niedziela, 17 stycznia 2021

121. Oczami "Moody'ego" 2

Pociąg odjechał ze stacji. Profesor „Moody” pomachał Klarze na pożegnanie, a później chwilę jeszcze stał w miejscu, jakby chciał się upewnić, że pojazd nagle nie zawróci. Wkrótce został na peronie sam jeden. Mechaniczne oko powolutku zakręciło się wokół własnej osi, rozglądając dookoła. Gdy był pewien, że nikt nie patrzy, spojrzał na swoją dłoń i ostrożnie rozprostował palce. W ręce trzymał pojedynczy, długi włos koloru blond. Tuż przed wsadzeniem swojej uczennicy do przedziału, udał, że ściąga paproch z jej swetra. Z początku ten nieprzemyślany, niewinny gest nie miał drugiego dna. Teraz jednak, gdy mężczyzna miał włos Klary przy sobie, przez myśl przeszło mu kilka ciekawych opcji. W końcu ostatnie dni były wymagające... czemu więc sobie tego nie odbić? Czemu nie wykorzystać czegoś, co samo wpadło w jego ręce?

Mężczyzna bez wahania wyciągnął bawełnianą chusteczkę i ukrył w niej zdobycz. Schował zawiniątko w kieszeni i nie marnując więcej czasu, ruszył do swojej kryjówki w Hogsmeade. Jak zawsze nieco kluczył między budynkami, upewniając się, że nikt go nie śledzi. Kiedy zaś wtargnął do opuszczonego domu, przeszukał wszystkie pomieszczenia. Dopiero gdy był pewien, że jest zupełnie sam, usiadł w głębokim fotelu, niecierpliwie czekając, aż moc eliksiru osłabnie.

Podejrzewał, że teraz sytuacja nieco się uspokoi. Harry poradził sobie śpiewająco. Do przygotowania ostatniego zadania miał jeszcze sporo czasu. Wkrótce wszystko się rozstrzygnie. W tej chwili nikt nie zagrażał chłopcu. Tego kretyna Flinta dawno nie było na terenie szkoły, a pozostali śmierciożercy mieli nakaz, by trzymać się z daleka. Do tego młodzi Pyritesi mieli być dziś u Malfoyów, tak samo jak Klara i Alex. Trudno byłoby znaleźć dogodniejszy moment na wizytę u Mrocznego Pana. Nic przecież nie mogło się spieprzyć, prawda?

„Moody” poruszył barkami, chcąc się odprężyć. Rozsiadł się wygodniej w fotelu, przymknął powieki i wrócił myślami do tej wspaniałej chwili, gdy na mapie huncwotów dostrzegł ślady podpisane nazwiskiem własnego ojca. Na całe szczęście, w porę dostał ostrzeżenie od Lorda Voldemorta. Stary Bartemiusz Crouch wyrwał się spod klątwy imperiusa i zbiegł z domu, który miesiącami pozostawał jego więzieniem. W pewnym sensie „Moody” poczuł dumę, że staruszek nie poddał się klątwie całkowicie. Widocznie obaj mieli to we krwi. „Jednak na coś się przydałeś” – pomyślał. Nie mogło to jednak ugasić jego nienawiści.

Blisko trzy tygodnie chodził jak na szpilkach i przy każdej możliwej okazji zaglądał na ten zmyślny świstek papieru. Choć wiele zależało od tego, jak szybko i sprawnie podoła zadaniu, dla niego był to moment pełen dzikiej ekscytacji. Teraz czuł jej echo. Uśmiechnął się kącikiem ust, wspominając zrezygnowaną, pełną rozpaczy twarz swojego przeklętego stwórcy. Jeśli stary myślał, że Barty się nad nim ulituje, był głupi. Nie było w „Moody’m” ni krzty sentymentu. Od lat życzył ojcu śmierci. Wyobrażał sobie tę chwile na tysiące sposobów, a jednak rzeczywistość i tak okazała się inna. Nigdy nie sądził, że zabije go w takich okolicznościach. Że nie będzie miał szansy się tym napawać dostatecznie długo. Że będzie to zabójstwo ciche, niemal bez śladu. I że na miejscu zbrodni będzie też ona... Klara.

Krumem się nie przejmował, mógł go z łatwością zabić, choć niepotrzebnie skomplikowałoby to sprawę i postawiło wszystkich w gotowości. Lepiej byłoby go wrobić. Wykorzystać jak marionetkę. Taki od początku miał plan, tym bardziej, że łatwo było zrzucić na niego winę. Z Klarą miał jednak pewien problem. W tym jednym momencie, gdy spod peleryny niewidki obserwował ją i seniora, zawahał się. Zamiast ogłuszyć oboje, stał i patrzył, jak stary Crouch się miota. Ta decyzja mogła zaważyć na jego zwycięstwie. Był wkurwiony na siebie. Gdyby ojcu udało się z imperiusem, gdyby Klara przeniosła wieści do Dumbledore’a, byłby skończony i tutaj i w oczach Lorda Voldemorta. W tej jednej chwili mógł stracić wszystko, na co tak ciężko pracował. Równie dobrze mógłby przestać istnieć.

„Moody” zacisnął palce na obitych podłokietnikach. Przypomniał sobie, jak tamtego dnia, zacisnął palce na tej chudej, dziewczęcej szyi. Był gotów ją zabić. Dla swego Pana. Dla dobra sprawy. Dla zwycięstwa. Był gotów, ale tak naprawdę... tego nie chciał.

Teraz czuł w końcu, że eliksir wielosokowy traci moc. Jego skóra wiotczała, mięśnie drgały niekontrolowanie. Zazgrzytał zębami i pospiesznie zerwał opaskę z mechanicznym okiem. Ścisnął je w dłoni tak mocno, że gdyby nie było magiczne, zapewne pękłoby pod jego naciskiem. Nozdrza chodziły mu, gdy z głośnym świstem wciągał przez nie powietrze. Targnął się jeszcze kilka razy, a potem gwałtownie pochylił do przodu, dysząc ciężko. W swoim własnym ciele czuł się znowu dziwnie. Nie czekał aż się przyzwyczai. Mocno przytrzymał się fotela i wstał. Poruszył głową na boki, by rozluźnić napięte mięśnie. Rękawem przetarł spoconą od wysiłku twarz, a później pewnym krokiem skierował się do szafy, po swoje prywatne ubrania.



***



Procedura wyglądała jak zawsze. Świstoklikiem przenosił się na cmentarz nieopodal domu rodzinnego Toma Riddle, a później wystukiwał hasło i czekał, aż Peter otworzy mu drzwi. Oko prawdziwego profesora znowu spoczywało w kieszeni, pozwalając mu faktycznie obserwować to, co miał za plecami. Wioska wyglądała jednak na opustoszałą, jakby wszyscy na świecie dawno zapomnieli o tym miejscu.

– Przyjemna okolica – skomentował Barty Crouch, pospiesznie wymijając Petera w drzwiach. Nie było wcale zimno, ale i tak odruchowo postawił kołnierz swojej czarnej, skórzanej kurtki.

– Prawda? – Peter zaryglował drzwi i powiedział z dumą. – Trochę zajęło pozbywanie się wszystkich sąsiadów, ale nasz drogi Pan bardzo ceni sobie nawet tak nic nie znaczące trupy. Z każdą ofiarą jego moc rośnie.

– Skoro tak, powinniśmy podarować mu coś specjalnego. Kogoś specjalnego. – Barty otworzył szerzej oczy i oblizał się podekscytowany. – Może któregoś z tych niewiernych? Lista jest długa. Mógłbym przytargać tu jednego za drugim. Tylko kogo najpierw? Malfoy’a? Yaxley’a? Karkarow’a?...

– Zbyt duże ryzyko – Peter zgasił jego zapał. – Zdrajcy mogliby nam zaszkodzić. Mroczny Pan sam ich wezwie, gdy będzie miał na to ochotę. Na razie działamy według planu.

Crouch syknął niezadowolony. Gwałtownie obrócił się w stronę schodów, a później wspiął na piętro, od razu kierując do pokoju, w którym przebywał Lord Voldemort. Gdy pozwolono mu wejść, tak jak poprzednio przyklęknął przy jego fotelu, pokornie pochylając głowę. Peter wszedł za nim, zatrzymując się blisko wyjścia i obserwując wszystko z daleka.

– Jakie wieści niesiesz, mój sługo? – zapytał Lord Voldemort zachrypłym głosem.

– Dobre, mój Panie – zadowolony Crouch wyszczerzył zęby. – Najlepsze. Potter przebrnął przez drugie zadanie turnieju. Teraz już nie ma opcji, żeby to zawalił. Poproszono mnie o pomoc przy trzecim zadaniu. To ma być labirynt. Zmodyfikuję go tak, żeby opóźnić pozostałych uczestników. Tym sposobem, to Harry dotrze jako pierwszy do pucharu, ale puchar, zgodnie z Twoim planem...

– ...przeniesie go do nas – skończył za niego Mroczny Pan i zaśmiał się złowieszczo. – O tak. Pieprzony Harry Potter już niedługo stanie ze mną twarzą w twarz! Tym razem jednak nie będzie jego jebanej matki. Nikt ani nic nie stanie pomiędzy nami. Odbiorę to, co mi się należy. Odzyskam moje ciało, a później... – Lord Voldemort rozkaszlał się.

Barty zesztywniał. Peter szybko skoczył w stronę fotela, ale Mroczny Pan dał mu znak, by się nie zbliżał. Mężczyzna niepewnie wycofał się pod drzwi. Oddech Lorda Voldemorta był świszczący.

– ...później skończę swoje dawne dzieło... – dokończył Mroczny Pan.

– Warto czekać, na ten dzień – szepnął Barty, od razu skupiając myśli na tym, co będzie. – Razem oczyścimy ten świat z plugastwa. Będę u Twojego boku już zawsze. Będę Ci służył. Do samego końca.

– Nie spodziewałem się innej odpowiedzi.

Na moment zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskaniem płonącego w kominku drewna. Barty Crouch odważył się podnieść wzrok. Mroczny Pan wciąż wyglądał mizernie, choć Barty nigdy nie przyznałby tego na głos. Nie uważał jego obecnego stanu za słabość. Wręcz przeciwnie. Ten oto człowiek sprzeciwił się śmierci i wbrew wszystkiemu wciąż istniał. A póki istniał, miał szansę zrealizować swój plan na ułożenie świata po swojemu. Barty Crouch znał swoje miejsce w tym nowym, wspaniałym świecie i pragnął do niego przynależeć. To chwilowe zawieszenie... ten okres przejściowy, miał w sobie coś wspaniałego. W końcu był wybrany. Tylko on i Peter znali kryjówkę Lorda Voldemorta. Czyż nie był więc doceniany przez swojego Pana? Tym bardziej wkurwiało go, że przez jeden głupi moment, mógł to wszystko zaprzepaścić. Mimowolnie zacisnął pięści, aż zbielały mu knykcie. Miał ochotę prosić o karę dla siebie. Z drugiej strony bał się, że utraci wtedy łaskę swego Pana. Ostatecznie milczał więc, a mięśnie jego twarzy drżały niespokojnie.

– A co z Twoim staruszkiem? – zagaił Peter. – Pojawił się, tak jak się spodziewaliśmy?

– Nie inaczej. – Barty łypnął w stronę czarodzieja. – Spuszczając go z oczu, postawiłeś mnie w dziwnej sytuacji. Mógł zagrozić naszej misji.

– Nie mogę się roztroić. – Peter rozłożył ręce. – Stary Crouch nie wiedział o nas. Mógł jedynie donieść na Ciebie i na to, że spiskujesz. Sam rozumiesz, Ciebie można zastąpić, a mnie i Lorda Voldemorta już nie.

Crouch spojrzał groźnie, jakby chciał rzucić się tamtemu do gardła.

– Ciebie też można zastąpić, Peter – syknął i niczym wąż smagnął językiem powietrze. – Z łatwością podołałbym Twoim zadaniom. Może chcesz się zamienić, hm? Mataczyć w turnieju, ale tak, żeby nikt, ale to nikt Cie nie podejrzewał? Pilnować dawek wielosokowego o każdej porze dnia i nocy? Próbować temperować zapał innych śmierciożerców? Niańczyć głupie dzieciaki i usługiwać Dumbledorowi z uśmiechem na ustach? A do tego współpracować ze zdrajcą Snape’m, bo tego wymaga dyrektor? Najgorsze jest jednak, mieć Potter'a na wyciągnięcie ręki, ale nie móc go zabić. Miałem tyle wspaniałych okazji...

– Już nie udawaj, że Ci tak ciężko – zakpił Peter. – Chyba nie chcesz się licytować? Ja latami ukrywałem się pod postacią szczura. Też patrzyłem na tego zasrańca i nie mogłem nic zrobić.

– Ty byś się nie odważył – syknął Crouch.

– Potter jest mój. – Voldemort przerwał im grobowym tonem. Patrzył na Barty’ego z wyższością. – Czyżby zadanie Cie przerastało, mój sługo?

– Nie, Panie! – Crouch szybko obrócił się w stronę Mrocznego Pana i ponownie skłonił nisko głowę. – Oczywiście, że nie. Wypełniam moją misję z dziką radością. Jestem idealny do tej roli. Niemalże jakby to była moja druga skóra. Chciałem jedynie nadmienić, że ciężko byłoby mnie zastąpić. Bardzo ciężko.

– Ciężko, ale nie niemożliwie – powiedział Mroczny Pan.

Barty znowu zesztywniał. Poczuł, jakby coś lodowatego przebijało jego serce na wylot. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w wysłużony, poplamiony dywan. Bardzo pragnął nigdy nie usłyszeć takich słów. Chciał być nie do zastąpienia. W końcu żył tylko dla Lorda Voldemorta. Dla niego był gotów gnić w azkabanie. Dla niego sprzedałby duszę diabłu. Nie wyrzekł się, gdy mógł, dlatego, że cały czas wierzył w jego potęgę i plany. Dla swojego Pana zabił przeklętego ojca. A jednak wciąż... wciąż i nadal był tylko pionkiem? Czuł, że cały aż drży ze złości. Kumulujące się emocje rozsadzały go od środka. Miał ochotę rozpierdolić ten cholerny pokój! Podpalić wszystko. Rozpruć gardło Peterowi za bluźnienie i szyderstwa. Miał ochotę pokazać na co go naprawdę stać, ale nie mógł. Przeklęty język chciał pleść głupstwa, więc mężczyzna ugryzł go aż do krwi. Poczuł w ustach metaliczny posmak. Musiał się opanować. Gorączkowo obmacał się po piersi. Nie odnajdując piersiówki, nerwowo przetarł dłonią swoją spoconą twarz. Jego rozbieganie spojrzenie snuło się po dywanie, jakby w poszukiwaniu wskazówek. Przecież Lord Voldemort jeszcze doceni go jako sługę! Jeszcze zmieni zdanie! Tylko Barty doprowadzi mu Harrego i od razu wskoczy na pierwsze miejsce! Nikt nie zrobił dla niego czegoś takiego. Nikt inny już nie zrobi. To jego specjalne zdanie. Teraz i owszem, da się go zastąpić, ale już wkrótce... już wkrótce...

– To jak? Sytuacja opanowana? – dopytywał Peter, uważnie obserwując zachowanie Barty’ego.

– Oczywiście – powiedział prędko, od razu odcinając się od paranoicznych, zapętlających myśli. – Oczywiście! Wszystko załatwione. Zabiłem skurwiela. Było blisko, ale już jest po nim.

– A co z ciałem?

– Ukryte. – Barty oblizał się zadowolony z siebie. – Na razie snują jedynie domysły. Nie wiedzą, czy przeżył, nie wiedzą, czego chciał. Nikt mnie nie widział, nikt z tym nie połączy. Trochę się namieszało, ale nie na tyle, żeby miało mi to przeszkodzić. Doprowadzę wszystko do końca. Tak jak należy – podniósł wzrok na Voldemorta. – Tak jak chciałeś, mój Panie.

– Świetnie – odezwał się Mroczny Pan. – Jeśli dobrze się spiszesz, będę miał dla Ciebie nagrodę. I kolejne zadanie.

– Kolejne? – Barty poczuł, że jego ciało zalewa fala ekscytacji. Drgnął niespokojnie, próbując ją ujarzmić. Jego oczy zdradzały jednak zapał. Kolejne zadanie, oznaczałoby, że jest potrzebny. Przydatny. Taki chciał być. – Co mam zrobić?

– Cierpliwości – Voldemort szepnął tajemniczo. – Dowiesz się w swoim czasie. A teraz wracaj tam, gdzie Twoje miejsce.

Mroczny Pan dał jasno do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Crouch skłonił się po raz ostatni, a później wstał dumnie i wyszedł z pomieszczenia. Peter trzymał się dwa kroki za nim, wpatrując w jego plecy. Schodzili po schodach.

– Wiesz o jakie zadanie chodzi? – dopytywał Barty, nie obracając się za siebie.

– Domyślam się. A jeśli domyślam się dobrze, plan jeszcze nie jest w pełni ustalony. Wszystko zależy od tego ilu synów marnotrawnych powróci po odrodzeniu.

– Synów marnotrawnych... – Crouch powtórzył z wyraźnym obrzydzeniem. Groźnie obnażył zęby. – Plugawe, sprzedajne śmiecie.

– Ty sobie ich nazywaj jak chcesz, ale dla naszego Pana każda różdżka może mieć znaczenie.

Crouch złapał się poręczy i obrócił gwałtownie. Spojrzał wyzywająco w oczy Petera.

– Co to za różdżka, która w odpowiednich okolicznościach gotowa jest wyrzec się swojego właściciela?

– Nie musisz mi tłumaczyć – Peter próbował być spokojny. – Wiem jakie to popieprzone.

– Wiesz? Ale lepszy nie jesteś – Barty chwycił Petera za łachy, tuż przy szyi. Jednym ruchem wykręcił materiał tak, że kołnierzyk wyraźnie się zacieśnił, lekko podduszając właściciela. Szarpnął mężczyzną w swoją stronę, zbliżając jego twarz do swojej i smagnął językiem powietrze. – Wiesz co czuję, gdy jestem obok Ciebie? Zapach tchórza.

– Może czujesz sam siebie? – wycharczał Peter. Wyszarpnął z rękawa różdżkę, ale Barty był na to gotowy i pochwycił jej koniec, celując nią w ścianę.

– Zamilcz – wycedził Crouch. – Wystarczająco mnie ośmieszyłeś. Że niby bycie szczurem było takie złe, co? Ukrywałeś się latami, ale na własne życzenie. Mogłeś to robić gdzieś indziej. Gdzieś daleko. Zupełnie inaczej. Byłeś jednak tchórzem. Zamiast zmierzyć się z rzeczywistością, czekałeś.

– Też czekałeś – charczał Peter. Był już czerwony na twarzy.

– Nie czekałem! – wykrzyczał Barty. – Byłem otumaniony!

W tym samym momencie poczuł, że coś połaskotało go po łydce. Początkowo zignorował to dziwne wrażenie. Gdy jednak usłyszał cichy syk, spojrzał w dół i zauważył Nagini. Wielki wąż zaczął oplatać jego prawą nogę. Crouch momentalnie wypuścił Petera z rąk, odepchnął go od siebie i uniósł ręce w obronnym geście.

– Tylko gadamy! – powiedział szybko.

Peter prędko rozpiął guzik pod szyją i rozmasował obolałe miejsce. Wąż znieruchomiał, wpatrując się prosto w oczy Crouch’a. Wyglądało, jakby wdzierał się do jego umysłu. Chciał go ostrzec? Zastraszyć? Może poznać zamiary? Barty patrzył na niego szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami szaleńca. Nie miał nic do ukrycia. Raz jeszcze smagnął powietrze językiem, niczym wąż. Nagini zrobiła to samo. Po krótkiej chwili poluźniła uścisk i jakby nigdy nic, wpełzła po schodach, na piętro. Barty odprowadził ją wzrokiem.

– Tobie już odpierdala – sapnął Peter. – Wynocha stąd!

– I tak miałem wyjść – Crouch zszedł na parter i odryglował drzwi. Przed wyjściem spojrzał jeszcze przez ramię. – Do zobaczenia wkrótce, Peter. Obyś nie okazał się szczurem, bo jeśli zawiedziesz naszego Pana, osobiście wypruję Ci flaki. Masz moje słowo.



***



Barty Crouch Junior ukrył świstolik w bezpiecznym miejscu i wyszedł na ulice Londynu. Szedł przed siebie. Nosem wciągnął chłodne, wilgotne powietrze, mając nadzieję, że to chociaż trochę go otrzeźwi. Tak bardzo przyzwyczaił się do ciągłego picia eliksiru wielosokowego, że sam jego posmak potrafił przywrócić świadomość na właściwe tory. Teraz jednak, kiedy mężczyzna chodził w swoim własnym ciele, siłą rzeczy nie mógł użyć tego triku. Przesunął językiem po wardze i wciąż pełen gwałtownych emocji, wcisnął dłonie w kieszenie skórzanej kurtki. W lewej ciągle miał oko. Zacisnął je w dłoni.

– Pieprzony Moody... – mruknął sam do siebie.

Z jednej strony wiedział, że powinien wracać do szkoły. Z drugiej zaś, pamiętał, że dzisiejszego dnia nikt go nie oczekiwał. Może warto by się odprężyć? W Hogwarcie nie miał co na to liczyć. Co prawda Klara była mu do tej pory posłuszna, ale każdy kolejny krok mógł nadwyrężyć jej zaufanie. Mógł zniszczyć tę nić porozumienia jaką nawiązali. Zniweczyć wielomiesięczne starania... Ciągłe gaszenie własnych zapędów coraz bardziej go irytowało. Chciał zdecydowanie więcej. Pragnął w końcu zerwać ten niewinny kwiat, ale jednocześnie nie chciał doświadczać tego w ciele swojego pieprzonego wroga. Ciało Moody’ego napawało go obrzydzeniem i przez to, jak ten dziwak wyglądał i także dlatego, że Szalonooki przyczynił się do jego schwytania. Przykrywka była jednak ważniejsza, niż jakieś tam fantazje. Wkrótce przecież wszystko się skończy. Będzie mógł znowu być sobą... Wynagrodzi sobie cały ten czas i zerżnie ptaszynę po swojemu. Nie w ciele jakiegoś dziada. Już nie jako auror ani profesor. Zrobi to jako śmierciożerca. Jak śmierciożerca. We własnej osobie. Nie będzie go wtedy obchodziło już nic więcej.

Na jego twarzy wykwitł szaleńczy uśmiech. Klarę nie bez powodu nazywał ptaszyną. W jego mniemaniu była jak ozdobny ptak. Starannie budował dla niej klatkę. Przybierając rolę mentora miał ułatwione zadanie. Uzależniał ją od siebie. Manipulował do woli. Kto wie, może ostatecznie sama będzie chciała?

Z Alex miał większy problem. Początkowo chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ale do tej drugiej nie dało się dotrzeć. Zupełnie inny materiał. Dziewucha długi czas go zwodziła i sądził, że mimo wszystko była poza jego zasięgiem. Wyglądało jednak na to, że w jakiś dziwny sposób, ten pieprzony auror jej się podobał. Nie patrzyła na niego z obrzydzeniem. Nawet sama go pocałowała. Chyba jednak bała się tego przed sobą przyznać. Za każdym razem, gdy zrobili krok do przodu, cofali się o dwa. To niezdecydowanie irytowało go podwójnie. Żałował, że posmakował Alex. Teraz miał ochotę na więcej. Oczami wyobraźni widział ją związaną, niezdolną do tego, by po raz kolejny spieprzyć mu sprzed nosa. Gdyby mógł być sobą, szybko pokazałby jej, co o tym naprawdę myślał. Cierpliwość profesora nie mogła być przecież bezdenna... A jednak Barty doskonale wiedział, kogo Alex wcześniej pieprzyła. Harry już jakiś czas temu odblokował mu mapę i nie było wcale trudno się domyślić, że przebywanie w gabinecie Snape’a o dziwnych porach ma jakieś drugie dno. Do tego te dziwne bajeczki o bułgarze. Być może właśnie ten sekret zachęcał go do kolejnych prób zmanipulowania gryfonki. W końcu gdyby posiadł coś, co miał jebany zdrajca, Severus Snape... gdyby mu to odebrał... i to tak całkowicie legalnie. Tak. To byłoby wspaniałe uczucie. Nie mógł się zemścić otwarcie, ale mógł właśnie w taki sposób. Nakręcało go to jeszcze bardziej.

Zastanawiał się nad tym wszystkim, a nogi same zaniosły go pod drzwi Londyńskiego burdelu. Tego samego, spod którego odebrał ostatnio Alex i Klarę w urodziny tej drugiej. Dość nowy, acz podejrzany przybytek należał ponoć do Kenneth’a Pyrites’a. Ukryta za iluzją fasada oszukiwała oczy normalnych ludzi. Czy jednak to, co widziały oczy czarodziejów było stuprocentową prawdą? Już poprzednim razem coś zwróciło uwagę mężczyzny. Coś, co mógł zobaczyć tylko on. Kciukiem przesunął po powierzchni mechanicznego oka. Dzięki niemu widział, że wijące się przy szybach kobiety z opaskami na oczach, miały bardzo dziwne spojrzenia. Nieobecne i nieco zamglone. Zupełnie, jakby ktoś potraktował je... imperiusem. To by zgadzało się z kilkoma luźnymi plotkami, jakie słyszał. Ponoć za czerwonymi drzwiami, można było spełnić najskrytsze fantazje. Nie tylko te seksualne. Wszystko oczywiście za odpowiednią cenę. Fascynowało go, że Lord Voldemort jeszcze nie powrócił, a takie miejsca już zaczynały pojawiać się jak grzyby po deszczu. Niepokoiło go natomiast, że córka Pyrites’a zabrała tutaj Alex. Jaki miała w tym cel? Próbowała ją zwerbować do burdelowej świty? Wciągnąć na niebezpieczny grunt? Czy zaprosiła ją całkowicie nieświadoma tego, co dzieje się za tymi drzwiami? Drobne wskazówki to było zbyt mało, by wyciągnąć logiczne wnioski. Trudno było mu rozgryźć młodych Pyrites’ów. Nie wiedział, czego się po nich spodziewać. Jako Barty nie mógł się do nich zbliżyć, zaś jako Moody nic by nie wskórał. Biorąc pod uwagę ich zmyślnego ojca, szybko mogliby stać się rywalami. Pozostało mu więc jedno.

Obejrzał się przez ramię, przeczesał palcami włosy i wszedł do środka.



***



Była już noc. Barty – bogatszy o nową wiedzę i doświadczenia - powrócił do swojej formy-przykrywki, dając sobie dłuższą chwilę, na ponowne wbicie się w sposób myślenia tego paranoika. Przez jakiś czas patrzył, na „swoją” pobliźnioną twarz odbitą w lustrze. Dla pewności raz jeszcze łyknął z buteleczki, a później zwilżył językiem wargi. Schował przedmiot do kieszeni. Sprawdził, czy wszystko zabrał i gdy był pewien, że ulica jest pusta, opuścił kryjówkę w Hogsmeade, kierując się prosto do Hogwartu. Ci co pojechali na wesele, mieli wrócić dopiero następnego dnia, zaś pierwsze lekcje profesor Moody miał w poniedziałek. To oznaczało jeszcze trochę wolnego czasu. Podczas marszu mężczyzna był czujny, ale po prawdzie, nie spodziewał się żadnych niespodzianek. Na pewno zaś nie spodziewał się nikogo spotkać o tej porze. Jakież było jego zdziwienie, gdy już z daleka zauważył przed bramą szkoły coś, co przypominało obleczone w czarne szaty truchło. Czyżby pułapka?...

Odruch zadziałał bardzo dobrze. W pierwszej chwili „Moody” wyszarpnął różdżkę i cały się napiął, gotów do tego, by zareagować błyskawicznie. Mechaniczne oko od razu rozejrzało się niespokojnie, wyszukując choćby skrawka człowieka. Po chwili uważniej przyjrzał się otaczającym go w pewnej odległości drzewom i krzewom. Poza ewidentnymi śladami butów i pojedynczymi plamami krwi prowadzącymi prosto do zwłok, nie było tutaj nic. Ani żywej duszy. Dopiero teraz zrozumiał, że nawet nie słyszy odgłosów natury. Żadnego pohukiwania sowy, grania świerszcza, czy szumu liści. Nic. Jakby cały świat się zatrzymał. Zamarł.

Wciąż sądząc, że to pułapka, przeszedł śladami w przeciwnym kierunku, ale rozmywały się nagle, jakby ktoś użył czaru teleportacji. Zmrużył zdrowe oko i obrócił się gwałtownie, dłuższą chwilę przypatrując czarnemu ścierwu. Obrócił różdżkę w palcach. Dopiero teraz coś go tchnęło. Znał te szmaty! Ruszył szybkim krokiem do tego, co leżało przed bramą i kopnięciem buta przewrócił swoje znalezisko na plecy. To, co początkowo wziął za zwłoki, to był Severus Snape! Pieprzony, jebany Severus Snape! Wszędzie poznałby tę bladą, kamienną twarz - teraz zakrwawioną i pozbawioną ostatnich strzępków świadomości. „Moody” otworzył szeroko oko. Złapał truchło za szmaty i potrząsnął nim. Severus był bezwładny jak lalka. Nie wyglądał, jakby zadano mu śmiertelną ranę. Wykrwawił się na śmierć? W jednej chwili ogarnęła go złość. Ktoś go wyręczył i zabił tego skurwiela? Osobiście chciał zanieść jego głowę Voldemortowi! Kto odebrałby mu taką okazję?! W sumie Mistrz Eliksirów miał mnóstwo wrogów. Mógłby latami sprawdzać wszystkich podejrzanych... Ale czemu mieliby go wykończyć właśnie teraz? Na zlecenie Pana? Nie, to nie miało sensu... Dowiedziałby się, gdyby mieli na niego wydany wyrok. Kto więc to zrobił? I co oni knuli do cholery?!

Barty puścił szaty Severusa i szybko sięgnął po swoją buteleczkę. W myślach przywoływał twarze wszystkich byłych kompanów, próbując ich jakoś dopasować. Snape był na weselu... czy to możliwe, że tam go napadli? Ale to przecież była impreza Malfoy’a, a ci się przyjaźnili. Coś tu mocno nie pasowało. Nim zdążył ocenić, kto tego dokonał, Mistrz Eliksirów wykrzywił w grymasie twarz. Dopiero teraz przygnieciony silnymi emocjami „Moody” spostrzegł, że faktycznie jego klatka piersiowa falowała lekko. Oddychał bardzo płytko, ale żył. Szalonookiego ogarnęła fala ekscytacji. Żył, więc sam będzie mógł się z nim rozprawić! Szybko wycelował różdżką w Snape’a, patrząc na niego z góry, wzrokiem kata. Powinien go zabić. Teraz miał ku temu idealną okazję. Językiem przesunął po wargach. Jego oko błyszczało.

– Snape... – syknął cicho.

Mistrz Eliksirów jedynie leżał. Oczy miał zamknięte. Krzywił się, ale chyba nie kontaktował. Taka śmierć nie była ciekawa. „Moody” wolałby, by Snape na niego patrzył. Wolałby mu powiedzieć na koniec dlaczego go zabija. No i jednak nie mógł zagrozić swojemu głównemu zadaniu. Nie dziś. Nie teraz... Mocno klepnął się w twarz i upił spory łyk z buteleczki. Szybko schował różdżkę, nie chcąc ryzykować, że pragnienie będzie silniejsze od rozsądku. Przykucnął, prowizorycznie opatrzył ramię mężczyzny i z wysiłkiem przerzucił rannego przez lewy bark. Podniósł się z trudem. Ruszył w stronę szkoły.

– I kto tu teraz kogo niańczy, hm? Wisisz mi przysługę, Snape – warknął.

Po kilkunastu krokach, gdy był już blisko szkoły, usłyszał cichy, acz stanowczy głos.

– Zo... staw... mnie...

– Na środku drogi? – parsknął „Moody”. – Nie bądź śmieszny. Żałosny już jesteś.

– Dam... sobie radę... – Mistrz Eliksirów wycedził przez zęby. Wciąż ściskał różdżkę.

– Właśnie widzę, jak sobie radzisz. Może za rok dotarłbyś do szkoły. – Mechaniczne oko mężczyzny wpatrzyło się w Snape’a. – Co się stało? Za ostro zabalowałeś i wesele zamieniło się w podrzędną mordownię? To nie w stylu Malfoyów i Lamberdów.

– Nie Twoja sprawa, Moody...

– Jak najbardziej moja. Mam chronić Pottera, pamiętasz? A jeśli to co Ci się stało ma coś wspólnego z tymi, którzy na niego polują, to jest jak najbardziej moja kurwa sprawa. Szpiegowałeś dla dyrektora, hm? Czy Twoi dawni koledzy Cie upolowali?

– Nic nie wiesz...

– Wiem więcej niż myślisz – sapnął „Moody”. – Ale nikt do końca nie wie po której jesteś stronie. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby urządzili zawody kto pierwszy Cie dopadnie. Karkarow też sra po gaciach. Tylu sprzedał, że na jego miejscu kopałbym sobie grób. Jak przyjdzie co do czego, nikt go nie ochroni.

Snape rozkaszlał się, a później zamilkł na moment. Przetarł wierzchem dłoni usta i dostrzegł na skórze ślady świeżej krwi. Być może połamane żebra uszkodziły mu coś w środku. Oddychało mu się ciężko.

– To nie było polowanie, a zasadzka – powiedział w końcu. – Przywitali mnie po swojemu.

– I pozwoliłeś im na to? – zdziwił się Szalonooki. – Cóż. Najwidoczniej zapomniałeś o czymś, co Twój „ulubiony auror” ciągle powtarza. Stała czujność. Zachowałeś ją? Nie, więc teraz przełknij swoją dumę. Też mnie nie cieszy, że muszę Ci pomagać.

– Więc postaw mnie do kurwy nędzy! – warknął Snape.

„Moody” uśmiechnął się kącikiem ust, ale ani myślał go stawiać. Mistrz Eliksirów widział jak przez mgłę, lecz miał dość świadomości, by wystrzelić czarem wprost pod nogi swojego „wybawiciela”. Pozbawiony podpory Szalonooki wywrócił się, upuszczając Mistrza Eliksirów na ziemię. Przeturlał się na bok i wciąż leżąc, ostrzegawczo wycelował różdżką w Snape’a. Niemal nieprzytomny Severus również w niego celował, choć łatwo było zgadnąć, kto wygrałby pojedynek w tym momencie.

– Gdzie jest teraz Twoja „czujność”, Moody? – zakpił Snape, oddychając ciężko.

– Powinienem się spodziewać, że zdradę masz we krwi. Co Ty w ogóle odpierdalasz? – Sapnął Szalonooki. – Zamierzasz ze mną walczyć? Teraz? W takim stanie?

– Po prostu postaw mnie na nogi – syknął Snape. – Nie potrzebuję łaski.

Chwilę trwali nieruchomo. Żadne z nich nie chciało odpuścić. Ręka Severusa drżała, choć raczej nie ze strachu, a z bólu i wycieńczenia. Stracił naprawdę dużo krwi, a jednak duma nie pozwalała mu dotrzeć do szkoły w taki sposób. Barty skłamałby, gdyby powiedział, że poniżenie go nie daje mu satysfakcji. Zawieszenie trwało długo. Za długo.

– A niech mnie! – warknął „Moody” i jako pierwszy spuścił Mistrza Eliksirów z celownika. – Jesteś niemożliwy.

Mężczyzna podniósł się, otrzepał, a później wyciągnął rękę do Snape’a, pomagając mu wstać. Severus stęknął z bólu. Ledwo trzymał się na nogach, a jego ręka zwisała niemal bezwładnie, ale mimo to próbował się wyprostować, by jak najmniej dać po sobie poznać. Jakby to było teraz najważniejsze.

– Już nie udawaj, że nic Ci nie jest – zirytował się „Moody”. – Masz szczęście, że w ogóle żyjesz.

– Szczęście? Nie zamierzali mnie zabić.

– Czyli „ostrzeżenie”? – mlasnął auror.

Szalonooki zarzucił sobie zdrową rękę Snape’a na barki i znów ruszyli w stronę szkoły. Tyle Mistrz Eliksirów już zdołał znieść. Na szczęście o tej porze faktycznie nikogo nie było na nogach. Nawet obrazy spały w najlepsze. Dwójce mężczyzn udało się przejść niepostrzeżenie w stronę lochów. Snape uparł się, że chce być w swoich komnatach. „Moody” odprowadził go pod gabinet, a później skorzystał z okazji i wszedł do środka zaraz za rannym. Mechaniczne oko od razu prześlizgnęło się po meblach i otoczeniu, przyglądając wszystkiemu od ogółu do szczegółu.

– Możesz szpiegować mnie mniej bezczelnie? – syknął Snape.

„Moody” uśmiechnął się przebiegle, ale nie przestał świdrować wzrokiem pomieszczenia. Snape w tym czasie dotarł do przeszklonej gabloty. Wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwiczki. Sięgnął po jakąś buteleczkę i syknął z bólu. Przypadkiem przewrócił kilka pojemników. Coś spadło na ziemię, rozchlapując błękitną zawartość na boki. Auror w kilku krokach znalazł się obok.

– Co potrzebujesz? – zapytał, przyglądając się etykietom. Cały zestaw trucizn i antidotów robił wrażenie.

– Poradzę sobie – syknął Snape. Mężczyzna oparł się barkiem o ścianę. Jego ruchy były bardzo niewymierzone, jakby dwoiło mu się przed oczami, więc przewrócił więcej buteleczek. Zirytowało go to jeszcze bardziej. – Przydaj się na coś i pójdź po Dumbledore’a.

– Jak sobie chcesz. Tylko nie zdechnij w tym czasie – Szalonooki klepnął Severusa w ranne ramię.

Snape syknął z bólu i spojrzał mściwie na "Moody'ego". Auror uśmiechnął się pod nosem i wyszedł.



***



Snape leżał w łóżku. Sam otumanił się eliksirem przeciwbólowym i takim na szybsze gojenie ran. Resztą zajęła się pani Pomfrey. Dumbledore i „Moody” stali przy jego łóżku, czekając aż pielęgniarka skończy robotę. Gdy wyszła, dyrektor spojrzał znacząco na Snape’a.

– Jak do tego doszło, Severusie?

– Zostałem wystawiony. – Snape dotknął palcami nasady nosa i przymknął powieki.

– Wystawiony?

– Uznali, że za bardzo węszę.

– Czyli straciłeś zaufanie?

– Ciężko ufać zdrajcy – wtrącił się „Moody”. Znudziło go patrzenie na rannego i zaczął się snuć po sypialni w te i we w te. Szybko zlokalizował napoczętą butelkę whisky. Znalazł się przy niej i nalał sobie do kryształowej szklanki. Podniósł ją, chwilę obserwując płyn. – Nie zdziwiłoby mnie, gdyby nie mógł podołać zadaniu. Zestarzał się. Sflaczał w tej szkole. Może warto zwerbować kogoś z młodego pokolenia? Kogoś bez skazy?

– Odezwał się ten, który jest bez wad – zakpił Snape. Gdy zauważył, co robi Moody, zmrużył niebezpiecznie oczy. – Nie boisz się trucizny?

– Sam to piłeś. Chyba nie chciałeś popełnić samobójstwa? Chociaż po tak spektakularnej porażce, mogłeś jednak chcieć... – „Moody” zdecydowanie odstawił szklankę na stolik i niezadowolony sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę. Napił się, patrząc w czarne oczy Snape’a. Mierzyli się na spojrzenia.

– Severusie, myślisz, że sprawa jest już przegrana? – zapytał dyrektor.

– Nie. – Snape spojrzał na niego. – Daj mi czas, a odbuduje zaufanie.

Mięśnie twarzy Szalonookiego drgnęły. Odruchowo mocniej zacisnął palce na buteleczce. Zawsze gnoił Severusa za zdradę Lorda Voldemorta, a teraz miał go jak na tacy. Dumbledore ręczył za tego śmiecia i wyglądało na to, że faktycznie współpracują. Snape chciał z nim pracować, czy tak jak inni śmierciożercy, próbował zdobyć kartę przetargową, na czas, gdy Mroczny Pan powróci na ziemski padół? I co ważniejsze, którą stronę zamierzał zdradzić? Miał ochotę wedrzeć się w jego myśli, by je poznać. Wiedział jednak, że Snape słynie z oklumencji. Zapewne nawet tak zły stan zdrowia nie byłby wystarczający, by opuścić zasłonę milczenia jego umysłu. No i gest ten nie pozostałby niezauważony. Barty musiał obejść się smakiem.

– Bez pośpiechu, Severusie – uśmiechnął się Dumbledore i poprawił okulary. – Przede wszystkim musisz dojść do siebie. Lepiej nie martwić uczniów i nie pokazywać Cie w takim stanie. Zgodzisz się ze mną?

– Nie uwierzą, że opuściłem lekcje – Snape podniósł się na łokciu. – Nigdy tego nie robię. Eliksiry muszą się odbyć.

– Zrzucimy winę na mnie – zaproponował Albus. – A lekcje poprowadzi ktoś inny.

– Kto taki? – Severus zmrużył oczy.

Dumbledore spojrzał na profesora Moody’ego, a ten zatrzymał buteleczkę w połowie drogi do ust.

Postanowili.






7 komentarzy:

  1. Łoooo, ciekawe, po co mu ten włos? Pomyślałam sobie, że chce dać jakiejś prostytutce wielosokowy do wypicia, żeby mieć namiastkę Klary 🤔
    "Był gotów ją zabić. Dla swego Pana. Dla dobra sprawy. Dla zwycięstwa. Był gotów, ale tak naprawdę... tego nie chciał." oho, czyżby Crouch miał w sobie krztynę człowieczeństwa?
    Zastanawiam się, dlaczego używałaś 3 osoby w opisie. Czy tak Ci było wygodniej? Przyznam szczerze, że większą immersję miałam w notce oczami Snape'a, ale pewnie Twoja decyzja jest czymś poparta i chętnie dowiem się czym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z włosem trafiłaś XD miałam to nawet opisać, ale ostatecznie zrezygnowałam. Zostałam przy samym robieniu z niego psychola ^^
      Z zabójstwem, to w sumie zależy jak to interpretować. Na pewno nie jest w stu procentach zły, jednak ratował Klarę i Alex tyle razy, choć tak jak Snape znalazłby na to jakieś wytłumaczenie. Ja myślałam bardziej o tym, że nie chciał zabić, bo to była Klara, a jednak się trochę przywiązał przez ten czas. Skoro potrafił tak się nakręcić na Voldemorta, to ma zadatki na dziwny sposób przywiązywania. Te monologi to też wynik faktu, że ciągle musi dusić w sobie wszystko. Gdyby nie musiał, może jego pomysły nie byłyby aż tak skrajne? :D

      A pisałam z 3-ciej osoby, bo ja nie lubię pisać z pierwszej i robię to tylko dlatego, że Alex tak chciała. W sumie i tak odkryłam jego karty, ale przy 3-ciej osobie zostaje jeszcze wrażenie, że coś nadal jest przed nami ukryte. Lubie to wrażenie.

      ~Klara

      Usuń
  2. Super!! Z włosem tez od razu pomyślałam o eliksirze i prostytutce XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barty Crouch pomyślał o tym samym hahahah

      ~Klara

      Usuń
  3. Tak się cieszę z tego rozdziału 😭

    OdpowiedzUsuń
  4. Tęsknie potrzebuje więcej ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń