poniedziałek, 11 stycznia 2021

120. Oczami Severusa 2

To była jedna z tych nocy, podczas której moje myśli analizowały każdy skrawek pieprzonego życia, jakie przyszło mi przeżyć na tym cholernym i nic nieznaczącym padole łez. Idealnie pomagała mi przez to przejść butelka dobrego whisky i paczka papierosów.

Nie byłem osobą, która była uzależniona od nikotyny, ale ta substancja pomagała ukoić moje zszargane nerwy.

Zawiesiłem głowę pomiędzy ramionami, które opierałem o blat biurka i z upartością osła spoglądałem na szklankę wypełnioną po brzegi bursztynowym płynem. Moje myśli nieprzerwanie kręciły się wokół kilku najistotniejszych rzeczy. Począwszy od pogłosek o ponownym odrodzeniu Czarnego Pana, a skończywszy na tej cholernej dziewczynie. Dziewczynie, którą pieczołowicie odpychałem od siebie, kosztem własnych wyrzeczeń, a którą pocałowałem niedawno, rzucając się na nią, jakby była moją, dopiero co, upolowaną zwierzyną. Oczywistym było, że chciałem ją uciszyć, ponieważ czasami zdarzało jej się użyć głowy i łączyć ze sobą kropki. Szkoda tylko, że z Eliksirów nie była tak błyskotliwa!

Jednakże w moim zachowaniu było coś, co mi nie pasowało. Przecież nie byłem typem człowieka, który od tak zmienia zdanie. Mogłem uraczyć ją tyloma bajeczkami, że z miejsca dałaby mi spokój, a ja zamiast odezwać się, zniszczyć ją słowem, zmiażdżyć jak karalucha, przycisnąłem ją do drzewa i wpiłem się ustami w jej miękkie wargi.

- Miękkie wargi? – Zdziwiłem się na głos, marszcząc czoło. Od kiedy posługiwałem się takim poetyckim bełkotem? Zerknąłem mimochodem na eliksiry zamknięte pod kluczem w gablotce obok biurka. Perłowy wywar zwracał na siebie uwagę spomiędzy wielu szarych i bezbarwnych płynów. Czyżby ta cholerna dziewczyna poiła mnie eliksirem miłosnym? To by wyjaśniało, dlaczego rzuciłem się na nią w lesie.

- Niemożliwe – mruknąłem, grzebiąc w kieszeniach szaty w poszukiwaniu małej buteleczki z odtrutką na większość mikstur. Od czasu pierwszej wojny zawsze nosiłem ją przy sobie. Nigdy nie można było być pewnym dnia, ani godziny, kiedy wróg zaatakuje. Ja miałem ich o wiele więcej niż przyjaciół, dlatego w razie zagrożenia, byłem przygotowany.

Nadal jednak nie mogłem uwierzyć, że Lamberd zdobyłaby się na tak żałosne posunięcie. I skąd, na merlina, miała eliksir?! Skąd wiedziała, jak go użyć, żeby nie ogarnęła mnie żądza? Ktoś musiał jej podpowiedzieć, jak dawkować porcje, żeby wyglądało to naturalnie. To było z góry ukartowane. Specjalnie poszła do zakazanego lasu. Wiedziała, że tam będę. Przeklęta, podstępna żmija.

W jednej chwili ogarnęło mnie poczucie dumy. Jej zachowanie było aż nadto ślizgońskie. Gdyby była w moim domu, zdobyłbym się nawet na przyznanie jej kilku dodatkowych punktów za spryt i wyrachowaną bezczelność.

Odgoniłem od siebie te myśli, warcząc cicho. W dalszym ciągu musiałem być pod wpływem eliksiru. Odkorkowałem więc antidotum i nalałem kilka kropli na język. To wystarczyło. Stężenie amortencji w moim organizmie nie mogło być zbyt duże, inaczej nie mógłbym się opędzić od myśli o niej. Swoją drogą, idealnie to zagrała.

- Socjopata… - przypomniałem sobie, kręcąc z niedowierzania głową. Gdyby tylko umiała odpuszczać i odejść z podniesioną głową, nie wyglądałaby teraz jak chodzący wieszak. Zdawałem sobie sprawę, że jej nagły spadek wagi był spowodowany mną, zawiłościami w relacji, jaką sobie ubzdurała, czy miłości, o której w kółko mnie zapewniała.

- Miłość – prychnąłem, wypluwając to słowo z największą obrzydliwością, na jaką było mnie stać, po czym zaśmiałem się ponuro do butelki whisky. – Co ty na to, Severusie?

Przez całe swoje życie nie pragnąłem niczego innego, tylko miłości. Uczucia, którym miała mnie obdarować matka pieprzonego Harry’ego Pottera. Uczucia, którego nigdy się nie doczekałem, a teraz staje na mojej drodze kolejna Gryfonka; bezczelna i pyskata. Przeciwieństwo tamtej. I wykrzykuje mi to prosto w twarz. Jakbym był głuchy.

Gardziłem takimi wyznaniami. Tylko ci mizerni, z których można było czytać, jak w otwartej księdze, którzy uzewnętrzniali się przed innymi, okazywali słabość, mogli zdobyć się na tak żałosne słowa. Już z góry skazani byli na porażkę, na wyśmianie. Najsłabsze ogniwa. A gdy przyjdzie czas wojny, polegną, jako pierwsi.

Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Podniosłem ciężką od nagromadzonego alkoholu, głowę i zerknąłem w stronę wiszącego zegara. Dałem sobie chwilę, aż osoba po drugiej stronie da sobie spokój i odejdzie, ale pukanie nie ustępowało.

- Nie ma mnie! – Warknąłem głośno.

- Severusie, to sprawa niecierpiąca zwłoki – odezwał się głos Dumbledore’a.

Cholera jasna!

- Wejdź – odparłem, prostując się w fotelu.

Staruszek otworzył drzwi i przekroczył próg mojej samotni. Jego wzrok od razu spoczął na butelce i pełnej szklance whisky.

- Coś cię gnębi, drogi chłopcze? – Zapytał z troską, która w moim mniemaniu była udawana.

- Nic, a nic dyrektorze – odparłem chłodno. – Może przejdziemy do bawialni?

Wsparłem dłonie o podłokietniki fotela, chcąc się podnieść, ale staruszek gestem kazał mi się nie fatygować. Usiadł tylko po drugiej stronie biurka i bez krępacji przywołał do siebie dzbanek z herbatą i dwie filiżanki.

- Mam rozumieć, że to będzie dłuższa rozmowa?

- Jeżeli nie przerwiesz mi jej w połowie, to taki miałem plan – odpowiedział Albus, uśmiechając się do mnie. Za sprawą różdżki rozlał herbatę do naczyń i przesunął jedno w moją stronę. – Ale najpierw chciałbym usłyszeć, co cię trapi?

- Już ci mówiłem, że nic takiego – powtórzyłem uparcie.

- Severusie… - westchnął, kręcąc z niedowierzania głową – znam Cię nie od dziś, mój drogi chłopcze i wiem, kiedy coś ci dolega.

- Skoro tak dobrze mnie znasz, to zapewne także wiesz, co mi jest – stwierdziłem. Wyciągnąłem przed siebie rękę, ale zamiast chwycić za ucho filiżanki, zacisnąłem palce na szklance z alkoholem. Przechyliłem szkło, upijając do połowy whisky i krzywiąc się, kiedy rozlało się ono po moim żołądku.

Dumbledore milczał. Wsparł tylko podbródek na splecionych dłoniach, przypatrując mi się uważnie zza swoich okularów połówek.

- Nic nie powiesz? – Zakpiłem. – W takim razie dalej będę obstawiał przy swojej wersji. Wszystko ze mną w porządku, Albusie. Teraz możemy w końcu przejść do tego, po co tu przyszedłeś.

Oparłem się wygodniej, odchylając nieco głowę. Przez moment panowała między nami cisza, ale nie była ona z rzędu tych niekomfortowych, które chciało się jak najszybciej przerwać. Wręcz przeciwnie. Dyrektor zastanawiał się nad czymś przez dłuższą chwilę, aż w końcu postanowił się odezwać.

- Również chciałbym, Severusie, aby te pogłoski o Tomie okazały się nieprawdą, ale wszystko wskazuje na to, że tak nie będzie. To wesele jest tego czystym przykładem.

- Czyli podejrzewasz to samo, co ja? – Zapytałem zainteresowany. – Ta cała szopka jest tylko przykrywką do zacieśnienia więzi między Pyritesem, Malfoyem a Lamberdami.

Dumbledore kiwnął smutno głową i pozwolił sobie na upicie herbaty.

- Dlatego musisz się tam pojawić i wyciągnąć z nich najwięcej jak się da.

- Postaram się, ale Lucjusz nie ufa mi tak, jak kiedyś – odparłem ponuro. – Domyślam się, że Kenneth także ma pewne zastrzeżenia do mojej osoby.

- Wierzę w ciebie, Severusie – przyznał staruszek. – Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś. Wiem, że teraz będzie tak samo.

- Jesteś bardzo pewny swego – prychnąłem cicho.

- Ufam ci, Severusie.

Zamilkłem.

- Wracając do wesela… - odezwał się ponownie Dumbledore – doszły mnie słuchy, że przyszły pan młody wstąpił w kręgi Śmierciożerców.

- Owszem – burknąłem. – Trochę to ryzykowne, mając za ojca przewodniczącego Wizengamotu. Myślisz, że stary Lamberd wie o tym?

- Viktor? Nie sądzę. To bardzo podobny typ człowieka do Bartemiusza Chroucha. Swoją drogą, dowiedziałeś się czegoś nowego? Sprawdziłeś miejsce, o którym wspominał Alastor?

- Tak – odparłem. – Ktoś zdecydowanie tam mieszkał, ale musiał uciec, zanim przyszedłem. Wydaję mi się, że mógł to być Marcus Flint. Na podłodze znajdowały się niedopałki po papierosach. Crouch stronił od takich używek, nieprawdaż?

- Tak samo jak ty? – Zauważył Albus i zerknął na paczkę papierosów leżącą na biurku. Zgarnąłem je szybko ręką i zamknąłem w szufladzie.

- Do cholery, Albusie! – Zakląłem wściekły. – Nie próbuj nawet mnie pouczać.

- Nie mam takiego zamiaru, mój drogi chłopcze.

- W takim razie dokończmy rozmowę i pozwól mi upijać się w samotności – warknąłem, wskazując niedbale ręką na szklankę whisky.

- Dobrze – westchnął staruszek. – Powiedz mi, Severusie, czy pan Samuel Pyrites może pójść w ślady ojca?

- Czemu o to pytasz?

- Wydaje mi się, że on i panienka Amber mają się ku sobie – sprecyzował dyrektor. – Dobrze wiesz, że jestem jak najbardziej za brataniem się między domami, w szczególności Slytherinem i Gryffindorem, ale cały czas mam na uwadze przepowiednię centaurów.

- Nie wydaje mi się, żeby młodszy Pyrites chciał pójść w ślady ojca – odparłem – ale w dzisiejszych czasach nic nie wiadomo. Flinta również o to nie podejrzewałem, a jednak został Śmierciożercą.

- Mhm – mruknął Dumbledore, głaszcząc palcami swoją długą brodę. – W każdym razie musisz to sprawdzić i mieć oko na panienkę Amber.

- Dyrektorze, z całym szacunkiem, ale nie jestem niczyją przyzwoitką – prychnąłem, przewracając oczami. – Wydaje mi się, że nie grozi nam już niebezpieczeństwo z przepowiedni.

- Skąd to przypuszczenie?

Dałem sobie chwilę na udzielenie odpowiedzi. Przepowiednia centaurów twardo mówiła o bliższym kontakcie dziewczyny ze Śmierciożercą. Ta relacja miała się przyczynić do nieodwracalnych konsekwencji i zwiększeniu mocy Czarnego Pana. Wątpiłem, by dotyczyło to Amber. Byłem święcie przekonany, że chodzi o Lamberd i o mnie, dlatego postanowiłem przerwać to szybko, zanim pozwoliłem jej na jeszcze więcej. 
Albo sobie. 
Całe życie poświęcałem coś dla dobra ogółu, nie było w tym nic nowego. Tym razem również nie zawracałem sobie tym głowy, dopóki jej nie pocałowałem.

- Powiedzmy, Albusie, że to moja intuicja – dałem w końcu odpowiedź, na którą czekał staruszek. – Jak wiesz, ona rzadko kiedy mnie zawodziła.

- To niczego nie zmienia, Severusie. I tak musisz mieć oko na obie dziewczyny.

- Jeżeli tego sobie życzysz – skinąłem głową. – I tak nie mam wyboru.



***

Stałem przed lustrem, poprawiając mankiety od czarnej, przylegającej do ciała, szaty. Przyglądałem się krytycznie swojemu odbiciu, modląc się o szybki koniec tego parszywego dnia. Wesela zdecydowanie nie były formą rozrywki, którą preferowałem, ale na pewno wydawały się o wiele lepsze niż spotkania Wewnętrznego Kręgu. Ile to już lat minęło? Trzynaście? Niektóre skutki tamtych wydarzeń odczuwam po dziś dzień.

- Severusie, czemu ciągle zakładasz na siebie te czarne, nieatrakcyjne szaty? – Zapytał nagle Lucjusz, podchodząc bliżej. Zerknął nieprzychylnym okiem w taflę lustra, robiąc skwaszoną minę.

Arystokraci mieli to do siebie, że zawsze wyglądali na niezadowolonych z otaczającej ich rzeczywistości. Pomimo tego, że posiadali wszystko i równie wszystko mogli mieć, ich twarze niezmiennie przedstawiały ten sam wyraz.

- Jestem staromodny – odparłem ponurym głosem, kończąc tym samym dyskusję na temat mojego ubioru.

- W takich łachmanach nie licz na to, że kogoś poderwiesz – oznajmił. – A mam dla ciebie kilka kandydatek. Dalekie kuzynki, ale wszystko mają na swoim miejscu.

- Nie wystarczy ci to, że tu przyszedłem? – Warknąłem, dopinając ostatni guzik pod szyją. – Nie każ mi jeszcze szukać panienek do towarzystwa.

- Czyżby te z burdelu dały ci wycisk? – Zaśmiał się donośnie. Wykrzywiłem usta w tajemniczym grymasie, po czym wyminąłem przyjaciela, udając się do głównego pomieszczenia. Blondyn ruszył za mną.

- Jakbyś jednak chciał się zabawić, mam taką jedną daleką kuzynkę, której się podobasz.

- Aż tak po mnie widać, że brakuje mi seksu? – Prychnąłem, kręcąc z niedowierzania głową.

- Muszę o ciebie zadbać, przyjacielu. Chcę ci podać na tacy naprawdę smaczne kąski, nie byle co, a ty jak zwykle to odrzucasz.

Podeszliśmy wspólnie do bufetu wypełnionego po brzegi alkoholem. Malfoy zastanawiał się przez chwilę, co wybrać, wodząc palcami po najbliżej położonych butelkach, po czym wybrał szkocką z lodem. Ja zdecydowałem się na wytrawne wino. Nie przyszedłem tutaj w celach rekreacyjnych, a miałem swoją misję do wypełnienia. W końcu tego oczekiwał po mnie Dumbledore.

- Co tak skromnie? – Zakpił Lucjusz.

- Czyż nie chciałeś o mnie dbać? – Uniosłem kieliszek z alkoholem i zamoczyłem w nim usta. – Utytłanie się jak świnia nie należy do jednej z form dbania o siebie.

- Och, czy ty zawsze musisz być taki cyniczny? – Przewrócił oczami. – Spójrz lepiej, kto przyszedł. Idę powitać pierwszych gości.

Lucjusz poklepał mnie po ramieniu i podszedł do swojej żony. Ja w tym czasie przyglądałem się, jak stary Lamberd ciągnie za sobą swoją córkę, która z upartością osła nie chciała iść dalej. Zerknąłem na nią od stóp do głów. Sukienka w kolorze Slytherinu pobudzała moją wyobraźnię, a ledwo co zakryte uda rozpalały zmysły. Przez moment nie mogłem oderwać od niej wzroku, aż w końcu w porę się opamiętałem, podchodząc do Malfoyów. Przywitałem się z ojcem Lamberd, podając mu rękę bez słowa. Zanim jeszcze podpisałem cyrograf z Dumbledore’em, poprzysięgłem sobie, że ten cholerny urzędnik zapłaci za tak usilne wsadzenie mojej osoby do Azkabanu. On, jako jedyny nie wierzył słowom Albusa, a to, co mówił Lucjusz łykał jak pelikan. Zabawne, co pieniądze i różne wpływy robią z ludźmi.

Zaraz za Lamberdami pojawiła się rodzina Pyritesów. Lucjusz wyprostował się dumnie, witając z Kennethem. Ta dwójka zdecydowanie miała jakieś swoje szemrane interesy, o których jeszcze nie wiedziałem, ale moja w tym głowa, żeby wyciągnąć z Lucjusza ile się dało.

Pyrites kiwnął mi głową, więc odparłem tym samym. Zawsze była między nami rywalizacja o względy Czarnego Pana, więc nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią. Domyślałem się, że bycie pastorem stanowiło idealną przykrywkę i odwracało wzrok od ciekawskich spojrzń. Nawet sam Viktor Lamberd nie podejrzewał go o najgorsze rzeczy, a przecież to właśnie on próbował całą naszą trójkę wsadzić za kratki. Tamci jednak łgali, że cały czas byli pod działaniem zaklęcia niewybaczalnego, więc sprawa rozeszła się po kościach.

Zerknąłem mimochodem na dzieciaki starego Pyritesa. W pierwszej chwili nie poznałem jego córki. Miała na sobie tak odmienny strój od tego, który nosiła na co dzień w Hogwarcie, że ciężko było ją rozpoznać. W dodatku kolor włosów również nie pasował do jej codziennego ubioru. Widać było, że nie bardzo ma ochotę pokazywać się w jasnych i ułożonych strojach, ale słowo ojca stanowiło świętość. Jej brat w idealnie dopasowanym garniturze, który wart był więcej niż moja dwumiesięczna pensja, kroczył dumnie za swoim ojcem z wysoko podniesioną głową. Zastanawiałem się, co też kryły jego myśli? Czy to możliwe, że mógłby wstąpić do Śmierciożerców? Jego poziom w tworzeniu eliksirów nie należał do mistrzowskich. Daleko mu było do mnie, ale zdecydowanie posiadał wiedzę i zdolności, które wykraczały poza zakres szkolny. Takie umiejętności cenił sobie Czarny Pan i mógłby je wykorzystać, gdyby tylko chciał.

Kolejnymi osobami, które zawitały do domu Malfoyów, była Klara Amber wraz z ojcem. Spojrzałem zdziwiony na Lucjusza, a ten tylko nachylił się nad moim uchem i szepnął:

- Małe przedstawienie czas zacząć.

Ojciec dziewczyny, gdy tylko zobaczył całą śmietankę towarzyską w jednym miejscu, zapomniał zupełnie o swojej córce i w dwóch krokach znalazł się przy Lucjuszu i Pyritesie. Przywitał się z nimi, podając swoje dłonie i kłaniając się w pół.

- Dobrze, że się pojawiłeś, Albercie – odezwał się Lucjusz fałszywym tonem.

- To zaszczyt!

- Tak, tak – zgodził się z nim gospodarz. – Czemu twoja żona nie zaszczyciła nas swoją obecnością?

- Jest chora, więc przyprowadziłem córkę. – Mężczyzna odwrócił się na moment w stronę Klary, która powolnym krokiem podeszła do nas wszystkich, kłaniając się grzecznie. – Jak już wspomniałem, to wielki zaszczyt!

- Spokojnie, Albercie – zaśmiał się Lucjusz, szturchając mnie ukradkiem. – Ciekawe pierścienie. Czy to rodzinne pamiątki?

- Rodzinne… pamiątki? Och tak! Z dziada, pradziada! – Skłamał.

- Tato! – Syknęła jego córka, ale mężczyzna uciszył ją machnięciem ręki.

- Mhm, ciekawe – skomentował Lucjusz. – Ale zapraszam do środka. Rozgośćcie się. Niedługo ceremonia, potem porozmawiamy nieco dłużej.

Gdy wszyscy postanowili przenieść się do kolejnego pomieszczenia, w którym miał się odbyć ślub, skupiłem się na moment na przyjaciółce Lamberd i synu Kennetha. Dzieciaki nie wyglądały, jakby były zakochane. Samuel sprawiał wrażenie niezbyt zainteresowanego pojawieniem się swojej dziewczyny. Być może Dumbledore źle zinterpretował pewne ich zachowania. Nawet, jeżeli coś ich łączyło, nie było to na tyle silne, żeby w przyszłości ta znajomość mogła stanowić zagrożenie dla czarodziejskiego świata. Na pierwszy rzut oka nie musiałem się o to martwić, ale w dalszym ciągu nie spuszczałem z niej oczu.



***

Po zaślubinach, które przyprawiły mnie o mdłości, w końcu mogliśmy zasiąść do stołów i porozmawiać na spokojnie. Lucjusz przysiadł się do mnie z miną cierpiętnika. Po drodze zaczepił kelnera i zgarnął mu z tacy dwie lampki szampana.

- Co za dzień! – Westchnął. Podał mi szkło, po czym obaj stuknęliśmy się kieliszkami. – Gdyby nie ja, to wszystko runęłoby jak domek z kart. A mówi się, że to kobiety trzymają w ryzach takie wydarzenia.

- Twoja żona nie jest stworzona do wydawania przyjęć – odparłem zgodnie z prawdą, obserwując bacznie przygarbioną Lamberd. Dziewczyna siedziała przy pustym stoliku, wspierając się na łokciach.

- Jej rola polega na chodzeniu na takie bale. – Ton głosu mężczyzny wyrażał znudzenie i zirytowanie. – Niedługo zachłyśnie się swoją próżnością i tyle z niej pożytku.

Nim powróciłem wzrokiem do blondyna, ten postanowił spojrzeć w tym samym kierunku, co ja.

- To ta od szturmowania na twój gabinet? – Zaśmiał się, wychylając nieco do przodu.

- Słucham? – Zerknąłem na niego, przestając w końcu obserwować Lamberd.

- Córka Viktora – sprecyzował. – Pamiętam jak bardzo jej zależało na szlabanie z tobą w środku nocy. Dzisiaj jest jakaś przygaszona.

- Martwi się o brata.

- O Ethana? Niby czemu? Powinna się cieszyć, od teraz jesteśmy rodziną. Zaprosiłbym ją na rodzinny obiad tylko we dwoje – zaśmiał się dostojnie.

- Głupie żarty nigdy cię nie opuszczają – westchnąłem, przewracając oczami. – Całe to dzisiejsze przedstawienie, to chyba jakiś żart – dodałem, patrząc uważnie na przyjaciela. Miałem nadzieję, że pociągnie temat. W końcu po to tu przyszedłem.

- Severusie, zaprosiłem cię tutaj, żebyś się dobrze bawił, a ty ciągle narzekasz. – Tym razem to mężczyzna przewrócił oczami i końcem swojej laski przysunął do siebie półmisek z winogronami. Oderwał jedno od kiści i wsunął sobie do ust.

- Dobra zabawa? – Zakpiłem. – Uważasz, że powinienem się dobrze bawić w towarzystwie jakiegoś pajaca, który jest ojcem mojej uczennicy?

- Masz na myśli Ambera?

- Owszem. Nie rozumiem, po co go tu zaprosiłeś.

- Też mi to nie pasuje, że ktoś taki przekroczył próg mojego domu, ale Kenneth nalegał. – Malfoy westchnął teatralnie.

- Pyrites? A co on ma z nim wspólnego?

- Potrzebujemy marionetek – wyjaśnił blondyn, naciskając na drugie słowo. – A ten stary głupiec nie podejrzewa, że jest cały czas pociągany za sznurki. Żeby uwierzył we wszystko, musiałem go zaprosić. Musiał poczuć się jak jeden z nas, chociaż na kilometr widać, że jest zwykłym plebsem. – Lucjusz wzdrygnął się na pokaz.

Miałem zamiar wypytać go o więcej, ale do stołu podszedł wyżej wspomniany mężczyzna, a także stary Pyrites w towarzystwie swojej córki, która wyglądała, jakby była zaciągana wszędzie na smyczy przez swojego ojca. Kenneth wskazał wzrokiem na stołek koło siebie, a ta posłusznie usiadła, przysuwając pod nos talerz z ciastem. Swoją rozmowę musiałem zostawić na później.

***

- Słyszałeś tą małą? – Zapytał Lucjusz kpiąco, wchodząc po schodach. Szedłem powoli tuż za nim, trzymając w dłoni kieliszek z winem. – Chce zostać aurorką. Dobre sobie! Mam nadzieję, że więcej takich dzieciaków będzie chciało podążyć tą samą ścieżką.

- Uważasz, że się nie nadaje?

- A ty uważasz, że się nadaje? – Spytał, przystając na ostatnim schodku. Obrócił się do mnie przodem, patrząc z góry z mieszaniną niedowierzania i drwiny.

- Jest dopiero na czwartym roku – odparłem. – Ma jeszcze dwa lata na sprecyzowanie swojej dalszej kariery zawodowej. Do tego czasu rzeczywiście może nabrać pewności siebie i odwagi.

- Daj spokój – prychnął Malfoy. – W każdym razie, dzięki takim jak ona, będziemy mieć totalną samowolkę, nie uważasz? Wyobraź sobie, że staje naprzeciwko ciebie i przeprasza, że zaraz rzuci zaklęcie rozbrajające.

Malfoy ponownie obrócił się przodem w stronę korytarza i zaśmiał donośnie, obserwując dokładnie wszystkie obrazy, jakie mijaliśmy po drodze. Jakby nie mógł nadziwić się, jak dużą wartość one przedstawiają.

- O ile w ogóle doszłoby do sytuacji, że stanęłaby ze mną twarzą w twarz – dodał, uśmiechając się pod nosem.

- Marne szanse – skomentowałem zgodnie z prawdą.

- Właśnie!

Malfoy poluzował nieco krawat pod szyją i chwycił za klamkę od drzwi swojego gabinetu, otwierając pokój. Jeszcze zanim weszliśmy do środka, skomentował, że w końcu może odpocząć od zgiełku i skretyniałej rodziny, a następnie zamilkł, obserwując to, co działo się w środku. Zrobiłem kilka kroków do przodu, stając u jego boku.

W gabinecie Lucjusza znajdowały się najmniej odpowiednie osoby. Lamberd i Pyrites. Obie złapane na gorącym uczynku. Ślizgonka zrzucała z biblioteczki mężczyzny poszczególne woluminy, a Gryfonka stała jak sparaliżowana zbyt blisko biurka. Jej wzrok co chwilę uciekał gdzieś w bok.

- A co wy tu robicie? – Zdziwił się Lucjusz, zamykając za sobą starannie drzwi. Moje spojrzenie natomiast podążyło w tym samym kierunku, co Lamberd. Obok kanapy z boku stała jej przyjaciółka oraz brat Ślizgonki. Dziewczyna wyglądała na przerażoną, jak zwykle, a chłopak nie stracił nawet grama ze swojej pewności siebie.

- Chyba szpiegowały – stwierdziłem – a ta dwójka zapewne próbowała im to udaremnić.

- Profesorze, one też… - zaczęła Amber, ale przerwałem jej unosząc dłoń.

- Sam potrafię ocenić, co kto robi – warknąłem i na nowo spojrzałem na dziewczyny przede mną.

Malfoy natomiast wydawał się być zadowolony z zaistniałej sytuacji. Nie było to ani trochę pokrzepiające. W normalnych okolicznościach powinien się wściec. Domyślałem się, że w swoim prywatnym gabinecie posiadał wiele kompromitujących go dowodów, a on po prostu stał i uśmiechał się tajemniczo.

- My przepraszamy… - zaczęła na nowo jęczeć Amber, czym doprowadzała mnie do bólu głowy.

- Nic się nie stało – odezwał się w końcu Lucjusz, zwracając się w stronę pary. – Możecie iść.

Lamberd westchnęła z ulgą, chcąc przejść obok nas, ale blondyn zaszedł jej drogę.

- Miałem na myśli tamtą dwójkę – wyjaśnił. – Ty i twoja koleżanka zostaniecie i powiecie dokładnie, czego tutaj szukałyście.

- Nie wyjdę stąd bez Alex! – Zaprzeczyła Klara, ale jej chłopak pociągnął ją stanowczo za rękę i oboje opuścili gabinet. Nie wiedziałem, co planuje Lucjusz, ale przez cały wieczór nie spuszczał wzroku z tych dziewczyn, co chwilę insynuując różne scenariusze.

- Więc? – Zapytał, kiedy nie słyszał już za drzwiami pozostałej dwójki. Obszedł swoje biurko, rzucając przy okazji zaklęcie sprzątające na porozwalane książki, które wróciły z powrotem na swoje miejsce. – No słucham?

- Niczego nie szukałyśmy – odparła Sabrina, uśmiechając się przebiegle. – Znaczy się, chciałam ją przelecieć i szukałam odpowiedniego miejsca – zerknęła na Lamberd.

- Co proszę?! – Zdziwiła się brunetka, otwierając szeroko oczy. – Sabrina, co ty gadasz?

Merlinie, za jakie grzechy skarałeś mnie tym weselem i tą sytuacją? Doprawdy, wolałbym rzucić się Czarnemu Panu na pożarcie, niż znajdować się w tym cholernym gabinecie.

- Wolisz dziewczyny? – Zainteresował się Lucjusz, po czym podszedł do małego barku, wyjmując z niego dwie szklanki, do których nalał whisky.

- Na ten moment nie – odpowiedziała pewnie, wodząc wzrokiem za blondynem. Przyglądała mu się, jakby miał być jej kolejną zdobyczą. Zauważyłem ten jasny blask w jej oczach i język, który co chwilę obmywał usta. Zabawne, jak potrafiła się zmienić, kiedy nie było przy niej jej ojca. Zdecydowanie był on jedyną osobą, której się bała.

- Na ten moment nie – powtórzył za nią Lucjusz, cedząc każde słowo w zamyśleniu, po czym podał jej szklankę, którą ta ochoczo przyjęła. Oboje spojrzeli sobie głęboko w oczy. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu.

- W takim razie – odezwał się w końcu Malfoy i odchrząknął – może odprowadzę cię na salę?

- Z miłą chęcią – ucieszyła się Sabrina, zeskakując z blatu. Lucjusz podał jej ramię, na którym się wsparła. – A pan profesor dołączy do nas? – zwróciła się do mnie, nawijając na palec pukiel włosów. Te jej żałosne sposoby podrywu nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Ba, nawet sprawiały, że czułem obrzydzenie do niej. Nie była typem kobiety, który mnie pociągał i wątpiłem, by kiedykolwiek to się zmieniło.

- Zamilcz, Pyrites – mruknąłem, po czym chwyciłem policzki Gryfonki między palce, ściskając je mocno. Przyjrzałem się dokładnie jej rozszerzonym źrenicom. – Co jej zrobiłaś?

- Ja? – Zaśmiała się. – Sama chciała. Widocznie coś… albo KTOŚ bardzo ją zdenerwował, skoro zapragnęła się od tego odciąć.

- Bardzo ciekawa teoria – zakpiłem, puszczając w końcu Lamberd. Dziewczyna zaczęła rozmasowywać obolałe miejsce, patrząc na mnie spod byka.

Posłałem sobie z Lucjuszem porozumiewawcze spojrzenia, po czym mężczyzna opuścił swój gabinet z Sabriną, zostawiając mnie sam na sam z Lamberd. Dziewczyna odepchnęła mnie od siebie, również kierując się w stronę drzwi. Próbowała chwycić za klamkę, ale za pierwszym razem nie trafiła i zachichotała cicho. Zdecydowanie, nie pasowało mi takie jej zachowanie, więc odepchnąłem ją od drzwi w głąb pomieszczenia.

- Jesteś naćpana! – Warknąłem zdenerwowany, chwytając jej ramię. Potrząsnąłem nim, chcąc ją chociaż trochę otrzeźwić, ale na nic się to zdało.

- Puszczaj mnie, kurwa! – Krzyknęła, miotając się w moim uścisku. – Co ty wyprawiasz?!

- Dochodzi do ciebie, co ja mówię?! – Wysyczałem wściekle, nachylając się nad nią. Przez moment mój wzrok liznął jej odsłonięte obojczyki, które kilka miesięcy temu nie były jeszcze aż tak widoczne.

- Nie jesteś moim pierdolonym ojcem – wypluła z siebie w szale. – Mogę być naćpana, kiedy tylko mam na to ochotę. Nic ci do tego! Poza tym nie jesteśmy w szkole, więc gówno możesz mi zrobić!

- Proszę, jaka pyskata nagle się zrobiła – zaśmiałem się ponuro, po czym pchnąłem ją z całych sił na ścianę, przyciskając jej nadgarstki do zimnej powierzchni. – Mogę więcej niż ci się wydaje, cholerna gówniaro!

- Teraz gówniaro?! – Tym razem to ona się zaśmiała. – Zabawne. W lesie nie byłam gówniarą, co? Chciałeś mnie tam zerżnąć i zostawić? Czy to było tylko jednorazowe zniszczenie mojej psychiki? Wiesz, że ci się to udało? Nienawidzę cię! Jeżeli nie chcesz ze mną być albo chociaż pieprzyć się ze mną, to daj mi jebany spokój!

- Uspokój się, bo nie panujesz nad sobą – warknąłem, puszczając w końcu jej nadgarstki. Chwyciłem twarz dziewczyny między dłonie i unieruchomiłem głowę. Patrzyła na mnie ze złością, chociaż wiedziałem, że ta śmiałość była spowodowana narkotykami, jakie wzięła. Próbowała w ten sposób zatuszować ból, który rozrywał ją na części.

- Pójdę do innego – szepnęła po chwili, a jej oczy momentalnie zaszły łzami. – Słyszysz? Daję ci szansę, jeżeli jej nie wykorzystasz, puszczę się z innym.

- Nie rozumiem, czemu czekasz na moje pozwolenie. Od dawna ci mówiłem, że możesz pieprzyć kogo chcesz, najlepiej w swoim wieku – odparłem, patrząc jej uważnie w oczy.

Lamberd jęknęła, przymykając na moment oczy. Poczułem, jak jej ciało powoli się rozluźnia, a agresja mija, więc puściłem jej twarz, odsuwając się na chwilę.

- Nie możesz ćpać – dodałem twardo. – Nie kontrolujesz tego, co robisz. Wdarłaś się do gabinetu Malfoya z Pyrites. Masz szczęście, że Lucjusz potraktował was ulgowo, inaczej na pewno nie wróciłabyś już do Hogwartu. Tego chcesz?

- Wszystko mi jedno.

- Nie mówiłabyś tak, gdybyś ogarniała chociaż trochę rzeczywistość – prychnąłem. Zacząłem przechadzać się tam i z powrotem, obserwując uważnie jej zachowanie.

- Byle jak najdalej od ciebie, skurwielu – wypluła w końcu z siebie, przecierając oczy.

- Świetnie. W takim razie rób, co chcesz – machnąłem dłonią w jej kierunku, mając powoli dość niańczenia tego dziecka. Jak mogłem mieć do niej słabość, kiedy była tylko zwykłą, nieogarniętą nastolatką. Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że mogłaby zachowywać się dorośle i rozważnie?

- Doskonale – szepnęła, patrząc twardo w podłogę. Widziałem jak zaciska boleśnie pięści. Głupia dziewucha. Nie miała pojęcia, o jaką stawkę tutaj szło. Owszem, zdawałem sobie sprawę, że byłem jej pierwszym, a taką osobę zapamiętuje się na długie lata, ale Lamberd była jeszcze młoda. Przez wakacje zapomni o mnie, znajdzie swoją prawdziwą miłość, a o mnie zapomni. Tak musiało być.

- A to, co miało miejsce w lesie, to tylko i wyłącznie twoja sprawka – dodałem, widząc jak kieruje się w stronę wyjścia. Nie wiedzieć czemu, ale musiałem się odezwać. Czy chciałem ją tym samym zatrzymać na dłużej w tym gabinecie? Nie miałem pojęcia.

- Słucham? – Zdziwiła się. – O czym ty mówisz?

- Nie udawaj, Lamberd – prychnąłem, zakładając ręce na piersi. – Poiłaś mnie eliksirem miłosnym, dlatego doszło do takiej sytuacji. Powinienem wyrzucić cię za to ze szkoły, ale dam ci szansę. Ostatnią.

- Co? Eliksirem? – Udawała głupią.

- Nie igraj ze mną – ostrzegłem ją. – Robienie z siebie niewinnej ci nie pomoże.

- Ty chyba zwariowałeś! – Krzyknęła rozwścieczona. Podeszła do mnie blisko, patrząc wyzywająco w oczy. – Kocham cię na zabój i nigdy, przenigdy, nie zrobiłabym czegoś takiego! To by była fałszywa miłość, a ja takiej nie potrzebuję. Cieszyłabym się, gdybyś chociaż w jednej dziesiątej okazał mi zainteresowanie. Pojenie cię eliksirem byłoby tylko iluzją, kłamstwem, a potem co? W końcu byś się ocknął i co dalej? Znienawidziłbyś mnie, a ja za bardzo cię kocham, żeby zrobić ci coś takiego. Zresztą, ty i tak mnie nienawidzisz. Nawet głupi eliksir by tego nie przerwał. To siedzi w tobie zbyt głęboko.

- Nie nienawidzę cię – wyrwało mi się. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że powiedziałem to na głos. Przymknąłem na moment oczy, przeklinając siebie w duchu za swoją głupotę. Kilka mądrych słów z jej ust, a traciłem czujność. – Nienawiść – dodałem lodowatym tonem - to zbyt silna emocja, a ja brzydzę się nimi na wskroś. Jedyne, co do ciebie czuję, to zwykła obojętność.

- Nawet wtedy, kiedy się kochaliśmy? – Spytała cichszym głosem. Wiedziałem, że zraniły ją moje słowa, ale jeszcze próbowała się bronić. Wyciągnęła przed siebie rękę, dotykając nią mojego ramienia. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, ale moje oczy wyrażały tylko pogardę do tej dziewczyny.

- Wystarczy tego – syknąłem ostrzegawczo. – Wracaj na salę.

- Oczywiście! – Opuściła rękę. – Jak zwykle mnie zbywasz! W takim razie, to koniec!

- Dopiero po nędznych proszkach to w końcu doszło do ciebie?

- Nie, kurwa! – Wrzasnęła. Miała wielkie szczęście, że nie znajdowaliśmy się w szkole. – Nigdy więcej mnie nie dotykaj, rozumiesz?! Nigdy!

- Z rozkoszą – odparłem, unosząc kąciki ust w szyderczym uśmiechu.

Lamberd spojrzała na mnie z żalem, po czym bez słowa opuściła pomieszczenie, trzaskając z całych sił drzwiami. Przez chwilę wpatrywałem się w ścianę, stukając nerwowo palcami o blat biurka, po czym zepchnąłem z niego wszystko, co się na nim znajdowało. Ta dziewczyna doprowadzała mnie do szaleństwa!

- Spokojnie, Sev- mruknął nagle Lucjusz, wchodząc z powrotem do gabinetu. Wyglądał na zadowolonego i zrelaksowanego w przeciwieństwie do mnie. Żyłka na skroni pulsowała mi niebezpiecznie, ale musiałem opanować emocje. Zaklęciem przywróciłem wszystkie przedmioty na ich poprzednie miejsce i oparłem się o blat biurka, zawieszając na moment głowę.

- Nie boisz się konsekwencji? – Zapytałem mrocznie, patrząc uparcie w podłogę.

- Mówisz o Sabrinie? – Mężczyzna również podszedł do mebla, ale zasiadł po jego drugiej stronie w fotelu. Wzrokiem przeszukał blat, szukając cygar, które leżały tuż obok mnie w czarnym, luksusowym pudełku. – Chcesz?

- Nie.

- Nie wiesz, co tracisz – odparł, przycinając kapturek cygara małą, srebrną gilotynką.

- Nie boisz się, że ta idiotka nie odczepi się od ciebie? Że będzie jak wrzód na tyłku? – Drążyłem dalej, w dalszym ciągu wpatrując się w jeden punkt. – A co gorsza, że jej ojciec się dowie?

- Daj spokój. – Lucjusz włożył cygaro do ust i odpalił go końcem różdżki. – Przecież sama tego chciała, a nie wyglądała na taką, co zaraz miałaby nie chcieć dać mi spokoju. To pieprzona nimfomanka, Severusie. Uważaj, bo i ciebie dopadnie. A gdzie ta druga? Tak samo napalona była jak jej koleżanka?

Dopiero teraz podniosłem wzrok, obracając się przodem do Lucjusza. Oparłem się rękoma o blat biurka i spojrzałem Lucjuszowi głęboko w oczy.

- Powiedz mi, jakie zadanie zleciłeś Ethanowi? – Zapytałem, oczekując natychmiastowej odpowiedzi. Nie miałam ani czasu, ani chęci bawić się z nim w podchody. Chciałem wykonać swoje zadanie i wrócić do Hogwartu.

- Strasznie dużo pytań zadajesz – zauważył arystokrata, wypuszczając z ust chmurę dymu.

- Jego siostra żaliła się swojej przyjaciółce o jakiejś dawnej miłości swojego brata. Jeżeli chciałeś zachować w tajemnicy jego przystąpienie w szeregi Śmierciożerców, to chyba ci się to nie udało, Lucjuszu. Ona już widzi, że coś jest nie tak z jej bratem. Próbuje się dowiedzieć, kto zabił jego dawną miłość, bo że zrobili to nasi, w jakiś pokrętny sposób, dawno się dowiedziała.

- No proszę – zaśmiał się szczerze. – Mała pani detektyw się znalazła. Ale rozczaruję cię, Severusie. Nie ja zająłem się jego inicjacją, tylko Mcnair. Nie ja wybrałem jego byłą narzeczoną, ale Valden wyśmienicie to rozegrał. W ten sposób wiem, że Lamberd jest nam oddany w stu procentach. Podobno lekko drgnęła mu powieka, gdy ją torturował, ale spisał się celująco.

- Nie boisz się, że jego ojciec się dowie? Wtedy wszyscy wylądujecie w Azkabanie.

- Jego ojciec jest zaślepiony pieniędzmi i wpływami, jakie zaoferowała mu moja rodzina po tych zaślubinach. A gdy Czarny Pan się odrodzi, odpowiednio wykorzysta Viktora do swoich celów.

- Czyli w taki sposób pragniesz wkupić się ponownie w jego łaski? – Prychnąłem cicho. – Podłożysz mu pod nos kolejne marionetki, które będzie mógł wykorzystać?

- A ty? – Zapytał groźnie mężczyzna, odkładając na moment cygaro. Jego wzrok stał się zimny i pełen pogardy. – Co ty chcesz mu zaoferować, kiedy powróci? Samo skomlenie o wybaczenie nie uratuje cię.

Milczałem. Patrzyliśmy sobie twardo w oczy przez jakiś czas bez mrugnięcia. Dopiero po chwili, wykrzywiłem wargi w szelmowskim uśmiechu.

- Informacje jakich mu dostarczę będą więcej warte niż nędzne pionki, które trzymasz dla niego w rękawie.

- Jakie informacje?

- Nie myślisz chyba, że ci powiem? Nie po to szpieguję trzynaście lat dla Czarnego Pana, żeby teraz wszystko tobie przekazać. To będzie moja chwila i moje zwycięstwo. Czarny Pan przyjmie mnie jak równego sobie.

- Nie bądź taki pewny, Severusie. Oficjalnie chowasz się w Hogwarcie jak szczur, a reszcie to… jakby to ująć? – Malfoy zaczął się zastanawiać, drapiąc palcem po brodzie – nie pasuje – dokończył twardo.

- Mało mnie to obchodzi – powiedziałem pewnie, prostując się.

- Jak zawsze. Jesteśmy przyjaciółmi, aczkolwiek ja również mam pewne zastrzeżenia. Jeżeli jednak tak bardzo martwi cię sprawa Lamberda i jego nieżyjącej już dziewczyny, to rozmawiaj z Mcnairem. Ja umywam ręce od takich obrządków. Dobrze o tym wiesz. Im mniej krwi na rękach, tym lepiej.

Mężczyzna wyciągnął kawałek kartki i zapisał mi na niej adres, gdzie aktualnie przebywa Mcnair.

- Żebyś wiedział, że utnę sobie z nim pogawędkę – mruknąłem, spoglądając na pochyłe pismo Lucjusza, po czym bez słowa opuściłem gabinet przyjaciela.

Zszedłem szybko po schodach, zerkając mimochodem na zapełnioną salę. Większość gości bawiła albo udawała, że bawi się wyśmienicie. Syn Viktora Lamberda wygłaszał jakąś przemowę, przytulając świeżo upieczoną żonę, a jego ojciec stał dumny obok, przyklaskując im, co jakiś czas. Jego córka znajdowała się kilka metrów dalej w towarzystwie swojej przyjaciółki. Blondynka próbowała zapewne przemówić drugiej do rozumu, ale ta wcale nie chciała jej słuchać. Co chwilę odpychała ją od siebie, a po jej policzkach płynęły łzy. Przez chwilę zawahałem się, czy nie podejść do niej i zrugać za zachowanie, ale w ostateczności dałem sobie spokój. Wyszedłem szybko z posiadłości i deportowałem się na Nokturna.

O tej porze nikt o zdrowych zmysłach nie pokazywał się w tych rejonach. Wieczorami na ulicę wychodziły nieciekawe jednostki, zaczepiając przechodniów i próbując wcisnąć niebezpieczne, ważone w ciemnych piwnicach, trucizny. Ja byłem jedną z tych osób, do której nikt nie podchodził. Tutejsi rabusie i łupieżcy znali mnie od lat. Wiele razy przychodziłem uzupełniać składniki w pobliskich sklepach, więc darzyli mnie szacunkiem.

Po rozejrzeniu się wokoło, ruszyłem jedną z ciemnych uliczek do zaułka. Przy obskurnym murze, na którym wisiały stare i potargane plakaty z zaginionymi lub poszukiwanymi osobami, znajdowały się obdarte z farby drzwi. Spojrzałem na adres zapisany na skrawku papeterii, a następnie na ten, który widniał na drzwiach. Chwyciłem za klamkę i wszedłem powoli do środka.

Pomieszczenie było ciemne i brudne. Na drewnianej podłodze znajdowała się spora warstwa kurzu, z gdzieniegdzie widniejącymi śladami dużych, męskich butów. Zrobiłem kilka kroków w głąb, odgarniając końcem różdżki pajęczynę, która stanęła mi na drodze. Kolejne drzwi były lekko uchylone, a ze środka wydobywało się jasne światło i odgłosy rozmów. Nim jednak wszedłem do kolejnego pokoju, ktoś mnie uprzedził, wychodząc z drugiej strony. Stanąłem twarzą w twarz z Yaxley’em, którego ostatni raz widziałem trzynaście lat temu podczas ostatniej, wspólnej akcji.

- No nie wierzę! – Podniósł zachrypnięty głos, przecierając mokre usta. Jego blond włosy spięte były w kucyk, a na twarzy malował się kilkudniowy zarost. – Stary, poczciwy Severus.

- Gdzie jest Mcnair? – Zapytałem chłodno, chcąc go wyminąć, ale zagrodził mi drogę.

- Może najpierw byś się przywitał. Tyle lat. Szmat czasu.

Ze środka usłyszałem śmiechy, a następnie szuranie kilku krzeseł naraz. Więc w budynku znajdowała się ich większa grupka, niż tylko tych dwoje? Instynktownie, zacisnąłem palce na różdżce, robiąc krok w tył. Drzwi rozwarły się szerzej, a obok Yeaxleya pojawił się Mcnair we własnej osobie, a tuż za nim Marcus Flint. Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu, przepychając się przed pozostałych. Cała trójka wyglądała i zachowywała się w taki sposób, jakby na mnie czekała. Czyżby to…

Zanim wyciągnąłem przed siebie różdżkę, zawahałem się na moment. Niestety, pozostali postanowili to wykorzystać i wyłonili się bardziej do przodu, okrążając mnie. Cały czas mierzyli we mnie różdżkami, ale nie odważyli się rzucić żadnego zaklęcia.

- O kurwa! – Ożywił się nagle Flint. – Mój stary profesorek!

- Na twoim miejscu bym się tak nie cieszył – powiedziałem cynicznie, patrząc na niego z pogardą.

Od razu przypomniałem sobie, jak cała trójka próbowała dobrać się do Lamberd. Flint w szczególności był na mojej czarnej liście.

- Spójrz, Severusie – zaśmiał się Mcnair, rozkładając na moment ręce i spoglądając na swoich towarzyszy. – Jesteś na przegranej pozycji, a dalej próbujesz wyjść z podniesioną głową.

Nim odpowiedziałem, Flint rzucił we mnie klątwą niewybaczalną. Siła zaklęcia była mierna, więc dało mi to przewagę i jednym machnięciem różdżki, rozłożyłem chłopaka na łopatki. Były uczeń zaczął przeklinać, próbując podnieść się z podłogi. W tym samym czasie, z lewej strony Yaxley postanowił uczynić to samo. Jego również udało mi się znokautować. Zerkałem na każdego z osobna, czekając na kolejny atak. Przez chwilę odpierałem ataki i klątwy, jakimi we mnie rzucano, ale w końcu zabrakło mi sił. Mcnair ostatecznie mnie rozbroił. Różdżka wyśliznęła mi się z ręki i poturlała się w kąt pokoju.

- Nie potraficie grać czysto? – Zakpiłem, lekko dysząc i prostując się dumnie. – Trzech na jednego i to jeszcze pojedynek bez ostrzeżenia? Żałosne.

- Żałosny, to ty jesteś! – Wypluł z siebie Flint. Chciał rzucić się w moją stronę, ale Mcnair ostudził jego zapał. Jednak to nie przeszkadzało Flintowi w dalszym wyrzucaniu bzdur ze swoich parszywych ust. – Wiesz, co ci powiem? Czekałem na dzień, w którym będę mógł potraktować cię w ten sam sposób, co ty mnie. Och, jak długo na to czekałem!

- Na razie niezbyt ci to wychodzi – zaśmiałem się cicho. – Nie nadajesz się nawet na pucybuta Czarnego Pana.

- Ty…

- Merlinie, skończ! – Jęknął Mcnair, machając na chłopaka. – Powiedz, Severusie, co cię do nas sprowadza? Teraz, jak nie masz różdżki, możemy chyba porozmawiać na spokojnie? Chyba, że od razu chcesz przejść do tortur.

Flint natomiast zarechotał obleśnie.

- Domyślam się, że bardzo dobrze wiecie, co mnie sprowadza – odparłem spokojnie. – I raczej nie dostanę odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują.

- No nie – wymsknęło się uchachanemu Flintowi. Chłopak wyglądał, jakby od bardzo dawna nie brał udziału w żadnej walce. Aż się palił do tego, żeby mnie zaatakować. Oczy świeciły mu szaleńczym blaskiem, a z ust co chwilę ściekała ślina, którą wycierał w brudny rękaw bluzy.

- W takim razie, nie ma co tego przedłużać – dodałem, oddychając głęboko. Zacisnąłem dłonie w pięści, czekając na serię cruciatusów. Jako pierwszy do ich rzucenia, zabrał się Mcnair. Strumień czerwonego światła uderzył mnie prosto w pierś. Przechyliłem się nieco do przodu, próbując znieść z godnością ból, który rozrywał mi klatkę piersiową, ale Flint nie byłby sobą, gdyby nie chciał mnie upokorzyć. Zaklęciem podciął mi nogi, więc upadłem boleśnie na kolana. Mcnair nie usłyszawszy żadnego jęku, który miał się wydobyć z moich ust, ponownie rzucił klątwą. Tym razem trafiła mnie w brzuch. Warknąłem gardłowo, zginając się. Oparłem dłonie na brudnej podłodze, wbijając paznokcie w drewno.

- Wciąż mało satysfakcjonujące – skomentował niezadowolony Valden. – Crucio!

- Crucio! – Dodał Yaxley.

Moc zaklęcia była tak olbrzymia, że nie byłem w stanie jej kontrolować. Krzyknąłem głośno, czując jak moje wnętrzności palą żywym ogniem. Zawiesiłem głowę miedzy ramionami, drżąc cały i wrzeszcząc w niebogłosy.

- Teraz, to jest zabawa! – Ucieszył się Flint, po czym machnięciem różdżki rozerwał mi skórę na ramieniu. Ręka, na której się podpierałem, przestała funkcjonować. Upadłem boleśnie na łokieć, widząc jak całe ramię pokrywa mokra, bordowa plama.

Chłopak podszedł bliżej i butem przewrócił mnie na plecy. Oddychałem płytko z przymkniętymi oczami, dając sobie chwilę na przyzwyczajenie się do bólu. Wiedziałem, że na tym się nie skończy.

- Szkoda, że nie ma tu tej twojej głupiej kurwy. Chętnie bym ją wydupczył – powiedział, śmiejąc się do rozpuku. Otworzyłem w końcu oczy, patrząc na niego mściwie. – Ta suka zrobiłaby wszystko, żeby cię chronić, wiesz o tym? Chciała nawet mi obciągnąć, żebyś tylko był bezpieczny.

- Mówisz o tej, co kopnęła cię w jaja, czy tej drugiej? – Zainteresował się Mcnair, podchodząc bliżej. Stanęli nade mną niczym katy. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Co cię tak bawi?! – Zdenerwował się chłopak, po czym kopnął mnie z całej siły w zranioną rękę. Syknąłem cicho z bólu, ale w dalszym ciągu uśmiech nie chciał zejść mi z twarzy.

- Głupia kurwa, powiadasz? A jednak dała radę kopnąć cię w jaja i uciec – mruknąłem cicho. Utrata dużej ilości krwi powodowała, że powoli zaczynałem tracić kontakt z rzeczywistością. Drugą dłoń przycisnąłem do rany, ale Flint odepchnął mi rękę nogą i przytrzasnął podeszwą palce do podłogi.

- Ma rację – zarechotał Yaxley i splunął mi pod nogi.

- Nie odzywaj się! – Zagroził mu Flint.

- Nie popisałeś się wtedy – dodał Mcnair, wtórując koledze. – Przez ciebie musiałem zostawić taką fajną cipkę. – Mężczyzna zamyślił się na moment, oblizując usta.

Flint nie mógł znieść drwin ze strony Śmierciożerców, więc postanowił wyładować swoją złość na mnie. Ponownie się zamachnął, tym razem uderzając w brzuch. Otworzyłem szeroko oczy, łapiąc powietrze jak ryba bez wody. Nim jednak doszedłem do siebie, ten znowu ponowił atak. I raz jeszcze.

Uderzał na oślep, jakbym był workiem treningowym. Pozostali tylko się śmiali. Przestałem w końcu liczyć, ile razy dostałem w brzuch, a ile w ramię. Byłem przekonany, że ręka nadaje się do rekonstrukcji. W ustach poczułem smak krwi, a przed oczami widziałem tylko ciemność. W uszach mi brzęczało. Słyszałem już tylko głosy, ale ich nie rozpoznawałem.

- Wystarczy, bo go zabijesz.

- I dobrze! Dostanie chuj za swoje!

- Mieliśmy go tylko uszkodzić! Musisz rozumieć rozkazy, jakie dostajesz, młody!

- Pierdolony pies Dumbledore’a!

- Będzie miał nauczkę na następny raz i przestanie węszyć.

Ktoś rzucił mi różdżkę na pierś, ale nie miałem nawet siły chwycić jej miedzy palce.

- Spierdalamy stąd. Lucjusz czeka na wieści…





17 komentarzy:

  1. Bosko Sev się irytuje :D I ten monolog na początku <3

    ~Klara

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo kurde, to było mocne. Zgadzam się z Klarą, monolog wspaniały, przeczytałam go 3 razy ❤️❤️❤️ I wreszcie się dowiedziałam, dlaczego Sev odpuścił sobie Alex :'-( Jebany, Mcnair I jeszcze jebańszy Flint! Do Yaxleya zawsze miałam małą słabość, więc mu trochę odpuszczam :P

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie ten Yaxley... Też mam słabość do niego... Ale pierwszy raz pisałam o Severusie jako ofierze xd zawsze był góra co by się nie działo XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, bardzo mnie zaskoczyłaś tym! Ale wspaniale Ci to wyszło, Sev w czystej postaci. Zaczynam sądzić, że to jest jakaś choroba u mnie, jarać się takim napięciem między Alex a Sevem, gdzie on ją często - gęsto poniewiera, a jak ma jakiś ludzki odruch, to od razu maślane oczy i awwwww ❤️💖💗😁

      Usuń
    2. Jezu totalnie się zgadzam... hahah

      Usuń
    3. Ja uwielbiam to napięcie seksualne między nimi...

      Usuń
  4. Awwwwww.... Klara mi podpowiedziała do kolejnej notki fajne smaczki ale wtedy by wyszło że Severus jest romantyczny a nie chce robić z niego romantyka... Ale ja też jaram się relacja alex i Seva od zawsze. Jak czytam jakieś opowiadania i Severus mówi w nich do kogoś po nazwisku to nie brzmi mi to w żaden sposób. Od zawsze było jest i będzie Lamberd. Mam jeszcze drugie opo jakbyś chciała dopiero 2 rozdziały i wolno pisane ale też snape i Alex xd jak coś to powiedz podrzucę linka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ee tam, ją rozumiem Klarę, też czasem lubię, jak troszeczkę przejawi tego romantyzmu (oczywiście po Severusowemu, czyli nie "proszę oto kwiaty dla Ciebie, ukochana Alex", ale raczej "masz Lamberd, Ty chyba lubisz takie rzeczy. To co, skoro mamy już za sobą te pożal się Boże ceregiele, możemy się już pieprzyć?" 😁). Co to za pytanie, to jakbyś mnie zapytała, czy chciałabym dostać list z Hogwartu😁❤️ zapodawaj ;)

      Usuń
  5. No to może wrzucę ten smaczek do next notki jak będę pisać XDDD

    OdpowiedzUsuń
  6. https://www.wattpad.com/story/237905264?utm_source=android&utm_medium=link&utm_content=story_info&wp_page=story_details_button&wp_uname=AlexLamberd&wp_originator=NGAXV%2BgMRfCqEyBbb3Am5%2FSJkKPiMGGSiqMxoxII%2FYMjN1l1APF2YA4q3pMNhNrGFpjwb%2B5%2B10UsKNR2MNU1yU2STi%2FtuVNRGsuTqBi6aprDn2BfaKbOjzHrrlyVpmhR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam, aaaale fajnie to wygląda, tak inaczej, zupełnie inna perspektywa i pisane w 3. osobie, co też jest nietypowe dla Ciebie❤️ mega mi się podoba, od razu ruszył mnie sentyment, wróciły wspomnienia z opo, gdzie Syriusz też był z Alex. Jak ja się cieszę, że Ty nie przestałaś pisać ❤️

      Usuń
    2. Dziękuję ^^ stęskniłam się właśnie za Syriuszem i musiałam coś z nim napisać chociaż I tak Severus na pierwszym miejscu. Nieprzerwanie od 20 lat XDD

      Usuń
    3. Namawiam Alex, żeby to kontynuowała :D Inne realia, inna perspektywa. Ale też mi się podoba, szczególnie wstęp i to, że jest taka zapracowana.

      ~Klara

      Usuń
  7. A mnie rusza jakby Severus był zazdrosny jeszcze❤️❤️ I mam nadzieje ze Samuelowi naprawdę zacznie zależeć na Klarze bo ich shippuje jak cholera 🥺 do tego powinien się tez draco włączyć 😏 ale nieważne co wymyślicie i tak z pewnością to pokocham i zostanę mili zaskoczona❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam tysiąc planów, ale jak przychodzi co do czego, to i tak wychodzi inaczej ** Więc zobaczymy jak to będzie.

      ~Klara

      Usuń