wtorek, 23 listopada 2021

144. Oczami Severusa 3



Szybkim, niemalże żołnierskim krokiem zmierzałem w stronę gabinetu Dumbledore’a. Podeszwy moich butów odbijały się od zimnej posadzki, a ich echo docierało do najciemniejszych zakamarków zamku.

W Hogwarcie panowała nieskazitelna cisza. Uczniowie jakiś czas temu wrócili do swoich rodzinnych domów. Byłem przekonany, że pewna ich część nie pojawi się z powrotem w Hogwarcie, z uwagi na powrót Czarnego Pana i strach z nim związany.

W świecie czarodziejskim zapanował chaos od momentu, kiedy Dumbledore wyjaśnił dokładnie na łamach różnych gazet, co miało miejsce w szkole. Brukowce jednak albo zmieniły jego słowa, albo z góry zarzucały, że jest on szaleńcem, a niejaki Cedrik Diggory zginął podczas trzeciego zadania turnieju z własnej winy.

Ci, co mieli trochę oleju w głowie, wiedzieli jaka jest prawda i stali murem za Dumbledore’em, chociaż była ich zaledwie garstka.

Mnie osobiście było to zupełnie obojętne, kto stoi po czyjej stronie. Miałem swoje zadanie do wykonania i musiałem się go trzymać, a dodatkowo głowę zaprzątały mi dwie uczennice. Jedna z nich najprawdopodobniej przebywała z młodym Crouchem w niewiadomym mi miejscu, a druga… no właśnie. Ona była dzisiaj tematem, który chciałem poruszyć z Dumbledore’em.

Stanąłem przed kamienną chimerę, strzegącą przejścia do gabinetu dyrektora, wypowiedziałem hasło, a następnie wspiąłem się krętymi schodami na wieżę. Pchnąłem grube, mosiężne drzwi z kołatką w kształcie feniksa i nie siląc się na dobre maniery, wszedłem szybko do środka.

Starszy mężczyzna siedział w swoim ulubionym fotelu, pochylony nad najnowszym wydaniem Proroka Codziennego, czytając obszerny artykuł noszący tytuł: ALBUS DUMBLEDORE – BAJKOPISARZ CZY SZALENIEC? Jego twarz wydawała się być pokryta jeszcze większą ilością bruzd i plam niż zazwyczaj, a oczy pierwszy raz od dawna nie migotały tym znajomym, dodającym innym otuchy ciepłem.

- Albusie – przywitałem się, skinąwszy głową. Podszedłem bliżej biurka.

- Jakie wieści, Severusie? – Spytał staruszek, wzdychając cicho. Podniósł na mnie wzrok zza swoich okularów połówek

- Młoda Lamberd jest u Kennetha w burdelu – odparłem, siląc się na spokój, chociaż w środku wszystko we mnie kipiało ze złości.

- A panienka Amber?

- Nie zlokalizowałem miejsca jej pobytu. Obawiam się, że Crouch nie będzie skory do wyjawienia mi tego. Nie mam pojęcia, co się z nią dzieje, ale Lamberd póki co jest bezpieczna. Chcą wyciągnąć z niej informacje o jej ojcu, więc mamy jeszcze trochę czasu, żeby wymyśleć, jak ją z tego wyciągnąć.

- Usiądź Severusie na chwilę – poprosił nagle Dumbledore, wskazując pomarszczoną dłonią fotel naprzeciwko siebie.

- Wybacz Albusie, ale nie w głowie mi pogadanki z tobą.

- Usiądź, proszę – nacisnął. Jego twarz jeszcze bardziej pogrążyła się w smutku. Wiedziałem już, że stało się coś poważnego, więc bez słowa zająłem miejsce. Zacisnąłem na moment pięści, czekając co ma mi do wyjawienia, ale cisza przedłużała się.

- No wyduś to z siebie w końcu! – Warknąłem podirytowany. – Doprawdy uważasz, że cokolwiek co teraz powiesz, będzie w stanie wytrącić mnie z równowagi? Jeżeli tak, to jednak za mało mnie zn…

- Viktor Lamberd nie żyje.

Spojrzałem z kamiennym wyrazem twarzy na swojego rozmówcę. Przez chwilę nie dowierzałem jego słowom. Dosłownie kilka godzin wcześniej rozmawiałem z Pyritesem, a wtedy stary Lamberd na pewno żył. W końcu był on jedynym powodem, dla którego dziewczyna nie została jeszcze zgwałcona. Nawet sam Kenneth był z tego wielce niezadowolony, więc jak?

- Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? – Spytałem retorycznie, słysząc swój dziwnie wibrujący głos.

- Panienka Lamberd jest w niebezpieczeństwie. – Albus kiwnął głową.

- W niebezpieczeństwie? W niebezpieczeństwie?! – Krzyknąłem, uderzając nagle pięścią w stół. Wcale nie chciałem robić scen w gabinecie dyrektora, ale ręka samoistnie wystrzeliła do przodu, waląc w blat. – Te wszystkie gnojki, co tam przychodzą, zerżną ją jak podrzędną dziwkę! Zgwałcą na różne sposoby i zniszczą bez mrugnięcia okiem. W niebezpieczeństwie znajdziesz się zaraz ty, jeżeli nie wydasz natychmiast rozkazu, żebym ją stamtąd wyciągnął!

- Owszem, to bardzo przykre, co powiedziałeś, Severusie, ale musimy wierzyć, że nie dojdzie do takiej sytuacji. Twoja lojalność wobec Toma jest teraz wnikliwie oceniania. Najmniejszy błąd może nas kosztować zbyt wiele.

- Ona jest jeszcze niepełnoletnia, Albusie – wysyczałem wściekle. Wbiłem paznokcie w blat biurka, zdzierając z niego farbę.

- Teraz sobie o tym przypomniałeś? – Ton głosu mężczyzny stał się ostrzejszy i już nie brzmiał tak przyjaźnie jak dotychczas. Wyprostowałem się, chowając dłonie pod stół. Tym razem zacisnąłem palce na kolanach, czując jak cały drżę.

- Co to ma znaczyć? – Zmrużyłem niebezpiecznie oczy.

- Nie poznałem jeszcze ucznia, który tak bardzo byłby zasmucony wiadomością o przerwanych szlabanach z tobą – wyjaśnił powoli bez uśmiechu.

Wbiłem w niego stalowe spojrzenie. Ten cholerny starzec wiedział. Wiedział i pozwolił temu trwać, aż do odpowiedniego momentu, w którym mógłby to wykorzystać.

- W dalszym ciągu nie mam pojęcia…- brnąłem w to dalej, chociaż z góry wiedziałem, że to nie miało sensu.

- Nie potępiam tego, Severusie, ale również nie pochwalam.

Zacisnąłem usta w cienką linię.

- W takim razie pomóż mi ją stamtąd wyciągnąć – rzuciłem przez ściśnięte gardło.

- Powodzenie twojej misji jest o wiele ważniejsze.

- Ważniejsze? Ważniejsze od niej? Od kogokolwiek? – Poprawiłem się. - Nie możemy pozwolić, żeby tam została.

- Mogłeś o tym pomyśleć, zanim zacząłeś tę relację – odparł tonem nie znoszącym sprzeciwu. Może ktoś pokroju Mcgonagall dałby sobie teraz spokój i odpuścił, ale nie ja. Ten stary skurwiel nie wiedział, z kim zaczyna.

- Nie będziesz ze mną pogrywał w ten sposób, głupi starcze – wysyczałem wściekle, prawie się opluwając. Ponownie wyciągnąłem dłonie, uderzając nimi w blat. Ich skóra była już cała czerwona od ciągle zaciśniętych mocno pięści.

- Zależy ci na niej – stwierdził spokojnie, nie przejmując się moimi oblegami pod jego adresem – dlatego pozwoliłeś ponownie jej się zbliżyć do siebie. Dlatego dałeś jej nadzieję i rozkochałeś w sobie na nowo. Poniekąd sam sobie jesteś winny, Severusie, a teraz musisz ponieść konsekwencje swoich postępowań.

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz! – Podniosłem głos.

- Nasza umowa jest nieodwracalna do momentu, aż twoje zdolności i spryt nie pomogą nam w pokonaniu Voldemorta. Zgadzasz się ze mną?

- Nie jej kosztem – wycedziłem.

- Ale kosztem Lily Evans? Czyżbyś zapomniał już o przepowiedni, przez którą Harry został sierotą?

Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Poczułem się tak, jakbym dostał w twarz. Z każdym kolejnym słowem tego starca, narastało we mnie uczucie furii. Chciałem zabić go z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem czy jakichkolwiek wyrzutów sumienia.

- Nie zapomniałem, Dumbledore – odparłem ponurym głosem, który nie jednego by przeraził.

- Czyli mam rozumieć, że nasza umowa w dalszym ciągu jest aktualna, a ty nie będziesz robił niczego na własną rękę, tak?

- Tak – przytaknąłem, czując się przypartym do muru.

- Bardzo mnie to cieszy Severusie, że doszliśmy do porozumienia. Co się tyczy panienki Lamberd, to samemu nie możesz się wychylać, ale istnieje jeszcze nikła szansa, że jej brat może ją uratować. Musisz to jednak rozegrać w taki sposób, żeby to on sam wpadł na ten pomysł.

***

Ostatkiem sił wszedłem do swojego gabinetu z Lamberd na rękach i po przedostaniu się do sypialni, ułożyłem ją na łóżku, a sam cofnęłam się aż pod ścianę. Oparłem się o nią, oddychając ciężko i nierównomiernie. Czarny, gruby płaszcz, jaki miałem na sobie, zaczął powoli mi ciążyć. Miałem wrażenie, że ciągnie mnie na samo dno otchłani, do której niewątpliwie powinienem trafić za swoje grzechy. Chcąc się uwolnić od tego uczucia, sięgnąłem ręką do guzików pod szyją i szybkim ruchem odpiąłem zapięcie, pozwalając materiałowi upaść twardo na podłogę.

Patrzyłem na nią beznamiętnym wzrokiem, chociaż wewnątrz cały drżałem z nagromadzonych emocji. Nie miałem pojęcia, kiedy popełniłem ten błąd, przekraczając granicę obojętności wobec niej? Dlaczego zaczynało mi zależeć?!

Nie mogłem, a tym bardziej nie chciałem angażować się w coś, co i tak nie miało prawa się wydarzyć. Wojna zbliżała się wielkimi krokami, była niemal na wyciągnięcie ręki. Każdy kolejny dzień przynosił ponure wiadomości, a był to dopiero początek. Czarny Pan rósł w siłę, powoli zbierając swoją armię, żeby w końcu zaatakować w odpowiednim momencie. Jako podwójny agent musiałem skupić się na tej roli, bo ona była w tym przypadku najważniejsza. Będąc tak idealnie zaszantażowanym przez Dumbledore’a, nie mogłem pozwolić sobie zaprzątać głowy durnymi małolatami. Powinienem skupić się na tym, co było ważne, wziąć w końcu odpowiedzialność za swoje czyny sprzed lat i pokazać Albusowi, że wywiązuję się z danych mu obietnic najlepiej, jak potrafię, a ona… powinna zejść na dalszy plan albo całkowicie zniknąć z mojego życia. Tylko mnie rozpraszała, sprawiała, że zastanawiałem się nad wyborem pomiędzy tym, co słuszne, a tym co konieczne. Nigdy, przenigdy nie powinno dochodzić do takich sytuacji! Miałem z góry ustalony cel, którego musiałem się trzymać.

Jednakże, gdy spoglądałem na jej kruche, pełne sińców i zadrapań ciało, czułem ucisk w klatce piersiowej. Być może przechodziłem lekki zawał mięśnia sercowego? Nie zdziwiłbym się. Miałem już swoje lata, a ostatnie wydarzenia były wyjątkowo stresujące. Powinienem udać się do Pomfrey i poprosić o dokładną diagnostykę, ale w tym momencie bardziej przejmowałem się tym, co dalej z dziewczyną?

Jej ojciec został zabity z zimną krwią przez swojego syna, który okazał się być zaślepionym poplecznikiem Czarnego Pana. Zdziwiłem się, jak bardzo zaczął przypominać mnie samego sprzed lat. Swego czasu również nie widziałem innej drogi niż ta, którą wyznaczał Voldemort. Wydawało mi się, że jest on Alfą i Omegą. Początkiem i końcem potęgi tego świata. Nic innego nie mogło się z nim równać, a ja byłem… dumny. Tak, dumny, kiedy zostałem przez niego zauważony i przyjęty do grona innych Śmierciożerców. Tak samo zachowywał się Ethan Lamberd. Poświęcając wszystko, co kochał, w co wierzył, a także własną rodzinę, stał się równie bezwzględny jak ja. Jak Czarny Pan. Jak my obydwoje.

Logicznym było, że Lamberd nie może wrócić do rodzinnego domu. Tylko i wyłącznie ze względu na własne bezpieczeństwo. Chłopaka nie interesował los swojej siostry. Nawet, kiedy przyszedłem do niego i oznajmiłem, gdzie znajduje się dziewczyna, ten pozostał niewzruszony, uważając że znalazła się w miejscu, do którego powinna trafić już dawno temu. Dodatkowo, Ethan dołączył do sporego grona osób, uważających mnie za zdrajcę, który ze strachu przyszedł kajać się przed Czarnym Panem i prosić o ułaskawienie. Nie chciałem na niego naciskać, żeby zbytnio się nie odsłonić, więc odpuściłem.



***

Usłyszałem ciche jęki dochodzące z sypialni. Zerwałem się więc na równe nogi, przewracając niechcący pełną szklankę brandy, nad którą musiałem zasnąć. Zerknąłem na zegar i pchnąłem ciężkie drzwi sypialni, stając w ich progu. Lamberd wiła się na łóżku, krzycząc w spazmach. Dłońmi próbowała odgonić od siebie coś, co aktualnie atakowało ją w jej umyśle. Robiła sobie przy tym krzywdę, wbijając paznokcie w ciało i nacinając nimi skórę.

- Obudź się – odezwałem się głośno, chociaż czułem mocny ucisk w gardle. Wszedłem głębiej do pomieszczenia, stając w nogach łóżka.

Dziewczyna w dalszym ciągu śniła o potwornych wydarzeniach, których doświadczyła w burdelu. Zaczęła jeszcze bardziej rzucać się na materacu, błagając o coś i na nowo robiąc sobie krzywdę, próbując ściągnąć z siebie obce dłonie, które musiały ją wcześniej obłapywać, a teraz przyszły do niej w koszmarach, w dalszym ciągu nie chcąc dać spokoju.

Tego było już za wiele.

Oparłem się kolanem o łóżko i nachyliłem nad nią. Stanowczym ruchem, załapałem jej nadgarstki i przycisnąłem do materaca, raz jeszcze odzywając się na głos, ale tym razem donośniej i pewniej.

- Obudź się, do cholery!

Dziewczyna otworzyła szeroko, mokre od łez oczy i wzięła potężny haust powietrza, jakby wynurzyła się nagle z głębin oceanu.

- To był tylko zły sen – powiedziałem nieco spokojniej, patrząc jej uparcie w oczy.

- P…puść mnie! – Krzyknęła, drżąc na całym ciele.

Zrobiłem jak kazała, unosząc powoli ręce i pokazując jej otwarte dłonie. Ona również podniosła swoje, ale przycisnęła je mocno do piersi, jakby szykowała się do potencjalnego ataku na jej osobę. Chciała również rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale bała się spuszczać ze mnie wzroku w obawie, że gdy tylko to zrobi, zaatakuję ją.

- Gdzie jestem? – Spytała. Kolejne pojedyncze łzy spływały po jej policzkach.

- Jesteś w Hogwarcie, Lamberd, a uściślając, w moim gabinecie – odparłem. – Sypialni – sprecyzowałem, odchrząkując.

Na dźwięk słowa „Hogwart” poczułem jak jej ciało rozluźnia się, ale gdy tylko dodałem, że znajduje się w mojej sypialni, na nowo spięła mięśnie z całych sił.

- Nic ci nie zrobię – uspokoiłem ją, podnosząc się w końcu. Ona jednak w dalszym ciągu leżała, starając się wyłapać wzrokiem wszystko na około mnie.

- Jak… - starała się coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle.

Wyglądała na mocno wyczerpaną, ale za wszelką cenę chciała się dowiedzieć, jak do tego doszło, że znalazła się z powrotem w szkole. Nie chciałem zalać jej informacjami, o których to nie ja powinienem ją poinformować, ale wiedziałem, że dziewczyna nie da za wygraną. Taka była jej natura. Zawsze musiała postawić na swoim bez względu na wszystko.

Chwyciłem więc za oparcie najbliżej stojącego krzesła i przysunąłem je bliżej łóżka, po czym usiadłem na nim, nachylając się w jej stronę. Wsparłem łokcie o kolana, zastanawiając się od czego zacząć.

- Czy to ty… - próbowała zadać kolejne pytanie. Wsparła się na rękach, opierając plecy o wezgłowie łóżka. Cały czas patrzyła na mnie z nieufnością.

- Tak, Lamberd – odparłem, wzdychając cicho. – Wróciłem po ciebie i zabrałem cię stamtąd.

Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Widać było po jej oczach, że nie dowierzała w to, co mówiłem.

- Aurorzy zaatakowali to miejsce. Większość dziewczyn, które tam pracowały były pod działaniem zaklęcia Imperius i pochodziły z niemagicznych rodzin. Pyrites chciał wszystko zatuszować i podpalił budynek z tobą w środku.

Dałem jej chwilę na przyswojenie tych informacji, po czym kontynuowałem:

- Na szczęście w porę udało mi się dotrzeć do ciebie, ale nie tak to miało wyglądać. Miałem się nie wychylać, Lamberd. Chyba rozumiesz powagę sytuacji, w jakiej się znajduję, prawda?

- Nie rozumiem niczego – stwierdziła chłodno, obejmując się ramionami. Znowu zaczynała drżeć, ale tym razem zapewne z zimna. Ogień w kominku powoli dogasał, a ona wciąż ubrana była tylko w bieliznę.

Sięgnąłem po różdżkę. Gryfonka skuliła się w sobie, myśląc, że chcę jej wyrządzić krzywdę, ale skierowałem koniec broni na palenisko i na nowo rozpaliłem w nim płomienie. Cała sypialnia wypełniła się przyjemnym ciepłem. Podałem jej również koc, który leżał idealnie złożony po drugiej stronie łóżka. Chwyciła go między palce, zakrywając się nim po samą brodę.

- Naprawdę uważasz, że wszystko, co mówiłem przed Czarnym Panem, to prawda?

- Nie wiem.

Prychnąłem.

- Byłeś bardzo przekonywujący.

- Tak to miało wyglądać.

- Pokazałeś mu nasze intymne chwile – dodała łamiącym się głosem, naciągając na siebie pled.

- Nie wszystkie. Tylko to, co chciał ujrzeć – wyjaśniłem spokojnie.

Dziewczyna pokręciła szybko głową, w dalszym ciągu nie będąc przekonaną.

- Czemu tu jestem? Chcę wrócić do domu – jęknęła po chwili.

- Nie możesz wrócić do domu – powiedziałem spokojnie, prostując się na krześle. Zmierzaliśmy właśnie do najtrudniejszego etapu rozmowy. Nie byłem pewny, w jaki sposób to zniesie i czy nie poczekać z tym na kogoś, komu bardziej ufała. W tym przypadku Dumbledore’a.

- Dlaczego? Wypuść mnie stąd, czemu mnie tu więzisz?

- Nie wyobrażaj sobie za dużo – warknąłem, przewracając oczami. – Czy to ci wygląda na więzienie?

Lamberd była tak sparaliżowana przez strach, że nawet nie odpowiedziała. Rozglądała się w panice, jakby pierwszy raz widziała ten pokój na oczy.

- Posłuchaj – westchnąłem – nie przetrzymuję cię tutaj. Dostałem takie polecenie od dyrektora, żebyś kilka godzin przeczekała w moich prywatnych komnatach. Gdy wróci, zadecyduje co dalej.

- Chciałabym wrócić do przyjaciół.

- Nie ma ich tu. Rok szkolny dawno się zakończył. Jesteś jedyną uczennicą, która pozostała w tych murach. Dumbledore zadecyduje, co dalej z tobą zrobić, ale najprawdopodobniej będziesz musiała spędzić kolejne dni w skrzydle szpitalnym.

Cisza. Dziewczyna zapatrzyła się w jeden punkt z szeroko otwartymi oczami, w których odbijały się płomienie z paleniska. Ich wesołe podrygi w zielonych tęczówkach dodawały groteskowego wyglądu jej przelękniętej twarzy.

- Lamberd, słyszysz mnie? – Zmarszczyłem brwi.

- Rok szkolny już się zakończył? – Szepnęła. – Kiedy?

- Dwa tygodnie temu.

- Dwa tygodnie temu? – Powtórzyła. Jej oczy na nowo zaszkliły się, a po policzkach spłynęły kolejne łzy. – Czternaście dni. Czternaście pieprzonych dni.

- To już za tobą. Nie trafisz tam ponownie – oznajmiłem mocnym głosem, podnosząc się powoli z krzesła. Lamberd, widząc mój nagły ruch, wzdrygnęła się, owijając jeszcze mocniej kocem, podwinęła nogi i odsunęła się na drugą stronę łóżka. – Powiedziałem ci coś…

- Nie wierzę ci – warknęła ostrzegawczo. – Nie zbliżaj się do mnie. Jaką mam mieć pewność, że ponownie nie stanę się dla ciebie niewygodna i znowu tam trafię albo gdzie indziej!

- Już ci mówiłem, że…

- Nie dam się na to ponownie nabrać – przerwała mi.

Nie wiedziałem już jak mógłbym do niej dotrzeć, ale z drugiej strony, ułatwiała mi w ten sposób zadanie. Przecież tego pragnąłem. Żeby dała mi spokój, odcięła się raz na zawsze. Tylko czemu tym myślom towarzyszył mi ten uciążliwy ból w klatce?

Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi wejściowych. Dziewczyna zerknęła spanikowana w tamtą stronę, a następnie spojrzała na mnie z wyrzutem. Rzuciłem w jej stronę jedną ze swoich starych, szerokich koszul, żeby się ubrała, po czym nie mówiąc niczego, poszedłem otworzyć. Wiedziałem, że to Dumbledore, ale bardziej zdziwiła mnie wizyta starego aurora. Mężczyzna w dalszym ciągu nie wyglądał najlepiej. Jego twarz wydawała się bardziej zmęczona niż wtedy, kiedy go znaleźliśmy. Magiczne oko, które niegdyś zdobiło oszpeconą twarz, teraz zajmowała czarna przepaska.

- Dobry wieczór, Severusie – odezwał się dyrektor. Jemu również kilka poprzednich tygodni dało się we znaki.

- Co on tu robi? – Warknąłem, rzucając nieprzychylne spojrzenie swojemu wrogowi. Śmierciożerca, uzurpator Moody’ego czy jego prawdziwa wersja nie miała tutaj znaczenia. Zawsze pałaliśmy do siebie nienawiścią. Jego zawód sprawiał, że czułem się obserwowany na każdym kroku, a on znając moją przeszłość, także widział mój czynny udział we wszystkim, co działo się po „ciemniejszej” stronie.

Jak ta bezczelna gówniara mogła pójść z nim do łóżka?!

- Severusie – Dumbledore położył swoją dłoń na moim ramieniu i ścisnął delikatnie – dobrze wiesz, że Alastor powinien przesłuchać panienkę Lamberd.

Przełknąłem cicho ślinę, kiwnąwszy przy tym lekko głową. Znałem obowiązujące procedury, jakie musiały zostać wykonane po tak dużej akcji aurorskiej, ale nie sądziłem, by dziewczyna zdążyła się oswoić z postacią Szalonookiego na tyle, na ile powinna.

- Jak ona się czuje? – Zapytał dyrektor.

- Nie najlepiej.

- Jej stan emocjonalny powinien zejść w tej chwili na dalszy plan – warknął nagle Moody, przepychając się przez nas i bezceremonialnie wparował do mojej sypialni. Zerknąłem na Dumbledore’a, dając mu do zrozumienia moim chłodnym spojrzeniem, że oboje pogrywają ze mną w sposób, który był nieakceptowalny.

Tak jak przewidziałem, Lamberd, gdy tylko zobaczyła swojego ukochanego profesora, jeszcze mocniej owinęła się kocem, przesuwając na sam skraj łóżka.

- Nie histeryzuj, dziewczyno – rzucił na wstępie Moody, siadając na tym samym krześle, co ja poprzednio. Gryfonka jednak nie umiała zapanować nad swoimi emocjami, zaczynając ponownie drzeć na całym ciele. Wiedziałem, że to był głupi pomysł, żeby pozwalać Szalonookiemu na przesłuchiwanie jej tak szybko. – Skup się teraz. Alex, prawda?

- Proszę, odejdź – szepnęła błagalnie, nie patrząc na niego nawet przez chwilę.

- Zrobię to, ale chcę znać nazwiska. Kto odwiedzał ten burdel, hę? Kojarzyłaś kogoś? Kto tam przychodził, kto pracował? Odpowiedz na te pytania, a dam ci spokój.

Lamberd pokręciła szybko głową. Wiedziałem, że dobrze pamiętała Croucha z burdelu, ale nie dlatego temu zaprzeczała. Ona po prostu była przerażona nagłą wizytą Moody’ego. To spowodowało, że nie umiała odpowiedzieć na żadne jego pytanie. W dodatku, jakby tego było mało, również przebywałem w tym pomieszczeniu. Obecność dwóch osób, które zraniły ją do bólu, nie polepszało wcale jej stanu psychicznego, a wręcz odwrotnie – spychało go na samo dno szaleństwa. Musiałem przerwać to nędzne przedstawienie.

- Albusie, lepiej skupmy się na tym, gdzie umieścimy pannę Lamberd po opuszczeniu szkoły – odezwałem się, patrząc uważnie na dziewczynę.

- Umieścić? – Zerknęła na mnie wielkimi, szczenięcymi oczami. – Jak to umieścić? Gdzie?

- Możemy zająć się ważniejszymi sprawami? – warknął lekko podirytowany Moody.

- Śmiem twierdzić, że jest to o wiele ważniejsze, niż twoje małe przesłuchanie. Dziewczyna zdąży jeszcze odpowiedzieć na twoje pytania – zezłościłem się.

- Alex – nacisnął Moody, ignorując mnie. – Wysil się przez chwilę.

- Ja nie… - spuściła wzrok, zaciskając dłonie na kocu.

- Co ty nie?

Auror nachylił się nieco do przodu.

- Mów, do cholery!

Dziewczyna skuliła się w sobie, oplatając dłońmi swoje kolana.

- Alastorze, spokojniej – upomniał go Dumbledore.

Prychnąłem głośno i wyraźnie.

- No dalej? – Zaczął ją zachęcać milszym tonem. – Kogoś na pewno pamiętasz. Wystarczy mi nawet opis. Przecież musiała być tam osoba, która się tobą zajmowała w jakiś sposób? Podawała posiłki, zmieniała ubranie.

- Nie widzisz, że dziewczyna jest śmiertelnie wystraszona? – Warknąłem, chcąc to w końcu przerwać. – Dokończysz swoje durne przesłuchanie kiedy indziej, a teraz opuść moje prywatne kwatery.

- Co ty taki podenerwowany Snape, hm? Czyżbyś miał coś do ukrycia, co oczywiście nie byłoby niczym nowym.

- Alastorze, przyjacielu – westchnął Dumbledore. – Proszę cię.

- Mama Klary

Zmarszczyłem brwi.

- Klary? Jakiej Klary? Kto to jest? – Zirytował się Moody.

- Dostałeś odpowiedź na nużące cię pytanie, więc teraz możesz zająć się wnikliwym śledztwem – stwierdziłem.

- Nie wydurniaj się, Snape.

- Albusie? – Spojrzałem na dyrektora, który kiwnął głową, przyznając mi rację. Położył swoją dłoń na ramieniu mężczyzny, dając tym samym znak, że czas najwyższy zakończyć to przesłuchanie i pozwolić dziewczynie odetchnąć. Obecność Szalonookiego była zaledwie wierzchołkiem tego, czym musieliśmy dzisiaj obarczyć Lamberd.

Gdy Auror opuścił nas, mamrocząc pod nosem i wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie, przez chwilę nastała dokuczliwa cisza. Gryfonka zerkała na mnie niepewnie, ale tym razem nie ujrzałem w jej oczach strachu. Zdawała się wnikliwie mnie obserwować, próbując w ten sposób zajrzeć w głąb mojej duszy.

- Alex, musisz mi wybaczyć, że profesor Moody tutaj przyszedł – zaczął na wstępie dyrektor, siadając przed nią na krześle. Stanąłem tuż za jego plecami wyprostowany, z rękoma zaplecionymi z tyłu.

- Do rzeczy, Albusie. Nie mamy na to całej nocy – mruknąłem niezadowolony.

Dumbledore westchnął, gładząc swoją białą brodę po całej jej długości.

- Masz rację, Severusie, ale nie jestem pewny, czy panienka Lamberd chciałaby, żebyś był obecny przy tej rozmowie.

- Profesor może zostać – szepnęła, spuszczając w końcu wzrok. Zauważyłem, jak jej policzki zarumieniły się delikatnie. Nie sądziłem, by było to spowodowane moją osobą. Przecież jeszcze przed chwilą mnie nienawidziła.

- Dobrze. – Albus kiwnął głową, pozwalając sobie na chwilę ciszy, podczas której ściągnął swoje okulary połówki, przetarł je rękawem obszernej, fioletowej szaty, która posiadała na sobie złotawe zdobienia i na nowo założył szkło na nos. – Zostaniesz w Hogwarcie jeszcze przez jakiś czas, Alex. Widzę, że jesteś lekko poraniona, dlatego za moment przeniesiemy cię do skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka Pomfrey zajmie się tobą, nie musisz się niczego obawiać. Najważniejsze, że jesteś już bezpieczna i nie spotka cię już żadna krzywda.

Dziewczyna przycisnęła kolana pod samą brodę, owijając je rękoma.

- Po rekonwalescencji spędzisz całe lato w domu Syriusza Blacka – kontynuował.

Zmiąłem w ustach przekleństwo i zgrzytnąłem zębami. Perspektywa umieszczenia jej w domu tego nieodpowiedzialnego mężczyzny nie była moim pomysłem, ale nie miałem żadnego wpływu na decyzję Dumbledore’a.

- Dlaczego tam? – Spytała cicho, patrząc twardo na dyrektora. – Chcę wrócić do domu.

- Obawiam się, drogie dziecko, że nie będzie to teraz możliwe. Twój brat nie jest odpowiednią osobą, która mogłaby się tobą zająć.

- Nikt nie musi się mną zajmować – oburzyła się. – Dam sobie radę sama. 

- Dyrektor miał na myśli, że nie możesz pozostać sama w wielkim domu bez opieki – wtrąciłem sztywno, nie patrząc na nią.

- Co to znaczy? – Zmarszczyła brwi. – Przecież mam jeszcze tatę.

- Twój ojciec nie żyje – dodałem.

- Severusie… - skarcił mnie Albus.

- Co?!

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, patrząc na nas ze strachem. Widziałem w jej oczach niedowierzanie i byłem pewny, że szukała u nas jakiegokolwiek zaprzeczenia moich słów.

- To prawda, Alex – potwierdził Dumbledore. – Twój ociec nie żyje, dlatego musisz nas zrozumieć, że chcemy zapewnić ci jak najlepszą opiekę na czas wakacji. Po tym okresie wrócisz z powrotem do szkoły.

- Mój ojciec nie mógł zginąć – jęknęła płaczliwie, kręcąc cały czas głową. – Miał pieniądze, znaczył coś w tym durnym Ministerstwie. Każdy miał do niego szacunek. Kto… kto mógł to zrobić?

- Śmierciożercy – odparłem, nie ujawniając dziewczynie całej prawdy. Lamberd nie była jeszcze na nią gotowa. Za dużo wydarzyło się podczas ostatnich dni, żeby teraz obarczać ją kolejnymi nieszczęściami.

- Dlatego będziesz musiała zostać u Syriusza – powiedział Dumbledore. – Z tego, co mi już wiadomo, poznałaś ojca chrzestnego Harry’ego, więc zapewne nie masz z tym problemów, prawda?

- Nie mam – mruknęła ze smutkiem.

- Bardzo mi przykro, Alex – przyznał po chwili dyrektor i podniósł się powoli z krzesła. – Teraz czas najwyższy, żeby zajęła się tobą Poppy.

Lamberd kiwnęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Przez chwilę wpatrywała się w jeden punkt z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym ponownie zerknęła na dyrektora.

- Profesorze, w tym burdelu widziałam Klarę.

Obydwóch nas zaciekawiła ta informacja. Spojrzeliśmy w skupieniu na dziewczynę, aż wyjawi nam trochę więcej szczegółów.

- Przyszła z Crouchem – skrzywiła się z obrzydzeniem i wzdrygnęła. – On ją chyba złamał. Wyglądała na zastraszoną i posłusznie wykonywała jego polecenia. Ja… ja myślę, że on… że zrobił jej krzywdę – przełknęła głośno ślinę. – Nie mogłyśmy ze sobą porozmawiać, ale byłyśmy przez chwilę w tym samym pomieszczeniu.

- Dlaczego nie powiedziałaś tego Alastorowi, Alex? To bardzo ważne informacje – zdziwił się Dumbledore. Lamberd ponownie spuściła wzrok i zacisnęła usta w cienką linię.

Wiedziałem, że niczego już z niej nie wyciągniemy, więc czym prędzej rozkazałem jej wstać i udać się z dyrektorem do skrzydła szpitalnego. Tam przynajmniej odpocznie, nabierze sił, a następnie zostanie przeniesiona do Zakonu Feniksa.



***



Usłyszałem donośne pukanie, które wyrwało mnie ze snu. Warknąłem pod nosem, podnosząc się powoli ze swojego łóżka. Cóż, obietnica złożona Dumbledore’owi nie wyznaczała konkretnych godzin na bycie gotowym do wykonywania jego chorych pomysłów. Musiałem zwlec się z materaca i pójść otworzyć starcowi. Zważywszy, że pukanie ani na chwilę nie ustępowało, co wiązało się z nagłą sprawą, niecierpiącą zwłoki.

Przechodząc przez bawialnię, zarzuciłem na siebie koszulę i chwyciłem niedopity kieliszek brandy. Większa jego część w dalszym ciągu znajdowała się na podłodze. Nawet nie miałem czasu tego posprzątać.

Cholerny dzień.

- Dyrektorze… - zacząłem na wstępie, otwierając szeroko drzwi. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy po drugiej stronie zauważyłem Lamberd. Ubrana w najzwyklejszą piżamę w kolorze jej domu z bosymi stopami. Obejmowała się ciasno rękoma, przebierając w miejscu nogami. W dalszym ciągu miała wystraszone spojrzenie, więc do licha ciężkiego, co ona robiła pod moimi drzwiami w środku nocy?! – Co ty…

Dziewczyna prześliznęła się pod moim ramieniem i weszła do środka.

- Nie chcę być sama – powiedziała cicho, ruszając do bawialni. Poszedłem za nią, nie rozumiejąc jej poczynań.

- Po co tu przyszłaś? – Spytałem w końcu, patrząc na nią z niedowierzaniem, kiedy usiadła w fotelu tuż obok kominka i zwinęła się w kłębek.

- Wszędzie jest tak cicho i pusto. Nie mogę być sama, nachodzą mnie dziwne myśli, rozumiesz?

Rozumiałem ją aż za dobrze. W dzieciństwie również bałem się przedłużającej się ciszy. Ona zawsze zwiastowała coś groźnego. W moim przypadku, przerywał ją donośny krzyk ojca, kiedy wchodził pijany do domu, oznajmiając dobitnie swojej żonie, że w tym właśnie momencie potrzebuje wyładować na niej wszystkie swoje frustracje.

- Nie bardzo wiem, co mam ci na to poradzić – odparłem, widząc jak wpatruje się we mnie tymi, dużymi, zielonymi oczami. Te szmaragdy hipnotyzowały, sprawiały, że nie chciałem spuszczać z nich wzroku, zupełnie się zatracając.

- Mogę tutaj spać?

- Co proszę? – Wyciągnąłem samego siebie z otchłani myśli i przywróciłem z powrotem do swoich prywatnych pokoi.

- Czy mogę tutaj spać dzisiaj? – Powtórzyła, spuszczając na moment wzrok.

- Co? Ale jak… gdzie… jeszcze przed kilkoma godzinami nie ufałaś mi zupełnie, a teraz nagle… - Zamilkłem, próbując przywrócić swoje codzienne „ja” do równowagi. – To wykluczone, Lamberd – dodałem pełnym opanowania głosem. Wyprostowałem się, zakładając ręce za plecy.

- Proszę – nacisnęła.

- To absurdalna prośba – prychnąłem. – Niedorzeczna i niewytłumaczalna.

- Wytłumaczalna – stwierdziła, na nowo podnosząc na mnie wzrok. Tym razem wydawał się on bardziej ufny niż poprzednio. W co ona ze mną pogrywała? To było chore. Jej zachowanie zmieniało się z minuty na minutę, jakby przechodziła właśnie przez ciężki objaw schizofrenii.

- Wydaję mi się, że nie masz pojęcia, o co mnie prosisz.

- Nie – zaprzeczyła. – Mam pojęcie. To jak dzisiaj próbowałeś dać do zrozumienia temu aurorowi, że ma stąd wyjść…

- Twoje zachowanie jasno dawało do zrozumienia, że nie chcesz przebywać z nim w jednym pomieszczeniu – odparłem rzeczowo.

- Mogłeś mnie zmusić do rozmowy z nim, ale tego nie zrobiłeś.

- Lamberd – westchnąłem głęboko. Mimochodem zerknąłem w stronę zegara ściennego. Dochodziła 3 nad ranem, byłem wyczerpany po całym dniu, a teraz na dodatek robiłem za terapeutę dla młodej Gryfonki. – Posłuchaj. Zdajesz sobie sprawę, że to nie ta sama osoba, prawda? Wcześniej czy później, będziesz musiała z nim porozmawiać i odpowiedzieć na kilka pytań.

- Wolę później.

- Alastor Moody, to nie Barty Crouch po eliksirze wielosokowym. Zapamiętaj to.

- Dobrze o tym wiem, ale ja wciąż czuję się przy nim niekomfortowo – syknęła, chcąc postawić na swoim.

- Trzeba było pomyśleć dwa razy, zanim rozłożyłaś przed nim nogi – zdenerwowałem się. Byłem przekonany, że powiedziałem to sobie w myślach, ale widząc nagle zawiedziony wzrok Gryfonki, zdałem sobie sprawę, że te słowa zostały wypowiedziane na głos.

- Jak możesz… – szepnęła ze łzami w oczach.

- To chyba rozwiązuje sprawę twojego nocowania tutaj – warknąłem chłodno, odchrząkując. Wskazałem sztywno palcem na drzwi w stronę wyjścia. – Żegnam więc.

Chciałem się odwrócić i wrócić do sypialni, ale dziewczyna podniosła się szybko z fotela, chwytając mnie za koszulę. Zatrzymałem się, zerkając na nią nieprzychylnie.

- Czego jeszcze chcesz?

- Nie możesz być o niego zazdrosny.

- Zazdro, co? – prychnąłem, siląc się na spokój.

Co ta durna dziewczyna sobie wyobrażała?! Że żywiłem wobec niej jakieś głębsze uczucia?! Nigdy. Była dla mnie tylko uczennicą, która z każdym kolejnym dniem, męczyła mnie swoją obecnością.

- Sam mnie odtrąciłeś.

- Skończ już – przerwałem jej twardo. – Wynoś się albo nocuj na kanapie. I ani słowa więcej. Nie mam ochoty tego słuchać.

Wskazałem niedbale w stronę starego, wytartego mebla i czym prędzej obróciłem się na pięcie, zamykając w swojej sypialni.

Zazdrosny? Ja? Niedorzeczne. Nie byłem o nią zazdrosny. Byłem wkurwiony, że pozwoliła się omamić cholernemu Aurorowi. Nigdy nie myślała racjonalnie, ale pójście do łóżka z Moodym było największą jej głupotą, jaką mogła zrobić. Gorszą niż włóczenie się samemu po lesie i wpadniecie w sidła Macnaira. Lamberd podejmowała same złe decyzje. Nocowanie za ścianą tego pokoju, również do nich należało, a także zadawanie się ze mną. Była ona chodzącą katastrofą. Powinienem wywlec ją na korytarz i nie przejmować się jej oporowi, ale nie zrobiłem tego. Chyba stawałem się za mało asertywny, jeżeli chodziło o jej osobę.

***

Poczułem nagle ugięcie materaca. Warknąłem przez sen, próbując obrócić się w stronę ściany, gdy nagle czyjeś szczupłe ramiona oplotły się wokół mojej talii.

Otworzyłem szeroko oczy, w których nie było już ani cienia zaspania i spojrzałem prosto w duży, zielony i pełen niemej prośby wzrok.

- Co ty wyrabiasz? – Spytałem nieco zachrypniętym głosem, próbując się wyrwać, ale ona jeszcze mocniej zacisnęła ręce wokół mnie.

- Pozwól mi tu spać.

- Do cholery, Lamberd! Kanapę masz w bawialni.

- Mówiąc „tu” miałam na myśli z tobą w jednym łóżku – wyjaśniła spokojnie, opierając się policzkiem o poduszkę. Pomimo egipskich ciemności, jakie panowały w mojej sypialni, dokładnie mogłem zauważyć tę ufność w jej oczach, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem.

- I co jeszcze? – Prychnąłem. – Może mam ci przeczytać bajkę na dobranoc?

- Nie musisz – uśmiechnęła się smutno. – Chcę tu tylko spać.

Zmarszczyłem brwi. Właściwie, byłem w stanie ją zrozumieć. Po tym, co przeszła, logicznym było, że nie chciała spać sama, ale jej nagła potrzeba bliskości ze mną, wydawała się irracjonalna. Nie mogłem jej jednak wygonić, nie doświadczając przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Dziewczyna straciła swojego ojca, brat okazał się śmierciożercą, a jej przyjaciółka zniknęła i prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczą. Tyle nieprzyjemnych sytuacji na raz nie jednego doprowadziłoby do szaleństwa. Musiałem więc wykazać się odrobiną empatii, nie tracąc przy tym trzeźwego myślenia.

- W takim razie, puść mnie – rozkazałem stanowczym głosem.

Dziewczyna niechętnie rozluźniła ramiona, odsuwając się. Podniosłem się do siadu, zapinając koszulę pod samą szyję. Złorzeczyłem na nią pod nosem, ile się dało, a następnie obróciłem plecami do niej, rzucając krótkie „dobranoc”.

Tylko dla kogo miała być ona dobra? Próbowałem ponownie udać się w objęcia Morfeusza, ale czując na plecach jej spokojny oddech, który delikatnie pieścił włoski na karku, nie umiałem skupić się na ponownym śnie.

- Muszę ci podziękować – szepnęła nagle.

- Śpij – zdenerwowałem się.

- Więc dziękuję. Za Moody’ego.

- Śpij – powtórzyłem uparcie.

- Wiem, że cały czas próbowałeś mnie chronić.

- Do cholery, Lamberd. Czego nie rozumiesz w trybie rozkazującym słowa „spać”?! – zirytowałem się, obracając na plecy. Chwyciłem się palcami za nasadę nosa.

- Jak mogłam być tak zaślepiona i nie widzieć tego, co próbowałeś dla mnie robić?

Zerknąłem na nią z ukosa. Jej oczy błyszczały w otaczającym nas mroku, kiedy zbliżyła się na tyle, że mogłem ujrzeć jej pojedyncze piegi na nosie.

- L…

Zostałem pocałowany. Delikatnie, niemal pieszczotliwie. Przymknąłem na moment oczy, rozkoszując się tym muśnięciem, ale gdy dziewczyna szerzej otworzyła usta, odsunąłem ją na odległość ramion, ponownie siadając. Przetarłem dłońmi twarz.

- Wcale tego nie chcesz.

- Chcę.

Podniosła się i ponownie próbowała się zbliżyć, ale nie dawałem jej takiej możliwości.

- Nie chcesz. Brakuje ci poczucia bezpieczeństwa, czujesz się osamotniona i smutna, dlatego szukasz pocieszenia w moich ramionach, ale nie mogę ci tego dać.

- Przestań – syknęła. – Nie rób ze mnie ofiary.

- Niewątpliwie nią jesteś.

- Nie jestem. Chcę się z tobą kochać, bo cię pragnę. Czuję się tak jak opisałeś, kiedy jestem z dala od ciebie, rozumiesz? To wszystko, co wydarzyło się wcześniej, nie ma z tym nic wspólnego.

- Nie dlatego pozwoliłem ci tu spać. Za dużo sobie wyobraziłaś jak zwykle. Nie jesteśmy w filmie, który zawsze kończy się „happy – endem”.

- Nie uważam tego za szczęśliwe zakończenie – skrzywiła się. – Jest jeszcze wiele rzeczy, które powinny być wyjaśnione i rozwiązane, ale tutaj, teraz w tej chwili, jesteśmy razem i niczego bardziej nie pragnę niż Ciebie.

Powoli zaczynałem tracić grunt pod nogami. Przeczuwałem, że wpuszczenie jej do mojego gabinetu było nierozsądnym rozwiązaniem, a teraz siedziała tuż obok mnie w moim łóżku i mówiła do mnie takimi słowami, których nigdy wcześniej by nie użyła.

- Od kiedy to panna Lamberd potrafi powiedzieć na głos, czego oczekuje od mężczyzny? – Spytałem z przekąsem, a następnie skarciłem się w myślach. Merlinie, czy ja z nią flirtowałem?!

Dziewczyna uśmiechnęła się rozczulająco. To nie wróżyło niczego dobrego. Miałem ją odsunąć od siebie, a nie po raz kolejny zachęcać. Dlaczego w dalszym ciągu to robiłem? Nie umiałem jej odepchnąć, a może wcale tego nie chciałem? Dumbledore w jednym miał rację. To wszystko, co się stało, było tylko i wyłącznie moją winą. Crouch o nas wiedział. Próbował uderzyć w mój czuły punkt, przyprowadzając ją przed oblicze Czarnego Pana, a ten z kolei odesłał ją do burdelu.

- Posłuchaj – odchrząknąłem – między nami wszystko sko…

Nie dokończyłem, ponieważ ponownie mnie pocałowała. Tym razem zaskoczyła mnie o wiele bardziej niż poprzednio. Naparła na mnie tak szybko, że ponownie wylądowałem plecami na materacu, a ona usiadła na mnie okrakiem, nie przestając maltretować moich ust. Czułem jej dłonie próbujące w niedbały sposób rozpiąć guziki mojej koszuli. Ostatkiem sił, ująłem jej nadgarstki i odsunąłem od siebie.

- Przestań – wysapałem, próbując stłumić swoje pragnienie.

- Nie mogę – szepnęła i raz jeszcze złączyła nasze usta. Wysunęła język, masując nim moje wargi, a ja nie potrafiłem już dłużej walczyć. Wpuściłem ją do środka, pozwalając tym samym na pogłębienie pieszczoty.

Lamberd jęknęła, gdy tylko poczuła jak nasze języki ocierają się o siebie. Puściłem jej ręce, przesuwając dłonie po talii dziewczyny i zatrzymałem je na biodrach. Wsunąłem je pod cienki materiał koszuli, jaki miała na sobie i powoli podwijałem ubranie, pragnąc widzieć i poczuć jej nagie ciało.

Przegrałem sam ze sobą i swoimi mocnymi postanowieniami. Jak mogłem odgrywać rolę podwójnego agenta, kiedy byle gówniara miażdżyła moją asertywność i odkrywała mnie całego?

Ściągnąłem z niej górę od piżamy, patrząc prosto w oczy, a następnie przesunąłem wzrok niżej na piersi. Jej biust wydawał się większy niż zazwyczaj i w dalszym ciągu pozostawał tak samo jędrny. Na sam ten widok zrobiłem się twardy, co nie uszło uwadze dziewczyny. Poruszyła biodrami, podrażniając mnie jeszcze mocniej. Warknąłem niezadowolony, przysuwając ją sobie do kolejnego pocałunku. Jej dłonie na nowo próbowały rozpiąć moją koszulę, ale uniosłem się na łokciu i jednym, silnym ruchem, przewaliłem ją na plecy. Niech wie, że nie wygrała do końca.

Zacząłem sunąć językiem po jej szyi, wzdłuż mostka, a następnie chwyciłem między zęby lewy sutek, podgryzając go delikatnie. Lamberd stęknęła, a jej biodra samoistnie uniosły się o kilka milimetrów. Nie przejmując się tym, kontynuowałem swoją wędrówkę, zostawiając za sobą mokry ślad, aż w końcu dotarłem do pępka. Językiem obmyłem przestrzeń wokół niego, a dłońmi zsunąłem dół od piżamy.

Ułożyłem się między jej nogami, przełykając cicho ślinę. Wiele razy przed snem wyobrażałem sobie, jak spijam z niej wszystkie soki, kosztuję kawałek po kawałku. Było to tak silne uczucie, którego próbowałem się za wszelką ceną pozbyć, ale za każdym razem wracało ono ze zdwojoną siłą. Żeby ukoić swoje pożądanie, sięgałem ręką pod materiał bokserek, myśląc o niej intensywnie.

Teraz w tym momencie miałem ją przed sobą. Chętną, rozpaloną do czerwoności. Gotową na wszystko, o czym tylko mógłbym pomyśleć. Była oddana mi w całości bez cienia wstydu i lęku jak kiedyś. Świadoma tego, co chciałem zrobić.

Rozchyliłem więc jej uda, chwyciłem mocno biodra, żeby zachować resztki kontroli nad ciałem dziewczyny i wsunąłem język do ciepłego wnętrza. Pieściłem ją w ten sposób, drażniąc ścianki od wewnątrz. Uderzałem w nie językiem, spijając z nich słodki nektar.

Lamberd jęczała cicho, wyginając co chwilę ciało, jakby z każdym moim kolejnym ruchem, szczytowała na nowo. Wykrzywiłem delikatnie wargi w uśmiechu, wysuwając w końcu język. Zacząłem nim szturchać łechtaczkę, a do jej ciepłego wnętrza wśliznąłem się dwoma palcami.

- Seve… - wyjęczała pomiędzy spazmami przyjemności. Chwyciła mocno za prześcieradło, jakby ten ruch miał ją ochronić przed niespodziewanymi doznaniami.

Nie przestawałem jej pieścić, czując że zaraz dojdzie. Przesunąłem więc dłonie nieco wyżej, zaciskając je na piersiach dziewczyny, chwyciłem obrzmiałe sutki delikatnie je podszczypując i w tym właśnie momencie poczułem jej biodra wyrywające się w górę. Z pomiędzy jej warg wydobył się głośny krzyk, a ona opadła z powrotem na materac, dysząc ciężko.

Odsunąłem się od niej, siadając na kolanach. Koniuszkiem języka przejechałem po własnych wargach, zmywając z nich resztki soków dziewczyny, a dłonią przetarłem wilgotną brodę. Wpatrywałem się przez chwilę w jej zaróżowione policzki i poruszającą się szybko klatkę piersiową. Mój nabrzmiały penis, ocierał się o bieliznę, sprawiając mi tym samym fizyczny ból.

- Sev…

- Spójrz na mnie – szepnąłem ochryple, sięgając dłońmi do swojej koszuli. Powoli, guzik po guziku zacząłem rozpinać ubranie, ukazując przed nią coraz więcej swojej nagości.

Patrzyła na mnie mętnym wzrokiem, który z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej wyrazisty. W momencie, kiedy zsunąłem z ramion wierzchnie ubranie, dziewczyna przełknęła głośno ślinę.

Nachyliłem się nad nią, wspierając na jednej dłoni, a drugą zsunąłem spodnie dresowe z bioder. Zerknąłem raz jeszcze prosto w jej oczy, czekając na jakiś sygnał, który mógłby sprawić, żebym się wycofał i przerwał to wszystko, ale w jej zielonych tęczówkach dostrzegłem tylko swoje nikłe odbicie; zmęczoną, pokrytą niezliczoną ilością bruzd twarz.

Nie chcąc przedłużać, wszedłem w nią jednym, mocnym pchnięciem. Dziewczyna westchnęła donośnie, odchylając głowę. Objęła mnie mocno, drapiąc delikatnie skórę na plecach. Czułem, jak jej palce badają fakturę starych blizn, o które próbowała raz wypytać. Nie chciałem, by skupiała się na tym, na czym nie powinna, więc zacząłem poruszać się rytmicznie, nie spuszczając wzroku z jej rozanielonej buzi. Powoli odczuwałem prawie taką samą przyjemność, jaką jej dawałem. Przyspieszyłem więc swoje ruchy, stękając cicho.

Lamberd wiła się pode mną w ekstazie, aż w końcu przyciągnęła mocno do siebie, sięgając po kolejne pocałunki. Maltretowała moje usta w zachłannym, wygłodniałym tempie, pojękując z każdym kolejnym wypychaniem bioder. Te dźwięki docierały do wszystkich receptorów mojego ciała, pobudzały ich końce i elektryzowały.

Nie byłem w stanie dłużej tego kontrolować. Raz jeszcze wszedłem w nią pewnie, po czym krzyknąłem cicho, dochodząc wewnątrz jej ciepłego ciała. Wstrząsnął mną dreszcz niesamowitej rozkoszy, który powoli odbierał mi wszystkie siły.

Opadłem na Lamberd bez życia. Od razu też poczułem jej ręce zaciskające się wokół mnie.

Próbowałem unormować oddech, czekając aż dziewczyna w końcu opuści dłonie, jednak ona w dalszym ciągu była we mnie wtulona i nie zapowiadało się na to, by chciała mnie w ogóle wypuścić.

- Lamberd?

- Jeżeli cię puszczę, to wszystko się skończy – powiedziała z obawą w głosie.

- Nie wydurniaj się – warknąłem na swój sposób. W dalszym ciągu miałem problemy z unormowaniem oddechu. – Puść mnie.

- Nie chcę…

- Lamberd – warknąłem ostrzegawczo, więc dziewczyna w końcu wypuściła mnie ze swoich objęć. Mogłem w spokoju wstać, poprawić spodnie i przynieść z gabinetu eliksir zapobiegający ciąży. Wręczyłem go dziewczynie, która również zdążyła się już podnieść do siadu i owinąć cała kołdrą. – Wypij.

- Co teraz? – Spytała, sięgając po buteleczkę. Wypiła całą jej zawartość, a pustą fiolkę odłożyła na szafkę nocną przy łóżku.

- Teraz musisz poczekać kilka minut, aż substancja zacznie działać – wyjaśniłem.

- Nie o tym mówię – odparła, wzdychając cicho.

- A o czym? – Zdziwiłem się, po czym obszedłem łóżko, kładąc się po jego drugiej stronie na plecach.

Dobrze wiedziałem, co dziewczyna miała na myśli. Była przekonana, że każę jej się wynosić z moich prywatnych pokoi, jak miałem w zwyczaju, ale tym razem postanowiłem postąpić inaczej. Dłonią wymacałem pod poduszką swoją różdżkę i nakierowałem ją na kominek, rozświetlając sypialnię. Lamberd jeszcze ciaśniej owinęła się kołdrą, nie ruszając z miejsca.

- Dlaczego się wstydzisz? – Spytałem, obserwując jej irracjonalne zachowanie. – Przed chwilą trzymałem głowę między twoimi nogami.

- Wtedy było ciemno – szepnęła, obracając się w końcu do mnie przodem. Wyglądała niepoważnie z zaczerwienionymi policzkami po wspólnym seksie i kokonie owiniętym wokół jej nagiego ciała.

- Myślisz, że po ciemku nic nie widziałem? – Spytałem z przekąsem, wyciągając przed siebie rękę. Lamberd skupiła wzrok na moim przedramieniu. Zanim jednak udało mi się schować dłoń, chwyciła mój nadgarstek, przyglądając się mrocznemu znakowi. Przejechała po nim palcami, badając jego fakturę, po czym przyłożyła do ust, muskając delikatnie. Kołdra zsunęła się z jej ramion, uwidaczniając wystające obojczyki i kilka fioletowych siniaków, zdobiących jej skórę. Przysiągłem sobie, że zabiję po kolei każdego gnoja, który dotknął ją swoimi brudnymi łapskami w jakikolwiek sposób.

- Kocham Cię i akceptuję to, kim jesteś– wyznała.

Kolejny raz poczułem nieprzyjemne ukłucie w okolicy klatki piersiowej.

- Połóż się już i postaraj się w końcu zasnąć – zmieniłem temat, wysuwając rękę z jej delikatnego uścisku. Przyciągnąłem ją do siebie, obejmując ramieniem. Chciałem chociaż tak pokazać jej, że może poczuć się w końcu bezpieczna, ale nie miałem pojęcia na jak długo…






10 komentarzy:

  1. No i mam po robocie na przynajmniej 20 min... Biorę się do czytania❤️💖💗🎉

    OdpowiedzUsuń
  2. Ajajaj, ale wymuskana notka! Co za pieczałowitość. 😍 Warto było na nią trochę poczekać. Mam nadzieję, że Sev faktycznie dokopie tym, którzy skrzywdzili Alex i Klarę💗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się najbardziej podoba ten początek u Dumbledore'a :D

      ~Klara

      Usuń
    2. Mi było przykro, że ten stary głupol znów robi z Alex trochę to, co z Harrym - dla większego dobra można kogoś poświęcić itd. Typowy Dumby :p

      Usuń
    3. W sumie i tak nie ma wyjścia. Bo jeśli Sev straci zaufanie, to nie tylko stracą wtyczkę, ale też Sev będzie w niebezpieczeństwie.

      ~Klara

      Usuń
  3. Akurat z Alex nie był w żaden sposób związany więc ma wyjebane. Kasiu musimy Cie zasmucić ze to była ostatnia moja notka. Jeszcze z mojej strony epilog i koniec. Klara ma notkę do napisania jeszcze i też potem epilog. Kończymy to bo bez moodka już nie ma sensu pisać i dużo rozdziałów się porobiło. Wystarczy już.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uoooo😮 trochę mnie zatkało. Jestem szczęśliwa, że przeżyłam całą te przygodę z Wami i Waszymi postaciami, piękną przygodę, nie żałuję ani pół minuty poświęconej na czytanie ❤️ jeśli cokolwiek jeszcze zdarzy Wam się pisać, to wiecie (a na pewno Alex wie), gdzie mnie szukać. Rozumiem wyczerpanie tematu, ograłyście już go z każdej strony, nie ma sensu ciągnąć na siłę. Po Dumbledoreowsku powiem, że ściągnęłabym przed Wami kapelusz, ale nie mogę tego zrobić i nie dlatego, że bałabym się, że obsypię Was pająkami, ale dlatego, że nie noszę kapeluszy 😁 Jesteście wspaniałe w tym, co robicie, mam ogromną nadzieję, że jeszcze mnie kiedyś uraczycie jakąś historią ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszymy, że z nami tutaj byłaś :) Twoje komentarze nas napędzały, zawsze czekałyśmy z niecierpliwością co powiesz :D Tym bardziej, że też jarałaś się z nami Moodkiem, Crouchem i Snapem.
      W ogóle to piszemy tę historię od 2,5 roku hahahaha. Kiedyś musiał być koniec. Z jednej strony szkoda się rozstawać z postaciami, ale z drugiej, przeciąganie też trochę bezsensu.

      ~Klara

      Usuń
  5. Dokładnie twoje komentarze nas napędzały i bardzo się cieszyłyśmy ze byłaś z nami i że mną przez tyle lat. Jak pojawi się coś nowego ja na pewno dam znać:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję, Kochane jesteście! 💗 Liczę na cynka, jeśli coś nowego się pojawi w Waszych jakże pełnych genialnych pomysłów głowach.
    Hah, myślę, że mogę chyba nosić miano najwierniejszej fanki😁 ile to już lat? Z 15?😃

    OdpowiedzUsuń