poniedziałek, 17 maja 2021

132. Flint

Zabawa w towarzystwie Ślizgonów mogła trwać w nieskończoność, ale chciałam również spędzić trochę czasu z profesorem. Wiedziałam, że Moody nie lubił, kiedy ktoś spóźniał się na jego zajęcia, ale chciałam mu pokazać, że ja także nie przepadałam za ignorowaniem mojej osoby. 

Byłam już nieco zamroczona alkoholem, kiedy postanowiłam ulotnić się z imprezy, nie mówiąc o tym nikomu. Klara została w towarzystwie Samuela i najwyraźniej dobrze się bawiła, więc nie było sensu oznajmiać jej, że wychodzę. Gotowa by była wyjść ze mną dla zasady lub w imię przyjaźni, a tego przecież nie chciałam.

***

Zapukałam mocniej niż zamierzałam do drzwi gabinetu Moody’ego. Usłyszałam szelest po drugiej stronie, a zaraz potem w przejściu stanął profesor we własnej osobie. Spojrzał na mnie bez uśmiechu i rozejrzał się po korytarzu, ale w piątkowe wieczory wszyscy byli pochowani w swoich kryjówkach, więc cały zamek pogrążony był w ciszy.

- Jednak postanowiłaś przyjść? – Zadał pytanie, odsuwając się w końcu i przepuszczając mnie do środka. – Myślałem, że dałaś sobie już spokój, skoro tak się spóźniasz. 

Ton głosu sugerował, że mężczyzna był obojętny. Nie tak to miało wyglądać. Miał być tak samo wściekły, jak ja dzień wcześniej. Miał umierać z tęsknoty za mną, a nie zachowywać się, jakby mu nie zależało. Cała pewność siebie i charyzma uleciały ze mnie niczym powietrze z balonika. Moody zamknął za sobą drzwi i podszedł do gablotki z trunkami, wyciągając na blat biurka pełną butelkę whisky i dwie szklanki. Rozlał do nich alkoholu i wręczył mi szkło. 

- Czuję się lekko zaniedbana, profesorze. Nie miał pan dla mnie czasu wczoraj – mruknęłam, zmieniając taktykę. 

- Widziałaś, jakie zadanie mi przydzielono. Nie zawsze wszystko idzie po mojej myśli. Czasami zdarzają się takie sytuacje, jak ta z wczoraj. Nie mogłem i nie chciałem odmówić. To w końcu dotyczyło w głównej mierze ciebie.

Moody obrócił się do mnie przodem, ale zachował między nami dystans.

- Chyba nie chcesz, żeby ponownie podano ci eliksir miłosny? Albo którejś z twoich koleżanek. Dobrze wiesz, że George Weasley dalej uczy się w tej szkole tylko dlatego, że ma za ojca mojego dobrego przyjaciela. To jednorazowe ułaskawienie.

- Mógł mnie profesor wcześniej uprzedzić – obruszyłam się.

- To była nagła prośba, a odmówić profesor Mcgonagall nie wypadało.

Zacisnęłam usta w cienką linię, patrząc na mężczyznę spod byka.

- Najpierw Klara, teraz Mcgonagall, a gdzie w tym wszystkim jestem ja? 

- Oj Alex, nie znałem cię od takiej zaborczej strony - wyznał. – Nie zapędziłaś się trochę z tymi wszystkimi scenami zazdrości? 

- Czy to źle, że jestem o pana zazdrosna? Nie lubię się dzielić - wyznałam szczerze. Chwyciłam jego dłoń, masując ją delikatnie i zmniejszając dystans między nami. 

- Uwierz mi, że ja też tego nie lubię – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała groźba. Spojrzał mi prosto w oczy, jakby czekając na coś, co mogłabym mu nagle wyznać, ale przecież nie ukrywałam przed nim niczego. Nachyliłam się więc do pocałunku, ale Moody odsunął głowę, mrużąc oczy. – Już jesteś pijana? - Zerknął do mojej szklanki, która w dalszym ciągu była pełna. 

- Pijana? – Zdziwiłam się i czknęłam cicho. – Absolutnie nie.

- Przecież widzę i czuję – rzucił ostro.

- Wypiłam tylko kilka drinków -przyznałam się w końcu. – Przecież nie jestem zalana w trupa. Rozmawiam z panem normalnie, nie plącze mi się język, ani nic. I tak wyszłam wcześniej z imprezy, bo chciałam w końcu się z panem zobaczyć.

Moody wydawał się nie być skupiony na tym, co mówię, ale gdy tylko usłyszał słowo „impreza” jego oczy momentalnie przeniosły się na moją twarz.

- Impreza powiadasz? – Zagadnął i podrapał się po brodzie. Jego magiczne oko zerknęło na przewieszony przez oparcie fotela płaszcz, po czym ponownie skupiło się na mnie. – Z jakiej to okazji?

- Chyba z żadnej – odparłam, wzruszając ramionami. – Poszłam tam z Klarą tylko dlatego, że obiecałyśmy to Lucjanowi, chociaż to ona na tym lepiej wyszła niż ja.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Mam nadzieję, że twoje wyjście nie zniszczyło jej wieczoru, ale znając Klarę zapewne wróciła do nauki.

- Yyy… nie – powiedziałam dość niepewnie. – Klara tańczyła z Samuelem, kiedy wyszłam, ale wyglądało na to, że bardzo dobrze się bawi. Nie chciałam jej przerywać, więc po prostu sobie poszłam.

Moody przejechał językiem po wargach, a na jego twarzy pojawiło się lekkie niezadowolenie. Magiczne oko ponownie obróciło się w stronę płaszcza, a dłonie zacisnęły się w pięści. Profesor chciał zrobić nawet krok w stronę fotela, ale chwyciłam go bezwiednie za rękę, przyciągając do siebie. Bez słów złożyłam na jego wargach delikatny pocałunek. Nie chciałam rozmawiać z nim o żadnej imprezie, a tym bardziej o Klarze. Pragnęłam spędzić ten czas tylko z nim i nie marnować żadnej minuty. 
Mężczyzna zaczął ze mną współpracować, zapominając na moment o tym, co miał zamiar zrobić. Jego dłonie sprawnie wspięły się po mojej koszuli, rozpinając po drodze każdy z uciążliwych guziczków...



***

Obudziłam się w środku nocy. Leżałam na brzuchu przykryta do połowy kołdrą, a w sypialni panował półmrok. W kominku naprzeciwko ogień powoli dogasał, a w fotelu obok siedział Moody ubrany tylko w spodnie dresowe. Dostrzegłam jak mężczyzna nachylał się nad jakimś skrawkiem papieru, wodząc po nim palcem i mamrocząc coś pod nosem.

- Profesorze? – Próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę.

Nauczyciel drgnął i automatycznie podniósł głowę. Prawdziwe oko skupiło całą swoją uwagę na mnie, a magiczne w dalszym ciągu wędrowało po skrawku papieru.

- Czemu nie śpisz? – Zapytał, starając się na uprzejmy ton.

Podniosłam się do siadu, zakrywając materiałem piersi.

- Czy to mapa Huncwotów? – Spytałam, czekając na odpowiedź profesora. Mężczyzna przez chwilę tylko patrzył, oblizując powoli wargi i zastanawiając się nad czymś głęboko. Jego milczenie przedłużało się, więc postanowiłam kontynuować: Słyszałam, że Harry ją panu uruchomił.

- I nie masz z tym problemu? – Odezwał się w końcu, marszcząc brwi.

- Nie – odpowiedziałam szczerze. – Obserwuje pan Klarę? Niepotrzebnie powiedziałam, że zostawiłam ją w gronie Ślizgonów.

- Sprawdzam cały Hogwart i przy okazji pana Pottera. Zbliża się ostatnie zadanie Turnieju. Muszę mieć na niego oko cały czas. W końcu po to zaproszono mnie do szkoły. Nie ma w tym chyba nic złego, prawda?

- Oczywiście, że nie – uśmiechnęłam się do niego mile. – A co z Klarą? Widzi ją pan gdzieś na mapie? – Wydłużyłam szyję, chcąc zerknąć na papier, ale mężczyzna złożył go szybko i zaklęciem odłożył na półkę.

- Kładź się – powiedział rozkazującym tonem, przytrzymując się podłokietników fotela. Podniósł się ociężale i podszedł do łóżka, napierając na mnie swoim ciałem. – Może mała powtórka?

Mruknęłam aprobująco, obejmując Moody’ego…

***

Wydawało mi się, że znowu jestem w gabinecie profesora Snape’a. On trzymał mój nadgarstek, oczekując natychmiastowej odpowiedzi na jego pytanie. Patrzył mi przy tym uparcie w oczy, a następnie pchnął na ścianę. Jego dłonie zaczęły dotykać mojego ciała. Było to tak żywe i przyjemne odczucie, że nie byłam w stanie pohamować swoich reakcji. Jęknęłam głośno, chwytając jego szorstką dłoń. Naprowadziłam ją między uda, pragnąc poczuć tego cholernego nauczyciela jeszcze bardziej. Gdy jego palce zaczęły pocierać najwrażliwszy punkt, ponownie wydałam z siebie kolejne stęknięcia. Było mi tak dobrze, jak jeszcze nigdy wcześniej.

- Profesorze – szepnęłam, pragnąc obrócić się w jego stronę i spojrzeć w te czarne, hipnotyzujące oczy.

- Cśś…Skup się na przyjemności.

Otworzyłam oczy, uświadamiając sobie, że to był tylko sen albo prawie sen, ponieważ to Moody postanowił obudzić mnie w tak miły sposób, a nie ktoś inny. Jego naga klatka piersiowa przyklejona do moich pleców, dłoń pomiędzy udami, a usta całujące delikatnie ramię. Próbowałam skupić się na mężczyźnie, ale przed oczami ciągle miałam Snape’a. To było nie w porządku. Nie miałam pojęcia, dlaczego tamten człowiek próbował wedrzeć się do moich myśli siłą. Przecież wcale go nie chciałam! Wypierałam go z głowy za każdym razem, kiedy próbował tam wtargnąć, ale wyobrażanie sobie jego męskich dłoni na moim ciele było czymś niesamowitym.

- Alex? – Moody przerwał pieszczoty, widząc jak zupełnie nie skupiam się na tym, co ze mną wyczyniał.

Przymknęłam mocno oczy, przeklinając w duchu na swoją głupotę i ponownie je otworzyłam. Obróciłam się na plecy i ujęłam w dłonie twarz profesora.

- Niech pan nie przerywa – poprosiłam.

- Wydawałaś się być zamyślona – stwierdził. – Coś się stało?

- Jestem trochę zaspana, ale wszystko jest w porządku.

- Na pewno? Słuchaj, jeżeli nie chcesz, to…

- Chcę – przerwałam mu szybko i zaczerwieniłam się od razu. – Lubię to… nawet bardzo.



***

W pośpiechu opuszczałam gabinet Moody’ego, łapiąc po drodze do drzwi ostatnie pocałunki. Nie patrząc na to, co robię, zapinałam na szybko koszulę i wkładałam spódniczkę.

- Idź już – wysapał nauczyciel, kradnąc ostatni pocałunek. Otworzył mi drzwi, rozejrzał się uważnie po korytarzu i wypuścił mnie na zewnątrz. Jeszcze przed zamknięciem gabinetu mrugnął do mnie okiem.

Stałam przez chwilę otumaniona, oddychając szybko, czując jak palą mnie policzki, a następnie ruszyłam szybkim krokiem w stronę wieży. Godzina była jeszcze dość wczesna, ale i tak nie chciałam natknąć się po drodze na nikogo, a tym bardziej odpowiadać na niewygodne pytania. Byłam tak pochłonięta rozmyślaniem o profesorze, o tym co robiliśmy przez całą noc i jak romantycznie spędziłam z nim czas, że nawet nie docierały do mnie inne kroki, które powoli zbliżały się w moim kierunku, a dochodziły z kilku stron naraz.

Wychodząc z korytarza, stanęłam twarzą w twarz z Klarą. Dziewczyna, gdy tylko mnie zobaczyła, rozszerzyła mocno oczy i otworzyła szeroko usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Po prostu zamarła, zatrzymując się w miejscu. Przy okazji wyglądała na mocno „wczorajszą”. Czyżby impreza w towarzystwie Ślizgonów tak jej przypasowała, że postanowiła przesiedzieć z nimi całą noc? A może robiła co innego? Jednego byłam pewna. Jej wygląd ewidentnie mówił, że wypiła za dużo alkoholu. Może to właśnie ją obserwował Moody w nocy? Musiał widzieć na mapie, że nie przebywała w swoim dormitorium. Tylko dlaczego nic mi nie powiedział? Nie chciał mnie martwić?

W momencie, gdy chciałam jej spytać, co tu robi, tuż za jej plecami pojawiła się następna osoba. Snape. Mężczyzna także nie wyglądał najlepiej. Jego aparycja w dalszym ciągu pozostawała nienaganna, ale twarz wykrzywiona była w olbrzymim grymasie, jakby ból głowy po wczorajszym balowaniu w dalszym ciągu nie chciał ustąpić. Ze wszystkich nauczycieli w całym Hogwarcie, akurat on musiał przechadzać się rano korytarzami i natrafić na nas. Od razu przypomniałam sobie poranny sen. Mój wzrok automatycznie skierował się na jego dłonie, ale w ostatniej chwili opamiętałam się, próbując skupić myśli na sytuacji, w jakiej teraz się znaleźliśmy.

Cisza się przedłużała. Staliśmy wszyscy naprzeciwko siebie. Ja próbowałam wymyślić naprędce jakieś kłamstwo, aby uraczyć nim mężczyznę, ale zanim wysiliłam umysł, Snape odezwał się, jako pierwszy:

- Skąd wracasz? – Zapytał takim tonem, jakby oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi, a od niej zależało całe jego życie. Klara momentalnie cofnęła się, natrafiając plecami na ścianę i bojąc się odezwać. On jednak wcale nie spoglądał na nas obie. Jego przeszywający wzrok wbity był we mnie. Zrobił nawet kilka kroków do przodu i ponownie zadał to samo pytanie: Skąd wracasz?!

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jego mordercze oczy zdawały się przebijać mnie na wylot z każdym kolejnym ruchem, jaki robił w moją stronę. Gdy był już tylko na wyciągnięcie ręki, również cofnęłam się szybko pod ścianę, czując jak moje serce pragnie wyrwać się w jego kierunku stęsknione. Wydawało mi się, jakbym w dalszym ciągu była pojona eliksirem, ale tym razem obiektem moich westchnień był On.

Snape liznął spojrzeniem całą moją sylwetkę, a jego tęczówki rozszerzyły się w gniewie. Widziałam jak unosi dłoń, chcąc chwycić za kołnierz mojej koszuli, ale w ostateczności się powstrzymał i cofnął rękę.

- Połknęłaś język? – Zakpił, przybierając na nowo kamienny wyraz twarzy i wyprostowaną sylwetkę.

- My… my dopiero wyszłyśmy z wieży, profesorze – odpowiedziałam niepewnie, zerkając w stronę przerażonej przyjaciółki.

Snape spojrzał w tym samym kierunku, co ja, obdarowując Klarę takim wzrokiem, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, po czym odsunął się na bezpieczną odległość. – Wytłumaczcie się natychmiast obie – warknął wzburzony.

- Przecież panu powiedziałam, że dopiero co…

Przerwałam szybko, ponieważ Klara pobladła nagle i przechyliła się do przodu, wymiotując na posadzkę. Snape skrzywił się.

- Przepraszam…- bąknęła cicho.

- Zamierzałyśmy iść do skrzydła szpitalnego – dokończyłam, wymyślając pasujące do sytuacji kłamstewko. Mężczyzna nie uwierzył w moje słowa, ale wyciągnął z kieszeni różdżkę, oczyszczając podłogę z tego, co wyrzuciła z siebie Klara.

- Takie nędzne historyjki zostaw sobie dla kogoś innego, Lamberd i zabieraj mi ją sprzed oczu – rzucił, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył sprężystym krokiem w stronę, z której dopiero co przyszedł.

Patrzyłam za nim przez chwilę oniemiała, po czym podbiegłam szybko do przyjaciółki, która opierała się o ścianę z mocno przymkniętymi oczami.

- Dobrze się czujesz? – Spytałam troskliwie. – Gdzie byłaś? Dlaczego wracasz dopiero teraz i to w takim stanie?

- Jeszcze kilka minut temu czułam się dobrze – odparła, otwierając oczy. – Chyba się zestresowałam profesorem Snape’em.

- Ale gdzie byłaś? – Ponowiłam pytanie i chwyciłam przyjaciółkę pod rękę, po czym powolnym krokiem skierowałyśmy się w stronę wieży Gryffindoru.

- Byłam z Samulem – mruknęła niewyraźnie. Zaczęłyśmy się wspinać po schodach, aż w końcu dotarłyśmy pod obraz Grubej Damy. Wypowiedziałam wyraźnie hasło i portret przepuścił nas, chociaż zrobił to niechętnie, oburzony, że budzimy go tak wcześnie rano.

- Całą noc? To impreza trwała do rana? – Zdziwiłam się.

- No niezupełnie – wymamrotała, przystając na moment. Wzięła potężny oddech i przyłożyła dłonie do skroni.

- To zwykły kac – uspokoiłam ją. Przyjaciółka wykrzywiła usta w grymasie.

Otworzyłam drzwi do dormitorium. Na szczęście wszystkie nasze współlokatorki spały. Zerknęłam na łóżko Hermiony, bo to przeważnie ona miała wieczne problemy i masę pytań albo uszczypliwych uwag. Kotary jej łóżka były zasłonięte, więc nie miałyśmy czym się przejmować z przyjaciółką.

- Idź weź prysznic – doradziłam Klarze szeptem i pchnęłam ją lekko w stronę toalety. Dziewczyna pokiwała ciężką od nagromadzonego alkoholu głową, po czym powłóczyła nogami w stronę drugiego pomieszczenia. Gdy zamknęła się w środku, odetchnęłam z ulgą. Podrapałam się po karku, podchodząc do lustra i od razu zdębiałam. Spódnicę miałam przekręconą tył na przód, guziki w koszuli też krzywo zapięte, a na dodatek zapodziałam gdzieś swój gryfoński krawat. Usiadłam na swoim łóżku z cichym jękiem. Snape musiał  domyślić się,  że raczej nie wstałam dopiero co z łóżka. A już na pewno nie mojego. 

Klara postanowiła przeleżeć większość dnia, więc ruszyłam sama na śniadanie. Postanowiłam przyjść do Wielkiej Sali, jako jedna z pierwszych. Zajęłam swoje stałe miejsce i w spokoju zaczęłam jeść jajecznicę. Większość Gryfonów znajdowała się jeszcze w łóżkach lub tak jak Klara, leczyli kaca i nie mogli się ruszać. Dziwnie było być tą osobą, która w sobotni poranek trzymała pion i zeszła pierwsza na śniadanie. Nawet przy stole nauczycielskim brakowało kilkorga profesorów. Miejsce Snape’a w dalszym ciągu było puste. Wcale się temu nie dziwiłam. Wydawało mi się, że mężczyzna również za dużo wypił poprzedniego wieczoru. To by wyjaśniało jego dziwne zachowanie rano. Ale nie chciałam przecież myśleć o Snapie. Przesunęłam wzrok nieco w prawo. Moody był obecny na posiłku i również przyglądał mi się z zainteresowaniem. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, wyczuwając jak się rumienię i ponownie wróciłam do jajecznicy.

Po śniadaniu zabrałam ze stołu dzbanek z wodą i kilka maślanych bułeczek dla Klary, które zawinęłam w chusteczkę i włożyłam do kieszeni. Zanim jednak ruszyłam korytarzem do wieży, dogonił mnie profesor Moody.

- Alex, poczekaj chwilę! – Zawołał i dokuśtykał do mnie.

- Tak? – Zapytałam zainteresowana. Nauczyciel zaczął obmacywać wszystkie kieszenie swojego płaszcza, aż w końcu z jednej z nich wyciągnął kawałek mojego krawata. Pokazał mi go dyskretnie, po czym zamknął go całego w dłoni i oddał mi z powrotem. – Dziękuję.

- A gdzie masz Klarę? – Jego oko rozejrzało się po całym korytarzu, jakby myślało, że moja przyjaciółka chowa się gdzieś za rogiem.

- Klara jeszcze śpi – przyznałam szczerze.

- A ta woda to dla niej? – Dopytywał mężczyzna, wskazując laską na dzbanek.

- No… - zastanowiłam się nad odpowiedzią, po czym stwierdziłam, że nie będę okłamywała swojego profesora. – Tak, dla niej.

- To dobrze, że o nią dbasz. Powinna dużo pić, żeby się nawodnić. Przekaż jej proszę, że życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia – puścił do mnie oczko i już chciał odejść, ale postanowiłam zadać mu jedno nie dające mi spokoju pytanie.

- Profesorze, a nie wie profesor przypadkiem, gdzie Klara mogła być przez całą noc?

- A to ty tego nie wiesz? Nie powiedziała ci? – Zdziwił się, unosząc brwi.

- Powiedziała tylko, że była z Samuelem.

- Hm… - Mruknął Moody. – Niestety, nie mam pojęcia, gdzie mogła podziewać się twoja przyjaciółka. Mam tylko nadzieję, że ten Samuel jest odpowiedzialny.

Skrzywiłam się.

- A mapa? – Drążyłam dalej.

- A co z nią?

- Nie widział pan Klary na mapie wczoraj? Albo dzisiaj? Gdzie mogła podziewać się przez całą noc?

- Alex, ta mapa ma mi pomóc w przypilnowaniu Harry’ego i całej szkoły, a nie na indywidualnym szpiegowaniu uczniów. Zapytaj się Klary, gdzie była. Na pewno ci powie. – Moody posłał mi uspokajający uśmiech, skinął głową i ruszył z powrotem do wielkiej Sali. Patrzyłam za nim z lekkim grymasem, ale zaraz potem szybko się opamiętałam i ruszyłam czym prędzej do przyjaciółki. W końcu nie chciałam przetrzymywać jej dłużej głodnej i spragnionej.



***

Następne dni mijały nam w spokojnej atmosferze. Zarówno Klara jak i ja pogrążone byłyśmy we własnych myślach. Obie traciłyśmy kontakt z rzeczywistością, uśmiechając pod nosem i rumieniąc. Nie wypytywałam jej o szczegóły spędzania nocy z Samuelem w niewiadomym miejscu, ale musiałabym być samą Klarą, żeby nie zauważyć, że między tą dwójką do czegoś doszło. Przyjaciółka była rozkojarzona, ale biła od niej pozytywna energia. Nie chciałam mówić tego głośno, ale wyglądała na zakochaną. Miałam ochotę wyciągnąć z niej wszystkie informacje na temat piątkowej imprezy, ale bałam się, że dziewczyna nabierze wody w usta i ucieknie niczym spłoszona sarna. Wybrałam więc milczenie i obserwowanie jej zachowań. Może w końcu zbierze się na odwagę i sama opowie, co się stało.

Ja również chodziłam z głową w chmurach, myśląc bez przerwy o profesorze Moodym. Obawiałam się tego, że dopadło mnie to samo uczucie, co przyjaciółkę. Po poprzednim zawodzie miłosnym, nie chciałam ponownie się angażować, ale jakoś tak wyszło, że nauczyciel stawał się bliski memu sercu. To chyba zawsze tak było, że „jakoś tak wychodziło”. Nie planowałam uczynić tej relacji jeszcze bardziej skomplikowanej niż dotychczas, ale moje serce biło za każdym razem szybciej, kiedy tylko przypominałam sobie, co wyczyniał ze mną Moody. To uczucie było silniejsze i nie umiałam nad nim zapanować.

Po środowym szlabanie byłam już święcie przekonana, że nie był to tylko zwykły romans. Moody był kochany. Nie chodziło mu tylko o zwykły seks. Zawsze zapytał jak się czuję, dbał o moje potrzeby, nigdy, przenigdy mnie nie zawiódł. Był idealnym mężczyzną i chociaż dzieliła nas różnica 20 paru lat, to nie było mi to żadną przeszkodzą. Tak samo z jego wyglądem. Przyzwyczaiłam się do zabliźnionej twarzy i sztucznego oka. To wszystko nadawało charakteru profesorowi i w żadnym stopniu mnie nie odrzucało.

Gdy wróciłam do dormitorium, zauważyłam przyjaciółkę zakopaną po brzegi w książkach o utracie pamięci. Trzymając palec na konkretnych wersach, zapisywała je skrupulatnie do notatnika, który wypełniony był już w połowie jej zapiskami.

- A ty nie z Samuelem? – Zdziwiłam się, siadając po turecku na swoim łóżku. Od piątku przyjaciółka chodziła, jakby trafiła ją strzała Amora i częściej widziałam ją w towarzystwie Ślizgona niż książek. Jedyne, czego pilnowała, to zajęć z profesorem Moodym. Cała reszta stała się dla niej mniej ważna.

- Skoro wypożyczyłam te książki, to chciałam je w końcu przeczytać – stwierdziła, unosząc głowę znad woluminów – i znalazłam kilka ciekawych rzeczy. Wiesz, że niedbale rzucone zaklęcie zapomnienia może powodować drgawki?

- To znaczy, że nie wyczyszczono nam pamięci bez naszej… albo mojej wiedzy – poprawiłam się szybko, widząc sceptyczną minę przyjaciółki. – Żadna z nas nie miała drgawek i raczej żaden z profesorów nie rzucił na nas „byle jak” zaklęcia.

- Tak, masz rację, ale – zastanowiła się, kartkując swój zeszyt – ty wykazywałaś pewne objawy, które sugerują, że ktoś mógł rzucić na ciebie takie zaklęcie.

- Masz na myśli moje bóle głowy?

- Dokładnie. Tak nagle ci się pojawiły i przez długi okres nie chciały zniknąć.

- Ale już ich nie mam – odparłam, wzruszając ramionami. – Myślę, że jesteś zbyt przewrażliwiona. Nie czytaj już tych książek. Nie sądzę, by nauczyciele rzucali sobie takimi zaklęciami na prawo i lewo, jak im się podoba. To nielegalne i Dumbledore na pewno by na to nie pozwolił.

- O ile w ogóle poinformowano go o czymś takim – burknęła nieprzekonana Klara.

- Dlaczego ktoś miałby chcieć rzucać na nas takie zaklęcia? – Zdziwiłam się, kręcąc głową. – Mówię ci, daj sobie z tym spokój. A jeżeli tak bardzo się boisz, to może powinnaś uczyć się takich zaklęć, które uniemożliwiają drugiej osoby wtargnięcia do twojej głowy, pomyślałaś o tym?

- Nie – przyznała szczerze – ale to świetny pomysł!

- Dziękuję, polecam się na przyszłość. – Ukłoniłam się przed przyjaciółką, udając że zdejmuję z głowy niewidzialny kapelusz. Zaczęłyśmy się śmiać głośno, gdy nagle w naszej sypialni zmaterializował się skrzat Zgredek. Krzyknęłyśmy przestraszone, ponieważ stworzonko wylądowało na łóżku Klary z głośnym trzaskiem.

- Zgredek przeprasza! – Pisnął skrzat, schylając głowę tak nisko, że niemal dotykał nią materaca. – Zgredek nie chciał wystraszyć panienek, ale Zgredek ma informacje, o które panienki prosiły.

- Pansy! – Wykrzyknęłam, zaciskając dłonie.

- Panienka Parkinson była niedawno w kuchni – kontynuowało stworzonko – kazała przygotować nam dużo jedzenia, które później ze sobą zabrała.

- Kiedy dokładnie tam była? – Dopytywałam podniecona myślą, że w końcu uda nam się dopaść dziewczynę na gorącym uczynku.

- Przed chwilą, panienko!

- Dobrze, dziękujemy ci Zgredku. Możesz odejść.

Skrzat zniknął tak szybko, jak się pojawił, a ja od razu doskoczyłam do drzwi, chwytając za klamkę.

- Chwila! – Zatrzymała mnie przyjaciółka, próbując wygramolić się ze stosu książek, w który była zakopana.

- Nie zatrzymuj mnie, a tym bardziej nie próbuj moralizować – zagroziłam jej palcem.

- Masz różdżkę? – Spytała Klara.

- Mam. Byłam u Moody’ego na szlabanie przecież.

- Faktycznie – przyznała przyjaciółka. – Dobrze. W takim razie możemy ruszać.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę, nie ruszając się z miejsca.

- Na co czekasz?! – Ponagliła mnie. – Obiecałam ci ostatnio, że z tobą pójdę? Obiecałam. Poza tym, ja też chce dorwać Flinta.

- Jesteś kochana! – Krzyknęłam, przytulając ją do siebie z całych sił, po czym obie wybiegłyśmy z dormitorium. Po drodze na błonia natknęłyśmy się na Lucjana, który również biegł nam na spotkanie.

- Boże, zmachałem się – wysapał, próbując złapać oddech. – Właśnie widziałem Parkinson jak wychodziła na zewnątrz, chowając do kieszeni sporych rozmiarów tobołek. Chyba znowu planuje iść do Zakazanego Lasu.

- U nas był właśnie Zgredek i przekazał nam, że Pansy kazała przygotować skrzatom jedzenie – powiedziała szybko Klara, również starając się złapać oddech.

- Świetnie! Tym razem jej nie zgubimy! – Ucieszyłam się i jako pierwsza pchnęłam wielkie wrota, które prowadziły na dziedziniec.

W dalszym ciągu było jasno, więc nie musiałyśmy się martwić, że ktoś nas zawróci, bo cisza nocna. Gorzej miała się sprawa z uczniami, którzy wylegiwali się w zachodzącym słońcu przy jeziorze. Było ich dość sporo, ponieważ dnie robiły się coraz dłuższe i cieplejsze. Na szczęście udało nam się przejść przez bez zwrócenia większej uwagi. 
***

Staraliśmy się iść w sporej odległości od Pansy, ale tym samym nie spuszczać jej z oczu. Różdżki mieliśmy wyciągnięte przed sobą, gotowi do rzucenia czaru w razie takiej konieczności, ale póki co próbowaliśmy wtopić się w otoczenie i po ciemku podążać za dziewczyną. Parkinson zapuszczała się coraz głębiej w las, usuwając po drodze wszystkie przeszkody. Wydawało mi się nawet, że nie zmierzała w kierunku, o którym myślałam. Stara leśniczówka znajdowała się nieco na wschód, a my szliśmy w drugą stronę. Czyżby spróchniała chata nie była jednak miejscem bytowania Flinta? A może tu wcale nie chodziło o niego. Wtedy cała ta nasza eskapada nie miałaby sensu, chociaż byłam ciekawa, co knuje ta dziewczyna. Przecież nie zanosiła jedzenia centaurom.

- Kojarzysz to miejsce? – Zapytałam szeptem Lucjana, który rozejrzał się po okolicy i pokręcił głową. Również podniosłam wzrok. Właściwie, nie miałam się co dziwić chłopakowi, że nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Zewsząd otaczały nas grube pnie, których konary skutecznie przysłaniały niebo. Pomimo tego, że był zaledwie wieczór, w zakazanym lesie panował mrok. Ciężko było nam dostrzec własne twarze, a co dopiero sprecyzować naszą lokalizację.

Bez słowa ruszyliśmy dalej za Ślizgonką, aż w końcu przed nami zamajaczyło światło dnia. Okazało się, że Pansy weszła na polanę, która znajdowała się w samym środku lasu. Schowaliśmy się więc za dużym głazem, czekając aż na miejscu spotkania pojawi się Flint. Parkinson wyciągnęła z kieszeni pakunki, rzuciła je niedbale na trawę, powiększyła zaklęciem i rozejrzała się bacznie wokoło. Zaraz potem ruszyła dalej przed siebie, zagłębiając się między drzewami.

- Idziemy za nią – stwierdziła Klara i gotowa była, aby wyskoczyć zza kamienia i ruszenia dalej za Ślizgonką, ale w porę chwyciłam ją za ramię.

- Musimy tu poczekać. Skoro zostawiła jedzenie, to znaczy, że ktoś się po nie pojawi.

- Dlaczego ktoś miałby odbierać jakąkolwiek przesyłkę z takiego miejsca? – Zdziwił się Lucjan i przykucnął. Wychylił się nieco do przodu i ponownie schował głowę. – Wiecie, co mam na myśli? Tak na otwartej przestrzeni, każdy może cię przyuważyć.

- Jesteśmy w środku dziczy – przypomniałam mu.

- Lucjan ma chyba na myśli Centaury albo jakieś inne stworzenia – zastanowiła się Klara.

- Dokładnie. Wiecie, to trochę nierozsądne. Jeżeli faktycznie miała spotkać się z Marcusem, to on nie wybrałby takiego miejsca. Trochę go znam i wiem, że nie naraziłby siebie na tak banalne zdemaskowanie.

- Dobra! – Syknęłam, aż chłopak zamilkł. – Poczekajmy chociaż kilka minut.

Lucjan wzruszył ramionami, ale przystał na moje warunki. Klara również, więc całą trójką postanowiliśmy jeszcze przez krótką chwilę być w ukryciu i czekać na Flinta. Niestety, na około nas panowała głucha cisza. Nawet ptaków nie było słychać w tej części lasu, a chłopak w dalszym ciągu się nie pojawiał.

W końcu Ślizgon nie wytrzymał i wyszedł zza głazu, rozprostowując całe swoje ciało, po czym podszedł do wałówki, która w dalszym ciągu leżała nietknięta na środku polany. Różdżką dotknął pakunków, zdając sobie sprawę, że są puste.

- Dziewczyny! – Zawołał nas, więc również postanowiłyśmy do niego dołączyć.

- Co? – Mruknęłam, rozmasowując kolana od przeciągającego się kucania.

- Tu nie ma żadnego jedzenia – zauważył, po czym butem przydeptał kartony. Okazały się puste w środku.

- Nie rozumiem. – Klara zmarszczyła brwi. – To nie ma sensu.

- To wszystko nie ma sensu. – Lucjan rozłożył ręce, wskazując na cały teren wokół nas. Zaczęłam gorączkowo zastanawiać się nad tym wszystkim i nagle doznałam olśnienia. Rozejrzałam się uważnie, wytężając wzrok .

- To pułapka – powiedziałam szybko, przełykając cicho ślinę.

- No w końcu! – Wrzasnął nagle czyjś głos, a następnie spomiędzy drzew wyszło trzech mężczyzn. – Już myślałem, że do rana będziecie siedzieć za tym głazem – zarechotał Flint.

Śmierciożercy otoczyli nas z każdej strony. Flint jako jedyny nie posiadał na sobie maski. Przycisnęliśmy się do siebie plecami, nie wiedząc, co dalej zrobić. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Byłam pewna, że to my zaskoczymy Parkinson i Flinta, a teraz okazało się, że Ślizgonka cały czas wiedziała, że ją śledziłyśmy. Sprytnie to rozegrała, wystawiając nas Śmierciożercom, jak na tacy.

- Musimy się rozdzielić – szepnął cicho Lucjan.

- Co?! – Syknęłam. – Zawsze chcesz się, kurwa, rozdzielać!

- To chyba dobry pomysł – zgodziła się Klara.

Podczas, gdy Flint wygłaszał swoją przemową o tym, jak bardzo jesteśmy głupie i naiwne, postanowiliśmy zadziałać według planu Lucjana. Chłopak rzucił zaklęciem tworzącym mgłę, które skutecznie przysłoniło widok śmierciożercom, po czym bez namysłu rzuciliśmy się do ucieczki. 
W tym przypadku rozdzielenie się było chyba najlepszym wyjściem. W razie, gdyby chociaż jednemu z nas udało się uciec do szkoły, była szansa, że zawiadomi jakiegoś nauczyciela, który przybędzie nam z odsieczą.

Pobiegliśmy w trzech zupełnie różnych kierunkach. Nawet nie byłam pewna czy zmierzam w stronę Hogwartu, ale nic sensowniejszego nie byliśmy w stanie wymyśleć. Musieliśmy iść na żywioł i ratować się ze wszystkich sił. Nasze poprzednie spotkania ze Śmierciożercami nie należały do przyjemnych, więc nie mieliśmy za bardzo czasu, by wymyślić sensowny plan.

Biegłam ile sił w nogach, przeskakując przez wystające z ziemi korzenie lub niewielkie doły, które zostały wykopane przez żyjące w lesie zwierzęta. Zewsząd otaczała mnie ciemność, ponieważ zachód słońca miał miejsce kilkanaście minut wcześniej. Byliśmy tak skupieni na dorwaniu Pansy i dotarciu do Flinta, że całkowicie straciliśmy poczucie czasu.

Nagle usłyszałam charakterystyczny dźwięk, który pojawiał się zawsze przy aportacji lub deportacji, po czym wyrosła przede mną sylwetka Flinta. Nawet nie miałam możliwości zahamowania i zmienienia kierunku ucieczki. Po prostu wpadłam na chłopaka, który w ostatniej chwili złapał mnie za kawałek koszuli na ramieniu, rozrywając przy okazji materiał.

- Lamberd już się rozbierasz? – Zakpił. – A skąd ta pewność, że mi stanie przy tobie?

Próbowałam się wyrwać, ale były Ślizgon był postawnej postury i najzwyczajniej w świecie byłam zbyt krucha aby móc mu się przeciwstawić. Jego druga dłoń zaczęła mnie obmacywać w poszukiwaniu różdżki, a gdy w końcu ją znalazł, rzucił nią w krzaki.

- Naprawdę myślałaś, że uciekniesz przede mną? To nie Hogwart czy ta zjebana wioska. Tutaj – zerknął na cały las – jesteś na moim terenie i nikt ci nie pomoże. Ani Snape, ani ten drugi skurwiel.

Z niedalekiej odległości usłyszałam krzyk Klary i głośny śmiech.

- Mam blondi! – Krzyknął Macnair. Przełknęłam cicho ślinę, próbując raz jeszcze się wyszarpnąć, ale szwy w koszuli zaczęły puszczać, więc musiałam stać spokojnie, żeby nie stracić wierzchniego okrycia.

- Widzisz Lamberd? Wszystko idzie dokładnie po mojej myśli.

Zostałam zaciągnięta z powrotem na polanę. Próbowałam zapamiętać miejsce, gdzie została wyrzucona moja różdżka, ale Zakazany Las o tak późnej godzinie wydawał się być identyczny z każdej strony. Wychodząc spomiędzy drzew, czekał już na nas Macnair, obejmując łokciem szyję przyjaciółki. Klara trzęsła się cała, a z oczu płynęły jej łzy. Bała się nawet ruszyć. Gdy mnie zobaczyła, jeszcze bardziej zaczęła szlochać. Flint omiótł wzrokiem całą scenerię.

- Zgubiłem maskę. A gdzie Yaxley? – Spytał lekko podirytowany.

- Szuka tego chłopaka – odparł Śmierciożerca.

- Jednak nie wszystko idzie po twojej myśli – zaśmiałam się ponuro. Flint nie odezwał się, ale pchnął mnie z całej siły przed siebie, aż upadłam na trawę. Macnair uczynił to samo z Klarą, która potknęła się o własne nogi i runęła twarzą na trawę. W ostatniej chwili zaasekurowała się rękoma.

- Siad! – Warknął Flint, celując w nas różdżką.

Usiadłyśmy więc koło siebie na klęczkach, oddychając nerwowo. Chwyciłyśmy się za ręce, pragnąc dodać sobie trochę otuchy. Istniała dla nas jakaś nadzieja, ponieważ Lucjanowi udało się zbiec. Teraz tylko mogłyśmy czekać na pomoc, która niewątpliwie miała nadejść dzięki chłopakowi.

Macnair usiadł na pobliskim pniu, odpalając papierosa. Zaciągnął się pokaźnie tytoniem i podrygiwał sobie przy tym nogą dla uspokojenia.

- Co teraz? – Zadał nurtujące go pytanie. – Czekamy na Yaxleya? Jeżeli wróci bez tego młodego, to zaraz pojawi się tu cały Hogwart.

- Aż tak się boisz zgrai starych belfrów z tej podupadającej budy? – Zaśmiał się Flint i bez ostrzeżenia chwycił mnie za włosy, przyciągając do siebie.

- Zostaw ją! – Wrzasnęła przyjaciółka, chcąc się rzucić w stronę Śmierciożercy, ale Macnair jednym, prostym ruchem różdżki usadził ją z powrotem na miejscu. – Zostaw ją! – Powtórzyła nieco słabszym głosem.

- Nie przesadź, Marcus! – Ostrzegł młodszego kolegę Macnair i raz jeszcze zaciągnął się papierosem. – Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o durnych nauczycieli, ale jak nie zapanujesz nad swoją agresją, to nie ze mną będziesz miał do czynienia.

- Słyszałem to już milion razy, „tato”!– Zaszydził, akcentując ostatnie słowo. – Mają być w jednym kawałku dla Niego.

- Co to znaczy? – Przeraziła się Klara, spoglądając to na jednego, to na drugiego. – Jakiego „niego”? Kto to jest? O kim wy mówicie?

Ja również byłam tego ciekawa, ale Flint najwyraźniej nie miał pojęcia, o kogo chodzi, ponieważ tylko stał, nawet nie uśmiechając się na swój podgłupiasty sposób. Macnair z kolei wydawał się wiedzieć wszystko dokładnie.

- Kiedyś się dowiesz, dziecino – rzucił niedbale i ponownie się zaciągnął.

- Dlaczego nam to robicie? – Zapłakała ponownie Gryfonka. - Dajcie nam spokój! Czego od nas chcecie?!

- To jest bardzo dobre pytanie – zastanowił się Flint, podciągając mnie do góry. Chcąc, nie chcąc, stanęłam na własnych nogach. – Czemu tak usilnie chciałyście mnie znaleźć, co? Co wam chodzi po tych pustych łbach?

- Przynajmniej coś tam chodzi, bo u ciebie to nawet nie ma po czym – wyplułam z siebie w złości, po czym dostałam z pięści w twarz. Usłyszałam trzask łamanego nosa, a następnie zalałam się krwią. Wyplułam jej trochę na ziemię, ponieważ zaczynała zbierać mi się w ustach. Macnair wydał z siebie ciche „uuu” i cmoknął językiem o zęby.

- Szkoda psuć taką piękną buźkę – mruknął i zerknął na Klarę. – Jej twarzyczkę zostaw. Przyda mi się potem.

Klara skuliła się w sobie, ale nie odezwała ani słowem. Cały czas płakała, wycierając nos i oczy w rękaw koszuli.

- Zapytam raz jeszcze – odezwał się opanowanym głosem Flint. Spojrzałam mu wyzywająco w oczy i ponownie splunęłam krwią, ale tym razem prosto na jego bluzę. Chłopak skrzywił się, przeklinając głośno. – Ty głupia suko!
Raz jeszcze dostałam z pięści prosto w twarz. 

Upadłam na kolana, krztusząc się czerwoną posoką. Przyjaciółka od razu podeszła do mnie na klęczkach i pochyliła mi do przodu głowę, aby krew mogła spokojnie wycieknąć przez nos.

- Wszystko będzie dobrze, Alex – szepnęła pocieszycielko. – Lucjan nas uratuje, zobaczysz.

- Oby – wychrypiałam, przyciskając kciuk i palec wskazujący do skrzydełek nosa.

- Ty jebana szmato! – Marcus zaczął się miotać, wyzywając mnie od najgorszych. Oczyścił w końcu zaklęciem swoje ubranie i bez ostrzeżenia rzucił we mnie zaklęciem niewybaczalnym. Ból był nie do zniesienia. Upadłam twarzą do ziemi, krzycząc ile sił w płucach. Czułam się tak, jakby ktoś wbijał mi tysiące igieł w każdy nerw. Zacisnęłam palce na glebie, wbijając w nią paznokcie.

- Przestań! – Pisnęła Klara. – Proszę cię, przestań! Nie rób tego!

- Zamknij mordę, bo też dostaniesz! – Zagroził jej Flint, ale dziewczyna wcale nie chciała go słuchać. Podeszła do niego, chwytając za nogawkę od spodni.

- Proszę cię!

- Nie dotykaj mnie, suko! – Warknął i butem odepchnął ją od siebie. Przestał również maltretować mnie klątwą, więc mogłam na spokojnie wziąć głębszy oddech, ale nie miałam nawet siły się podnieść. – Jeżeli jeszcze raz to zrobisz, dostaniesz dziesięć razy mocniej niż Lamberd!

- Dlaczego nam to robisz? – Załkała blondynka, siadając bezczynnie na kolanach. Zerknęła na mnie, sprawdzając czy żyję, ale oddychałam powoli, próbując uśmiechnąć się do niej słabo. Tym samym chciałam jej powiedzieć, że nic mi nie jest i nie musi się o mnie zamartwiać.

- Dlaczego chciałyście mnie odnaleźć? – Flint zadał ponownie pytanie, ignorując dziewczynę. Zaczął przechadzać się na około nas z wyciągniętą przed sobą różdżką, której końcem smagał po policzku przerażonej Klary. Przyjaciółka wodziła za nim wzrokiem, bojąc się powiedzieć cokolwiek. – No gadaj.

Macnair palił w spokoju papierosa, obserwując otaczającą nas scenerię. Wcale nie przejmował się naszymi krzykami czy też płaczem Klary. Zupełnie, jakby takie sytuacje nie były mu obce. Wzdrygnęłam się na to stwierdzenie. Co takiego musieli robić w swoim życiu Śmierciożercy, żeby być tak wyzutymi z uczuć potworami? Dopiero po jakimś czasie wzrok mężczyzny skupił się na jednym punkcie pomiędzy drzewami. Macnair odrzucił od siebie niedopałek i podniósł się pospiesznie, celując różdżką pomiędzy grube pnie. W ciemności dało się usłyszeć dochodzący szelest, który stawał się coraz głośniejszy. Flint równie zaniepokojony hałasem, obrócił się szybko na pięcie i także wycelował broń przed siebie.

- Kto tam jest?! – Warknął niemalże histerycznie. – Jeden fałszywy krok, a te kurwy zginą!

- Przestań drzeć ryja! – Warknął nagle Yaxley, wyłaniając się cały i zdrowy. Rzucił pod nogi Śmierciożerców nieprzytomnego Lucjana, przepchnął się przez Macnaira i usiadł z głośnym jękiem w miejscu, które przed chwilą zajmował jego kolega. Obaj mężczyźni patrzyli oniemiali to na Yaxleya, to na Ślizgona. W końcu, jako pierwszy zareagował Flint, śmiejąc się tak głośno, że kilka ptaków, które siedziały na pobliskim drzewie gotowe do snu, wzbiło się w powietrze i odleciało.

- Myślałem, że ci zwiał – przyznał Macnair, ruszając końcem buta chłopaka. Ślizgon nawet nie drgnął, a w otaczającej nas ciemności nawet nie byłyśmy w stanie ocenić, czy oddycha.

- Czy on żyje?! – Wystraszyła się Klara, chcąc sprawdzić, co z Lucjanem, ale Flint ponownie wycelował w nią w różdżką. – Powiedzcie mi czy on żyje?! – Wrzasnęła spanikowana.

- Żyje – burknął blondyn, wycierając pot z czoła. Na jego skroni widniało drobne skaleczenie, z którego sączyła się delikatnie krew. – Mały chujek stawiał dzielnie opór, ale w końcu udało mi się go oszołomić.

- A ty się tak zamartwiałeś – zakpił Flint, spoglądając na mężczyznę z kolczykami i przewrócił oczami.

- Sam srałeś pod siebie, dzieciaku – zezłościł się Macnair.

- Nie nazywaj mnie tak! – Syknął niebezpiecznie Flint.

- Macie zamiar się sprzeczać, czy co zamierzacie robić? – Fuknął Yaxley. – Nie po to ganiałem za tym gnojem przez pół lasu, żebyście teraz wy skoczyli sobie do gardeł.

- Ten… dzieciak – zaczął Macnair, śmiejąc się bezczelnie pod nosem. Specjalnie zrobił pauzę, obserwując jak Flint piekli się ze złości – chciał wyciągnąć pewne informacje od naszych dziewczynek, ale z marnym skutkiem.

- Może znowu od dupy strony się za to zabierasz – zarechotał Yaxley, przeciągając się, po czym syknął z bólu. Dotknął palcem skroni, a krew wytarł w materiał spodni.

- Ja się chętnie dobiorę do nich od dupy strony, chociaż Lamberd ledwo zipie – przyznał Macnair.

Mężczyzna miał rację. W dalszym ciągu nie mogłam pozbierać się po klątwie, jaką uraczył mnie Flint. Wciąż leżałam na trawie, próbując powoli dojść do siebie. Co chwilę przechodziły mnie mimowolne drżenia mięśni. Klara siedziała obok płacząc i zawodząc cichutko.

- Zaraz ją ustawię do pionu – stwierdził Flint, zakasując rękawy. Podszedł do mnie sprężystym krokiem.

- Nie! – Krzyknęła Klara, rzucając się na niego, ale ten odepchnął ją brutalnie. Przyjaciółka upadła na bok, podpierając się ramieniem i jęknęła głośno z bólu. Zostałam złapana za koszulę, która już do końca się rozpruła, odsłaniając moje ciało i podniesiona jednym, sprawnym ruchem. Ledwo trzymałam się na nogach, ale nie chciałam dać żadnej satysfakcji temu skurwielowi. Flint obleciał wzrokiem mój stanik i brzuch, po czym prychnął lekceważąco.

- To jak? Dowiem się, dlaczego mnie szpiegowałyście? – Zapytał.

- Alex, powiedz mu, przecież to nie jest tajemnica – jęknęła Klara, trzymając się za rękę, która zwisała jej bezradnie.

- Niech się trochę wysili. – Tym razem to ja uśmiechnęłam się wrednie, czując jak boli mnie każdy mięsień twarzy. Nos pulsował mi okropnie, a w uszach słyszałam dziwne szumy.

- Dalej zgrywasz cwaną? Jak sobie życzysz, Lamberd. – Flint wycelował różdżką w Klarę. – Crucio!

Przyjaciółka wrzasnęła na całe gardło, miotając się po ziemi, jakby ją przypalano.

- Dość! Powiem ci! – Krzyknęłam, nie mogąc patrzeć na cierpienie Klary. Flint przerwał zaklęcie, ale w dalszym ciągu mierzył w dziewczynę, która dyszała ciężko twarzą do ziemi. Jej ręka wykręcona była pod nienaturalnym kątem. – Dziewczyna mojego brata…

- Zginęła z rąk Śmierciożerców! Teraz szukam winnych i myślę, że to ty! – Dokończył za mnie chłopak, przedrzeźniając mój głos.

- Co? – Zamrugałam zdziwiona. – Ale…

- Cały czas o tym wiedziałem – odparł, uśmiechając się bezczelnie.

- To dlaczego nas torturowałeś?! – Szarpnęłam się ze łzami w oczach.

- Dla zabawy? Dla mojej przyjemności? Merlinie, Lamberd. Zadajesz tyle pytań, że głowa boli – przewrócił oczami. Jego kompani zawtórowali mu ze śmiechem.

- Zabiłeś ją? – Spytałam po chwili poważnym głosem, patrząc mściwie na chłopaka.

- Ja? – Zdziwił się i ponownie wybuchnął śmiechem. – Ty naprawdę nic nie wiesz?

Echo jego donośnego głosu i rechotu niosło się po całym lesie.

- Czego mam nie wiedzieć?! – Krzyknęłam. – Czego?!

- On stara ci się powiedzieć, żebyś nie mieszała się w sprawy, które cię nie dotyczą – odezwał się w końcu Macnair, podchodząc do mnie. Nachylił się nad moją twarzą i skrzywił lekko, widząc szkody, jakich narobił jego kolega. – Rozumiesz?

- Nie przestraszycie mnie! – Syknęłam wściekle, szamocąc się w uścisku Flinta. – Wiem, że ją zabito koło tego cholernego burdelu w Londynie.

Mężczyźni spojrzeli po sobie porozumiewawczo.

- Znasz takie brzydkie miejsca? – Zdziwił się Macnair, chwytając mój podbródek. – Niegrzeczna z ciebie dziewczynka.

- Nie dotykaj mnie! – Wrzasnęłam, próbując go kopnąć, ale Śmierciożerca odsunął się w ostatniej chwili. Przygryzł kolczyk w kształcie kła, który wystawał mu z dolnej wargi, a następnie chwycił za kołnierz Klarę, stawiając ją na nogi. Dziewczyna musiała zemdleć, ponieważ nie była w stanie ustać sama.

- Wstawaj – mruknął rozjuszony Macnair, uderzając ją z całej siły w policzek. Przyjaciółka otworzyła oczy, rozglądać się ze strachem po wszystkich i ponownie zaczęła płakać, próbując się wyrwać. – Znowu to samo. Głowa mi pęka od tego jazgotu.

- To ją, kurwa, ucisz! – Wtrącił Yaxley, rozmasowując skronie. – Mnie zaraz wybuchnie, jeżeli te sunie się nie zamkną.

Walden Macnair wyciągnął z kieszeni długi, ozdobny nóż i przyłożył go do szyi Klary, która od razu zamilkła, oddychając szybko, więc mężczyzna odciągnął ostrze, ale zamiast schować je z powrotem do kieszeni, przejechał nim po jej przedramieniu, wbijając sztylet w skórę i ją nacinając.

- Co ty robisz?! – Pisnęłam przerażona. Klara miała ochotę krzyknąć, ale bała się reakcji Macnaira, więc tylko stała, wpatrując się jak z głębokiej rany sączy się krew i kapie na trawę. Jej twarz momentalnie zrobiła się biała niczym kreda.

- Przestaniesz węszyć w sprawie tej mugolki? – Zapytał.

- Nie możecie… - nie dokończyłam, ponieważ Macnair przyłożył sztylet do drugiej ręki dziewczyny w ten sam sposób przebijając skórę. Klara odruchowo próbowała wyrwać rękę, przez co ostrze noża przesunęło się nieco na nadgarstek do miejsca, gdzie znajdowały się żyły.

- Ostrożnie – szepnął jej do ucha Macnair, przygryzając jego płatek – bo sobie laleczko zrobisz krzywdę. – To jak? – Zerknął na mnie.

- Dobrze, nie będę węszyć, ale przestań ją krzywdzić! – Poprosiłam błagalnie.

- Jak sobie życzysz – odparł Śmierciożerca, chowając nóż do kieszeni i pchnął Klarę z powrotem na ziemię. Dziewczyna przewróciła się na kolana, zdzierając sobie z nich skórę, ale nie odezwała się ani słowem, znosząc to dzielnie w ciszy. – Teraz Flint możesz się pobawić, ale nie przesadź jak ostatnio.

- Przecież powiedziałam wam, że nie będę węszyć! – Zdenerwowałam się.

Marcus prychnął głośno, obracając mnie przodem do siebie. Przejechał językiem po zębach i z całej siły uderzył mnie w twarz. Nos, który dopiero co przestał krwawić ponownie zalał mi buzię krwią. Upadłam tuż obok przyjaciółki, próbując złapać oddech.

- Powiedz mi Lamberd, Snape pochwalił ci się, co z nim zrobiłem ostatnio? – Zapytał, obracając mnie butem na plecy, żebym w dalszym ciągu mogła patrzeć prosto w jego oczy.

- Nie wiem, o czym mówisz – wydyszałam, starając się unormować oddech.

- Oczywiście, nigdy nie wiesz.

- Profesor Snape nie spowiada się nam ze swojego życia – dodała Klara.

- Nie ciebie pytam! – Warknął chłopak i bez ostrzeżenia potraktował dziewczynę klątwą niewybaczalną. Klara krzyknęła głośno, ponieważ siła zaklęcia była mocniejsza i trwała dłużej. W momencie, kiedy Macnair chciał zainterweniować, Marcus opuścił różdżkę, dając mu znak ręką, że wszystko jest w porządku. Wyglądał, jakby postradał zmysły. Oczy świeciły mu szaleńczym blaskiem, a pięści co chwilę się zaciskały i otwierały, jakby chłopak nie był w stanie kontrolować swojego podniecenia bólem, jaki nam zadawał.

- Opamiętaj się! – Ostrzegł go Śmierciożerca. Flint tylko pokiwał energicznie głową, ale tak naprawdę nawet nie słuchał drugiego mężczyzny.

- Lizałaś jego rany po tym, jak go potraktowałem? Ten pieprzony zdrajca zasługiwał na najgorsze, ale pewnie dałaś mu wszystko, o co cię poprosił, prawda?

- Ja naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz!

W głowie wszystko mi szumiało. Obraz zaczął zlewać się w jedną wielką plamę. Słowa Marcusa docierały do mnie, jakby znajdował się on za magiczną szybą. Nie miałam pojęcia, czemu wszyscy wciąż wypominali mi profesora Snape’a. Ja naprawdę nie chciałam o nim myśleć, a już na pewno nie w takiej sytuacji, gdzie mogłyśmy zginąć lub zostać okrutnie pobite. Pragnęłam ze wszystkich sił, żeby Moody ruszył nam na ratunek. Skoro miał aktywną mapę, musiał widzieć, gdzie się wybieramy. Jeżeli w ogóle ją sprawdził.

- Przecież już ustaliliśmy, że cię pieprzył. – Flint nie dawał za wygraną, okrążając mnie powoli.

- Co ty wygadujesz? – Jęknęła Klara, trzymając blisko piersi bezwładną, zakrwawioną dłoń.

- Lamberd, przyznaj się przed przyjaciółką, co wyczyniasz ze Snape’em?

- Nie wiem, o czym mówisz! – Powtórzyłam uparcie.

- Crucio!

Siła zaklęcia uderzyła mnie prosto w pierś. Poczułam się tak, jakby ktoś próbował rozerwać mi klatkę piersiową gołymi rękoma i wyszarpnąć serce. Wrzasnęłam ile sił w płucach, rzucając się po trawie. Wbiłam paznokcie w skórę na piersi, pragnąc wydrapać z siebie całe to cierpienie.

- Gadaj! – Ryknął wściekły. – Przyznaj się.

- Nie…mam…po…

- CRUCO!

Zaczęłam miotać się jak szalona. Klara chciała rzucić się na Flinta, ale ten kopnął ją z całej siły w żebra. Usłyszałam trzask kości.

- Wystarczy! – Wrzasnął czyiś głos nad naszymi głowami.

- Przyznaj się, że pieprzysz Snape’a!

- Nie… pieprzę…

- CRUCIO!

Nie mogłam już tego znieść. Byłam przekonana, że jeszcze chwila, a oszaleję z bólu i trafię do świętego Munga jako warzywo. Wrzeszczałam, zdzierając sobie gardło i prosząc w duchu o szybką śmierć. Wszystko byłoby lepsze niż te męczarnie.

- Pieprzyłaś Snape’a! Mów! – Flint nawet nie przerwał zaklęcia, kiedy próbował wbić mi do głowy te brednie.

Nagle przez moją głowę przeszedł silny, ostry ból. Zawyłam niczym zranione zwierzę, przykładając czoło do zimnej gleby. Pragnęłam złagodzić swoje męki i przestać czuć cokolwiek. Otworzyłam szeroko oczy. Przez mój umysł przelały się dziwne obrazy. Najpierw wydawały się one odległe i zamglone. Dopiero po chwili zorientowałam się, kogo przedstawiały – Snape. Widziałam na nich siebie i jego w Zakazanym Lesie. Scena była tak żywa, jakby wydarzyła się naprawdę. Mężczyzna pchnął mnie brutalnie w stronę drzewa i przyszpilił do pnia, całując zaborczo w usta.

- Wyjdź z mojej głowy! – Wrzasnęłam do Flinta. – Przerwij to natychmiast!

Niestety ani obrazy, ani zaklęcie torturujące nie chciały ustąpić, a do mojego umysłu docierały coraz to nowsze sceny. Zaczęły przelewać się między sobą i trafiać w odpowiednie części pamięci, niczym zaginione puzzle, bez których cała układanka nie ma sensu.

-DOŚĆ! – Zagrzmiał ten sam głos, co wcześniej. Cierpienie zostało przerwane, ale umysł w dalszym ciągu płatał mi figle. Leżałam na ziemi, nie mogąc się ruszyć. Z nosa sączyła się krew, z oczu spływały łzy. Patrzyłam apatycznie w jeden punkt, widząc przed sobą tylko i wyłącznie Snape’a. Czy to były obrazy, które podrzucił mi do głowy Marcus, żebym oszalała, czy rzeczywiście coś takiego miało miejsce?

Ponownie rozbolała mnie głowa, ale mięśnie miałam tak słabe, że nawet nie potrafiłam unieść ręki, żeby przyłożyć ją do skroni. Tępe pulsowanie chciało rozerwać mi czaszkę, a przed oczami znowu zamajaczyła mi dziwna scena związana ze Snape’em. Musiałam chyba oszaleć, ale gdy docierały do mnie kolejne wizje, poczułam dziwny, wewnętrzny spokój.

Zdałam sobie sprawę, że to nie Flint mieszał w moich wspomnieniach. Przypadkiem dowiedziałam się od Klary o objawach, jakie towarzyszyły człowiekowi, kiedy tracił pamięć. Wtedy nie chciałam temu wierzyć, ale teraz wydawało się to nazbyt oczywiste. Ostre bóle głowy towarzyszyły mi przeważnie, kiedy znajdowałam się blisko mężczyzny albo miałam do czynienia z rzeczami, które były bezpośrednio z nim związane. Peleryna, sukienka z balu. To wszystko miało szczegółowe znaczenie w mojej pamięci.

Macnair wyrwał Flintowi różdżkę z ręki i pchnął go mocno w stronę pnia, na którym siedział Yaxley.

- Popierdoliło cię do reszty?! – Wrzasnął na granicy szału. – Prawie ją zajebałeś! Co ci odbiło?!

- Suka nie chciała się przyznać! – Wysapał zdyszany, jakby rzucanie tylu klątw na raz odebrało mu wszystkie siły. Wierzchem dłoni wytarł usta, z których ciekła mu ślina.

- Jeżeli postradała rozum – Macnair zagroził młodszemu koledze palcem, po czym odsunął się od niego i opuścił dłoń, nasłuchując. Razem z Klarą nie byłyśmy w stanie unieść głów, a co dopiero skupić się na dziwnych dźwiękach, które docierały do nas ze wszystkich stron. Tętent kilkudziesięciu par kopyt był coraz bliższy i zdawał się rozbrzmiewać z każdej strony.

- Centaury! – Spanikował Yaxley, podnosząc się szybko. Zerknął na Śmierciożerców i bez słowa teleportował się z polany.

- Spierdalamy! – Rozkazał Macnair.

- Chyba się nie boisz, co? – Zakpił Flint. – Damy im te suki, to jeszcze zaczną nam dziękować.

Z pomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się olbrzymie kreatury z łukami przewieszonymi przez plecy. Starszy Śmierciożerca uniósł ręce, dając znak, że nie ma złych zamiarów, ale Flint okazał się być bardziej butny. Wyszedł przed szereg, wkładając dłonie do kieszeni i okazując tym samym brak szacunku centaurom.

- To nasz teren! – Warknął Centaur. Po głosie rozpoznałam, że był to Magorian. Przywódca ich stada.

- Wasz, mój, co za różnica – prychnął Flint. – Też sporo przesiedziałem w tym lesie, więc to także mój teren.

Macnair rzucił chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, ale ten zdawał się tego nie zauważać. Tak bardzo był pewny swoich racji, że nikt inny nie był w stanie go uciszyć.

Centaury sapnęły, poruszając nozdrzami. Nie podobały im się te słowa, a także pretensjonalny ton, którego używał były Ślizgon.

- Ludzie nie mają tu wstępu! – Warknął inny głos, którego nie byłam w stanie już rozpoznać.

- A co powiecie na mały prezent? – Flint odsunął się, pokazując na mnie i Klarę, leżące tuż obok jego stóp. – Jeżeli jeszcze żyją, możecie sobie je zabrać albo tego – wskazał dłonią nieco dalej na nieprzytomnego Lucjana. – Dorzucę w gratisie.

- Jak się nazywasz? – Zapytał nagle Magorian, wychodząc przed szereg. Podszedł bliżej Marcusa, który przy jego posturze wydawał się mikroskopijny. Macnair cofnął się przerażony, w dalszym ciągu mając uniesione dłonie.

- A co? Chcecie zrobić ze mnie waszego honorowego darczyńcę? Te dwie mogą dać wam wszystko, czego będziecie chcieli.

- Imię – powtórzył podirytowany Magorian, okrążając chłopaka. Wciągnął nosem jego zapach i zarżał głośno. – Imię!

Flint na moment stracił grunt pod nogami. Zerknął na swojego kolegę, ale drugi Śmierciożerca nawet na niego nie spoglądał. Skupiony był na pozostałych kreaturach, które nie wyglądały na przyjaźnie nastawione.

- To on. Stąd czuję jego zapach – odezwał się znowu jakiś inny centaur.

- Też to czuję – przyznał Magorian.

- Co? Co ma mój zapach do tego?! – Warknął podirytowany Flint. – Zabierajcie te dziwki i odpierdolcie się, pojebańcy!

- Młody, przystopuj! – Ostrzegł go Macnair.

- Posłuchaj go lepiej – zagroził centaur.

- Nikt mi nie będzie mówił, co mam robić! Ani on, a tym bardziej takie ohydne kreatury jak wy!

Stado poruszyło się energicznie, wierzgając kopytami. Niektórzy ściągnęli z barków swoje łuki, naciągając powoli cięciwy.

- Zabiłeś jednego z naszych – stwierdził Magorian.

Docierały do mnie tylko strzępy informacji, ale wynikało z nich, że centaury w końcu znalazły mordercę swojego brata. Mogłam się domyślić, że to Flint stał za tym wszystkim, ale skąd te magiczne stworzenia dostały cynk, że Marcus znajduje się tutaj? Ktoś musiał nakierować ich na jego trop.

- I tak był nic nie wartym gównem! – Powiedział wściekły Flint, jednocześnie przyznając się do winy.

To spowodowało jeszcze większy zamęt pośród centaurów. Kilkoro z nich przepchnęło się przed pozostałych i pogalopowało w stronę chłopaka. Obaj pochwycili go za ręce, trzymając mocno.

- Kurwa, ja żartowałem! – Krzyknął Flint, szarpiąc się. - Walden, powiedz im, że to były żarty!

- Cuchniesz jego krwią – syknął cicho jeden z centaurów, nachylając się nad uchem chłopaka, który odsunął szybko głowę, czując oddech zwierzęcia nad sobą.

- Śmierć za śmierć – zawyrokował nagle Magorian. Stanął naprzeciwko Flinta, patrząc mu dumnie w oczy.

- Śmierć za śmierć! – Krzyknęła reszta stada, a echo ich głosów niosło się po najciemniejszych zaułkach lasu. Stworzenia zaczęły bębnić kopytami po ziemi, co chwilę powtarzając „śmierć za śmierć”.

- Macnair, zrób coś! – Wrzeszczał Flint, próbując z całych sił wyswobodzić ręce. – Zrób coś, kurwa!

- Jesteś z nim? – Spytał Magorian, odwracając na chwilę wzrok od młodszego chłopaka.

- Ja? – Macnair prychnął i powoli, jakby z obawą opuścił dłonie. – Nie znam go.

- Co?! Co ty pierdolisz! Pomóż mi, idioto! Kurwa! Wypuście mnie!

- Wybacz młody, ale i tak był z ciebie kiepski Śmierciożerca! – Powiedział szybko Macnair, po czym bez ostrzeżenia teleportował się.

- Śmierciożerca? – Zapytał dla pewności Magorian, a wyraz jego twarzy stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny.

Nagle jeden z centaurów wystrzelił ze swojego łuku. Strzała przeleciała tuż obok głowy ich przywódcy, który nawet nie drgnął, cały czas bacznie obserwując swoją ofiarę i przebiła bark chłopaka. Flint zawył okropnie z bólu, napinając się na moment. Po chwili kolejny bełt wbił się w drugie ramię.

- Śmierć za śmierć – powtórzył raz jeszcze Magorian. Na dźwięk tych słów dwójka centaurów trzymających Flinta pogalopowała z nim prosto do lasu. Reszta stada ruszyła za nimi. Wrzaski chłopaka było jeszcze słychać z odległości kilkunastu metrów, a potem wszystko ucichło. Przy nas został ich przywódca wraz z pokiereszowanym centaurem, trzymającym się cały czas na uboczu i nie odzywającym się w ogóle.

- Chcę je – wycharczał ledwo słyszalnie.

- Nie – odparł twardo Magorian.

- One muszą zapłacić za to, co mi zrobiły!

- Powiedziałem – zagrzmiał centaur, kończąc tym samym rozmowę. – Wracamy. Ich los, to już nie nasza sprawa, ale ty nie przyłożysz ręki do ich śmierci.



***

Nie byłam do końca świadoma, ile tak przeleżałyśmy. Klara próbowała się podnieść, ale każdy, nawet najmniejszy ruch, powodował u niej głośne jęki. Dziewczyna miała złamaną rękę, żebra i liczne rany na ramionach. Lucjan natomiast leżał nieprzytomny od kilku godzin. Miałam tylko nadzieję, że żyje. Yaxley powiedział, że tak, ale mógł kłamać, żebyśmy nie wpadły w histerię.

Ja w dalszym ciągu odczuwałam na sobie skutki po serii zaklęć torturujących. Co chwilę moim ciałem wstrząsały lekkie drgawki, jakby mięśnie w dalszym ciągu nie mogły dojść do siebie. Najgorzej jednak ucierpiała głowa, w której panował taki chaos, że ciężko było mi nad nim zapanować. Co chwilę przypominałam sobie coraz to nowsze wspomnienia związane ze Snape’em i z każdym kolejnym obrazem nienawidziłam mężczyzny jeszcze bardziej. Zawiodłam się na nim i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Po policzkach płynęły mi łzy, nad którymi również nie mogłam zapanować.

Nagle usłyszałyśmy głosy. Pierwsza myśl była taka, że to Śmierciożercy po nas wrócili, żeby dokończyć to, co zaczęli, ale im dźwięki stawały się wyraźniejsze, tym łatwiej było mi rozpoznać osoby, które tu zmierzały.

- Profe….rze… - jęknęła Klara, łkając cicho.

Przez gęstwinę drzew przedarł się Snape i Moody. Mężczyźni oświetlali sobie drogę różdżkami. Z początku nas nie zauważyli, ale gdy przyświecili sobie ziemię, od razu dostrzegli trzy ciała rozrzucone koło siebie w nienaturalnych pozycjach. Na chwilę zamarli, a zaraz potem doskoczyli do nas szybko. Moody położył dłoń na ramieniu Klary, próbując obrócić dziewczynę na plecy, ale ta krzyknęła głośno, więc mężczyzna cofnął spanikowany rękę.

- Co tu się stało?! – Warknął, rozglądając się po polanie.

Snape bez słowa nachylił się nade mną. Na jego twarzy dostrzegłam niepokój. Zupełnie nie wiedziałam, dlaczego? Przecież mu nie zależało. Nigdy mu nie zależało. Przez chwilę patrzyliśmy sobie twardo w oczy, ale ja pierwsza odwróciłam wzrok.

- Profesorze – szepnęłam, wyciągając trzęsącą się dłoń w stronę Moody’ego. Nauczyciele zerknęli na siebie nawzajem i zamienili się miejscami. Snape pochylił się nad przyjaciółką, starając się jej nie dotykać, skoro każdy ruch powodował u niej cierpienie, a następnie podszedł do Lucjana, sprawdzając jego tętno. Na szczęście chłopak żył, ponieważ mężczyzna nie wszczął żadnego alarmu.

- Alex? – Moody ścisnął mocno moją dłoń. – Merlinie, kto ci to zrobił? 

Moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej, kiedy nauczyciel był tuż obok. Odwzajemniłam jego uścisk, próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego spory grymas. Mimochodem spojrzałam raz jeszcze na Snape’a, jak wyciągał jakiś eliksir z kieszeni, ponownie nachylając się nad Klarą.

Jak on mógł? Pozwolił mi zakochać się w kimś innym. Nienawidziłam go.

- Śmierciożercy – odpowiedziałam nauczycielowi przez ściśnięte gardło, a następnie zemdlałam, nie mogąc znieść tego wszystkiego, co działo się z moim ciałem, głową i sercem…




5 komentarzy:

  1. Ooo k*rwa. Zbieram szczękę z podłogi. Ryczałam jak bóbr, kiedy czytałam opisy tych tortur. Ciekawa jestem, czy Flint się wywinie centaurom. Mam chyba w głowie podobny chaos do tego, który ma teraz Alex. Zastanawiałam się, jak i czy w końcu Alex sobie wszystko przypomni, a potem, czytając notkę, dotarło do mnie, że przecież Voldemort przełamał zaklęcie zapomnienia rzucone na Bertę Jorkins przez Croucha Seniora właśnie poprzez tortury.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahaha nie sądziłam że tak szybko przeczytasz bo chciałam kilka rzeczy pozmieniać jeszcze xddd I właśnie otóż to ! Klara słuchała ostatnio audiobooka z hp i powiedziała mi o tym Voldemorcie i Bercie dlatego zrobiłam tak a nie inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To po poprawkach przeczytam raz jeszcze :D daj znaka, jak je wprowadzisz. Jak rano się budzę i nie jestem spóźniona do pracy, to od razu czytam(codziennie sprawdzam, czy jest nowa notka) <3 :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku ja tez... codziennie sprawdzam i nie mogę się doczekać haha

      Usuń
  4. To jest tak świetne ze mam ochotę plakac:”)

    OdpowiedzUsuń