świadków, żeby mogła sprawa ucichnąć. Wy dwie i centaury. Co prawda Dumbledore mówił, że centaurów nikt się nie doprosi o stawienie na ewentualnym procesie, ale na papierze wygląda to lepiej. Nic więc dziwnego, że dom Macnaira jest pod stałą obserwacją.

– Myśli profesor, że go dorwą? – zapytałam z nadzieją w głosie.

– Z tego co mi wiadomo, nie pojawiał się pod tym adresem od ponad pół roku. Facet wie gdzie się ukrywać. Nie zapominajmy, że wcześniej służył Czarnemu Panu i udało mu się oszukać ministerstwo, że niby był pod działaniem klątwy imperiusa. Albo jest tak charyzmatyczny, albo tak jak Yaxley ma niezłe plecy. Ja to bym ich wszystkich... – Moody zacisnął rękę w pięść, ale nie dokończył.

Ja i Alex milczałyśmy. Faktycznie wieści nie były dobre. Czyli obaj mężczyźni pozostaną bezkarni? Teraz przynajmniej polowano na jednego z nich. Była to o wiele lepsza sytuacja niż wtedy, gdy jakiś czas po naszym porwaniu musiałam spojrzeć w twarz Macnaira i udawać przy rodzicach, że nie łączy mnie z nim zupełnie nic. Wtedy co prawda trzymałam wszystko w sobie właśnie ze względu na profesora Moody’ego. Tym razem nasza „przygoda” nie była ani dziełem przypadku, ani formą polowania na nauczyciela, a naszą własną nauczką za wkładanie nosa w nie swoje sprawy. Nieadekwatną nauczką... którą na pewno zapamiętamy. Nikt jednak nie powinien winić ofiar, nawet jeśli zrobiły coś tak nieodpowiedzialnego.

– A Flint? – Alex przerwała ciszę jako pierwsza.

– Flint dostał to na co zasłużył – Moody uśmiechnął się nieznacznie i kiwnął głową. – Dumbledore odkrył jego pokiereszowane ciało nabite na pal. Straszna, powolna śmierć. Nawet nie pozwolili zabrać truchła.

– W porównaniu z tym co zrobił, to i tak mała kara – mruknęła Alex.

– A ja miałam cień nadziei, że znajdą go żywego – przyznałam cichym głosem.

– Co? – przyjaciółka obróciła się gwałtownie. – Tylko nie mów, że Ci tego chuja żal! – warknęła.

Moody przyjrzał mi się uważnie z zagadkową miną. Zaczerwieniłam się i opuściłam wzrok.

– Trochę też, ale raczej chodzi o to, co powiedział dyrektor kiedy Ty byłaś jeszcze nieprzytomna – starałam się wyjaśnić, ściskając przy tym nerwowo kołdrę. – Flint mógł być świadkiem. Mogliby wyciągnąć z niego informacje o śmierciożercach, o tym kto go wciągnął, kto z nim uśmiercił centaura i co ważne, czy wie coś na temat powrotu tego którego imienia nie wolno wymawiać. Bo wszyscy wiemy, że to się staje coraz bardziej prawdopodobne.

– Flint to skretyniały dzieciak – warknął Moody i nerwowo poruszył się na krześle. – Narwany egocentryk. Nie byłby użyteczny.

– W sumie lubił dużo gadać... – zastanowiła się Alex. – Może faktycznie mógłby coś powiedzieć...

Moody oblizał się i raz jeszcze poruszył nerwowo na krześle. Sięgnął po buteleczkę. Wyglądało na to, że chciał zmienić temat, ale akurat w tym momencie pani Pomfrey wychyliła się ze swojego pokoiku i zmarszczyła brwi.

– Profesorze Moody – zawołała i pogroziła palcem. – Mają odpoczywać. Proszę ich nie zamęczać.

– Ale profesor nas nie zamęcza! – oburzyła się Alex.

– Pomfrey ma rację, nie będę was zadręczał – mężczyzna podniósł się ciężko z krzesła.

– Dopiero Pan przyszedł! – jęknęłam równie niezadowolona co Alex.

Przyjaciółka łypnęła na mnie, co Moody skwitował cichym parsknięciem i pokręceniem głową. Mrugnął do niej i wyszedł.



***



W sobotę wszyscy już czuli się trochę lepiej, Lucjan nie musiał łykać eliksirów aż tak często, a Alex nie płakała tyle po cichu gdy myślała, że nikt jej nie słyszy. Po długich namowach, pani Pomfrey zgodziła się, żeby przyjaciele mogli nas odwiedzić o ile nie będą robili dużego hałasu. Tego dnia mieli też odwiedzić nas rodzice.

Dostaliśmy śniadanie do łóżka. Nie miałam ochoty jeść, bo żebra nadal mnie bolały i każdy ruch tułowiem był dla mnie nieznośny, ale wiedziałam, ze bez jedzenia nigdy nie wyzdrowieję. Próbowałam więc kawałek po kawałku wmusić w siebie naleśniki. Wtedy właśnie przyszli do nas Harry i Ron. Nie zdążyliśmy opowiedzieć im wszystkiego do końca, a na sali pojawił się Samuel. Moja twarz rozpromieniła się. Chłopak uśmiechnął się do mnie i od razu podszedł do mojego łóżka, wręczając mi małe zawiniątko i całując mnie w czoło.

– Jak się czujesz? – zapytał, a jego wzrok automatycznie przesunął się po moich zabandażowanych rękach. Uniósł lekko brwi.

– Lepiej niż na początku, ale nadal kiepsko. Cieszę się że jesteś! Bałam się, że zobaczę Cię dopiero jak nas wypuszczą. – Czułam, że moje policzki się czerwienią.

– Sam, a gdzie masz siostrę? Nie tęskni za mną? – jęknął Lucjan. Wylegiwał się w dziwnej pozie.

– A wyglądam Ci na jej sekretarza? – zapytał Pyrites, krótko zerkając w stronę Lucjana. – Nie mieszam się w wasze sprawy – odparł.

Lucjan dalej do niego gadał, więc Samuel bez skrupułów zasłonił wszystkie kotarki, oddzielając nas od pozostałych łóżek, a co za tym idzie, także od Harrego i Rona, którzy siedzieli teraz bliżej Alex. Przez chwilę chłopak stał do mnie tyłem. Zaraz jednak obrócił się na pięcie i automatycznie przywołał na twarz uprzejmy uśmiech. Stanął blisko łóżka, patrząc na mnie z góry. Jego dłoń wylądowała na mojej głowie, a długie, szczupłe palce wsunęły się we włosy. Przymknęłam oczy, ciesząc się jego dotykiem.

– Naprawdę tęskniłam... – szepnęłam.

Zostawiłam podarek na stoliku, wyciągnęłam do chłopaka rękę, która nie była w temblaku i próbowałam go niezdarnie objąć. Ruch oczywiście wywołał ból, dlatego syknęłam cicho. Samuel podszedł bliżej, przesunął rękę na moje plecy i przytulił mnie, cały czas mi się przyglądając. Po chwili odsunął się odrobinę.

– W co Ty się wpakowałaś... – mruknął, muskając mój policzek kciukiem.

– Chyba już mówiliśmy o tym, że przyciągam kłopoty – zażartowałam. – Jak wiele słyszałeś?

– Bardzo dużo. Wersji było tyle, że pewnie każda jest odrobinę prawdziwa.

– A była taka, że były uczeń Hogwartu i dwójka śmierciożerców zastawili na nas pułapkę? – Zrobiłam mu miejsce na łóżku, żeby mógł usiąść obok mnie i podniosłam na niego wzrok. – Że... nas torturowali dla zabawy?

Samuel spojrzał mi prosto w oczy i nieznacznie kiwnął głową. Usiadł na brzegu materaca.

– No to taka jest prawdziwa – bardzo się wysiliłam, żeby mój głos nie zadrżał.

Tak naprawdę nie chciałam o tym teraz myśleć, ale z drugiej strony podejrzewałam, że pewnie chciałby wszystko usłyszeć ode mnie. Zanim zebrałam się w sobie, palce Samuela przesunęły się po moim temblaku i bandażach. Obserwował je z wyraźną ciekawością, jakby chciał wiedzieć co kryje się pod spodem. Wzrokiem śledziłam jego dłoń.

– Boli? – zapytał, przerywając ciszę.

– Tak – odpowiedziałam od razu. – Ale to normalne przy zrastaniu kości. Pani Pomfrey i profesor Snape ciągle faszerują nas eliksirami. O tutaj... – dotknęłam moich przedramion. – Śmierciożerca pociął mnie nożem. To były najłatwiejsze do wyleczenia obrażenia. Z resztą sam zobacz.

Podwinęłam rękaw. Samuelowi błysnęły oczy. Delikatnie złapał mnie za nadgarstek i przesunął opuszkami palców wzdłuż bladej blizny na moim przedramieniu, jakby badał coś bardzo interesującego. Po chwili zmarszczył brwi.

– Został ślad – zauważył. – Nie powinno go być.

– Rana chyba była głębsza niż sądziłam. Ponoć to zniknie, jeśli dalej będę smarować. Gorzej z tą ręką – dotknęłam temblaka, a potem zacisnęłam palce. – Wydaje się jakby była słabsza niż przedtem. To też ma mi przejść. Najbardziej jednak boli tutaj... – leciutko podwinęłam koszulkę, ujawniając bandaż ciasno oplatający moją klatkę piersiową i żebra aż do pępka.

– Połamali Ci żebra? – Samuel autentycznie się zdziwił. Jego dłonie znalazły się na mojej talii i podsunęły moją koszulkę nieco wyżej. – Jedno z gorszych złamań. Uciążliwe. Nie można go usztywnić – mruczał cicho, przesuwając kciukami po opatrunku.

Patrzyłam na niego rozczulona. Tak bardzo za nim tęskniłam. Rozejrzałam się dyskretnie, sprawdzając czy aby na pewno kotary zasłaniają moje łóżko i gdy byłam tego pewna, pocałowałam Samuela.

– Posiedź ze mną jeszcze – poprosiłam szeptem.

Chłopak kiwnął głową i wróciliśmy do niewinnych pocałunków. Jego ręce przesunęły się wyżej, na uwięzione pod moim bandażem piersi i ścisnęły je mocno. Pisnęłam cicho, zaskoczona jego natarczywością i momentalnie zarumieniłam się po koniuszki uszu. Na moment zamarliśmy, nasłuchując, czy ktoś zbliża się do zasłonki, ale zza kotary dobiegały nas jedynie głośne śmiechy i głosy grupy ślizgonów, która chyba właśnie przyszła do Lucjana w odwiedziny. Samuel uśmiechnął się i wrócił do pocałunków, ponownie ściskając moje piersi.

Chciałam objąć chłopaka, ale było mi niewygodnie, bolała mnie ręka i wszystko wydawało się być totalnie nie tak, tym bardziej, że czułam, jakbyśmy robili coś bardzo nielegalnego. Samuel naparł na mnie ciałem, przez co jęknęłam, tym razem z powodu bólu. Z jakiegoś powodu przywołało to we mnie wspomnienie, gdy Macnair dopadł mnie w lesie. Chciałam wyrzucić je z głowy, ale nie mogłam. Jedna głupia myśl zastępowała inne. Wbrew wewnętrznemu pragnieniu odepchnęłam Samuela od siebie. Oparłam dłoń na jego torsie, blokując mu możliwość zbliżenia i próbowałam uspokoić oddech. Chłopak chwycił mnie za dłoń, podniósł ją delikatnie i pocałował jej wierzch, a potem pocałował kawałek wyżej i wyżej, muskając wargami jasne blizny. Wiedziałam dokąd to zmierza, więc gorączkowo potrząsnęłam głową. Brunet wpatrzył się w moje oczy i zamarł, czekając. Zacisnęłam mocno powieki, próbując się skupić na tu i teraz. Byliśmy w skrzydle szpitalnym. Byłam bezpieczna. Nic mi nie groziło. Nie teraz.

– Przepraszam – bąknęłam, nie rozumiejąc co takiego odwala moja głowa.

Zastanawiałam się, czy powinnam wspomnieć o tej dziwnej sytuacji, czy może samo w końcu przejdzie, kiedy całkowicie wrócę do normalności. Ciszę przerwało pojawienie się nowych osób na sali. Po głosie poznałam już, że to była moja mama. Podniosłam się do siadu, ignorując ból żeber i otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się z niecierpliwością w zasłonkę. Pani Pomfrey odsłoniła wejście i w końcu ją zobaczyłam. Moja mama wyglądała pięknie jak zawsze, włosy miała upięte w fantazyjnego koka, jej twarz zdobił stonowany makijaż, a na ramionach zarzucone miała... futro? Co bardziej zaskakujące, tuż przy jej boku stał nikt inny jak Kenneth Pyrites – ojciec Samuela i Sabriny. Mężczyzna miał na sobie drogi, dopasowany, jasny garnitur i błękitną koszulę. W tej chwili nie rozumiałam jeszcze co znaczy jego wizyta. Na sali nie leżało przecież żadne z jego dzieci.

Kenneth powoli przesunął wzrokiem po wszystkich łóżkach i całej sali, nie przyglądając się jednak nikomu ani niczemu w natarczywy sposób. Widać jednak było, że w milczeniu chłonął wszystkie szczegóły. Gdy spojrzał na mnie, przywitał się ze mną, a potem wbił wzrok swoich niebieskich oczu w Samuela. Mimo że na twarzy mężczyzny widać było przyjazny, zapraszający uśmiech, ten wzrok mówił zdecydowanie co innego – jakby nie należało z nim igrać. Samuel pożegnał się ze mną, ukłonił się mojej mamie i wyszedł. Widziałam jeszcze, jak Kenneth dotyka go ręką w połowie pleców i razem wychodzą. Zostałam sam na sam z mamą.

Mama usiadła przy moim łóżku, pytając czy mam gorączkę, bo byłam taka czerwona. Speszona udałam, że mi zwyczajnie ciepło. Przytulałyśmy się i długo rozmawiałyśmy. Najpierw o tym, w co się wpakowałam, później o wszystkim co działo się w szkole, a wreszcie o tym, że u niej wszystko jest w porządku i że przeprasza mnie za tak długie zwlekanie z daniem znaku życia. Na koniec zaś...

– Nie chciałam o tym pisać w liście – mówiła – tym bardziej, że Twój ojciec nie ma o tym bladego pojęcia, ale ja i Kenneth jesteśmy od jakiegoś czasu razem.

– Co?... – tylko tyle byłam w stanie wydusić, zaskoczona takimi wieściami.

– Córuś, nie miej mi za złe – mama ścisnęła moją dłoń. – Ja i Twój ojciec nie dogadujemy się od dawna, doskonale o tym wiesz. Ostatnimi laty głównie się kłóciliśmy. Denerwowało mnie to, jak Ciebie traktuje, jak traktuje nas obie. Wiele razy przechodziło mi przez myśl, żeby to wszystko rzucić w cholerę, zaś teraz znalazł się ktoś, dzięki komu postanowiłam zaryzykować...

Przyglądałam jej się tak, jakbym widziała ją po raz pierwszy. To futro to musiał być od niego prezent, nas nigdy nie było stać na coś takiego, nawet mimo faktu, że mama się zaharowywała. Gdy tak się przyjrzałam, zauważyłam, że miała dużo nowej biżuterii i nie były to raczej „posrebrzane” rzeczy. Jej wzrok zaś był pełen szczęścia i radości, co mogło wydać się dziwne, biorąc pod uwagę okoliczności jej wizyty tutaj. Jeśli jednak była zakochana, mogłam chyba wybaczyć jej to, że czuła tę radość. Od zawsze chciałam, żeby była szczęśliwa.

– To dlatego nie pojawiałaś się w pracy. Dlatego Twoje rzeczy z domu zniknęły – mówiłam tonem, jakby wszystko wydawało się teraz takie jasne. – Mamo... ale czy ten Pan Pyrites nie jest współpracownikiem taty? – zapytałam szeptem, zaniepokojona nowymi wieściami.

– Jest. Tak się poznaliśmy – przytaknęła ochoczo.

– I on o niczym nie wie? – zdziwiłam się.

– Albert? Nic a nic. To znaczy wie, że groziłam mu odejściem, ale pewnie nie sądził, że w końcu to zrobię.

– Dostaliście zaproszenie na wesele brata Alex i musiałam iść na nie za Ciebie, bo tata sądził, że tylko wyjechałaś i zaraz wrócisz... Niemalże udawał, jakby nic się nie stało...

– Teraz jest w swoim żywiole, to pewnie niewiele go obchodzi wszystko poza pracą i pieniędzmi – mama powiedziała z goryczą w głosie. – Mogłam rozwiązać to inaczej, nie jestem z siebie dumna, ale uwierz, że było mi trudno zrobić ten krok i po prostu musiałam całkowicie się odciąć. Tak było najlepiej.

– Ale dlaczego nic mi nie powiedziałaś?... – patrzyłam na nią z wyrzutem. W oczach zbierały mi się łzy. – Dlaczego nie napisałaś mi głupiego liściku „Klara, ja żyję, jest mi dobrze”. Wiesz jak się martwiłam? Myślałam, że Cię porwali. Prosiłam nawet profesora Moody’ego, żeby to zbadał. Tyle się rzeczy złych dzieje na świecie, a Ty mnie potraktowałaś jak zupełnie obcą osobę...

– Przepraszam... – mama przytuliła mnie. – Wiedziałam, że jesteś w szkole i nie sądziłam, że tak szybko się dowiesz. Myślałam, że mam więcej czasu. Że przygotuję wszystko i zrobię Ci niespodziankę. Że... Oj... Z resztą sama nie wiem... Przepraszam. Naprawdę.

Rozpłakałam się na dobre. Nie dlatego, że mnie przeprosiła, ale przez te wszystkie emocje, które do tej pory się we mnie kłębiły. Jej ramiona były ciepłe, a uścisk pełen miłości, tak jak zawsze. Jak za dziecięcych lat. Poczułam się przy niej bezpiecznie i dobrze, ale wiedziałam, że to nie potrwa wiecznie. Ona znowu wyjedzie, ja zostanę w szkole, a przyszłość malowała się w niebezpiecznych barwach. Co prawda oprócz niej miałam jeszcze Alex i Samuela, ale powoli dochodziło do mnie, że pomimo dobrych stron tej zmiany, związek mojej mamy i Pana Kennetha Pyritesa w pewnym sensie robi ze mnie i mojego chłopaka przyrodnie rodzeństwo... Jak mogłabym im kibicować w takiej sytuacji? A jednocześnie, jak nie mogłabym tego robić? Poczułam, jakby coś ściskało mi żołądek.

– Dlaczego... dlaczego akurat on? – zapytałam cicho. – Dlaczego ten Pan?

– Chcesz wiedzieć? – uśmiechnęła się do mnie rozmarzona. – Uwierz, mogę o nim mówić wiele, ale jedynie w superlatywach. To prawdziwy dżentelmen. Bardzo czarujący człowiek. Wspaniały mówca, po prostu mogę siedzieć godzinami i wysłuchiwać tego, co ma do powiedzenia. Kenneth ma w sobie coś takiego enigmatycznego. Może jesteś jeszcze za młoda by to dostrzegać, ale ja poczułam to już przy pierwszym naszym wspólnym spotkaniu. Był u nas na obiedzie, omawiał z Albertem plany inwestycyjne, ale czułam, że często spogląda w moją stronę. Z resztą sama nie mogłam oderwać od niego wzroku. Następnym razem zaprosił nas na spektakl. Później byliśmy u niego w posiadłości. Momentami czułam się jak zakochana nastolatka! Och, to było naprawdę wspaniałe... te spojrzenia, subtelne gesty, szarmanckość. Tak właśnie zdobywa się kobietę. Nie krzykiem, nie siłą, a charyzmą. Jeśli Samuel jest choć w połowie taki jak jego ojciec, jego dziewczyna będzie prawdziwą szczęściarą.

Słuchałam tego wszystkiego czując się tak, jakbym śniła. Jakby to nie mogła być prawda. A jednak była tu moja mama, mogłam ją dotknąć, czułam zapach jej perfum, jej głos był bardzo prawdziwy. Słuchałam jej i wszystko dochodziło do mnie z opóźnieniem. Jakby mój mózg rejestrował co się dzieje, ale szufladkował informacje z ociąganiem. Jakby chciał dać mi jak najwięcej czasu na to, żeby żyć w błogiej nieświadomości. Musiałam jednak przerwać to wszystko. Tu i teraz. Powiedzieć jej, że on ma dziewczynę. Że to ja nią jestem.

– Mamo... – odezwałam się drżącym głosem.

Akurat w tym momencie wszyscy usłyszeliśmy świst. Nad głowami mignął nam snop iskier, a potem usłyszeliśmy wybuch fajerwerka. Nagły dźwięk sprawił, że podskoczyłam wystraszona. Moja mama szybko wstała i odsłoniła kotarę, dzięki czemu zobaczyłam, że grupa znajomych Lucjana, która do tej pory i tak zachowywała się niebywale głośno, odpala kolejny fajerwerk, rechocząc przy tym i dokazując. Już pierwszy wybuch wywabił Panią Pomfrey z jej pokoiku. Pielęgniarka wyglądała na oburzoną i zdegustowaną takim zakłócaniem porządku. Nie zdążyła zgasić drugiego fajerwerka, więc ten także poleciał ku sklepieniu, wypełniając salę szpitalną kolorowym dymem. Zaraz po tym, sądząc po krzykach i rozkazach, w ramach kary postanowiła odesłać wszystkich odwiedzających. Ku mojemu zdziwieniu, kazała także wyjść mojej mamie, Harremu i Ronowi, mimo że ta trójka z harmidrem nie miała nic wspólnego. I gdy tak wciąż panował chaos, a cały tłum był spychany w stronę wyjścia, w przejściu pojawił się nie kto inny jak Viktor Lamberd – ojciec Alex. 

 

 


 

4 komentarze:

  1. Geeez, czytam sobie, czytam i jak doszłam do momentu, w którym dowiaduję się, co się stało z Flintem, to już nie mogłam się już skupić. Nie, żeby się gnojowi nie należało :) ale wstrząsające. Tak uwielbiam to wcielenie Moody'ego, że jak wyjdzie już na jaw, kim jest naprawdę, to aż będzie mi przykro :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście planujemy zrobić, żeby przeżył :)

      ~Klara

      Usuń
    2. No, to brzmi jak nadzieja i pocieszenie 🤗❤️

      Usuń