wtorek, 5 października 2021

142. Burdel

Zostałam przeprowadzona przez ciemnoczerwony i bardzo długi korytarz. Po każdej stronie długiego holu w równych odstępach znajdowały się czarne, zrobione z połyskowego laminatu drzwi. Światło, które się w nich odbijało, dawało złudzenie głębi oraz wyrachowany klimat całemu pomieszczeniu. Jakby tego było mało, zewsząd dochodziły różne odgłosy należące do innych kobiet. Niektóre krzyczały, inne jęczały, jakby przeżywały największe rozkosze, a za niektórymi drzwiami słyszałam nawet płacz. Zasłoniłam szybko uszy rękoma, pragnąc odciąć się od tych dźwięków, ale pomimo usilnych starań, dalej dochodziły do mnie stłumione hałasy.

W końcu rosły mężczyzna zatrzymał się przy ostatnich drzwiach na końcu korytarza. Zanim jednak je otworzył, chwycił mocno moją koszulę, pragnąć ją ze mnie zedrzeć, ale odsunęłam się szybko, przyciskając materiał do ciała.

- W takim razie rozbierz się sama – rzucił polecenie, patrząc z góry srodze na moją przestraszoną buzię.

Drżącymi dłońmi sięgnęłam do guzików przy szyi, ale nie odważyłam się ich rozpiąć. Może i było mi wszystko jedno, ale posiadałam jeszcze resztki godności i nie mogłam tak po prostu dać się obnażyć obcemu mężczyźnie.

- No dalej! – Ponaglił mnie lekko rozjuszony.

Łzy ponownie zaczęły mi spływać po policzkach. Nie miałam żadnych szans ani na ucieczkę, ani na wynegocjowanie innych warunków. Próbowałam za wszelką cenę opóźnić to, co miało zaraz nastąpić, ale czy był sens w przedłużaniu nieuniknionego?

W końcu udało mi się odsłonić kawałek dekoltu, ale robiłam to tak wolno, że tylko podrażniłam swojego oprawcę. Mężczyzna szarpnął więc mocno moje ubranie i stanowczym ruchem rozerwał je, a następnie zsunął z ramion.

Odskoczyłam od niego, natrafiając plecami na ścianę.

- Dlaczego nie mogę zostać w ubraniu? – Spytałam przerażona. Dolna warga drżała mi tak szybko, że nie byłam w stanie jej zatrzymać.

- Takie są procedury – odparł oschle. – Teraz dół.

- Procedury? – Zdziwiłam się. – Jakie procedury? Nie dam zrobić z siebie dziwki, słyszysz?!

- Spódnica – powtórzył, nie zważając na moje wrzaski. Wokoło i tak było ich pełno, więc przypuszczałam, że nie stanowiły one żadnej nowości tutaj.

- Nie! – Krzyknęłam. – Ja nie pozwolę…

- Słuchaj – warknął – pozwolisz czy nie pozwolisz, Kenneth i tak zrobi z tobą, co będzie chciał, dlatego im szybciej zaakceptujesz rzeczywistość, tym lepiej dla ciebie.

Mężczyzna dał mi chwilę, ale widząc, że w dalszym ciągu nie miałam zamiaru robić tego, co mi kazał, wyciągnął zza paska od spodni różdżkę i jednym jej ruchem pozbył się mojej spódnicy. Pisnęłam spanikowana, zasłaniając się rękoma, ale czarodziej w zupełności nie przejmował się moim wyglądem, tylko otworzył czarne drzwi i siłą wepchnął do środka.

Upadłam twarzą do ziemi na pstrokaty dywan. Przez krótką chwilę leżałam w bezruchu, bojąc się ruszyć, ale w końcu postanowiłam podnieść się z podłogi i rozejrzeć po całym pomieszczeniu. Pokój urządzony był w jeszcze bardziej minimalistycznym stylu niż ten, który należał do Macnaira. Na wielkim małżeńskim łożu znajdował się tylko materac. Nawet nie było na nim narzuty, żebym mogła się nią zakryć. Przypuszczałam, że cały ten pokój został stworzony po to, by złamać osobę, która miała w nim przebywać. Brak okien nie dawał możliwości zorientowania się w porze dnia, jaskrawe światło utrudniało zasypianie, a brak koców, prześcieradeł czy innych tkanin, miał zwiększyć moje poczucie wstydu, lęku, stresu oraz odebrać poczucie bezpieczeństwa. Pyrites wszystko dokładnie zaplanował i wiedział, jak „dojść” do dziewczyny, którą aktualnie przetrzymywał. Po wsłuchaniu się w odgłosy dochodzące z innych pomieszczeń, mogłam stwierdzić, że żadna z obecnych tu kobiet nie przyszła dobrowolnie do tej pracy.

Objęłam się ramionami, przystępując z nogi na nogę. Zaczęłam niekontrolowanie drżeć i chociaż w małym więzieniu panowała pokojowa temperatura, po moich plecach przechodził zimny dreszcz. Dobrze, że mogłam zatrzymać buty i podkolanówki, chociaż było to marnym pocieszeniem, mając na uwadze brak mundurka szkolnego.

Raz jeszcze rozejrzałam się po całym pokoju, po czym usiadłam w samym jego rogu tuż obok łóżka. Przycisnęłam nogi do piersi, obejmując je rękoma i pragnąc poczuć się niewidoczną. Cały czas do końca nie mogłam pojąć, jak dałam się tak łatwo omamić i oszukać?

Moody – auror, nauczyciel i ktoś, kto naprawdę był mi bliski, okazał się nie być tą osobą, za którą się podawał. Przez cały rok szkolny Śmierciożerca idealnie odgrywał rolę kochanego i poczciwego profesora, pojawiającego się w odpowiednich momentach wtedy, kiedy mnie i Klarze groziło niebezpieczeństwo. Dlaczego nie wydawało nam się to podejrzane? Za każdym pieprzonym razem, Moody wyciągał nas z opresji, dbał o nas i troszczył jak o własne córki.

Na samo stwierdzenie tego, zrobiło mi się niedobrze. W jego zamiarach nie było niczego, co można by było porównać z ojcowską miłością. Przeklęty Crouch upatrzył sobie nas od samego początku i starał się zrobić wszystko, żebyśmy do samego końca nie zorientowały się, co też kombinował i w jakim celu tak bardzo się o nas troszczył. Ja ułatwiłam mu zadanie, sama wpadając w jego ramiona, niczym otumaniona światłem ćma, a Klara pomogła mu w ucieczce. Z tego, co usłyszałam na cmentarzu, mężczyzna musiał ją gdzieś więzić. Miałam tylko nadzieję, że przyjaciółce nie dzieje się żadna krzywda. Nie dopuszczałam do siebie nic innego, chociaż gdzieś tam z tyłu głowy spodziewałam się najgorszego, jednak starałam się to wypierać najmocniej jak potrafiłam.

Jeszcze ciaśniej objęłam się rękoma, opierając głowę o kolana. Przed oczami cały czas majaczyła mi twarz Snape’a i jego nienawistne spojrzenie. To bolało o wiele mocniej niż sytuacja z pierwszym profesorem, ponieważ to Severus był miłością mojego życia. To jemu zaufałam po raz kolejny, i to właśnie on zranił mnie najbardziej. Z mściwą satysfakcją przyznał przed Voldemortem, że byłam mu potrzebna tylko w ramach zemsty. Obdarł mnie z godności, pokazując czarnoksiężnikowi nasze wspólne chwile, które nic dla niego nie znaczyły i wyrwał mi serce. Po takich przeżyciach wątpiłam, czy kiedykolwiek będę w stanie komuś zaufać.

Nagle klamka w drzwiach przekręciła się, a do pomieszczenia wszedł ten sam czarodziej, co wcześniej mnie tu przyprowadził. Obserwowałam go dokładnie jak wchodzi głębiej do sypialni i powolnym krokiem zbliża się w moim kierunku. Wzięłam długi, urywany oddech i przymknęłam mocno powieki. Jeżeli chcieli zrobić ze mnie dziwkę i teraz był ten moment, to niech już się zacznie i jeszcze szybciej skończy.

- Wstawaj! – Warknął mężczyzna, stając naprzeciwko mojej skulonej postaci. Przełknęłam więc cicho ślinę, podnosząc się z podłogi. Zacisnęłam palce na ramionach, wbijając je mocno w skórę. Uniosłam wysoko brodę, spoglądając na niego z nieukrywanym strachem. Pojedyncze łzy zaczęły spływać po moich policzkach i ginęły w zagłębieniu szyi.

- Zrób to – szepnęłam ponaglająco. – Chcę mieć to za sobą.

Czarodziej uśmiechnął się szelmowsko pod nosem i chwycił mnie mocno za ramię, przyciągając do siebie. Nie protestowałam, ani nie wzbraniałam się przed jego ostrymi ruchami. Byłam przekonana, że rzuci mną teraz o łóżko i zrobi to, do czego miałam służyć, ale zamiast tego zostałam pchnięta w stronę drzwi i wyprowadzona na korytarz.

- Rusz się! – Rozkazał, widząc jak obracam się niepewnie w jego stronę, po czym zaciągnął mnie brutalnie pod drzwi, które znajdowały się po przeciwnej stronie długiego holu. Zapukał donośnie tylko raz w ciemną powierzchnię, a gdy usłyszał męskie „wejść”, otworzył drzwi i siłą wepchnął mnie do środka, zamykając je za mną.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, to wielkie, renesansowe biurko, za którym siedział sam Kenneth Pyrites. Nawet na mnie nie spojrzał, kiedy zostałam tu przywleczona. Cały czas skupiony był na stosie dokumentów, leżących przed nim.

Zrobiłam krok do tyłu, przyciskając nagie plecy do powierzchni drzwi. Zakryłam się na tyle, na ile mogłam rękoma i milczałam. Nie chciałam ponownie zostać uderzona, a ten człowiek przerażał mnie w każdym tego słowa znaczeniu.

- Przyznam, że nie jest mi na rękę, że tu jesteś – powiedział nagle, nie odrywając wzroku od zwojów pergaminów. – Nie jesteś pełnoletnia, mogą z tego wyniknąć same kłopoty. Słowa Czarnego Pana są świętością, ale ja również muszę mieć coś z tego układu, rozumiesz?

Pyrites odłożył papiery na blat. Przyjrzał mi się obojętnym wzrokiem, zupełnie niewzruszony moją półnagością i odsunął się nieco od biurka, wyciągając z jednej, z szuflad podłużny bat pokryty w całości skórą. Jego rękojeść zrobiona była natomiast ze złota, a na jej końcu uformowano głowę wilka – symbol zła, zagrożenia i najmroczniejszych sił.

Serce biło mi jak zwariowane. Nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczałam, że mogłabym znaleźć się w takiej sytuacji jak teraz. Snape miał rację, mówiąc, że zafunduje mi los gorszy od śmierci. Na samo przypomnienie sobie jego słów, poczułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.

Skrzypnięcie majestatycznego fotela, wyrwało mnie z rozmyślań. Pyrites podniósł się, chwycił do ręki elastyczny pręt i okrążył biurko. Bez słów wyciągnął przed siebie dłoń i jej gestem „zaprosił” mnie bardziej na środek pokoju. Ja jednak nie ruszyłam się nawet o milimetr, więc mężczyzna ponowił odruch. W dalszym ciągu stałam w bezruchu.

- Radzę ci współpracować – zagroził stanowczym tonem, ściskając rękojeść swojej zabaweczki. – Niesubordynacja jest tutaj wyjątkowo źle traktowana.

Nie odpowiedziałam ani nie ruszyłam się z miejsca, co tylko go zdenerwowało. Bez ostrzeżenia zamachnął batem, uderzając mnie nim w udo. Syknęłam cicho, czując jak skórzana końcówka pejcza rozcina skórę. Krew wypłynęła na powierzchnię i pociekła wzdłuż kolana.

- Na środek – rozkazał, nie siląc się już na żadne gesty. Żebym zrozumiała, że nie żartuje i oczekuje natychmiastowej reakcji, raz jeszcze powtórzył zamach, celując tym razem w pośladek. Zostawił na nim głębokie, czerwone rozcięcie.

Ból był znośny, ale nie chciałam prowokować go bardziej. Nagle zdałam sobie sprawę, że wszystkie wiadomości, które wyszukała o nim Klara, mogły okazać się prawdziwe. Mężczyzna był zdolny do wykorzystywania mugoli i pozbywania się ich w okrutny sposób. Biznes, jaki prowadził, także nie wziął się z powietrza. Pyrites zainwestował wyłudzone od ludzi pieniądze i ulokował je w swoje inwestycje.

W końcu postanowiłam zrobić to, co mi kazał. Wysunęłam się niepewnie w jego stronę i stanęłam na środku pomieszczenia. Kenneth odsunął się, chcąc obejrzeć moje ciało w całej okazałości, po czym raz jeszcze zaczął mnie okrążać. Końcówką bata dotykał skóry, ale nie sprawiał mi tym krzywdy. Co jakiś czas smagał moje dłonie, gdy próbowałam zakryć tę część ciała, której przypatrywał się nieco dłużej.

- To nie jest jeszcze to, czego bym oczekiwał – mruknął w zastanowieniu – ale jeżeli nie podasz nam konkretnych informacji o zamiarach swojego ojca i całego Ministerstwa, to spędzisz tu tyle czasu, że w końcu urośnie ci tu i ówdzie.

- Nie mam pojęcia, co planuje mój ojciec – syknęłam cicho, zaciskając pięści. – Nie wiedziałam nawet, że próbował wsadzić do Azkabanu Snape’a!

- Coś tam na pewno wiesz – stwierdził Pyrites, a jego długi bat zatoczył koła wokół mojego pępka i przesunął się nieco wyżej. – Ściągaj bieliznę.

Rozszerzyłam w panice oczy, mając nadzieje, że się przesłyszałam, ale Śmierciożerca stanął spokojnie naprzeciwko mnie i uderzał końcem pejcza o swoją otwartą dłoń.

Wiedziałam, że stał i czekał, aż wykonam jego polecenie.

- Ja naprawdę nic nie wiem o swoim ojcu – powtórzyłam.

- Nie oczekuję, że wyjawisz mi wszystko teraz. – Pyrites uśmiechnął się pobłażliwie. – Ściągaj bieliznę – powtórzył z naciskiem.

- Proszę – szepnęłam błagalnie zduszonym głosem.

Świst bata przeciął powietrze i ponownie uderzył w to samo zranione miejsce na pośladku, co poprzednio. Tym razem zabolało podwójnie. Miałam ochotę się rozpłakać i schować w kącie. Najgorsza w tym wszystkim była moja bezradność. Nie mogłam zrobić nic, co pomogłoby mi w zaprzestaniu fanaberii śmierciożercy.

Po krótkiej chwili, która wydawała się jak cała wieczność, sięgnęłam trzęsącymi się dłońmi do zapięciu od stanika i rozpięłam je, a następnie zsunęłam z ramion materiał. Obróciłam głowę w przeciwną stronę do mężczyzny, nie chcąc oglądać jego twarzy, kiedy będzie oceniał moje nagie ciało.

- Chyba o czymś zapomniałaś – stwierdził niezadowolony, wsuwając końcówkę pejcza za materiał moich majtek i stanowczym ruchem obsunął bieliznę do kolan. Próbowałam się zasłonić, ale mężczyzna klepnął mnie batem po dłoniach. – Nie ruszaj się.

Zrobił krok do tyłu i ponownie zerknął na mnie krytycznym okiem, oceniając całą postać. 
- Obróć się. - Palcem prawej dłoni zrobił okrąg w powietrzu. Wykonałam jego polecenie, modląc się o szybki koniec tego okropnego upokorzenia.

– Ubierz się – rzucił nagle.

Tego nie musiał mi powtarzać. Czym prędzej wciągnęłam bieliznę i założyłam stanik. Byłam przekonana, że zostanę ponownie odstawiona do pokoju, ale Pyrites miał wobec mnie jeszcze jakieś plany, ponieważ zaklęciem przywołał fotel, na którym rozsiadł się wygodnie.

- Teraz pokażesz, co potrafisz – rzucił od niechcenia i odkaszlnął teatralnie, wystukując rytm o podłokietnik, swoimi krótkimi i zadbanymi palcami.

Pokręciłam szybko głową, ponownie przyciskając się do ściany. Pyrites przyglądał mi się w ciszy, mrużąc swoje oczy. Ani na moment nie przestawał stukać palcami o mebel, na którym siedział.

- No dalej – warknął, odchylając się.– Podnieć mnie. Zrób coś, żeby mi stanął. Chyba nie muszę ci tłumaczyć na czym polega praca prostytutki, co? I nie udawaj, że nie masz pojęcia, o czym mówię. Skoro pieprzyłaś się z naszym Severusem, to raczej wiesz, jak ruszyć tyłkiem, żeby pobudzić mężczyznę, prawda?

- Nie będę nic robić – odezwałam się cicho, obejmując ramionami. – Dlaczego, po prostu, nie rzucisz mnie na pożarcie innym facetom?! Dlaczego pragniesz mnie upokorzyć za wszelką cenę?! – Krzyknęłam na koniec, dławiąc się łzami.

- Chyba masz rację – zamyślił się, drapiąc po brodzie. – Powinnaś potrenować na kimś innym. Ja nie byłbym do końca obiektywny ze względu na moje znajomości z Viktorem.

- Co?! Nie! Chyba nie rozumiesz, co do ciebie mó…

Nie dokończyłam, ponieważ mężczyzna trzasnął otwartą dłonią w podłokietnik z taką siłą, że od razu zamilkłam, kuląc się w sobie. Cała drżałam ze strachu i paniki.

Nagle drzwi do gabinetu otworzyły się i weszła przez nie mama Klary. W dłoniach trzymała tacę z filiżanką i cukierniczką. Doskoczyłam szybko do niej, chwytając ją za rękę.

- Pani Amber! – Krzyknęłam. – Pani Amber! Pamięta mnie pani?! Proszę mi pomóc! On… oni… chcą zrobić ze mnie dziwkę! Błagam! Proszę zawiadomić dyrektora Hogwartu! – Zaczęłam szarpać ręką kobiety, pragnąć by zwróciła na mnie wzrok, ale ona wydawała się nie dostrzegać nawet mojej osoby. Mocno trzymała paterę z zastawą, spoglądając pustym wzrokiem przed siebie. Cały czas uśmiechała się, jakby nie dochodziło do niej ani jedno słowo, które powiedziałam.

- Dziękuję ci, Lauro – odezwał się nagle Pyrites.

Przestałam w końcu szarpać mamą Klary i zerknęłam to na nią, to na śmierciożercę. Mężczyzna wydawał się spokojny i opanowany, a kobieta… przyjrzałam się dokładniej jej twarzy, zdając sobie sprawę, że Pyrites musiał rzucić na nią zaklęcie Imperiusa. Blondynka miała mętny wzrok i nieobecny wyraz twarzy.

- Możesz już iść, kochana i przyprowadź Marcela. – Ton głosu Pyritesa stał się łagodniejszy i milszy. W zupełności nie pasował do jego demonicznej natury.

Gdy kobieta wyszła, śmierciożerca podniósł się w końcu ze swojego fotela. Sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął znajome, białe rękawiczki i powoli wsunął je na dłonie.

- Na dzisiaj wystarczy – oznajmił, wracając do oschłego i nieprzystępnego tembru głosu. –Jeżeli nie chcesz otworzyć się przede mną, może przy kimś innym ci się uda.

- Nic ci to nie da! – Warknęłam wściekła. – Co zrobiłeś z mamą Klary?! Do czego chcesz ją wykorzystać?! Też ma być dziwką?

Kenneth zamachnął się, uderzając mnie z otwartej dłoni prosto w twarz. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale w dalszym ciągu stałam prosto. Policzek palił żywym ogniem.

- Szkoda twojej buźki, ale jesteś wyjątkowo irytująca. Tydzień bez jedzenia powinien nauczyć cię pokory i posłuszeństwa, a potem wrócimy do tego, na czym skończyliśmy – powiedział beznamiętnie.

- Nie będę…

Ponowne uderzenie wybiło mnie z równowagi. Zatoczyłam się lekko do tyłu i wpadłam na ścianę. Z rozciętej wargi pociekła mi krew. Przetarłam ją palcem, praktycznie nie czując połowy twarzy.

- Nie prowokuj mnie więcej. Nie chcę uszkodzić twojej twarzy, ale jeżeli mnie do tego zmusisz, to nie będę miał wyboru. 

W końcu do gabinetu wszedł mężczyzna, którego wcześniej miała zawiadomić kobieta. Bez słowa zostałam wyprowadzona na korytarz i zaciągnięta do swojego więzienia. Ochroniarz, imieniem Marcel, trzymał mocno moje ramię w obawie, że będę się wyrywać, ale nawet nie próbowałam tego robić. Wepchnął mnie siłą do pokoju i zamknął go na cztery spusty.

Upadłam boleśnie na kolana, zaciskając z całych sił pięści. Przechyliłam się do przodu i oparłam głowę o dywan. Rozpłakałam się przy tym, niczym małe dziecko, krzycząc z bezsilności. Nie mogłam znieść dłużej tego upokorzenia. W dalszym ciągu nie wiedziałam, jak mogłam dać się tak łatwo omotać tym dwóm nauczycielom. Zrobili sobie ze mnie swoją zabawkę, a teraz skazali na bycie dziwką i paradowanie w samej bieliźnie (lub bez) przed obcymi mężczyznami.





***

Siedziałam pod ścianą z przyciągniętymi pod brodę kolanami, które obejmowałam ciasno rękoma. Co chwilę zasypiałam i budziłam się, gdy tylko słyszałam podejrzane dźwięki. Byłam przerażona tym, co powiedział Pyrites o ponownych próbach wykazania się przed innymi facetami, a także wyczerpana przedłużającą się głodówką. Nie miałam sił podnieść się z podłogi i położyć na materacu, który był wygodniejszy od dywanu. Nie wiedziałam także, ile dni minęło, odkąd się tu znalazłam. Wszystko zlewało się w jedną całość przez ciągle palące się światło w pomieszczeniu, od którego powoli wariowałam. Pragnęłam ciszy, spokoju i ciemności, która pozwoliłaby przespać mi chociaż kilka godzin, ale nie mogłam pokazać przed Pyritesem, że się poddaję. Musiałam być silna.

Po chwili drzwi od pokoju otworzyły się i weszła przez nie Laura Amber. W rękach trzymała złożoną w kostkę świeżą bieliznę, a także butelkę z wodą.

- Pani Amber? – Zagadnęłam do kobiety słabym głosem. Blondynka nawet na mnie nie spojrzała, ale postanowiłam nie poddawać się tak łatwo. Ostatkiem sił podniosłam się z podłogi, opierając o ścianę i stanęłam przed nią na trzęsących się nogach. – Pani Amber, proszę mi pomóc.

- Przebierz się – powiedziała słodkim tonem, kładąc na łóżku bieliznę. Jej wzrok wpatrzony był w jeden stały punkt.

- Pani Amber – powtórzyłam powoli i bardzo dokładnie – jeżeli nie mnie, to chociaż niech pani pomoże Klarze. Ona znajduje się w niebezpieczeństwie. Słyszy mnie pani? Pani córka jest u jednego ze śmierciożerców, Barty’ego Croucha. Proszę się dowiedzieć, gdzie on się znajduje i zabrać stamtąd Klarę.

- Klara, to taka dobra i kochana córeczka – stwierdziła i westchnęła głęboko. – Tu masz wodę – dodała, podając mi butelkę, którą odrzuciłam od siebie.

- Niech jej pani pomoże! – Nacisnęłam na ostatnie słowo. – Ona nie zasłużyła sobie na to wszystko!

- Klara, to taka dobra i kochana córeczka – powtórzyła jak mantrę, a następnie obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.

- Proszę zaczekać! – Krzyknęłam za nią. Odbiłam się od ściany, łapiąc ją za ramię. – Błagam. Niech pani coś kojarzy! Proszę! Niech pani kogoś zawiadomi!

Niestety, kobieta była głucha na moje prośby.

***



Leżałam na łóżku, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w odrapany sufit. Z każdym kolejnym oddechem, czułam jak tracę siły. Przez moją głowę przesuwały się różne obrazy związane ze szkołą, Klarą i Snape’em. Przypominałam sobie nasze wspólne chwile, pierwszy pocałunek, który był czymś wyjątkowym. Nasz pierwszy seks, podczas którego Snape starał się być delikatny. Pierwszy uśmiech, pierwszy nieśmiały dotyk, pierwszy orgazm…

To wszystko wydawało się tak nierealne, jakby zdarzyło się lata temu albo w zupełności nie miało miejsca. Może cały ten rok szkolny był tylko złym snem? Za moment zostanę obudzona w swoim rodzinnym domu, pokłócę się z bratem o to, które z nas jako pierwsze może zająć łazienkę, a następnie skrzaty domowe podadzą mi śniadanie. Wszystko będzie tak jak dawniej, kiedy nienawidziłam jeszcze Snape’a i byłam pewną siebie dziewczyną, której jedynym problemem był wybór stroju na imprezę.

Nagle usłyszałam stłumione odgłosy, które dochodziły zza ściany, ale nie stanowiły one czegoś wyjątkowego, ponieważ przez burdel przemieszczało się tylu mężczyzn, że nie sposób było ich zliczyć.

Gdy drzwi do pokoju zostały otwarte, nie zareagowałam na to w żaden możliwy sposób. W dalszym ciągu wpatrywałam się w sufit nad sobą, wsłuchując się w kroki, które powoli zbliżały się do łóżka, na którym leżałam. Byłam przekonana, że to mama Klary przyszła sprawdzić mój stan, ale jej chód był delikatny, niemal subtelny, a ten wydawał się ciężki i głośny.

Poczułam ugięcie materaca pod sobą, a czyjaś męska dłoń odwróciła mój podbródek w swoją stronę. Mętnym wzrokiem zerknęłam na nachylającego się nade mną człowieka, w którym rozpoznałam Macnaira, jednakże byłam na tyle słaba, że mój dalszy los był mi aktualnie obojętny.

- Witaj, maleńka – przywitał się, uśmiechając od ucha do ucha.

Nie zareagowałam.

- Hej, mała! – Powtórzył. – Kurwa, co jest? – Obrócił na chwilę głowę w stronę ochroniarza. – Zniszczyliście, kurwa, moją zabawkę! Zabieram ją stąd!

Zostałam chwycona mocno za ramię i na siłę próbowano wywlec mnie z łóżka, ale drugi mężczyzna, w którym rozpoznałam Marcela – wysokiego ochroniarza całego przybytku, wyciągnął nagle różdżkę, mierząc nią w śmierciożercę.

- Nigdzie jej nie zabierzesz, poza tym nie dostałem żadnych informacji, że miałeś się tu pojawić – warknął.

- Uważasz się za takiego ważnego tutaj? – Prychnął Macnair, nie puszczając mojej ręki. Jego wzrok przesuwał się pożądliwie po każdym odkrytym kawałku mojego ciała. – Być może Pyrites nie mówi ci o wszystkim, co planuje.

- Rozkazy, jakie dostałem są jasne. Ta dziewczyna tu zostaje – nacisnął ochroniarz, nie opuszczając różdżki.

- Ale nie masz pojęcia, czy miałem się tu pojawić, czy nie, prawda? – Macnair uśmiechnął się podstępnie. - Skoro nie mogę jej zabrać, to jakoś to przeboleję, ale ona mi się należy. Pyrites o tym wie, dlatego z łaski swojej wyjdź i daj mi… - zerknął pospiesznie na łóżko – pół godziny.

Marcel zawahał się. Opuścił nieco różdżkę i wychylił głowę zza drzwi, zerkając w głąb korytarza.

- Muszę zapytać o to Kennetha, a w tym czasie ty nie waż się robić niczego bez jego osobistej zgody, jasne?

- Skoro tego sobie życzysz? – Macnair uniósł ręce.

Ochroniarz wyszedł z pokoju, zostawiając nas samych. Śmierciożerca tylko na to czekał. Gdy kroki mężczyzny przestały być słyszalne, zamknął zaklęciem drzwi i ponownie nachylił się nade mną. Poklepał mnie mocno po twarzy, przeklinając cicho pod nosem.

- Ci kretyni nie mają pojęcia, jak się za ciebie zabrać – mruknął do siebie, po czym wyprostował się, zerkając na całe pomieszczenie. - Aquamenti – wypowiedział zaklęcie.

Uderzyła mnie fala lodowatej wody, otrzeźwiając z apatii. Usiadłam szybko, łapiąc hausty powietrza i krztusząc się na przemian. Spojrzałam żywym wzrokiem na śmierciożercę, zeskakując z łóżka, zanim jego duże łapska dosięgły mojego ciała.

- No proszę – ucieszył się na swój sposób, szczerząc zęby w uśmiechu. – Jaka zrobiłaś się nagle ożywiona.

Nie miałam gdzie uciec, więc tylko przycisnęłam mocno plecy do ściany, pragnąc się w nią wtopić. Zaczęłam dygotać z zimna. Woda ściekała po mnie powoli, przylepiając bieliznę do ciała. Czułam jak stają mi sutki i są widoczne przez materiał stanika. Miałam ochotę umrzeć.

Macnair okrążył powoli łóżko, wpatrując się we mnie jak w upolowaną zwierzynę. Jego wzrok zatrzymał się tam, gdzie przypuszczałam. Bez odrywania oczu, zsunął z ramion czarne palto, zostając w białym, ciasno opinającym jego umięśnioną klatkę piersiową, podkoszulku na ramiączkach. Dłonią sięgnął do dopasowanych spodni w moro i wysunął z nich pasek.

- Musimy dokończyć to, co zaczęliśmy – powiedział, stając naprzeciwko mnie. Obróciłam szybko głowę w drugą stronę, nie chcąc na niego patrzeć. Poczułam tylko jak chwyta moją dłoń i przysuwa sobie ją do swojego krocza. Drugą dłonią rozpiął rozporek, kładąc moją rękę na swoich bokserkach.

Próbowałam wyrwać dłoń, ale trzymał zbyt mocno. Pod palcami wyczułam coś twardego, powtarzającego się w równych odstępach i ciągnącego się po całej długości. Dał mi chwilę na przyzwyczajenie się do tego, co miał ukryte pod majtkami i puścił mój nadgarstek, a ja szybko cofnęłam rękę.

- Kolczyki – wyjaśnił, nie czekając nawet na żadne pytania z mojej strony. Przysunął się jeszcze bliżej, dotykając swoim ciałem mojego. Dłońmi błądził po biodrach, przesuwając je wyżej i wyżej. W końcu ścisnął mocno moje piersi, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Zacisnęłam tylko mocno powieki, modląc się o szybki koniec.

W dalszym ciągu byłam wyczerpana i ledwo stałam na nogach.

- Nie wzbraniasz się? – Zapytał zdziwiony, odsuwając się na moment. Zmarszczył mocno czoło i obrócił moją twarz przodem do swojej. – Gdzie twoja wola walki, co?

- Rób, co chcesz – powiedziałam cicho, ponownie odwracając głowę. Wpatrywałam się uparcie w drzwi od pokoju. Pragnęłam, by wszedł przez nie ktoś, kto mógłby wybawić mnie z tego koszmaru, ale to było wręcz niemożliwe.

- Rób, co chcesz? – Powtórzył, niedowierzając. – Nie potrzebuję twojego pozwolenia, ale o wiele bardziej kręci mnie twoja wola walki, a nie uległość.

- Mam to w dupie, co cię kręci – wysyczałam, wypluwając z siebie jad.

- No widzisz, mała – uśmiechnął się. – Jednak nie wszystko stracone.

Macnair chwycił mnie za ramiona i obrócił w drugą stronę, po czym rzucił mną na łóżko. Sam również się na nie wdrapał, klękając między moimi nogami.

- Nic ci to nie da. Poza tym nie mam siły z tobą walczyć – uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba popadałam w obłęd. W zupełności nie interesowało mnie to, co chciał zrobić ze mną Śmierciożerca.

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł przez nie Kenneth Pyrites. Z wyciągniętą przed siebie różdżką, rzucił zaklęcie na Macnaira. Jego siła zepchnęła go z łóżka i sprawiła, że mężczyzna wylądował w kącie, obijając się mocno plecami o ścianę.

- Jakim prawem wchodzisz tutaj bez uzgodnienia tego ze mną? – Warknął.

- Jakim prawem, przywłaszczasz sobie moją własność? – Zdenerwował się śmierciożerca. – Barty ci nie powiedział, że ona należy do mnie? Zresztą… kurwa – jęknął, poruszając barkami. Wsparł się na dłoniach i stanął na nogach, jęcząc przy tym z bólu. – Teraz to i tak nie ma znaczenia. Straciła swoją werwę. Jest totalnie, kurwa, zbędna.

- Ja zadecyduję czy jest zbędna, czy nie. Wynoś się stąd i nie pokazuj mi się na oczy, chyba że mam szepnąć słowo naszemu Panu jak sabotujesz jego rozkazy.

Macnair zacisnął pięści, zakładając na ramiona swoje czarne palto.

- Obejdzie się – wysyczał wściekle, prawię się opluwając.

Kenneth wpatrywał się w niego uważnie, kiedy zbierał się do wyjścia, ale będąc już w progu zatrzymał się na moment, obdarzając Pyritesa mściwym spojrzeniem. Ich oczy spotkały się. Emocje Macnaira wypisane były na jego twarzy. Wiedziałam, że mężczyzna miał zamiar rzucić się na starszego śmierciożercę i zetrzeć go w pył, ale paraliżował go wewnętrzny strach przed nim. Nie dziwiłam się. Pyrites emanował siłą i potęgą, która z pozoru nie była wcale widoczna.

- To jeszcze nie koniec – rzucił Macnair, brzmiąc groźnie, ale były to zwykłe słowa bez żadnego pokrycia, po czym wyszedł na korytarz, przeklinając na cały budynek.

- Nie zostawiaj napalonych idiotów z moimi dziwkami nigdy więcej – powiedział nagle Pyrites, patrząc twardym wzrokiem w ścianę przed sobą.

- Tak jest, szefie – odparł mu skruszony ochroniarz, przystępując próg pokoju. – To się więcej nie powtórzy.

- To był twój pierwszy i ostatni błąd, a teraz zawołaj Laurę. Głodówka była złym pomysłem, musimy przywrócić małą Lamberd do życia.



***







Czas mijał wolno w miejscu, w którym nie miało się nawet pojęcia, jaka jest aktualnie pora dnia. Próbowałam „umilić” sobie te chwile, przeliczając pstrokate wzory na starym i wytartym dywanie. Byleby tylko nie myśleć o rzeczach, o których nie powinnam, ale one same zaprzątały moją głowę.

Dlaczego Snape tak się zachował?

Czy od początku to wszystko planował? Nie, niemożliwe. Przecież ja pierwsza zaczęłam za nim łazić. Czyżby okazja sama wpadła mu w ręce? Może to on pierwszy chciał zwrócić na mnie swoją uwagę, ale głupia Lamberd jak zwykle wypchnęła się przed szereg. A może udawał? Chociaż… te pocałunki wydawały się autentyczne, jakby pochodziły prosto z serca. Tylko że Śmierciożercy nie posiadają uczuć.

Moja głowa pełna była pytań bez odpowiedzi.

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się. Podniosłam głowę, nie zdając sobie sprawy na pierwszy rzut oka, kim była osoba stojąca przede mną. Mój mózg działał na spowolnionych obrotach, nie współgrając z innymi zmysłami.

- Trochę ją zaniedbałeś.

- Czego tutaj chcesz, Snape?

Potrząsnęłam głową, widząc już wyraźnie postać Śmierciożercy. Tuż obok niego stał Pyrites, który jak zwykle musiał pilnować swoich interesów.

- Mam rozkaz od Czarnego Pana, żeby ją przesłuchać – odparł nauczyciel, rozglądając się wokoło z odrazą wymalowaną na twarzy.

- Rozkaz, mówisz? Ciekawe, bo ja nic o tym nie wiem. – Kenneth nie wydawał się do końca przekonany. – Wiesz, Snape… dopiero co próbujesz wkupić się w łaski naszego pana, więc skąd mam mieć pewność, że nie blefujesz?

- Zawsze możesz skontaktować się z Czarnym Panem i zapytać go o to – stwierdził Snape, uśmiechając się pod nosem. – Przypuszczam, że bardzo go uraduje twoja wizyta i fakt, że przeszkadzasz mu w planowaniu kolejnych kroków.

Pyrites zmrużył oczy, ale nie odezwał się już ani słowem. Omiótł bezdusznym wzrokiem całe pomieszczenie, po czym wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Zostałam w pokoju sam na sam ze Snape’em i nawet nie miałam, gdzie uciec.

Gdy ruszył w moją stronę, sparaliżował mnie strach. Wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi oczami, a dłońmi próbowałam wymacać coś, co pomogłoby mi go zatrzymać. W końcu sięgnęłam po szklankę, po wodzie i rzuciłam nią w mężczyznę. Snape miał jednak dobry refleks. W ostatniej chwili odsunął się, a szkło uderzyło w ścianę, rozbijając się na tysiąc małych kawałeczków.

- Nie wydurniaj się, dziewczyno – zrugał mnie, przypatrując mi się z góry, niczym kat. – Wstawaj.

- Wynoś się! – Wrzasnęłam.

- Wstawaj! – Powtórzył z naciskiem i nie czekając na moją reakcję, sam się nachylił i siłą zmusił mnie, żebym stanęła z nim twarzą w twarz.

- Wypierdalaj stąd! – Odepchnęłam go od siebie, brzydząc się jego bliskością. – Nienawidzę cię, rozumiesz?! Zniszczyłeś mi życie, podły kłamco!

- Krzycz sobie dowoli, jeżeli to ma ci przynieść ulgę.

- Ulgę przyniesie mi tylko ten dzień, kiedy zgnijesz w Azkabanie!

- Niestety Lamberd, ale na to będziesz musiała sobie jeszcze sporo poczekać – uśmiechnął się chytrze. - Póki co, nigdzie się nie wybieram, więc proponuję ci zdusić swoje pragnienie w zarodku.

- Pierdol się!

- Nie zachowuj się jak rozkapryszony bachor. W obecnej sytuacji – zrobił pauzę, zerkając na moje roznegliżowane ciało – powinnaś trzymać swoje emocje na wodzy i nie dawać się sprowokować.

- Kim ty, do cholery, jesteś, żeby mnie pouczać?!

Snape nie odpowiedział. Raz jeszcze przyjrzał się dokładnie wszystkim ścianom i kątom pokoju, szukając czegoś, co ktoś mógłby ewentualnie ukryć między deskami.

To był moment, który postanowiłam wykorzystać. Przesunęłam się nieco w bok, chcąc być jak najdalej od tego mężczyzny, aż nagle światło bijące od żyrandolu odbiło się od ostrych odłamków szkła, leżących przy ścianie i ugodziło mnie prosto w oczy. Zerknęłam w tamtym kierunku i nie myśląc zbyt trzeźwo rzuciłam się w ich stronę. Takie szkło idealnie nadawało się na broń, którą można było wyrządzić komuś pokaźną krzywdę.

Chwyciłam mocno jeden z większych odłamków i skierowałam go na Snape’a. Ręka trzęsła mi się niemiłosiernie, ale według „dobrych rad” nauczycieli, którzy okazali się zdrajcami, powinnam poskramiać swoje emocje i przestać się denerwować.

- Wynoś się stąd, bo cię zabiję! – Moje oczy ciskały gromy i wyrażały czystą nienawiść do tego mężczyzny. – Nie żartuję, śmierciożerco. Już dopiąłeś swego, pieprząc mnie z zemsty i zamykając tutaj. Czego chcesz więcej?

Snape milczał, ale jego wzrok zatrzymał się na broni, którą trzymałam.

Tak naprawdę nie wiedziałam, co chciałam zrobić. Czy rzeczywiście byłabym zdolna do zabicia tego mężczyzny? Nie byłam nim i nie umiałam udawać, że osoba z którą spędziłam tyle miłych chwil, jest mi zupełnie obojętna. Bałam się to nawet przyznać przed samą sobą, ale dalej go kochałam i nienawidziłam w tym samym czasie.

Snape wykorzystał moje lekkie roztargnienie i w jednym kroku znalazł się przy mnie, chwytając mocno mój nadgarstek.

- Wypuść to – warknął. – Takimi zabawkami możesz zrobić sobie krzywdę.

- Nie mów do mnie, jakbym była pieprzonym dzieckiem! – Krzyknęłam, czując powoli, że się załamuję. Pewność siebie, jaką jeszcze przed chwilą miałam, powoli ze mnie ulatywała. To dotyk pieprzonego Snape’a tak na mnie działał. Osłabiał moje zmysły.

- Daleko ci do dorosłości – prychnął, zacieśniając ucisk. Miał nadzieję, że dzięki temu upuszczę szkło, ale ja jeszcze mocniej zacisnęłam na nim palce, nacinając nim skórę. Po mojej dłoni pociekła krew. Spłynęła wzdłuż nadgarstka, babrząc jego palce.

- Rzuć to – zagroził.

- Chciałbyś, żebym była bezbronna, ale nie dam ci tej satysfakcji! – Syknęłam wściekle.

- Dobrze więc – zgodził się, wzdychając cicho. Puścił moją rękę. Niewzruszony zerknął jak jego skóra również została pokryta lepką i ciepłą posoką.– Daję ci szansę. Zaatakuj mnie.

Stałam w bezruchu, nie spodziewając się usłyszeć takich słów z jego ust.

- Ile mam czekać, Lamberd? – Zakpił, rozkładając ręce.

Patrzyłam mu twardo w oczy, nie mogąc znieść jego ironicznego uśmieszku. Dla niego była to tylko zabawa. Gra w kotka i myszkę, gdzie tak naprawdę, to ja cały czas byłam ofiarą, pomimo tego, że trzymałam w dłoni coś, czym mogłabym go zranić.

Patrząc przez jakiś czas uparcie na jego twarz, coś we mnie pękło. Wrzasnęłam więc ile sił w płucach, po czym skierowałam ostry szpikulec na swoją szyję. Miałam już tego wszystkiego dosyć.

Snape zareagował automatycznie, doskakując do mnie. Odciągnął moją rękę od gardła i z intensywnością nacisnął nadgarstek. Dłoń sama się otworzyła, upuszczając szkło na podłogę. Obrócił mnie plecami do siebie i objął z całych sił w taki sposób, że moje ręce zostały dociśnięte do tułowia. Zaczęłam krzyczeć, przeklinać, rzucać się w jego ramionach. Po policzkach ciurkiem leciały mi łzy.

- Nienawidzę cię! – Zawyłam, niczym zranione zwierzę. – Jak mogłeś mi to zrobić?! Jak mogłeś udawać przez tyle czasu, jak mogłeś mnie tu zesłać i zostawić na pastwę losu?!

- Uspokój się – warknął wprost do ucha, co uruchomiło falę gęsiej skórki przebiegającej wzdłuż pleców. Za takie podłe zagrywki, jeszcze bardziej chciałam go zrównać z ziemią.

- Zabij mnie! – Poprosiłam go błagalnie, zanosząc się płaczem. Przestałam się szamotać i zawisłam bezradnie w jego ramionach. – Nie mam już więcej sił.

- Weź się w garść – powiedział cicho.

- Ja tak nie chcę żyć – jęknęłam ciszej.

- W ten sposób próbuję cię chronić – szepnął.

Trzymając nisko głowę, czułam jak słone łzy spływają wzdłuż mojego nosa i zdobią pojedynczymi kroplami jego czarne, garniturowe buty.

Co on właśnie do mnie powiedział?

- Musisz tu wytrzymać jeszcze jakiś czas – kontynuował tym samym niskim i mrocznym głosem. – Wyciągnę cię stąd, ale na razie jestem obserwowany przez innych, dlatego to trochę potrwa.

Zamarłam, wpatrując się pustym wzrokiem w podłogę, aż w końcu wyrwałam się niespodziewanie Snape’owi. Odwróciłam się szybko przodem do niego i pchnęłam w kierunku ściany.

- Nie wierzę ci! – Wrzasnęłam, uderzając na oślep w jego klatkę piersiową. – Nie wierzę, kurwa, w ani jedno twoje słowo!

- Nie oczekiwałem, że nagle rzucisz mi się w ramiona – odparł zmęczonym głosem.

- Mieszasz mi w głowie, podły draniu! Wynoś się stąd i więcej nie pokazuj! Nie chcę od ciebie niczego, rozumiesz?! Niczego!

Upadłam przed nim na kolana, zalewając się kolejną dawką łez, aż nagle usłyszałam dobrze mi znany głos.

- Cóż za romantyczna sceneria.

Barty Crouch Junior stał oparty o framugę drzwi ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i z dziką fascynacją w oczach, przyglądał nam się od pewnego czasu. Miał na sobie idealnie dopasowane spodnie, a na plecy zarzucony stary płaszcz Moody’ego.

Snape wyciągnął różdżkę i nakierował nią na mnie. Na nowo przybrał maskę bezwzględnego śmierciożercy. Przy użyciu zaklęcia niewerbalnego, podniósł z dywanu zakrwawione szkło i posłał je ruchem dłoni w stronę Croucha.

- Próbowała mnie zaatakować – oznajmił Snape, patrząc na mnie z pogardą.

Barty chwycił między palce podłużny fragment szklanki, obracając go powoli, po czym palcem wskazującym sprawdził szpikulec.

- To jej krew? – Zapytał, wskazując głową na szkło, a następnie na dłoń nauczyciela.

- Chyba nie sądziłeś, że byłaby w stanie osłabić moją czujność i rzucić się na mnie? – Prychnął pod nosem.

Drugi mężczyzna zmrużył oczy, przerzucając spojrzenie ze Snape’a na mnie. Ja w dalszym ciągu klęczałam na dywanie. Cichy szloch wstrząsał moimi ramionami, a w głowie kołatały się ciągle słowa Snape’a. Bardzo chciałam mu uwierzyć w to, co mówił, ale wiedziałam, że temu mężczyźnie nie można ufać. Nie miałam zamiaru popełniać tego samego błędu, co wcześniej i ponownie dać się omotać. Nawet, jeżeli wydawał się on moją ostatnią deską ratunku.

- Mogę sądzić, że próbowałeś coś upozorować, Snape – odparł w końcu Barty Crouch, przechodząc przez próg pokoju. – Po co tu przyszedłeś?

- Chyba nie muszę ci się tłumaczyć, prawda?

- Oczywiście, że nie musisz, ale przecież gramy w jednej drużynie, nieprawdaż? Dlaczego więc nie mógłbyś zdradzić, co cię tu sprowadza?

- Nie mam w zwyczaju spowiadania się przed innymi. To, co ważne i znaczące wyznaję tylko przed Czarnym Panem.

- I chyba jeszcze przed Dumbledore’em, co?

Barty uśmiechnął się pod nosem, splótł dłonie za plecami, cały czas bawiąc się ostrym kawałkiem szkła i obszedł mnie na około kilka razy.

- Na tym polega rola podwójnego szpiega – zauważył Snape, będąc dumnie wyprostowanym.

- Ciekawi mnie jeszcze, komu jakie informacje podajesz? No, ale mniejsza z tym – machnął ręką. - Nie przyszedłem tutaj, żeby rozmawiać z tobą. Chyba nie masz więc nic przeciwko, żebym pogawędził sobie trochę z Alex sam na sam? – Barty spojrzał prosto w oczy drugiego śmierciożercy, rzucając mu tym samym wyzwanie. Językiem przejechał po bladych ustach, kiwając się na piętach w przód i tył.

Snape zerknął na mnie mimochodem.

- Nie. Rób, co uważasz za słuszne.

- W takim razie, zamknij za sobą drzwi, Severusie. – Barty uśmiechnął się sztucznie do swojego kolegi, odprowadzając go wzrokiem do wyjścia.

Gdy w końcu zostaliśmy sami, usiadł na brzegu łóżka, poklepując miejsce koło siebie. Robił to tak długo, dopóki nie podniosłam głowy i na niego nie zerknęłam. Dopiero wtedy dał mi znak głową, żebym zajęła miejsce obok niego.

- Specjalnie dla ciebie założyłem ten cholerny płaszcz, żebyś mogła poczuć się bardziej komfortowo.

- Jesteś nienormalny – warknęłam, przecierając mokre od płaczu policzki. Zapomniałam również, że w dalszym ciągu miałam krew na palcach, więc zamiast przetrzeć twarz, umazałam ją jeszcze bardziej. Skrzywiłam się lekko.

- Chyba coś na to zaradzimy. – Barty wyciągnął z płaszcza czystą, szmacianą chusteczkę, która musiała wcześniej należeć do Moody’ego i nachylił się nade mną. Jej róg przyłożył do ust, mocząc go swoją śliną, po czym próbował przyłożyć ją do mojej twarzy, ale odsunęłam się od niego szybko, jakby ktoś poraził mnie prądem.

- Nawet nie próbuj! – Zagroziłam. Chciałam od niego uciec, ale złapał mnie za nadgarstek i siłą przetarł policzek. Przymknęłam oczy, czując niewyobrażalne obrzydzenie do tego mężczyzny. Miałam ochotę zwymiotować mu pod nogi.

- Teraz grzecznie koło mnie usiądziesz i porozmawiamy – oznajmił, prostując się.

- Zostaw mnie.

- Nic ci nie zrobię. Siadaj.

Przełknęłam cicho ślinę, podnosząc się powoli z podłogi i przysiadłam na skraju łóżka. Starałam się zachować pewien dystans między nami, żeby przypadkiem nie dotknąć go kolanem lub ramieniem i w ten sposób sprowokować.

- Powiedziałem, że nie musisz się bać – warknął podirytowany, obejmując mnie i przysuwając do siebie. – Obiecałem ptaszynie, że będę tylko jej, więc możesz czuć się bezpiecznie.

- Gdzie ona jest? – Szepnęłam cicho, spinając wszystkie mięśnie. Jego dotyk był jeszcze gorszy niż Snape’a.

- Tam, gdzie powinna znaleźć się już dawno temu, ale nie przejmuj się – Barty zmusił mnie do obrócenia głowy w jego stronę i palcem wskazującym musnął delikatnie linię żuchwy. Szarpnęłam głową, ale w dalszym ciągu byłam mocno obejmowana. – Nic jej nie jest. Pierwszy raz przeważnie boli, ale następne znosiła już w ciszy.

Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami, trzęsąc się cała. Nie dowierzałam w to, co do mnie mówił.

- Pierwszy raz?

- Klarze brakuje doświadczenia – mruknął, skupiając uwagę na moich drżących ustach, które co chwilę muskał kciukiem. – Nie jest taka jak ty, ale wszystkiego ją nauczę, obiecuję ci. Może pewnego dnia będzie w stanie ci dorównać, co ty na to?

- Jesteś totalnie popieprzony – szepnęłam ze łzami w oczach. Odsunęłam jego dłoń od swojej twarzy, ale ta ponownie wracała w to samo miejsce. – Wypuść ją.

- Wypuścić? Co ty za głupoty wygadujesz, Alex? Ona jest już moja. Na zawsze, a ty przyzwyczajaj się do swojego nowego domu. – Barty rozejrzał się po pokoju, odsuwając w końcu ode mnie. – Twój ojciec zdradził nam już wszystko bez twojej pomocy, dlatego Kenneth będzie mógł teraz skupić się na tym, do czego zostałaś przeznaczona. Czarnego Pana nie obchodzi twój los, więc dał nam wolną rękę.

- Co? Ale jak to? Mój ojciec nigdy nie zdradziłby sekretów Ministerstwa! To było dla niego zawsze najważniejsze! Nawet rodzina nie mogła konkurować z jego pracą! A ty…- zrobiłam pauzę, starając się dobrać słowa, ponieważ cała trzęsłam się z nerwów i strachu – a ty powinieneś o tym dobrze wiedzieć.

- Królewno, dobrze się pieprzysz, ale o życiu nie masz bladego pojęcia – powiedział zadowolony, podnosząc się z łóżka. Stanął nade mną i raz jeszcze uniósł mój podbródek, chwytając go mocno między palce.

Mój wzrok nie mógł się skupić na żadnym punkcie. Przez głowę przebiegało mi właśnie stado myśli. Nie rozumiałam, jak ojciec mógł zbratać się ze śmierciożercami, a tym samym z Voldemortem? A może Barty kłamał? Może razem ze Snape’em ukartowali sobie to wszystko, żebym zwariowała albo straciła czujność? O co w tym wszystkim chodziło?!

- Alex.

Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Popatrzyłam na niego pełna obaw.

- Czeka cię świetlana przyszłość…



4 komentarze:

  1. Ha! Wchodzę, żeby napisać, czy już tam się coś tworzy i niedługo będzie notka, a tu niespodzianka! Jaaaa, śliczna fota ❤️ biorę się do czytania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww kolczyki! xd widzę, że Alex na razie jest trochę bardziej oszczędzana niż Klara, zawsze to Ona miała bardziej przerąbane od swoich przyjaciółek. Świetny jest ten motyw Pyritesa fanatyko-psychola, od początku mnie zachwyca💗 już bałam się, że Snape'a nie będzie w tej notce, a tu taka niespodzianka 😍 no i Barty też się pojawia 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Snape super wyszedł :D Pokazał trochę że mu zależy, ale jednak się na dystans trzymał. Też dla niego to musi być trudne. Dla mnie też super scena jak Barty się wkurza na Alex, że ma się go nie bać, bo obiecał Klarze hahaha

      ~Klara

      Usuń
    2. Nooo, takiego Snape'a kocham najbardziej 💗Co do Barty'ego, typowe dla mega psychola, który coś sobie założył w głowie i tego się trzyma 😁

      Usuń